daję się wam daję. Skarby dając wam szczerze II

17 lipca, 2009 by

dscn3886.JPG

Synu, jeżeli kiedyś będziesz chciał do mnie napisac list, to nigdy nie w ten sposób:

Gedenkblatt

Im schweren Kampf um das Grossdeutsche Reich war die Belegschaft dieser Räume mit der Erledigung von Kriegsaufgaben betraut. Es wurden die Borgen für Angehörigen der zum Wehrdienst einberufener Soldaten und zwar finanziellen Verhältnisse erledigt. Ueber den Geldbedarf ihres Lebensunterhaltes wurde in diesen Räumen entschieden. Ausserdem wurden in diesen Räumen die Nöte und Belange der Kriegsopfer der Stadt Neusalz (Oder) gemeistert. Die Benutzung der Räume erfolgte am 10. Juni 1941. Bei Legung der Warmwasserheizung wurde dieses Schriftstück in diesen zugemauerten Wandschrank hinterlegt. Finder dieses Schriftstückes bitten wie um unser Gedanken.

Neusalz (Oder) den 28. Oktober 1941

Zrozumiałeś?

ps.

podpisuj się proszę wyraźniej, bym nie miał wątpliwości, że to od ciebie list.

Kategoria: Bez kategorii | 12 komentarzy »

komentarzy 12

  1. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Moja niemiecka przyjaciółka pyta się, w którym roku wydłubano ze ściany za kaloryferem to „świadectwo pamięci”?
    Papier podpisany przez kilka osób z opisem co robią od czerwca do pażdziernika 1941 roku, jest według mnie pamiątką w rodzaju napisu wyrytego na drzewie w parku oliwskim lub na kolumnie w Egipcie: tu byłem.
    Osoby podpisane być może chciały sprawdzić, ile lat przetrwa solidna niemiecka robota. Dopiero gdy kaloryfer zleci ze ściany, gdy tynk odpadnie, ukazać miał się papier ku pamięci, ekipie budowlanej. Nie jest więc to kosmiczny przekaz.
    W moim obecnym domu między klepkami w podłodze poupychane były niemieckie gazety z 1918 roku. Sporo lat minęło, aż ekipa remontowa usunęła je, a ja przeczytałam co działo się w tamtym powojennym roku.

  2. Marek Trojanowski:

    kilka dni temu. list był ukryty w butelce. wypadła podczas burzenia ścianki działowej. flaszka złapana przez majstra, poddana oględzinom, natychmiast zdradziła swoją tajemnicę. jedno uderzenie młotka i dokument był na wierzchu.

    majster wiedział, że pisałem doktoraty z filozofii niemieckiej, dlatego po pobieznych oględzinach powiedział:

    – te, młody, ty się znasz. to szwabski. przeczytaj co tu pisze

    – to mapa skarbu – dodał żartobliwie Rysiek (Rysiek dołączył do grupy robót interwencyjnej na pod koniec zeszłego miesiąca. Skierowany przez Urząd Pracy nie mógł odmówić przyjęcia tej posady. Gdyby to zrobił nie dostałby zasiłku. Rysiek próbował udawac głupa, że niby nie wie jak się szpadel trzyma w ręku – Rysiek liczył na to, że zostanie odprawiony z powrotem do urzędu, że pracodawca nie będzie chciał takiego nieudacznika. Ale majster wyczuł go szybciutko. Kiedy Rysiek udawał fajtłape, który nie potrafi szpadlem mieszać zaprawę w taczce, majster podszedł do niego, zabrał mu szpadel i powiedział:
    „- Skoro nie znasz się na obsłudze tego urządzenia, to mieszaj ręcami”.
    Od tamtej pory Rysiek jest bardzo dobrym pracownikiem)

    Przeczytałem chłopakom list. Kiedy usłyszeli, że wojna, że żołnierze, że dokumenty zamurowane w ścianie – natychmiast zaczęli sobie rpzypomniać lokalne legendy o niemieckim złocie, o podziemnych tunelach na Białej Górze, które łączą bunkry z klasztorem jezuitów.

    Żałuję, że nie przeczytałem im o skarbie ukrytym cztery ściany dalej. Gotowi byli rozebrać cały budynek.

  3. przemek łośko:

    Patrz, mógłby to być niezły korali w soczystej prozie.
    Wróciliśmy właśnie z Antychrysta Triera, grali w Muzie. Chała klasy C, którą trochę ratują obscena. Chała z przesłaniem, rzecz jasna, chyba dotowanym, szczęściem produkcja niskonakładowa. Może gdyby taki Trier pomachał trochę szpadlem, łopatą, maczetą w młodniku, poterminował u dekarza, to nakręciłby coś z biglem, nie tylko, że mrówki wpierdalają świat, te zaś z kolei inne szatańskie drobnoustroje. I że waginalne zło czai się w penisie.

    A teraz opowiadaj o tym skarbie cztery ściany dalej.

  4. Marek Trojanowski:

    to musiałbym jakąś opowieść napisać o tym, jak to udało się wywabić z gabinetu samego pana starostę by się dobrać do złota III Rzeszy. Musiałbym napisać o tym, że zamiast złota, w podłodze w gabinecie starosty, pod starym, niecyklinowanym od wojny parkietem dębowym, ułożonym w jodełkę, był schowek. Owszem był. Ale zamiast błyszczących sztabek z puncami SS, byłaby kolejna wskazówka. Tym razem płytka z półprzeźroczystego szkła, o regularnych kształtach i dziwną strukturą na powierzchni. I kiedy wszyscy już stracili nadzieję na znalezienie skarbu, okazało się – zupełnie przypadkiem – że promienie słońca, po przeniknięciu przez płytkę układają się w obraz na ścianie. są to jakieś niewyraźne znaki. Ale Rysiek wpadłby na pomysł, że on ma w domu rzutnik ANIA – taki jakie były kiedyś w PRL-u. Wkładało się do nich klisze (wszystkie miały logo PTTK) z bajkami i robiło się małe kino domowe. No i poszlibysmy do Ryśka po pracy. Kupili dwie flaszki wódki (Rysiek w domu miałby trzecią. Jego żona by trochę marudziła, bo ona nie lubi jak Rysiek pije. Patrzy na nas zawsze jak na ryśkowe „złe towarzystwo”, które demoralizuje jej męża. Kobieta nie rozumie, że człowiek albo jest zły albo dobry. Że człowiek dobry nie moze stać się zły z tak błahego powodu jakim jest „złe towarzystwo”).

    Po kilku próbach z rzutnikiem. Z uchwyceniem optymalnej odległości między szkalną płytką a białą ścianą, tak by uzyskać najlepsza jakość obrazu, na ścianie wyświetliłby się symbole: runa. dwa rzędy przy każdej z krawędzi obrazu. po środku jednak dalej byłby obraz zamazany. Meczylibysmy się długo. Dyskutowalibyśmy, przecieralibysmy płytkę szmatką. Ale dopiero syn Ryśka – Grzesiek, który w tym roku był u komunii i dostał w prezencie Play Station – po tym, jak wszedł do nas, do pokoju by o cos poprosić tatę, spojrzałby na ścianę i powiedział, że to wyglada tak samo jak Epoka Lodowcowa 3, bez okularów.

    Grzesiek był z tatą w kinie. Rysiek obiecał mu, że pójda na trójwymiarowy film. Padło na Epoke Lodowcową III.

    Grzesiek powiedziałby, że trzeba założyć takie specjalne okulary.

    Napisałbym o tym, ale ręce mnie bolą.

  5. przemek łośko:

    Napisz o tym. To może być niezłe tło dla dobrego opowiadania.

  6. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Niemiecka przyjaciółka nie wydłubuje skarbów pisemnych ze ścian, ona je w Polsce zbiera w parkach, w tawernach, w knajpkach. Zabiera pozostawione gazety, czasopisma i czyta artykuły w języku polskim, twierdząc, że szlifuje bezkosztowo słownictwo. Nie wlicza także w koszty nieustannego pytania się mnie co to znaczy.
    Wczoraj poprosiła mnie o przetłumaczenie tekstu ze strony jedynastej w czasopiśmie o takiej treści.
    Przepisuję tekst na Marka blogu, aby dać wypożyczone od redaktora naczelnego wielonakładowego tygodnika ( 458 220 egz.) „świadectwo prawdy netowej”

    „Zarządzenie Prezesa i Naczelnego
    Do redaktorów i dziennikarzy [ wymienione są trzy tytuły]

    Przypominamy:
    Obowiązuje nas całkowity zakaz powoływania się na Wikipedię! Są tam błędy. Wpadliśmy już 4 razy!
    Wikipedią można się posłużyć jako wstępnym przewodnikiem, ale później należy każdy fakt sprawdzić w poważnych i uznanych źródłach!
    Nieprzestrzeganie będzie słono kosztować!
    Prezes i Naczelny
    Łódź, 15.06 2009”

    Osobiście mam nadzieję, że po zacytowanym przeze mnie tekście, skończą się wreszcie w internecie uczone dyskusje powołujące się na „wiedzę guuglarską” Od 15 czerwca nie wypada i jest to obciachem.
    Papierowy przekaz w prawie półmilionowym nakładzie musi odnieść skutek.
    Taki zacytowany skarb daję Wam, daję błyskawicznie.

  7. KczK:

    Wychowujesz syna na instalatora CO ?

  8. Marek Trojanowski:

    mieszanie zaprawy, lutowanie rur CU i PVC i zarabianie tym na życie, to zajecie bardziej uczciwe niż zakładanie fundacji i stowarzyszeń literackich, w których obsadza się żonki, mężusiów jako prezesów zarządu – i wyciąganie forsy na zasadzie: „błagam, dajcie nam na kulturę! błagam dajcie mi, bo ja jestem poeta! błagam o datek, najmniejszy! proszę!błagam!”

  9. Roman Knap:

    Wyobraźcie sobie, że za 100 lat, gdy będzie burzony budynek na ul. Towarowej 6 w Brzegu, to zostanie wtedy odkryty wielki skarb w jego piwnicach, mianowicie około 1750 egzemplarzy REDa z liczącego 1800 sztuk nakładu!
    No chyba że redaktor Wiśniewski podrzucił już po kolei te 1750 sztuk REDa, przemykając się nocami przebrany za murarza, na poszczególnych budowach, wmurowując je, podtynkując lub wrzucając do jeszcze nie utwardzonego betonu, gdzie się tylko da.
    Otóż to, wyobraźcie sobie redaktora Wiśniewskiego, chcącego na gwałt nadać status swojego czasopisma jako „skarb narodowy”, który kombinuje jak tu nocą zostać niezauważonym przez ciecia na placu budowy!
    Ja przewiduję, że za te 100 lat, gdy zacznie się te dzisiejsze budowy burzyć, pod przyszłe, i gdy w murach, podłogach odkryje się egzempalrze REDa, to wtedy zacznie obowiązywać kategoryczny zakaz wstępu na place budowy akwizytorom i redaktorom czasopism literackich! Chociaż oni i tak znajdą swoje sposoby jak tam wleźć :)))

  10. Marek Trojanowski:

    roman, zapomniałeś o jednym – redaktor Radosław Wiśniewski nie ma czasu na upychanie RED-a w ścianach, w fundamentach, w nie odkrytych kryptach biskupów wrocławskich, które czekają na odkrycie archeologiczne.
    Redaktor Radosław Wiśniewski jest wielce zaangażowaną personą na tzw. „odcinku walki o kulturę”. Redaktor Wiśniewski pisze wiersze, kolejne dziesiątki, które przechodzą w setki. Robi to na spółkę z poetą-inwalidą (wspierając przy tym środowisko niepełnosprawnych. Plotka głosi, że redaktor Wiśniewski wspiera inwalidów po to, by móc od nich czasami pożyczyć zalaminowane zaświadczenie o niepełnosprawności, wsadzić je sobie za przednią szybe i parkować w dowolnym miejscu miasta Wrocław, bez narażania się na odholowanie pojazdu bądź mandat), robi to sam, robi to z żoną.

    Innymi słowy: Redaktor Wiśniewski Radosław nie ma czasu by nocami grasować po budowach – stanach surowych otwartych, stanach surowych zamkniętych. Jego czas – każdą minutę jego życia – wypełnia walka o kulturę. Kiedy Radosław Wiśniewski w szale kulturkampfu pisze wiersz za wierszem, odezwę za odezwą. Kiedy ratuje jednego mnicha z Shaolin za drugim od kul chińskich siepaczy – całą czarną robotę odwala jego małżonka – Pani Kasia.
    To Pani Kasia – prezes zarządu fundacji – martwi się losami RED-a. Wie, że z losem pisemka związany został los redaktora naczelnego. Wie także że los redaktora naczelnego RED-a jest losem Radosława Wiśniewskiego. Wie, że los Redaktora Wiśniewskiego jest losem jej męża. A Kasia ma pragnienia zwykłej kobiety – mężatki – ona nie chce by kultura kwitła, Kasia ma gdzieś wierszyki, ma gdzieś inwalidów i ich aktywację w życiu społecznym. Kasia chciałaby mieć normalny dom, normalnego męża, dzieci. Kasia chciałaby być szczęśliwa.

    I Kasia wie, że by być szczęśliwą musi – musi, musi, musi, musi, musi tak, że choćby ziemia pękała, niebo płonęło i czas się kończył – znaleźć kasę na hobby męża. A mąż hobby ma osobliwe. Mąż Kasi nie jest z zawodu dyrektorem. Mąż Kasi z zawodu i z hobby jest redaktorem naczelnym. Mało tego – Radek Mąż Wiśniewski uparł się, by gazetka, której jest naczelnikiem, była w błyszczącej okładce, drukowana na kredowym papierze. by tego było kilkadziesiąt stron. by pachniała, by była foliowana i sprzedawana wraz z promocyjnymi gadżetami. Radek w swoich pragnieniach naczelnikowskich nie ma żadnych ograniczeń. Innymi słowy: nie cacka się.

    Biedna Kasia biega to tu to tam. Biega gdzie może. Pisze prośby: „Kochani sponsorzy, pieniądze dajcie”. I dzięki temu Redaktor Naczelny RED może przez kolejny kwartał poszefować pisemku. A jak coś zostanie, to może i kurtkę sobie kupi, może zapłaci kilu kolesiom za dziesiątki recenzyjek drukowanych gdzieś w stopce.

    Jednak Radosław Wisniewski mimo starań i działań, mimo fajnej posadki, mimo formalnego i nieformalnego wsparcia Małżonki-Prezesówny jest jakby nieszczęśliwy. Od czasu do czasu napisze to tu, to tam, że w kulturze jest źle, że coś się tu złego dzieje, że nie tak on to sobie wyobraża. Że Chińczycy są niewdzięczni, że TVN nie zrobił o jego staraniach reportażu i że znowu nie został nominowany do pokojowej nagrody Nobla. Mało tego, nie ma jego nazwiska nawet na internetowej stronie miasta Wrocław.

    Dlatego troskliwa żona, znając ukryte pragnienia męża (kto lepiej zna męża niż żona? – kochanka!) biega po mieście w niebieskich ogrodniczkach i marynarce z logo: „BUDIMEX” – podszywa się pod mistrza murarskiego i wmurowuje tzw. „kamienie węgielne”. W tubach ze stali nierdzewnej ukryte są kolejne numery pisemka RED.
    Robi to oczywiście w tajemnicy.

    I kiedy Radek lezy w łóżku i paląc ostatniego papierosa przed snem apatycznie wpatruje się w sufit, Kasia szepcze mu do uszka
    – Będziesz nieśmiertelny, kochanie. Masz już swoje miejsce w historii. Wiem to. Wiem.
    – Eee tam – odpowiada mrukliwie Radek, zaciągając się.
    I kiedy zaczyna skwierczeć filtr papierosa, gasi peta w popielniczce na stoliku lampki nocnej, spogląda na Kasię i pyta:
    – A skąd wiesz?
    Głaszcząc go czule po policzku, spoglądając głęboko w oczy ukochanemu mężowi Kasia odpowiada:
    – Wiem. Wiem po prostu, jako Pani Prezes wiem wszystko. O wszystko zadbałam. Nawet o twoje miejsce w historii rozwoju kultury. A teraz chodź tu do mnie kochanie. No chodź.
    – Niee, przecież wczoraj było….
    – Chodź. To polecenie służbowe!
    – Pani Prezes? – zapytał ożywionym tonem.
    – Bez dyskusji. Oto polecenie na piśmie – powiedziała, pokazując wcześniej przygotowaną karteczkę, którą ukryła pod poduszką.
    Mąż przeczytał uważnie.
    – Hmm, data, nagłówek i podpis się zgadzają – mruknał pod nosem – nasze numery i wasze numery też wydają się ok. Nie znam jednak tresci tego paragrafu Kodeksu Pracy. Co to jest? – zapytał, oddając pisemko żonie.
    – Kochanie – powiedziała dobrotliwym tonem – jeżeli nie spiszesz się dzisiejszego wieczoru, zwolnie cię.
    – Przestanę być redaktorem naczelnym? – zapytał.
    – Tak, kochanie.
    – Dam z sibie wszystko! Obiecuję.
    – Nie obiecuj, tylko chodź tu do mnie. Mrrrrrr

    [światło gaśnie. W ciemności kultura także popychana jest do przodu. Czasami też na boki, troszku do tyłu. Ale generalnie naprzód.]

  11. Marek Trojanowski:

    przemku, gdybym miał pisać dalej, to musiałbym napisać o tym, że jedna ze wskazówek z płytki – przetłumaczona przez mojego kolegę specjalizującego się w Hexenforschung, była następującej treści:

    „w tajemnicy sfinksa ukrył prawdę ten, który kamienie miłował”

    pozostałe runa przetłumaczone układały się w rzędy cyfr i liter:

    52 24 24N 16 55 25 E

    Musiałbym też napisać o tym, jak kolejno zakładaliśmy zabawkowe okulary do oglądania filmów 3D i o tym, jak przygladaliśmy się trójwymiarowemu obrazowi, który powstawał po przepuszczeniu silnego światła przez półprzeźroczystą płytkę.

    Były to jakieś linie, układające się coś jakby w ściany: cztery rzędy po dwadzieścia ścian w jednym. Jakiś dziwny labirynt. Wszystkie ściany labiryntu były jednakowe. Wszystkie, oprócz szóstej w trzecim rzędzie. Na tej ścianie widniała plamka, coś jak zabrudzenie. Próbowalismy to zetrzeć, ale się nie dało. Niby nic nadzwyczajnego.

    Prawie zapomniałem o całej sprawie. Przypomniałem ją sobie w trakcie rozmowy z jednym ze znajomych bibliotekarzy, z biblioteki Raczyńskich. Napomknąłem mu o znalezisku. A ten poprosił bym mu przesłał to, co przetłumaczył kolega od Hexenforschung.

    I wczoraj przemku, bibliotekarz zadzwonił do mnie. Poprosił bym przyjechał szybko do Poznania. Kiedy go zapytałem po co mam tam jechac, odpowiedział, że to ma związek z Raczyńskimi i że tylko tyle może powiedzieć.

    Była niedziela i lało. Byłem po imprezie północnej balandze, na której znajomi z koła łowieckiego jedli pieczonego dzika faszerowanego kaszą i pieczarkami. Nie miałem ochoty na żadną podróż, a tym bardziej autostradą do Poznania, na której co 20 km ustawiono punkty poboru opłat za przejazd. Wychodzi w sumie: 3 x 11 zł w jedną stronę i tyle samo w drugą. Nikt mi kosztów nie zwróci. Dlatego nawet nie wstawałem z łóżka. Telefon zadzwonił ok. 11.30 budzik z funkcją drzemki. O 12. z minutami miałem dość upierdliwego sygnału i sięgnąłem po telefon by go wyłączyć. Dopiero wówczas zobaczyłem, że mam 19 nowych wiadomości. Wszystkie od bibliotekarza.

    Zanim zabrałem się do czytania zrobiłem to, co robią wszyscy po przebudzeniu odlałem się, umyłem zęby. Zadbałem o higienę fiuta. Spryskałem pachy antyperspirantem marki NIVEA. Spojrzałem w lustro raz. Drugi raz. Po trzecim razie upewniłem się, że jednak nie ogolę głowy i zarostu, że jeszcze tydzień tak pochodzę. I wówczas zadzwonił telefon.

    Nie jestem pewien przemku, czy potrafisz dochować tajemnicy. To, co teraz napiszę jest tajemnicą, dlatego nie mów tego nikomu.

    Otóż pierwszy telefon był głuchy. Odebrałem słuchawkę. Pytam: halo? Halo? Halo? nikt się nie odzywał, więc wyłączyłem się. Dopiero za drugim razem ktoś powiedział:

    – Panie Trojanowski, chciałbym zaprosić pana na spotkanie.
    – w jakiej sprawie?
    – Nieważne. Proszę zabrać ze sobą to, co znalazł pan w skrytce pod podłogą. Szczególnie zależy nam na chromatokarcie.
    – Na czym? O czym pan mówi? I jakim nam? Kim pan jest? zapytałem. Skąd mogłem wiedzieć co to jest ta chromatokarta i o co to ma znaczyć ta cała sytuacja.
    – Proszę się nie denerwować. Proszę zabrać ze sobą płytkę szklaną, którą ma pan w swoim posiadaniu. Reszty dowie się pan na miejscu.
    – Nigdzie nie jadę. Na żadne spotkanie zaprotestowałem. Jednak wyobraź sobie przemku, że gość zachował się jak postać z filmów o mafii. Olał mój protest i spokojnym tonem powiedział:
    – Na dole przed wejściem czeka na pana auto z szoferem. Do zobaczenia.

    Mój rozmówca się zwyczajnie rozłączył. Bez żadengo wyjaśnienia.

    – Kto to był. dobiegł mnie głos Jeanette z sypialni.
    – Nikt odpowiedziałem.
    – Jak to nikt? Akwizytorów spławiasz w sekundę.
    – Mówię ci, że nikt kłamałem bo nie chciałem jej martwić. Pewnie i ty byś tak zrobił przemku na moim miejscu. Ochraniałbyś swoją kobietę.

    Nie wiem jak ty, ale ja, kiedy idę do knajpy i widze, że szykuje się jakaś napierdalanka. Że za chwilę gościu, który siedzi cztery metry przede mną przy stoliku z najebanymi jak on kolesiami i wgapia się we mnie od 3. minut, w końcu wstanie i podejdzie. Że za chwilę poczuję ból łamanego nosa albo pięści, w którą wbija się chrząstka roztrzaskanej kichawy pijanego skurwiela – to natychmiast gdzieś wysyłam żonę. Gdzieś do kibla, baru, do auta po coś gdziekolwiek, byle jak najdalej ode mnie w tej chwili gdy się będę bił. Nie chodzi o to, że boję się o Jeanette. W gruncie rzeczy to babka z jajami. Jak trzeba to potrafi z kopa tak przywalić w jaja, że cztery tygodnie po tym szczasz krwią. Wiem, bo tak się poznaliśmy. Ale to zupełnie inna historia. Do rzeczy: wysyłam w sytuacji zagrożenia kobiete jak najdalej, bo nie chcę by mi przeszkadzała, by mnie odciągała stawała między mną a nim, próbowała godzić itp. Takie coś mnie zawsze wkurwiało. Laski, które robią za sędziów pokoju. Nie ma nic bardziej groteskowego. Nic za wyjątkiem sytuacji samego mordobicia, które zaczyna się od krzywych spojrzeń.

    Wracając jednak do sytuacji z telefonem. Wyglądnąłem przez okno. Widzę stoi czarne audi. Model jakiś tam (na audicach się nie znam, ale w każdym razie supernowy wóz). Obok auta stoi jeden pan. Ubrany ładnie. W garnitur. Z czapeczką szofera na głowie. Niby wszystko w porządku, ale coś mi tu nie pasuje. Przyglądam mu się, przyglądam. Nie pasuje mi gość nijak do roli kierowcy. Niby żaden z niego mięśniak, taki, co to dnie spędza na siłowni. Żadne otłuszczone, bezkarkowe, powolne w ruchach i myśleniu sterydowe gówno. Ale jednak barczysty, o sylwetce żołnierza, amerykańskiego marines, który 10 lat biegał po przełęczach górskich Afganistanu w poszukiwaniu wrogów demokracji.
    I wyobraź sobie przemku, że kiedy ja mu się z okna przyglądałem szofer ani drgnął. Stał jak na warcie. Wyprostowany, nogi w lekkim rozkroku, z dłońmi założony z tyłu jak na komendzie spocznij. Żadnego zbędnego ruchu.

    Nie chciałem go fatygować. Zrezygnowałem z planu: nikogo nie ma w domu i z akacji: po balkonie do sąsiada na parter, skok na trawnik i w nogi do lasu. Chcąc trzymać z dala od całego zamieszanie Jeanette, ubrałem się i zszedłem na dół.

    Nie przemku, nie dostałem w łeb. Nie straciłem przytomności. Nikt mi nie zarzucił na głowę kaptura. Nie zawiązano mi przepaski na oczach. Szofer bez słowa otworzył mi drzwi. I dopiero teraz zobaczyłem jego dłonie.

    Ja przemku poznaje tzw. gości, z którymi nie warto zaczynać po dłoniach. Jak widzę u gościa grubą skórę na kostkach taką, która narasta po zabliźnionych ranach, wiem, że trzeba uważać i przede wszystkim nie wolno dać się zaskoczyć a tym bardziej zostać trafionym. Po grubości narosłej skóry (takiej, jaka narasta na krawędziach grubego palca stopy, albo na pięcie) rozpoznaję czy z gościem można przedyskutować problem, czy od razu trzeba się bić. Przysłany szofer pięściami mógłby wyburzać ścianki działowe i nic by nie poczuł. Mało tego. Kiedy on wsiadł i zdjął czapkę, dopiero teraz zauważyłem blizny, które prześwitywały z krótko ostrzyżonej (zupełnie jak w wojsku) głowy.

    Pojechaliśmy na lotnisko do Przylepu pod Zieloną Górą. Stamtąd helikopterem do Poznania. Wylądowaliśmy na lotnisku na Ławicy a stamtąd busem salonką marki volkswagena pojechaliśmy gdzieś do miasta. Ty byś pewnie wiedział, gdzie mnie zawieźli. Znasz Poznań. Ja nigdy nie poznałem topografii stolicy wielkopolski w stopniu nawet miernym. Jedyną drogę, którą potrafię odnaleźć w tym mieście, to trakt łączący dworzec PKS z Biblioteką Uniwersytetu Adama Mickiewicza, na przeciwko której znajduje się bar Piccolo (najbardziej lubie tam jeść sałatkę niemiecka! Polecam ci przemku).

    W trakcie podróży od momentu wyjścia z mieszkania aż do przyjazdu na miejsce gdzieś w Poznaniu, towarzyszył mi szofer. Teraz był już bez charakterystycznej czapeczki. Zostawił ją wraz z autem w Przylepie.

    Zaprowadzono mnie do małej salki. Ku mojemu zaskoczeniu siedział tam już kolega z Hexenforschung (ten sam, któremu przesłałem runa do tłumaczenia), był też bibliotekarz od Raczyńskich Bartek (tak ma na imię). Tych dwóch znałem. Reszta była obca.

    Wiesz przemku co się okazało? Że te ciąg alfanumeryczny okazał się być współrzędnymi miejsca, w którym znajduje się filia Biblioteki Raczyńskich. Płytka zaś chromatokarta – zawierała mapę starego magazynu bibliotecznego. A ta brudna plamka wskazywała miejsce, w którym znajdował się tom oprawiony w półskórek pt. Rätsel der Sphinx. Ten, który kamienie miłował okazał się być Eduardem von Liebenfelsem.

    Eduard von Liebenfels

    Ekspertka – której imienia nigdy nie poznałem przyniosła materiały, zapiski Edwarda Raczyńskiego, który prowadził badania nad mitologią słowiańską. Podobno von Liebenfels to jego pseudonim. Pseudonim miał zdradzać jego fascynacje mitologią w szczególności geotią. Otóż : liebe miłość, fels skała. Z połączenia tych dwóch rzeczowników otrzymujemy: miłość do kamienia (Liebenfels). Od wieków z kamieniami wiąże się pewien znaczący odłam okultyzmu (kamień filozoficzny itp.), którego wyznawcą miał być Hrabia Raczyński.

    Pomogłem odnaleźć znaleźć tom z tajnego zbioru Eduarda von Liebenfelsa. Utknęliśmy na marginaliach sporządzonych miękkim ołówkiem przez właściciela księgozbioru.

    Przesyłam tobie przemku zdjęcie jednej z notatek. Może mi pomożesz i znajdziemy wielki skarb. Jak w bajkach. Na końcu oczywiście nas zabiją. Bo nie wydaje mi się, aby ci ludzi, którzy mnie teraz przetrzymują w pokoju z komputerem, ekspresem do kawy i jednym krzesłem, mieli mnie kiedyś stąd wypuścić żywcem.

  12. przemek łośko:

    ;)
    no, zapachniało harry matthewsem. oczywiście, że natychmiast sprawdziłem współrzędne w google earth. jeśli trzymają Cię w ciemnicy to nad Tobą kolebie się zgrzypiąc a to siódemka, a to trzynastka (zresztą, ni chuja nie kumam jakie tramwaje jeżdżą świętym Marcinem, odzyskałem prawko i zapomniałem trasy i rozkłady – coś się nad Tobą kolebie z lat sześćdziesiątych, a może te nowsze, tyrystorowo sterowane systemem Jantar).

    To już jest podkład do powieści, Marku. Teraz trza wpleść melodię miłosną. A potem własną, jak nauczają Wielcy.

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?