Krytyka powinna być walką z obsesją twórczości (na podstawie tekstu Stanisława Ignacego Witkiewicza).

11 lipca, 2009 by

`

Zamiast przeprowadzić rozmowę z diabłem, zdecydowałam się na napisanie tekstu o twórczości i krytyce.

Od początku dwudziestego wieku twórczość otoczona jest kultem w wymiarze niemal boskim. Bycie artystą zaczęło nobilitować. Ale aby zostać naznaczonym na artystę, trzeba było stworzyć coś zupełnie nowego, zaskoczyć, być oryginalnym za wszelką cenę. W ten sposób można było stwarzać wrażenie, że to co jest tworzone, jest wielkie, zapisane już teraz złotymi zgłoskami dla potomnych, a tylko odbiorca nie jest do tego przygotowany z braku wiedzy, wyczucia artystycznego, z braku „odpowiedniego przygotowania i ciemności”.

Nieważne, że tak pojmowana sztuka nie niepokoi, że ociera się o kłamstwo, że zapomina się o niej w ciągu dekady. Następni artyści podążają wytartą juz drogą do sukcesu wydawniczego, medialnego. Dlatego nie waham się stwierdzić, że na początku dwudziestego pierwszego wieku znależliśmy się w analogicznej sytuacji jak tej sprzed stu lat. Kombinacja sprawdzonych artystycznych wytrychów daje prawdopodobieństwo sławy na jakiś czas.

Pisał o tym malarz Giorgio de Chirico:

„Formuła sztuki nowoczesnej stała się bardzo uproszczona. Brzmi ona: prowokacja plus reklama”

Kiedy Włoch zmienił styl na klasyczny, został nazwany zdegenerowanym artystą, zmarnowanym geniuszem. Miał być malarzem metafizycznym przez całe życie i ikoną surrealizmu, wtedy obwołany zostałby bożyszczem (nie szkodzi, że przy tym byłby kopistą).

Dlatego tak ważna jest rola niezależnej krytyki, nie tej kumplowskiej, fraternizującej się z ocenianymi artystami. Bo czyż nie jest tak, że żle jest artyście, o którym zapomni krytyka? Według mnie artysta czuje sie wtedy paskudnie.

„Krytyka?…powinna być jakby dalszym sumieniem artystów, ich podporą w ciężkich chwilach zniechęcenia w walce z materią, ich pociechą w chwilach przepracowania i chwilowego obłędu, powinna być pośredniczką między tłumem „znawców” a artystą, powinna być tym w sferze sztuki, czym cały aparat prawny w życiu społecznym, powinna tropić i tępić matołków i szarlatanów używających nieprawnie miana artystów z powodu nieoświecenia „znawców”, których krytyka pownna oświecić.” Stanisław Ignacy Witkiewicz

Zastanawiam się teraz jak można pocieszyć poetki i poetów na blogu Marka.

Kategoria: Bez kategorii | 37 komentarzy »

daję się wam daję. Stawiając sprawę z synem jasno i szczerze

10 lipca, 2009 by

testament-marka

Synku, może w życiu ktoś ciebie pokocha. Może znajdziesz sobie kogoś, z kim będziesz chodził na spacery trzymając się z ręce. Może ktoś ciebie znajdzie. Z tym kochaniem to różnie bywa. Ale w życiu możesz być pewien tego, że ktoś cię znienawidzi. Nie pytaj mnie dlaczego. Tego nie wiem. Może już taka natura ludzka? Może moja wina, że tak cię wychowałem, że wyrosłeś na takiego a nie innego człowieka? A może zwyczajnie tak to już w życiu jest. Mniejsza o to.

Musisz wiedzieć jednak i teraz słuchaj mnie bardzo uważnie – że kiedy ktoś z tej nienawiści podniesie na ciebie rękę i kiedy upadniesz. I kiedy będą cię bili leżącego na ziemi, kiedy będą kopali a ty już nie będziesz miał siły się ruszać. Kiedy od uderzeń pęknie ci skóra na głowie i kiedy przebiją twój bok, by sprawdzić czy dobrze umierasz. I kiedy nikt ci nie pomoże a ja już nie będę żył – mimo wszystko zawołaj mnie, krzyknij z całych sił!
Dla ciebie zmartwychwstanę. Zjawię się na pewno. Ty tylko zamknij oczy. Zaciśnij. Nie patrz na to, co się później stanie.
I wybacz mi co zrobię. To samo zrobiłbyś dla swojego dziecka. I nie miej żadnych wątpliwości.

Kategoria: Bez kategorii | 3 komentarze »

Krzysztof Ciemnołoński, Przebicia. Zero Absolutne

10 lipca, 2009 by

.

Marzeniem każdego poety jest recepcja jego wierszy. Poeta i jego dzieło nie istnieje obiektywnie, zawieszony gdzieś tam pośrodku doskonałej ciszy. Wiersze pojawiają się dopiero w dyskusji, w najbardziej subiektywnej dyskusji, która prowadzi do otwartej konfrontacji miedzy umysłem czytelnika a poetą, w której pośredniczy tekst. Bez polemiki wiersz pozostaje tylko uporządkowanym bardziej lub mniej zbiorem znaków i istnieje tylko obiektywnie na poziomie formalnym.

Ulubiony modus istnienia wiersza ujawnił się w mechanice działania poetyckich portali internetowych. Publikowane na nich wiersze dzielą się na te, które są komentowane i te, które komentowane nie są. I co się okazuje: wiersz może być bardzo dobry, ale bez dyskusji, bez komentarzy (recepcji) traci wartość. Przechodzi do nieistnienia. Inaczej: słabe teksty, o których się dyskutuje, które się komentuje, pod którymi pojawia się kilkudziesięciopostowa dyskusja, zaczynają żyć. Stają się lepsze (lepsze nawet wówczas, gdy sama dyskusja jest bardziej ciekawa, niż wiersz sam)

Istnieje taki rodzaj poezji, która programowo, rezygnuje z recepcji. Są takie wiersze, których nie można skomentować. To poezja niekomentowalna, poezja, która sama zawiesza się w próżni w absolutnej ciszy. Poezja zdehumanizowana, której nie interesuje to, co ludzkie (dyskusja z czytelnikiem) ani to, co uniwersalne. Poezja, która wraca do początku słowa, które w przekazie niesynoptycznym: było na początku (J, 1, 1). Słowo w tym przypadku pobawione jest nie tylko znaczenia słowa jako Logosu. Tutaj nie ma żadnego sensu, żaednego bezsensu. W tego radzju poezji nie ma nic, oprócz mechaniki wiersza.

Przykładem takiej poezji są wiersze Krzysztofa Ciemnołońskiego, publikowane w tomiku Przebicia.

Tomiczek ukazał się w 2005 r.. Do dnia dzisiejszego dla frazy: krzystof ciemnołoński, przebicia pojawia się 100 rekordów w google. Po dodaniu do frazy znaku cudzysłowu w celu zawężenia poszukiwania rekordów jest już tylko pięć.

Banicja, na którą skazał poeta swoje wiersze w tym przypadku jest świadomym wyborem Cimnołońskiego. Zredukował on na płaszczyźnie znaczeniowej możliwość dyskursu do zera.

Pierwszy przykładowy tekst:

właściwy człowiek na właściwym
miejscu najjaśniejszy punkt twojego
nerwoskłonu choć z pozoru próżnia
wyrwane zagarnięte z zewnątrz plamy
zaniedbany trawnik

[love rules. berlin 2003]

Inny fragment:

połowa kwietnia osiemdziesiąt pięć i wie
że to po ciebie wychodzi na światło
dzienne coraz pewniej przełamując fale
podskórne drgania pór roku
w swoich zmianach ledwo wyczuwalne
jak puls i tak samo liczne

[projekcje]

Najlepsze jest to, że w tym przypadku jak w żadnym innym do tej pory, z którym miałem do czynienia sens traci pytanie: łotdafakizdis?. Kwestia: co poeta chciał przez to powiedzieć? jest nie tyle nierozstrzygalna w ramach istniejących oraz możliwych semantyk, ale taka kwestia w kontekście wierszy z Przebicia pojawić się w ogóle nie może.

[mała uwaga: wyjątkiem jest tu oczywiście Jakub Winiarski, który o Przebiciach Ciemnołośkiego napisał: ” W ciekawy sposób udaje się Ciemnołońskiemu przechodzić z wersu do wersu, płynnie i bez afektacji, ciekawie udaje się Ciemnołońskiemu wykreować świat z jednej strony własny i osobny, z drugiej – współzależny od wielu innych światów, od których autor ten odizolować się nie chce i nie ma zamiaru.„. Jeżeli wziąć pod uwagę, że Jakub Winiarski jako krytyk literacki za odpowiednim wynagrodzeniem zrecenzuje banderolę akcyzy na paczce papierosów, recenzja tekstów z Przebić już nie zaskakuje]

Każde pytanie implikuje nie tylko jedną możliwą odpowiedź, ale funkcja pytania zakłada, że istnieje przynajmniej jedna osoba aktywna. Jeżeli chodzi o Ciemnołońskiego i jego tomik Przebicia wrażenie ustępuje pewności: poeta rezygnuje zarówno z dialogu zewnętrznego jak i wewnętrznego. Zbudował teksty tak, by na skali możliwych wartościowań zajmowały punkt zero. Idealny i sam w sobie doskonały.

Ale jak z każdą doskonałością bywa, tak i w tym przypadku wiersze Ciemnołońskiego są osamotnione. Ograbione z czytelniczej pasji, pozbawione recepcji w dyskursie istnieją w świecie zero. Nie można tych wierszy docenić, ani nie docenić. Nie można o tych tekstach powiedzieć nic, oprócz tego, że są. I tyle.

Oto kolejny przykład:

jak nakrętka na stoiku kręci się krajobraz
lockerbie beattock elvanfoot i inne nagie
części tego zimnego kraju do których nie
dotarliśmy nowiusieńcy spod igły wzięci tutaj

[iona. po przejściach]

Idealna samotność, na którą skazał Ciemnołoński swoje teksty w chwili gdy je napisał może być uznana w pewnych kręgach za cnotę. Jednak nawet stado średniowiecznych eremitów, odwykłych od mowy, od obecności drugiego jest w obliczu tomiku Przebicia bezsilna. Ten tomik istnieje jak pan bóg egoistycznie przez siebie i dla siebie. Nie potrzebuje żadnej zewnętrznej racji dla swojego istnienia. Mało tego. Dzieło Ciemnołońskiego tak dalece nie interesuje się istnieniem samym, że równie dobrze mogłoby przestać istnieć. Tak bardzo jest obojętne na wszystko, włącznie z sobą. Jest zerem absolutnym.

Kategoria: Bez kategorii | 6 komentarzy »

Juliusz Gabryel, Laboratoria. Taaaaaa

9 lipca, 2009 by

.

Nowa poezja polska to kilkanaście tysięcy wierszyków pisanych przez kilkuset ludzi o takich samych życiorysach. Współczesny polski poeta, to:

Jan Kowalski, ur….. Poeta i prozaik.
Debiutował …………. Publikował m.in.
w….., ….. a także………, ………, ………
i w……………., oraz………………………
Laureat konkursu………………………
Zdobywca nagrody ….. i ………. ….
Mieszka w…………………………………

Juliusz Gabryel także należy do kilkusetosobowego tłumu rymująco-wieszczących przedstawicieli rodzaju ludzkiego mówiących po polsku. Ma na to odpowiednie papiery:

Juliusz Gabryel – ur. 1979.
Student filozofii na Uniwersytecie w Opolu.
Wiersze publikował w Studium, Frazie,
Odrze, Toposie, Kresach, Fa-arcie, Kursywie,
Portrecie, Undergruncie, Nowej Okolicy
Poetów, Pro Arte, Kulturze.
Autor tomu Hemoglobina” (2003).
Mieszka w Kluczborku.

Juliusz na poziomie życiorysu chciałby się jakoś wyróżnić w tym równiutkim szeregu gwiazd polskiej poezji współczesnej. Gwiazd, które z chęcią zatańczyłyby na lodzie przed kamerami TVN-u, gdyby tylko TVN chciał zaprosić te gwiazdy na lodowisko.

Pierwszy polski parapoeta Dariusz Pado uwiarygodniając się w roli przewodnika duchowego narodu akcentował w swoich notkach biograficznych swoją ułomność. Do życiorysu dopisywał sobie: Dariusz Pado, dyslektyk, poeta….. Miało to wzbudzić w czytelniku litość, osłabić zmysł krytyczny, sprawić by czytelnik przyjmował każdy tomik Darka w taki sam sposób, w jaki przyjmuje się porcelanowe słoniki roznoszone w ogródkach restauracyjnych przez osoby głuchonieme z prośbą o wsparcie finansowe. Człowiek powodowany litością po przeczytaniu zalaminowanego zaświadczenia o niepełnosprawności zapłaci te osiem złotych za słonika z Chin.

Juliusz poszedł tropem parapoety. Ale zamiast skanu legitymacji rencisty dopisał do życiorysu:

student filozofii

Filozofia na zasadzie dysleksji ma uwiarygodniać, nadawać sens słowu pisanemu. Za filozofią kryją się Platony, Arystotelesy, Hegle i Kanty. Tradycja ta nie powinna zostać zignorowana, w szczególności gdy odwołuje się do niej student, poeta i na dodatek Juliusz o anielskim nazwisku.

Od czasów kiedy Jacek Dehnel – zanim dobrał się do Balzaca – przerobił brzytwę Ockhama na maszynkę do golenia nóg i pach, żadna kategoria filozoficzna nie może się czuć bezpieczna. Nie ma lepszego pomysłu na głęboki, metafizyczny wierszyk niż dodanie do odpowiedniego archetypu filozoficznego kilku rymujących się słówek. Weźmy taki: aperion
Oto wiersz:

O aperionie, o aperionie
O aperionie, o aperionie
O aperionie, o aperionie
O aperionie, o aperionie
O aperionie, o aperionie
I tak w niskończoność

Poeci skwapliwie wykorzystują tradycję filozoficzną dla potrzeb własnych. Nie ma w tym nic nagannego. Przeciwnie. Doceniać należy żądzę poznania i wysiłek intelektualny towarzyszący studiowaniu dzieł klasyków. Weźmy takie dzieła Ockhama. Łatwo sobie wyobrazić trud Jacka Dehnela, który ze słownikami łaciny średniowiecznej dociekał sensu kategorii supozycji. Młody, ambitny, wykształcony umysł nie zadowoliłby się jakimiś tam tłumaczeniami. W grę nie wchodziły także żadne tam pogłębione rybki, poszerzone karasie czy przedłużone szczupaki. Jacek Dehnel malarz, poeta, tłumacz poezji anglosaskiej, łotewskiej, kirgiskiej, ugaryckiej, polskiej, bułgarskiej przetłumaczył na własny użytek dzieła zebrane Ockhama. W ten sposób powstała legendarna Brzytwa okamgnienia, która odcina wszystko.

Wracając do związków filozofii i poezji. Zasada jest taka:

Każdy filozof jest poetą.
Nie każdy poeta jest filozofem

Nie każdy, kto studiuje filozofię, jest filozofem
Każdy filozof studiuje filozofię

Juliusz Gabryel miał pionę z logiki na studiach. Sylogistykę ma w dwóch małych paluszkach nie wspominając o logikach nieklasycznych. Mając świadomość zakresu kwantyfikatorów i aby nikt nie miał wątpliwości, że on jest tym studentem filozofii, który jest filozofem a tym samym jest poetą zwrócił się o pomoc do Łukasza Bagińskiego by ten strzelił mu odpowiednią fotę.

W ten oto sposób powstało legendarne ujęcie z profilu, opublikowane wraz z biogramem w tomiku Juliusza Gabryela pt. Laboratoria.

Poeta, student filozofii, ubrany trochę niedbale. Spod marmurkowej katany wystaje kaptur. Prawa ręka poety i studenta filozofii wciśnięta w prawą kieszeń spodni. Głęboko. Jakby w poszukiwaniu absolutu. Iskry życia w ten mroźny i nieprzyjazny człowiekowi dzień zimowy. W lewej dłoni poety, studenta filozofii widać papierosa. To dowód, że poeta, student filozofii myśli. Atrybutem myślenia są też okulary, które poeta, student filozofii Juliusz Gabryel ma na nosie. Jednak ostatecznym dowodem na obecność myślenia jest w tym przypadku dowód ontologiczny, czyli tzw. dowód ze zgarbionej sylwetki. Otóż osoba na zdjęciu jest młoda. Ale mimo młodego wieku garbi się. to znak, że głowa jest ciężka od myśli.

Analiza zdjęcia oraz życiorysu Juliusza Gabryela prowadzi do wniosku, że bezspornie mamy w tym przyadku do czynienia z filozofem i poetą. Z tego powodu wierszom Gabryela z tomiku Laboratoria należy się najwyższa uwaga. Wszystkich niedowiarków tych, którzy nie zaufali świadectwu Bagińskiego, ani notce: student filozofii w życiorysie ostatecznie uświadamia Jacek Gutorow, który tuż pod biogramem, tuż pod pięknym zdjęciem, równie pięknie jakby z filozoficznym zacięciem napisze:

Skróty i przeskoki myślowe oszałamiają jak niespodziewane odkształcenia perspektywy.
Obrazy rozkładają się na części pierwsze i pozwalają na wielokrotne złożenia. Opaczna logika snu wytrąca czytelnikowi z ręki każdą broń, tę najniewinniejszą i tę najbardziej wymyślną

Pozostawmy fachowej, filozoficznej analizie kategorie: opacznej logiki snu. Przejdźmy do analizy tekstów Juliusza Gabryela z tomiku Laboratoria.

Oto pierwszy tekst z tomiku Laboratoria. Tekst filozofa z Opola, wiersz poety. Oto tekst zgarbionego, młodego człowieka z głową ciężką od myśli. Atlasa, który na barkach dźwiga cały wszechświat i wszystkie kosmiczne myśli oraz pragnienia płynące z najodleglejszych galaktyk. Tekst o niebywałym ładunku intelektualnym i emocjonalnym. Jedyna próbka poezji poety-filozofa, którą zdecydowałem się przytoczyć. Pierwsza i ostatnia jak: aperion, aporia, anamneza, antynomia i antyteza. Unikalna jak Juliusz Słowacki i Juliusz Gabryel. Boska jak zestaw archaniołów Pseudo Dionizego Aeropagity z Peri tes ouranias hierarchias.

Panowie i panie na kolana. Oto wiersz:

Wystarczy się odpowiednio skoncentrować i żadna ściana
nie trafi na opór, ale zacznie się obracać.
Ujrzymy wtedy krainy, które tylko mogliśmy przeczuwać,
gdy ciężkozbrojna zima nie chciała się wycofać.
Na oblodzonych chodnikach pękały kręgosłupy,
czereśnie gradu uderzały o karoserie,
starannie pielęgnowane maski.
Wdrapywaliśmy się na leśne ambony,
spróchniałe drzewo dotrzymywało
nam przyjaźni.
Przychodziliśmy z drzazgami w palcach,
a śnieg widział, że nie ma skarbów
ponad drzazgi.

[świętokradztwo]

Oficjalny komentarz do tekstu – taaaaaaa….

Poza komentarzem:

Seria nowej poezji polskiej (Wydawnictwo Zielona Sowa), w ramach której wydano m.in. Laboratoria została pogrzebana. Bez większego protestu, oporu środowiska i czytelników. Zaczynam wierzyć w prawa ekonomii, oraz w działanie rynku w szczególności w jego zdolność do samooczyszczania się.

Kategoria: Bez kategorii | 7 komentarzy »

daję się wam daję. Zęby oddając wam szczerze

7 lipca, 2009 by

wary-marka

Gdybyś tylko mógł, byłbyś taki jak ja.
Wyplułbyś mleczaki i pokazał zęby.
I krew by się polała. Byś wstał.

Stałbyś nago. Przed słońcem. Ty i słońce
i niebo, i deszcz, i zimno i wiatr. I tak cały czas.
I nie miałby cię kto ogrzać. A gdybyś upadał
wiedziałbyś, że wraz z tobą zginie jeden ptak.

Gdybyś tylko zdjął buty i wyszedł z domu.
Zostawił żonę, meble, nóż kuchenny i psa.
I wszystko gdybyś zostawił i nie miał już nic,
byłbyś taki jak ja.

Kategoria: Bez kategorii | 9 komentarzy »

Michał Płaczek Opór skóry. Opór czytelnika. Pani Bieńczycka

7 lipca, 2009 by

W końcu się przełamałam i przeszłam przez ten trzy metrowy płot, który mi dwaj chłopcy poznani w drodze na basen, pokazali. Pokazali mi miejsce, gdzie drut kolczasty jest trochę obniżony.
Wkładając duże palce nóg w oczka gęstej siatki odczuwałam ostry ból, który i tak był większy od bólu zadanego przez kolce drutu, który, jak już siedziałam okrakiem na czubku ogrodzenia, rozdzierał moje spodenki i uda.
Chłopcy już stali po stronie kąpieliska wcześniej zwinnie pokonując płot i śmiali się ze mnie.
Gdy już pływałam w pustawym basenie bez problemu wykonując swoje pensum kilkakrotnego opłynięcia, przypatrywałam się sąsiedniemu basenowi, przeznaczonemu dla skoczków.
Ogromna kolejka młodzieży oczekująca przed wejściem na skocznię, gdzie może według regulaminu, jak w banku przy okienku, przebywać może tylko jedna osoba, nie świadczyła o tym, że młodzież, tak wydawałoby się zwinna, da jakiś popis odwagi czy wirtuozerii. W trakcie mojego pływania ani jeden skoczek nie popisał się przed swoją dziewczyną jakąkolwiek umiejętnością, poza zwierzęcym pokonaniem lęku wysokości.
Wszyscy, chwytając się za nosy palcami, skakali z najwyższego piętra wieży tylko na nogi, czyli tzw. na bombę

Długo w noc próbowałam zrozumieć poetę Płaczka i szukałam rozpaczliwie czegoś o nim.
Kinga Dunin pisze w Sieci o Płaczku, że nie posiada waginy. Inny portal donosi, że Płaczek z ramienia jakiejś bliżej mi nieznanej partii..wskrzeszania idei Marksa i Lenina – jak wiadomo wiecznie żywych – jest już o włos od sukcesu pozyskania jakiegoś ważnego politycznego stanowiska. Czytam o walce Płaczka o dzieci nienarodzone, o tym, jak temu chłopcu drogie są polskie kobiety i jak płacze nad ich potwornym złym losem.
Co spowodowało, że ten młody chłopak, zamiast cieszyć się młodością, musi zajmować się takimi sprawami? Mieszkać z kumplem w wieku swojego ojca, co głupim wyborem życiowym nie jest, ponieważ ktoś musi nauczyć człowieka pisać, a jak czytam w wywiadzie lampowym z maja 2009, że u poetów Adama Wiedemanna i Michała Płaczka największą radością dzielenia wspólnie wynajmowanego mieszkania jest właśnie wzajemne się czytanie.
I czytam Płaczka. I co ten Wiedemann, wyczytał w tych wierszach? Co poprawił, jak tego młodego człowieka poinstruował, czego go nauczył?
Czytam raz, drugi i płaczę. Mam tu na blog Marka Trojanowskiego dać świadectwo prawdy przeczytania Michała Płaczka, i niczego nie potrafię wyczytać.

Piotr Wiktor Lorkowski radzi mi wprawdzie o tomiku Opór skóry:

(…)Na kartach debiutanckiego zbiorku Michała Płaczka destrukcja języka przekomarza się z zamiłowaniem do kreacyjności. Stawką tej swoistej gry dwóch strategii poetyckich jest efektowność, efekt który ma czytelnika poruszyć, zafrapować, a w każdym razie doprowadzić czytającego do mocnej interakcji z tekstem.(…)i ja się z tym tekstem integruję z całej mocy. Na dodatek Robert Rybicki każe mi ze smakiem wiersze Płaczka zjadać:

(…)Oczywiście, cała ta zupa z figur stylistycznych (od metafory przez inwersje po echolalie), ta breja, jest metodą, to znaczy próbą ustabilizowania (skodyfikowania?) metody; inaczej: zapisem poetyckiej niecierpliwości, pospiechu… wiersza. Jest to zarazem pośpiech młodości (pośpiech wiersza wynika z pośpiechu młodości?), ale też pospiech sugerujący psychotyczność autora.(…)Dalej nawet Rybicki próbuje nawet udowodnić, że to wszystko ma jakieś historycznoliterackie ręce i nogi:

(…)Wydaje się to być przewrotną kontynuacją myślenia językowego rodem z „Namopanik” Wata, „Słopiewni” Tuwima, czy też „Nibytu” Tekielego. Z drugiej strony mocno jest zaakcentowane dekonstruktywistyczne myślenie o języku. (…)

Wracam więc posłusznie do lektury Michała Płaczka. Myślę, że podobny efekt można by uzyskać wrzucając pisane w bieszczadzkimw mrozie wiersze Edwarda Stachury do sieciowego translatora z jakimś egzotycznym językiem, i potem to wszystko znowu polecić mu przełożyć na język polski.
W cieple pokoju, w bamboszach, można uzyskać taki oto efekt:

„(…) a my pod darnią wciąż szabrowalim
dobre życie – nie ma jeść za darmo
niepotrzebne pytanie są niejsca gdzie się
nie chodzi o to co było ale że nie (…)”

[baldziada]

Można w tych bamboszach i szlafroku, sącząc kolejne piwo i zapalając kolejnego marlborasa podglądnąć w drugim pokoju współlokatora, który leniwie wyciągnął z półki jakiś przypadkowy album malarstwa i ten fakt triumfalnie obwieścić światu:

„(…)chcę to mieć na papierze: chłopiecrozgryza się
z krwiogi eidząc tamto golenie poyem twarze za blisko
jedna łysa(…)”

[adam wiedemann ogląda Męczeństwo]Albo wspomnieć niedawne dzieciństwo i to natychmiast zanotować:

„(…) słomianką przedchód się piekli
kuchnia okruchem nabłoni”(…)

[zaślubiny dziecka z morzem]

Albo antyklerykalnie napisać wiersz zaangażowany o chodzeniu księży po kolędzie, kiedy Michał Płaczek mieszkał jeszcze z mamusią:

„(…) tak stęka, co by się zesrał(…)
[saga: ludzie wiatrów]

Oczywiście, prawdziwy poeta nigdy nie płacze. Dlatego też poeta jak ognia broni się przed wszelkim sentymentem, po żołniersku, sucho i oschle obchodzi się z najdroższą osobą:

„(…) klei sie rozmowa kurwanych oddechów:
nuze nura w nudy skoro ma być dotyk
słona błona słony ból (…)”

[próba sentymentu]

Ach, lato!
Poeci jednak nie odpoczywają od swych obowiązków, pracują, pisz, piszą wciąż wiersze, dbanie o swoje ciało ograniczając do oglądania meczów piłkarskich, co natychmiast zostaje też spożytkowane w sportowym REDzie.
Po raz pierwszy w życiu lipiec spędzam na Śląsku.
Gdy wyjeżdżaliśmy w dzieciństwie do Przemyśla i chodziliśmy nad płytki już San, mama z nostalgią wspominała głębokie wody tej rzeki i to, jak jej ojciec, mój dziadek, skakał z mostu na główkę, a stojące na moście kobiety zakochane w dziadku podziwiały go i podziwiały…

Kto pokocha Michała Płaczka, kto się zachwyci jego debiutem, skokiem na płytkie wody dzisiejszej polskiej poezji, skokiem na bombę?
Wszyscy!

Kategoria: Bez kategorii | 20 komentarzy »

daję się wam, daję. Syna oddając wam szczerze

6 lipca, 2009 by

zlo-marka

W liście, który kiedyś przeczytasz, chciałbym ci napisać o kilku ważnych sprawach. Żebyś nie jadł żółtego śniegu. Że babole są słone i że nadają się do jedzenia. I że się z pewnych potraw wyrasta.

Żebyś nie kłamał. I żebyś oprócz sumienia miał syna i żonę żebyś miał i dom. A w ogrodzie żebyś zasadził jabłoń.

Każdego lata patrz jak kwitnie. Jabłka należy zrywać uważnie. Żeby się nie poobijały, bo gnić będą. Nie przezimują. A wczesną wiosną przycinaj gałęzie. Co rok. Zaniedbane drzewo zdziczeje. Tnij zawsze powyżej trzeciego pączka. Zresztą, sam będziesz wiedział jak.

A gdyby kiedyś przyszedł do ciebie starszy pan z siwą brodą. Pan elegancko ubrany. I gdyby przyszedł w najmniej odpowiedniej chwili, gdy jesteś zmęczony po pracy albo tak zwyczajnie zmęczony w życiu – a musisz wiedzieć, że życie czasami bywa męczące. No i kiedy ten pan by przyszedł i gdyby powiedział: Weź swego jedynego syna, którego kochasz, i idź do ziemi Moria i tam złóż go w ofierze, spalając na jednej z gór, którą ja ci pokażę – to poślij go do diabła.

Pozwalam ci zabić. Daję ci na to swoje błogosławieństwo i rozgrzeszenie.

Kategoria: Bez kategorii | 3 komentarze »

Piotr Mierzwa, Gościnne morze. 365 dni niezwykłych w roku

5 lipca, 2009 by

.

Każdy dzień w życiu polskiego poety jest wyjątkowy. W związku z tym, że ziemski rok ma 365 dni poeci zagraniczni mają czego zazdrościć polskim kolegom. O tym jak wyjątkowe mogą być dni z życia poety świadczą relacje, dokumenty piśmienne, które sezonowo zasypują rynek księgarski.

Dla przykładu. Gdzieś w kraju, w jakimś mieście a może na wsi, mieszka sobie człowiek. Dokładniej: mężczyzna, mówiący po polsku. Na imię ma Piotr a na nazwisko Mierzwa.
Piotr Mierzwa niczym by się nie różnił od statystycznego Jana Kowalskiego, który podobnie jak on mieszka sobie w jakimś mieście albo na wsi, mówi po polsku i jest facetem.. Jan Kowalski nie przeżywa tak wyjątkowych dni jak Piotr Mierzwa. A nawet jeżeli przeżywa, to ich nie utrwala. A nawet gdy gdzieś tam na fiszkach zapisuje relacje z tych wyjątkowych dni, to ich nie wydaje w formie tomików co Piotr Mierzwa bez oporu czyni.

Z dnia na dzień, od czynów do słów, od słów do wierszyków poeta Mierzwa Piotr tworzy relację z niezwykłych dni polskiego poety współczesnego. Dokładnie po 40. dniach zbiera zapiski, zszywa je spinaczami i pakuje w kopertę A4. Na kopercie oprócz adresu wydawnictwa dopisuje też sugerowany tytuł tomiku i wysyła list. Kilka miesięcy później w empikach można kupić dzieło poety. Tak się stało w roku 2005.

W serii: biblioteka studium wydawanej przez Zieloną Sowę (zamiast nekrologu, na zamknięcie serii, wydano Cosinus salsę Moniki Mosiewicz), ukazało się dzieło Piotra Mierzwy pt. Gościnne morze.

Kim jest Piotr Mierzwa? o tym poinformował wydawca, żeby nikt nie miał wątpliwości, że chodzi w tym przypadku o jednego z 500-600 polskich poetów współczesnych. Ludzi o podobnych życiorysach:

Piotr Mierzwa (ur. 1980) – wydał arkusz wierszy pt. mały”
Wiersze i przekłady z angielskiego publikował
między innymi w Nowym Wieku, Studium
Przekładańcu. Gościnne morze” to jego debiut

Czytelnik dzięki spisowi publikacji w biogramie ma pewność, że ma do czynienia z fachowcem. Żaden tam nowicjusz, skoro publikacja w: nowym wieku, studium, przekładańcu. Dowiedział się, że Mierzwa wydał już arkusz wierszy pt. mały i że gościnne morze to jego debiut.

Kiedy czytelnik zacznie się zastanawiać nad fenomenem debiutu w sytuacji, gdz wcześniej ukazał się przecież arkusz wierszy. Kiedy czytelnik pogrąży się w filozoficznej zadumie nad różnicą ontologiczną między tomikiem a arkuszem? Na temat: Ile arkuszy wierszy zmieści się w tomiku poetyckim wówczas poeta przepuści pierwszy atak nuklearany, bombardując świadomość czytelniczą swoja pierwszą relacją z wyjątkowego dnia:

Można się było wprawić w osłupienie:
kosmyki wepchnąć w usta, żeby bezgłośnie
wyjrzały uszami.

[początek]

Na temat kategorii bezgłośnie i jej recepcji w polskiej poezji współczesnej, oraz na temat skonstruowanych w oparciu o nią metafor dopełniaczowych można by napisać przynajmniej dwadzieścia rozpraw naukowych in folio. Nie o rozprawy habilitacyjne się tu rozchodzi, lecz o dzień z życia poety i jego wyjątkowość.

Jak bardzo niezwykły musiał być ten osłupiający poranek, w którym poeta postanowił poeeksperymentować z włosem.

Jeden z pierwszych, dziecięcych eksperymentów z makaronem spaghetti polega na tym, że wciąga się makaron do nosa tak, by trafił do jamy ustnej, z której się go wyciąga. W ten sposób, że jeden koniec jest w nosie, drugi w buzi. Można przeciągać makaron tam i z powrotem, póki się nie przerwie.

Poeta Mierzwa, chcąc uniknąć zarzutu o wtórność, o epigonizm tego wyjątkowego dnia próbuje odnaleźć połączenie między uchem wewnętrznym a otworem gębowym. Czy można sobie wyobrazić bardziej wyjątkowe zdarzenie tego wyjątkowego dnia?

Piotr Mierzwa w innych tekstach dowodzi, że bezgłośny włos w uchu to preludium do tego, co się może przytrafić nastawionemu na odbiór świata poecie w dzień powszedni.

Taki niby pocałunek z języczkiem. Dla normalnego człowieka jest to normalność, która zdarza się kazdego normalnego dnia o normalnej porze. Dla poety sprawy tak proste jak całowanie, już proste nie są. Poeta pisze:

W usta
wgryzą się małe rzeczy i połkną

mój – język.

[szybkie]

Uprzedzając obawy niektórych czytelników informuję, że poeta zrezygnował z umieszczenia w tomiku niezwykłej relacji, z niezwykłego wieczoru, kiedy to w niezwykły sposób, dotknął niezwykłej waginy, niezwykłej kobiety.

Czasami polskim poetą nawet w najbardziej niezwykłe dni targają zwykłe namiętności na przykład potrzeba posłuchania dobrej muzyki.. Poeta jak każdy śmiertelnik ulega. Wybiera odpowiednią kasetę. Wkłada ją do ulubionego Kasprzaka. Naciska starat i szybko siada w fotelu. Na tym etapie nie ma różnicy miedzy Piotrem Mierzwą a Janem Kowalskim. Dopiero to, co się zaczyna dziać po pierwszych dźwiękach sprawia, że pierwszy jest polskim poetą a drugi statystycznym człowiekiem mówiącym po polsku. Bo kiedy z Kasprzak zaczyna
wydobywać z siebie pierwsze dźwięki Piotr Mierzwa chwyta z kartkę i długopis, zapisując:

Tak zwijały
się szpulki dźwięków na mnie niemym ciele,
które szukało emisji, bo trzeźwa
kalkulacja mu podszeptywała,
że na falach dźwięk się gęsto ściele,

[sonet youth]

Poeta, w ramach relaksu, lubi sobie gdzieś czasami pojechać. Na przykład na wieś. Niby zwykła wieś. Zwykłe wiejskie obejście w zwykły dzień, po którym chodza najzwyklejsze w świecie kury. Jednak nie dla poety. Tego niezwykłego dnia, w którym poeta ujrzał kurę polską, rudą nioskę poczuł mistyczną jedność z ptakiem i zanotował:

Między twoimi nogami jest moje pióro,
[myłość]

W niezwykłej drodze życiowej poety: od wsi do miasta, od miasta do wsi, od domu, do domu, od wydawnictwa, do wydawnictwa czasami pecie przytrafi się rzecz z pozoru zwykła. Rozwiąże się sznurowadło.

Historia zna przypadki, kiedy to motyw sznurowadła u sandałów oznaczał nadejście mesjasza. Dlatego relację Piotra Mierzwy:

Strategiczne czy nie,
gruczoły pozwolą się przeliczyć, supełki,
które nie wiążą nic, co j u ż związane.

[za miastem]

należ traktować jako proroctwo – zapowiedź czegoś niezwykłego. Samego poetę zaś jako forpocztę Lewiatana, złożonego z miliarda żywych poetów polskich.

Wyjątkowość poety potwierdza się także w salonie kosmetycznym, w którym poeta płaci za wykonanie tak prostej usługi jak pielęgnacja paznokci. Kiedy kosmetyczka wykonując zwykłą czynność draśnie narzędziem nie chcący skórkę, poeta zaciska dłoń w pięść i wieszczy:

Wydrążyliśmy serce”, bo w rynience rymu
więcej się nie rozsupła j a k tylko pięść mięśnia,

[szklane oko]

Ale zwykła kosmetyczka nie zdaje sobie sprawy ze znaczenia tak niezwykłych słów. Czyni swoją powinność. I znowu błąd w sztuce. Tym razem to już nie przelewki.

Zaciśnięta w pięść dłoń ulic zagraża powtarzalności
ruchu, krew poleje się, jeśli ją zaczepię.

[gościnne morze]

Dwa dni później kobieta umiera na oddziale intensywnej terapii. Jej organizm nie wytrzymał konfrontacji z niezwykłością poety. Jej zwykły dzień pracy okazał się być tak samo niezwykły jak jeden z 365. dni polskiego poety w roku. Odczuwszy fizyczną jedność z dwunożną niezwykłością wyzionęła ducha.

Kategoria: Bez kategorii | 8 komentarzy »

daję się wam, daję. Życie dając za was szczerze

5 lipca, 2009 by

krecha-marka

Jeżeli nie miałbyś już nic do stracenia albo gdybyś mnie kochał
albo gdyby ich było siedmiu a nawet ośmiu. Przed dyskoteką.
To dałbyś za mnie głowę. Podłożył się pod butelkę po winie
I nie pytał kto zaczął.

A gdy w miliardzie zielonkawych odłamków, w krwi, po nitce nylonowej
odnalazłbyś drogę do domu, czy straciłbyś dla mnie raz jeszcze głowę, gdyby nikt nie widział. Gdyby już ich nie było, ani zielonej butelki, i nie miał kto zszyć rany.

Kategoria: Bez kategorii | 2 komentarze »

daję się wam, daję. Oddając się wam, od serca

4 lipca, 2009 by

cyc-marka

A gdybym cię tak przytulił. Przytulił bardzo mocno
do cycka. Zostałbyś moim przyjacielem

?

Gdybym oddał ci klatkę piersiową na legowisko
włosy byś się umościł. Pokochałbyś mnie

?

A gdybyśmy już byli razem. Gdybyśmy zamieszkali
kochali, kąpali się i mieli inne sprawy wspólne,
to powiedz kiedy byś mnie wyruchał z wszystkiego

?

Kategoria: Bez kategorii | 13 komentarzy »

« Wstecz Dalej »