Joanna Roszak, Tintinnabuli. Wiersz? Do it yourself!

20 listopada, 2009 by

.

We Wrocławiu, na tyłach kamieniczki „Jaś” (róg. św. Mikołaja ,Odrzańska ) Eugeniusz Get-Stankiewicz znalazł idealne miejsce dla prezentacji swojego dzieła pt. Zrób to sam.
Zrób to sam – to płaskorzeźba na której przedstawiony jest: Chrystus, krzyż i zestaw narzędzi potrzebnych do krzyżowania.
Dzeiło nie rzcua się w ozcy. Nomarlny kzyrż. Nomarlny Chyrtsus.
Człowiek odczytuje instalację z pamięci a nie taką jaka jest. Przypomina to czytanie całych wyrazów z pamięci. Widać ukrzyżowanego Chrystusa a nie zestaw do krzyżowania. Sprawę utrudnia dodatkowo napis: „zrób to sam. Do it yourself.” Wypiaskowany został na przeźroczystym pleksiglasie / szkle. Jest słabo widoczny. I dopiero pod pewnym kątem pokazuje się inskrypcja: „zrób to sam”.

Inna atrakcją tego miejsca jest pomnik Dietricha Bonhoeffera. Wszystko ładnie. Wszystko cacy. Byłoby nawet idealnie gdyby nie „wiessenschaf”. Jedno „e” za dużo i mamy kolejną atrakcję miasta Wrocławia.

Wracając do sloganu: „zrób to sam”.

W epoce kolejek i niedzielnych poranków z Adamem Słodowym jednym z hitów był zestaw „Młody Chemik” – odpowiednik dzisiejszego Playstation 3. Ci, dla których w rzeczywistości gospodarki planowej zabrakło zestawów musieli obejść się smakiem. Zazdroszcząc kolegom, którzy przeprowadzali eksperyment z opiłkami magnezji i siarką w duchu przysięgali sobie zemstę na niesprawiedliwym systemie. Zdani na własna inicjatywę eksperymentowali.
Najpopularniejszym eksperymentem z dziedziny do it yourself jest miniaturowy statek UFO.

Do samodzielnego wykonania UFO potrzebne jest::

jeden kapsel od butelki po wódce
dwa gramy saletry potasowej
dwa gramy cukru
trzy zapałki
jeden gwóźdź

Sposób wykonania:

Należy zmieszać saletrę z cukrem. Najlepiej (najbezpieczniej) spala się mieszanka w proporcji 1:1. Ci, którzy są bardziej odważni lub mają w rodzinie chirurgów, to mogą do mieszanki dodać więcej saletry niż cukru. Panienki zaś mogą dać więcej cukru. Jak się nie zapali, to będzie można zjeść mieszankę. A jak się uda zapalić, to będzie mało ognia ale za to dużo dymu. Frajda, że ho ho. Dziewczyny się na pewno ucieszą.
Następnie:
z kapselka, przy użyciu gwoździka delikatnie wyjmujemy tekturkę, która jest na spodzie. Do wydrążonego kapselka wsypujemy mieszankę saletry i cukru. Ale nie do pełna. Musi się jeszcze zmieścić tekturka, którą przed chwilą starannie wydłubaliśmy. Ona będzie robiła za denko. Czyli: wkładamy tekturkę i zaginamy krawędzie kapselka tak, by tekturka mocno dociskała mieszankę. Pamiętaj! Im więcej upchasz mieszanki w kapslu tym dłużej twoje UFO będzie latało. Możesz ubijać młotkiem, ugniatać butem – nie bój się. Materiał jest bardzo stabilny. Nie wybuchnie.

Przygotowany korek przebijasz gwoździkiem (nie tekturkę, ale odwrotną stronę – aluminiową). Dziura ma mieć średnicę gwoździka. Żeby nie była za mała ani za duża. Jak będzie za mała, to nie zapali się. Jak za duża, to UFO nie wzbije się w powietrze.

Ustawiasz kapselek na jakiś podwyższeniu. Może być to pniak drzewa, ławka w parku, krawężnik lub kosz na śmieci. Wyjmujesz trzy zapałki. Z dwóch obskrobujesz siarkę i układasz ją na dziurce. Trzecią zapałkę odpalasz i przykładasz powoli do siarki na kapselku.

Jeżeli wszystko zrobiłeś tak jak trzeba, to masz dokładnie 2. do 3. sekund zanim UFO uda się w niekontrolowany lot. W związku z tym, że nikt nie opanował technologii obcych i nie wie jak sterować UFO lepiej leżeć plackiem na ziemi i czekać aż sobie kosmici poleca w pizdu. Kolizja ze statkiem kosmicznym na pewno ciebie nie zabije, ale możesz na przykład stracić oko prawe lub lewe. Możesz dorobić się ładnej blizny pooparzeniowej na twarzy.

Technika doityourselfu nie ogranicza się do świata rzeczy. Małym majsterkowiczem można zostać mając do dyspozycji kilka podstawowych znaków interpunkcyjnych. W skrajnych przypadkach wystarczy przecinek.

Oto jeden z klasycznych przykładów rodem z historii o ujętym szpiegu i depeszy z tajną dyspozycją.

Treść depeszy:

Zatrzymać nie wolno wypuścić

Po dodaniu przecinka:

1)

Zatrzymać, nie wolno wypuścić.

2)

Zatrzymać nie wolno, wypuścić.

Przecinek można zastąpić wykrzyknikiem. Wówczas tajna depesza będzie nie tylko biurokratyczną decyzją ale nabierze powagi służbowego autorytetu jej autora.

Eksperymenty z literkami mogą się skończyć równie tragicznie co eksperyment z ustalaniem odpowiedniej proporcji mieszanki gliceryny i kwasu azotowego w celu uzyskania nitrogliceryny.

Na przykład. Do roku 1956 – przed XX. zjazdem KPZR – zmorą każdego redaktora było nazwisko Stalin. Bardzo łatwo i niezauważenie zmienia się „t” w „r”.. A skutków tego rodzaju literówki nierzadko doświadczało się empirycznie w ostrym świetle pięćsetwatowej żarówki.

Na szczęście okres dyktatury w Europie skończył się. Każdy autor, korektor i redaktor może upajać się literówkami, z które dzisiaj nikt w mordę nie bije i nikt do więzienia nie wsadza.
Nie znaczy to wcale, że doityourselfowa zabawa ze znakami interpunkcyjnymi odeszła do lamusa historii.

W 2006 r. Joanna Roszak, dzięki wsparciu ludzi, którzy określają siebie jako Towarzystwo Przyjaciół Sopotu wydała COŚ. To COŚ opatrzone zostało tajemniczym jak kurwa mać tytułem:

Tintinnabuli

Tylko ekspert w dziedzinie toposów i symboli kulturowych na poziomie tytułu dostrzeże ukryty przekaz. Używając tylko raz spacji udaje się wyodrębnić:

Tintina – komiksowego lalusia z grzywką powołanego do życia przez Georgesa Remi

Używając spacji dwa razy mamy:

Tin Tin – jako nazwę serii produktów firmy Ziaja

A kiedy dodamy do Tin Tin małe słówko Rin otrzymujemy praszczura – a dokładniej prapsa takich gwiazd filmowych jak Cywil czy Szarik.

Nie tylko tytuł tomiku dostarcza świetnej rozrywki intelektualnej. Przede wszystkim treść Tintinnabuli, która jest literackim odpowiednikiem przepisów z Lubię majsterkować wymyślonych przez majora Słodowego, zaskakuje liczbą możliwych kombinacji. Wiersze Joanny Roszak mimo, że są długie w pizdu i nudne jak ja pierdolę są dobrym materiałem zapewniającym dobrą rozrywkę na długie jesienne wieczory dla całej rodziny. Tintinnabuli jest grą. Mieszaniną SCRABLE i ZATRZYMAĆ NIE WOLNO WYPUŚCIĆ. Grą bez ograniczeń wiekowych. Oto zasady tej gry:

Tintinnabuli.
(Wiersz? Do it your self!)

Gra dla pięciu osób. Każda osoba przy użyciu dowolnych znaków interpunkcyjnych tworzy z podanego tekstu jeden wers strofy. Wers może być zdaniem lub równoważnikiem zdania. W jednej turze każdy ma tylko jeden ruch. W ruchu można użyć max. dwóch znaków interpunkcyjnych. Tura kończy się strofą. Grę uznaje się za zakończoną kiedy powstanie wiersz.

Uwaga: kolejność i odmiana wyrazów podanego tekstu nie może być zmieniana.

Oto przykład jednej rozgrywki.

Bierzemy pierwszy z brzegu tekst autorki pomysłu poetyckich literaków:

linia holownicza daje jej odejść wizard żongluje trójkątem koło się
zamyka w co by ich zamienić kolejna trucizna następne tąpnięcie
widzialni podwójnie zależni od rafy już zawsze będą tak stać graliśmy
w magica przywiązani do swoich talii fiauta trwa senni jak sztil ona
na boku by być bliżej tego co za ścianą meer sea see zobacz słony
wodopój jak wywabić tę sól jak się nazywa rzeka która nie wpada
do morza jak się uczyć pływać to tylko na płyciznach nie ma akcji
akacji wiesz że wróżyć możesz z wszystkiego wszystko wydaje się
większe niż było aż do niewidzialności wróż z prześcieradła z pary
z salsy z hitów zeszłego lata napełnia się wanna odmierza ciepło
nadgarstkiem wycieka bokami horyzont się mnoży zaklinanie do
zaklinowania nie trzcina a wrzos nie wrzos a sam wiesz gramy
niebieską magią stworami znad morza z morza falą rozbijającą się
o siebie ostrzącą o nas magia się skrapla oparza bezpowrotnie nie
obiega ziemi ściska się niedaleka rozkładu słodzi zaklęcia jadowi
nikt od nikogo nie odejdzie nie mów co można zrobić w wodzie
sawanna pustynia tundra czy sauna kapie far far away zakopuje
koło w piasku tam gdzie zlatują się ptaki mokry ślad przy oceanii
nieudana zabawa w podchody gubi się przy złotym podziale odcinka
ona tak się ma do ciebie jak ty do całości ona tak się ma do niego

[NIEBIESKA TALIA]

Tura pierwsza:

Ruch osoby A: linia holownicza!
Ruch osoby B: daje jej odejść wizard.
Ruch osoby C: żongluje, trójkątem koło.
Ruch osoby D: się zamyka!
Ruch osoby E: w co by ich zamienić?

Strofa pierwsza:

Linia holownicza!
Daje jej odejść wizard.
Żongluje, trójkątem koło.
Się zamyka!
W co by ich zmienić?

Tura druga:

Ruch osoby A: kolejna trucizna: następne tąpnięcie.
Ruch osoby B: widzialni!?
Ruch osoby C: podwójnie – zależni od rafy.
Ruch osoby D: już zawsze będą tak stać?
Ruch osoby E: graliśmy w magica przywiązani do swoich talii.

Strofa druga:

kolejna trucizna: następne tąpnięcie.
widzialni!?
podwójnie – zależni od rafy.
już zawsze będą tak stać?
graliśmy w magica przywiązani do swoich talii.

I tak dalej i tak dalej.

Warto zwrócić uwagę na niewątpliwy atut tekstów Joanny Roszak. Po trzydziestu minutach gry okazuje się, że wykorzystany został zaledwie ułamek tekstu:

„linia holownicza daje jej odejść wizard żongluje trójkątem koło się
zamyka w co by ich zamienić kolejna trucizna następne tąpnięcie
widzialni podwójnie zależni od rafy już zawsze będą tak stać graliśmy
w magica przywiązani do swoich talii

Jeżeli sobie uświadomimy, że w tomiku Tintinnabuli jest ponad dwadzieścia tekstów, a wśród nich także teksty przeznaczone dla bardziej zaawansowanych graczy jak np. Nauka pływania, którego pierwszych jedenaście wersów wygląda tak:

sttukZIkJH+TkjeJJEJLSUhI0pHclyQiSVpJFCV2yuiQJBFCtltEI
mt3KwmSKGQyuEWSiDQRKVHEeSrtEomSiEUURcotq201QiJJ
Ws5LSdKWR5IiiqL9aS/vJIkkaZEkKZJ7ImkkCUnURAgR3TTei
RJLH19iid/NtESJCVrTTtJNEJMkSESLJSUp2EsmRYiklJcmurUl
PKZK2JNVWdxVpN+8tSdmTlEJfm+YuT6RENClFkWhLSnREI
hJ6IhItv7W7dRPhkWgTgnCHaCeSRNMSkaLN7iaRSJIlQpHIJW
nSlkKpUZElbG27aZESVK2FCWprfTtkhDJTYiIpLu3LUqyZEmi
4udJNrHVsnfiBRRElqQobnOXEZKgOxGSeDdtJ 1 FE20tOXdXRJ
MLIktIEkKRul CSRYlESCS6k0eUhCQ6Euu7eH7Itl Py/XkjktTu
vkXpdpLH09mLl/+21PYtEmElkSWUp75IUcv4TEyl5IokoSvO
GlGRLSZ41SkrWpCT2JIn25kqSJIksvkusJZf8kIhE6dtyLYmTiJCi

[nauka pływania]

To okazuje się, że rozrywka zaproponowana przez Joannę Roszak powinna zyskać największa popularności w okolicy okołobiegunowej, tam gdzie zimowy wieczór trwa pół roku. Tintinnabuli Joanny Roszak, to nie Mickiewicz, Norwid, Baczyński, Playboy ani nawet Bravo Girl. Ale to nie znaczy, że nie mógłby stać się szlagierem eksportowym w handlu z Inuitami.

Kategoria: Bez kategorii | 3 komentarze »

Iza Smolarek, się lenienie. Się Karol Się pomylił Się

15 listopada, 2009 by

.
W 1965 r. Theodor W. Adorno na pytanie o istotę tego, co niemieckie odpowiedział, że tym, co wyróżnia Niemców spośród innych nacji jest język niemiecki. Ma on tę właściwość, że jest w szczególny sposób – jak żaden inny język – spokrewniony z filozofią w szczególności z jej momentem spekulatywnym (tenże, Auf die Frage: Was ist deutsch, w GS, Bd. 10/2 Kulturkritik u. Gesellschaft II, F/M 1977).

Nie był odkrywczy.

Dokładnie czterdzieści lat wcześniej jego uczony kolega Werner Jaeger sformułował teorię – jak na Niemca błyskotliwą – mianowicie o bezpośrednim pokrewieństwie między starożytną greką a językiem z umlautami, w którym na kiełbasę mówi się wurst. (tenże, Antike u. Humanismus, L. 1925). Próbował twórczo do niej nawiązać Martin Heidegger. W trakcie lektury Hölderlina, rozważał nad niuansami oraz sposobami użycia języka. I jak to Niemiec wymyślił on sobie, że taka prosta nazwa – „Heraklit” (a Heidegger uwielbiał Heraklita) – jest właściwa TYLKO dla świata zachodnio-germańskiego. Że słowo „Heraklit” jest dowodem rozwodu między cywilizacją zachodu w sensie germańskim a kulturą zdziczałych Azjatów. Innymi słowy: żaden mongoidalny stwór o fizjonomii i posturze Bruce Lee a tylko blondwłosy, wysportowany ćwierćheros mógł mieć na imię Heraklit.(tenże, Hölderlins Hymnen ‘Germanien’ und ‘Der Rhein’, w: Gesamtausgabe, Bd. 39, F/M. 1980)

Na całość poszedł Joahim Bannes. Zanim udowodnił, że Adolf jest potomkiem i spadkobiercą intelektualnym Platona, ogrzewał się trochę przy żarzących się stosach spalonych książek. Oddawał się przy tym swobodnej refleksji i wymyślił sobie a następnie ogłosił światu, że: „χαλός ist das gotische heils, unser ‚heil’“ (tenże, Platon. Die Philosophie des heroischen Vorbildes, B/L1935).

Victor Klemperer – Żyd, który ocalenie zawdzięcza aryjskiej małżonce – miał dużo czasu by podsumować osiągnięcia filologiczne swoich aryjskich kolegów. Tyrając jak wół w aryjskiej fabryce produkował zamiennik herbaty. Mieszając różne zioła, których używano w trudnych czasach wojny jako erzac cesarskiej Yin Zhen , przysłuchiwał się uważnie otoczeniu. Czytał, słuchał, rozmyślał. A że był filologiem, to wymyślił teorię języka, który zastępuje myślenie. Sztucznego języka, który raz wymyślony uwalnia się od wszelkiej kontroli i zaczyna samodzielne życie zmieniając codzienność i ludzi. (tenże, LTI; Notizbuch eines Philologen, Aufbau-Verlag / B. 1947)

Nie ma powodów by wątpić, że gdyby Niemcy mówili po polsku, to właśnie polski język stałby się przedmiotem aryjskiego uwielbienia. Nie potrzeba bujnej fantazji by wyobrazić sobie światową furorę jaką robi rzeczownik rodzaju żeńskiego „kurwa”. W zasadzie jest to pierwsze słowo jakiego uczą się obcokrajowcy w kraju nadwiślanym.

Ale język polski oprócz „kurew”, „chujów”, „pizd” itp., skrywa pewną tajemnicę. Chodzi mianowicie o tzw. koncepcję czasowników czystych.

Jedenaście lat przed tym zanim Ludwig Wittgenstein wymyślił zdanie:

,,Pytania i tezy filozofów biorą się przeważnie z niezrozumienia logiki naszego języka” (tenże, Tractatus, 4.003).

nikomu nieznany za życia a po śmierci tylko nielicznym – Antoni P. – sformułował teorię o czystym czasowniku.

Niewiadomo kim był Antoni P., niewiadomo jak miał na nazwisko, ani kim był z zawodu oraz gdzie mieszkał ów jegomość. Jedyną pamiątką jaką świat otrzymał w spadku po tym człowieku była właśnie teoria czystego czasownika.

Na karcie numer 23989A przechowywanej w dziale zbiorów specjalnych biblioteki Uniwersytetu Jagiellońskiego czytamy:

ktoś powinien napisać traktat filozoficzny na temat związków między życiem (jako rzeczownikiem) oraz czasownikami. Osobiście uważam, że przymiotniki jak: łatwe, przyjemne, dostatnie, bogate itp. – jako obciążone błędami percepcji – nie są w stanie opisać tego czym jest życie. Nie należą do jego treści ale wynikają z naturalnej skłonności ludzi do uprzymiotnikowania świata zewnętrznego. Inaczej rzecz ma się z czasownikami. Jeżeli się kocha, to nie ma wątpliwości, że się kocha. Tak samo ma się rzecz z pisaniem, czytaniem, pracowaniem. Z chwilą uśmiercenia ostatniego przymiotnika znikną wszystkie problemy filozoficzne!

Teoria czystego czasownika najlepiej prezentuje się w użyciu. Weźmy taki oto przykład:

tomik Izy Smolarek pt. się lenienie.

Tomik nie został wybrany przypadkowo. Przeciwnie. Zaproponowany przez poetkę tytuł oraz morfologia wierszy dają powody by sądzić, że artystce znane są założenia Antoniego P.

Zanim przejdziemy do omawiania dzieła Izy Smolarek w kontekście teorii czystego czasownika, warto przeanalizować tzw. rekację czasownikową, którą owa książka spowodowała.

Znawca i ekspert o doskonałej intuicji językowej – Karol Maliszewski napisał:

Tytuł debiutanckiego tomiku „się lenienie” myli czytelnika, bo tak naprawdę w tych wierszach nikt się nie leni (chyba że pies), a wręcz przeciwnie – szuka, walczy, nie ustępuje.„

[Karol Maliszewski]

Zwróćmy uwagę na budowę tego zdania:

tytuł → myli
w tych wierszach → nikt się nie leni
w tych wierszach → [się] szuka
w tych wierszach → [się] walczy
w tych wierszach → [się] nie ustępuje

Wzmocnienie epistemiczne „tak naprawdę” pomijam. Ono wymaga osobnego opracowania.

się lenienie” jest formą czasownika zwrotnego: lenić się. Przestawienie szyku spowodowało, że zaimek nieokreślony „SIĘ” stał się zaimkiem heideggerowskim, którego znaczenie oraz kontekst funkcjonowania musi uwzględnić kategorię „das Man” a zatem także autentyczny oraz nieautentyczny aspekt egzystencji.
Karol Maliszewski z wrodzoną sobie gracją pomija owe niuanse interpretacyjne. Pozostaje w ograniczeniu czasownikowym spowodowanym przez inwersję zaimka „się” w tytule. Czasowniki: „szuka, walczy, nie ustępuje” – występują tu w domyśle w formie zwrotnej. Jednak materialnie „się” zastrzeżone zostało tylko do czasownika „lenić”

Ale od początku.

Pierwszy związek czasownikowy:

tytuł → myli

Znaczenie czasownika „mylić” [wszystkie znaczenia za sjp.pl; jeżeli zostanie wykorzystane inne źródło, będzie to odpowiednio zaznaczone]

1. popełniać błąd, pomyłkę
2. wprowadzać w błąd

Karol Maliszewski pisze:

Tytuł debiutanckiego tomiku „się lenienie” myli czytelnika”

Odwołanie się do drugiego znaczenia czasownika „mylić” jest tu bezsporne. Maliszewski nie ma na myśli osobliwości inwersji „się” w formie zwrotnej. Nie chodzi tu zatem o nieuwagę redaktora czy autorki, która jest zapewne pomysłodawczynią tytułu. Maliszewski nawiązuje explicite do treści.

Forma: „nikt się nie leni” ma korespondować z tytułem: „się lenienie”. Jednakże „się lenienie” nie znaczy: „lenić się”. Interpretacja: „nikt się nie leni” byłaby prawdziwa, gdyby w tytule nie występowała inwersja. Tak jednak nie jest i ten błąd dyskredytuje dalsze analizy Maliszewskiego.

Jednakże Maliszewski jako użytkownik specjalnej odmiany języka zdaje sobie sprawę z własnej omylności. Używając techniki czasownikowych ogłupia czytelników. Pisze:

w tych wierszach → [się] szuka
w tych wierszach → [się] walczy
w tych wierszach → [się] nie ustępuje

Najmocniejszym znaczeniowo wśród tych trzech czasowników jest słowo „walczyć”. Wiąże się ono znaczeniowo z jakąś formą przemocy. W odróżnieniu od czasownika: „nie ustępować” w czasowniku „walczyć” zawarta jest nie tylko defensywna forma aktu fizycznego ale także – a może przede wszystkim – jego moment ofensywny, w którym chodzi o pokonanie i w walce i zwycięstwo. Walczyć można „szukając” czegoś. Człowiek może walczyć i „nie ustępować” ani na krok.

W innej postaci, w recenzji Karola Maliszewskiego forma czasownikowa:

szuka←walczy→nie ustępuje

Wygląda następująco:

wydzierać ← musi → wykradać

[w zdaniu: „Ona musi wydzierać, wykradać życiu prawo do miłości…”]

Pozostaje rozstrzygnąć, czy debiutanckie wiersze Izy Smolarek są tak agonistyczne jakby to chciał nie tyle Maliszewski ale użyte przez niego czasowniki.

Zgodnie z zasadą: „Po czasownikach ich poznacie” oto kilka przykładów z tomiku: „się lenienie”:

Przykład (1)

romantyzm otula nam uda

depczemy strach zakorzeniony między panelami

[hda: 120064896 sectors (61473 MB) w/2048KiB Cache]

otulanie + deptanie

Przykład (2)

sztywny język już uczy się dopełniać głoski

Między jedną a drugą stroną ud wślizguję się w twój blady świt.

Pociąg tematu spada z punktu a do b.

Krótkimi pchnięciami na przemian kłamiemy.

[romantyczność]

uczyć się + dopełniać + wślizgiwać się + spadać + kłamać

Przykład (3)

przepuszczam przez skos setek oczu chitynowe światło

lekko leciuchno mnie bierze uporczywe brzęczenie

cynamonowe wieże kuszą libido śmietana bije


[się lenienie]

przepuszczać + brać + kusić

Przykład (4)

wiatr od tamtej strony cisnął w nas strzępkami sosen

złe nie śpi powiedziałeś przechylając zziębnięte szczyty gór

barwne kramy stały resztką sił tuląc się do czego popadnie

[wróżba]

cisnąć +powiedzieć + przechylać + stać + tulić się (Ach! To tulenie się!)

Przykład (5)

Reszta wysusza wargi

Siedzę na skraju wydmy i łowię wiatr

Nauczyłeś mnie oszczędzać gesty, ramiona, uda i to co poniżej.

Na piasku w kolorze włosów najpierw pełznie śmiałość potem nieśmiałość potem zdezorientowana dłoń


[22:42]

wysuszać + siedzieć + łowić + uczyć + oszczędzać + pełzać

Przykład (6)

jesień nam się kurczy.

Żołędzie trzeszczą pod kołami ołowianych myśli

kłęby butwiejących wrażeń i czubki drzew sterczą ponad wodą.

Bezładny pęd starań tapla się w słowach.

Miedziane powietrze trwa pod powiekami ogrodów jakby liście nie umarły jeszcze.

[niedojrzałość]

kurczyć się + trzeszczeć + butwieć + sterczeć + taplać + trwać + umierać

Przykład (7)

granice mojej skóry nie trzymają się rozsądku

nadziewam gardło na suchy badyl

Mnie też przejęzyczysz

[dosłownie]

trzymać się + nadziewać + przejęzyczyć

Przykład (8)

miasto głuchnie wirując powoli

pewnie nastaje wieczór co ledwo zauważam

stawiam kroki na śliskiej jak gzyms aluzji

to rozbija mi frazy i przekłamuje rytm
drę retoryczne koty na figury i wiem –
tworzenie może wychodzić niezgorzej
choć bywa że bokiem

[do odwołania]

głuchnie + wirować + nastawać + zauważać + stawiać + rozbijać + przekłamywać + wiedzieć + wychodzić

Przykład (9)

zatrudniam ręce bo ciągle rosną w stronę telefonu

hipotetycznie zbliża się ósma owinięta w przelotną piosenkę

[post]

zatrudniać + rosnąć + zbliżać się

Przykład (10)

nawet nie zadrżałam

[pełniej (liryk bezpośredni)]

drżeć

Podsumowanie:

Zbiór czasowników wykorzystanych przez Izę Smolarek w podanych przykładach:

otulanie + deptanie + uczyć się + dopełniać + wślizgiwać się + spadać + kłamać + przepuszczać + brać + kusić + cisnąć +powiedzieć + przechylać + stać + tulić się + wysuszać + siedzieć + łowić + uczyć + oszczędzać + pełzać + kurczyć się + trzeszczeć + butwieć + sterczeć + taplać + trwać + umierać + trzymać się + nadziewać + przejęzyczyć + głuchnie + wirować + nastawać + zauważać + stawiać + rozbijać + przekłamywać + wiedzieć + wychodzić + zatrudniać + rosnąć + zbliżać się + drżeć

ma charakter raczej chrześcijański aniżeli clausewitzowski. Zamiast wojujacej amazonki z zaszytą lewą powieką i odciętą piersią – by lepiej celować i móc sprawniej napinać łuk, mamy kobietkę, która tuli, łka i kurczy się.

Ostatni uwaga:

Antoni P., zanotował na marginesie:

Przymiotniki należą do świata estetyki. Moje czasowniki są sprawą ontologii. Jest jak Jest.

Oznaczałoby to, że Maliszewski pisząc o wojujących wierszach zwyczajnie się myli. To nie jest kwestia interpretacji. To jest robienie z czajnika maszyny parowej.

Gdyby uwierzyć w niemieckojęzyczną prawdę, że:

,,Granice mego języka oznaczają granice mego świata” (Tractatus:5.6)

to okazałoby się, że Iza jest idealną kandydatką na zakonnicę a Karol ma zwyczajnie przejebane w domu. Zwłaszcza, gdy po dobrej wódce w drzwiach wita go żona lub mąż.

Kategoria: Bez kategorii | 10 komentarzy »

Marzena Broda, Światło przestrzeni. Stirliz mrugnął raz, mrugnął drugi raz.

10 listopada, 2009 by

.

Stirlitz mrugnął raz, mrugnął drugi raz.
Mógłby tak w nieskończoność.
Przechadza się między drzewami.
Spaceruje i patrzy na niebo.
Podziwia dzikie gęsi.
Przygląda się ptakom.
Zastanawia go symetryczny klucz.
Myślami jest gdzieś daleko.
O ile w ogóle myśli w tej chwili.
Tyle ma spraw do załatwienia.
Tyle rzeczy do zrobienia.
Tyle myśli do wymyślenia.
Sam nie wie za co ma się zabrać.
Ale wie, że coś musi zrobić.
Nie tak jak ostatnio.
Tym czasem spaceruje.
Jest wśród drzew, brązowych sosen.
Ciekawe ile mogą mieć lat – pomyślał.
I złapał się na tym, że drugi raz pomyślał.
A miał to być zwykły spacer po lesie.
Zwykłe podglądanie przyrody na wiosnę.
Podziwianie powracających ptaków.
Spacer miedzy smukłymi sosnami.
Nic nie zapowiadało, że będzie inaczej.
Że akurat tej wiosny, roku 1945 pomyśli.
A miało być przecież inaczej.
Przynajmniej tak mu obiecywano.
Ale czy mógł wierzyć tego rodzaju obietnicom?
Tego pytania Stirlitz nigdy sobie nie zadał.
Od dziecka był bardzo małomówny.
Oparłszy się o gruby pień drzewa rozmyślał.
Tym razem niewiadomo o czym.
Nasz bohater jak nigdy postanowił być skryty.
Z zadumy wyrwał go krzyk dzikiej gęsi.
Drugi raz tego dnia spojrzał w niebo.
I drugi raz tego dnia zobaczył klucz ptaków.
To dobry moment by sięgnąć do kieszeni.
Wyjąć z niej paczkę biełomorów.
Zgnieść filtr, włożyć do ust, zapalić i zaciągnąć się.
Zrobić tyle czynności zaczynających się na Z.
Ze szpiegowaniem jest zupełnie inaczej.
Szpiegowanie jest na S.
S jak Stirlitz.
Spacer to spacer i też jest na S.
Stirlitz nie chciał ale poruszył się.
Wolnym, niedbałym krokiem pośród drzew.
Trochę innych niż te, które mijał przed chwilą.
Stirlitz jest na S, drzewa są na D.
SD jest jak Sicherheitdienst.
Zanim przechytrzy Heydricha przejdzie się jeszcze.
Do tamtego drzewa, a może trochę dalej.
Może to być jego ostatni spacer w życiu.
A to wie tylko bóg, którego przecież nie ma.
Przynajmniej tak uczono w Akademii Marksa i Engelsa.
Dochodząc do upatrzonego drzewa Stirliz potknął się o pniak.
Na szczęście nie upadł i nie złamał ręki.
A przecież mógł upaść i coś sobie zrobić.
Z politowaniem spojrzał na kawałek śliskiego pnia.
Pokiwał głową i mruknął coś na temat kłód rzucanych pod nogi.

PIERWSZY DIALOG z szefową kawiarni Elefnat [3: 41 sek. Filmu]

– Panie, słyszy pan?! Nie wiem jak pan, ale ja już zrobiłam zapas tlenu na to nasze okropne miejskie życie. Jak pan uważa, nie powinniśmy już wracać?
– Powinniśmy.
– Panie, niech mi pan pomoże z łaski swojej, nie mogę wyjść.
– Pani pozwoli.
– To już nie pierwszy raz przywiózł mnie pan do lasu wiosną

Stara dobra szkoła Tatiany Lioznowej – reżyserki Siedemnastu mgnień wiosny – polegająca w skrócie na tym, by robić jak najdłuższe ujęcia i marnować przy tym jak najwięcej taśmy filmowej (trzeba wiedzieć, że kategoria „jak najwięcej” w ZSRR była tym, czym do dziś jest w Watykanie słowo „amen”.) nie poszła w las.
Lioznowa szybko znalazła naśladowczynię.

Marzena Broda urodziła się 27 lutego 1965 w Krakowie.

I to tyle, jeżeli chodzi o ewentualne różnice.

Jeżeli chodzi o podobieństwa, to odnajdujemy je przede wszystkim w warsztacie obu artystek.
Oto pierwszy tekst z tomiku: Światło przestrzeni, który ukazał się w roku 1990.

Była niebieska, zimowa noc.
Stirlitz nie zwalniał kroku.
Ulice miasta poza zasięgiem wzroku.
Wszystko usnęło pod świeżą warstwą puchu,
włochate rzeźby kamieni wyniesione na brzeg
otchłani przez czas, usnęły lasy, drogi, śpi księżyc
w srebrnej, powłóczystej sukni.
Ptaki przycichły na polach, senne obrazy
wyfruwały z pamięci przywołując zjawy.
Ślady rzucone w mokry śnieg zamarzały,
płynęła mgła za drzewami z lodu.
Nikogo nie było, tylko szmer sypiącego śniegu,
wiatr pod nieruchomą górą, milczący.
Czy pragnął spokoju?
Na próżno oddechy ocieplały powietrze,
aniołowie grali na trąbach przez dziurawe chmury,
ich łzy błyszczały jak prawdziwe gwiazdy,
wypisując ziemskie imiona.
Wszystko stało się martwe, senne i śniło.
Znikły gdzieś słowa, opuszczone chaty,
świt się nie zjawił skostniały od mrozu.
Zastygły doliny, światło na zboczach,
wodospad w górach jak kryształy polarnego lodu.
Słońce usnęło, dni babiego lata, planety, kosmos,
we wszechświecie dusze. Gdzieś na końcu przestworzy
myśli – – Sypie śnieg, czas zmienia straże.
Śpij świecie twardo w białych ramionach zimy.
Serce Ziemi bije spokojnie.

[MOTYW Z BRODSKIEGO]

Nie jestem pewien czy wers: „Stirliz nie zwalniał kroku” na pewno był w korpusie tekstu. Wiersz cytuję bowiem z pamięci. Ale nawet gdyby w wierszu nie było wzmianki o podstawionym Standartenführerze, to nie sądzę by tekst stracił na wartości.

Poetka dynamikę i sposób narracji żywcem przeszczepia na grunt polski prosto od Lioznowej i Juliana Siemionowa. Gdyby Hitler skapitulował w grudniu, powyższy tekst Marzeny Brody mógłby być świetnym opisem zimowego spacerku Maxa Otto von Stirlitza.

Równie dobrze pasowałby do scenariusza kolejny wiersz poetki Brody z omawianego tomika. Pod warunkiem oczywiście, że autorka dałaby się namówić do małej korekty. Chodzi mianowicie o zdanie: „Mróz tuli w ramionach cienie” oraz o „sen przytulony do wiatru”. Tego typu pieszczoty – abstrahując od samego czasownika „tulić”, który ma charakter dekadencki – są obce zdrowej tkance klasy robotniczej. Są przeżytkiem zapożyczonym ze zdegenerowanego, chorego świata zachodu. I dlatego należałoby przeredagować owe fragmenty. Poza tym wiersz „Zima” (bo o nim mowa) jest zgodny z linia partii i powinien znaleźć się w serialu: Семнадцать мгновений весны II.

Oto rzeczony tekst:

Zima to śnieg, świat na biało, noc
poszarpana pazurem księżyca, drogi
bez śladów, drzewa odświętne —
pingwiny na brzegu zatoki.
Wszystko ma kształt myśli rzuconej
w przestrzeń. Mróz tuli w ramionach
cienie. Powietrze jest podszyte chłodem,
wargi posiwiałe. Śpią słowa, skały, sen
przytulony do wiatru. Nie ma płynnych
gestów, ptaków zmęczonych słońcem.
Zima ma jeden wymiar, skrzy się
jak gwiazda zerwana z nieba.
Jest zaledwie chwilą, pierwszym oddechem.
Czyste są kolory zimna, żyją wyobraźnią
czasu na własnej planecie. Gdy sypie śnieg,
świat poważnieje w dolinach dłoni.

[zima]

Z socjalistycznym pozdrowieniem

Cenzor.

Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »

ARTYŚCI

9 listopada, 2009 by

.

mam jeszcze pięć może sześć nielegalnie pozyskanych tomików. przeczytam je. napiszę coś na ich temat. materiału wystarczy na trzy do pięciu tygodni. i to by było na tyle. później nie bedę miał o czym pisać.

ale jeżeli wy – artyści – chcielibyście o czymś przeczytać jeszcze na historiamoichniedoli.pl, to wyślijcie swoje / cudze tomiki na adres:

analizapoetycka@gmail.com

Kategoria: Bez kategorii | 3 komentarze »

Bianka Rolando, Biała książka. Zabójcza rekomendacja pani prezes

7 listopada, 2009 by

.

Hitem salonu literackiego roku 2009 jest Bianka Rolando. Ów produkt miłości polsko-włoskiej (lub włosko-polskiej) najpierw okazał się być utalentowany w dziedzinie sztuk plastycznych. Dopiero później okazało się, że Bianka jest równie utalentowaną poetką.

W tym przypadku mamy do czynienia z sytuacją odwrotną niż jak to ma miejsce z przydziałem i kolejnością uzdolnień u Jacka Dehnela. Ten najpierw objawił się jako literat, później jako gej a następnie jako malarz. Czy Bianka Rolando kocha inaczej – o tym jeszcze artystka nie poinformowała, bo nie było takiej potrzeby marketingowej.

Do rzeczy.

Był piękny majowy dzień. A ściślej: to było piękne przedpołudnie dnia piątego maja roku 2009. A jeszcze dokładniej: o godzinie 10:03 i 52 sek., piątego dnia piątego miesiąca dziewiątego roku drugiego tysiąclecia Justyna Radczyńska-Misiurewicz – prywatnie żona pana prezesa z zawodu pracodawczyni Jacka Dehnela – na jednej ze swoich stron w Internecie zainicjowała na forum wątek pt. „Bianka Rolando w Warszawie” o treści następującej:

Dyskusja o Białej książce z udziałem autorki Bianki Rolando

oraz Justyny Sobolewskiej („Polityka”) i Piotra Kępińskiego („Newsweek”)

6 maja 2009, godzina 18.00

Austriackie Forum Kultury w Warszawie, ul. Próżna 8

Po spotkaniu zaprasza się na poczęstunek.;-)

Organizacja i organizacje: Wydawnictwo św. Wojciech, Austriackie Forum Kultury, Newsweek Polska i Art Stations Foundation

Jakiż smutek musiała ogarnąć Panią Prezes. Jakiż to żal zdominował bogate skądinąd wnętrze tej zacnej osoby, gdy co pięć minut odświeżając stonkę nie doczekała się ani jednego wpisu, ani jednej reakcji na anons dotyczący Bianki Rolando i jej dzieła literackiego. Wszystko było tak jak trzeba. Napisała co, gdzie i kiedy. Podpisała się imieniem i nazwiskiem. Nawet napisała o poczęstunku i o tym, że będzie za darmo. Kto odmawia w dzisiejszych czasach darmowego jedzenia? Kiedy paczka parówek morlinek kosztuje siedem złotych polskich każda możliwość darmowego wiktu jest dosłownie na wagę złota.

Miała dwa wyjścia. Pierwsze: stracić wiarę i porzucić misję tyrania na wirtualnej grządce tkanki duchowej narodu. Powrót do roli gospodyni domowej, która gotuje obiadki panu prezesowi nie był taki zły. Ale Pani Prezes wiedziała, że koniec jej Fundacji Literatury w Internecie oznacza koniec legalnego zatrudnienia Jacka Dehnela. Nie chciała żeby ta szlachetna i delikatna natura błąkała się po kolejnych piętrach Urzędu Pracy. Przecież ten wydelikacony młodzieniec, wypachniony, ogolony, ubrany w cylinder, z laseczką w dłoni i przydługą kapota na ramionach przepadłby w tłumie spoconych, bezzębnych natur ludzkich. Wiedziała, że musi coś zrobić. Dlatego też następnego dnia, a dokładniej 2009-05-06 o godzinie 08:22:09 – czyli tuż po nakarmieniu dzieciaków, męża i po nałożeniu pierwszej warstwy podkładu na dekolcie i w okolicy oczu napisała:

Rzecz Bianki Rolando jest arcydzielna. Tak, nie przesadzam. Takie książki to święto.

Jeśli ktoś nie zna i może przyjść niech się zapozna, nie będzie żałował.;-) Jeśli ktoś zna to wie o czym piszę i naturalnie…

wie najlepiej.;-)

I znowu ten hatemelowski uśmieszek i ta nieznośna chwila napięcia. I tym razem nie wydarzyło się nic. I ten post nie zadziałał.

W bogatym i uduchowionym wnętrzu pojawiło się najpierw zwątpienie a później złość, która zmieniła się ostatecznie w rezygnację.

Kiedy dzień później – siódmego maja pojawił się pierwsza reakcja na prezesowski anons, Justyna Radczyńska-Misiurewicz nie zareagowała. Jakby straciła wiarę w narodową estetykę. Nie kontynuowała wątku. Pozwoliła mu umrzeć. I wątek umarł.

Ale nie Bianka Rolando. Ta jako malarka i poetka miała i ma się dobrze.

W tekście O chwale Ateńczyków (Πότερον Αθηναίοι κατά πόλεμον ή κατά σοφίαν ενδοξότερο, 476 f, ed. Stephanus, 1572, T. IV ), Plutarch cytuje sławne – także dziś – powiedzenie Simonidesa, że poezja jest mówiącym malarstwem, malarstwo zaś jest milczącą poezją.

Nie wiem o czym milczy malarka Bianka, ale chciałbym dowiedzieć się o czym mówi poetka Rolando. Dzwonię do kilku znajomych. Wysyłam odpowiednie majle. I po kilku dniach dostaję solidny załącznik w PDF. Trochę tego jest. Płytka z nagraniem ma przyjść pocztą.

– Pierdolę. Na chuj mi nagranie Maksia, który zamiast „kobieta mnie bije” będzie mi recytował wierszyki. Jakoś nie wierzę spoconemu grubasowi.

[to, że nie Jerzy a Maciej recytuje wiersze, tego się nigdy nie dowiedziałem.]

Jerzy Sthur miał w życiu kilka dobrych ról. Ale według mnie on i poezja to byty kompletnie nieprzystające. Mogę sobie wyobrazić scenkę łóżkową, w której Jerzy gramoląc się na rozebrana kochankę sapie:

Chodź tu kotko miau, miau
Pokażę ci com chciau chciau

Ale sytuacja: Jerzy Sthur czytający wiersze Stefana George – to przekracza nawet moją osobistą power of imagination.

Otwieram załącznik PDF. „Biała Książka”. Skan okładki: jakieś biuściaste ciałko z zaznaczonymi odległościami. Myślę sobie – to pewnie artystyczne nawiązanie do tej części duszy i twórczości Bianki Rolando, w której objawia się jako malarka. Taka wariacja na temat znanego rysunku człowieka wpisanego w kwadrat Leonarda da Vinci.
Ale to nie rysunek fokusuje moją uwagę, ale przymiotnik: „biała”. W głowie mi kołacze: biała, biała, biała plama, hic sunt leones.

Wyruszam na podbój Afryki.

Tekstem z Białej Książki, który szybko stał się moim ulubionym, jest Pieśń Piąta.
Jest to stosunkowo długi tekst i żeby nie zanudzać czytelnika postaram się go streścić.
Otóż Pieśń Piąta opowiada o tym jak to osoba, rodzaju żeńskiego chodzi sobie po mieście. Jest to niezwykły podmiot liryczny. Bo kiedy wsiada do autobusu, to:

Dziewczyny na mój widok mocniej przytulają
swoich przystankowych towarzyszy, drżąc
jak sadzonki pomidorów wspierające swój ciężar
na solidnych patykach, które korygują ich kształt

Podmiot liryczny, jak zwykły pasażer, musi wysiąść kiedyś z autobusu MZK. Wówczas skazany jest na perypatetyczny ogląd rzeczywistości. I oto, co widzi:

Chodzę, patrząc się na bezcelowy ruch
Ich mobilność jest absolutnie zbędna
Na dworcach świata mam swoje apartamenty
President Suite z marmurową posadzką
Oddaje mi ona swój zbawienny chłód, spokój
Obdarty jestem z koronek tłumiących oddech i ciało
Drapię się za uchem, spoglądając na wysokie kobiety
w reklamówkach całe życie za 35 złotych z resztą
Jestem cieniem, przybrudzonym krawężnikiem
w którym zbierają się kałuże, mokre odpadki

Jestem przekonany, że mówiąca malarka mogłaby w podobny sposób zdać relację z turnieju szachowego. Wszak opanowała do perfekcji odpowiednie metrum.

Następna Pieśń Bianki Rolando – Pieśń Szósta – także porywa. Oto początek, który jest forpocztą „arcydzieła” – jak to trafnie ujęła Justyna Radczyńska-Prezes-Misiurewicz:

Chłodny poranek zaglądał mi ostro w oczy
jego mocne uderzenia to jasna tenisówka
Prosto w głowę pachnącym butem z gumy
W mojej głowie jeszcze vino bianco

[pieśń szósta]

Ale nie tylko „chłodny poranek zaglądający w oczy” może być problemem. Bianka Rolando z właściwą sobie lekkością obrazowania pisze o innych udrękach powodowanych przez prozę życia:

Poczułem przeciągły ból w klatce piersiowej
cicha czerń okryła moje zmęczone oczy
Bolesna depilacja trwała zaskakująco krótko

[pieśń szósta]

Przestrogi dla zawałowców w społeczeństwie, w którym obniża się wiek osób zagrożonych zawałem mają wyjątkową wartość edukacyjną. O depilacji nie mogę nic powiedzieć. Pozostaje mi tylko uwierzyć podmiotowi lirycznemu na słowo.

Pieśń Siódma niczym nie zaskakuje. Widać, że poetka-malarka obywatelstwa polsko-włoskiego jest w wyjątkowej formie. Oto dowód:

Tchnienie jak wiatr zdmuchnęło mnie czule
ruszyłem w kierunku cichych konstrukcji
pełen nieśmiałego oczekiwania na jakieś zaproszenie
to wszystko przez te kokosy, jak zwykle
Ich egzotyczna woń kołysała mnie w uśpieniu
CHODŹ – szepnęło niejęzykiem jakieś nieistnienie

[pieśń siódma]

ciche konstrukcje”, „czułe zdmuchnięcia”, „nieśmiałe oczekiwania”, „egzotyczne wonie” – wszystko to znamy z klasyki polskiej poezji kobiet – tomiku Pożegnanie z czerwienią Ewy Lipińskiej. Bianka Rolando świadomie i odtwórczo podąża za kanonem, który wyznaczył tekst starszej koleżanki pt. „Przebudzenie” a który wszedł do klasyki poezji kobiet:

siwy mróz jak rozczochrana broda
zimne światło z trudem przebija noc
zmarznięte dłonie chowam głęboko
w pamięć twojego ciepła

zaciskam mocno powieki
bezczelnie wpycha się blady świt
w sam środek snu
gdzie pomarańczowe ciepło kamasutry
owija mnie szczelnie jak sari
które odplątywałeś tak cierpliwie
jak niecierpliwie mnie potem kochałeś

[przebudzenie]

Bianka Rolando – literackie objawienie roku 2009 – oprócz przymiotniczków stara się zaoferować swoim czytelnikom kilka ważnych i pożytecznych nauk. Proponuje m.in. przyspieszony kurs akustyki:

Żaden z tych głosów nie był głośniejszy czy cichszy
dlatego wszystkie były słyszalne równocześnie

[pieśń siódma]

Następnie kurs socjologii dla początkujących:

Chodź do nas, chodź do nas, wielość cię woła
Jesteśmy cudnie przeludnieni

[pieśń siódma]

I na końcu kurs mechatroniki dla zaawansowanych:

Usłyszałem w swoim duchu rwącą tęsknotę
byłem ścigany z wielką szybkością

[pieśń siódma]

Oczywiście sprawę można skwitować następująco: wszystko można sprowadzić do absurdu. Wszystko i wszystkich jeżeli ma się na to ochotę i jeżeli się sprowadzać do absurdu potrafi. Twórczość Bianki Rolando także.

Jednak można sprawę przedstawić inaczej. Wiersze rekomendowane przez Justynę Radczyńską nie mogą być przecież banalną sieczką. Muszą to być teksty ważna zarówno pod względem estetyki, sposobu narracji jak i treści. Nie może być tak, że rukowoditiele mylą się w swoich rekomendacjach. Ja się mogę pomylić. Może się pomylić Bianka Rolando, ale Justynie Radczyńskiej mylić się nie wypada.

Dlaczego jest tak, że mimo gorących, powtarzanych jak dogmat zapewnień: „Rzecz Bianki Rolando jest arcydzielna”, w Białej Książce czytam:

Kim jesteś, o piękna przyjaciółko moja
o rudych włosach, zawsze mi się takie podobały
spiętych jak kurtyna, tylko dwoma punktami
Jakże twoje jasne oblicze jest olśniewające
Piłaś zawsze esencję z herbaty, inni rozwadniali
stąd pewnie twój herbaciany odcień
Twoją cerę pokryły piegi i niedoskonałości skóry
wrażliwej z tendencją do wysuszania się
Z długimi nogami na ręczniku plażowym leżysz
kremem posmarowana UV 100, byś się nie spaliła
jesteś tak cholernie wrażliwa na wszystko

[pieśń dziesiąta]

Czy tylko ja widzę tu banalny landszaft z jelonkiem na rykowisku?

PS.

Jeżeli Bianka Rolando maluje tak jak pisze, to wkrótce jej grafiki będą zdobiły ściany restauracji sieciowych SFINX, FARAON itp., w całej Polsce.

Kategoria: Bez kategorii | 24 komentarze »

cza na dzieło z działu dzieł: Wiersze lepsze. Wiersze gorsze. Antologia wierszy nieistniejących

4 listopada, 2009 by

.

Klikajcie, ssijcie, zapychajcie łącza! Oto nowa antologia. Przeczytacie w niej takie wiersze, że ho ho i fiu fiu. Po tej lekturze już nic nie będzie takie jak było.

antologia wierszy nieistniejących [kliknij, by przeczytać]

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

Bianka Rolando, Pieśń Piąta oraz Uniwersalne Uzasadnienie Jury

4 listopada, 2009 by

.

Uzasadnienie JURY

Szanowni Państwo, jako przewodniczący Jury tego prestiżowego konkursu na wstępie chciałbym podziękować wszystkim autorom, którzy nadesłali wiersze. Z roku na rok odnotowujemy coraz większe zainteresowanie naszym konkursem. Zwiększa się także poziom artystyczny nadsyłanych tekstów. Dlatego coraz trudniej wybrać nam, doświadczonym przecież jurorom, którzy za honoraria jurorskie niejedną zgrzewkę piwa kupili i niejeden kebab zjedli, właśnie ten jeden, ten jeden jedyny wiersz warty miliona dolarów.

Zanim ogłosimy zwycięzcę przypomnę tylko, że wyboru dokonało bardzo, ale to bardzo profesjonalne jury w składzie: dr Marek Trojanowski (przewodniczący jury), Bronisław Maj, Rafał Rżany, Piotr Śliwiński, Mariusz Grzebalski, Stanisław Bereś, Jakub Momro,
Anna Kałuża, Alina Świeściak oraz aktor Maciej Stuhr, który sam nie bardzo wie co tu robi.

Nie muszę chyba dodawać, że jurorzy, to osoby mogące poszczycić się dorobkiem w dziedzinie poezji – z reguły są to tomiki wydane własnym sumptem, czasami tomiki pokonkursowe, ale zawsze tomiki.

Przejdźmy już do konkretów. Szanowni Państwo, mamy zaszczyt ogłosić, że pierwsze miejsce i główną nagrodę w wysokości jednego miliona dolarów, w Ogólnopolskim Konkursie Jednego Wiersza wygrała pani Bianka Rolando – godło: „Tak, tak, to ja” wierszem pt. Pieśń piąta. Oto zwycięski wiersz:


Pierwszy kawałek
o najbardziej łagodnych krawędziach
Z powiewem wiatru w przyszerokich spodniach
wielokrotnie rozrywanych w bolesnym kroku
od zbyt długich i tanecznych kroków
z oddechem, którego wszyscy unikają
podśmiechują się ze mnie w autobusie, jestem Blu
Dziewczyny na mój widok mocniej przytulają
swoich przystankowych towarzyszy, drżąc
jak sadzonki pomidorów wspierające swój ciężar
na solidnych patykach, które korygują ich kształt
Dzieci patrzą na moje ciemne oblicze
szukając oczu do rozpoznania twarzy
Chodzę, patrząc się na bezcelow y ruch
Ich mobilność jest absolutnie zbędna
Na dworcach świata mam swoje apartamenty
President Suite z marmurową posadzką
Oddaje mi ona swój zbawienny chłód, spokój
Obdarty jestem z koronek tłumiących oddech i ciało
Drapię się za uchem, spoglądając na wysokie kobiety
w reklamówkach całe życie za 35 złotych z resztą
Jestem cieniem, przybrudzonym krawężnikiem
w którym zbierają się kałuże, mokre odpadki
wsiąkają we mnie swobodnie i lękliwie
Wystraszeni swoją pewnością siebie, uciekają
na drobnych nóżkach, w podziemne przejścia
Szarobura cera uczyniła mnie prawie umarłym
co może się stać z człowiekiem, gdy nie słucha mamy
co może stać się z człowiekiem, gdy nie słucha innych
Moje kroki bujają się w rytmie siarczanych opowieści
Prawdziwie niesamowite, bo oni tak zawsze
moi kompani częstują mnie nimi jak papierosami
Nie mam przeszłości, nie mam ani ojca, ani matki
nie mam licznych sióstr, braci, przyjaciół, wrogów
nie mam kochanek, ani kochanków
nie płaczę, nie szukam pocieszenia
ani łaski, ani litości, ani gniewu, ani ciebie
Nie jestem samowystarczający, ale wystarczający
dlatego jestem nieproszonym dozorcą
komentatorem pięknych, rozproszonych detali
Dostaję grosze od zgarbionych ludzi
dzięki temu co dzień jem czerstwy chleb
piję najtańsze, wiśniowe wino
w plastikowo-kryształowym kielichu uwielbienia
Toczą mnie w środku jakieś nieznane choroby
których objawów ciągle oczekuję
Z pełną świadomością przyjmuję wszystko
Moje ciało tęskni już za rozkładem
Czuję tę piękną i skuteczną presję
tę dyskretną elegancję wycofywania się
w środku przyjęcia

Proszę przestać klaskać, ponieważ przed obiadem chciałbym zdążyć przeczytać Państwu uzasadnienie werdyktu. Dziękuję.
Ekhm, Ekhm, Proszę Państwa, dostojna laureatko oraz wy wszyscy, którzy wysłaliście swoje wierszyki, oto nasze uzasadnienie:

UZASADNIENIE

Błyskotliwy poetycki koncept, ironia, humor – jak w liryce Wisławy Szymborskiej. Niezwykłe skupienie wizji i kondensacja sensów – jak u Emily Dickinson. Kunsztowna konstrukcja wiersza – jak u Brodskiego czy Heaneya. Zachwycające wirtuozeria języka – jak u Barańczaka. (1) Stanowi dobre jej podsumowanie, jak gdyby streszczając ścieżkę, którą podąża ta liryka: wąską, pełną zakrętów i uskoków, pomiędzy życiem „czystym” a życiem zamykanym w słowach. Życiem od pisania niezależnym, powiedzmy: literacko nie (nad)świadomym, ale życiem biegnącym niby w rytm napędzanych przez nie słów (jest to więc relacja jak najbardziej zwrotna). To wiersz, w którym równe prawa mają język i wchodząca w niego rzeczywistość. Przychodzą mi na myśl słowa „zamieszkać w języku”, przy czym koniecznie trzeba powiedzieć, że „zamieszkać” jest tu może nawet ważniejsze i pseudonimuje szereg „ustateczniających” wartości, przede wszystkim miłość kobiety i więź (co nie znaczy jedność czy zgodę) z Bogiem.(2) Bianka Rolando porywa się na rzeczy niepopularne i ponoć niemożliwe. Ryzykuje i więzi uwagę czytelnika. (3) Te tajemnicze, zwrócone ku sobie i wzajemnie oświetlające się mini-fabuły mają w sobie coś z mrocznego mitu. Żyjący na pograniczu snu i jawy, ascetyczny podmiot bardziej przypomina humanoidalną hybrydę niż człowieka. Ludzkie są jego uczucia, zwłaszcza niespełniona miłość – cicha bohaterka tego tekstu.(4)
Urzeka ta umiejętność płynnego przechodzenia z tej naszej prozaicznej realności w jakiś specyficzny zaświat czy międzyświat, uruchamiany zarówno myśleniem o naszym organicznym zanurzeniu w niebyt, „życie po życiu”, śmierć, sen, stany prenatalne oraz egzystencje równoległe czy alternatywne, jak i doświadczeniem poetyckim, będącym formą wyobraźniowej wyprawy w uniwersum kształtów, obrazów i duchowych wydarzeń, które nic nie mają wspólnego z naszym mozolnym czołganiem się ciałem i zmysłami po ziemi (5)Zdaje się być szukaniem uzasadnień tak dla poezji, która nie chce być zniekształconym echem swoich dawnych możliwości, jak i dla życia, które nawet jeśli nie wierzy we własną wypowiadalność – musi mówić (6).
Pieśń Piąta (7) rządzi się logiką przemieszczenia, a poetka namiętnie tropi oznaki podstawień jednych słów pod drugie, uniemożliwiając językowi znieruchomienie. (8) Poetka zmieniała jednak tonację: mroczniejsza, pesymistycznie podbija ciemne sensy (9) Żongluje poetykami, ale nienachalnie. Ślady symbolizmu czy (przede wszystkim) surrealizmu nie trącą w jej wierszu pretensjonalnością, efekt rozsunięcia rzeczywistości i podmiotu nie jest ani modernistycznie udramatyzowany, ani beztrosko spostmodernizowany. Co prawda heterotopie, językowe dryfy powodują tu alienację języka, uwalniają go od ładu, który nim rządził, i ustanawiają ład nowy, „czynny do odwołania”, ale język, wypróbowując wciąż nowe możliwości połączeń, usiłując ustanowić nowe zasady ładu, szuka kontaktu ze światem (10) Bianka Rolando uczy nas czytać na nowo (11).

Przypisy:

1)Bronisław Maj, Agnieszka Kuciak, Retardacja
2)Rafał Rżany, Tadeusz Dąbrowski, Te Deum
3)Piotr Śliwiński, Bianka Rolando, Biała Książka
4)Mariusz Grzebalski, Sławomir Elsner, Antypody
5) Stanisław Bereś, Bogusław Kierc, Zaskroniec
6)Piotr Śliwiński, Wojciech Bonowicz, Pełne morze
7) Marek Trojanowski
8) Jakub Momro, Andrzej Sosnowski Dożynki 1987-2003
9) Anna Kałuża, Julia Fiedorczuk, Planeta rzeczy zagubionych
10) Alina Świeściak, Łukasz Jarosz, Biały tydzień
11) Maciej Stuhr, Bianka Rolando, Biała książka

Kategoria: Bez kategorii | 18 komentarzy »

Muszę ci coś powiedzieć

31 października, 2009 by

.
synku. Otóż mniej więcej od 30. lat widzę koty.

Kilka kotów w parcianym worku. Małe, ślepe, pokryte gęstym, zbitym puchem. Bez problemu zmieściłyby się w złożonych dłoniach. Nie nauczyły się dobrze piszczeć – małe koty nie miauczą.

Mniej więcej od trzydziestu lat widzę ojca, który podchodzi do muru i uderza workiem o ścianę. Raz. Zagląda do worka i uderza drugi raz.

Dokładnie dwadzieścia cztery lata temu wziąłem brązowy worek z kotami. Piszczały. Ich matka – kotka o charakterystycznym szylkretowym umaszczeniu – ocierała się o moje nogi. Nieomal ją nadepnąłem.

Przygotowałem 50. litrową beczkę, w której kisiliśmy kapustę na zimę. Nalałem trochę gorącej i zimnej wody. Tak by powstała mieszanka o odpowiedniej temperaturze: 36,6 stopni Celsjusza. Dzisiaj wiem, że pomiar mógł być niedokładny. Tolerancja termometru przemysłowego to +/- 2 stopnie. Nie dysponowałem wówczas bardziej precyzyjnym urządzeniem. Pamiętam, że bardzo, ale to bardzo się starałem by było 36 i 6 i ani dziesiątej mniej ani więcej.

Uważam, że utopienie się jest łagodniejszym, jakby bardziej ludzkim – jeżeli można tak powiedzieć – rodzajem śmierci. Cóż zostaje po uderzeniu w mur oprócz masy strzaskanych kości i chrząstek, oprócz popękanej miejscami skóry i wnętrzności zmienionych w ułamku sekundy w dobrze posiekanego tatara? Czy można w tym rozpoznać tożsamość?
Inaczej jest z utopieniem. W szczególności, gdy temperatura wody jest taka jak płynów w brzuchu matki, w topieniu się jest coś z powrotu. Jest w tym jakaś osobliwa czułość. Woda nie wdziera się do płuc, ale wpływa. W migawce wszystkich najlepszych wspomnień, muszą pojawiają się także pierwsze wcześniej nieuświadomione doświadczenia prenatalne. Za każdym oddechem woda nabiera innego znaczenia. I jeszcze jedno: czasami topielca można uratować. Zawsze jest nadzieja. Stając śmierci na drodze można liczyć tylko na nadzieje.

Czy dwadzieścia cztery lata temu ośmiolatek mógł wiedzieć, że normalna temperatura organizmu kociego to 38,5 stopnia? Że zabrakło dużo za dużo: całe jeden i dziewięć dziesiątych stopnia?

Oparty o krawędź beczki oglądałem małe, wędrujące ku górze pęcherzyki powietrza wydostające się z worka. Mimo, że nie było już słychać pisku, kotka była przy mnie. Ocierała się o plastikową ścianę naczynia, to o moje łydki. Miała rozszerzone źrenice, chociaż był słoneczny dzień. Od czasu do czasu podnosiła głowę do góry. Widziałem jak pracują wilgotne, kocie nozdrza, że z różnych kierunków wciąga powietrze. Była przy tym dziwnie podniecona.

Zadania domowe

Treść zadania

Do plastikowej beczki o pojemności 50. litrów wypełnionej wodą ośmiolatek wrzucił worek. W worku znajdują się cztery małe kotki. Dwa czarne jeden rudo-biały i jeden w kolorze szylkretu.

Pytanie

Ile razy w ciągu pierwszych dwóch minut od wrzucenia worka ośmiolatek wpadnie na pomysł, by wyjąć worek z beczki i uratować koty?

Pytanie na ocenę celującą:

Co zrobi ośmiolatek, kiedy po upływie 10 minut wyjmie worek, rozwiąże go i wysypie zeń ociekające wodą, nie ruszające się, nie oddychające kotki?

a) Będzie przyglądał się im z ciekawością?
b) Przestraszy się i ucieknie?
c) Dmuchając im w pyszczki będzie chciał je za wszelką cenę ożywić. A kiedy to nie da efektu, położy mokre ciała z powrotem do gniazda w słomie, tam gdzie się kotka okociła. Zawoła ich matkę, która ciągle węszy przy beczce i zamknie ją w szopie ze słomą. Żeby nie wyszła. Żeby ratowała swoje młode a sam ośmiolatek, będzie stał na zewnątrz i podglądał przez szparę w deskach drzwi jak szylkretowa matka wylizuje kolejno swoje młode. Będzie prosił o cud. Przysięgnie w myślach: „Teraz zamykam oczy, ale kiedy je otworzę i kotki będą żyły, to przysięgam, że dostanę czerwony pasek na świadectwie”. Zaciśnie powieki. Odczeka chwilę, żeby zdążył się ziścić cud. Na wszelki wypadek odczeka chwilę dłużej. Kiedy je otworzy ujrzy leżąca na boku kotkę, która ciałem obejmuje swoje młode i sprawia wrażenie jakby się zlała w jedno z czterema małymi organizmami. Ogrzewa je. Mruczy. Nie przestaje wylizywać.

Leżąc na twardej ławeczce wpatruję się w jarzeniówkę. Wśród odgłosów tandetnej muzyki, skrzeczącej z małych głośniczków, w szczęku żelaza staram się wyłowić charakterystyczny szum świecącej jarzeniówki. Koncentruje się. W drugiej serii podnoszę najwięcej: 8 x 115 kg.

Napełnienie beczki o pojemności pięćdziesięciu litrów nie jest sprawą prostą. Przenieść pięć pełnych, dziesięciolitrowych, ocynkowanych wiader z kotłowni, w której była ciepła woda na podwórko i wlać do beczki, to dla ośmioletniego chłopaka o wadze 35-40. kg spore osiągnięcie. Wyczyn, który nie mógł pozostać niezauważony, zwłaszcza przez ojca.

Dokładnie dwadzieścia cztery lata temu tato powiedział mi jak należy zabijać małe koty. Że należy to zrobić póki są ślepe. Że trzeba wziąć je do worka i uderzyć mocno o ścianę. Przynajmniej tak mocno, żeby straciły przytomność. Później trzeba wykopać dół. Głęboki dół, żeby kotka ich nie wyczuła i nie wygrzebała.( Ojciec uważa, że koty mają taki sam doby węch jak psy.) Wrzuca się ogłuszone lub martwe koty do dołu, zasypuje i co ważne: trzeba dobrze udeptać ziemię. Bo kotka może jednak wyczuć swoje młode i próbować je odkopać. A jak ziemia będzie dobrze ubita, to nie da rady.

Uprzedził: „Synku, nie tak łatwo zabić kota”. Jako dowód pokazał mi ruszającego się, piszczącego i ciągle jeszcze mokrego kotka, którego wyjął z worka. To był jeden z tych czarnych.

W związku z krótkotrwałością cudu, o który prosiłem, jako strona przyrzekająca ogłosiłem nieważność przysięgi. Chwytałem się najróżniejszych sposobów by następujący po sobie nauczyciele, odpowiedzialni za wystawienie świadectw w tym oceny za sprawowanie, nie mieli najmniejszej wątpliwości wpisując „nieodpowiednie” we właściwej rubryczce.

Ósmą klasę pożegnałem miniskandalem, średnią 5,6 i nagrodą książkową : „Za wzorową frekwencję”.
.

Kategoria: Bez kategorii | 3 komentarze »

Tadeusz Dąbrowski, Te Deum. credo quia absurdum

29 października, 2009 by

.
O Tadeuszu Dąbrowskim, tegorocznym laureacie Nagrody Kościelskich tak mówią na salonach:

Twórczość Dąbrowskiego, wyróżniająca się ostrością widzenia spraw estetycznych, egzystencjalnych i metafizycznych, jest jednym z najciekawszych osiągnięć najnowszej polskiej poezji (źródło: uzasadnienie jury)

Piotr Matywiecki – salonowiec pierwszego sortu – twierdzi, że:

Tadeusz Dąbrowski to wielka i spełniająca się nadzieja polskiej poezji. Należy do najmłodszego pokolenia twórców, a już zdążył zaimponować krytyce i czytelnikom niezwykle interesującymi przemianami. I właśnie teraz osiąga dojrzałość.”

Po trzeciej dokładce sałatki majonezowej – obowiązkowego posiłku salonowego – oraz po dwunastu lampkach czerwonego wina marki Sophia, które nienaturalnie pieni się w kieliszkach ( kto by się przejmował takimi detalami, gdy mowa o tego typu absolutach jak Dąbrowski), Matywiecki ogłosił:

Zapowiedzi te spełniły się nade wszystko w znakomitym, dojrzałym tomie Te Deum (2005). Należy ten zbiór do bardzo charakterystycznych przejawów czegoś, co nazwałbym teatralizacją liryki dzisiejszych młodych poetów, którzy świadomie „ogrywają” swój występ przed publicznością czytelniczą. Poeta jest w książce Dąbrowskiego aktorem swojego ja, a wiersz stanowi jakby scenę dla jego monologu. Monolog ten wygłaszany jest niejako „na stronie” – niby samotny, a przecież w obecności innych postaci i w obecności widowni. Mamy wrażenie, że podmiot tych utworów kultywuje własną chłodną tożsamość, że utrzymuje się w równym dystansie do przeżywania własnego egocentryzmu i do obiektywistycznej obserwacji świata. (Poprzednikiem Dąbrowskiego w tym stylu poezjowania był Marcin Świetlicki.)

Jest coś hamletycznego w postawie bohatera tych wierszy. To bezkompromisowa, krytyczna młodzieńczość, która wie już, że nieuchronnie świat uwikłuje ją w swoje nieczyste gry. Hamletyczne jest także ironizowanie i częsty sarkazm Dąbrowskiego.”

Żiri od Nagrody Kościelskich zapewne ma rację. Nie myli się także Matywiecki. Dlatego najwyższy czas, by ktoś się pomylił – niech to będę ja.

Uwagi wstępne.

Niniejszym oświadczam, że nie wiem co znaczą lub co znaczyć mogą takie pojęcia jak:

ostrością widzenia spraw estetycznych
ostrość widzenia spraw egzystencjalnych
ostrość widzenia spraw metafizycznych

Bladego pojęcia nie mam co znaczy, że:

Poeta jest w książce Dąbrowskiego aktorem swojego ja

A może chodzi o to, że:

Dąbrowski jest w książce poetą aktorem swojego ja

Tylko drukarzowi coś się pomieszało?

Nie wiem także dlaczego Matywiecki pałaszując sałatki, popijając Sofię tak bardzo się asekuruje pisząc o Te Deum Dąbrowskiego. Pisze:

wiersz stanowi jakby scenę dla jego monologu. Monolog ten wygłaszany jest niejako „na stronie” – niby samotny

Zastanawiam się także czy tylko ja widzę różnicę między tym zdaniem a jego inną wersją:

wiersz stanowi scenę dla jego monologu. Monolog ten wygłaszany jest „na stronie” – samotny

Czy Matywiecki w przerwie koniecznej do pokonania odcinka między tacką serów a blachą z zapiekanką z łososia w sosie beszamelowym zdał sobie sprawę, że jakiś inny bywalec salonu, którego może spotkać w trakcie salonowej odysei między kolejnymi potrawami, powie mu:

– Co ty chłopie pierdolisz? Jaka scena? Jaki monolog? Jakie „na stronie”?

On, ocierając serwetką tłusty majonez z brody, odchrząknie i powie:

– No wiesz, to jest taka „jakby” scenka, „jakby” monologu, który wygłaszany jest na „niejako” stronie. A samotność to jest tu taka „niby” – mówiąc to, Matywiecki mrugnie porozumiewawczo do kolegi po fachu.

– Acha – odpowie kolega. I na tym się rozmowa zakończy. Matywiecki odetchnie z ulgą.

Chce się czegoś nauczyć myląc się w trakcie. Sięgam po Te Deum Tadeusza Dąbrowskiego.

Pierwsze Prawo Trojanowskiego brzmi:

Jeżeli pierwszy wiersz w tomiku jest do dupy, reszta jest do kitu.

By się czegoś nauczyć czytam na głos pierwszy wiersz:

C z w o r o b o k

Przychodzi prędki poranek na cię,
oobywatelu ziemi!
Ez 7, 7

Samochody spływają jak krople po sznurku szosy,
potem znienacka wsiąkają w osiedla i podwórza,
żelbetonowe ogrody hipermarketów. Woda

niczego nie obmywa, natrętnie bębni w skroń, szuka
pionu; kropla pyta kroplę o drogę.
Odwracam się na drugi bok, tu nagie drzewa

prężą się, jakby chciały młodymi gałęziami
podeprzeć nośną ścianę nieba, na której robaki
niebanalnie udają ptaki i zaciek równie

ciekawie się rozlewa w jakiś sztuczny kwiat.
Wstaję, budzę się, włączam telewizor; świat
wraca do początku.


Oto nauka, którą wyniosłem z krótkiego pobytu na salonie:

Widok „samochodów spływających jak krople po sznurku szosy” zawdzięcza Dąbrowski „ostrości widzenia spraw estetycznych”. Natomiast fakt, że samochody te, po tym jak już spłyną, to „znienacka wsiąkają w osiedla i podwórza, żelbetonowe ogrody hipermarketów” wziął się z „ostrości widzenia spraw egzystencjalnych”. Ostatni rodzaj ostrości – „ostrość widzenia spraw metafizycznych” pojawia się, gdy podmiot liryczny w wierszu „odwrócił się na drugi bok”. Wówczas to ujrzał: „nagie drzewa”, które „prężą się, jakby chciały młodymi gałęziami podeprzeć nośna ścianę nieba”.

Kiedy sobie pomyślę, że nowe spory teologiczne będą dotyczyły tego, czy niebo ma jedna ścianę nośną czy tez nieskończenie wiele? Czy istnienie ścian nośnych wyklucza istnienie ścian działowych? W końcu, czy ściany są pomalowane na biało, a może w niebie wolą jednak tapety? Kiedy sobie o tym wszystkim pomyślę, to zaczynam wierzyć, że myślenie powinno być reglamentowane w jakiś sposób. Że najlepiej to w ogóle nie myśleć i po prostu wierzyć Matywieckim i członkom żiri. Wierzyć w to, że Tadeusz Dąbrowski jest nadzieją polskiej poezji. W takie coś można tylko wierzyć. credo quia absurdum est.

ps.

Panie Matywiecki, tak poza konkursem i zupełnie między nami. Niech mi pan powie, czy kategorię: „obiektywistycznej obserwacji świata” wymyślił pan sam, czy ktoś panu podpowiedział? a może uznał pan, że „obiektywistyczna obserwacja” lepiej brzmi niż obserwacja sama i nie zaprzątał pan sobie główki „subiektywizmami” obiektywistycznymi. Proszę o odpowiedź. Chciałbym się w końcu czegoś dowiedzieć.

Kategoria: Bez kategorii | 6 komentarzy »

i ty możesz być taki jak trojanowski

28 października, 2009 by

.
Szanowni Czytelnicy tej strony
Drogie Poetki, Drodzy Poeci, Dostojni Literaci
I wy oddane Fanki!

Duch kultury w narodzie obumiera. Kwiat duchowy więdnie. Kulturalne dyskusje wolno acz systematycznie zmieniają się w nic nieznaczącą paplaninę. Specjaliści zajęci wykładnią poprawnej odmiany rzeczownika: kura dawno zapomnieli czym jest książka. Zwłaszcza o tym, że to istota żywa i że nie wolno o niej zapominać. Przemilczane książki, o których nikt nie rozmawia, zdychają, obrastając tłustym kurzem w magazynach bibliotecznych.

Każdy z was może rozmawiać, pisać o książkach. Każdy może być trojanowskim.

Wystarczy wysłać SMS o treści: „chce byc taki jak trojanowski ….” (w miejsce kropek możecie coś dopisać), na numer 602 606 525 [koszt SMS wg stawek lokalnego operatora]

Nagrodą za najciekawszy dopisek będzie…
toaleta marka

…w około 1/3 zużyty dezodorant pod pachy wyprodukowany przez koncern NIVEA, który właściciel strony historiamoichniedoli.pl nabył sześć dni temu i od tamtej pory używa. Postarajcie się! Jest o co walczyć! Pokażcie, że umiecie pisać!

Wszystkie dopiski zostaną opublikowane w dyskusji pod tym wpisem i posłużą jako dowód istnienia kultury w Narodzie!

Szanowni Czytelnicy tej strony, Drogie Poetki, Drodzy Poeci, Dostojni Literaci i wy oddane Fanki! Bądźmy bardziej sensitive!

Kategoria: Bez kategorii | 21 komentarzy »

« Wstecz Dalej »