.
Nie jest tajemnicą, że guru polskiej krytyki literackiej, w ogóle literacki samograj, znawca literatury wszelkiej, począwszy od traktatów filozoficznych mistyków średniowiecznych a na komiksach kończąc inż. Jakub Winiarski przygotował dla swoich fanów niespodziankę. Napisał książkę, którą chciałby gdzieś wydać.
Inżynier Winiarski jest na etapie poszukiwania wydawcy. Jest bardzo wybredny. Ma świadomość ciężaru gatunkowego swoich dzieł. W tym zakresie mierzyć się może tylko z mgr Rowling. Fani obstawiają Biuro Literackie. Ale zdarzyć się może, że zainteresuje się ZNAK, PWN, a może i WL. Tu nic nie jest przesądzone.
Ale zniecierpliwieni miłośnicy prozy inż. Winiarskiego, okazali się sprytniejsi niż firewall strzegący zasobów twardego dysku ich idola. Fragmenty dzieła – Loquela II (nazwa wymyślona przez fanów. Wiadomo, że tytuły swoich książek Jakub Winiarski ustala na 3 minuty przed drukiem. Nie chce by przedostały się one wcześniej do prasy) zostały wykradzione. Tak, tak. To haniebne i naganne. To karygodne, wbrew prawu i niemoralne. Ale miłość przecież nie zna granic tym bardziej tych, które wyznaczane są przez ramy prawa autorskiego nawet, gdy na ich straży stoi mgr Mosiewicz.
Jeden z tych fragmentów ukazał się na zamkniętym forum miłośników Winiarskiego- niechżyjenamjakubwiniarskistolatalboidłużej-niechżyje-niechżyje.pl
Pozwoliłem sobie za zgodą złodziei przedrukować ową próbkę. Czynię to dla dobra ludzkości, literatury i sztuki. Wierzę, że dzięki temu zmniejszy się dziura ozonowa, że białych niedźwiedzi będzie więcej i że 3000 wieśniaków w Indiach znajdzie sobie lepsze zajęcie niż zabijanie kijami tygrysów. Wierzę, że wszystkie z głębokich przemyśleń inż. Winiarskiego utrwalonych na piśmie zmieni świat na lepsze. Czego światu z całego serca życzę.
Jakub Winiarski, Loquela II, Biuro Literackie-PWN-ZNAK-WL, 2029
Rozdział I
Dać wypełnić się tajemnicami. Niebezpiecznie jest się zakochać we śnie.
Tomasz mówił i to był początek… Pomyślałem zdanie, że motyle pojawiają się we śnie zawsze w hołdzie dla Nabokova. I motyle, chyba wszystkie gatunki motyli. I wiesz co?
– Miałem sen – zaczął z trudem, po polsku – a w tym śnie byłaś ty i był pająk.
Czuł, że mógłby mieć na imię Ricardo lub Alfonso i mówić po włosku. Żenowało go trochę poczucie, że to wszystko dzieje się jak w romansie. Tego dnia Tomasz zdecydował; przestał łudzić się, że ten sen był zwyczajny i że uda mu się go zignorować – zdecydował się więc i zadzwonił; numer jej telefonu miał od kilku miesięcy. Pojawiła się, przeszła, może nawet pomachała mu na powitanie ręką, nic nie wiedząc o śnie, w którym była, w którym była nawet mocniej niż w życiu. A Dagmara? Miał wrażenie, jakby tamten dzień w pracy zmienił więcej niż chciałby to przyznać. Nie wiedział, czy zostaną dłużej, nie wiedział, czy powinien się bać. Nie wiedział, skąd przychodzili i nie umiał powiedzieć, gdzie nikli. Było tak, jakby wokół Tomasza zaroiło się nagle od obcych. Jakby bardziej pozostawał przez te godziny w miejscu, które opuścił budząc się rano i wstając. Czas spędzony na rozpamiętywaniu snu odrealnił całą pracę Tomasza. Tomaszowi ulice wydawały się inne, inny był na nich śnieg i inaczej skrzypiały na lodzie lekkie buty, w których szedł na spotkanie tego, o czym myśleć nie potrafił przestać. Był styczeń, ostre słońce rozcinało horyzont. Tamten sen zmienił świat w przyciemnione, naelektryzowane wnętrze. Tomasz dobrze pamiętał ten ranek, gdy obudził się przekonany, że historia, której we śnie doświadczył, naznaczyła go i zmieniła na stałe.
Spotykali się więc regularnie, lecz to w snach nastąpiło zbliżenie. Spotykali się w wielkim budynku, gdzie oboje pracowali od dawna. Czy spotykał ją tylko we śnie? Oczywiście, że nie, nie tylko. Nie wiedział, że życie tych wszystkich, co jak on zakochali się śniąc, wypełnione jest i oplecione pajęczyną, której nici to najczystszy ból. Jednak starał się wciąż i wciąż myślał, że chce ze snu przeprowadzić ją w jawę. Ale nie zbliżał się ani o krok, jakby znajdował się w takim miejscu wszechświata, gdzie przestrzeni nie udaje się przebyć, gdzie odległość między punktem a punktem jest ta sama na zawsze. Tomasz nie był już w tej chwili motylem, był znów sobą i szedł w jej kierunku. W pewnej chwili zamieniła się w dziecko, w kapryszącą, kilkuletnią dziewczynkę. Dagmara nie dostrzegała pająka i bawiła się niczym dziecko w piasku. Sen zaciemniał się, jednocześnie rosnąc, przerastając to, co Tomasz poznał na jawie. Niebezpieczny, chorobliwy, złowróżbny. Gdzieś na skraju czaił się czarny pająk. Słoneczna plaża, fale piasku koloru jej skóry; naokoło fruwały motyle, jednym z nich był, taka myśl mu przebiegła przez głowę, Tomasz. Przyśniła mu się wiele razy, ale jeden był decydujący. Tomasz spotkał Dagmarę we śnie i być może tak powinno zostać. Najpewniej nie musieli się spotkać, a jeśli spotkali się jednak, to raczej przypadkiem, jak zawsze, gdy w grę wchodzi pech albo szczęście. Najpewniej była tylko losem, praprzyczyną wielu myśli i zdarzeń. Próbował dowiedzieć się tego. Kim była? Jak się spotkali? Skąd przyszła?
Znał jej imię, to prawda, a jednak nie był pewien, czy wie o niej cokolwiek. Tak, Tomasz Vremd całym sobą pokochał, lecz nie wiedział ani jak, ani kogo. Zanim Tomasz Vremd zdał sobie sprawę z tego, jak niebezpiecznie jest zakochać się podczas snu, jego miłość do nieznajomej Dagmary, ta iluzja, w której daremnie próbował złączyć pozór z rzeczywistością, zawładnęła nim i otoczyła go tajemnicą.
———————————————————–
Jakub Winiarski, Loquela, Zielona Sowa 2004.
ROZDZIAŁ I
Niebezpiecznie jest zakochać się we śnie, dać wypełnić się tajemnicami…
Zanim Tomasz Vremd zdał sobie sprawę z tego, jak niebezpiecznie jest zakochać się podczas snu, jego miłość do nieznajomej Dagmary, ta iluzja, w której daremnie próbował złączyć pozór z rzeczywistością, zawładnęła nim i otoczyła go tajemnicą. Tak, Tomasz Vremd całym sobą pokochał, lecz nie wiedział ani jak, ani kogo. Znał jej imię, to prawda, a jednak nie był pewien, czy wie o niej cokolwiek. Skąd przyszła? Jak się spotkali? Kim była? Próbował dowiedzieć się tego. Najpewniej była tylko losem, praprzyczyną wielu myśli i zdarzeń. Najpewniej nie musieli się spotkać, a jeśli spotkali się jednak, to raczej przypadkiem, jak zawsze, gdy w grę wchodzi pech albo szczęście. Tomasz spotkał Dagmarę we śnie i być może tak powinno zostać. Przyśniła mu się wiele razy, ale jeden był decydujący. Słoneczna plaża, fale piasku koloru jej skóry; naokoło fruwały motyle, jednym z nich był, taka myśl mu przebiegła przez głowę, Tomasz. Gdzieś na skraju czaił się czarny pająk. Niebezpieczny, chorobliwy, złowróżbny. Sen zaciemniał się, jednocześnie rosnąc, przerastając to, co Tomasz poznał na jawie. Dagmara nie dostrzegała pająka i bawiła się niczym dziecko w piasku. W pewnej chwili zamieniła się w dziecko, w kapryszącą, kilkuletnią dziewczynkę. Tomasz nie był już w tej chwili motylem, był znów sobą i szedł w jej kierunku. Ale nie zbliżał się ani o krok, jakby znajdował się w takim miejscu wszechświata, gdzie przestrzeni nie udaje się przebyć, gdzie odległość między punktem a punktem jest ta sama na zawsze. Jednak starał się wciąż i wciąż myślał, że chce ze snu przeprowadzić ją w jawę. Nie wiedział, że życie tych wszystkich, co jak on zakochali się śniąc, wypełnione jest i oplecione pajęczyną, której nici to najczystszy ból. Czy spotykał ją tylko we śnie? Oczywiście, że nie, nie tylko. Spotykali się w wielkim budynku, gdzie oboje pracowali od dawna. Spotykali się więc regularnie, lecz to w snach nastąpiło zbliżenie. Tomasz dobrze pamiętał ten ranek, gdy obudził się przekonany, że historia, której we śnie doświadczył, naznaczyła go i zmieniła na stałe. Tamten sen zmienił świat w przyciemnione, naelektryzowane wnętrze. Był styczeń, ostre słońce rozcinało horyzont. Tomaszowi ulice wydawały się inne, inny był na nich śnieg i inaczej skrzypiały na lodzie lekkie buty, w których szedł na spotkanie tego, o czym myśleć nie potrafił przestać. Czas spędzony na rozpamiętywaniu snu odrealnił całą pracę Tomasza. Jakby bardziej pozostawał przez te godziny w miejscu, które opuścił budząc się rano i wstając. Było tak, jakby wokół Tomasza zaroiło się nagle od obcych. Nie wiedział, skąd przychodzili i nie umiał powiedzieć, gdzie nikli. Nie wiedział, czy zostaną dłużej, nie wiedział, czy powinien się bać. Miał wrażenie, jakby tamten dzień w pracy zmienił więcej niż chciałby to przyznać. A Dagmara? Pojawiła się, przeszła, może nawet pomachała mu na powitanie ręką, nic nie wiedząc o śnie, w którym była, w którym była nawet mocniej niż w życiu. Tego dnia Tomasz zdecydował; przestał łudzić się, że ten sen był zwyczajny i że uda mu się go zignorować – zdecydował się więc i zadzwonił; numer jej telefonu miał od kilku miesięcy. Żenowało go trochę poczucie, że to wszystko dzieje się jak w romansie. Czuł, że mógłby mieć na imię Ricardo lub Alfonso i mówić po włosku.
– Miałem sen – zaczął z trudem, po polsku – a w tym śnie byłaś ty i był pająk. I motyle, chyba wszystkie gatunki motyli. I wiesz co? Pomyślałem zdanie, że motyle pojawiają się we śnie zawsze w hołdzie dla Nabokova. – Tomasz mówił i to był początek…