autobiografia przez małe a

2 grudnia, 2009 by

.

W przygodzie z własną seksualnością dorastający na wsi chłopiec rocznika siedemdziesiąt i parę musiał zmierzyć się z różnymi wyobrażeniami. I bywa tak, że granica między fantazją a rzeczywistością znika, rozpływa się i człowiek traci wszystkie punkty odniesienia.

Gdzieś tak w okolicach piątej może szóstej klasy szkoły podstawowej zdobywa on – oczywiście za duże jak dla niego pieniądze – nieudaną, czarno białą odbitkę fotograficzną plakatu z filmu Rambo II. Odbitki te powstawał w ramach zajęć prowadzonych na Kółku Fotograficznym w GOK-u. Część z nich była niszczona, ale cześć trafiała na wolny rynek i zaspokajała potrzeby dorastających chłopców. I chociaż były one różne, dominowały dwie: estetyczna i erotyczna.

Piękna, spocona i okopcona dymem z lufy karabinu M60, draśnięta tu i ówdzie, umięśniona klata zastępowała obrazek ze świętym Jerzym, który depcze głowę smoka, który chłopiec dostał od księdza wraz z ostrzeżeniem:

– Jeżeli komuś powiesz gdzie wkładałem tobie palec i że całowałem cię w siuśka, to przyjdzie święty Jerzy i zabije wszystkich z twojej rodziny. Zobacz jakiego smoka pokonał. Widzisz? Twojemu tacie też da radę.

Ta sama siła w innej aranżacji staje się bardziej atrakcyjna. Rambo II z czarno-białej odbitki działał na dziewiczy umysł nastolatka, który nigdy wcześniej nie zaznał dobrodziejstw płynących z MTV, z siłą, której odpowiednika próżno szukać we medialnej rzeczywistości. Ludzkość potrzebowała kilku lat, by cycki, gołe tyłki, ogolone klaty, brzuszki w kratkę bez skrępowania, bez wstydu oglądać w bloku reklamowym emitowanym przed głównym wydaniem wiadomości w TVP.

Ale chłopiec urodzony w latach siedemdziesiątych zamiast wiadomości w TVP, regularnie między godziną 19.30 a 20.00 oglądał twarz Krzysztofa Bartnickiego, która nijak nie pasowała do wizerunku amerykańskiego bohatera z czarnobiałej fotografii. Na pierwszą reklamę trzeba było jeszcze poczekać kilka lat. (Kiedy już się chłopiec doczekał, to zamiast wysportowanych ciał, w reklamie ujrzał chmary robaków, których nigdy wcześniej na wsi nie widział. Rodzice chłopaka dopiero później kupili Prusakolep, bo myśleli, że zadziała także na mrówki, które udeptały regularne ścieżki do komórki, w której stał zapas cukru. Nauczeni doświadczeniami z gospodarką planową zawsze kupowali cukier na zapas. Do dzisiaj tak robią. Ale dzisiaj wiedzą, że na mrówki działa Raid.).

A później przyszedł Radek – także rocznik siedemdziesiąt i coś tam. Razem zrobili łuk. Miał być taki jak miał Rambo w filmie. Problem w wybuchającymi grotami także został rozwiązany. Do zakończeń strzał chłopcy wybrali naboje – niemieckie niewybuchy wykopane w ogrodzie. Przywiązali je. Pociskami do góry. Wiązanie wzmocnili lepikiem. Czy wierzyli, że eksplodują w kontakcie z celem? Oczywiście! Wierzyli tak mocno, jak mocno wierzyli w to, że święty Jerzy zwycięża smoki. (Zbyszek też dostał obrazek ze świętym Jerzym. Był dłużej ministrantem. Miał siedem takich obrazków, gdy się poznali.) Dlatego żadna strzała z wybuchowym grotem nigdy nie została wystrzelona. Oficjalnie oszczędzali je na jakiś istotny pod względem strategicznym cel. Nieoficjalnie bali się. Bo nawet jeżeli dobrze wycelują, wystrzelą i strzała trafi w Poloneza o numerze rejestracyjnym ZEK 3***. I kiedy strzała spowoduje wybuch i kierowca zginie. I jeżeli ktoś ich zobaczy i wszystko się wyda, to przyjdzie święty Jerzy. Musieli dopracować szczegóły misji. Póki co chłopcy wprawiali się w strzelaniu do celu normalnymi strzałami. Takie też miał Rambo.

Nóż wojskowy Rambo, w czarnej oksydzie, z fałszywym ostrzem, charakterystyczną piłą, zestawem pierwszej pomocy w rękojeści i z kompasem, chłopiec z rocznika siedemdziesiąt kilka zobaczył po raz pierwszy w katalogu wysyłkowym OTTO. Istotne było to, że nóż ten można było kupić za kilkadziesiąt marek niemieckich kupić. To była najważniejsza informacja nie tylko w owym dniu. News o tym, że nóż Rambo jest na sprzedaż zelektryzował jeżeli nie całą podstawówkę, to przynajmniej jej męską część. Zauroczenie kawałkiem stali na obrazku wydartej kartki musiało kiedyś ustąpić trzeźwej ocenie sytuacji. Nóż wszak był na sprzedaż, ale pytanie : kto, za co i przede wszystkim gdzie ten nóż kupi? Kart kredytowych nie było. Sprzedaż wysyłkowa nie istniała. Znalazł inny sposób. Ktoś mu go obiecał. W prezencie.

Zamiast z obiecanym nożem chłopiec z rocznika siedemdziesiąt parę wracał do domu z obrazkiem ze świętym Jerzym. Trzymał go mocno. Głęboko w kieszeni. Jak się rodzice będą pytali, gdzie tak długo był, odpowie, że zbiórka się przeciągnęła. Że ksiądz kazał drzewo porąbać, podwórko zagrabić albo przyciąć żywopłot – czyli to, co zwykle. Powie, że na zbiórce dzisiaj nie było dużo ministrantów. Że był tylko on z Radkiem i jednym nowym, któremu ksiądz pozwolił wcześniej iść do domu. Tak, to właśnie opowie.

Kiedy człowiek uświadamia sobie czym jest modlitwa, to chciałby porozmawiać z bogiem o wszystkim. Każdy nastolatek ma zwykle dużo do powiedzenia. Ale ten z rocznika siedemdziesiąt pare miał tylko jedno pytanie. Chciał zapytać o świętego Jerzego – czy on istnieje i czy można go jakoś pokonać. Chłopcy ustalili, że będą pytać na zmianę. Raz jeden, raz drugi. By zachować ciągłość, by nie opuścić ani jednego wieczoru.
– On musi wiedzieć, że to dla nas ważne – przyrzekli.

jest taki chwila w sprawowaniu mszy świętej, w której organista zapodaje jakąś piosenkę (zwykle taką, którą gra zawsze w tym momencie). W tym czasie kapłan przygotowuje kielich. Rozkłada białą chustkę. Bierze kielich w dłonie i odwraca się w lewo. Tu czeka zwykle dwóch ministrantów, którzy podchodzą z tacką, na której stoją dwa flakoniki. Jeden z białym winem, drugi z wodą. Drugi ministrant obmywa dłonie księdzu i podaje biały ręcznik. Ksiądz wyciera dłonie. [Są bardzo delikatne. Nienaturalnie delikatne. Smukłe, długie palce oraz prawie prześwitująca skóra, pod która dokładnie widać cienkie, niebieskawe żyłki, zadbane i błyszczące paznokcie dodają im kobiecości.] Następnie nalewa z buteleczek. Pierwsze wino – cały flakonik. Później woda, ale tylko odrobinę. Odstawia buteleczki i lekkim skinięciem daje znać ministrantom, że mogą odejść. Chwilę później odbywa się cud transsubstancjacji.
Chwila ta z perspektywy zgromadzonych na mszy wiernych jest raczej mało istotna. Traktowana jest – nie bez racji zresztą – jak przerwa techniczna w meczu, w trakcie której można wymienić słowo ze znajomym, który siedzi obok w ławce. Można opróżnić nos, odkaszlnąć. Można skarcić zniecierpliwione dziecko, które ciągle pyta: „Kiedy pójdziemy do domu?”.
Dla ministrantów z rocznika siedemdziesiąt i coś tam nie była to zwykła chwila. Zresztą od pierwszego spotkania ze świętym Jerzym żadna chwila nie była zwykła. Byli za blisko. Ostry zapach wody kolońskiej robił swoje. Starali się być jak najdalej. Żeby ich nie dotknął. Nawet nie musnął. Rzadko im się to udawało.

Pierwszy półprofesjonalny nóż Rambo został wycięty z płaskownika. Właściwie to był płaskownik. Z jednej strony spiłowany pilnikiem na ostrze, z drugiej strony także pilnikiem wyżłobiono coś, co z grubsza przypominało zęby piły. O ile ostrze było w miarę dopracowane, tak rękojeść pozostawiała wiele do życzenia. O kompasie na zakrętce, o niciach, igle, zapałkach w rękojeści można było tylko pomarzyć. Komu nie wystarczało siły wyobraźni ten musiał posiłkować się kasetą video z filmem przewiniętym do momentu, w którym postrzelony John Rambo najpierw wypala sobie ranę prochem a później ją zszywa nicią. Oczywiście nici, igłę i zapałki główny bohater filmu znajduje w rękojeści. Jako prototyp nóż ten nigdy nie doczekał się doskonalszej wersji beta. Tylko raz został zabrany do lasu na polowanie. Miał służyć do skórowania dzika złapanego w sidła. Nic z tego nie wyszło. Żaden dzik nie jest tak głupi, by wpaść w półmetrowy dołek zamaskowany gałęziami i nie móc się z niego wydostać. Nie oznacza to, że się do niczego nie przydał. Bynajmniej.

W pokoju księdza na ścianie przy której stało łóżko wisiał duży krzyż zrobiony z ciemnego, prawie czarnego drewna. Nie było widać na nim słojów Być może taki rodzaj drzewa, z którego pozyskuje się drewno o takim kolorze i konsystencji nie istnieje. Może krucyfiks pociemniał ze starości. Tego nastolatek nie wiedział. Wiedział jednak, że krzyż był na pewno poniemiecki. Poznał od razu, za pierwszym razem. Kiedy ksiądz poprosił by usiadł na łóżku, chłopiec z rocznika siedemdziesiąt i coś tam zapamiętał zapach wody po goleniu oraz napis na porcelanowej tabliczce przytwierdzonej tuż pod stopami ukrzyżowanego Jezusa z porcelany :
Gottes Wille ist geschehen
Tak Polacy nie piszą. Prawda jest jednak taka, że oprócz napisu i zapachu wody kolońskiej zapamiętał wszystko. Pamięta, że porcelanowa korona miała siedem cierni i że między trzecim, czwartym i piątym licząc od strony okna, z którego rozciągał się widok na ogród, rozpięte były delikatne nici pajęczyny. Zapamiętał, że kiedy pierwszy raz był w pokoju, to na zawieszonej na ścianie słomiance przyczepione były dwadzieścia trzy święte obrazki. Były różne ale łączył je temat przewodni: scena krzyżowania Jezusa Chrystusa.

W katalogu OTTO osobny rozdział poświęcono bieliźnie damskiej. Kartki ze stronami od 489-550, po pięć tysięcy za sztukę rozeszły się mig. (Niektóre, zwłaszcza te, na których było widać prześwitujące włosy łonowe były droższe.) Karteczki długo robiły za walutę na czarnym rynku w wiejskiej podstawówce. Wymieniało się je na wszystko. Na zadania domowe, na ściągi, na drugie śniadanie. Straciły na wartości dopiero, gdy w obiegu pojawiły się obrazki z samochodzikami z gum Turbo.

Umówili się. Dziesięć minut po północy mieli spotkać się pod krzyżem przy drodze. Równo o północy nie mogli, bo północ jest porą duchów. Minutę po jest już po wszystkim.
Plan był taki. Idą na plebanie. Idą oczywiście boczną drogą. Przechodzą przez księdza łąkę i są na miejscu. Trzeba tylko uważać na psy. Na wsi ludzie mówią, że psy w nocy nie szczekają na ludzi ale na duchy. Ale mimo wszystko trzeba uważać, bo psy nie tylko szczekają ale i gryzą.

Najbardziej trwałe i zarazem najbardziej niebezpieczne są przyjaźnie na śmierć i życie. Przysięga na śmierć i życie jest rodzajem braterstwa. Wyobraź sobie, że masz brata lub siostrę. Kochasz swoje rodzeństwo, bo wiesz, że to twój brat i twoja siostra. Mimo naturalnych więzi, mimo naturalnego pokrewieństwa coś jest nie tak. Młodszy brat nie rozumie twoich problemów – bo jest za młody. Dla starszego twoje problemy są już dziecinne – starszy brat dawno z nich wyrósł. Z siostrami jest jeszcze gorzej. Ale mimo to oddałbyś za nich życie. A teraz wyobraź sobie, że masz kilkanaście lat. Nie jesteś już naiwnym dzieckiem ale na tyle ufnym, by otworzyć się na drugiego człowieka tak mocno jak tylko to jest możliwe. Wyobraź sobie teraz, że spotykasz takiego człowieka (To dziwne, ale w młodym wieku człowiek zwykle spotyka takich ludzi więcej niż kiedy dorośnie). I staje się on tobie bliski. Nawet bliższy niż brat. Mimo, że jest obcy to rozumie wszystkie twoje problemy. Mało tego – twoje problemy są jego problemami i na odwrót. I wyobraź sobie, że przychodzi zima. Jesteś dalej uczniem którejś tam klasy szkoły podstawowej. Są ferie. Jest dużo śniegu. Idziesz z bratem na dwór. Będziecie zjeżdżać z górki w foliowych workach po nawozie mineralnym wypchanymi słomą. Do zabawy przyłącza się on – twój przyjaciel. Bawicie się. Jest fajnie. Niewiadomo dokładnie w którym momencie, ale dochodzi do kłótni o kolejność zjazdu. Stajesz po jego stronie. Rzucacie się razem na brata i nacieracie go śniegiem. Brat z płaczem odchodzi. Idzie do domu. Mówi, że wszystko powie tacie. Zamiast go powstrzymać robisz to co on: schylasz się po śnieg, który mocno zgniatasz. Tak, by powstała zbita, twarda kulka śniegu. Na trzy, czte i ry posyłacie za bratem serię śniegowych kul i okrzyki:
– Kapuś! Kapuś!
Po złożeniu ofiary z brata przyszedł czas na dopełnienie ceremonii. Tu zastosowanie znalazł własnej roboty nóż Rambo. Pomysł z nacięciem dłoni i uścisku po to, by raz na zawsze zmieszać krew został prawdopodobnie zaczerpnięty z którejś z książek Curwooda, chociaż nie można wykluczyć, że rytuał ów pojawił się w przygodach Tomka Wilmowskiego. To nie ma znaczenia. Od teraz stanowili i działali jak jedność.

– Oto twój sługa niegodny leży przed Tobą Panie, przed Twoim Majestatem, Twoją Potęgą i Mocą i przed Przebaczaniem. Ty, który znasz wszystkie nasze myśli, nasze uczynki i nasze przewinienia, wybaw mnie od grzechu. Panie po stokroć błagam Cię, uczyń mnie, grzesznika wolnym od grzechu. Spraw bym był dobrym sługą Twoim. Boże Wszechmogący! Gardzę każdą częścią tego ciała, które mi dałeś a które jest słabe, które nie może oprzeć się pokusie. Brzydzę się ciałem które grzeszy. Błagam cię, zerwij moją skórę i mięso oddziel do kości. A kości zmiel na proch i spal. Panie! Ocal mnie moją. Weź ją. Zabierz ode mnie. Zabij! Zabij! Błagam cię, zabij mnie! Ja tego uczynić nie umiem. Spójrz! Spójrz na te dłonie! Na te członki! Na to ciało! Grzeszne ciało, które stworzyłeś zbyt szybko i nazbyt pochopnie boi się. Panie, czy nie widzisz jak ono drży ze strachu? To ciało nie podniesie na siebie ręki. O nie! Ono chce żyć, żyć jak najdłużej. Chce żyć każdego dnia i do końca swoich dni ulegać pokusie. Dlatego błagam Cię łaskę, o miecz, o Archanioła. Poślij po mnie jak po Seracha. Modlę się o śmierć!

Możesz nieskończoną ilość razy wędrować tą sama uliczką, przebywać w tym samym pokoju ale w nocy pokój i znana uliczka zmieniają się. Stają się czymś nieznanym – miejscem tajemniczym, w którym każde nasycenie czerni coś znaczy. Ale nie wiadomo co. Wyobraźnia robi swoje. Przyroda nieożywiona dzięki różnym odcieniom koloru czarnego zaczyna zmieniać się w swoje przeciwieństwo. Stopniowo. Przemiana krzesła w drugim końcu pokoju w potwora odbywa się etapami. Zaczyna się niewinnie. Na początku kąt oka rejestruje ruch. Zanim impuls z informacją o tym trafi do odpowiedniego ośrodka w mózgu, gdzie zostanie przetworzony na informację, ruch ustaje. Ale informacja jest. Wytężając zmysły człowiek koncentruje całą swoją uwagę wpatrując się w jeden mały czarny punkt. W miejsce, w którym COŚ się poruszyło. Na tym etapie myślenia, na którym pojawia się „coś”, człowiek nie szuka już ruchu ale przede wszystkim jego przyczyny. Organizm nie nadąża – źrenice nie chcą się bardziej rozszerzyć. Aż wreszcie nadchodzi moment oświecenia. Krzesło ujawnia swoją prawdziwą naturę. Kawałki drewna odpadają jak skorupka od ugotowanego jajka. Widać pierwsze fragmenty potwornego ciała. Jest czarne, chropowate i widać, że gdzieniegdzie prześwitują czarne kości. Pod naporem ostrych wypustek rdzenia kręgowego bestii pęka tapicerka siedziska. Potwór na siłę chce się wydostać. I wreszcie widać jego głowę. Najwyraźniej widać oczy. Są metalicznie czarne. Wyróżniają się. nie sposób ich z niczym pomylić. Bestia mruga. Jakby się rozglądała i czegoś szukała. I nagle przestaje. Fokusuje uwagę na jednym, małym przerażonym podmiocie. Przemiana dobiega końca. Przyroda ożywiona przechodzi w swoje przeciwieństwo. To, co fantastyczne staje się rzeczywiste a to, co rzeczywiste staje się fantastyczne. Tak stało się w nocy, w ogrodzie księdza.

W siódmej klasie szkoły podstawowej trzymali się razem. Oprócz noża i łuku Rambo łączyła ich tajemnica. To nie był zwykły sekret. Ale najgłębsza z najgłębszych życiowych tajemnic których się nikomu nigdy zdradza, taka, z którą zabiera się z sobą do grobu.

Zegar na wieży kościelnej wybił pierwszą. Ksiądz jeszcze nie spał. Przez okno od strony ogrodu widać go było bardzo dokładnie. W oknie nie było firanki, bo ksiądz lubił oglądać stare magnolie, które zakwitały wczesną wiosną nie mając jeszcze liści. Siedział przy stoliku. Trwał tak dłuższy czas zupełnie bez ruchu, wpatrując się w scenki pasyjne przypięte do słomianki. Zegar na wieży kościelnej wybił pół godziny. Było dokładnie wpół do drugiej, kiedy ksiądz wstał od stołu i podszedł do starego kredensu. Wyjął z barku wódkę. Nalał do szklanki. Nie wypił od razu. Stanął. Oparł się o gruby drewniany blat i zwiesił głowę. Jakby o czymś myślał, nad czymś się zastanawiał. Po chwili sięgnął znowu do barku. Wyjął z niego pistolet. Odłożył na blacie i podszedł do skórzanego fotela, na którym leżały małe poduszki. Wziął jedną i wrócił po pistolet.

Pierwszy dzień roku szkolnego w zbiorczej szkole podstawowej z perspektywy chłopców z rocznika siedemdziesiąt i trochę, zawsze wyglądał tak samo. Najpierw przemawiał dyrektor szkoły. Witał uczniów, nauczycieli i naczelnika gminy, który zawsze znalazł czas na to, by przekazać socjalistyczne pozdrowienia i słowa otuchy wkraczającemu w trudny okres dojrzewania kolejnemu pokoleniu klasy robotniczej. Ale pokolenie zamiast podziękowań miało dla najważniejszego przedstawiciela władzy ludowej w gminie prezent w zanadrzu. Były to plastikowe rurki pozyskiwane z rozkręconych długopisów oraz plastelinowe kulki. Kuleczki wkładało się do rurki. Rurkę przykładało się do ust. Celowało. I wystarczało jedno energiczne dmuchnięcie. Mistrzowie celowali we włosy.
Czy próbowałeś kiedyś wyjąć plastelinę zaplątaną we włosach?

Studiując dłuższy czas bardzo uważnie detale muskulatury amerykańskiego superbohatera z czarno-białej odbitki, chłopiec z rocznika siedemdziesiąt parę chciał wyglądać tak samo. Zaczął od pompek. Każdego dnia robił jedna więcej. Po dziesięciu dniach treningu robił już jedenaście pompek i miał wystarczająco dużo uzbieranych drobniaków, by wystarczyło na jedną saszetkę odżywki białkowej Rapid. Miała być cudownym proszkiem. Jego zaczarowanym nasieniem fasoli, które zmieni się w drabinę do sławy najsilniejszego chłopaka w szkole. Odmierzał dokładnie pół łyżeczki i mieszał z litrem przegotowanej wody i wypijał w trakcie treningu.
Na dopingu ćwiczyło się lepiej. Wyniki zauważalne były już po trzecim dniu. Był pewien, że poprawiła mu się wydolność, wzrosła siła. Po szóstym dniu kuracji mimo, że łazienkowa waga tego nie potwierdzała, zauważył istotny przyrost masy mięśniowej. Minęło jedenaście dni. Nie ubyło nawet pół saszetki Rapidu a on czuł, że jego postura, sposób poruszania się – budzi respekt.

Pewnej soboty, po zbiórce wracał do domu bez obrazka ze świętym Jerzym. Dziwił się. Był u księdza w pokoju. Leżeli razem w łóżku. Tym razem w ubraniach. On nic nie mówił. Głaskał go delikatnie po głowie. Miał cały czas zamknięte oczy. Wszystko było inaczej. Wszystko, oprócz zapachu wody kolońskiej. Tak samo drażnił nozdrza, budził te same wspomnienia.

Chrzest kotów odbywał się zawsze w pierwszym tygodniu września. Starsi zbierali się na długiej przerwie i wyczekiwali na nowych uczniów, którzy zaczynali uczyć się tu od czwartej klasy. Gminna podstawówka była szkołą zbiorczą. Oznaczało to, że każdego roku pojawiali się w niej nowe, wyrośnięte dziewczyny. Te najładniejsze były najbardziej oblegane skutkiem czego w okolicy klasy szóstej zachodziły w ciąże a w ósmej były mężatkami.
Chrzest kotów przebiegał łagodnie. Z reguły na długiej przerwie przy wyjściu na dwór ustawiał się szpaler. I rozdawało się tzw. blaszki – czyli uderzano „nowych” z tzw. liścia w odsłonięty kark.

Chłopcy z rocznika siedemdziesiąt parę upatrzyli sobie najbardziej przestraszonego dzieciaka. Na każdej przerwie stał w kącie między ścianą a grzejnikiem. Tak jakby chciał się schować. Był niski jak na swój wiek i drobnej budowy. Miał kruczoczarne włosy i takie same oczy – oczy duże, wyłupiaste, które nijak nie pasowały do bladej, prawie białej cery. Twarz miał drobną i delikatną. Mimo brudu pod poszarpanymi od obgryzania paznokciami dłonie chłopca były prawie dziewczęce. Wąskie i wydelikacone. Z kilometra widać było że nigdy nie pracował w polu oraz że nigdy dotąd z nikim się nie bił.
Na plecach dźwigał wypchany tornister, który wyraźnie mu ciążył. Dzieciak by utrzymać równowagę chodził zawsze lekko przechylony do przodu. W ręku taszczył worek materiałowy ze strojem na wychowanie fizyczne.
Kiedy szedł do szkoły lub z niej wracał wyglądał jak mały nieporadny słonik zaprzęgnięty do pracy na którejś z indyjskich plantacji herbaty po tym jak został znaleziony przy zabitych dla kości rodzicach. Często się potykał. Poprawiał co chwilę tornister. Przystawał wówczas i podskakiwał starając się impetem ciała podrzucić osuwającą się pod własnym ciężarem torbę.
Wypatrzył go Radek.

Rambo II, Ostatnia krew. Początek filmu. Akcja dzieje się w kamieniołomie, w którym pracują skazańcy. John Rambo jest najsilniejszy zatem dostał największy młot i największy kamień do rozbicia. Słychać miarowe uderzenia. Metaliczne, ostre: bam, bam, bam. Nagle odzywa się strażnik. Mówi Jonowi, że ma gościa. John Rambo odkłada młot i idzie do bramy. Brama jest oczywiście zamknięta i dobrze strzeżona. Po drugiej stronie ażurowego ogrodzenia spotyka pułkownika Trautmana, który mu mówi, że jest planowana taka i taka misja w Wietnamie i że on został wytypowany spośród wielu kandydatów przez komputer. I że jeżeli się zgodzi wziąć w niej udział, to zostanie ułaskawiony. Rambo się zgadza. Ufa dawnemu przełożonemu. Na odchodne pułkownik mówi:
– Przykro mi, że wysłali cię do tego piekła.
– Widziałem gorsze – odpowiada Rambo.
Dialog kończy scenkę w kamieniołomie.

Ksiądz przyłożył najpierw poduszkę a później pistolet do skroni. Trzymał palec na spuście. Zza szyby wyglądało to wszystko bardzo poważnie. Zresztą jaki człowiek będąc sam żartuje w taki sposób? Chłopcy początkowo wystraszyli się. Chcieli uciec. Powstrzymała ich ciekawość. Chcieli zobaczyć co się dalej stanie. Domyślali się dalszego biegu zdarzeń. Przypuszczali, że będzie stłumiony wystrzał, dużo krwi i jeden trup, na którego powoli opadać będą śnieżnobiałe piórka z poduszki. W takich sytuacjach przypuszczenia ustępują pola pewności. Chłopcy musieli mieć pewność. Musieli wiedzieć. Musieli to zobaczyć. Zobaczyć na własne oczy. Ksiądz był im to winien. On wolał jednak napić się wódki. Odłożył broń na swoje miejsce i podszedł do stołu. Usiadł. Po chwili zaczął cos notować na starannie ułożonych, luźnych kartkach.

– Chodź tu.
– gdzie?
– cicho, chodź tu. Właź do kibla i rozbieraj się.
– słyszysz co mówi? Ściągaj gacie. No ściągaj. Dobrze. A teraz odwróć się.
– ale…
– cicho, bądź. Chcesz w mordę? Chcesz? Ty pierwszy czy ja?
– Ty.
– Ale to boli. To boli, to bardzo mnie boli. Zostawcie mnie. Zostawcie.
– cicho, bo mówię ci, dostaniesz w mordę.
– co ja wam zrobiłem
– mówię, cicho bądź.
– cicho! Cicho! Ktoś idzie.
– słyszysz cicho! Piśniesz słowo a zobaczysz. Nie ma życia. Zobaczysz. Cicho!
– ale to boli.
– weź mu zamknij mordę. Zatkaj mu ryj. Szybko.
-Ratu…..
– Pomóż mi, pomóż. Trzymaj go. Ściśnij. Tutaj, tak, dobrze. Trzymaj go mocno.

– Czy tym razem zwyciężymy? – zapytał John.
– Tym razem wszystko zależy od ciebie – odpowiedział pułkownik Trautmann.
Tak się kończy jedna ze scen filmu” Rambo II (tytuł oryg. Rambo: First Blood Part II, 1985) – amerykański film akcji, druga część serii o weteranie wojny w Wietnamie Johnie Rambo. Sequel filmu Rambo – Pierwsza krew, wyreżyserowany przez George’a P. Cosmatosa do scenariusza autorstwa Jamesa Camerona i Sylvestra Stallone.” (źródło: wikipedia)

Nastolatek, w szczególności ten, który chodzi do czwartej klasy szkoły podstawowej bardzo dobrze widzi boga. Ze szczegółami. Nastolatek ma dwa miliard pytań, których do końca życia wypowiedzieć nie zdoła, ale porywa się na to, co niemożliwe. Takie jest prawo młodości. Liczy na cud, bo w cuda wierzy.
I pyta. I pyta. I pyta.
Aż któregoś razu, w tajemnicy przed wszystkimi, nawet przed bogiem, zakłada sobie sznurek na szyję. To starannie nawoskowana linka konopna. Zakłada. Zaciska pętle. Popycha nogą stołek. Chwilę się szarpie. Próbuje chwycić linkę. Poluzować ucisk, by złapać oddech. Nie ma jednak żadnego punktu oparcia. Zanim dotrze do niego, że nie wygra z prawami fizyki, w szczególności z definicją punktu oparcia spróbuje tak kilka razy. W końcu podda się.

– Imię oskarżonego?
– Jerzy, wysoki sądzie.
– Nazwisko?
– Nie powiem, wysoki sądzie.
– Czy oskarżony przyznaje się do zarzucanych mu czynów?
– Tak wysoki sądzie.
– Czy oskarżony przyznaje się, że dnia 18 grudnia 1992 roku zabił, zadając dwadzieścia siedem ciosów siekierą…
– Tak wysoki sądzie, przyznaję się. To zrobiłem ja. Ja, Jerzy. Nikt innym. Tylko ja, ja, ja!

Dwa dni po samobójstwie ojca, który powiesił się na oparciu pryczy, mama szczelnie zamknęła oka w domu i odkręciła gaz. Umarła z miłości.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?