Tomasz Gerszberg, Ciechozimek. Początek

3 grudnia, 2009 by

.

W liternecie pojawiłem się dokładnie 23. lipca 2005 o godzinie 12:56. Swój pierwszy wiersz napisałem kilka minut po rejestracji. (Wcześniej nie wpadłem na pomysł, by zostać poetą). Mój pierwszy wiersz, jak na każdy porządny pierwszy wiersz przystało, sekundę po tym, jak został napisany wydawał mi się niezwykle piękny. Tak piękny, że pamiętam go dzisiaj (zresztą, kto zapomina o pierwszej palcówce?). Oto on:

Bo przyjaciel mój musi być milczący
Na rozkaz myślowy przemawiający

Bo przyjaciel mój musi być ślepy
Na rozkaz mój myślowy widzący

Bo przyjaciel mój musi być martwy
Na rozkaz mój myślowy ożywający

Bo przyjaciel mój musi być matowy
Na rozkaz mój myślowy błyszczący

Bo przyjaciel mój musi być zwyczajny
I tylko ze mną w parze cudowny

Bo przyjaciel mój musi być jak ja

Mój drugi wiersz powstał chwilę później. Dokładnie sześćdziesiąt sekund później. Ten też uznałem za wybitny. I podobnie jak pierwszy, ten także pamiętam:

Chcę wiersze pisać i poetą być waszym
Sprawić przyjemność jednym słowem błahym
Lub pod rozwagą dać świat cały znakiem zapytania

Szczęście moje jest w braku papieru
I niech go dziś zabraknie bym więcej pisać nie musiał
Na ostatniej stronie niech się wypiszą wszystkie moje myśli

A kiedy będziecie je recytowali z pamięci
Przekonacie się jak niewiele za słowami ukryłem
Bo prosto w ucho mówić chciałem głosem wyraźnym

Odebrałem wam coś, czego nigdy nie mieliście i nie będziecie mieli
Wasz bark – ja spokojem ducha nazwałem
A marzenia o nim z innymi prośbami pogrzebałem

Bo pocieszenie jest świętych a nie poety dziełem
[Chcę wiersze]

Ptem był wiersz trzeci, który wyczerpał możliwość dobowej publikacji tekstów na portalu, na którym straciłem literackie dziewictwo. Kilka chwil później poczułem ten żar w piersiach i ogień w sercu. Wtapiając się w opacie fotela kontemplowałem ten rodzaj uczucia, który powstaje w trakcie łączenia się duszy jednostkowej z przeznaczeniem świata. Właśnie umierał Marek Trojanowski i rodził się poeta Marek Trojanowski.
Tak mi się to spodobało, że w ciągu kilku godzin wyprodukowałem jakąs makabryczną ilość tekstów.

O wierszach wiedziałem tyle, że dobrze jest, gdy się rymują. Wiedziałem także, że można wiersze dedykować komuś lub czemuś. Pierwszy wiersz dedykowany napisany został dwa dni po tym, jak stałem się liternautą. Było upalne popołudnie. Była godzina 13:48, kiedy kliknąłem opcję „publikuj”. Oto mój pierwszy tekst z dedykacją:

Przyjacielu nie słyszysz jak cię wołam?!
Gdzie jesteś, gdy błądząc drogi szukam?!
Nie chcę cię w dzień!
Ale teraz, gdy ciemna noc!

Przyjacielu – tak tylko ciebie nazywam!
Oddaję ci wszystko!
Za cenną miłość twoją!
Strzeż mnie przed moją własną drogą!

Przyjacielu!
Nie odchodź, gdy gardzę tobą!
Bądź ze mną!
Gdy w złego ducha ramionach się szarpię!

Przyjacielu, tak daleko odszedłeś!
Już cię prawie nie ma!
Ty wiesz, że cierpię!
Że życia samotnie nie wygram!

[7 (z pozdrowieniami dla Kristoffa :) )]

Jeżeli ktoś uważa, że cierpienie i samotność z ostatniej strofy jest kiczowata, to radzę wstrzymać się z osądem i wartościowaniem. Najlepiej teksty oceniać porównując je. Dla potrzeb takich analiz pozwolę sobie zacytować swój drugi wiersz dedykacją, jaki napisałem:

Pamiętasz jak oddalenie nigdy między nami nie stanęło
Przeszkodą
Czujesz jeszcze, jak razem nad wodą oczy swoje czytaliśmy
Literą?

Poznajesz tego motyla, którego skrzydła bezszelestnie
Grały

Gdy razem w niebie odgadywaliśmy, choć bezwiednie
Dni nasze przyszłe?

Wspomnij te chwile, gdy upojenie codzienną naszą strawą
Było
Czy można ciał grzesznych rozmowie i duszy rozkoszy
Przeczyć?

Jakie to życie bez kwiatów ogrodu miłości?
Odmawiaj tego szlachetnym!
Mi daj złoto, które obłędem się mieni!

Wspomnij mnie, gdy nad grobem płacz się wzniesie blady!
Dotknij tego motyla, który się prochem pożywi
I wzleć ponad to wspomnienie

[8 (dla K&I – dzielnych, poznańsko-mazurskich, zakochanych:))]

Gdyby mi ktoś wówczas napisał, to co ja piszę w cyklu „z kopa w jaja”, to prawdopodobnie nigdy nie powstałaby kolejnych kilkaset tekstów. Umarłby poeta i cudownie zmartwychwstał Marek Trojanowski.

Ożywiam swoją przeszłość, bo jako drugi dokument mam otwarty tomik Tomasza Gerszberga pt. Ciechozimek. Wiersze wydane zostały w 2004 r. Znaczy to, że Gerszberg w roli poety wyprzedzał mnie przynajmniej o rok.

Pierwszy tekst – dziewiczy Tomasza Gerszberga wygląda tak:

A potem będziemy mogli awansować bez przerwy
na zgrzyty w miłości, drobne porażki i zwątpienia.
Każdy z nas będzie ważniejszy od siebie i innych
jak sam prezes spółki z niczym nie ograniczoną
nieodpowiedzialnością za fioletowe śliwy pod oczami
duszy. I nikt nie będzie tęsknił do skotłowanych
prześcieradeł porannej mgły, limfatycznych plam
na słońcu przyśpieszonych oddechów. Die Macht
als Erkenntnis będziemy szprycować w otwarte
automatyczne garaże żył, w szklane domy pustych
oczu. Nie będzie płaczu nad rozlaną drogą mleczną,
nad orderami gwiazd na piersi przegadanej nocy,
nad przyciasną klatką ciała w niebie żywcem
wniebowziętych małych ludzi z Polski.

[Adwent]

Cytuję w całości, bo warto wiedzieć jak wyglądają pierwsze wiersze ludzi, którzy zapragnęli zostać poetami.

Czytając debiut Gerszberga grzęznę gdzieś w połowie. Dławię się metaforkami:

automatyczne garaże żył

szklane domy pustych oczu

piersi przegadanej nocy

przyciasną klatką ciała

(adwent)

Czekałem na ciebie we
własnym cieniu oglądając powtórki niestrzelonych bramek

Na nic spóźnione skargi na surowego
sędziego twoich oczu, kilka spalonych ze wstydu ataków. Gram jak umiem. Jak rachityczny krótkowidz z macholandu w Primera División twoich uczuć

(blanek)

W środku naszej podróży musiano reanimować
samochód. Nabierał sił pod kroplówką u Shella.

Nie będziemy nikogo uzdrawiać
maścią naszego kochania

Po prostu nawrócimy
i powieziemy do domu nasz sens, furą poranka,
z poduszką powietrzną liżących się dłoni.

(470 kilometr A5)

W świetle blokowisk chłodny stosunek
mnie do mojego ciała. W gniewie marszczę
wątrobę

(8 pasażer)

Sztywność tego powietrza dusi kołnierzem

Patrzę na wieczór zajmujący miejsce przy parkomacie

(Bonn)

Nie potrafię dokończyć lektury. Być może dlatego, że przypomina mi się moja historia sprzed 4 lat. Widzę dokładnie swoje „oczy, które czytałem nad wodą literą”, widzę „oddalenie, które stanęło przeszkodą”. Nie jest mi wstyd. Tak jak nie wstydzę się tego, że jako niemowlę srałem w gacie. Chodzi o to, że tak jak dziś nie robię już pod siebie, tak samo nie potrafię czytać o „wieczorach zajmujących miejsce przy parkomatach”, o „wątrobie marszczonej w gniewie” oraz o „uzdrawiającej maści kochania”.

Gienek Sobol (Kim jest Gieniek Sobol??) recenzował debiut Tomasza Gerszberga w Toposie (6 /2004.] Pisał tak:

Debiut poetycki urodzonego w 1970 r. Autora przynosi wiersze bardzo dojrzałe. Są świadectwem podróży (Monachium, Bruksela, Turyn, Lizbona) lub zainspirowane doświadczeniem człowieka rozpaczliwie poszukującego w cyberprzestrzeni odpowiedzi na dręczące go pytania metafizyczne (Według Outlooka, @pokalipsa). Chociaż autor porusza wyeksploatowany temat paranoicznych lęków jednostki w świecie zdominowanym przez technologię, czyni to jednak w sposób odkrywczy, wcielając się na przykład w postać przestępcy przemycającego plik listów z Ciechozimka (B737), albo szpiega, który w przygodnych związkach z kobietami stara się odnaleźć utraconą tożsamość (Historia szpiega ochotnika). Wiersze Gerszberga, wymykające się właściwie jednoznacznym określeniom i formułom, można najogólniej nazwać … poezją nowoczesną. Przedstawiają obraz dzisiejszego świata takim, jakim on jest, z goryczą po utraconych miłościach, smutkiem i wyobcowaniem mimo wciąż rosnącego tempa życia, bezradną nieufnością wobec nowych mediów i postępów informatyki.

Niech tak zostanie. Niech będzie, że Tomasz Gerszberg poetą nowoczesnym jest.

Kategoria: Bez kategorii | 46 komentarzy »

autobiografia przez małe a

2 grudnia, 2009 by

.

W przygodzie z własną seksualnością dorastający na wsi chłopiec rocznika siedemdziesiąt i parę musiał zmierzyć się z różnymi wyobrażeniami. I bywa tak, że granica między fantazją a rzeczywistością znika, rozpływa się i człowiek traci wszystkie punkty odniesienia.

Gdzieś tak w okolicach piątej może szóstej klasy szkoły podstawowej zdobywa on – oczywiście za duże jak dla niego pieniądze – nieudaną, czarno białą odbitkę fotograficzną plakatu z filmu Rambo II. Odbitki te powstawał w ramach zajęć prowadzonych na Kółku Fotograficznym w GOK-u. Część z nich była niszczona, ale cześć trafiała na wolny rynek i zaspokajała potrzeby dorastających chłopców. I chociaż były one różne, dominowały dwie: estetyczna i erotyczna.

Piękna, spocona i okopcona dymem z lufy karabinu M60, draśnięta tu i ówdzie, umięśniona klata zastępowała obrazek ze świętym Jerzym, który depcze głowę smoka, który chłopiec dostał od księdza wraz z ostrzeżeniem:

– Jeżeli komuś powiesz gdzie wkładałem tobie palec i że całowałem cię w siuśka, to przyjdzie święty Jerzy i zabije wszystkich z twojej rodziny. Zobacz jakiego smoka pokonał. Widzisz? Twojemu tacie też da radę.

Ta sama siła w innej aranżacji staje się bardziej atrakcyjna. Rambo II z czarno-białej odbitki działał na dziewiczy umysł nastolatka, który nigdy wcześniej nie zaznał dobrodziejstw płynących z MTV, z siłą, której odpowiednika próżno szukać we medialnej rzeczywistości. Ludzkość potrzebowała kilku lat, by cycki, gołe tyłki, ogolone klaty, brzuszki w kratkę bez skrępowania, bez wstydu oglądać w bloku reklamowym emitowanym przed głównym wydaniem wiadomości w TVP.

Ale chłopiec urodzony w latach siedemdziesiątych zamiast wiadomości w TVP, regularnie między godziną 19.30 a 20.00 oglądał twarz Krzysztofa Bartnickiego, która nijak nie pasowała do wizerunku amerykańskiego bohatera z czarnobiałej fotografii. Na pierwszą reklamę trzeba było jeszcze poczekać kilka lat. (Kiedy już się chłopiec doczekał, to zamiast wysportowanych ciał, w reklamie ujrzał chmary robaków, których nigdy wcześniej na wsi nie widział. Rodzice chłopaka dopiero później kupili Prusakolep, bo myśleli, że zadziała także na mrówki, które udeptały regularne ścieżki do komórki, w której stał zapas cukru. Nauczeni doświadczeniami z gospodarką planową zawsze kupowali cukier na zapas. Do dzisiaj tak robią. Ale dzisiaj wiedzą, że na mrówki działa Raid.).

A później przyszedł Radek – także rocznik siedemdziesiąt i coś tam. Razem zrobili łuk. Miał być taki jak miał Rambo w filmie. Problem w wybuchającymi grotami także został rozwiązany. Do zakończeń strzał chłopcy wybrali naboje – niemieckie niewybuchy wykopane w ogrodzie. Przywiązali je. Pociskami do góry. Wiązanie wzmocnili lepikiem. Czy wierzyli, że eksplodują w kontakcie z celem? Oczywiście! Wierzyli tak mocno, jak mocno wierzyli w to, że święty Jerzy zwycięża smoki. (Zbyszek też dostał obrazek ze świętym Jerzym. Był dłużej ministrantem. Miał siedem takich obrazków, gdy się poznali.) Dlatego żadna strzała z wybuchowym grotem nigdy nie została wystrzelona. Oficjalnie oszczędzali je na jakiś istotny pod względem strategicznym cel. Nieoficjalnie bali się. Bo nawet jeżeli dobrze wycelują, wystrzelą i strzała trafi w Poloneza o numerze rejestracyjnym ZEK 3***. I kiedy strzała spowoduje wybuch i kierowca zginie. I jeżeli ktoś ich zobaczy i wszystko się wyda, to przyjdzie święty Jerzy. Musieli dopracować szczegóły misji. Póki co chłopcy wprawiali się w strzelaniu do celu normalnymi strzałami. Takie też miał Rambo.

Nóż wojskowy Rambo, w czarnej oksydzie, z fałszywym ostrzem, charakterystyczną piłą, zestawem pierwszej pomocy w rękojeści i z kompasem, chłopiec z rocznika siedemdziesiąt kilka zobaczył po raz pierwszy w katalogu wysyłkowym OTTO. Istotne było to, że nóż ten można było kupić za kilkadziesiąt marek niemieckich kupić. To była najważniejsza informacja nie tylko w owym dniu. News o tym, że nóż Rambo jest na sprzedaż zelektryzował jeżeli nie całą podstawówkę, to przynajmniej jej męską część. Zauroczenie kawałkiem stali na obrazku wydartej kartki musiało kiedyś ustąpić trzeźwej ocenie sytuacji. Nóż wszak był na sprzedaż, ale pytanie : kto, za co i przede wszystkim gdzie ten nóż kupi? Kart kredytowych nie było. Sprzedaż wysyłkowa nie istniała. Znalazł inny sposób. Ktoś mu go obiecał. W prezencie.

Zamiast z obiecanym nożem chłopiec z rocznika siedemdziesiąt parę wracał do domu z obrazkiem ze świętym Jerzym. Trzymał go mocno. Głęboko w kieszeni. Jak się rodzice będą pytali, gdzie tak długo był, odpowie, że zbiórka się przeciągnęła. Że ksiądz kazał drzewo porąbać, podwórko zagrabić albo przyciąć żywopłot – czyli to, co zwykle. Powie, że na zbiórce dzisiaj nie było dużo ministrantów. Że był tylko on z Radkiem i jednym nowym, któremu ksiądz pozwolił wcześniej iść do domu. Tak, to właśnie opowie.

Kiedy człowiek uświadamia sobie czym jest modlitwa, to chciałby porozmawiać z bogiem o wszystkim. Każdy nastolatek ma zwykle dużo do powiedzenia. Ale ten z rocznika siedemdziesiąt pare miał tylko jedno pytanie. Chciał zapytać o świętego Jerzego – czy on istnieje i czy można go jakoś pokonać. Chłopcy ustalili, że będą pytać na zmianę. Raz jeden, raz drugi. By zachować ciągłość, by nie opuścić ani jednego wieczoru.
– On musi wiedzieć, że to dla nas ważne – przyrzekli.

jest taki chwila w sprawowaniu mszy świętej, w której organista zapodaje jakąś piosenkę (zwykle taką, którą gra zawsze w tym momencie). W tym czasie kapłan przygotowuje kielich. Rozkłada białą chustkę. Bierze kielich w dłonie i odwraca się w lewo. Tu czeka zwykle dwóch ministrantów, którzy podchodzą z tacką, na której stoją dwa flakoniki. Jeden z białym winem, drugi z wodą. Drugi ministrant obmywa dłonie księdzu i podaje biały ręcznik. Ksiądz wyciera dłonie. [Są bardzo delikatne. Nienaturalnie delikatne. Smukłe, długie palce oraz prawie prześwitująca skóra, pod która dokładnie widać cienkie, niebieskawe żyłki, zadbane i błyszczące paznokcie dodają im kobiecości.] Następnie nalewa z buteleczek. Pierwsze wino – cały flakonik. Później woda, ale tylko odrobinę. Odstawia buteleczki i lekkim skinięciem daje znać ministrantom, że mogą odejść. Chwilę później odbywa się cud transsubstancjacji.
Chwila ta z perspektywy zgromadzonych na mszy wiernych jest raczej mało istotna. Traktowana jest – nie bez racji zresztą – jak przerwa techniczna w meczu, w trakcie której można wymienić słowo ze znajomym, który siedzi obok w ławce. Można opróżnić nos, odkaszlnąć. Można skarcić zniecierpliwione dziecko, które ciągle pyta: „Kiedy pójdziemy do domu?”.
Dla ministrantów z rocznika siedemdziesiąt i coś tam nie była to zwykła chwila. Zresztą od pierwszego spotkania ze świętym Jerzym żadna chwila nie była zwykła. Byli za blisko. Ostry zapach wody kolońskiej robił swoje. Starali się być jak najdalej. Żeby ich nie dotknął. Nawet nie musnął. Rzadko im się to udawało.

Pierwszy półprofesjonalny nóż Rambo został wycięty z płaskownika. Właściwie to był płaskownik. Z jednej strony spiłowany pilnikiem na ostrze, z drugiej strony także pilnikiem wyżłobiono coś, co z grubsza przypominało zęby piły. O ile ostrze było w miarę dopracowane, tak rękojeść pozostawiała wiele do życzenia. O kompasie na zakrętce, o niciach, igle, zapałkach w rękojeści można było tylko pomarzyć. Komu nie wystarczało siły wyobraźni ten musiał posiłkować się kasetą video z filmem przewiniętym do momentu, w którym postrzelony John Rambo najpierw wypala sobie ranę prochem a później ją zszywa nicią. Oczywiście nici, igłę i zapałki główny bohater filmu znajduje w rękojeści. Jako prototyp nóż ten nigdy nie doczekał się doskonalszej wersji beta. Tylko raz został zabrany do lasu na polowanie. Miał służyć do skórowania dzika złapanego w sidła. Nic z tego nie wyszło. Żaden dzik nie jest tak głupi, by wpaść w półmetrowy dołek zamaskowany gałęziami i nie móc się z niego wydostać. Nie oznacza to, że się do niczego nie przydał. Bynajmniej.

W pokoju księdza na ścianie przy której stało łóżko wisiał duży krzyż zrobiony z ciemnego, prawie czarnego drewna. Nie było widać na nim słojów Być może taki rodzaj drzewa, z którego pozyskuje się drewno o takim kolorze i konsystencji nie istnieje. Może krucyfiks pociemniał ze starości. Tego nastolatek nie wiedział. Wiedział jednak, że krzyż był na pewno poniemiecki. Poznał od razu, za pierwszym razem. Kiedy ksiądz poprosił by usiadł na łóżku, chłopiec z rocznika siedemdziesiąt i coś tam zapamiętał zapach wody po goleniu oraz napis na porcelanowej tabliczce przytwierdzonej tuż pod stopami ukrzyżowanego Jezusa z porcelany :
Gottes Wille ist geschehen
Tak Polacy nie piszą. Prawda jest jednak taka, że oprócz napisu i zapachu wody kolońskiej zapamiętał wszystko. Pamięta, że porcelanowa korona miała siedem cierni i że między trzecim, czwartym i piątym licząc od strony okna, z którego rozciągał się widok na ogród, rozpięte były delikatne nici pajęczyny. Zapamiętał, że kiedy pierwszy raz był w pokoju, to na zawieszonej na ścianie słomiance przyczepione były dwadzieścia trzy święte obrazki. Były różne ale łączył je temat przewodni: scena krzyżowania Jezusa Chrystusa.

W katalogu OTTO osobny rozdział poświęcono bieliźnie damskiej. Kartki ze stronami od 489-550, po pięć tysięcy za sztukę rozeszły się mig. (Niektóre, zwłaszcza te, na których było widać prześwitujące włosy łonowe były droższe.) Karteczki długo robiły za walutę na czarnym rynku w wiejskiej podstawówce. Wymieniało się je na wszystko. Na zadania domowe, na ściągi, na drugie śniadanie. Straciły na wartości dopiero, gdy w obiegu pojawiły się obrazki z samochodzikami z gum Turbo.

Umówili się. Dziesięć minut po północy mieli spotkać się pod krzyżem przy drodze. Równo o północy nie mogli, bo północ jest porą duchów. Minutę po jest już po wszystkim.
Plan był taki. Idą na plebanie. Idą oczywiście boczną drogą. Przechodzą przez księdza łąkę i są na miejscu. Trzeba tylko uważać na psy. Na wsi ludzie mówią, że psy w nocy nie szczekają na ludzi ale na duchy. Ale mimo wszystko trzeba uważać, bo psy nie tylko szczekają ale i gryzą.

Najbardziej trwałe i zarazem najbardziej niebezpieczne są przyjaźnie na śmierć i życie. Przysięga na śmierć i życie jest rodzajem braterstwa. Wyobraź sobie, że masz brata lub siostrę. Kochasz swoje rodzeństwo, bo wiesz, że to twój brat i twoja siostra. Mimo naturalnych więzi, mimo naturalnego pokrewieństwa coś jest nie tak. Młodszy brat nie rozumie twoich problemów – bo jest za młody. Dla starszego twoje problemy są już dziecinne – starszy brat dawno z nich wyrósł. Z siostrami jest jeszcze gorzej. Ale mimo to oddałbyś za nich życie. A teraz wyobraź sobie, że masz kilkanaście lat. Nie jesteś już naiwnym dzieckiem ale na tyle ufnym, by otworzyć się na drugiego człowieka tak mocno jak tylko to jest możliwe. Wyobraź sobie teraz, że spotykasz takiego człowieka (To dziwne, ale w młodym wieku człowiek zwykle spotyka takich ludzi więcej niż kiedy dorośnie). I staje się on tobie bliski. Nawet bliższy niż brat. Mimo, że jest obcy to rozumie wszystkie twoje problemy. Mało tego – twoje problemy są jego problemami i na odwrót. I wyobraź sobie, że przychodzi zima. Jesteś dalej uczniem którejś tam klasy szkoły podstawowej. Są ferie. Jest dużo śniegu. Idziesz z bratem na dwór. Będziecie zjeżdżać z górki w foliowych workach po nawozie mineralnym wypchanymi słomą. Do zabawy przyłącza się on – twój przyjaciel. Bawicie się. Jest fajnie. Niewiadomo dokładnie w którym momencie, ale dochodzi do kłótni o kolejność zjazdu. Stajesz po jego stronie. Rzucacie się razem na brata i nacieracie go śniegiem. Brat z płaczem odchodzi. Idzie do domu. Mówi, że wszystko powie tacie. Zamiast go powstrzymać robisz to co on: schylasz się po śnieg, który mocno zgniatasz. Tak, by powstała zbita, twarda kulka śniegu. Na trzy, czte i ry posyłacie za bratem serię śniegowych kul i okrzyki:
– Kapuś! Kapuś!
Po złożeniu ofiary z brata przyszedł czas na dopełnienie ceremonii. Tu zastosowanie znalazł własnej roboty nóż Rambo. Pomysł z nacięciem dłoni i uścisku po to, by raz na zawsze zmieszać krew został prawdopodobnie zaczerpnięty z którejś z książek Curwooda, chociaż nie można wykluczyć, że rytuał ów pojawił się w przygodach Tomka Wilmowskiego. To nie ma znaczenia. Od teraz stanowili i działali jak jedność.

– Oto twój sługa niegodny leży przed Tobą Panie, przed Twoim Majestatem, Twoją Potęgą i Mocą i przed Przebaczaniem. Ty, który znasz wszystkie nasze myśli, nasze uczynki i nasze przewinienia, wybaw mnie od grzechu. Panie po stokroć błagam Cię, uczyń mnie, grzesznika wolnym od grzechu. Spraw bym był dobrym sługą Twoim. Boże Wszechmogący! Gardzę każdą częścią tego ciała, które mi dałeś a które jest słabe, które nie może oprzeć się pokusie. Brzydzę się ciałem które grzeszy. Błagam cię, zerwij moją skórę i mięso oddziel do kości. A kości zmiel na proch i spal. Panie! Ocal mnie moją. Weź ją. Zabierz ode mnie. Zabij! Zabij! Błagam cię, zabij mnie! Ja tego uczynić nie umiem. Spójrz! Spójrz na te dłonie! Na te członki! Na to ciało! Grzeszne ciało, które stworzyłeś zbyt szybko i nazbyt pochopnie boi się. Panie, czy nie widzisz jak ono drży ze strachu? To ciało nie podniesie na siebie ręki. O nie! Ono chce żyć, żyć jak najdłużej. Chce żyć każdego dnia i do końca swoich dni ulegać pokusie. Dlatego błagam Cię łaskę, o miecz, o Archanioła. Poślij po mnie jak po Seracha. Modlę się o śmierć!

Możesz nieskończoną ilość razy wędrować tą sama uliczką, przebywać w tym samym pokoju ale w nocy pokój i znana uliczka zmieniają się. Stają się czymś nieznanym – miejscem tajemniczym, w którym każde nasycenie czerni coś znaczy. Ale nie wiadomo co. Wyobraźnia robi swoje. Przyroda nieożywiona dzięki różnym odcieniom koloru czarnego zaczyna zmieniać się w swoje przeciwieństwo. Stopniowo. Przemiana krzesła w drugim końcu pokoju w potwora odbywa się etapami. Zaczyna się niewinnie. Na początku kąt oka rejestruje ruch. Zanim impuls z informacją o tym trafi do odpowiedniego ośrodka w mózgu, gdzie zostanie przetworzony na informację, ruch ustaje. Ale informacja jest. Wytężając zmysły człowiek koncentruje całą swoją uwagę wpatrując się w jeden mały czarny punkt. W miejsce, w którym COŚ się poruszyło. Na tym etapie myślenia, na którym pojawia się „coś”, człowiek nie szuka już ruchu ale przede wszystkim jego przyczyny. Organizm nie nadąża – źrenice nie chcą się bardziej rozszerzyć. Aż wreszcie nadchodzi moment oświecenia. Krzesło ujawnia swoją prawdziwą naturę. Kawałki drewna odpadają jak skorupka od ugotowanego jajka. Widać pierwsze fragmenty potwornego ciała. Jest czarne, chropowate i widać, że gdzieniegdzie prześwitują czarne kości. Pod naporem ostrych wypustek rdzenia kręgowego bestii pęka tapicerka siedziska. Potwór na siłę chce się wydostać. I wreszcie widać jego głowę. Najwyraźniej widać oczy. Są metalicznie czarne. Wyróżniają się. nie sposób ich z niczym pomylić. Bestia mruga. Jakby się rozglądała i czegoś szukała. I nagle przestaje. Fokusuje uwagę na jednym, małym przerażonym podmiocie. Przemiana dobiega końca. Przyroda ożywiona przechodzi w swoje przeciwieństwo. To, co fantastyczne staje się rzeczywiste a to, co rzeczywiste staje się fantastyczne. Tak stało się w nocy, w ogrodzie księdza.

W siódmej klasie szkoły podstawowej trzymali się razem. Oprócz noża i łuku Rambo łączyła ich tajemnica. To nie był zwykły sekret. Ale najgłębsza z najgłębszych życiowych tajemnic których się nikomu nigdy zdradza, taka, z którą zabiera się z sobą do grobu.

Zegar na wieży kościelnej wybił pierwszą. Ksiądz jeszcze nie spał. Przez okno od strony ogrodu widać go było bardzo dokładnie. W oknie nie było firanki, bo ksiądz lubił oglądać stare magnolie, które zakwitały wczesną wiosną nie mając jeszcze liści. Siedział przy stoliku. Trwał tak dłuższy czas zupełnie bez ruchu, wpatrując się w scenki pasyjne przypięte do słomianki. Zegar na wieży kościelnej wybił pół godziny. Było dokładnie wpół do drugiej, kiedy ksiądz wstał od stołu i podszedł do starego kredensu. Wyjął z barku wódkę. Nalał do szklanki. Nie wypił od razu. Stanął. Oparł się o gruby drewniany blat i zwiesił głowę. Jakby o czymś myślał, nad czymś się zastanawiał. Po chwili sięgnął znowu do barku. Wyjął z niego pistolet. Odłożył na blacie i podszedł do skórzanego fotela, na którym leżały małe poduszki. Wziął jedną i wrócił po pistolet.

Pierwszy dzień roku szkolnego w zbiorczej szkole podstawowej z perspektywy chłopców z rocznika siedemdziesiąt i trochę, zawsze wyglądał tak samo. Najpierw przemawiał dyrektor szkoły. Witał uczniów, nauczycieli i naczelnika gminy, który zawsze znalazł czas na to, by przekazać socjalistyczne pozdrowienia i słowa otuchy wkraczającemu w trudny okres dojrzewania kolejnemu pokoleniu klasy robotniczej. Ale pokolenie zamiast podziękowań miało dla najważniejszego przedstawiciela władzy ludowej w gminie prezent w zanadrzu. Były to plastikowe rurki pozyskiwane z rozkręconych długopisów oraz plastelinowe kulki. Kuleczki wkładało się do rurki. Rurkę przykładało się do ust. Celowało. I wystarczało jedno energiczne dmuchnięcie. Mistrzowie celowali we włosy.
Czy próbowałeś kiedyś wyjąć plastelinę zaplątaną we włosach?

Studiując dłuższy czas bardzo uważnie detale muskulatury amerykańskiego superbohatera z czarno-białej odbitki, chłopiec z rocznika siedemdziesiąt parę chciał wyglądać tak samo. Zaczął od pompek. Każdego dnia robił jedna więcej. Po dziesięciu dniach treningu robił już jedenaście pompek i miał wystarczająco dużo uzbieranych drobniaków, by wystarczyło na jedną saszetkę odżywki białkowej Rapid. Miała być cudownym proszkiem. Jego zaczarowanym nasieniem fasoli, które zmieni się w drabinę do sławy najsilniejszego chłopaka w szkole. Odmierzał dokładnie pół łyżeczki i mieszał z litrem przegotowanej wody i wypijał w trakcie treningu.
Na dopingu ćwiczyło się lepiej. Wyniki zauważalne były już po trzecim dniu. Był pewien, że poprawiła mu się wydolność, wzrosła siła. Po szóstym dniu kuracji mimo, że łazienkowa waga tego nie potwierdzała, zauważył istotny przyrost masy mięśniowej. Minęło jedenaście dni. Nie ubyło nawet pół saszetki Rapidu a on czuł, że jego postura, sposób poruszania się – budzi respekt.

Pewnej soboty, po zbiórce wracał do domu bez obrazka ze świętym Jerzym. Dziwił się. Był u księdza w pokoju. Leżeli razem w łóżku. Tym razem w ubraniach. On nic nie mówił. Głaskał go delikatnie po głowie. Miał cały czas zamknięte oczy. Wszystko było inaczej. Wszystko, oprócz zapachu wody kolońskiej. Tak samo drażnił nozdrza, budził te same wspomnienia.

Chrzest kotów odbywał się zawsze w pierwszym tygodniu września. Starsi zbierali się na długiej przerwie i wyczekiwali na nowych uczniów, którzy zaczynali uczyć się tu od czwartej klasy. Gminna podstawówka była szkołą zbiorczą. Oznaczało to, że każdego roku pojawiali się w niej nowe, wyrośnięte dziewczyny. Te najładniejsze były najbardziej oblegane skutkiem czego w okolicy klasy szóstej zachodziły w ciąże a w ósmej były mężatkami.
Chrzest kotów przebiegał łagodnie. Z reguły na długiej przerwie przy wyjściu na dwór ustawiał się szpaler. I rozdawało się tzw. blaszki – czyli uderzano „nowych” z tzw. liścia w odsłonięty kark.

Chłopcy z rocznika siedemdziesiąt parę upatrzyli sobie najbardziej przestraszonego dzieciaka. Na każdej przerwie stał w kącie między ścianą a grzejnikiem. Tak jakby chciał się schować. Był niski jak na swój wiek i drobnej budowy. Miał kruczoczarne włosy i takie same oczy – oczy duże, wyłupiaste, które nijak nie pasowały do bladej, prawie białej cery. Twarz miał drobną i delikatną. Mimo brudu pod poszarpanymi od obgryzania paznokciami dłonie chłopca były prawie dziewczęce. Wąskie i wydelikacone. Z kilometra widać było że nigdy nie pracował w polu oraz że nigdy dotąd z nikim się nie bił.
Na plecach dźwigał wypchany tornister, który wyraźnie mu ciążył. Dzieciak by utrzymać równowagę chodził zawsze lekko przechylony do przodu. W ręku taszczył worek materiałowy ze strojem na wychowanie fizyczne.
Kiedy szedł do szkoły lub z niej wracał wyglądał jak mały nieporadny słonik zaprzęgnięty do pracy na którejś z indyjskich plantacji herbaty po tym jak został znaleziony przy zabitych dla kości rodzicach. Często się potykał. Poprawiał co chwilę tornister. Przystawał wówczas i podskakiwał starając się impetem ciała podrzucić osuwającą się pod własnym ciężarem torbę.
Wypatrzył go Radek.

Rambo II, Ostatnia krew. Początek filmu. Akcja dzieje się w kamieniołomie, w którym pracują skazańcy. John Rambo jest najsilniejszy zatem dostał największy młot i największy kamień do rozbicia. Słychać miarowe uderzenia. Metaliczne, ostre: bam, bam, bam. Nagle odzywa się strażnik. Mówi Jonowi, że ma gościa. John Rambo odkłada młot i idzie do bramy. Brama jest oczywiście zamknięta i dobrze strzeżona. Po drugiej stronie ażurowego ogrodzenia spotyka pułkownika Trautmana, który mu mówi, że jest planowana taka i taka misja w Wietnamie i że on został wytypowany spośród wielu kandydatów przez komputer. I że jeżeli się zgodzi wziąć w niej udział, to zostanie ułaskawiony. Rambo się zgadza. Ufa dawnemu przełożonemu. Na odchodne pułkownik mówi:
– Przykro mi, że wysłali cię do tego piekła.
– Widziałem gorsze – odpowiada Rambo.
Dialog kończy scenkę w kamieniołomie.

Ksiądz przyłożył najpierw poduszkę a później pistolet do skroni. Trzymał palec na spuście. Zza szyby wyglądało to wszystko bardzo poważnie. Zresztą jaki człowiek będąc sam żartuje w taki sposób? Chłopcy początkowo wystraszyli się. Chcieli uciec. Powstrzymała ich ciekawość. Chcieli zobaczyć co się dalej stanie. Domyślali się dalszego biegu zdarzeń. Przypuszczali, że będzie stłumiony wystrzał, dużo krwi i jeden trup, na którego powoli opadać będą śnieżnobiałe piórka z poduszki. W takich sytuacjach przypuszczenia ustępują pola pewności. Chłopcy musieli mieć pewność. Musieli wiedzieć. Musieli to zobaczyć. Zobaczyć na własne oczy. Ksiądz był im to winien. On wolał jednak napić się wódki. Odłożył broń na swoje miejsce i podszedł do stołu. Usiadł. Po chwili zaczął cos notować na starannie ułożonych, luźnych kartkach.

– Chodź tu.
– gdzie?
– cicho, chodź tu. Właź do kibla i rozbieraj się.
– słyszysz co mówi? Ściągaj gacie. No ściągaj. Dobrze. A teraz odwróć się.
– ale…
– cicho, bądź. Chcesz w mordę? Chcesz? Ty pierwszy czy ja?
– Ty.
– Ale to boli. To boli, to bardzo mnie boli. Zostawcie mnie. Zostawcie.
– cicho, bo mówię ci, dostaniesz w mordę.
– co ja wam zrobiłem
– mówię, cicho bądź.
– cicho! Cicho! Ktoś idzie.
– słyszysz cicho! Piśniesz słowo a zobaczysz. Nie ma życia. Zobaczysz. Cicho!
– ale to boli.
– weź mu zamknij mordę. Zatkaj mu ryj. Szybko.
-Ratu…..
– Pomóż mi, pomóż. Trzymaj go. Ściśnij. Tutaj, tak, dobrze. Trzymaj go mocno.

– Czy tym razem zwyciężymy? – zapytał John.
– Tym razem wszystko zależy od ciebie – odpowiedział pułkownik Trautmann.
Tak się kończy jedna ze scen filmu” Rambo II (tytuł oryg. Rambo: First Blood Part II, 1985) – amerykański film akcji, druga część serii o weteranie wojny w Wietnamie Johnie Rambo. Sequel filmu Rambo – Pierwsza krew, wyreżyserowany przez George’a P. Cosmatosa do scenariusza autorstwa Jamesa Camerona i Sylvestra Stallone.” (źródło: wikipedia)

Nastolatek, w szczególności ten, który chodzi do czwartej klasy szkoły podstawowej bardzo dobrze widzi boga. Ze szczegółami. Nastolatek ma dwa miliard pytań, których do końca życia wypowiedzieć nie zdoła, ale porywa się na to, co niemożliwe. Takie jest prawo młodości. Liczy na cud, bo w cuda wierzy.
I pyta. I pyta. I pyta.
Aż któregoś razu, w tajemnicy przed wszystkimi, nawet przed bogiem, zakłada sobie sznurek na szyję. To starannie nawoskowana linka konopna. Zakłada. Zaciska pętle. Popycha nogą stołek. Chwilę się szarpie. Próbuje chwycić linkę. Poluzować ucisk, by złapać oddech. Nie ma jednak żadnego punktu oparcia. Zanim dotrze do niego, że nie wygra z prawami fizyki, w szczególności z definicją punktu oparcia spróbuje tak kilka razy. W końcu podda się.

– Imię oskarżonego?
– Jerzy, wysoki sądzie.
– Nazwisko?
– Nie powiem, wysoki sądzie.
– Czy oskarżony przyznaje się do zarzucanych mu czynów?
– Tak wysoki sądzie.
– Czy oskarżony przyznaje się, że dnia 18 grudnia 1992 roku zabił, zadając dwadzieścia siedem ciosów siekierą…
– Tak wysoki sądzie, przyznaję się. To zrobiłem ja. Ja, Jerzy. Nikt innym. Tylko ja, ja, ja!

Dwa dni po samobójstwie ojca, który powiesił się na oparciu pryczy, mama szczelnie zamknęła oka w domu i odkręciła gaz. Umarła z miłości.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

Przejrzystość wyrugowała prawo do nieograniczonej prywatności i nie ma od tego odwrotu. Na podstawie tekstu Czesława Bieleckiego.

30 listopada, 2009 by

 

..

Informacja o kimś, o czymś wydaje się   w XXI wieku łatwo osiągalna. Wystarczy umiejętnie poszperać w zasobach internetu i juz pojawia się zarys. Czasami zarys jest iluzją,  specjalnie przygotowaną papką wylansowaną celowo przez kogoś, ale ślad został znaleziony. Od nas zależy co zrobimy dalej z informacją, czy wystarczy nam wiedza googlarska, czy zadamy sobie trud przenanalizowania danych, skonfrontowania z innymi materiałami. Czy będzie przyświecać     nam postawa niewiernego Tomasza?  Funkcjonujemy w świecie, w którym anonimowość to iluzja. Nie można w pełni ukryć się. Zawsze pozostawiamy ślady, które można wykorzystać w różnym celu.

Czesław Bielecki pisze: ” koszmar, w którym system totalitarny zatruł nam życie, jest dzisiaj wszechobecną technologiczną możliwością odtworzenia naszych śladów: rozmów telefonicznych,  zapachów, kodu genetycznego, wreszcie położenia w przestrzeni. Stoimy przed wyraźnym wyborem. Albo godzimy się na potencjalnie wszechobecną kontrolę nad informacją, aby ocalić naszą wolność, albo oddajemy stworzone w imię tej wolności środki w ręce wrogów. Rzecz w tym, że z początkiem XXI wieku definicja zwyczajnej wolności – z nieograniczonym prawem do prywatności, póki nie narusza  praw innych – przestała być realna. Skazani jesteśmy na przejrzystość, na gotowość odkrywania się w każdej chwili. Społecznie stawia to każdego obywatela i każdą władzę w sytuacji obnażonego podglądacza. Im większy dostęp do informacji i większa swoboda komunikacji, tym zwiększa się kontrola nad nimi. W czasach powszechnie głoszonej transparencji nabiera to nowego znaczenia. Informacje, które zapisujemy, mogą trafić w każdej chwili na rozprawę sądową. Dlatego notując coś, stawiaj datę i określaj miejsce (lub właśnie wprost przeciwnie). Patrz co piszesz,  nie mówiąc juz o tym co podpisujesz. W czasach billingów i telefonii komórkowej wszędzie zostawiasz odciski swojego życia. Także dowód praw autorskich do niego.  Spisane będą czyny i rozmowy – ostrzegał poeta. I są spisywane nawet, gdy o tym nie wiemy i nie wyrażamy na to zgody.”

Nasze e-maile są dowodami w sądzie, nasze komputery mogą być skontrolowane, firmy telefonii komórkowej mają obowiązek przechowywać nasze billingi, a w razie potrzeby muszą  na żądanie odtworzyć nasze esemsy, banki o każdej naszej większej transakcji powiadamiają odpowiedni urząd, dwanaście służb specjalnych może o każdej porze dnia i  nocy wejść do naszego domu, możemy zostać aresztowani na 48 godzin bez konkretnego powodu itd, itd. 

I co się okazuje? Ten stan rzeczy jest akceptowany i co najgorsze  chętnie wykorzystywany w codziennym życiu. Cenzura triumfalnie wróciła ubrana w szaty demokracji informatycznej.  Szkoda, że już nie wyzwa sie przeciwnika na ubitą ziemię, a kąsa się zębami innych. Oczywiście, że bezpieczniej jest  stać z boku i czekać na rozwój wypadków, aby zdecydować, czy to się opłaca i w razie czego obrócić w żart swoje zachowanie  udając, że się nic nie stało.   Według mnie jedyną bronią jaką ma obecnie jednostka to wolność wewnętrzna i przejrzystość, czyli świat wartości. Bezideowcy zginą zaczipowani  przez system  od góry do dołu. Na koniec uderzę w wysokie tony i zacytuję  zdanie Antoniego Słonimskiego : „ Jeśli nie wiesz jak  należy się  w jakiejś sytuacji zachować, na wszelki wypadek zachowuj się przyzwoicie.”

Kategoria: Bez kategorii | 23 komentarze »

Szanowni Czytelnicy Tej Strony (II)

28 listopada, 2009 by

.

Skoro czytacie te słowa to znaczy, że strona działa i ma się dobrze.
Zanim napiszę to, co chcę napisać kilka słów a propos:

przemek – dziękuję. Mam u ciebie już drugi dług. Oprócz długu mam także nadzieję, że kiedyś uda mi się to spłacić.

Justyno – dziękuję. Tobie należą się ekstra podziękowania. Kwiaty, flaszka wina, rozmowa. Będziesz kiedyś miała ochotę. Daj znać. Teraz jesteś w mojej bandzie.

Ewo Bieńczycka – zrywam z tobą wszelkie kontakty dyplomatyczne. Przestałaś być dla mnie ewą, nie jesteś także Ewą ale stałaś się Ewą Bieńczycką. Nie oglądaj się za siebie Ewo Bieńczycka, bo z tyłu jest twój cień! Straszny cień! Cień, który robi uhu uhu i jest ciemny!

Do pozostałych:

Szanowni Pozostali Czytelnicy Tej Strony.

Historiamoichniedoli.pl od dzisiaj działa w zupełnie innej rzeczywistości prawnej. I tak pozostanie. Ale jeżeli ktoś poczuje, że jego cześć, dobre imię itp., zostało naruszone to uprzejmie proszę o poinformowanie mnie o tym z wyszczególnieniem fragmentów w tekście, które mają dobre imię, cześć, dobra osobiste naruszać. Jeżeli uznam, że nie ma podstaw do moderacji tekstu, wówczas możemy kontynuować spór na drodze sądowej.

W kwestii numerów IP:

Ujawniać je będę według własnego widzimisię. Żaden użytkownik TOR-a lub innego programu utrudniającego identyfikację IP nie będzie miał możliwości dodania komentarza.
Wszystkie komentarze są oczywiście moderowane. Osobą moderująca komentarze, a zatem odpowiedzialną za publikowane na stronie historiamoichniedoli.pl treści będę od dnia dzisiejszego – tj. od 28. XI. 2009 r. – ja: Marek Trojanowski syn Jerzego.

Pozostałe kwestie nie ulegają zmianie.

Kategoria: Bez kategorii | 15 komentarzy »

Ewa Sonnenberg, Płonący tramwaj. Chiny made in Poland

26 listopada, 2009 by

.

Dawno, dawno temu żył sobie bardzo ubogi i tak samo mądry jak ubogi – człowiek. Każdy dzień przeżywał w zgodzie z otaczającym go światem i w zgodzie z własnym sumieniem. Żył tym i tylko tym. Dlatego wkrótce umarł z głodu..

Dawno, dawno temu jeden z ośmiu nieśmiertelnych – Zhang Guolao – podróżując na swoim ośle spotkał na drodze niewidomą dziewczynkę, która zapytała go:
– Dokąd jedziesz panie?
– Tam – odpowiedział nieśmiertelny, wskazując ręką kierunek i ponaglił osła.

Inny nieśmiertelny – Lu Dongbin – zmęczony nieustanną walką z demonami postanowił odpocząć na niewielkiej polanie, na której środku leżał wielki głaz. Lu Dongbin usiadł przed kamieniem i zaczął się weń wpatrywać. Wpatrywał się i wpatrywał, skupiając na nim całą uwagę. Koncentrował energię wewnętrzną, marszczył czoło, pocił się. W końcu, zmęczony wykrztusił:
– No posuń się!

Któregoś razu pewien człowiek podróżując drogą, która dokądś prowadzi spotkał Ewę Sonnenberg. Zadał jej pytanie:
– Dlaczego twoje tomiczki są takie duże?
Ta odpowiedziała:
– Format jest jakby podyktowany samymi wierszami. Po prostu te tekstu nie mogły by wybrzmieć na mniejszej powierzchni. Te teksty potrzebowały przestrzeni, powietrza, pustki. Biel kartki w tych tekstach nie jest czymś martwych, biel kartki również mówi, również wybrzmiewa, i wchodzi w dialog z zapisanym tekstem…
Ewa Sonnenberg chciała opowiadać dalej ale pewien człowiek gdzieś sobie poszedł.
(Odpowiedź zaczerpnięta z wywiadu poetki z Tomaszem Charnasiem)

Azjatki zanim na skutek upływu czasu zaczną mutować w półmisek parującej wieprzowiny w pięciu smakach, podawanej z ryżem i kiełkami bambusa w cenie 18,50 pln są piękne, są młode, są mądre i co najważniejsze: kobiecość im życiu w ogóle nie przeszkadza. W jednej z legend mitologii orientu mowa jest o dziewczynie, której na imię było Mulan. Służyła ona kilkanaście lat w armii cesarza. Wykazała się bohaterstwem, odwagą i roztropnością na polu walki. Awansowała wysoko. Ale nigdy nie zdradziła się jako kobieta. Dopiero po zakończeniu służby, kiedy odwiedzili ją dawni kamraci z wojska i zobaczyli ją z rozpuszczonymi włosami przy krośnie tkackim wyszło na jaw, że przez tych kilkanaście lat spali, jedli i walczyli u boku kobiety.

W świecie bez granic, w gospodarczym świecie imitacji made in China, także etos Azjatki stał się materiałem, który jest chętnie podrabiany.

Naśladownictwo jest jedną z ważnych kategorii filozofii konfucjańskiej. Naśladowanie mistrza to jak najdokładniejsze, najbardziej wierne imitowanie każdego jego ruchu. To niekończące się ćwiczenie. Powtarzanie jednego gestu dniem i nocą by osiągnąć perfekcję.
Zasada naśladownictwa w manufakturze zbitej z bambusowych rur, krytej liśćmi palmy, w której produkuje się podróbki butów firmy NIKE działa tak samo. Wycina się podeszwę. Klei ją do buta. Naszywa się logo. Wkłada sznurówki. Wkłada się do kartonu. Wycina się podeszwę. Klei ją do buta. Naszywa się logo i tak dalej i tak dalej. A cała seria powtórzeń po to, by kiedyś przynajmniej jedna z miliona wyprodukowanych par była jakościowo identyczna z oryginalnym produktem made in USA.

Z etosem Azjatki rzecz ma się podobnie z małym zastrzeżeniem. Podróby Azjatek produkowane są nie gdzieś w bambusowej chatce w dorzeczu Huang He, ale w Polsce, gdzieś nad Wisłą.

Ewa Sonnenberg – Chinka made in Poland – zanim obrała drogę Zielonego Smoka (ginglong) by przeciwstawić się Białemu Tygrysowi (baihu), który jest symbolem świata zachodu i śmierci szkoliła się w tajnikach filozofii kontynentalnej. W wydanym w roku 2001, w Bibliotece Studium tomiku pt. Płonący tramwaj, poetka Sonnenberg objawiła się jako duchowa powierniczka dziedzictwa filozofii zachodu. Jako adeptka sztuki poezji z niebywałą gracją i lekkością języka formułowała filozoficzne sądy na temat natury czasu, rzeczywistości, podmiotu, przedmiotu, percepcji itepeitede.

Oto przykłady.

W wierszu Jesień. Nowela poetycka poetka pisze:

z katem na ty pod kolor tryumfu wypija toast
i kładzie na szafot całe DOTYCHCZAS

[Jesień. Nowela poetycka]

Warto dodać, że w czasie kiedy poetka pisze, to ziemia drży i świat trzęsie się w posadach. Bo oto Gorgiasz wykorzystując doczesne medium zmienił zdanie. Wycofując się z poglądu: Nic nie istnieje (DK, B3) proklamuje nowy pogląd na świat. Otóż istnieje coś, co zwie się: „dotychczas”, coś co jednocześnie jest „do tej pory”. Owo coś można ukatrupić z łatwością – i tu na arenę wkracza ten Hegel, który napisał Phänomenologie des Geistes – z jaką przecina się główkę kapusty albo wypija szklankę wody. Bo czymże jest owo pisane dużymi literami DOTYCHCZAS jak nie światem, który jest by za chwilę przestać istnieć w sposób niezauważony? Czyż można przeoczyć zagładę całej znanej, przeżytej i w należyty sposób, po ludzku doświadczonej rzeczywistości, której granicę wyznacza ta jakże bogata semantycznie kategoria ontologiczna powołana do życia przez wybitną poetkę – Ewę Sonnenberg? (Zdanie niemalże kantowskie)

Inna ważną kategorią filozofii bytu, którą poetka użyła jako siły pociągowej dla swoich tekstów jest kategoria „TERAZ”. Sonnenberg pisze:

Jesień
przetrąca karki odważnym
sprzed wieków miesza z TERAZ
właściwe oczom rozróżnianie

[Jesień. Nowela poetycka]

Zagadnienie czasu teraźniejszego (TERAZ), który trwa dokładnie tyle ile najmniejsza jednostka czasu nie umknęło uwadze poetki. Spowolnienie siłą umysłu sekundnika w zegarku tak, by interwale między TIK a TAK odnaleźć TERAZ, które będzie na tyle stabilne istnieniowo by móc o TERAZ orzec, że TERAZ istnieje, jest najwyższym stopniem wtajemniczenia filozoficznego. Mają rację ci, którzy dopatrują się tu kontynuacji rozważań Zenona o naturze ruchu (Paradoks Strzały).

Ostatnim ciosem – dodać należy: zabójczym – który zadała poetka temu światu, w którym nigdy nie wykuto ani jednego samurajskiego miecza z prawdziwego zdarzenia jest tzw. wątpienie podstawowe.

Jednym prostym, ale jakże genialnym w swej prostocie pytaniem, poetka unicestwia rzeczywistość rozumianą zarówno zdroworozsądkowo, matematyczno-fizykalnie jak i metafizycznie.

Zapytała:

czy tutaj jest TUTAJ?

[jesień. Nowela poetycka]

Nietrudno się domyśleć skutków tego pytania. Jedyną możliwa odpowiedzią, którą mogła odnaleźć Ewa Sonnenberg oraz wszyscy ci, którzy zadali sobie pytanie: „Czy tutaj jest TUTAJ” jest zdanie oznajmujące:

TUTAJ jest TAM

TAM zaś jest krainą, w której na każdego nieostrożnego albo może po prostu głupiego śmiałka czeka przyczajony tygrys i ukryty smok.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

Uwaga!

25 listopada, 2009 by

.

Wszyscy zainteresowani są proszeni o zrobienie sobie kopii dowolnych tekstów ze strony historiamoichniedoli.pl. Strona może mieć przerwę w działaniu, a być może przestanie istnieć.

Z poważaniem – Marek Trojanowski

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

Szanowni Czytelnicy Tej Strony

25 listopada, 2009 by

.

Dostojni Poeci, Szanowne Poetki, Literaci i Literatki

Kolejny raz informuję, że nic mi do was, nic mi po was a właściwie to mam Was serdecznie dupie. Interesuje mnie tylko to, co piszecie. Wasze dzieła. Tresci istotne. Przekazy uniwersalne. Wartości, które wnosicie do kultury duchowej tego narodu. I tylko o tym piszę.

Nie istniejecie dla mnie jako osoby. Jesteście dla mnie zawsze i tylko autorami bądź autorkami tekstów, które czytam i komentuje. I nikim więcej. Dlatego łaskawie proszę, żebyście nie wysyłali skarg, że naruszam czyjeś dobra osobiste swoimi wpisami do firmy hostingowej. Mam prośbę, bym nie musiał więcej czytać podobnych majli:

[w tym miejscu był printscreen korespondencji, którą otrzymałem z Biura Obsługi Klienta, w której poinformowano mnie o zgłoszeniu, że wpis https://historiamoichniedoli.com/?p=1200 narusza dobra osobiste. Nie podano w korespondencji, które treści naruszają dobra osobiste. Nie ujawniono także osoby, która zgłosiła naruszenie dóbr osobistych. Poproszono Administratora o usuniecie printscreena, gdyż korespondencja zawierała klauzulę tajności. Niniejszym informuję, że każda kolejna korespondencja nadesłana do Administratora strony historiamoichniedoli.pl lub do mnie – Marka Trojanowskiego – zostanie upubliczniona. Nie wyrażam zgody na przesyłanie korespondencji zawierającej klauzulę tajności.]

Jeżeli uważacie, że łamię polskie prawo, że naruszam Wasze dobra osobiste to złóżcie skargę na policji.

Na wszelki wypadek podaję wam niezbędna dane potrzebne do wypełnienia stosownych wniosków:

Marek Trojanowski

Stosownym Organom Rzeczypospolitej przyda się adres Kancelarii Prawnej, która posiada wszelkie moje pełnomocnictwa. Oto dane:

Kancelaria Szymański – Adwokaci

ul. Sobieskiego 9/2
65-071 Zielona Góra
tel. +48 068 325 36 43
fax. +48 068 324 78 78

Kategoria: Bez kategorii | 19 komentarzy »

synku, tak robić nie wolno

25 listopada, 2009 by

.

Synku, nie. Nie można odciąć ptakowi skrzydeł i przyczepić sobie do pleców. Bo nawet kiedy weźmie się największe skrzydła świata i przybije najdłuższymi gwoździami albo przyklei najmocniejszym klejem, to człowiek i tak nie poleci. Nie. Nie dlatego, że jest za ciężki. Ludzie, synku, po prostu nie latają. A nawet gdyby jakimś cudem udało się człowiekowi wzbić w powietrze to nie zmieni się on w ptaka i nie doleci do nieba. Więc nie ma po co latać. Ale próbuj. Może tobie się uda. I pamiętaj, żebyś więcej kur nie kaleczył. Ptaki bez skrzydeł umierają.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

teraz kurwa! Aneta Krukowska

21 listopada, 2009 by

.
aneta kurkowska

Właśnie wkleiłam pewne króciutkie opowiadanko na Nieszufladzie. Niestety,
nie znalazło ono zrozumienia, a już tym bardziej akceptacji w oczach
tamtejszych włodarzy, którzy mnie, razem z moim dziełem – zbanowali, za
nic sobie mając wartości artystyczno-pouczające mojego dzieła razem ze
mną.
Wklejam to więc tutaj w nadziei na publikację wierząc niezłomnie, że opowiadanko to przyczyni do zmniejszenia ilości przerzutni w deliberacji poezji polskiej.

Króciutkie opowiadanko o Madzi G. z zakończeniem pouczającym.

Panu Szymonowi Jeślikowi poświęcam jeślik, oczywiście, nie macie Państwo nic przeciwko temu.

Nie będę się z byle kim przerzucać słowami – uroczyście sobie ślubowała Madzia G. przejeżdżając kładką przerzuconą przez rzeczkę na obżeżach miasta Poznania. Za kładką jednak wyrastała przed Madzią dość spora górka, niespotykana w żadnej innej okolicy miasta Poznań.
– Pierdolić to – mruknęła zdeterminowana Madzia, jak to miała w zwyczaju w trudnych dla niej chwilach, przerzucając plecak przez ramię – od czego mam przerzutkę.

Rzeczywiście, nowemu rowerowi Madzi można było zarzucić wszystko, przerzucając się zmyślonymi jak i rzeczywistymi zarzutami, ale wara od przerzutki! Ta dumnie błyszczała połyskując oliwą z pierwszego tłoczenia, bojowo szczerząc zęby na idealnie geometrycznym obwodzie swych kół, obiecująco prognozując szczęśliwe przerzucenie na drugą stronę górki do upragnionego Bierezina – miasta jej praprzodków.
– Przerzuć mnie, ach przerzuć w Biereziny, jak przerzucasz wszystkie dziewczyny – wpadło ni z tego ni z przerzuconego Madzi do główki mimo, że przecież słowo „dziewczyna” zupełnie nie oddawało jej wieku.
Nawet niezłe – pomyślała zadowolona z siebie Madzia – wystarczy tylko pozbyć się rymów, poprzerzucać to i owo i będzie git. Kto wie, może nawet w świetlicy Domu Kultury w Bierezinie to zaprezentuję.

Rzeczowość meandrów myślowych przerzuciła Madzię w świat tak dalece poprzerzucanych upojeń, że aż sama tym zaskoczona zaczęła zastanawiać się, czy aby nie dywaguje. Było to słowo zupełnie niedawno przez nią odkryte w procesie poznawania świata, które przerzuciła do skromnych rejestrów swojej pamięci od pewnego pana z TiVi.
Całkowicie pochłonięta rozmyślaniem nawet nie zwróciła uwagi, że jej muskularne nogi – których wyrazistej rzeźby nie powstydziłby się sam Mariusz Pudzianowski – poradziły sobie z górką bez przerzutni.
– Ja pierdole – sapnęła zachwycona tym faktem Madzia spoglądając w lusterko boczne swojej nowiutkiej wyścigówki jak to miała w zwyczaju w chwilach wielkiego zadowolenia.
W tym momencie struchlała.
– Jebana mać! Znowu przerzuty! – wrzasnęła, a jej wściekłość na siebie i wszystkie przerzutnie świata nabrała rozpędu właściwego Vincentowi van Gogh w momencie obcinania sobie ucha. Jej przyjaźnie brzmiące „przerzutnie”, obiekt uwielbienia, stały się w oka mgnieniu „przerzutami” i to z dodatkiem podkreślającego „jebana mać” przyswojonego we wczesnym procesie poznawania świata na podwórku pod trzepakiem.
I rzeczywiście. Na brodzie i policzkach znowu pojawił się trądzik, który z taką determinacją zdołała tydzień temu powyciskać z okolicy sromu i na pośladkach.
Tak oto, Drodzy Czytelnicy, doszliśmy do pouczającego momentu wyprawy Madzi G. do Bierezina w którym jasno potwierdził się fakt, że miłość od nienawiści dzieli tylko krok. Nawet jeśli jest to miłość do przerzutni.

Aneta Krukowska

Kategoria: Bez kategorii | 77 komentarzy »

teraz kurwa! ja

20 listopada, 2009 by

.

Drodzy Poeci, Drogie Poetki,

Uprzejmie Was proszę, byście nie wysyłali do mnie donosów na siebie.
Nie interesuje mnie kto komu, gdzie i za co daje dupy. Mam w dupie wszystkie laski, które sobie obciągacie. Szczam na wasze wzajemne sympatie i animozje. Dlatego z łaski swojej wypierdalać mi z takim szajsem:

poezja polska

Chcecie wykorzystać potencjał strony historimoichniedoli.pl, to napiszcie tekst o historii waszych niedoli. Zapiszcie go w formacie *.doc i wyślijcie do mnie majlem.
Napiszcie o tym, co Was boli. O tym, dlaczego przegraliście slamiczek albo o tym, dlaczego czujecie się niedocenieni i jakie są waszym zdaniem tego powody. Rzucajcie nazwiskami, faktami, tytułami. Nie zapomnijcie rzucić od czasu do czasu mięsem. To ubarwia tekst i nadaje mu ekspresji.
Takie coś z przyjemnością opublikuję w kategorii: „teraz kurwa! ja”

Aha, byłbym zapomniał. Nie zapomnijcie się podpisać. Żadnego anonimu nie opublikuję.

Kategoria: Bez kategorii | 16 komentarzy »

« Wstecz Dalej »