Prowadzę dziennik od dwunastego roku życia i kiedy otwieram majowe kartki roku 2009, gdzie zanotowałam moje spotkanie z zapiskami Adama Wiedemanna z roku 2002 i 2003, mogłabym bez problemu nie tylko porównać to, co w tym dniu robiłam mając tak jak on trzydzieści sześć lat, ale i jak wyglądała moja działalność literacka i moje życie seksualne.
Jednak tego nie robię, gdyż jest to zupełnie niepotrzebne. Nie muszę nikogo zwabiać na pikantne szczegóły mojego życia, by zmusić czytelnika do uwagi. Zamieniłam całe moje życie na literaturę i pisząc nawet wtedy, gdy pisać się nie dawało, czytając, kiedy zmęczenie nakazywało bardziej bierny odpoczynek, dotarłam pod koniec życia do upragnionego momentu, kiedy mogę bez przeszkód i pisać, co chcę i czytać to, co mi się żywnie podoba, czego zapragnę, gdyż mój świat nagle się otworzył w momencie, gdy już dokonano na mnie społecznego Auto-da-fé.
Wtedy, w majowy poniedziałek, nie mogąc w domu uaktywnić zamówionej książki – Doroty Masłowskiej Między nami dobrze jest, książki na którą czekałam w kolejce bibliotecznych rezerwacji długo – gdyż bibliotekę w poniedziałki otwierają w południe, pojechałam na rowerze do biblioteki.
Był skwar i zaduch. Ludzie, w tym dużo młodzieży, stali już przed wejściem do gmachu biblioteki przystępując z nogi na nogę, jakby ich jedynym pragnieniem było dotarcie do pięknych, obszernych toalet bibliotecznych.
Siadając na niklowanej ławce, gdyż bibliotekę wybudowano w stylu neoartdeco, wszystko wokół było poniklowane i uwiązawszy rower do latarni, ponieważ stojaki na rowery były jeszcze wraz z biblioteką zamknięte – rozmyślałam nad tym, dlaczego w najnowszej literaturze jest tak dużo scen kopulacji par, podczas gdy ja, odwiedzająca tak często tę bibliotekę od momentu jej otwarcia dziesięć lat temu, nigdy nie napotkałam na jakąkolwiek intymność w tych ogromnych, już europejskich kabinach, gdzie widać zawsze tylko jedną parę nóg w prześwicie od podłogi w górę, i gdzie te dwie nogi niezmiennie są ustawione równolegle i en face.
Nagle wybiło z pobliskiej katedry południe, szklane drzwi rozsunęły się gościnnie i fala nagromadzonego tłumu powoli wniknęła w rozwarty otwór. Wstałam z niklowanej ławeczki i mijając kilka kolejek tłumów ustawionych dla wydobycia z magazynów bibliotecznych książek by zabrać je do domu, podeszłam do komputera.
Okazało się, że w tym ułamku minuty, kiedy zmieniałam status Masłowskiej z dostarczenia jej z czytelni na wypożyczenie do domu, co ze względu na zamkniętą bibliotekę było niemożliwe wcześniej, książkę ktoś natychmiast wypożyczył i zniknęła z ekranu. Zamówiłam więc ją powtórnie i ustawiając się znowu w kilkumiesięcznej kolejce oczekujących, dopożyczyłam jeszcze kilka tytułów, by mój wyjazd do biblioteki nie był tak zmarnowany.
Poszłam więc do czytelni czasopism, umywszy wcześniej ręce w zupełnie pustej, ogromnej toalecie dla czytelniczek biblioteki. Upewniwszy się, że i tym razem nikt się w niej nie kocha, usiadłam przy stoliku i przeglądając czasopisma, czekałam na sfinalizowanie zamówienia. Przekartkowałam obszerną Literaturę na Świecie, przeczytałam cztery Lampy i mój wzrok przykuło nazwisko Adama Wiedemanna na wściekle zielonej okładce Twórczości i tytule, identycznym jak ostatni post internetowego bloga kumple.
Miałam jeszcze kilkanaście minut do pełnej godziny, po której zamówione książki powinny zjechać do okienka wypożyczeń. Wyciągnęłam aparat fotograficzny, by te 52 strony zanieść do domu i tam w spokoju przeczytać. Ale nagle rozszalała się burza, szklany dach zaczął dudnić od ciężkich kropel gwałtownego deszczu i w sali czytelni zrobiło się ciemno. Zapaliłam, więc lampkę nad stolikiem, ale zdjęcia i tak były ciemne.
Przerzucam kilka kartek mojego dziennika szukając zapisków o Wiedemannie. Mam tu przeklejone wszystkie opinie w komentarzach, na temat mojego talentu pisarskiego i nawet te, których w sieci już nie ma, usunięte na prośbę samego autora, lub kogoś, kogo też dotykały. Wyszukując zapisków na temat czytania przefotografowanych fragmentów Dziennika Wiedemanna, chcąc niechcąc, czytam jeszcze raz komentarze o mnie.
Jest. Jest o Wiedemannie, jak wyjechałam z laptopem na wieś.
Był to znowu majowy piękny poniedziałek, ale na deszcz się już nie zanosiło. Trawa w moim ogrodzie urosła po pas, mimo kwietniowego koszenia, a stokrotki i niezapominajki przesłonił łan dmuchawców, które dzięki nieobecności mojej w ogrodzie stały jeszcze nieruchomo, a kule lotnych nasion jeszcze się nie rozpadły.
Wróciłam,więc po beznadziejnym wysiłku wyrwania chociaż tych chwastów wieloletnich, które kwitną białymi baldachimami i narobią jeszcze więcej szkód, niż dmuchawce. Wróciłam do laptopa, by ukończyć rozpoczęty w domu wiersz Puch. Tamten pisany na skutek pylących akacji, niewytępionych jeszcze przez służby sanitarne mojego miejskiego osiedla złożone z alergików mógł być teraz dokończony na widok dmuchawców. Z racji rozlicznych przerw w pisaniu, niemożności izolacji i wyciszenia, wypracowałam w sobie metodę łącznika. Polegała ona na jakimś elemencie wysnucia realnego przedmiotu, czy uczucia, zapachu, koloru – który umożliwiał mi powrót. Wynalazek Prousta sprawdzał się za każdym razem, gdy uruchamiałam skojarzenia i dzięki temu wiersz PUCH ukończyłam.
By zmienić nastrój, odcięta od żywego Internetu, rozpoczęłam czytanie bibliotecznych fotografii, czyli Dziennika Wiedeamanna.
Trzydziestosześcioletni, spod Znaku Koziorożca mężczyzna Adam Wiedemann rejestruje na łamach Twórczości swoje zmagania z nieuregulowanym życiem seksualnym. Wróżba tarota obiecuje mu stabilizację miłosną dopiero po czterdziestce, dlatego autor zapisków szastając się niemiłosiernie z tymi, których chce się pozbyć z i tymi których nie wie czy kocha, albo tymi którzy wrócą ze swoich niezaleznie od ich woli obowiązków służbowych podróży i dopiero albo dowiodą, albo i nie swoją kompatybilność miłosną z Adamem Wiedemannem, dowodzi jedynie tymczasowości tych związków.
Ta intymność, rozpisana na pięćdziesięciu dwóch stronach miesięcznika Twórczość nie jest erotyczną obsceną, ani nawet nie jest pikantna. Rozbijanie intymności w Dzieniku Wiedemanna jest być może jakimś zabiegiem celowym, tak jak bardzo pożyteczne w dzisiejszych czasach uzwyczajnienie wydzielin ludzkiej fizjonomii, jak krew menstruacyjna, sperma, mocz i kał. Spłycanie i upraszczanie związków międzyludzkich w czynnościach życiowych poety sprowadza się jednak do skutków o wiele głębszych, niż poeta Wiedemann sobie życzy.
Jeśli, jak czytam w Dzienniku, poeta z satysfakcją odbiera komunikat mailowy młodego poety, któremu już coś Burszta wydrukował, a ten akurat zwierza się w mailu, że pragnie poszerzyć swoje doznania seksualne o wtajemniczenia nie z kim innym, a tylko z Poetą, i to konkretnym, z poetą Wiedemannem zasiadającym w jury konkursów poetyckich, to trudno uwierzyć akurat w nagłą Miłość nie z tego świata w tak postawionej ofercie. Przepustowość poety Adama Wiedemanna jest ogromna i jeśli do końca nic nie wiemy, czy wcześniejszy redaktor naczelny i założyciel Twórczości Jarosław Iwaszkiewicz zrobił coś z Markiem Hłasko przed spowodowaniem nagrodzeniem jego debiutu prestiżową nagrodą, to wiemy z zapisków jego dziennika, że nienawidził go z całego serca.
Ale na całe szczęście żyjemy w czasach, kiedy już pozbyliśmy się uczuć gorących i uczuć wyższych, jak Miłość i Nienawiść, które zniewalały poprzednie pokolenia twórców i kazały ich namiętnościom doprowadzać własny żywot do scenariuszy greckich tragedii.
Jednak, gdy czytam w zapiskach mojego dziennika przeklejone komentarze o mojej Twórczości literackiej trudno mi się oprzeć wrażeniu, czy aby jednak nie mam do czynienia z wydałoby się raz na zawsze usuniętymi z przestrzeni międzyludzkiej wzorcowymi okazami niezmiennej, starożytnej Pogardy i Nienawiści.