Przemysław Witkowski, Preparaty

27 stycznia, 2010 by

.

W 1996 r. Lars von Trier nakręcił film, historię dziewczyny o imieniu Bess, która wyszła za mąż za Jana. Jan pracował na platformie wiertniczej. Kochali się bardzo i prawdopodobnie w szczęściu, zdrowiu i miłości żyliby sobie do kresu swych dni, gdyby nie pan Bóg i jego przykry zwyczaj krzyżowania… ludziom planów.

W filmie Przełamując fale (Breaking the waves) nie ma ładnych zdjęć. Nie ma efektów specjalnych. Nie ma też błyskotliwych dialogów a budżet tego filmu w większości przeznaczony został na paliwo do helikoptera, który kursował miedzy lądem a platformą wiertniczą na morzu (wystarczyło zaledwie na dwa przeloty). A jednak historia Jana i Bess robi niezwykłe spustoszenie w psychice. Długo przed napisami końcowymi – w okolicach sceny, kiedy to sparaliżowany Jan prosi żonę, by ta przespała się z jakimś obcym facetem i mu o tym opowiedziała i Bess spełnia prośbę ukochanego – gdzieś w środku, w duszy powstaje wielki krater, jak po wybuchu bomby A o niespotykanej do tej pory sile.

Kiedy jest po wszystkim chciałoby się wyrzucić płytę z filmem, zniszczyć ale nie można. Człowiek nie ma odwagi ani ochoty oglądać tego po raz drugi lecz nie potrafi pozbyć się płytki ani zapomnieć o kobiecie, która rozmawiała z Bogiem.

Film von Triera oprócz różnych dziwnych emocji, skojarzeń i pytań pozostawia widza sam na sam z masochistycznym pragnieniem doświadczenia kolejnego eksperymentu nuklearnego na własnej psychice. Chciałoby się TO poczuć jeszcze raz, jeszcze raz TO przeżyć, doświadczyć, mimo że TO wymyka się próbom racjonalizacji tak dalece, że nie można TEGO nawet opisać.

Gdyby jednak pokusić się o próbę deskrypcji, to owo TO jest TYM czego zabrakło w tomiki Przemka Witkowskiego pt. Preparaty.

Preparaty jest tomikiem skazanym na sukces. Bo:

1) składa się z tekstów, które zwyciężyły w tegorocznej edycji konkursu im. Jacka Bierezina. Prestiż tego konkursu podupadł, ale każdego roku ogłoszenie wyników jest jakimś wydarzeniem w świecie poetyckim. Wydawca zadbał o to, by umieścić stosowną informację na ten temat na jednej z pierwszych stron tomiku.

2) wydany został w Biurze Literackim – wydawnictwie, które „przy pomocy krytyków znanych i mniej znanych, jest w stanie na swojej profesjonalnie prowadzonej stronie internetowej tygodniami prezentować jako wybitne, lub co najmniej interesujące, książki wydane przez siebie, zarówno te naprawdę bardzo dobre, jak i te, które wydane gdzie indziej, przeszłyby – i niekiedy słusznie – bez echa”, które: „organizuje największy w kraju, kilkudniowy festiwal literacki, na który zjeżdżają się zaproszeni goście z kraju i ze świata”, które: „zdołało zebrać plejadę autorów ciekawych, bardzo ciekawych i takich sobie i kto tym autorom i ich dziełom pomógł uzyskać rangę postaci i dzieł znanych i rozpoznawalnych, jaką dziś – na taką skalę – tylko dobry PR i marketing mogą pomóc uzyskać”, które: „aktywizuje środowisko poetyckie i tłumackie, wyłuskuje talenty, daje młodzieży szansę doskonalenia umiejętności pisarskich na profesjonalnie prowadzonych warsztatach”, które: „wydaje najciekawsze antologie poezji i stara się podtrzymać, czy wręcz rozbudzić zainteresowanie dziełami autorów często hermetycznych, trudnych, nie bardzo łatwo przyswajalnych”, które: „stało się swoistym „monopolistą” w dziedzinie publikowania poezji i ambitnej eseistyki” i w porównaniu z którym inne wydawnictwa projekty literackie i cała „Reszta jest tłem. Bo musi być jakieś tło”(cyt. za: Jakub Winiarski, Kto?)

3) oprócz tekstów w tomiku znajdują się obrazki – a dokładniej: kolaże artystki Niny Łupińskiej. Dla niewtajemniczonych: kolarze to rodzaj wycinanek. Nie trzeba się męczyć. Żeby zrobić kolaż wystarczy klej, nożyczki i kilka kolorowych gazetek. Nina Łupińska do swoich dzieł, którymi – że tak się wyrażę – artystycznie podpięła się pod tomik Witkowskiego wykorzystała zdjęcia i grafiki wyszukane w wikimedia.org oraz w google dla hasła „porno vintage” i „19th century”.

Dla przykładu, wiersz Techniki splotów artystka ozdobiła grafiką chronionego patentem wynalazku Heysera, który miał uniemożliwiać młodym chłopcom masturbowanie się. Grafikę zeskanował i umieścił kilka lat temu w Internecie użytkownik Ghaako. Wykorzystując bardzo trudną artystyczną technikę „cut, copy, and paste” Nina trzema kliknięciami myszki stworzyła kolaż, którym przyozdobiła wspomniany wiersz Witkowskiego. Jeżeli ktoś uważa, że nie ma nic łatwiejszego niż kopiowanie obrazków z Internetu i robienie z nich kolaży, ten się myli. Techniki tej trzeba się uczyć latami, w trakcie studiów i to najlepiej na jakiejś ASP, by mieć zaświadczenie o byciu artystą – np. na Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu, której Nina Łupińska jest absolwentką.

4) Dla potrzeb marketingowych zadbano o laurkę od Karola Maliszewskiego. Oto ona:

Opowiada się tu historię dojrzewania do własnego języka, który formuje się na styku tego, co prywatne, i tego co oficjalne, „medialne”. Wspomina się przodków i używane przezeń języki, impulsywnie odnosząc wspomnienia do inicjacji, do punktu wyjścia. Jednocześnie wiersze te stwarzają iluzję bywania na zajęciach, uczestniczenia w eksperymentach, badaniach, obserwacjach i doświadczeniach, wymienia się w nich i wymyśla nazwy przedmiotów i lekcji.
[Karol Maliszewski]

Karol zapomniał napisać o tym jakie są to wiersze. Czy są dobre? Czy złe? Czy może przeciętne? Ale kto by zwracał uwagę na takie detale. Karol to Karol i jak każdy Karol w Polsce od czasów Wojtyły, tak i ten ma status papieża – co napisze, to święte. Liczy się to, że jest notka o: „języku, który formułuje się na styku tego, co prywatne, i tego co oficjalne”. I wszyscy wszystko wiedzą.

Wiersze Przemka Witkowskiego z tomiku Preparaty, to teksty bardzo dynamiczne. I gdyby wartością poezji była pojęta fizykalnie energia, to wiersze te byłyby świetne. Efekt „szybkiej akcji”, „dynamicznego dziania się” stworzyć może poeta, który opanował technikę języka. Witkowskie jest takim technikiem.W specjalny sposób używa rzeczowników, które w wierszu działają jak ujęcia w filmie.

Dla przykładu.

Oto jeden z tekstów:

do czarnych sukienek czarne biustonosze –
posłuchaj, jak to ciało szeleści.

rytm jest niewyraźny, neony i auta,
puste bramy, ulice oraz dźwięki syren.

wystarczy przejść przez most,
zadomowić się, zapleść.

gdy spytałem którędy, śniłaś mi się siwa.
miało być o związkach, będzie o anarchii.

napisz to od nowa, dołóż zdań twierdzących.
wykluwa się zbiór, coś tkwi, coś się zapętla.

[ŚCISŁE ŁĄCZENIE AKORDÓW]

Trudno powiedzieć coś konkretnego o tym tekście, ale na pewno podoba się on. Nie dlatego, że opowiedziana jest w nim ciekawa historia. Też nie dlatego, że autor wykorzystał niebanalne metafory. Ten tekst jest jak kopnięcie z półobrotu Chucka Norrisa filmowane z różnych kamer, które traci płynność ruchu na rzecz dynamiki, energii i siły.
W strofie drugiej:

rytm jest niewyraźny, neony i auta,
puste bramy, ulice oraz dźwięki syren

autor narzuca czytelnikowi odpowiedni „rytm”. Intuicja zastępuje refleksję. Nie ma czasu na myślenie. Rola odbiorcy zredukowana została do roli widza, który ogląda. Obraz zaś zmienia się za szybko, by zastanowić się. Najpierw są „neony”, które mimo koniunkcji natychmiast zastąpione są przez „auta”, które w milisekundzie zmieniają się w „puste bramy”. Po przecinku natychmiast zmienia się perspektywa. „Brama” ustępuje obrazowi „ulicy”, ta przechodzi w „dźwięki syren”.
Podobnie rzecz się ma z ostatnią strofą:

napisz to od nowa, dołóż zdań twierdzących.
wykluwa się zbiór, coś tkwi, coś się zapętla

Akcja: „to → zdania → zbiór → coś → coś” zastępuje myślenie.

Gdyby spróbować zrekonstruować historię opowiedzianą w tekście, to tym razem zamiast Chucka Norrisa mamy tu do czynienia z zakochanym Jeanem Claude van Damme z filmu Lwie Serce z 1990 r., który efektownymi szpagatami, kopnięciami i nokautującymi kolejnych przeciwników uderzeniami pięści toruje sobie drogę do serca kobiety – wdowy po bracie – chociaż wystarczyłyby kwiaty.

Innymi słowy: użyte środki (technika) są nieproporcjonalne.

W Preparatach tekst zdominował treść tekstu. Bo np. wiersz Pielęgnacja, Tresura jest wierszem o sprawach ważnych. Ale o takich rzeczach pisać trzeba wolno, leniwie by niczego nie przeoczyć. Nie można streścić pokoleniowych relacji, konfliktów i różnic w szybkim, informacyjnym skrócie.

Witkowski ryzykuje pisząc:

krótkie rozmowy i rwane zapiski,
bo wchłania się niechcący, nerwowo
prowadzi się dziennik.

można wyrzucić z domu starodruki, zdjęcia,
bo oni słuchali radia, konstruowali maszyny,
a nam wychodzą same zadrapania i drzazgi.

już wszystko zapisano, na wstążkach z papieru,
sztandarach z bibułki. zdjęli nam smycz
ci starcy z sepii i otworzyli furtki.

i mamy suche oczy i zaciśnięte usta.
zgubione klucze i puste portmonetki.

jak gdyby nigdy nic biegniemy szukać kości.
kto skusi, dostanie serce zwierzęce.

[PIELĘGNACJA, TRESURA]

że czytelnik nie odnajdzie się w histopatologicznych próbkach. Poskładanie preparatów w całość wymaga pewnej precyzyjnej, technicznej umiejętności. Ilu czytelników Preparatów będzie posiadało taką umiejętność? Inne pytanie, które można zadać brzmi: czy na podstawie analizy preparatu sporządzonego z fragmentu ludzkiej wątroby można powiedzieć coś o człowieku?

Istnieje realna groźba, że czytelnikowi tekstów Witkowskiego, rzuconemu w krainę preparatów: „wszystkiego → wstążek → papieru → sztandarów → bibułki → nas → smyczy → starców → sepii → furtki” umknie nie tyle sens strofy:

już wszystko zapisano, na wstążkach z papieru,
sztandarach z bibułki. zdjęli nam smycz
ci starcy z sepii i otworzyli furtki.

ale także straci sens (na rzecz dynamiki) kategoria „starca z sepii” i „sztandarów z bibułki”. Kiedy rozpędza się pewną machinę – a taką jest umysł odbiorcy – nie można wymagać, by w pewnym ważnym momencie machina ta zwolniła. Nie pomoże ani kursywa, ani kolaż wrocławskiej artystki, ani „Marks” (W MODNYCH KLUBACH UDAJEMY SMUTNYCH REWOLUCJONISTÓW), ani „youtube” (W SERIACH, WYDANIACH KOLEKCJONERSKICH). O ile cios van Damme i kopnięcie Chucka każdy może sobie prześledzić w domu korzystając z odpowiednich funkcji odtwarzacza DVD, tak z kontrolą umysłu rzecz ma się inaczej.

Konkluzja jest taka: Preparaty mają wszystko to, czego nie ma film Przełamując fale, i nie ma tego, co ten film posiada.
Marketing, PR, Recenzje, artystyczne kolaże, dynamika, akcja, Maliszewski – a jednak COŚ umknęło Witkowskiemu w tej gonitwie. I TEGO właśnie zabrakło.

Kategoria: Bez kategorii | 80 komentarzy »

Jacek Dehnel, Tytan z plastiku

22 stycznia, 2010 by

.

Był rok 1980 . Naród, który na ustach czuł jeszcze metaliczny posmak papieskiego pierścienia szykował się do odnowy duchowej i do odnowy tej ziemi – polskiej ziemi. Czujne oko władzy dostrzegło ów zamiar i władza także postanowiła się przygotować na odebranie kolejnego porodu idei w historii. Zmobilizowano ZOMO, wojsko i MO. Rozdano dodatkowe komplety uzbrojenia. Na resortowych wtryskarkach wyprodukowano odpowiedni zapas gumowych pałek. A generał w zaciszu swego gabinetu pisał przemówienie do narodu. Na słowa: „Obywatelki i obywatele Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej! Zwracam się dziś do Was jako żołnierz…” naród będzie musiał poczekać jeszcze rok.

Ale rok 1980 obfitował także w wydarzenia niezwykłe, przy których wyczyny solidarnościowców tęskniących za ciepłymi posadkami w zarządach związków zawodowych blakną. Otóż w tym roku urodził się słynny bramkarz Artur Boruc, który pełnię swego talentu ujawni w 2009 r., w eliminacyjnym meczu z Irlandią Północną. Dwa miesiące później tego samego roku przyszła na świat Anna Mucha. Kto nie zna Anny Muchy – kobiety, która słynie z tego, że w tydzień czasu jest w stanie zgubić 14 kilogramów tłuszczu z okolic brzucha i bioderek? A jej mimikę, w szczególności sposób mrugania prawym okiem przeszedł do kanonu warsztatu aktorskiego. Podobno sztuki puszczania oczka na tzw. „Muchę” uczą w rosyjskiej szkole baletu, pekińskiej operze oraz w Hollywood.

Sześć dni po tym jak odtwórczyni roli Madzi w serialu M jak Miłość ujrzała pierwszy promień sztucznego oświetlenia na sali porodowej pani Dehnel powiła synka, różowego bobaska, któremu dano na imię Jacek.

Jacek Dehnel urodził się 1. maja 1980 r. Oprócz tego, że był to dzień wolny od pracy, to także był to dzień szczególny, skoro niespełna tydzień po biskupi zebrani na Konferencji Episkopatu Polski ostrzegli przed „niepokojącymi zjawiskami negatywnymi w życiu społecznym, kulturalnym, gospodarczym, i politycznym”.
Jakie to zjawiska mieli na myśli włodarze kościoła rzymskokatolickiego w Polsce? Dziś możemy się domyśleć i podziwiać zdolności profetyczne episkopatu wspieranego mocami pozaziemskimi.

Jacek Dehnel, jak można przeczytać w licznych biogramach jest: polskim gejem, poetą, tłumaczem, prozaikiem i malarzem. Interesuje się rysunkiem. W wolnej chwili zasiądzie u boku pana dyrektora Zachęty, to wystąpi w TVP (nie mylić z TVN Turbo). „Jego wiersze były tłumaczone m.in. na baskijski, francuski, gaelic, łotewski, słowacki, słoweński”. Sam zaś zabłysnął jako Laureat Nagrody Kościelskich (2005) i Paszportu Polityki (2006). Jest też znany z tego, że niektórych nagród jak Angelus (2007) i Nike (2009) nie dostał, chociaż było blisko. Sam o sobie mówi:

żelu nie używam, we fraku chodzę wyłącznie do opery (i z pewnością nie noszę do niego melonika), zwrotu „kurwa mać” nie stosuję

[Jacek Dehnel | 2007-06-03 13:16:35]

O poecie Jacku Dehnelu świat usłyszał od innego poety – Czesława Miłosza. Ów utytułowany przyjaciel Iwaszkiewicza natychmiast dostrzegł potencjał w dorastającym młodzieńcu. Przeczytawszy (albo i nie) „Żywoty równoległe” (wyd. 2004) napisał:

Pojawienie się nowego i niewątpliwie prawdziwego poety jest zawsze rzeczą radosną (…). Poetyka jego wierszy jest mi bliska i nie ukrywam, że ona to skłoniła mnie do tego pochlebnego sądu”

Niestety, nie dane było mu się zbliżyć oraz zaznać pełni smaku poetyki „nowego i niewątpliwie prawdziwego poety”, bowiem tuż po lekturze debiutu młodzieńca Czesław Miłosz umarł. Jedni mówią, że ze starości. Inni milczą.

Namaszczonemu Krzyżmem Czesława, młodemu poecie z dnia na dzień zrobiło się jakby lżej, jakby łatwiej.

Ale nie wszyscy jednak podzielali wiarę Miłosza w potencjał drzemiący w Jacku Dehnelu. Oprócz przebrzydłych zawistników łasych na trofea, które przypadły w udziale utalentowanemu młodzieńcowi uwagi krytyczne zgłosił też wybitny znawca literatury polskiej i światowej, ekspert w dziedzinie poezji i kosmicznych znaków von Daenikena, krytyk, prozaik i poeta – Jakub Winiarski. W recenzji „Żywotów równoległych” Winiarski napisał:

„Cóż, mnie, człowieka innej epoki zdecydowanie mniej przekonały utwory Jacka Dehnela i skromniejszy jest mój zachwyt, a w istocie: zachwytu we mnie generalnie brak. Mnie wiersze Dehnela kojarzą się ze stylistycznymi wprawkami, zręczne to i bez błędów, ale – paradoks taki dostrzegam – wierszem jest tu nie każdy wiersz. Nie przekonuje mnie sprytny zabieg antydatowania utworów, mający uwiarygodnić ich językowy anachronizm i stylizację, nie bawią mnie koncepty quasi-klasycystyczne w dedykacjach („Niegdyś niesłusznie dedykowane pannie…”) i tylko dandysowska aura tej liryki wydaje mi się poruszająca, bo śmieszna”

Jacek nie zraził się słowami krytyki. Nie miał zresztą ku temu powodów, gdyż błogosławieństwo Czesława Miłosza otworzyło mu drzwi salonów literackich. Rok po debiucie młodzieniec odbierze nagrodę Kościelskich. Później Paszport Polityki za rok 2006 w kategorii „literatura”. Do szczęścia brakuje jeszcze Nike, Angelusa i oczywiście Nobla.

Zastanawiające jednak jest to co się stało z wybitnym krytykiem – Jakubem Winiarskim.

Otóż wystarczyło kilka miesięcy by krytyk zrozumiał krytykowanego poetę – uświadomił sobie, w którym momencie popełnił błąd. W recenzji kolejnego tomiku Dehnela „Wyprawy na południe” (wyd. 2005) Winiarski napisał:

już Dehnela lepiej rozumiem, już mnie nie rozbawia tak bardzo jego emploi, uważam, że emploi nieważne, bo Dehnel ma talent bardzo duży i że ciekawsza jest jego wersja klasycyzmu od wielu, jakie pojawiły się na polskiej scenie poetyckiej w ciągu ostatnich przynajmniej dziesięciu lat.

Ale taka samokrytyka nie zadowoliła Winiarskiego. Obcując z dziełami Jacka Dehnela długo, często i namiętnie w 2006 r. Jakub w recenzji zbioru pt. „Wiersze 1999-2004” (wyd. 2006) wyznał:

Poezja Jacka Dehnela – a przynajmniej wiersze do tej pory przez niego napisane – najmocniej chyba stawia pytanie o czas. Ale nie w sensie jego łatwego do zaobserwowania „przemijania”, lecz w jego tajemnym stosunku do kultury i sztuki, której najdoskonalsze wytwory przejawiają się jak gdyby w przestrzeni, gdzie władza czasu nie sięga, lub sięga słabiej, ze znacznie stępionym ostrzem. Zdaniami tym – poza wszystkimi dalszymi ich implikacjami – chciałbym dziś zasygnalizować zmianę swojego nastawienia do poezji Dehnela, z którą pierwsze moje zetknięcie, jak dziś to widzę, nie było bardzo fortunne.”

W niespełna dwa lata „stylistyczne wprawki” zmieniły się w dzieła filozoficzne, w których mędrzec rozstrzyga istotę sekundy, minuty i godziny zadając pytania o sens czasu i przemijania.

Dokonał się cud pierwszy – Nawrócenie Krytyka. Cudem drugim była przemiana dandysa w filozofa. Jacek Dehnel bardzo dobrze odnalazł się w tej roli. Jako filozof – miłośnik mądrości wszelkiej – zna się na wszystkim, wszystko umie i w ogóle jest taką intelektualną złotą rączką. I tak:

.
Jacka Stosunek do polityki.
.

Jest rok 2006. Władzę w Polsce przejęli bracia Kaczyńscy. Roman Giertych jako minister edukacji zarządza na poziomie szkół podstawowych, w gimnazjach i w szkołach średnich obowiązkową uniformizację. Przy okazji – w trosce o dobro duchowe narodu – zabrał się za „oczyszczanie” kanonu lektur z elementów antypolskich. Wylatuje m.in. Gombrowicz.

Jacek Dehnel nie pozostał obojętny na takie niszczenie dziedzictwa kulturowego. Pogrążył się w filozoficznej zadumie, przemyślał wszystko raz, przemyślał drugi raz. Następnie zebrał się w sobie i jednym tchem wyrzucił ze swojego filozoficznego wnętrza następującą myśl:

to, co robi polski minister edukacji jest, moim zdaniem, żenujące. Minister Łybacka była żenująca, minister Wiatr był żenujący. Ale Giertych i Orzechowski to już spełnienie najgorszego koszmaru, to nieuctwo jakiego nawet Ochab chyba nie reprezentował.

[Jacek Dehnel | 2007-06-03 14:31:51]

Prawda, że to głęboka myśl? A wszystkim, którzy zgłosiliby pretensje do takiej oceny relacji kultura – kolejni ministrowie rządów zaczynając od roku 2004, Dehnel odpowiada:

ja, jako obywatel kraju, który opłaca tych patafianów, mam święte prawo krytykować ich, kiedy w sposób oczywisty kompromitują siebie i Polskę, udowadniając zupełny brak kompetencji.

[Jacek Dehnel | 2007-06-04 20:36:59]

Tworząc podwaliny nowej koncepcji myśli politycznej, w której kluczową rolę odgrywać będzie kategoria: „żenujące”, „żenująca” i „żenujący” oraz pojecie „najgorszego koszmaru” i „patafiana” Jacek Dehnel objawił się jako doskonały teoretyk polityki dorównujący Clausewitzowi, co zapewne nie zostanie przeoczone przez biografów.

.
traduttore traditore
.

Unikalny talent Dehnela ujawnia się szczególnie w jego roli jako tłumacza. I tak, w lipcu 2009 r. na portalu nieszuflada.pl publikuje tekst Carla Sanburga pt. A Coin, Bronzes.

Translatorski kunszt Jacka Dehnela objawia się nie tylko w dziele ale i w polemice z argumentami krytycznych czytelników. Oto dowód.

Pierwsze wersy oryginału Dehnel przetłumaczył następująco:

Wasze zachodnie głowy tutaj, odlane w metalu,
Dwaj, którzy razem się zacierają,
Wspólnicy we mgle.

[Jacek Dehnel 2009-03-16 00:43:08]

Jedna z krytycznych czytelniczek zwróciła uwagę na osobliwość wspólników zacierających się we mgle. Przeczytawszy oryginał (Your western heads here cast on money, / You are the two that fade away together / Partners in the mist), poszperawszy trochę w głowie, trochę w słownikach Ewa Poniecka – bo o niej mowa – zwróciła utalentowanemu tłumaczowi uwagę, że:

Pan chyba nie rozumie wiersza „Moneta”, nie można tłumaczyć tak mechanicznie jak Pan to robi, lecz należy poznać kontekst i sens słów.
tłumaczy Pan początek:

Wasze zachodnie głowy tutaj, odlane w metalu,
Dwaj, którzy razem się zacierają,
Wspólnicy we mgle.

toż to brednia buffo i jakaś nieudolna kalka!

Po pierwsze monety się bije (tutaj cast) a nie odlewa, odlewa się dzwony, czy armaty lub pomniki, monety się bije. I jest to w języku polskim związek frazeologiczny „bić monetę”,
który też doskonale oddaje proces technologiczny, polecam na Żelaznej przed Mennicą Polską obejrzeć wystawioną prasę… do bicia, nie do odlewania.

a dalej w tłumaczeniu zagubiony jest Pan jak dziecko we mgle:

„Dwaj, którzy razem się zacierają,
Wspólnicy we mgle.”

czy Pan w ogóle orientuje się o czym mówi wiersz w oryginale, do czego sie odwołuje?????
Można pomyśleć, że pisze Pan, ni w pięć ni w dziewięć, o jakichś bimbrownikach pędzacych samogon na zacierze gdzieś w leśnej mgle koło Limanowej…

Panie Jacku, bardzo lubię Pańską prozę, ale do poezji to Pan głowy nie ma i poza powielaniem schematycznych form jak pantum, pokazuje Pan, nie po raz pierwszy, że poezji Pan nie czuje.

[Ewa Poniecka | 2009-03-16 14:02:00]

Nasz bohater nie zdał się zbić z pantałyku. Nie takie zarzuty odparł, nie takie uwagi przeżył. Z wrodzoną sobie finezją i taktem odpowiedział:

Fajnie, że Pani mnie posyła do mennicy (mam niedaleko), ale wystarczy do słownika – gdyby Sandburg chciał napisać „minted”, to by tak napisał. Nasze „bicie” monety to właśnie „to mint”. „Cast” to „odlewać” właśnie. Proszę nie poprawiać autora, autor wiedział, co pisał.

[Jacek Dehnel | 2009-03-16 21:32:06]

Ewa Poniecka to nie Jakub Winiarski. Zresztą kobiety są złym materiałem na dobrych konwertytów.

Pokazując, że w jej żyłach zamiast delikatnej, wycackanej krwi menstruacyjnej płynie stężony kwas siarkowy odpisała:

Kompromituje się Pan :)
Pan nie zna angielskiego, już któryś kolejny raz pisze Pan

„Good-by” to „Żegnajcie”.
GOOD BYE – Panie Dehnel, or welcome to the dictionary. a „where”(gdzie) myli sie Panu z „when”(kiedy) „My, którzy nadchodzimy, kiedy was już nie ma,”

twierdzi Pan ze „cast” to odlewać, nie rozumie Pan postawowych zwrotów,
skąd Pan wziął prerie w liczbie mnogiej? I nade wszystko arcynieudolne „Dwaj ktorzy sie razem zacierają” pomijam błędy z kolejnych wierszy, poziom żenujący:(, obawiam się
że byłby Pan bez szans na rozszeżonej maturze z angielskiego.

Bez satysfakcji stwierdzam po tym co Pan tutaj opublikował, że się Pan ośmiesza porywając sie na tłumaczenia poezji amerykańskiej. Panie Jacku, wygląda na to że nie zna Pan ani języka ani kultury amerykańskiej. Nie uważam sie za znawczynię, chociaz będąc tam 4 razy, przejechałam je wzdłuż i wszerz, Pan jednak jest – Pan wybaczy – ignorantem idącym w zaparte, jak młokos.

ps.
Wracając do „cast”, może Pan sobie „odlewać” nawet „w metalu”, ale będą Pana polewać. Może zacznie Pan uczyć Amerykanów angielskiego i wytłumaczy im to słówko.

Ten prosty wiersz Pana przerasta, od początku do końca Pan bredzi i nawet do głowy Panu nie przychodzi, że słowo cast dotyczy wizerunku „western heads” który moze być przedstawiony (cast!) na banknocie lub monecie, jak głowy prezydentów, Statua Wolnosci, Indianin czy inne.

Pan odlewa z metalu monety magicznym słówkiem cast w dehnelowym rozumieniu.
Pozostaje tylko powiedzieć Panu w dehnelowym angielskim „good-by” czyli Dehnylu żygnaj;)


[Ewa Poniecka | 2009-03-17 00:14:42]

Jacek, mianowany 2006 r. przez Winiarskiego na filozofa, ma tę rzadką przypadłość, że nie myli się nigdy (z akcentem na „nigdy”). Wybadawszy po tonie wypowiedzi, że Ewa Poniecka nie da się łatwo przekonać do jego wersji angielszczyzny, że jest ona tego rodzaju kobietą, której definicje zapisano w słowniku pod literką W jak Walkiria postanowił użyć argumentu terminalnego, który ostatecznie przechyliłby szalę zwycięstwa w tej jakże zaciętej polemice na jego stronę. Stawka jest niebagatelna. Nie chodzi tu o „odlewanie” czy „bicie” monet, nie chodzi tu też o poezję, literaturę i jakość przekładów literackich ale o prestiż. Jeżeli chodzi o kwestie prestiżu i honoru Jacek Dehnel działa szybko i bezkompromisowo – niczym legendarna brzytwa Okchama (sic!). Odpisał:

P. Poniecka:

Jasne, że nie znam angielskiego. Dlatego właśnie kończyłem klasę dwujęzyczną z wykładowym angielskim, pisałem z angielskiego maturę, a magisterium – z translatoryki na przykładzie Larkina.

[Jacek Dehnel | 2009-03-16 23:52:32]

I wszystko jasne.

Inny rodzaj uzdolnień translacyjnych Jacek objawił przy okazji pracy nad przekładem wierszy łotewskiego poety Karlisa Verdinsa (Karlis Verdins, Niosłem ci kanapeczkę, wyd. 2009). O tym, że Jacek jest dobry z angielskiego, bo zdawał z tego języka maturę o tym wiemy z jego rozmowy z Ewą Poniecką. Ale czy Jacek Dehnel miał ocenę celującą z łotewskiego? Podobne pytania nurtowały innych miłośników poezji:

Tłumaczył Pan z łotewskiego? To jestem pod wrażeniem, bo ja wiem tylko, że „nams” to dom, „”iela” to ulica, „kalns” to wzgórze, „parstavnieciba” to przedstawicielstwo, a „filiale” to filia, oddział. Wiem, bo dwa lata tem zakładałem w Rydze przedstawicielstwo spółki, w której pracuję, a rok temu musiałem je przekształcać w oddział:-)


[ Maciek Froński | 2009-06-07 22:48:07]

Jacek Dehnel odpowiedział:

Nie znam łotewskiego.

[Jacek Dehnel | 2009-06-07 23:51:46]

Zatem jak powstało polskie tłumaczenie wierszy łotewskiego poety Verdinsa? Przetłumaczyć instrukcję obsługi pralki można przy użyciu słownika. Do tego nie trzeba specjalnej wiedzy filologicznej. Ale tłumaczenie poezji to inna sprawa. Czyżby kolejny cud? Wszystkich zainteresowanych tłumacz Dehnel odsyła do „Od tłumacza”, w którym wszystko wyjaśnia.

Ale jak to w życiu bywa znaleźli się tacy – nazwijmy ich „konserwatystami” – którym rewolucyjna metodologia przekładu sie nie spodobała.

Pierwszym był Andrzej Tchórzewski – poeta i tłumacz, który występując pod pseudonimem „lusia gremplarka” napisał:

byli już tacy, którzy tłumaczyli z gruzińskiego nie znając nawet liter gruzińskiego alfabetu lub z nieistniejących języków takich jak mołdawski(rumuński używany w Mołdawii) czy tadżycki(perski z Tadżykistanu.)Tłumaczenie z „rybek”(przekładów filologicznych) kojarzy się z socrealizmem i ociera o hochsztaplerkę. Zapewne „lansowanie” (głównie siebie),bo żeby coś zasadnie promować z jakiejś literatury trzeba znać tę literaturę i wiedzieć, co wybrany przez nas autor znaczy w tej literaturze. W przeciwnym razie jest to zwyczajna dezinformacja przypadku współpracy pracy z „nejtiwem” są jeszcze problemy psycholingwistyczne i pytanie o zakres kompetencji językowych „współpracownika”(Kłania się „późny” Chomsky).Naturalnie, końcowy rezultat może być zupełnie znośny, zwłaszcza dla osób wierzących w cuda. Weryfikowalność takich przekładów jest bliska zeru. Sprawę ratuje cmokierstwo lub snobizm.

[ lusia gremplarka | 2009-06-08 22:42:39]

Inny tłumacz i poeta – Roman Kaźmierski – podzielił pogląd Tchórzewskiego:

Nie akceptuję tzw. rybek, jako sposobu na tłumaczenie z innego języka. Po ponad 25 latach pobytu i znajomości języka szwedzkiego w jego wszelkich wariantach (co było nieodzowne w moim zawodzie), mam coraz więcej wątpliwości, niepewności itp. niż w początkowych latach życia tutaj.
(…)
Przez szacunek dla Autorów obcojęzycznych, przez szacunek dla ich języka, przez pokorę wobec nieprzetłumaczalności poezji w ogóle – znając i język, i literaturę szwedzką, przekładam bardzo rzadko, z wielkimi oporami i poczuciem niepowodzenia.

Życzę, oczywiście, powodzenia temu tomowi łotewskich wierszy. Pozdrawiam –

Roman Kaźmierski

[Roman Kaźmierski/nrml | 2009-08-06 21:58:55]

99,99 % populacji tego świata przyznałoby rację Kaźmierskiemu i Tchórzewskiemu. Zresztą chłopaki wiedzą, o czym piszą. Pierwszy od lat przekłada z języka szwedzkiego drugi tłumaczy poezję anglosaską, francuską, gruzińską i hiszpańską. Ale pozostała jedna setna populacji uważa owo przekonanie, że: „tłumaczy się teksty z języka, który się zna” w epoce komputerowych programów tłumaczących, słowników elektronicznych, translatorów google’a jest zwykłym anachronizmem. Trzeba przecież iść z duchem czasu!
Wydaje się, że i Jacek Dehnel należy także i do tej mniejszości. Przypuszczenie owo potwierdza jego odpowiedź starszemu koledze :


Pański argument sugerował nie wprost, że należy mieć za sobą ćwierć wieku obcowania z językiem, żeby przekładać – oczywiście muszę się zgodzić z tym, że wieloletnie obcowanie z językiem wielce pomaga tłumaczowi. I biję się w piersi, że nie obcowałem przez ćwierć wieku z łotewskim, ale podałem usprawiedliwienie: nie jestem w wieku emerytalnym, ba, nie mam nawet 40-tki i – z uwagi na to, że nie urodziłem się Łotyszem – nie miałem okazji obcować z łotewskim przez tyle lat. Ale równocześnie można podać szereg przykładów na słynne tłumaczenia, które zrobili poeci nie znający języka oryginału, lub znający ten język krótko i pobieżnie.

[ Jacek Dehnel | 2009-08-08 11:50:32]

Teoria przekładu tekstu literackiego Jacka Dehnela to nauka w sobie. Wszystkich zainteresowanych tą rewolucyjną metodologią zachęcam do lektury „Od tłumacza” w Karlis Verdins, Niosłem ci kanapeczkę. Książeczkę można kupić na Allegro od SuperSprzedawcy o nicku KoliberGdansk za jedyne 19,99 zł. Niecałe dwie dychy za dzieło rewolucyjne? To prawdziwa okazja.

Oprócz tłumaczeń z (dosłownie) obcych Jackowi Dehnelowi języków, nasz bohater robi karierę w TVP.

.
Telewizja Polska
.

Od września 2006 do czerwca 2009 Jacek występował jako jeden z prowadzących w programie kulturalno-rozrywkowym Łossskot. Nie mówił zbyt wiele, ale był i to się liczy. O programie i swojej w nim roli Dehnel pisze:

Program „Łossskot” jest programem, w którym on sztuce wypowiada się trzech dyletantów – użytkowników (i zarazem twórców) kultury, a nie ekspertów. Taka jest formuła tego programu

[Jacek Dehnel | 2007-06-04 20:36:59]

Telewizja publiczna realizowała misję i program ten początkowo emitowany był o przyzwoitej porze. Nie trzeba było polewać się zimną wodą, by doczekać. Trójka prowadzących: muzyk Tymon Tymański, dziennikarz Maciej Chmiel i poeta Jacek Dehnel odwalali kawał dobrej, kulturalnej roboty. Poprawka. Dobrą robotę odwalał Tymon Tymański, który sposobem ekspresji oraz artystyczną energią przytłoczył kolegów. Doszło do tego, że Jackowi pozostało się tylko uśmiechać przed kamerą.

Ludzie to zauważyli. Niektórym zrobiło się przykro. Inni zaś odnieśli wrażenie, że ekscentrycznie ubrany młodzieniec, z czarną laseczką w dłoni jest elementem wystroju wnętrza studio nagrań. Pojawiły się więc głosy: „Jacku! Dlaczego? Powiedz, dlaczego to robisz?!”. A ten, nigdy obojętny na głosy swoich fanów, odpowiedział:

pracuję tam dla pieniędzy, bo np. do komfortu pracy potrzebuję własnego mieszkania bez współlokatorów (choćby najmilszych) i martwienia się, czy znajdę kogoś do wolnego pokoju od września, potrzebuję książek, płyt i od czasu do czasu wyjazdu w jakieś miłe miejsce. A dzięki Łossskotowi mam to dzięki stosunkowo interesującej (rozmowy o kulturze) pracy na względnie rozsądnych warunkach.

[Jacek Dehnel | 2008-10-03 17:28:4]

Zaś wszystkim tym, którym się nie podoba jego telewizyjne wcielenie radzi:

Jeżeli jakość Łossskotu jest dla Pana za nisko, to przecież nikt Pana nie zmusza do oglądania tego programu. Ja nie oglądam, ba, nawet telewizora nie mam – i żyję.

[ Jacek Dehnel | 2008-10-11 23:55:38]

Czy to nie dziwi, że współtwórca programu nie ogląda swojego dzieła?

Wkrótce, kiedy okazało się, że oglądalność Łossskotu porównywalna jest do oglądalności reklamy pianki do golenia emitowanej o wpół do szóstej rano, pojawiły się plotki o tym, że ów program kulturalno-rozrywkowy może zniknąć z anteny. Czy Jacek się zmartwił? Nie chodzi o pieniądze, ale o kulturę, która bez Łossskotu byłaby przecież uboższa. Jaka była jego reakcja, kiedy w lipcu 2009 r., w Gazecie Wyborczej ukazał się tekst pod tytułem: „Program kulturalny w TVP nie potrzebny”? Dehnel odpowiada:

wieści o likwidacji „Łossskotu” chodzą od dwóch lat mniej więcej :) A ja na szczęście przynajmniej od roku jestem w komfortowej sytuacji „będzie, to będzie, nie będzie, to nie będzie”. Oba rozwiązania mnie satysfakcjonują, co jest bardzo wygodne.

[Jacek Dehnel | 2009-08-02 08:56:36]

Kolejnym pracodawcom Jacka Dehnela życzymy tak utalentowanego pracownika, który nade wszystko ceni sobie „komfortowe sytuacja”. Jego podejście „będzie, to będzie, nie będzie, to nie będzie” nie jest może tak rewolucyjne jak tłumaczenie poezji z dosłownie obcych języków, ale jakże modne i popularne.

.
Na zakończenie

.

Za sto lat każdy historyk literatury, który podejmie się próby analizy fenomenu Jacka Dehnela, będzie musiał odpowiedzieć na pytanie: „czy on był zawsze taki?”. Otóż, co może wydać się niebywałe (chociaż kategoria „niebywałe” nie ma jeżeli chodzi o Jacka Dehnela zastosowania), już dziś z łatwością można znaleźć odpowiedź. Otóż: on zawsze taki był. Był najlepszy w przedszkolu, podstawówce, liceum i na studiach.

Hola, hola! – ktoś mógłby przerwać opowieść i zadać pytanie: „A gdzie matura?”
Tym ciekawskim odpowiada jak zwykle nasz filozof, poeta, prozaik, tłumacz, malarz:

Maturę z rozszerzonego angielskiego, dziękuję, zdałem w 1999 roku na 6.

[Jacek Dehnel | 2009-03-16 23:52:32]

Później były studia. Studencka asceza, życie wolne od imprez, z dala od studentek, które w okolicy 2.-3. roku zrobią wszystko, by złapać męża, opłaciło się:

Nie musiałem płacić za warunki i powtarzanie, bo zdałem wszystkie egzaminy.

[ Jacek Dehnel | 2008-12-08 23:09:34]

W pocie czoła, rezygnując z przyjemności tego świata, żyjąc życiem pełnym wyrzeczeń nasz bohater otarł się o absolut. I nie chodzi tu o gatunek wódki, ale o szczególny rodzaj wiedzy, która stała się wyczuciem a wyczucie wiedzą w dodatku w skórkowej oprawie z nadrukiem PWN. Jacek Dehnel objawia światu swoją najgłębszą tajemnicę:

Tak się składa, że moje wyczucie i moja wiedza są zgodne ze słownikiem

[Jacek Dehnel | 2008-11-13 16:43:08]

I cóż, na zakończenie chciałoby się dodać: „Zatem na kolana chamy!”

.

[Wszystkie cytaty – wypowiedzi Jacka Dehnela i innych bohaterów felietonu pochodzą z portalu nieszuflada.pl]

Kategoria: Bez kategorii | 28 komentarzy »

Justyna Bargielska, Dwa fiaty.

19 stycznia, 2010 by

.

Pierwszego sierpnia 2009 roku, trzydzieści siedem minut po godzinie dziewiątej Miłosz Biedrzycki (MLB) zjadł drugie śniadanie, popił je kawą i wyraźnie ukontentowany klepiąc się po brzuchu wyznał:

„Zawsze się cieszyłem, kiedy mogłem prosto i jasno wypowiedzieć swoje zdanie o wierszach, które przeczytałem z przyjemnością. Tak jak to się stało np. na książkach Szczepana Kopyta czy Moniki Mosiewicz. Znacznie częściej zdarzało się, że w jasnych i prostych słowach musiałem odmawiać publicznego wyrażania swojej opinii, bo wiersze niewystarczająco mi się spodobały – ale o tym wiedzą autorzy i wydawcy, którzy zwracali się do mnie z takimi prośbami.”

Ilu wydawcom, ilu autorom Miłosz Biedrzycki musiał odmówić publicznego wyrażenia swojej opinii – tego nie dowiemy się nigdy. A szkoda. Warto byłoby poznać preferencje estetyczne człowieka, który jednocześnie potrafi zachwycić się głębokimi i nasączonymi filozofią kontynentalną tekstami Szczepana Kopyta („Yass”) i odmóżdżoną, poskładaną w wersy sieczką rymującej pani prawnik – Moniki Mosiewicz („Cosinus salsa”). Że na „prostą i jasną wypowiedź” Biedrzyckiego na temat dzieł Moniki Mosiewicz nie miało wpływu to, że razem tyraja w projekcie pod tytułem PoeWiki – o tym wszyscy wiedzą. Nikt nie śmie wątpić w to, że dzieła uduchowionej prawniczki:

Ty pokrętna lampucero,
Zabier od mojego pice!
Wredna małpo jak cie spiero!

albo haiku:

ławka pod blokiem
żubr powoli wychodzi
zaraz dwunasta

Miłoszowi Biedrzyckiemu się po prostu podobają. Że są po prostu nadzwyczajne. Po prostu odkrywcze. Po prostu wybitne. Są po prostu po prostu – chciałoby się podsumować odwołując się do postulatu prostoty i jasności, którą MLB zaprzągł dla potrzeb krytyki literackiej.

Nie jest to pomysł zły. W notkach o książkach, wydanych tomikach roi się od potworów – zdań albo nawet całych akapitów, których zrozumienie przekracza możliwości filozofów analitycznych. Żeby nie być gołosłownym pachnący wydawniczą farbą przykład:

O najnowszym debiucie Przemysława Witkowskiego, Przemysław Owczarek pisze:

„Ta poezja żywi się asocjacjami, symbiozą odległych znaczeń, odkrywa świat nie w leksykalnych dystryktach i stratyfikacjach, ale w melanżu ich zasobów.”

Ktoś mógłby powiedzieć, że przykład Owczarka jest chybiony. Wszak jego kontakty na niwie poezji z obcymi cywilizacjami są powszechnie znane (kliknij tu, by przeczytać protokół ze spotkania Przemysława Owczarka ze spotkania z UFO) i że być może tym razem jako poeta będący na statku kosmicznym przyjął zbyt dużą dawkę promieniowania. Stąd te asocjacje, stratyfikacje i inne dziwne słowa. (Ciekawe czy o kolejnym debiucie Przemysława Witkowskiego wypowie się Przemysław Owczarek w podobnej manierze czy może zrobi to w języku robotów jako C3PO, gdzie PO będzie skrótem od imienia i nazwiska . Ale czas przyszły zostawmy swobodnemu biegowi wydarzeń.)

Wracając do Miłosza Biedrzyckiego i jego prostoty. Kiedy MLB wypowiada się na temat książek czy wierszy swoich kolegów i koleżanek, które „przeczytał z przyjemnością” to robi to zwykle po kartezjańsku: clair et distinct. Kult prostych słów, zdań prostych, prostego sposobu myślenia, prostych rachunków 2+2 – tego chciałoby się wymagać od każdego szanującego się krytyka literackiego.

Jedną z ostatnich znanych książek, które spodobały się Miłoszowi Biedrzyckiemu jest tomik Justyny Bargielskiej pt. Dwa fiaty. Wiadomo skądinąd, że MLB zawsze ucieszy się, kiedy będzie mógł się wypowiedzieć jasno i prosto na temat książek, które mu się spodobały. Każdy człowiek lubi się cieszyć i dąży do tego, by mógł się cieszyć jak najczęściej i jak najdłużej. Dlatego pragnienie Biedrzyckiego wyrażenia swojej opinii jasno i wyraźnie i w tym przypadku jest zrozumiałe i ma swoje psychologiczne uzasadnienie. Biedrzycki ciesząc się pisał, pisząc cieszył się a cieszył się i pisał tak:

Justyna Bargielska już w swoich wcześniejszych książkach dała się poznać jako jedna z najoryginalniejszych i najbardziej wyrazistych współczesnych polskich poetek. Tym razem proponuje nam podróż Dwoma fiatami, odznaczającą się wirem kalejdoskopowych obrazów, wirtuozerią składni i fundamentalnymi pytaniami zadawanymi w sposób, wobec którego trudno pozostać obojętnym. Tak, jakby do pierwszego, przedustawnego fiat! poetka mocą swojej mowy i umysłu dodawała własne, drugie fiat! – czasem polemicznie, czasem aprobująco, zawsze poruszająco.”

(Miłosz Biedrzycki o książce Dwa fiaty.)

Uważny czytelnik prawdopodobnie kilka lat poświęci rozmyślaniom nad powołaną przez Biedrzyckiego do życia kategorią: „pierwszego, przedustawnego fiat”. Na końcu i tak okaże się, że synteza harmonia praestabilita z fiat – nawet tym z silnikiem o rekordowej pojemności pół litra, który produkowała FSO – pozostanie wieczną tajemnicą swego stwórcy, który w przerwach między myśleniem, jedzeniem i śmianiem się ma zwyczaj przechadzania się po nieznanych nikomu ścieżkach.
Nie zwalnia to jednak z poznania literackiej causa prima tego radosnego i jakże twórczego uniesienia, którym Miłosz Biedrzycki postanowił podzielić się ze światem.

W związku z tym należy sięgnąć do źródła – tomiku Justyny Bargielskiej pt. Dwa fiaty.

Justyna Bargielska podłączona do programu (grupy dyskusyjnej) kserokopia.art.pl wydawała swoje wcześniejsze książki w oficynie wydawniczej Jarka Łukaszewicza. Ta jednak splajtowała (właściciel i redaktor wydawnictwa kserokopia zmuszony był do uczestnictwa w podrzędnym konkursie organizowanym przez GOK, by móc wydać swoją książkę! Cóż za upodlenie dla poety-wydawcy, który ma na swoim koncie takie szlagiery jak „th” Edwarda Pasewicza.) i autorka zmuszona była znaleźć innego wydawcę.

Czy szukała długo, czy krótko – o to należałoby zapytać autorkę. Ostatecznie książka ukazała się w poznańskiej serii: Biblioteka Poezji Współczesnej.

Kilka uwag wstępnych.

Pierwsza sprawa – fatalny tytuł. I tym nie należy się przejmować. Chociaż jakiś złośliwiec mógłby powiedzieć, że w porównaniu z China Shipping i Dating session tytuł Dwa fiaty to i tak jeżeli nie przełom jakościowy w twórczości artystki to przynajmniej milowy krok w dobrym kierunku.

Zanim napiszę o „drugiej sprawie” pozwolę sobie zacytować pierwszy tekst z tomiku:

Lęk jak ze starej książki: ona się boi, że może stać się panterą
i wcale jej to nie podnieca, bo co robi pantera? Czy pantera może
nie zamykać ust do zdjęcia, czy może iść spać w swoich nowych
[butach?

Pantera czerstwi chleb, na który spojrzy, ma taki dar.
Młynarka ma dar też fajny, że ożywia mięso.
Ale jedno chciałaby mieć z pantery: gdy ktoś przychodzi i mówi
pociąg, który istnieje tylko w rozkładzie, właśnie odszedł, umieć
powiedzieć ach, tak? a nie próbować zjeść słońce, żeby nie zaszło.

[Piękna młynarka]

Druga sprawa – przed przystąpieniem do lektury należy korzystając z żyletki i nożyczek wyciąć:
1) z Gazety Wyborczej z nagłówka: „Uwaga, rząd zapowiada podwyżki” słowo: „Uwaga”
2) z Tygodnika Powszechnego wyciąć stały fragment z działu recenzje: „to jest książka o”
3) przy użyciu kleju / taśmy klejącej połączyć słowa „uwaga” oraz „to jest książka”
4) z odpowiednimi fragmentami tekstu o Alicji Tysiąc opublikowanymi w Gościu Niedzielnym tak by powstał napis:
5) „Uwaga, to jest książka o stracie ciąży”

I teraz zacytuję drugi tekst z tomiku Dwa fiaty:

To musiał być dzień Bożego Ciała. Starsza kobieta
wiodła za sobą okazałą downicę: córciu, córciu,
gdy umrę, co się z tobą stanie. A ja nie mogłam ci
starsza obiecać kobieto, że jej nie zjemy, niedokładnie znam zwyczaje
mojego gatunku, nie na tyle dokładnie.
Widuję nas, jak przystajemy na rogach ulic,
wyjmujemy z portfeli zdjęcia budynków krytych złotymi kopułami
i pokazujemy je sobie nawzajem, mężczyźni i kobiety,
starzy i młodzi, ale czy tęskniąc, czy grożąc, nie wiem.
To musiał być ten dzień, wzdłuż torów
albo skrajem parku szedł mężczyzna w brązowej marynarce,
niósł piłkarzyki główkami do dołu
i nic na to nie poradzę, ale słońce, ono chyliło się ku zachodowi.

[Pole bawełny]

Dlaczego cytuję? Otóż sprawa z tomikiem Dwa fiaty przedstawia się następująco:

bez uprzedniego założenia, że wiersze te napisane zostały dla kobiet, które straciły ciąże sens tekstów jest na tyle rozmyty, że niezauważalny (np. w tomiku Zdanowicz, Jak umierają małe dziewczynki, była sytuacja odwrotna). Justyna Bargielska ciągle pisze szyfrem wierząc, że kategoria „cierpliwości i wytrwałości czytelnika” ma przynajmniej jeden desygnat. Moim zdaniem autorka tomiku Dwa fiaty popełnia błąd „szyfrując”, „kamuflując przekaz” a jej wiara w cierpliwość odbiorcy przypomina przekonanie Miłosza Biedrzyckiego, że istnieje coś takiego jak „przedustawne fiat”.

Oto przykład:

Nikt nie umarł w tym filmie, nikt w nim nie chciał niczego.
Zachrzęściło w pokoiku, więc wstałam sprawdzić,
zainkubowana podopieczna ośmiuset ton bazaltu, twoja mama.
Ktoś dzwonił domofonem
półtorej, dwie godziny, a potem wstukał kod i sam się wpuścił.
Jak grzyb tęczowy na buzi Matki Boskiej,
tak kwitnie samotność, kobieca i ludzka. Gdy nie śnią się stada
utopionych krów, noc lubi przynieść
coraz to głupsze proroctwo, pięć, cztery,
trzy gwiazdki anyżku, które zostały, żeby wyjść i wrócić,
rzucić pieniążek oknem, zrozumieć się telepatycznie.

Dziecko chce się uczyć o wietrze, o prądzie,
a ja mam ze sobą tylko szal zielony,
byśmy sobie mogły poudawać morze.

[Na pasku]

O czym byłby ten tekst, gdyby nie założenie: „uwaga, to jest książka o stracie ciąży”? Luźnymi obserwacjami połączonymi za pomocą przecinków i spójników? Jest tu „śmierć w tym filmie”, „zachrzęszczenie w pokoiku”, jest nawet „samotność, kobieca i ludzka” (To miło, że autorka nie ulega presji społecznej i słusznie, bo zgodnie z naturą, rozróżnia wśród uczuć te, które należą do ludzi i te, które są właściwe dla kobiet), jest „noc” i „sen” i są nawet „uśpione krowy” – ale takie namnożenie zagadek przypomina poukładanie na jednej ścieżce w lesie tysiąca strzałek zrobionych z suchych gałązek, które mają być wskazówkami w zabawie w podchody. Ilu czytelników jest na tym świecie, którym wystarczy czasu i cierpliwości by sprawdzić każdy sens, by pójść w tym kierunku, który wskazuje każda ze strzałek?

Inny tekst:

Coś jak mapy przed bitwą i ich światło z poczty,
ich brudny śnieg w szparach, ich posiedźcie tutaj
a mama zapoluje, ich dwa kręgosłupy, widok szczegółowy –
nikt się nie spodziewał, a tutaj wtem nagle.

I giełdy, i ropa
reagują. Sąsiedzi nie mając nikogo nawzajem
wzywają policję do wyjącego wiatru.

A kiedyś szłam latem po zwiniętych torach

[I konie, i ptaki]

Podobna sytuacja. Kalambur: „mapa przed bitwą” + „ich światło z poczty” + „ich brudny śnieg w szparach” – i w zasadzie te trzy elementy tekstu wystarczą na sześciogodzinna prelekcję na temat znaczenia „mapy przed bitwą”, „ich światła z poczty” itp.

Pytanie, które się pojawia w trakcie lektury tomiku Dwa fiaty – dlaczego Bargielska jako poetka rezygnuje z prostoty przekazu? Dlaczego komplikuje tekst i sens tam gdzie w grę wchodzą elementarne uczucia? Dlaczego w miejscu, w którym powinny być emocje, ścisk w gardle, tam gdzie powinna być reakcja kobiety, która na prośbę koleżanki zamiast porodu filmuje urodziny sinego trupka, są kolejne męczące wskazówki rozszerzające pole interpretacji w nieskończoność? Dlaczego Justyna Bargielska w tomiku Dwa fiaty stara się za wszelką cenę być – jak to ujął Biedrzycki Miłosz – „najbardziej wyrazistą” i „najbardziej oryginalną” polską poetką? I w końcu: dlaczego w tomiku Dwa fiaty zabrakło przede wszystkim kobiety, kobiety która:

Stała tam i patrzyła, czy oni patrzą na nią, ale nie patrzyli.
I może tylko rząd płaszczów ją trochę zrozumiał,
może glina, gdy wyschła, zwróciła na nią swoje
poczciwe, martwe oko.

[strzela, strzela a jest motylem]

Jako czytelnik chciałbym poparzyć się od Bargielskiej ogniem emocji. Chciałbym aby w każdym fragmencie książki „stała tam i patrzyła, czy oni patrzą na nią”. Chciałbym widzieć Justynę Bargielską – kobietę z jej wnętrzem pełnym ognia i krwi z rozerwanego serca a nie „najbardziej wyrazistą”, „najbardziej oryginalną” poetkę. Kobiety są o wiele ciekawsze niż poetki.

Kategoria: Bez kategorii | 29 komentarzy »

Izabela Filipiak, Joanna Wajs, Katarzyna Ewa Zdanowicz. Na raz, dwa, trzy: Wszystkie rodziny poetek są szczęśliwe.

13 stycznia, 2010 by

`

Carlos Fuentes w jednym z opowiadań w książce  ” Wszystkie rodziny są szczęśliwe”  opisuje trzy siostry spotykające się nad grobem ojca w regularnych odstępach czasu. Zmarły nakazał córkom przez dziesięć lat odwiedzać swoje miejsce spoczynku. Tylko w ten sposób kobiety otrzymają pieniądze na swoje utrzymanie.

Dlaczego wspominam o historii tej toksycznej rodziny,  a nie o wykorzystywanych żonach, dzieciach z innych opowiadań autora zawartych w tej powieści? Ponieważ to było moje pierwsze skojarzenie, gdy postanowiłam napisać o trzech poetkach piszących wiersze o przemocy, o uczuciu, o krzywdzeniu najbliższych i o rodzinnych tajemnicach.

Chronologicznie  poniżej wklejam trzy wiersze. Rozpoczyna swoją hstorię najstarsza z poetek.

“Ballada o dojrzewaniu” Izabela Filipiak

Jej melodia snuje się w tle w trakcie poprzedniej rozmowy Jej źródłem jest maszyna z piosenkami.

Siedzieliśmy przy herbacie mój ojciec i ja Nad stołem
lekka konwersacja Pod stołem stróżka krwi na deskach
ciemniejąca Znaczyła ślad grawitacji

Kochałem dwa razy i obie odeszły Powiedział: Ty
doczekasz pory Teraz będę łagodny – i pokazał
ostrze Drżące czerwienią kropel na krawędzi
zbiorów

Będziesz podpierać mój świat zbudowany Na
barkach twojego losu Bądź mi daleka gdy
jesteś za blisko Rozpala się w piecu mój
niepokój…

Jak obrączką otoczył moje palce Pocałunkiem
twardym i gorącym Będziesz mi wierna aż do
śmierci szeptał. I śmierć spadła z gałęzi i koniec”

Pa,  pa Katarzyna Ewa Zdanowicz

nie chcę cię straszyć ale mama mówiła
że za to co mi zrobiłeś pójdziesz do piekła
i nie awansujesz
wyglądam teraz jak barbi którą podkarmiono
albo myszka miki po trepanacji czaszki
noszę okulary wielkie jak słoneczniki
warkocze chude jak dżdżownice
i piżamę w tłuste biedronki
właściwie wciąż jestem tą samą dziewczynką
której zdjąłeś majtki
ale już więcej nie nabiorę się na te tanie chwyty
jak miłość śmierć prawda i pisanie wierszy”

Sprzedawca kieszonkowych lusterek Joanna Wajs

jak uderzają o siebie i okręcają się dźwięcząc
na jego piersi kieszonkowe lusterka
i jak on ich słucha schodząc w dół ulicy
gdzie wzbiera ciemność

sprzedaje zapalniczki, tabakierki z laki
wyświadcza przysługi zabłąkanym królom,
wręcza każdemu owalne, matowe lusterka
blade jak jego źrenice, podobne do pustych wężowisk,
by zastąpiły im oczy

jak uderzają o siebie i okręcają się dźwięcząc
na jego piersi kieszonkowe lusterka
i jak on ich słucha schodząc w dół ulicy
gdzie wzbiera ciemność

sprzedaje zapalniczki, tabakierki z laki
wyświadcza przysługi zabłąkanym królom,
wręcza każdemu owalne, matowe lusterka
blade jak jego źrenice, podobne do pustych wężowisk,
by zastąpiły im oczy

widziałam go tej nocy, minął mnie na rogu,
na jego dłoni błysnęła sucha wężowa skóra
kiedy zasłonił płaszczem i przyspieszył kroku,
jakbym już dała mu wszystko, nic o tym nie wiedząc
kiedy zasłonił płaszczem i przyspieszył kroku,
jakbym już dała mu wszystko, nic o tym nie wiedząc”

Trzy zwierzenia poetyckie kobiet o różnym ciężarze gatunkowym.

Katarzyna Zdanowicz próbuje strach ubrać w żart i w ten sposób oswoić. Nie epatuje dosadnością, rozmywa tropy. I do końca nie wiem, czy w jej wierszach tym złym jest aktualny ukochany narratorki, czy ktoś bliski bardzo dorosły.  Joanna  Wajs wykorzystuje iluzję tajemniczości , aby w niedopowiedzeniach ukryć strach dziecka. Ale ten strach i ból czuję gdy czytam wersy:

„widziałam go tej nocy, minął mnie na rogu,
na jego dłoni błysnęła sucha wężowa skóra”
I te wersy bardzo dobrze zapamiętałam. Motyw ręki w ciemnym pokoju jest złym wspomnieniem niejednego dziecka, które nie wie co jest jawą, a co snem.

I na koniec zwierzenie  Izabeli Filipiak to dla mnie bezsilność, udręka i przystosowanie się narratorki do bycia wykorzystywaną.  Beznamiętny ton w opisie przemocy fizycznej i psychicznej, monolog ojca i  przejmujące zakończenie: Będziesz mi wierna aż do śmierci szeptał. I śmierć spadła z gałęzi dojrzała i koniec.

Autorka sugeruje, że dopiero po śmierci ojca, ustaje przemoc. Ból nadal jednak jest i ma we wspomnieniach pożywkę. Ten wiersz o „szczęśliwej rodzinie” jest da mnie autentyczny przez swoją beznamiętność i poddanie się.

Ale utworów  o takiej tematyce nie powinno się porównywać, to byłoby niegodziwe. Trzeba je przeczytać i pobyć z nimi. I dlatego mój pierwotny zamysł o zdecydowaniu, który wiersz jest najlepszy, legł w gruzach. Mogę tylko porozmyślać o tym jak wyglądają szczęśliwe rodziny od środka.

Kategoria: Bez kategorii | 16 komentarzy »

Katarzyna Ewa Zdanowicz, Jak umierają małe dziewczynki – diabeł jest zawsze pod łóżkiem

7 stycznia, 2010 by

.

Dawno, dawno temu w pewnej willi w Ameryce

1)

Weszliśmy do łazienki i on wziął taką małą
żółtą rzecz. Nie wiem, co to było. To było coś
w rodzaju pojemnika. I on wszedł
przede mną. Kiedy ja weszłam, miał pojemnik.
I miał pigułkę przełamaną na trzy części.
I powiedział: Czy to jest quaalude?’

2)

On mówił: „Chodź tu na dół”.
A potem ja powiedziałam, że mam astmę
i że nie mogę muszę wyjść
z powodu, że zimne i ciepłe powietrze, czy coś takiego.
A on powiedział: „Chodź tu na dół, tylko na chwilę”
Więc w końcu zeszłam.

3)

pytanie. – Kiedy mówisz, że cię podtrzymywał, to w jaki sposób?
odpowiedź – On miał ręce na moich bokach, tak dokoła tutaj i on był
pytanie – Wokół pasa?
odpowiedź – Tak. Potem on zaczął nimi poruszać, a ja po prostu wyszłam.
pytanie – Czy kiedykolwiek miałaś astmę?
odpowiedź – Nie.
pytanie – Dlaczego więc powiedziałaś mu, że masz astmę?
odpowiedź – Ponieważ chciałam wyjść.

4)

Co odpowiedziałaś?
Powiedziałam, że chcę wrócić do domu, ponieważ potrzebuję wziąć moje lekarstwo.
A co powiedział pan P.?
Powiedział: „Tak, niedługo zabiorę cię do domu”

5)

Co zrobiłaś?
Powiedziałam mu powiedziałam, że chcę że chcę wrócić do domu. Powiedziałam: Nie, muszę teraz wrócić do domu
Co powiedział pan P.?
Powiedział, żebym poszła do innego pokoju i się położyła.

6)

Co się potem stało?
On przysunął się do mnie
i pocałował mnie, a ja mu mówiłam:

Nie.
Trzymaj się z daleka.

Ale trochę się go bałam,
ponieważ nie było tam nikogo innego.

7)

zsunął się w dół i zaczął pieszczoty.
– Co to znaczy?
– To znaczy, że on zszedł na dół na mnie, czyli umieścił swoje usta na mojej waginie.
– Co robił?
– On po prostu lizał i sama nie wiem. Zbierało mi się na płacz. Byłam trochę…
Miałam zamiar… „Nie. Przestań!”

Ale się go bałam.

8)

pytanie – Jak długo pan P. miał swoje usta na twojej waginie?
odpowiedź – Kilka minut.
pytanie – Co się potem stało?
odpowiedź – Rozpoczął ze mną stosunek.
pytanie – Co uważasz za stosunek?
odpowiedź – Umieścił swojego penisa w mojej waginie.

9)

Czy chcesz,
żebym wszedł od tyłu?

Nie!
Ale P.

podniósł moje nogi
i wszedł w mój odbyt

10)

Kiedy mówisz, że on wszedł w twój odbyt, co przez to rozumiesz?
wło-żył swo-je-go pe-ni-sa w mój t-y-ł-e-k.

11)

„Roman, jesteś tam?” P. odpowiedział:
„Tak, właśnie wyszedłem z jacuzzi i się ubieram”

On podszedł do drzwi, uchylił je i rozmawiał z nią
A ja wstałam, założyłam moją bieliznę i zaczęłam iść

12)

Zatrzymał mnie i znowu położył.
Potem zaczął odbywać znowu ze mną stosunek,
a potem po prostu przestał.


13)

Ponieważ ja to mogłam poczuć i to było na mojej bieliźnie.
To było na mojej bieliźnie. To było na moim tyłku i na tych rzeczach.

pytanie – Mówiąc to, czy sądzisz, że on szczytował w twoim odbycie?
odpowiedź – Tak.

14)

Siedziałam w samochodzie i płakałam.
Kiedy jechaliście do domu, czy coś do ciebie powiedział?
Powiedział coś jak… Nie pamiętam, kiedy…

15)

Na tym urwanym zdaniu kończy się
36. strona stenogramu protokołu przesłuchania S. G.
przed Wielką Ławą Przysięgłych hrabstwa Los Angeles, 24 marca 1977 roku.

Wystarczyło 26 lat, by relacje trzynastolatki obrosły kulturowym mchem. Dokładnie tyle czasu musiało upłynąć, by penetrowany trzynastoletni odbyt zmienił się w:

jej ciało kruche i pachnące mlekiem
włosy wilgotne pełne snów i deszczu

[kurz i blask]

Wiersze Katarzyny Ewy Zdanowicz z tomiku Jak umierają małe dziewczynki są dziwne. Bo z jednej strony trudno w nich dostrzec naiwność wpisaną w wielkie, wiecznie nienasycone obrazem świata zewnętrznego oczy dziecka. Zdanowicz zamiast próbować przemycić dziecięcą emocję, posługuje się ustalonymi schematami kulturowymi. Umierające dziewczynki są: „kruche i pachnące”. Pachną „mlekiem”. Ich włosy są „pełne snów i deszczu”. Z drugiej strony w tekstach widać wyraźną stylizację na naiwną dziecięcość zarówno w formie jak i w treści. Np. Zdanowicz posługuje się prostym jak dziecięca prośba „
chcę pić” i sugestywnym jak okrzyk „chcę kupę!” obrazowaniem:

o północy plac zabaw przypomina cmentarz
i nikt się już nie bawi w piaskownicy
nie mamy łopatek grabek i wiaderek
idziemy tam się całować i nabijać z ciszy

[Jaś i Małgosia]

Obrazy świata dziecięcego wzmagane są przez zastosowanie prostej rytmiki. Czytając tekst SIO (w kontekście tomiku, jest to fantastyczny tytuł! gratulacje) trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z jakąś wyliczanką z piaskownicy.

a on nie kocha wcale jej
i ona też nie kocha jego
leżą nago i gryzą sen
czy to coś złego czy coś złego

a on ma siwe krucze brwi
a ona oczy ma jak sarenka
lecz nie wiadomo kto z nich jest zły
czy grzech jest ciężki czy wina wielka

a na polach gnije mgła
i wilki wyją pod domami
a on to ty a ty to ja
i strach jest w nas i ponad nami

[sio]

Ale mimo tych zabiegów w tekstach z tomiku może nie tyle brak jest autentycznych emocji, ale zostały one przerobione. Wygląda to tak jakby poetka zabawiła się poetyckim photoshopem, by z bardzo dobrych tekstów zrobić jeszcze lepsze. Dla przykładu. Oto tekst:

trzeba zdusić tę iskrę myślała
i zdusiła ją zębami jak pluskwę

taka dzielna choć taka mała
umie wszystko przemienić w pustką

[tomb raider]

i kolejny:

gdy już ją miał
jej ciało kruche i pachnące mlekiem
włosy wilgotne pełne snów i deszczu
gdy już ją miał
i spała cicho w jego domu
i jadła mu z rąk jak oswojone zwierzę
a blask z niej jak kurz opadał na podłogę
i przed snem mówiła obudzę się w tobie

zrozumiał że nie ma nic

[kurz i blask]

Tomb Raider jest perłą. Jest jak wyznanie 13. letniej Samanthy: „powiedziałam nie i że muszę wrócić teraz do domu”. Ale w drugim tekście widoczne są już narzędzia photoshopa, za pomocą których Zdanowicz najpierw fokusuje uwagę na świecie dziecka by za chwilę umiejętnie skoncentrować ją na wewnętrznych rozterkach starszego pana, który naprawdę kocha dzieci. Zrozumienie, uświadomienie wewnętrznej pustki sprawcy – po jednej stronie. Po drugiej „pachnące mlekiem” „jedzące z ręki jak oswojone zwierzę” dziecko. Obrazy, pomiędzy którymi stoi tytułowa tragedia.

Na marginesie: łatwo sobie wyobrazić, że gdyby nie tytuł tomiki i kontekst, wiersz ”kurz i blask” mógłby być zupełnie inaczej odczytywany. Mógł świetnie funkcjonować jako liryczna opowieść miłosna. Jestem pewien, że istnieją na tym świecie kobiety, które chciałyby doświadczyć na własnej skórze takiego spojrzenia, które odkryłoby w nich „blask spadający jak kurz na podłogę”

Graficy uważają, że ludzkie oko nie jest w stanie wychwycić edycji graficznej, pod warunkiem, że nie przewyższa ona 25% oryginału.

W wierszach edycje „upiększające” są natychmiast wychwytywane. Pytanie w tym, czy są one udane czy nie. O ile w wyżej omawianym tekście użycie tego narzędzia może się podobać lub nie, tak w innym przypadku zabieg upiększający zniszczył tekst. Na przykład:

moim ulubionym bohaterem kreskówek jest Jezus
czasami w upały wchodzę do kościoła
posadzka jest chłodna krew pachnie czereśniami
czeszę się jak Maryja mam swego anioła
……………………………………………………………………..
chciałabym umrzeć na krzyżu który dla mnie zrobisz

[koncert życzeń]

Ja chciałbym przeczytać ten piękny tekst bez umierania i krzyża i kropeczek. Te cztery wersy (bo chcę czytać tylko cztery wersy) umieszczone na stronie 14. funkcjonują w określonym nastroju lirycznym, w określonej semantyce.

Na zakończenie

Katarzyna Ewa Zdanowicz, Jak umierają małe dziewczynki, Wałbrzych 2003

Koncert życzeń

moim ulubionym bohaterem kreskówek jest Jezus
czasami w upały wchodzę do kościoła
posadzka jest chłodna krew pachnie czereśniami
czeszę się jak Maryja mam swego anioła

Gratuluję!

ueberealitaet.JPG

Kategoria: Bez kategorii | 19 komentarzy »

teraz! kurwa KOMIKS

5 stycznia, 2010 by

.

Szanowni Państwo,

pewien pragnący zachować anonimowość artysta prosił o opublikowanie komiksu. Ze względu na charakter i jakość dzieła spełniam prośbę:

Oto KOMIKS (kliknij by pobrać)

Kategoria: Bez kategorii | 28 komentarzy »

find yourself – statystyczne podsumowanie meksykańskiego roku

1 stycznia, 2010 by

.
statystyki 1 statystyki 2 statystyki 3 statystyki 4 statystyki 5 statystyki 6 statystyki 7 statystyki 8 statystyki 9 statystyki 10 statystyki 11 statystyki 12 statystyki 13 statystyki 14 statystyki 15 statystyki 16 statystyki 17 statystyki 18 statystyki 19 statystyki 20 statystyki 21 sstatystyki 22 statystyki 23 statystyki 24 statystyki 25 statystyki 26 statystyki 27 statystyki 28 statystyki 29 statystyki 30 statystyki 31 statystyki 32

I co? Nie było tu twojego nazwiska? tytułu tomiku? Nie przejmuj się, jutro opublikuje wszystkie numery IP. Tam na pewno się odnajdziesz.

Kategoria: Bez kategorii | 2 komentarze »

Jarek Łukaszewicz, trójmasztowiec. „Głębia pęknięcia wysychającego dna”

29 grudnia, 2009 by

.

Dziesięć euro i osiemdziesiąt centów wystarczy by zaspokoić swoją estetyczną próżność. Za tę sumę można nabyć jedno ze zdjęć Jana Saudka (strona autorska: www.saudek.com) w rozmiarze 60 x 85 cm, oprawić w antyramę i powiesić na ścianie w salonie. Kiedy zaintrygowani i zachwyceni niezwykłą fotografią goście będą pytali o autora należy zachować konieczne w takich przypadkach opanowanie graniczące z obojętnością na zachwyt i odpowiedzieć krótko:

– To? Aaa, to. To Saudek.

Oczywiście goście nie będą mogli oderwać wzroku od autorskiej reprodukcji. Będą nasycać się niezwykle zaaranżowana estetyką. Po chwili milczenia któryś z gości zada pytanie:

– A kto to jest ten Saudek?

Teraz można dać upust swoim najbardziej krwiożerczym instynktom. Spoglądając z pogardą i politowaniem na ciekawskiego ignoranta, z artystyczno-pedalską manierą należy machnąć rączką i powiedzieć:

– Phi! Nie wiesz? No wiesz. Jak możesz nie widzieć? Phi!

Można też powiedzieć głośno:

– Nie wiesz kto to jest Saudek? Naprawdę?

A następnie zwracając się do pozostałych gości zakpić:

– On nie wie kto to jest Saudek? Niebywałe.

Kontemplując towarzysko-salonowy szmer, w którym przewijać się będą słowa: „niebywałe” „nie wie” „jak może? niebywałe”, „doprawdy niebywałe” można spokojnie rozsiąść się w swoim ulubionym, skórzanym chesterfieldzie i wpatrywać się w osobliwy proces wykluczania jednostki. Przyglądać się jak stado białych owiec dystansuje się od czarnej owcy, która jeszcze kilkanaście sekund wcześniej miała taki sam kolor runa co reszta.

Dziesięć euro i osiemdziesiąt centów można zagospodarować inaczej. Można wymienić w kantorze euro na złotówki i za dokładnie 43 złote i pięćdziesiąt groszy kupić sobie tomik Jarka Łukaszewicza pt. Trójmasztowiec. W cenę Jarek Łukaszewicz wliczył koszt opakowania (koperta z folią bąbelkową), przesyłki (pocztą poleconą) oraz kilka minut własnego niezwykle cennego czasu, który poświęci na udzielenie wszelkich informacji drogą telefoniczną na temat stanu realizacji zamówienia. Jeżeli uświadomimy sobie, że długość przeciętnej rozmowy telefonicznej to minuta i jedenaście sekund oraz że w tym czasie zamiast informować Łukaszewicz mógłby napisać przynajmniej jeden wiersz, to dla dobra duchowej substancji narodu będzie lepiej jeżeli zniecierpliwieni opieszałością poczty polskiej nie wybierzemy numeru +48 602 535917 i nie będziemy nękać poety, który w tym czasie na pewno tworzy kolejne dzieła.

Karol Maliszewski tak napisał o Trójmasztowcu Łukaszewicza:

Oto tajemnica poezji po przełomie: pękła ta wysoka skała, ten jakiś Ajudah, i poeta spadł wprost na wielopasmową ulicę języka; teraz błąka się tu i tam, wybierając to i owo, by nałożyć na siebie, by spokrewnić to, co do tej pory nie spokrewniano. To coś więcej niż słowna gra, czyli grzebanie w pudle z napisem „puzzle informacyjnego chaosu”. To kategoryczne oddzielenie się od zbyt łatwo wypowiadanego świata. Oto tajemnica miary. Umiarkowanie w widzeniu i snuciu. Arnolfini, Łukaszewicz i to trzecie.

Nie mając dostępu do tych pokładów świadomości, które są zarezerwowane tylko dla Karola Maliszewskiego nie zamierzam wnikać w istotę kategorii: „poezji po przełomie”, „jakiegoś Ajudaha”, „pękniętej wysokiej skały”, „spadającego poety”, „języka jako trasy WZ” itp.
Nie przeczę, że mądrości Maliszewskiego niczym kozaczki z futerkiem od Versace pięknie prezentują się na ostatniej stronie okładki, ale jak wyjaśnić sens odbitej pieczątki o treści „egzemplarz prawoskrętny” na jej pierwszej stronie?

Kserokopia.art.pl ma na swoim wydawniczym koncie takie produkcje jak m.in. „th” Edwarda Pasewicza czy „China Shipping” Justyny Bargielskiej. Zarówno w „th” jak i w „china shipping” połączenie tekstu i grafiki było optymalne. Do tekstów Pasewicza zapis nutowy pasuje tak, jak nutacja diastematyczna do piętnastowiecznego Graduału Łęczyckiego. Zaś w kontekście „china shipping” użycie czcionki z elementarzy dla dzieci także ma znaczenie.
Innymi słowy wydawnictwo kserokopia.art.pl specjalizuje się w eksperymentach wydawniczych, w których próbuje się połączyć wrażliwy tekst – jakim jest poezja z obrazem.

Ale jak to z eksperymentami bywa – jedne są udane inne mniej a jeszcze inne to kompletne fiaska. I do tej ostatniej kategorii zaliczyć można właśnie Trójmasztowiec Jarka Łukaszewicza.

Trójmasztowiec wydany został w nakładzie 500 egzemplarzy. Do każdego z nich dołączona została ulotka z informacją wydrukowaną złota farba na białym papierze o treści: „NAGRODA GŁÓWNA w II ogólnopolskim konkursie na autorską książkę literacką Świdnica 2009”. Oprócz Maliszewskiego są także wycinki z recenzji – Agnieszki Wolny-Hamkało, która informuje target rodzaju żeńskiego, że: „ Było sobie życie. Widziało się w nim rzeczy niesłychane. Kochało się – z miłości, innym razem ze strachu, albo tylko tak sobie. Dla zabicia dnia. Brało się, co dają: sporo wściekłego piękna, niespodzianek w języku, zwykłego szarego chleba. Czasem mięso ostatnich żyjących przedstawicieli gatunku. Grzeszyło się i modliło”. Jest też notka Antoniego Matuszkiewicza o tym, że: „Trójmasztowcem” wypływamy na głębię subiektywnej i kulturowej pamięci” oraz o „mroku przykrytym błyskotliwością odbić” i „oczywistości spływających w nieoczywistość horyzontu” i o „poszarpanej elipsami narracji”.

Na temat grafiki wykorzystanej dla celów tej publikacji, to są to zdjęcia z wycieczki do Izraela. Raz kotek. Raz dziewczynka z długimi nogami. Innym razem stolik w restauracji. Powtarzający się motyw to napisy w języku hebrajskim. Ale trafi się także jakaś dziewczyna z karabinem. Oprócz tego są wystawy sklepów z butami, z ciuszkami dla ciężarnych, fotki straganów, papci – czyli wszystkiego, co może wzbudzić we współczesnym czytelniku niepokój albo smutek egzystencjalny.
Reasumując: są to najzwyklejsze zdjęcia, które jest w stanie zrobić każdy, kto ma aparat fotograficzny i potrafi go obsługiwać w trybie „automat”. Gdyby spróbować je porównać, to fotki strzelane przez Michała Kobylińskiego (Gila Gillinga) na spędach poetów, kiedy to odbywa się masowe skarmienie sałatką majonezową są gorsze od tych, które znalazły się w Trójmasztowcu. Gorsze, ale tylko odrobinę.

W sprawie wierszy. Jeżeli ktoś uwierzy Maliszewskiemu w to, że są to teksty „po przełomie”, że spotka tu „jakiegos Ajudaha” itp., to się zawiedzie. Trójmasztowiec to zbiór tekstów banalnych. Na przykład:

nieźle się urządziłeś – mówi
i wylicza nazwiska przedwojennych
fabrykantów – wskazuje lodówkę piecyk
i telefunken, więc gdy wyciąga
odkurzacz (posprzątam ci na wszelki
wypadek) mówi „hoover”, jak gdyby wiedziała
że on jest winien tej zawiei

[bifurkacja]

I teraz zgaduj zgadula. O czym jest ten wierszyk? Dodać należy, że na sąsiedniej stronie jest fotka z zachmurzonym niebem i pustą plażą, na której porozkładano leżaki i rozstawiono stoliki.

Kto zgadnie proszony jest o wysłanie e-majla z odpowiedzią na adres:

poczta@kserokopia.art.pl

Nagrodą będzie nieskrywana radość poety, że ktoś zrozumiał bądź próbował zrozumieć jego przekaz.

Inny przykład kunsztu poetyckiego autora Trójmasztowca:

heloł wagino, dzień dobry szyjko
zmieniwszy kosmiczną wyporność
znosisz dary małżonko – powiedział
Arnolfini – „a gdzie zanosisz dary?”

do Pana dary zanoszę
że śmiercią mnie obdarzył
że mogę liznąwszy
palca wiatr stwierdzić
lub wywołać
i liście zzieleniawszy
też wydają się wilgotne
trochę

Arnolfini w fotelu pęcznieje
z radości i milknie kluczowa
nieufność pomiędzy Bogiem
i córką oraz jej synem jej bratem

[małżeństwo Arnolfinich]

Jak wyżej, także i ten tekst opatrzony został obrazkiem. Zamiast plaży jest niewyraźne – bo robione nocą – zdjęcie oświetlonej skąpo wystawy sklepu z sukniami ślubnymi. Łatwo się domyśleć co będzie przedstawione na pierwszym, drugim, trzecim, czwartym a nawet piętnastym (gdyby takowy istniał) planie zdjęcia. Analogicznej łatwości w odgadywaniu brak, gdy chodzi o tekst i jego znaczenie. Ale zanim czytelnik porzuci nadzieję warto spojrzeć na ostatnią stronę okładki. Przeczytać jeszcze raz notkę Maliszewskiego i Matuszkiewicza o tym, że „od dawna tkwimy na mieliźnie” i że „jedyna głębia, to głębia pęknięcia wysychającego dna” a już nie czujemy się odosobnieni w otępieniu poznawczym. Prawda, że płytko?

Obok fotki wystawy piekarni znajduje się tekst pt. galapagos. Podobnie jak zdjęcia ten tekst także nie zaskakuje. Czytamy:

pod tamtym mostem Alma maher błagała
męża, żeby nie robił wiochy, potem kiwnęła
głową (na gropiusa i poszli), i tam taki ładny
piasek na brzegu szkli się w wieczornej latarni
że i punki sobie wydeptują miejsca na orgazmy
jak żółwie błyszczą skórzane kurtki nad szprewą
chrzęszczą nity, trzaskają martensom sznurówki
sypie się do butów

[galapagos]

Na pewno Łukaszewicz znajdzie kilkadziesiąt fanek (przynajmniej pięć w samej Świdnicy), które po przeczytaniu tekstu o „wydeptywaniu miejsc na orgazm” rozpłyną się w sosie własnym. Nie wątpię także, że „trzaskające sznurówki”, „błyszczące kurtki” oraz „chrzęszczące nity” utorują drogę do niejednego serca profesjonalnego krytyka literackiego. Mnie jednak zastanawia konsekwentne użycie wyrazów z języka obcego w zapisie fonetycznym. Zamiast Sprewa jest szprewa, zamiast Hello jest „heloł” a Michael Douglas to „majkel daglas” [frotka].
Czytając te fonetyzmy zastanawiam się na którym to pasie tej wielopasmówki lingwistycznej, o której pisze Maliszewski, się znalazłem? Czy może jest to namacalny dowód domniemanego przełomu?

Na zakończenie.

Trójmasztowiec Łukaszewicza jest kolejna pozycja wydawniczą, która zalegać będzie na półkach magazynowych hurtowni. Winą za taki stan rzeczy obarczony zostanie – jak w każdym takim przypadku – system dystrybucji i marketingu. Nie można odmówić Maliszewskiemu, Wolny-Hamkało ani Matuszkiewiczowi dobrej woli. Zrobili wszystko, by Trójmasztowiec dobrze się sprzedał. Notki o „przełomach”, „pękających skałach”, „dnach” itp., dawno się zdewaluowały. Teraz niemal każdy tomik posiada na okładce standardową laurkę od Wolny-Hamkało, Maliszewskiego itp. Wszystkie tomiki wydawane w tym kraju przecież są dobre. Wszystkie są przełomowe, nadzwyczajne, odkrywcze, epokowe, wyjątkowe itp.. W tym kontekście tomik Łukaszewicza także się nie wyróżnia, na co zwrócili uwagę zacni i szanowani krytycy.

lukaszewicz-trojmasztowiec

Kategoria: Bez kategorii | 27 komentarzy »

od serca i z serca. Świąteczna kardiochirurgia

22 grudnia, 2009 by

.
Szanowni Poeci, Szanowne Poetki,
Działacze, Działaczki

W związku z tym, że życzenia wysyłane w korespondencji seryjnej wyszły z mody i trendy są życzenia spersonalizowane, dlatego życzę Tobie:

Justyno Radczyńska-Misurewicz – nowej kiecki, wizyty w SPA, byś raz w życiu poczuła się jak prawdziwa kobieta a nie solistka. No i żebyś się rachować w końcu nauczyła.

Jacku Dehnelu – ci wszystko idzie jak po maśle. Gładko. Bez oporów, z poślizgiem – że tak się wyrażę: z palcem w dupie. Tu nie ma pola do popisu dla życzeniodawcy. Może tylko tyle, byś tak samo zrealizował się w metaloplastyce jak w malarstwie, rzeźbie, krytyce literackiej, dziennikarstwie, w aktorstwie jako statysta, poezji i prozie.

Edwardzie Pasewiczu – wierszy. Żebyś je pisał. I żebyś nigdy w życiu nie był jurorem. Ty nie musisz być jurorem. Tobie wystarczą twoje wiersze.

Tomaszu Gerszbergu – byś zabrał tej zimy córkę na sanki.

Jarku Łukaszewiczu (wiem dlaczego pomyliłem ciebie z Jaworskim, wiem ale nie powiem)– aby Trójmasztowiec, który wędruje do mnie pocztą okazał się dobrą książką.

Przemku Łośko – tego, byś nigdy nie stracił skrzydeł.

Leszku Onaku – jeszcze czterystu takich samych projektów internetowych na wordpressie.

Romanie Kaźmierski – byś przynajmniej na jeden dzień przestał cierpieć.

Aleksandro Zbierska – żebyś i ty nie cierpiała.

Moniko Mosiewicz – a ty z kolei żebyś cierpiała za miliony, jak klasyczny wieszcz. Wieszczostwo w polskim wydaniu – czyli wieszczostwo gruźlicze bardzo wyszczupla. No i upragnionego Bierezina. Cosinus Salsę przerobi się na arkusz. Nie będzie problemu.

Justyno Bargielska – by twojemu łysemu pieskowi urosło futro na zimę oraz by w końcu dotarły do ciebie zamówione pół roku temu trampki Made in China.

Ewo Bieńczycka – nie martw się. Byłaś artystką w PRL-u teraz też na pewno się uda.

Tadeuszu Borowski – byś nie przeklinał.

Izabello Kowalska z Jeleńskich – byś była tak piękna jak mądra i tak mądra jak piękna.

Magdaleno Gałkowska – byś nie myślała o mnie w łóżku.

Radosławie Wiśniewski – by twoja kolejna książka z wierszami, którą oświecisz wszystkich, nosiła tytuł NeoNówka.

Jakubie Winiarski – byś został naczelnym Gali.

Tomaszu Piątku – Nike.

Piotrze Czerniawski – wielu udanych edycji rekordów w Wikipedii oraz żebyś był zawsze czujny, zwarty i gotowy.

Samantho Kitsch – ładnych implantów piersiowych, żeby dobrze leżały w dłoni.

Mirko Szychowiak – nie ródź więcej dzieci. Pisz wiersze.

Adamie Wiedemann – byś nie jadł sponsorowanych kebabów.

Przemysławie Witkowski – by Artur Burszta szybko wydał twój najnowszy debiut i żeby każda kolejna twoja książka była udanym debiutem.

Macieju Kaczko – byś się zaprzyjaźnił z doktorem Kinbote.

Arturze Burszto – byś zaczął realizować się jako monopolista w dziedzinie produkcji ludzików z żołędzi, kasztanów i wykałaczek.

Karolu Maliszewski – byś zrecenzował co musisz oraz żebyś napisał wszystko to, co musisz. A później byś przestał robić to, co musisz i zaczął robić to, co chcesz.

Grzogorzu Jędrek – byś przestał menstruować i żeby w końcu wyrosły ci jaja.

Kamilu Brewiński – pij ile chcesz, pisz ile chcesz – to i tak bez znaczenia.

Agnieszko Kuciak – kolejnych stu recenzji Jakuba Winiarskiego zaczynających się: „Ta niezwykła książka…” a kończących: „Z całego serca polecam” – czyli recenzji takich jak zwykle.

Dariuszu Pado – byś wbił sobie do głowy, że żółw to żółw a nie szółf. Słowa wonsz i pajonk też pisze się inaczej.

Romanie Knap – o tobie zapomniałem. Nie wiem dlaczego tak się stało ale wiem, że jest mi głupio.

Pozostałym, których nie wymieniłem życzę, by im się karp z rączki nie wyślizgnął w trakcie dekapitacji.

Sobie zaś życzę, by teściowa, która przyjedzie jutro o 12.00 była w formie. Przy niej Eichmann i Mengele to Aniołki Charliego. A psychologii dziecięcej uczyła się z podręczników hitlerjugend. Muszę chronić synka.

Można się od niej dużo nauczyć

Skoro się bóg już urodził, to mógłby mieć nas w opiece na tym padole. Cóż innego ma do roboty?

Kategoria: Bez kategorii | 22 komentarze »

Wydawnictwo Autorskie Grzeszczykowie i Fundacja Literatury w Internecie (II)

22 grudnia, 2009 by

.
fundacja literatury w internecie 2, a tak wygląda wordowski załącznik fundacja literatury w internecie 3

chciałbym niniejszym poinformować, że teoria o państwie, w którym głos jednostkowy ginie w tłumie interesów grup nacisku jest fałszywa.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

« Wstecz Dalej »