historia moich niedoli – odcinek nie pamiętam który
Kategoria: Bez kategorii | 11 komentarzy »
Urszula Kozioł, Horrendum statystycznie rzecz biorąc
.
Edek, powiedz jak to jest. Kiedy wchodzisz do marketu i błądzisz między regałami, a później gdy stoisz w kolejce do kasy, to czy słyszysz za plecami GŁOSY: „to on, mówię ci, to Pasewicz. Nie, nie. To chyba nie on. To on, poważnie, na sto procent, że on”?
Edward Pasewicz może publicznie olać indagującego wraz z pytaniem. Na podobny popis ekshibicjonizmu zdobyć się może pozostała część zainteresowanej tematem populacji. Jednak niezależnie od konsystencji i składu chemicznego moczu oraz siły strumienia na to pytanie odpowiedzieć należy, gdyż będzie to jednocześnie odpowiedź na pytanie o szerokość marginesu recepcji poezji.
[uwaga: trudność z koncentracją. Podsłuchuję Kurta Weila, stąd ta pokraczna konstrukcja zdaniowa]
W przeciągu ostatnich kilkunastu lat wymyślono prawdopodobnie wszystkie slogany dotyczące relacji między poezją a krytyka literacką. Że poezja tylko dla krytyki, że krytyk to idealny czytelnik, i że idealny poeta to taki, który potrafi napisać wiersz dla idealnego krytyka.
Później – albo może kolejność była odwrotna – ktoś wymyślił drugi slogan: że poezja jest dla poetów. Że poeci piszą dla innych poetów. Że jeden poeta czyta wiersze drugiego poety i że ten drugi pisze dla trzeciego, a trzeci uszczęśliwia swoimi wierszami czwartego itd.
Na końcu pozostał gdzieś w zawieszeniu, w obawie przed każdą formą werbalizacji strach, że być może poezja jest dla nikogo. Że nie istnieje nie tylko czytelnik ale także odbiorca wiersza. Ten strach ma swoje drugie, bardziej przerażające oblicze. Przyjęcie tezy: „poezja jest dla nikogo” oznacza pogodzenie się z faktem, że produkcja liryczna w postaci wydawanych tomików doskonale wyczerpuje zakres semantyczny powiedzonka: „psu na budę”. Że wszystkie publikacje, książki poetyckie cały ten papierowy biznes jest dosłownie z papieru, jest jakąś kuriozalną odmianą potiomkinowskiej wioski tyle, że mniej trwałą bo zamiast dykty tu w konstrukcji użyto kartonowych okładek lub też, że jest zwykłym wypełnianiem misji o nazwie: „krzewienie kultury” wpisanej w statut mediów oraz wydawnictw.
Jacek Dehnel wychodząc rano po bułki do marketu i chcąc usłyszeć GŁOSY przebiera się. Czarna pelerynka, cylinder też czarny i laska odpowiedniej długości i czarne buciki. Żerując na popkulturowym wyobrażeniu rycerza z Gotham City próbuje utrwalić swój wizerunek. Chce być rozpoznawalny. Jeżeli numer z Batmanem nie wychodzi, to gotów zdjąć obuwie i skacząc po peerelowskich meblościankach udawać zdziczałego potomka arystokratycznego rodu Greystoke’ów, pokrzykując rytmicznie :
– Banana! Banana!
Załóżmy jednak, że mimo niesprzyjających po temu okoliczności coś takiego jak godność w świecie literackim jeszcze istnieje oraz że są ludzie piszący wiersze, którzy nigdy nie wespną się na szafę i nie poproszą o banana. Przypuśćmy, że aby być rozpoznawalnym poetą nie trzeba kupować stroju Batmana, by – pocąc się niemiłosiernie – paradować w nim od 10.00 do 18.00, w godzinach urzędowania. Dla potrzeb czysto teoretycznych przyjmijmy także, że istnieje w polskojęzycznej populacji taka jej część, która jest żywo zainteresowana najnowszą poezją. Jeżeli tak jest, to jak wytłumaczyć fakt, że Edward Pasewicz nie słyszy GŁOSÓW po wyjściu z domu. Jak zatem wytłumaczyć fakt, że Dorota Robaczewska – poetka tej klasy co Jacek Dehnel – każdego ranka w drodze po bułki i mleko musi przedzierać się przez tłumy fanów, których zapału i determinacji nie jest w stanie ostudzić jednostka GROM dorabiająca po godzinach? Czy ten kraj nigdy nie otrząsnął się z barbarzyństwa duchowo-kulturowego?
Czy pokolenia tresowane na wersach:
Lecz zaklinam — niech żywi nie tracą nadziei
I przed narodem niosą oświaty kaganiec;
A kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei,
Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec!…
może czytać najnowszą poezję polską? Czy w nowoczesnych utworach literackich współczesnych człowiek jest w stanie odnaleźć coś interesującego dla siebie a następnie przyswoić to z taką mocą z jaką masy społeczne – których jest cząstką – wchłaniają słowa:
Nie daj się, ludzie niech swoje myślą
Nie daj się, z diabłem do piekła wyślą
Nie daj się, warto być w życiu tylko sobą
Na tym etapie rozważań pojawia się Jan Kowalski.
Jan Kowalski jest statystycznym Polakiem. Ma jedno dziecko (bo wg statystyk należy mieć tylko jedno dziecko) i żonę też ma, której co miesiąc oddaje swoją statystyczną pensję w wysokości 2700 zł. brutto. Do pracy wychodzi o statystycznej porze – przed ósmą rano. Wraca także zgodnie z statystycznym zegarem: po 18.00. Czasami wróci później. Na jedno z najczęściej zadawanych pytań współmałżonki: „gdzie byłeś” – wg statystyk z 2009 r. – statystyczny mąż i ojciec wymyśli statystyczne kłamstwo: „musiałem zostać po godzinach” czym sprowokuje statystyczną awanturę, spór o ilość wypitych piw oraz na temat złego wpływu kolegów.
Jan Kowalski należy do tej połowy społeczeństwa, która wg statystyk czyta przynajmniej jedną książkę w roku. Żeby wprowadzić mały element irracjonalnych do tych jakże przeraźliwie statystycznych rozważań załóżmy, że Jan Kowalski – tak się szczęśliwie złożyło – wydał w 2010 roku dwadzieścia sześć złotych na zakup książki. Zatem nie tylko należy do tej połowy narodu, która czyta ale także zalicza się do tych statystycznych 30% z połowy, która zanim przeczyta jedna książkę w roku wyda na nią pieniądze.
Pewnego niedzielnego popołudnia, którego przebieg oraz dynamikę także dałoby się przedstawić za pomocą statystyk rocznych, gdyby takowe istniały, nasz statystyczny bohater zasiadł do lektury. Kowalski właśnie odpoczywał po imprezie, które jak wynika ze statystyk zawsze przypadały na noc z soboty na niedzielę. Bawił się jak przystało na statystycznego Polaka w średnim wieku. Żonę zostawił w domu z dzieckiem a sam spędził noc z seksownymi koleżankami z pracy oraz z kolegami, z którymi wypił kilka butelek wódki. Statystyczny Polak, jak to wynika z najnowszych badań, wypija coraz mniej alkoholi wysokoprocentowych, preferując raczej wino czy piwo. Nasz Kowalski ma gdzieś najnowsze statystyki. W tym zakresie nie identyfikuje się z wydelikaconymi, metroseksualnymi lalusiami badanymi w 2009 roku lecz ze starą, statystyczną gwardią, która w 2007 r. potrafiła przelać przez gardło 16,7 milionowa litrów wódki w miesiąc. To upodobanie oraz mocna głowa – jak to wynika ze statystyk – nie imponuje statystycznej koleżance z pracy. Jednak takimi drobnostkami nasz Jan Kowalski się nigdy nie przejmował. Każdy statystyczny sobotnio-niedzielny wieczór kończył się statystycznie – tzn. z nosem w majtkach statystycznej współpracownicy. Co robiła wówczas statystyczna żona, gdy mąż spełniał swoje statystyczne obowiązki? – Tej kwestii jeszcze nie zbadano
Wracając do popołudniowego rytuału. Otworzywszy książeczkę na losowo wybranej stronie przeczytał fragment:
aż chciałoby się napisać
lingwo
ojczyzno moja –
stale
noszę ją w sobie
tę lingę moją
nie moją
tę jakąś bezbrzeżną
zalążnię
w której pluskają umykające
wymigujące się
wybłyskujące i gasnące znów
drobne zalążki wierszy moich
nie moich
rozproszone
[lingwa]
Łatwo sobie wyobrazić jego zdziwienie kiedy okazało się, że pachnący farbą drukarską nabytek nie jest sensacyjną powieścią czy też baśniową historia o czarodzieju w okularach ale tomikiem poezji. Trzeba wiedzieć, że prawdopodobieństwo trafienia tomiku poetyckiego w statystycznym empiku jest bliskie zeru. W labiryncie regałów obładowanych książkami, atlasami, poradnikami, gazetami trudno znaleźć drogę do wyjścia nie wspominając o odnalezieniu cieniutkiej i zwykle nie rzucającej się oczy książeczki z wierszami. Ale nasz Jan Kowalski miał więcej szczęścia niż inni statystyczni Kowalscy. Mógłby zadać sobie pytanie: „dlaczego ja? Dlaczego padło właśnie na mnie?”. Lecz w eksplikacji tych przypadków, w których mamy do czynienia z ingerencją Ślepego Losu wszystkie teorie naukowe, statystyki oraz inne racjonalizacje zawodzą. Kowalskiemu nie pozostało nic innego jak z pokorą przyjąć ów dar od Losu – co też uczynił.
Pojawia się pytanie: ilu Polaków po przeczytaniu zdania: „aż chciałoby się napisać lingwo ojczyzno moja – stale noszę ją w sobie tę lingę moją nie moją tę jakąś bezbrzeżną zalążnię w której pluskają umykające wymigujące się wybłyskujące i gasnące znów drobne zalążki wierszy moich nie moich rozproszone” zdecyduje się na dalszą lekturę? Ilu zaś porzuci popołudniowe czytanie?
Nasz Kowalski wyłamał się spod racjonalnego jarzma liczb i kolorowych słupków, którego ciężar odczuwał w każdej minucie swojego mieszczańskiego, przewidywalnego życia. Wbrew zasadom dyktowanym przez zdrowy rozsądek, na przekór bólowi głowy, który odziedziczył w spadku po suto zakrapianej nocy zdobył się na akt w tych okolicznościach heroiczny: oddał się procesowi refleksji.
Analizując fragment: „lingwo ojczyzno moja” dotarł do takich pokładów wspomnień z dzieciństwa, w których pojawiła się chuda nauczycielka języka polskiego z hemoroidalnie pomarszczoną twarzą. Przypomniał sobie mękę: uczenie się na pamięć Inwokacji z Pana Tadeusza oraz to, jak egzekwowano ową znajomość dzieła narodowego wieszcza w trakcie 45. minutowej lekcji. To było najdłuższe 45 minut w jego życiu. Nigdy wcześniej a także i później nie miał okazji zaobserwować tyle sadystyczno-demonicznej pasji na twarzy człowieka. Chociaż dzisiaj nie był pewien czy polonistka o gruźliczej sylwetce wymachująca kijem nad głowami tych, którzy nie mogli sobie przypomnieć do jakich to miejsc miała zostać przeniesiona dusza utęskniona, była w ogóle człowiekiem.
Otrząsnąwszy się ze złych wspomnień Kowalski czytał dalej:
obejmę deszcz
oburącz
żeby przytrzymać się chmury
[Gamy I]
Tym razem statystyczny Kowalski zareagował statystycznie – wybuchnął śmiechem. Śmiał się i śmiał, śmiał i śmiał, a kiedy jego statystyczna małżonka zaniepokojona tym jakże niestatystycznym śmiechem (ilu ludzi jest w stanie śmiać się nieprzerwanie przez dwie godziny i czternaście minut?) zapytała o powód jego zadowolenia zrobił jej wykład na temat: sztuki obejmowania deszczu oburącz żeby się wspólnie pośmiać.
Zanim statystyczny Kowalski udał się do innych statystycznych zajęć, zdążył przeczytać jeszcze kilka wierszyków.
Wierszyk pierwszy przeczytał w całości tylko dlatego, że był krótki:
Mam uczulenie na końską sierść
zatem nie jeżdżę konno
od psiego pyska boli mnie ząb
oraz na wskroś przenika mnie ziąb
no i do mężczyzn naganną
bezustanną mam skłonność
jak mniemam
[melodyjka]
Wierszyka drugiego przeczytał zaledwie fragment. Ale to i tak dużo, gdyż po przeczytaniu wersów na temat „oczywistości kuli u nogi dmuchawca” uznał tekst za bezbrzeżnie głupi:
to co bliskie co wydaje się
oczywiste jak choćby ta u nóg kula
dmuchawca
ta jego konstrukcja jakże się ma
do mnie
nie mówiąc o tym jak to się ma
względem kosmosu
horrendum
każde z osobna nasionko
przezroczyste nie
ważkie
wzlotne
ble, ble, ble
[Horrendum]
W poniedziałek Jan Kowalski zjawił się punktualnie o 8.00 w biurze. Z aktówką, w garniturze, dokładnie ogolony i uczesany – oto statystyczny przedstawiciel klasy średniej. W trakcie przerwy na lunch opowiadał o swoich sobotnioniedzielnych perypetiach. Wymieniał się z kolegami statystycznymi danymi na temat konsystencji śluzu pochwowego statystycznej koleżanki pracującej w dziale Obsługi Klientów Biznesowych. O wierszach Urszuli Kozioł nie wspomniał ani słowem. Mało tego – statystyczny Jan Kowalski nie wie, że czytał wiersze Urszuli Kozioł z tomiku Horrendum – gwiazdy rodem z PRL-u – której biogram w tym spis publikacji, nagród i wyróżnień zajmuje całą stronę w wikiepedii.
Wygląda na to, że w statystycznych społeczeństwach życie statystycznego poety nie jest łatwe.
Kategoria: Bez kategorii | 7 komentarzy »
Zbierzesz mnie z sobą? Oczywiście synku, oczywiście.
.
zabiorę cię w drogę
z nocnym wiatrem uniosę cię w czerń
w koszu z wikliny jest twaróg i chleb
w cieniu drzew nocnych
połóżmy się
w nocnej kąpieli nim słonce wstanie
zniknę nad ranem
z wiatrem odlecę do miejsc gdzie noc
gdzie szum czarnych drzew
tu czerni się czerń i bieli się biel
nie bój się, leć.
Kategoria: Bez kategorii | 2 komentarze »
Wojciech Bonowicz, Hurtownia ran i Aksjomat Illga
.
Kiedyś z kolegą próbowaliśmy odpowiedzieć na pytanie: dlaczego ksiądz jest księdzem? Do rozmowy przystąpiliśmy z różnych powodów. On dlatego, że nie mógł jeszcze ochłonąć po niedzielnym debiucie w roli neoprezbitera, ja dlatego że, lubiłem dyskusje i zawsze byłem przeciw – nieważne o czym by rozmawiano.
Młody duchowny, którego umysł i ciało hartowało się w skąpo oświetlonej celi jednego z tesalskich Meteorów wykazywał zdumiewające obeznanie w zakresie znajomości tekstów klasycznych. Twierdzenie istnieniowe: ksiądz jest księdzem, ponieważ nim jest – którym rozpoczął swój wywód wcale mnie nie zaskoczyło. Przeciwnie, byłem na nie przygotowany. Od kiedy, w wieku jedenastu lat, nauczyłem się rozgrywać tzw. Obronę Pirca w wersji Mariottiego to przewidywanie kolejnych posunięć przeciwnika w jakiejkolwiek rozgrywce z moim udziałem (kategorię gry należy tu rozumieć bardzo szerokie) sprawia mi dziką wręcz przyjemność. Czy ksiądz, którego umysł ostrzył się na klasyce scholastyki mógłby wyjść poza najogólniej rozumianą teorię tego, co jest?
Pionek na e4.
Siedział tak naprzeciwko mnie, obracając w długich i kościstych palcach stuletniego karczmiaka odpitego gdzieś tak w jednej czwartej. W grubym, zielonkawym szkle, w którym w małych pęcherzykach przypominających galaktykę Drogi Mlecznej przedwojenni glasblaserzy uwięzili minimalne dawki powietrza, odbijała się twarz młodego księdza – fizjonomia jezuity, który próbując rozwiązać wszystkie antynomie teologiczne osiągnął taki stopień samoświadomości, w którym nie istniały żadne ograniczenia, w szczególności te, których źródło tkwiło w grzesznej i z definicji niedoskonałej materii. To nie była twarz fanatyka. Pełne usta i duże głęboko osadzone oczy zdradzały łagodność charakteru. Owszem, łagodności i zrozumienia dla grzesznej natury ludzkiej nigdy mu nie brakowało. Jednak czasami – a takich momentów zdarzyło się dużo do tej pory w jego trzydziestotrzyletnim życiu – zmieniał się w doskonałą lecz odczłowieczoną machinę napędzaną siłą tylko tych dogmatów, dla których znalazło się miejsce między wyświechtanymi okładkami Katechizmu Kościoła Katolickiego. Nie jestem pewien, które jego wcielenie bardziej polubiłem. A może polubiłem oba? Mniejsza o to.
Mój kontrargument był w gruncie rzeczy prosty. Chodziło o to, by zanegować – póki co na gruncie formalnym – fakt istnieniowości. Jedno zdanie: „A może ksiądz nie jest księdzem?” – wywołało spodziewaną reakcję. Rozmówca w skrojonej na miarę sutannie, który w trakcie studiów teologicznych osiągnął mistrzowski poziom panowania nad sobą i swoim głosem, wychylił do dna kieliszek i nawet nie skrzywił się, gdy ponad siedemdziesięcioprocentowy calvados własnej produkcji rozlał mu się na języku by spłynąć palącą stróżką w kierunku przełyku. Otarłszy usta pouczył mnie, że nie wypada tak niespodziewanie jak ja to właśnie uczyniłem zmieniać tematu rozmowy i że zamiast torpedować jego tezy przez wprowadzanie prostych negacji powinienem skupić się na konstrukcji dowodu bądź wykazaniu fałszywości któregoś z jego założeń.
Istnieją różne rodzaje satysfakcji. Jedni potrafią ją osiągnąć tylko z palcem w dupie, inni wtedy gdy posiadają odpowiednią liczbę zer na koncie. Są też proste rodzaje zadowolenia – np. wędkarza, który wyciąga na brzeg dużą rybę złapaną na małe ziarenko pęczaku. Jako prosty człowiek gustowałem w tych drugich. Wszystkiego rodzaju komplikacje – szczególnie te najbardziej barokowe w formie – z mojego punktu widzenia nie były interesujące. W tej chwili, w której odbierałem pierwsze pouczenie od nie ostygłego jeszcze po mszy prymicyjnej księdza czułem się jak rybak, który na prostą przynętę zamiast rybki złapał człowieka. Wyrecytowałem z pamięci:
Każdemu sądowi twierdzącemu odpowiada przeciwny mu przeczący, a każdemu przeczącemu – twierdzący.
– Stagiryta, Hermeneutyka księga 6 – odpowiedział.
– Taaa, moja ulubiona. Fragment 71a – uściśliłem.
Na jego wychudzonej, chrystusowej twarzy nie zadrgał ani jeden mięsień. A ja wiedziałem, że usłyszawszy cytat z Arystotelesa zwątpił, że zawahał się. Nie chodziło już o mnie, ani o spór dotyczący istoty ale o autorytet z którym musiał podjąć polemikę. Jak tu polemizować skoro cała scholastyka opiera się na potędze autorytetów. On dobry uczeń, szkolony był do faktycznego i formalnego posłuszeństwa. Przysięgał, składał kolejne śluby a wszystko po to, by stać się dobrze dopasowaną cegiełką budowli teoretyczno-instytucjonalnej, którą kolejne pokolenia mu podobnych wznosiły z powodzeniem od dwóch tysięcy lat na barkach mniejszych lub większych Arystotelesów.
W 1977 roku Mariotti rozegrał dziwną partię. Zwykle, niezależnie od tego czy grał białymi czy czarnymi rozpoczynał Obroną Sycylijską. Tym razem zagrał białymi i Atakiem Trompowskiego. Mimo nietypowego otwarcia rozgromił przeciwnika: Aleksandra Bieliawskiego. Chwilę później lub tuż przed – dokładnie nie pamiętam – urodziłem się ja.
Rozmowa na temat istoty kapłaństwa nie doczekała się finału podczas tamtego spotkania. Trwa nadal i nic nie zapowiada jej końca. W związku z tym, że ma być to jednak tekst o wierszach Wojciecha Bonowicza wydanych w tomiku pt. Hurtownia ran, to warto spróbować rozstrzygnąć kwestię następującą: „Dlaczego Wojciech Bonowicz jest poetą?”
Odpowiedź Pierwsza:
Wojciech Bonowicz jest poetą, ponieważ był / jest zatrudniony w Wydawnictwie ZNAK.
Sed contra:
W Wydawnictwie ZNAK zatrudniona jest także na etacie sekretarki Pani Małgosia. Ona nie jest poetką.
Aporia:
Jeżeli [(A + x) = Y] oraz [(B + x) → (~(=)) Y] a (A = C) oraz (B = C) to [?(+)]
Comm.
Wojciech Bonowicz [A] oraz Pani Małgosia [B] są zatrudnieni [+] w Wydawnictwie ZNAK [x]. To nie jedyne z podobieństw, które ich łączy. Wojciech Bonowicz [A] jest [=] człowiekiem [C] oraz Pani Jadzia jest człowiekiem [C]. Zatem jeżeli:
ponieważ C = C to A = B
[(C + x) = Y] i [(C + x) (~(=)) Y] to:
aporia dotyczy tego, że: [C] pozostając w tym samym systemie odniesienia [ + x] jednocześnie jest i nie jest [Y] – czyli:
C → [ (=) ^ ((~ (=))]
Problem jak się okazało dotyczy nie tego czy [C] jest [Y], tylko tego w jaki sposób C jest [(=)] w ogóle. I na tym etapie pojawia się druga możliwa odpowiedź na pytanie: „Dlaczego Wojciech Bonowicz jest poetą?”.
Odpowiedź Druga:
Wojciech Bonowicz jest poetą, ponieważ jest / był zatrudniony w Wydawnictwie ZNAK bardziej niż inni.
Comm.
Wydawnictwo Znak jest systemem, w którym [C] może być bardziej niż inne [C].
Lemat:
Tzw. Aksjomat Illga.
C ( I ) ≠ Y
C ( I ) ++ x → C ( I ) = Y
[C ( I ) ≠ Y] → [Y ( I ) = T 0 ]
gdzie:
[ ++ ] oznacza: „bycie bardziej”
Comm.
Jerzy Illg [C ( I )] nie jest poetą [ Y ]. Ale Jerzy Illg, dlatego że w Wydawnictwie ZNAK jest bardziej [++ ] wydał własny tomik wierszy [ T ] pt. „Wiersze z Marcówki” i dzięki temu stał się poetą mimo, że wartość jego dzieła poetyckiego była zerowa [ T 0 ], gdyż Jerzy Illg [C ( I )] nie jest poetą [Y].
Wracając do Odpowiedzi Drugiej. Składa się ona z dwóch członów:
Wojciech Bonowicz jest poetą
Wojciech Bonowicz jest / był zatrudniony w Wydawnictwie ZNAK bardziej niż inni
W zapisie formalnym:
C ( B ) = Y
C ( B ) ++ x
Czyli:
[C ( B ) = Y] → [C ( B ) ++ x]
Zastosowanie wprost Aksjomatu Illga nie jest tu możliwe ze względu na kolejność członów implikacji. Gdyby następnik był w poprzedniku i odwrotnie to implikacja wyglądałaby następująco:
[C ( B ) ++ x] → [C ( B ) = Y]
Wówczas na mocy Ax. Illga uprawnione byłoby twierdzenie, że:
C ( B ) ++ x = Y
Odpowiedź Druga: „Wojciech Bonowicz jest poetą, ponieważ jest / był zatrudniony w Wydawnictwie ZNAK bardziej niż inni” wymaga zatem rozstrzygnięcia wartości logicznej zdania:
[C ( B ) = Y] → [C ( B ) ++ x]
Implikacja jest fałszywa wtedy i tylko wtedy, gdy jej poprzednik jest prawdziwy, a jej następnik fałszywy. Zdumiewająca właściwość implikacji polega na tym, że jeżeli jej poprzednik jest fałszywy, to (bez względu na wartość jej następnika) jest prawdziwa. Oznacza to, że z fałszu wynika – lub, że z fałszu można wyprowadzić – dowolne, prawdziwe, jak i fałszywe zdanie.
W tym konkretnym przypadku wartość logiczna następnika wynosi (1). Zdanie: „Bonowicz jest zatrudniony w Wydawnictwie ZNAK bardziej niż inni” jest zdaniem prawdziwym. Zatem bez względu na to, jaka jest wartość prawdziwościowa poprzednika czyli zdania: „Wojciech Bonowicz jest poetą” – czy będzie ono fałszywe (0) czy prawdziwe (1) – wartość implikacji będzie wynosiła (1)
Innymi słowy szczególny rodzaj bycia bardziej Wojciecha Bonowicza w Wydawnictwie ZNAK jest gwarancją prawdziwości zdania: „Wojciech Bonowicz jest poetą”. Pozostaje jednak problem z Aksjomatem Illga, który straci swoją moc dowodową wówczas gdy zdanie: „Wojciech Bonowicz jest poetą” okaże się być zdaniem prawdziwym. W tym konkretnym przypadku chodzi o prawdziwość materialną dlatego też konieczna jest analiza dzieła Wojciecha Bonowicza – książki pt. Hurtownia ran.
Lektura wierszy Wojciecha Bonowicza z wydanego w 2000 roku zbioru pt. Hurtownia ran przypomina raczej czytanie codziennej gazety. Autor tekstów – bo trudno w niektórych przypadkach nazwać je wierszami – konstruuje je na zasadzie newsów publikowanych w stałych rubrykach. Wojciech Bonowicz dodaje do swoich wersówek takie frazy jak:
„o jak dobrze odbudowała poezja nasze starania” [Wzgórze]
„sny są dziś cięższe niż literatura” [Syrena]
po to, by Odbiorca nie miał wątpliwości, że obcuje z tekstem z pogranicza metaliteratury – czyli literatury o literaturze, która z definicji należy do kultury wysokiej.
Zresztą tomik Wojciecha Bonowicza Hurtownia ran rozpoczyna się rodzajem ukłonu do wszystkich zainteresowanych literaturą – bo że tylko osoby zainteresowane literaturą sięgają po tego rodzaju produkcje literackie jaką jest m.in. omawiana książka, z tego nie tylko Bonowicz zdaje sobie sprawę. Oto tekst:
Okrucieństwo literatury? Dwa zdania z których jedno
Zabija drugie i przejmuje jego słowa.
[ *** ]
Wojciech Bonowicz nie umieścił w tomiku cytatów z Heideggera jak to zrobi dekadę później Tadeusz Dąbrowski, by wzmocnić odbiór wierszy. Mimo to na pewno znajdzie się ktoś, kto w tym fragmencie doszuka się pewnych odkrywczych przemyśleń na temat istoty oraz sposobu funkcjonowania wszystkich możliwych konstrukcji zdaniowych w zbiorze o nazwie „LITERATURA”. Do tych zadowolonych czytelników wierszy Bonowicza z tomiku Hurtownia ran zaliczają się m.in.
Adam Wiedemann, który był redaktorem pierwszego wydania Hurtowni ran, wydanego w Bibliotece Studium. Trudno się zatem dziwić, że kiedy recenzował reedycję wzbogaconą o dodatek „Wierszy ludowych” napisał:
Niewiele tu teologicznego fantazjowania, sporo natomiast poetyckiego guślarstwa, miniaturowych obrzędów, prób odczytania domniemanych znaków.
Marcinowi Świetlickiemu także spodobały się wiersze. Chociaż bardziej te ludowe niż poranione. Napisał:
Arcydzieło poezji prorodzinnej! Wiersze ludowe są bardziej ludowe niż Ludowe Wojsko Polskie. Lud powinien odwdzięczyć się swojemu Poecie.
Jednak Marcinowi Świetlickiemu, który często pogrąża się w pewnych stanach cały świat wydaje się piękny i ludowy niczym PRL.
Na przychylność Karola Maliszewskiego także mógł liczyć Wojciech Bonowicz. Karol Maliszewski jest z definicji przychylny. I tym razem nie zawiódł:
W hałasie nie słychać słów. Bonowicz je właśnie powymyślał, dopisał w imieniu wszystkich. W imieniu tych milczących też. Dlatego te wiersze są „ludowe”.
Chociaż w recenzji, podobnie jak Świetlicki skupił się raczej na dodanej w reedycji części ludowej.
Wiersze by były wierszami muszą posiadać to „coś”. Owo „coś” mimo że różnie nazwane za każdym razem jest lub nie. W Hurtowni ran Wojciecha Bonowicza nie ma ani jednego tekstu, który by owo „coś” posiadał. Przykład:
Co napisałem mogło przyjść o świcie.
Dom nasiąkał powoli a wypita woda
rurami ciała wracała do ziemi.
Co napisałem dziś w czarnym zeszycie
mogło się zdarzyć. Leżałem ostrożnie
i gdy zrobiło się jasno zasnąłem.
[center]
Trudno odnaleźć odpowiedź dlaczego wiersze Wojciecha Bonowicza ze zbioru Hurtownia ran doczekały się wydania. Być może dlatego, że już wówczas Wojciech Bonowicz – jak informuje biogram na ostatniej stronie okładki – był „redaktorem miesięcznika ZNAK” i głupio było jakoś Adamowi Wiedemannowi odmówić redaktorowi miesięcznika ZNAK publikacji. Zresztą nie on jeden miał takie trudności – podobny los spotkał Romana Honeta, który musiał wydać Cosinus salsę.
Okazuje się, że w świecie literackim Aksjomat Illga działa i ma się dobrze.
Kategoria: Bez kategorii | 59 komentarzy »
Tadeusz Dąbrowski, Czarny kwadrat [dzieło do dupy]
.
W INDEKSIE ZAWODÓW ujętych w klasyfikacji zawodów i specjalności wprowadzonej rozporządzeniem Ministra Gospodarki i Pracy z dnia 8 grudnia 2004 r. (Dz.U. Nr 265, poz. 2644), zmienionej rozporządzeniem Ministra Pracy i Polityki Społecznej z dnia 1 czerwca 2007 r. (Dz. U. Nr 106, poz. 728) nie istnieje zawód: „stypendysta”. Po „styliście” (kod: 347104) jest „sufler” (kod: 347208) – „stypendysty” brak.
Podobnie rzecz ma się z profesją: „laureat nagrody”. W urzędowym INDEKSIE pod literką L ustawodawca wpisał „latarnika” i zaraz po nim „legalizatora”. Dla „laureata nagrody” póki co zabrakło miejsca w urzędowym spisie.
Czy ów brak wynika z urzędniczego niedopatrzenia? A może pracownicy ministerstwa są nieświadomi istnienia tzw. Szarej Strefy w tym zakresie? Albo – co gorsze – być może istnieje potężne ale tajne lobby w porównaniu z którym masoneria to przysłowiowy pikuś, które wykorzystując swoje wpływy w strukturach rządowych dba o to, by takie profesje jak:
– stypendysta
– laureat nagród
nigdy nie doczekały się legalizacji i dzięki temu nie doświadczyły niedogodności związanych z opodatkowaniem itp.?
O tym, że problem wymaga rozwiązania świadczy przypadek Tadeusza Dąbrowskiego urodzonego w 1979 r.
Pierwsze stypendium Tadeusz Dąbrowski zgarnął w 2004 (Fundacja Grazella). Ten sposób pozyskiwania środków od razu spodobał się Dąbrowskiemu, który w tym samym roku pobierał pieniążki z ufundowane przez Baltic Centre for Writers and Translators. Korzystając jednocześnie z dwóch niezależnych źródeł finansowania mógł sobie trochę forsy odłożyć na wypadek, gdyby kiedyś nie udało mu się zdobyć jakiegoś stypendium. I tu przezorność się opłaciła, gdyż w latach 2004-2010 był tylko jeden rok chudy – rok 2009., w którym Dąbrowski nie otrzymał żadnego stypendium.
Do tej pory oprócz wspomnianych Dąbrowski zaliczył kolejno stypendia:
Marszałka Województwa Pomorskiego (dwa razy, w 2005 r. i w 2008 r.)
Literarisches Colloquium Berlin (2006)
Ministra Kultury RP (także dwukrotnie: w 2007 i 2010)
Internationales Haus der Autoren Graz (2008)
Biorąc pod uwagę to, że np. taki Minister Kultury jest gotów przekazać Stypendyście (nawet kilka razy) pięćdziesiąt tysięcy złotych polskich rocznie, a obecna średnia krajowa pensja wynosi trzy tysiące z małym ogonkiem, to okazuje się że zawód Stypendysty jest zawodem atrakcyjnym z punktu widzenia nie tylko tych kandydatów, którzy tuż po maturze zastanawiają się nad wyborem profesji.
Ale bycie Stypendystą nie jest jedynym zajęciem, którym zawodowo zajmuje się Tadeusz Dąbrowski. Równie dobrze idzie mu w innej dziedzinie jaką jest pozyskiwanie jednorazowych funduszy – nagród. Bardzo dobry Stypendysta Tadeusz Dąbrowski jest również bardzo dobrym Laureatem Nagród Tadeuszem Dąbrowskim. Zaliczył:
– Nagrodę Miasta Gdańsk dla Młodych Twórców (2002r.)
– „Czerwoną Różę” (dwukrotnie w: 2000r. i 2002r.)
– Nagrodę Gdańskiego Towarzystwa Przyjaciół Sztuki (2007r.),
– Splendor Gedanensis (2007r.)
– Nagrodę Huberta Burdy (2008r.)
– Kościelskich (2009r.)
– Sztormu Roku (2010)
Póki co Laureat Dąbrowski działa w najbliższej dla miejsca zamieszkania okolicy, zgarniając wszystkie regionalne nagrody. Jednak w jego karierze widać wyraźną tendencję rozwoju w kierunku opanowania nowych rynków. Jak w każdej dziedzinie zawodowej tak i tu konkurencja jest duża dlatego Dąbrowskiemu trudno się przebić zwłaszcza w stolicy, opanowanym przez konkurencyjnych przedstawicieli zawodu Laureata.
Trzecią profesją, którą para się ów człowiek to zawód Poety. Także i w tej dziedzinie z Tadeuszem Dąbrowskim konkurować mógłby tylko Aleksjej Stachanow – mógłby, ale nie żyje. Dąbrowski jako Poeta zaliczył kilka podróży dookoła świata. Stany Zjednoczone, Izrael to normalka dla polskiego Poety – np. Jacek Dehnel gorszy Laureat i Stypendysta niż Dąbrowski był w USA kilka razy a taki Jarek Łukaszewicz, który zaczyna dopiero swoją karierę w zawodzie Laureata zdążył już być Izraelu, skąd przywiózł na pamiątkę kilka fotek, którymi przystroił swoje trójmasztowo-dwuegzemplarzowe debiutanckie dzieło.
Jednak ilu współczesnych Poetów uczestniczyło w szkoleniach w Indiach? Tadeusz Dąbrowski testujący emocjonalną wartość swojej produkcji lirycznej na świętych krowach jest tu wyjątkiem – widział i doświadczył więcej niż Tony Halik.
Co jest takiego w produkcji literackiej Tadeusza Dąbrowskiego jako Poety, co rozczula bydło rogate w dorzeczu Gangesu? Warto sprawdzić.
W 2009 roku nakładem krakowskiego wydawnictwa a5 ukazał się kolejny tomik Tadeusza Dąbrowskiego pt. Czarny kwadrat. Książka – jak na dzieło konkursowe przystało – rozpoczyna się odpowiednim mottem. W tym przypadku są to: fragment rozprawy Martina Heideggera pt. Koniec filozofii i zadanie myślenia, na temat kategorii Unverborgenheit i Lichtung oraz kilka wersów z piosenki Franka Blacka.
Z cytatami z Heideggera oraz tekstami, w których się one znajdują sprawa ma się następująco:
Zbiór możliwych interpretacji dowolnego tekstu, w którym występuje przynajmniej raz nazwa „Heidegger” nie jest zbiorem pustym a jego granica (G) jest nieskończona: G + 1 (czyli do zbioru wszystkich możliwych interpretacji możemy zawsze dodać kolejną interpretację itd., itd.)
Innymi słowy: jeżeli do dowolnego zdania Instrukcja Obsługi Pralki Automatycznej dodana zostanie nazwa „Heidegger” zdanie to nie tylko nie straci na znaczeniu jako zdanie błędne, ale stanie się zdaniem znaczącym przesądzającym o interpretacji Instrukcji Obsługi Pralki Automatycznej, która będzie od tej pory znaczyła „coś” więcej niż zanim wprowadzono do niej nazwę: „Heidegger”. Czym jest owo „coś”? – tutaj dzięki wewnętrznej niejasności (żeby nie powiedzieć: mętności) spuścizny intelektualnej po Martinie Heideggerze możliwość interpretacji owego „cosia” ograniczona jest zdolnościami i wyobraźnią interpretatora.
Przechodząc do wierszy ze zbioru Czarny kwadrat i ich interpretacji. Poeta Tadeusz Dąbrowski używa do budowy tekstów jednego, ustalonego zestawu pojęć kluczowych, których znaczenie w większości zakorzenione jest w tradycji judeochrześcijańskiej. Mamy tu m.in. pojęcia: dobra, zła, nieśmiertelnej duszy oraz śmiertelnego ciała, nieba rozumianego jako miejsca zamieszkania Boga a nie lirycznej przestrzeni, po której leniwie suną chmurki oraz samego Boga wraz z jego wszystkimi atrybutami: od absolutnej dobroci po absolutną obojętność.
Korzystając z owego zbioru Dąbrowski tworzy stosunkowo proste historyjki, które wzbogacone mottem z Heideggera zyskują dodatkowy potencjał interpretacyjny. Weźmy taki przykład:
W wierszu pt. Różnica, Dąbrowski porusza problem granicy między złem a dobrem, pisze:
Granica między złem a dobrem jest stanowcza
i przeraźliwie ostra. I cienka jak kreska
narysowana najtwardszym ołówkiem. Różnica miedzy
dobrem a złem jest nie mniej zasadnicza
niż różnica między kichnięciem a kaszlnięciem.
Pisałem wiersz i akurat miałem kichnąć, gdy
do drzwi zadzwonił ojciec. Przestraszyłem się
tak, że złamałem grafit a zamiast kichnąć
– zakaszlałem. Różnica między dobrem a złem
jest oczywista. Jak różnica między
strachem uzasadnionym
i strachem bez powodu.
[różnica]
Przekaz poety można łatwo zrekonstruować: zło i dobro a przede wszystkim granica między nimi istnieje i ma się dobrze. Na tym poziomie, kiedy przytoczony tekst traktujemy jako autonomiczną jednostkę interpretacyjną nie ma problemów z jego zrozumieniem. Jedyny problem może dotyczyć wyjaśnienia ostatniego dwuwersu. Jednak najprawdopodobniej mamy tu do czynienia z pomyłką autora, któremu nie było znane rozróżnienie na lęk i strach. Strach jest z definicji racjonalny – ma zawsze określoną przyczynę / powód (pisanie o: strachu uzasadnionym przypomina pisanie o: fakcie dokonanym). Natomiast lęk jest irracjonalny – jego źródło, powód / przyczyna są trudne do określenia. Dlatego strach ma działanie krótkotrwałe i znika w momencie ustania powodu / przyczyny (przyczyna jest znana, więc można ją usunąć). Natomiast lęk to stan długotrwały (nie można usunąć źródła lęku, gdyż jest ono nieokreślone, nieznane)
Ten nieskomplikowany tekst zacznie się – używając określenia Dąbrowskiego: „przeraźliwie” gmatwać kiedy w interpretacji uwzględnione zostanie motto tomiku. Dla przykładu: wprowadzone jako tło dla rozpatrywania granicy miedzy złem a dobrem heideggerowskie rozróżnienie między światłem a prześwitem komplikuje interpretację do tego stopnia, że każda próba ustalenia sensu zakończy się porażką.
Weźmy inny tekst z tomiku:
Trzydziestoletni chłopiec święcie przekonany
o swojej nieśmiertelności.
Chłopiec o skórze biało-błękitnej jak marmur
nieba.
Chłopiec, który opada na mnie grobową płytą
nocy. Bezsennym snem.
Ktoś, kto bezzwłocznie pojawia się i znika
jak czarny kwadrat na czarnym tle.
[***]
Podobnie jak wyżej i w tym przypadku mamy do czynienia z prostym przekazem, a ściślej: laickim komentarzem do nauki Abrahama od św. Klary, że: „kto umrze zanim umrze, ten nie umrze jak umrze”. W tekście brakuje emocji. Mimo użytych obrazowań: „opada grobową płytą nocy”, „skóra biało-błękitna jak marmur nieba” – tekst jest łatwym równaniem, odcinkiem przebytym z punktu A do punktu B wybrukowanym betonową kostką z wytłoczeniem: „pamiętaj, że umrzesz”. Jest skamieniałą nauką przekazywaną przez księdza, który nigdy nie miał w sobie wiary a kapłaństwo przyjął jako zawód i źródło utrzymania.
Ale wystarczy, że dodamy do wiersza odrobinę charyzmy heideggerowskiej… trzy gramy prześwitu, szczyptę alethei oraz kilka ziaren das Man i podlejemy to sosem z Sein zum Tode – wówczas skamienielina ożyje, przybierając postać samonapędzającego się systemu kolejnych interpretacji, które będą miały umocowanie w heideggeryzmie. I bynajmniej nie jest to zasługa wierszy Dąbrowskiego.
Na zakończenie kilka słów o „czarnym kwadracie na czarnym tle” z ostatniej strofy wiersza. Nigdy nie miałem w rękach tomiku poetyckiego, w którym panowałaby idealna harmonia między tytułem a tym, co na okładce. W przypadku omawianego dzieła Tadeusza Dąbrowskiego na pierwszej stronie okładki wydawca umieścił grafikę autorstwa poety – mianowicie rysunek przedstawiający czarny kwadrat, który Tadeusz Dąbrowski jako Artysta-Malarz zatytułował: „czarny kwadrat na czarnym tle”. [warto dodać, że na ostatniej stronie okładki znajduje się czerwona kropka. Czy jest to „czerwona kropka na czerwonym tle”? – trudno odpowiedzieć].
Produkt malarskiej pasji Tadeusza Dąbrowskiego to zamalowany czarną farbą kwadrat i tylko tyle można o tym dziele orzec. Rozpatrując jednak obraz w kontekście tomiku opatrzonego cytatem z Heideggera okazuje się, że zwykły czarny kwadrat funkcjonować może jako wytwór człowieka jako istoty „ek-statycznej” (pojęcie zaczerpnięte z Brief über den Humanismus, Heideggera). Na tym etapie interpretacji „czarny kwadrat na czarnym tle” znaczyć może wszystko i nic. Może być dziełem ubóstwianym jak i pogardzanym, można obraz ten mieć w sercu bądź w dupie – w przenośni i dosłownie. Ja wybieram dosłowność.
.
Kategoria: Bez kategorii | 8 komentarzy »
rozmowa z synkiem
Synku kiedy przytulasz mnie, kiedy zaciskasz ramiona na mojej szyi mówiąc:
– O! Tak mocno cię kocham! Tak!
Nie wiem co mam odpowiedzieć. Nikt jeszcze nie wymyślił takiego języka, nikt nie napisał takich słowników, w których słowo kocham znaczyłoby to, co czuję w tych chwilach. Widzę twoje sine od ściskania palce, czuję jak drżysz i słyszę gdy szepczesz:
– O, tak cię kocham, tak.
Jest synku miliard słońc i kilka miliardów światów, a ja cię kocham:
– Miliard miliardów i bilion bilionów razy mocniej.
– A ile to jest?
– Sam nie wiem. Musimy nauczyć się od początku nowej matematyki, w której jeden plus jeden znaczy coś nieskończonego.
– A nieskończoność jest większa niż miliard miliardów i bilion bilionów?
– Policzymy. Ty zacznij.
– Jeden
– Dwa
Kategoria: Bez kategorii | 2 komentarze »
nr 1 (BCM): Wisława Szymborska, Tutaj (ZNAK 2009)
.
Absolutny rarytas na rynku antykwarycznym. Jedyny istniejący egzemplarz: Tutaj, Wisławy Szymborskiej (ZNAK 2009), po ŚWINIOBICIU.
Stan zachowania: idealny. Odręczne notatki rzeźnika sporządzone niebieskim piórem kulkowym bardzo wyraźne, niektóre czytelne. Tomik przeszyty na wylot. Długość cięcia na pierwszej stronie okładki 115 mm, na ostatniej: 50 mm. Do książki zostanie dołączony certyfikat potwierdzający autentyczność przedmiotu.
Aukcja Bez Ceny Minimalnej.
ZDJĘCIA PRZEDSTAWIAJĄ LICYTOWANY PRZEDMIOT
.
,
.
NIE WYSYŁAM ZA POBRANIEM. KOSZT PRZESYŁKI 7,5 zł. W ZALEŻNOŚCI OD ILOŚCI ZAKUPIONYCH KSIĄŻEK PŁACISZ RAZ, DWA LUB NAWET KILKA RAZY.
WSZYSTKIE DANE POTRZEBNE DO FINALIZACJI PRZYJDĄ W AUTOMATYCZNYM MAILU OD INFO@HISTORIAMOICHNIEDOLI.PL INFORMUJĄCYM O WYGRANIU AUKCJI.WYSYŁKA MAKSYMALNIE DO 72 GODZIN ( PON-PT ) OD WPŁYNIĘCIA PIENIĘDZY. MOŻLIWY ODBIÓR OSOBISTY W CENTRUM ZIELONEJ GÓRY ( OKOLICE RATUSZA)
.
Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »
Anna Piwkowska, Farbiarka gotuj ze mną
.
Kiedy znany poszukiwacz i koneser młodych talentów poetyckich rodzaju męskiego – Jerzy Illg – ogłasza publicznie, że: „Już dawno żadna kobieta nie podobała mi się tak bardzo”, to ogarnia mnie pewien niepokój. Wyglądam przez okno. Upewniam się – świat istnieje, niebo dalej jest niebieskie a trawa nieprzerwanie trwa w swej zieloności. Jeżeli wszystko jest takie jakie jest, to dlaczego Jurek jest nie do poznania?
Mutagenem okazał się być tomik Anny Piwkowskiej pt. Farbiarka (2009).
Ten rodzaj czynnika mutującego oraz sposób działania znany jest nauce, a sposób jego działania doczekał się szczegółowego opracowania. Oto przykład:
Dwa lata przed śmiercią Diego Velazquez ukończył pracę nad obrazem pt. Prządki.
.
.
Dzieło to przez kilkaset lat podziwiano jako scenkę rodzajową ukazującą warsztat tkacki a w nim pracujące kobiety. Dopiero w połowie dwudziestego wieku ktoś dostrzegł pewien detal, który przez wszystkie stulecia pozostał niezauważony.
.
.
Zwrócono uwagę na gotowy gobelin utkany przez tkaczki, któremu przyglądały się kobiety.
.
,
.
Odkryto, że Velazquez umieścił na nim miniaturową kopię obrazu swojego kolegi. Chodziło o Porwanie Europy, Tycjana.
.
.
W tym momencie zwykła scena rodzajowa zmieniła się w dzieło o głębokim przesłaniu artystycznym. Stara prządka zmieniła się w Archane, której pewność swych sił i wielkości poczucie zwróciło uwagę zazdrosnych bogów olimpijskich. Ciąg dalszy tej opowieści przedstawił Owidiusz w Metamorfozach. W konkursie na najładniejsze płótno Atena (na obrazie Velazqueza przedstawiona jest w zbroi i z podniesionym mieczem) przegrywa z genialną prządką. Płótno Arachne przedstawiające nieobyczajne harce jednego z bogów jakie ten wyczyniał z kobietami na ziemi (Jowisza porywającego Europę) budzi zachwyt. Jedno przekleństwo pokonanej bogini:
vive quidem, pende tamen, improba dixit:
lexque eadem poenae, ne sis secura futuri,
dicta tuo generi serisque nepotibus esto.
[Ov. Met. 6. 136-138, ed. H. Magnus]
kilka kropel soku z ziół hekatejskich zmieniły Arachne w potwora skazanego na wieczne przędzenie swych nici.
Wracając do obrazu Velazqueza. Artyście udało się przez kilkaset lat ukryć treść i przekaz dzieła. Nie chodzi o tu jednak o sztukę kamuflażu ale o zmianę interpretacji dzieła na skutek wprowadzenia do niego archetypów kulturowych. Scena porwania Europy użyta w konstrukcji dzieła nie jest tylko jednym z tropów interpretacyjnych, ale jest czynnikiem dominującym i decydującym o znaczeniu. Banalny landszaft błyskawicznie mutuje w coś znaczącego:
– Postać w zbroi zmienia się w Pallas Atenę a jej podniesiona ręka z mieczem zmienia się w krytyków, którzy występują przeciwko artyście i jego dziełu
– Stara prządka zmienia się w starego artystę, który z mistrzowską precyzją tworzy dzieła, które doskonałością i kunsztem przewyższają twory boskie za co zostaje skazany na potępienie.
W wierszach Anny Piwkowskiej z tomiku Farbiarka mamy do czynienia z podobnym mechanizmem. Wiersze te to bardzo uproszczone, literackie odpowiedniki obrazu Arachne (Prządki) Velazqueza.
Oto przykład: wiersz „Kolejka elektryczna”. Tekst zbudowany jest z czterech strof. Oto strofa pierwsza:
Towarowe pociągi, semafory, szyny,
światła nocy, węglowy pył na rękawiczce,
flauszowy zapach płaszcza. Oleistym cieniem
schodzi przeszłość w tunele, spadamy pod ziemię
Czy jest coś skomplikowanego na tym poziomie w przekazie? Nie – wszystko jest tak proste jak na obrazie Prządki zanim nie doszukano się w nim obrazu Tycjana. Żeby się upewnić co do prostoty przekazu zacytuję strofę trzecią:
Tutaj mchem porastają ogrodzone zony,
czasami tylko zając o druty kolczaste
zrani brzuch i pobiegnie polem, przerażony
słychać, jak płatek śniegu spada na Alasce
jak motyl ruszył skrzydłem w dalekiej Afryce
i poruszył lawinę, zbudził nawałnicę.
Być może znajdą się wśród odbiorców tego tekstu osoby, których wzruszy poetycka wariacja na temat tzw. Efektu motyla ale mimo oczywistego nawiązania ciągle mamy tu do czynienia z płaskim landszaftem. I dopiero kulturowe motywy wykorzystane przez Piwkowską w budowie drugiej i czwartej strofy nie tyle wprowadzają nowe możliwości interpretacyjne, ale całkowicie interpretację zmieniają. Oto strofa numer dwa:
Ach, Diano Nemorensis wyjęta spod prawa,
bogini cudzoziemców, opiekunko zabaw
i zbiegłych niewolników ukochana Pani,
przeprowadź nas przez ciemność, zmiłuj się nad nami.
I trzy ostatnie wersy ostatniej strofy:
ach Diano Nemorensis, przyjaciółko słońca,
poprowadź nas na łąki przykryte kwiatami
pełne złotych narcyzów, zmiłuj się nad nami
Podobne sztuczki Anna Piwkowska stosuje w większości tekstów w tomiku Farbiarka. Czytelnik zostanie przytłoczony kulturowym mięsem znaczeniowym, którymi przez wieki zdążyły obrosnąć archetypy takie jak: wieża Babel [poranek Ifigenii], porwanie Europy [Maria], jabłko Hesperyd i piłka Heleny [Czerwony punkt], Nemezis [Frou-Frou], Artemida [Kairos], Edyp [Południe], Walkirie, Dydony, Sakuntale [wieża Babel] itp., itd.
Anna Piwkowska używa ustalonych znaczeń o bogatej tradycji literackiej z wprawnością gospodyni domowej, która niedzielne rosoły gotuje na kondensatach. Piętnaście minut przed podaniem do stołu nalewa wody do garnka i wrzuca do niego trzy kostki rosołowe w drugim gotuje makaron a następnie podaje domownikom i przybyłym gościom. Karmić znienawidzoną teściową takim rosołem to nie grzech, ale uczynić z niego popisowe danie to przesada. A że Piwkowska celuje w takich technikach świadczy tekst pt. Czerwony punkt:
Ta czerwona kropka to nie jest boja
wyznaczająca granice falom przyboju.
To lśniący czepek dziewczyny,
to wplatany z barwionych witek
koszyk puszczony na morze,
xxxix xxxxxx xxxxxxxx xxxxxxx xxxix
xxxix xxxxxxx xxxxxx xxxxxxx xxxix
Ten czerwony punkt to granica,
gdzie rozpędzony lazur zmienia stan skupienia
i staje się czarną ołowianą kroplą.
Czarną piłką. Czarną boją.
[czerwony punkt]
Kolejny banalny, nic nie znaczący landszaft. W miejscach krzyżyków znajduje się literacka kostka rosołowa, płótno Tycjana w obrazie Velasqueza. Oto erzac kurczaka, który w tym przypadku z wody robi rosół podawany teściowej na proszonym obiadku niedzielnym:
to dojrzałe jabłko Hesperyd i piłka Heleny
podarowana jej w dniu ślubu przez Menelaosa.
Nie mam powodów, by wątpić, że wiersze Anny Piwkowskiej z tomiku Farbiarka spodobały się autorowi Wierszy z Marcówki. Jakość tekstów poetki nie jest jakością w sobie ale pochodną historii literatury począwszy od Antyku. Zaryzykować można tezę, że każdy tekst, do którego zostanie wprowadzony umocowany w tradycji motyw literacki będzie tekstem znaczącym. Dla przykładu – wiersz opublikowany na portalu nieszuflada.pl przez użytkowniczkę o nicku: ola ……… [ 2010-08-04 08:01:38]
tekst nie ma tytułu zostaw puste pole
psy potrafią śpiewać nokturny
wychodzić z sierści wybiegać poza granice
nie można spać trzeba nasłuchiwać i wypytywać sąsiadów
skąd dochodzą głosy i kim są ludzie
Używając kostki rosołowej zrobimy z wierszyka porządny wiersz:
psy potrafią śpiewać nokturny
wychodzić z sierści wybiegać poza granice
nie można spać trzeba nasłuchiwać i wypytywać sąsiadów
skąd dochodzą głosy i kim są ludzie
to dojrzałe jabłko Hesperyd i piłka Heleny
podarowana jej w dniu ślubu przez Menelaosa.
Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »
O tym dlaczego Radek Wiśniewski się myli a ja mówię prawdę
.
Wiśniewski Radek przysiągł sobie kiedyś, że nie przegapi żadnej dyskusji na temat kondycji współczesnej poezji polskiej i zjawisk z nią związanych. Tym razem na stronie Biura Literackiego redaktor Wiśniewski zabrał głos:
Redaktor Wiśniewski oczywiście łże jak bohater świńskich dowcipów opowiadanych w wagonach TRANSSIB-u. Ta literacka sabaka pisząc, że Trojanowski łechtał literackie ego tylko Pasewiczowi a poza tym lał wszystkich ostro po literackich dupach, nie skorzystała z dobrodziejstwa jednego z nielicznych filtrów dostępnych na hmn. Gdyby ów nikczemnik, podlec i kanalia pisząc swój głos w dyskusji zapoznał się z materiałem źródłowym tak jak Trojanowski z każdym z tomików, o którym napisał, to wiedziałby, że Trojanowski oprócz Pasewicza pod nieboskłony wychwalał kolejno:
– Rafał Grupińskiego, Uspokojenie
– Katarzynę Ewę Zdanowicz, Jak umierają małe dziewczynki
– Mirkę Szychowiak, człap story.
– Bohdana Zadurę, Wszystko.
– Szczepana Kopyta, [yass]
– Jacka Bieruta, Igła.
– Krzysztof Mrowiec, Liryki naiwne
Radosław nie kliknął „sugarfree” – mógł a jednak tego nie zrobił.
Uwaga na marginesie:
Trojanowski tym się różni od Biedrzyckich, Winiarskich, Maliszewskich itp., że nie wszystkie książki z wierszykami, które przeczyta mu się podobają. Jednocześnie Trojanowski ma świadomość, że jego skłonność estetyczna jest raczej niepospolita, i że w dobrym tonie jest zachwyt każdym dziełem literackim, gdyż a priori stanowi ono krok milowy w rozwoju kultury śródziemnomorskiej tyle, że jeszcze nikt – oprócz twórcy – się nie zorientował.
Należy zatem uznać Trojanowskiego, który niepochlebnie wyraża się o wierszach za osobę źle wychowaną, nieobytą. Za chama, któremu brak ogłady salonowej. Najtrafniej ujął to Radosław Wiśniewski:
„Oczywiście Trojanowski et consortes obrażał i notorycznie przekraczał granice dobrego smaku oraz dyskusji o tekście, przenosząc swoją narrację co chwilę na płaszczyznę osobistych przytyków, domysłów i insynuacji. Jednak po pierwsze był (jest?) niegrzeczny, a po drugie uważnie czytał książki, o których pisał. Zdarzało się owszem, że mieszało mu się wrażenie własnej lektury z sądami jakie posiadał a priori i samą lekturą, bowiem wszyscy, poza nim i jego przyjaciółmi, literaci należeli przecież do układu, ale przynajmniej się starał”
Gdyby Trojanowski miał okazję zrewanżować się stosowną oceną napisałby to samo, co Radosław wprowadzając do tekstu małą ale istotną zmianę kosmetyczną:
„Oczywiście Wiśniewski et consortes nie obrażał i notorycznie nie przekraczał granic dobrego smaku oraz dyskusji o tekście, nie przenosząc swojej narracji co chwilę na płaszczyznę osobistych przytyków, domysłów i insynuacji. Jednak po pierwsze nie był (nie jest!) niegrzeczny, a po drugie nie czytał uważnie książki, o których pisał. Nie zdarzyło mu się, że pomieszało mu się wrażenie własnej lektury z sądami jakie posiadał a priori i samą lekturą, wszyscy literaci, on i jego przyjaciele, należeli przecież do układu, i dlatego przynajmniej się nie starał.”
Uprzejmości uprzejmościami ale kiedy spór dotyczy granicy między prawdą a tym, co prawdą nie jest należy działać szybko i precyzyjnie niczym rzeźnik z dwudziestoletnim doświadczeniem w biciu świniaków prądem. Otóż Radosław Wiśniewski wymieniając „zdarzenia zabawne” w dziejach historii moich niedoli napisał:
„I bywały wydarzenia naprawdę zabawne jak np. zarzut wobec Ryszarda Chłopka, że napisał zbiór wierszy Węgiel, a nigdy w kopalni nie był i kilofa w ręce nie trzymał. Bardzo zabawne. Ale przez wiele miesięcy nie brakowało mu (Trojanowskiemu – M.T.) obrażonych kibiców i energii.”
Gdyby Radosław Wiśniewski przeczytałby o czym chce napisać, to musiałby zrobić to w sposób następujący:
„I bywały wydarzenia naprawdę zabawne, np. gdy Trojanowski napisał: „Węgiel Chłopka, to 33 strony, przez które trzeba się przebić dynamitem. To zbiór tekstów ciosanych w czarnym kamieniu ciężką dłonią górnika. To kolekcja górnośląskich metafor wkuwanych na kółkach poetyckich organizowanych w ramach dokształcania sztygarów. Czytelnik z rocznika 80 i parę nie zrozumie istoty Węgla, bowiem zubożony jest o unikalne pod względem historycznym doświadczenie PRL-u. Któż ze współczesnych jest w stanie pojąć semantykę metafor, które z taką lubością stosuje Ryszard Chłopek”
Radek Wiśniewski myli się także, kiedy pisze:
„Nieudana okazała się próba wprowadzenia Marka Trojanowskiego do normalnego obiegu literackiego przez serwis Niedoczytania.pl, zmoderowany Trojanowski, pozbawiony możliwości bluzgu, bez przestrzeni do budowania tasiemcowych parafraz nielubianych wierszy, okazał się słabiutki i wątły, że aż litość brała.”
Gdyby Radosław Wiśniewski nie wiedział, w którym momencie się myli, to mu Trojanowski z przyjemnością wszystko czarno na białym wyłoży:
1) Nie było próby wprowadzenia Trojanowskiego do „normalnego obiegu literackiego”, bo Trojanowski nie skorzystał z zaproszenia Leszka Onaka przystąpienia do projektu, co zapewne Leszek Onak potwierdzi. Co więcej: Trojanowski nigdy nie napisał żadnego tekstu dla serwisu niedoczytania – to także potwierdzi redaktor serwisu.
2) Trojanowski nigdy nie został zmoderowany przez serwis niedoczytania.pl.
Radek Wiśniewski gdyby zaczął pisać o chmurkach, niebieskim niebie i zielonych łąkach myliłby się rzadziej, czego Trojanowski mu z całego swego mięsistego serducha życzy.
Kategoria: Bez kategorii | 4 komentarze »
ostatni list ostatniego prezydenta w sprawie pewnego donosu dotyczącego literatury współczesnej
Kategoria: Bez kategorii | 5 komentarzy »