spam literacki

26 lutego, 2010 by

.

spam literacki

Spam – niechciane lub niepotrzebne wiadomości elektroniczne. Najbardziej rozpowszechniony jest spam za pośrednictwem poczty elektronicznej (…) jest wysyłany masowo.

Istotą spamu jest rozsyłanie dużej ilości informacji o jednakowej treści do nieznanych sobie osób. Nie ma znaczenia, jaka jest treść tych wiadomości. Aby określić wiadomość mianem spamu, musi ona spełnić trzy następujące warunki jednocześnie:

1) Treść wiadomości jest niezależna od tożsamości odbiorcy.

2) Odbiorca nie wyraził uprzedniej, zamierzonej zgody na otrzymanie tej wiadomości.

3) Treść wiadomości daje podstawę do przypuszczeń, iż nadawca wskutek jej wysłania może odnieść zyski nieproporcjonalne w stosunku do korzyści odbiorcy.

(źródło: wikipedia)

.
Kilka uwag od adresata spamu literackiego

1) Graczyk, czy ja tobie wysyłam majle? Skąd wziąłeś mój adres? Spam nie został wysłany na ogólnodostępną skrzynkę w „kontakcie”.

2) Jak już musisz do mnie wysyłać spam, wcześniej nie prosząc mnie o zgodę, to zwracaj się do mnie imiennie.

3) Dzisiaj już nikt nie wysyła korespondencji seryjnej. Nawet oferty z viagrą, które otrzymuje adresowane są: „to m.trojanowski”

4) Poza tym jak śmiesz mnie namawiać do współpracy? mnie, marka trojanowskiego!

Kategoria: Bez kategorii | 50 komentarzy »

czas na dzieło z działu dzieł

25 lutego, 2010 by

.

marek trojanowski, etyka i poetyka III, internet 2010

Kategoria: Bez kategorii | 8 komentarzy »

teraz kurwa! Roman Knap

25 lutego, 2010 by

.

Egzorcyzmy nad trollem Krzysztofem Ostrym-O

In nomine Patri

Och, czytelniku, bracie mój umiłowany :)

Poproszono mnie niegodnego, abym opowiedział ci historię swojego życia, a przede wszystkim zmiany, jaka w nim zaszła, a to za sprawą opętania Krzysztofa Ostrego-O. Wiedz zatem, że parę lat temu wg rachuby naukowców, a zaledwie tuż przed chwilą wg rachuby mojego wrażenia, złożyłem ślub ubóstwa i poszczenia i zamieszkałem w Wielkiej Pustelni, gdzie zająłem się pielęgnowaniem ogródka warzywnego, porządkami, roznoszeniem jadła. Starych i chorych prowadziłem pod rękę do kaplicy, a czasem (gdy na na mnie wypadło) wieczorem obwiązywałem ciało braciszka Jensa do pala, a rano go odwiązywałem, a czasem też szukałem wieczorem braciszka Gnusia, naszego mnisiego zgredzika, i przynosiłem mu przed snem poduszkę i derkę. Poza tym wykonywałem posługę egzorcysty i dlatego jako jedyny, ale wyłącznie w sprawach gospodarskich naszego eremu, kontaktowałem się z ludźmi świeckimi. I tak mijały lata, aż nadszedł pewien dzień, kiedy sprężyłem się stawić czoło diabłu, który opętał Krzysztofa Ostrego-O. Teraz więc o nim.

Krzysztof Ostry-O to kolejna duszyczka, biedna i nieszczęsna, i niewinna, która nie uniknęła prześladowań ze strony Szatana, gdyż oto ten Szatan, ciemiężca dusz, pewnego dnia wstąpił w ciało tego śmiertelnika, opanował je i opętał, a duszę jego zamroczył, zamknął i uwięził, i tym samym przejął władzę nad ciałem i możliwością mowy i pisma, a to zupełnie bez żadnej przyczyny minus tej jednej jedynej – żeby potem jeno złorzeczyć, uwłaczać, lżyć, ubliżać, znieważać, opluwać, zionąć jadem nienawiści, obrzucać wyzwiskami i miotać chamstwa, obelgi, bluzgi i inwektywy. I stało się, że to wszystko było szybko i nagle, i rach ciach trach rymps i łubudubu, jak Szatan osadził się w ciele Krzysztofa Ostrego-O i przekłuł się w ostrze języka, rozpalił je i zatruł, rozdwoiwszy go w język żmii o końcach chuj i dupę, a potem pojawił się na pewnym portalu poetyckim, gdzie wkleja się wiersze i komentarze pod nimi o wierszach i o ich pięknie, i tam zaczął po kolei pod tymi wierszami, w komentarzach, z szaleństwem, opętaniem i już na pełnej kurwie i po bandzie ordynarnie, agresywnie i wulgarnie obrażać wszystkie wklejone tam wiersze i ich autorów, dopisując wszędzie chuj ci w dupę zasrany chuju albo chuj ci w korę mózgową zapiździały grzbiecie albo jeszcze chcwd beteonowy dupku, bo powiedziane jest, że tak jak Tomaszka zawsze budzi się w nocy z pełną lodówką, która nie daje jej spać, tak Szatanowi nigdy nie daje spać Poezja (bo przecież jest ona owym archetypicznym odpowiednikiem doświadczenia człowieka w religii, a zatem też – nomen omen – w jego uspołecznieniu, a poza tym to ta Poezja pragnie przecież tych samych praw, co dusza – nieśmiertelności). Tak więc to butne ścierwo szatańskie niczego bardziej nie pragnie, jak tylko to żeby zawstydzić Poezję, zaczerwienić ją, zmieszać z błotem, zhańbić, zbrukać, opluć, obryzgać, wyszydzić ją, zeszmacić, opuścić jej wzrok, zachwiać wiarę! Opętuje więc ciało, jak teraz ciało Krzysztofa Ostrego-O, duszę zniewala, i zaraz potem cieszy bułę i pędzi na portal poetycki, gdzie loguje się, aby już tam, pod każdym możliwym wierszem, przepisywać się zawsze w tych samych opętańczych słowach – chuj ci w dupę, chuj ci w dupę, chuj ci w dupę, chuj ci w plecy jebańcu, chuj ci w rot bąclu, chuj cię zwąchał lamusie, cycki se usmaż ty stara pizdo albo chuj ci w dupę ty chuju na ropę.

Nader smukła to wypowiedź chcwd, albo chawudepe, albo nawet chuj ci w dupę :)

Och, bo tak też właśnie sobie pomyślałem, kiedy przyszła do mnie wieść o opętaniu Krzysztofa Ostrego-O.

Akurat przebywałem w swojej celi, gdzie zawsze panuje nadmuchanie jakby w oparium i cisza jakby w sanktoparium, a dymy przechodzą w nieruchomość, leniwieją, ja zaś sam wtedy zawsze uśmiecham swoje oczy na myśl, że gdzieś obok, w pozostałych celach albo w kaplicy, albo i na podwórzu, towarzyszą mi swoim czystym sercem eremici. W naszej bowiem pustelni, położonej w górach, mieszkają od dawien dawna i żyją ze sobą w jednym gronie przeróżni eremici, z których jedni to słupnicy (i ci wraz z wieżyczką kościoła wierzą w błękit), drudzy to braciszkowie wyłącznie wytrwali w poście, inni to ci, co złożyli ślub czuwania, nigdy więc nie śpią, a jeszcze inni nieustannie toczą łzy, płaczą i szlochają, i tych wszystkich obowiązuje ścisła pokuta milczenia (i nawet modlą się oni w milczeniu, z wieczną tajemnicą, jak brzmi ich głos). Jens to znowuż braciszek, który złożył ślub umartwiania nóg, i zawsze tylko stoi albo porusza się na nogach, nigdy więc nie siada ani nie kładzie się.

Och, bo w istocie jeśli szczerze kocha się Pana Naszego to można całe życie żyć i móc przy tym ustać! I dopiero przed snem, aby stać również w śnie, braciszek Jens staje przy palu, a my go braciszkowie obwiązujemy, a rano zaś odwiązujemy (ponadto tenże braciszek Jens wykopał już sobie grób w ziemi na kształt ciasnego kanału, tak aby go potem, gdy przyjdzie ta chwila, pogrzebać w pozycji stojącej). A oprócz nich w naszym klasztorze żyją też eremici-psałterzyści, i tych obowiązkiem (och, ale z jakimż to szczęściem przyjętym przez ich dusze nieskalane!) jest trzymać się surowej reguły tzw. lans perennis, wiecznej modlitwy, a to znaczy w ich szczególnym przypadku, wiecznego śpiewania psalmów. W kaplicy zatem stale śpiewa się psalmy, nieustannie, przez całe dnie i noce, a braciszkowie psałterzyści jedynie zmieniają się, aby ten śpiew zawsze tam rozbrzmiewał i nigdy nie ucichł.

Jest jeszcze braciszek Gnuś, a ten nie zrobi ani jednego kroku dalej i nie przesunie się, jeśli nie zmówi różańca. Wyobraź sobie więc ten stan kroczenia, brata Gnusia, jak oto stoi w pewnym miejscu, odmawia różaniec, po czym odmówiwszy go przesuwa się dokądkolwiek o jeden krok dalej, a potem zatrzymuje się i tam, gdzie się przesunął o krok, na nowo odmawia cały różaniec. I wtedy wygląda tam tak jakby w tym miejscu stojąc i modląc się chciał zapuścić brodę. I tak właśnie braciszek Gnuś powolnie przesuwa się i modli po terenie naszego eremu, aby zasnąć w tym miejscu, gdzie akurat jego modlitwę zastanie noc. Wtedy gdziekolwiek jest kładzie się na ziemi, a braciszkowie przynoszą mu poduszkę i derkę. Spośród wielu eremitów jest i jeden, który złożył ślub zrobalenia, a to na pamiątkę męczeństwa pewnych ludzi, zamkniętych w miejscu swojej kaźni na wiele lat w ciasnych podłużnych komorach, gdzie musieli wiecznie leżeć niczym w ciasnym tunelu, nie mogąc zmienić pozycji, ani nawet podciągnąć nóg. Eremita ten zatem zbudował sobie na podwórzu tunel, ciasny i głęboki tylko na ciało wzdłuż, po czym wsunął się do niego tyłem, nogami, aby potem już nigdy z niego nie wychodzić jak tylko raz na rok, aby tylko wtedy pozwolić nam braciszkom usunąć stamtąd roczne nieczystości. Ale najbardziej jednak to ukochałem owych słupników i tych zawsze milczących jako te ryby, wiecznie niemych, bo milczeli oni wszyscy w takim spokoju i szczęściu, że w istocie milczeli oni i dotąd milczą i będą jeszcze milczeć tyle, ile im się w chuj spodoba milczeć plus jeszcze 2 razy więcej, i plus jeszcze 10 razy więcej, i plus jeszcze 100 razy, 1000 razy więcej i więcej i więcej :)

Och, no właśnie, chuj, chuj ci w dupę, tak, racja, Szatan, to ścierwo piekielne, opętało ciało Krzysztofa Ostrego-O, a duszę jego udręczając zamknęło w ciemnicy, tak więc powinność egzorcysty wezwała mnie, aby natychmiast przybyć jej na poratunek. Bo powiedziane jest, że tak jak pewnemu świętemu dano psa, kota, mysz i 24 h na cud, żeby mysz odtąd goniła kota, a kot psa, a ten pomodlił się i w 24 h wytresował psa do uciekania przed kotem, a kota przed myszką, a potem powiedział, że tak oto wygląda egzorcysta jako ta myszka, tak egzorcysta wcale nie ma się co bać Szatana, tego rozwścieczonego i rozsierdzonego brytana rodem z samego piekła, tylko śmiało jako ta myszka boża ma go pogonić nazad do piekła, gdzie jego miejsce i wieczne potępienie. Bo zaskowyczone jest, że Szatan zdechnie!

Tak więc zawsze, posłuszny proroctwom, byłem jako ten święty egzorcysta, o którym napisano, że zawsze wypędzał Szatana z opętanych dusz, recytował przed diabłem wyznania wiary, pokazywał i wznosił przed tym ścierwem krzyż, a z kieszeni wyglądała mu myszka :)

Och, ale teraz wróćmy do Krzysztofa Ostrego-O. Otóż gdy tylko dowiedziałem się o jego opętaniu i o udręczeniu jego duszy, zaraz aby tę duszę wybawić ode męki zła, wziąłem do pomocy dwóch braciszków psalmistów, i najpierw otarliśmy swoje ręce o skorupkę, z której pił kiedyś męczennik i nahakata Nicolaus, a potem o kamień, którym zmiażdżono mu głowę, i tym samym wtarliśmy w skórę swoich rąk ich moc, bo też w istocie uszczęśliwione jest, że te święte relikwie mają cudowną moc i służą od uzdrowień i odkaleczeń, i dopiero wtedy ruszyliśmy z egzorcyzmami. I zaraz nadciągnęliśmy na portal poetycki, gdzie zamanifestował się Szatan, a to umocnieni w wierze, o odważnym sercu, bez lęku i trwogi, mężni w obliczu Szatana, ja i braciszkowie, Eib i Pio, bo napisane jest, że podobnie jak są sprawy do opanowania tylko na zewnątrz, tak są sprawy do opanowania tylko przez egzorcyzmy; a po drugie – że z egzorcyzmami (zresztą tak jak z każdą sprawą) trzeba przyjść albo za wcześnie albo za późno, ale zawsze!

Och, och nie, och nie skończyłbym, och nie skończyłbym nigdy, och nie skończyłbym nigdy gdybym, och nie skończyłbym nigdy gdybym chciał, och nie skończyłbym nigdy gdybym chciał powtórzyć, och nie skończyłbym nigdy gdybym chciał powtórzyć wszystko, och nie skończyłbym nigdy gdybym chciał powtórzyć wszystko słowo, och nie skończyłbym nigdy gdybym chciał powtórzyć wszystko słowo po, och nie skończyłbym nigdy gdybym chciał powtórzyć wszystko słowo po słowie – to co się potem działo na tym portalu poetyckim, gdy przybyliśmy i zaczęliśmy egzorcyzmy nad opętanym przez demona Krzysztofem Ostrym-O! W istocie ujrzeliśmy duszę i ciało Krzysztofa Ostrego-O, jak oplata je Szatan uściskiem piekielnego węża czarnego i potężnego i poczwarnego wiszapa, potwora z otchłani, ujrzeliśmy jak oto Szatan obwiązał Krzysztofa Ostrego-O, oplótł, ścisk wielki i bolesny czyniąc na jego karku, plecach i całym ciele, i wszędzie jego ustami rozogniony rzygał i pluł – chuj ci w dupę i chuj ci w dupę i chuj ci w dupę i chuj ci w dupę totalny bezryju kurwo ciulu i pojebie i bierz mi do pynia chuju, i siorbaj pisiora jebany buraku, i chuj ci w dupę z ciągiem flaka.

I ujrzeliśmy te wszystkie rzygi i wypluwki szatańskie, wywołane obecnością sacrum, pod wierszami automordeta, sneika, Naćpanej Światłem, ćwirków uszatych, jolki to onej, Samosiejki Ogrodowej, krwawego krwawego, osz kurki i wielu wielu innych jeszcze, których zliczyć nie ma sensu, bo Szatan ten rzygał i pluł chuj ci w dupę, chuj ci w dupę i chuj ci w dupę pod każdym wierszem. I oceniliśmy, że w istocie mamy do czynienia z opętaniem Krzysztofa Ostrego-O przez złego ziejącego ogniem demona (bo mówił też obcymi językami – fuck you itp). I ujrzeliśmy w słowach chuj ci w dupę, że mają one naprawdę szatańską moc, bo moc i siłę niewspółmierną do swojej budowy. I jak to wtedy zobaczyliśmy to każdy z nas braciszków wyciągnął brewiarz, mszał, modlitewnik, psałterz Dawidowy, harcnates i ewangeliarz, i było dalej tak, że pobłogosławiliśmy to miejsce, a potem dwaj psalmiści wchodzili pod każdy komentarz Krzysztofa Ostrego-O, opętanego przez Szatana, i pod każdym jego wymiocinem i spluciem chuj ci w dupę wklejali psalmy, a to dziękczynne, a to błagalne, a to pokutne, a to w końcu lamentacyjne, śpiewając je wg nut i chazów, a ja dołączałem do nich odpowiednie i przykazane do wypędzeń Bestii formułki egzorcyzmu, wypowiadając je i wklejając pod każdy kolejnym spotkany tam chuj ci w dupę. Wszystkie też słupki z wierszami i posty skropiliśmy wodą święconą. Stąd oczywiście zaraz zrobił się wielki tumult i wrzawa on-line. I wyglądało to tak, że Szatan wchodził pod wiersz i wpisywał tam chuj ci w dupę, a my zaraz pod tym jego komentarzem, żądni aby pod tym chuj ci w dupę zawisnąć psalmami, pod tym właśnie każdym chuj ci w dupę, natychmiast wklejaliśmy psalmy i pienia duchowne, tworząc egzorcystyczny słupek psalmiczny, a gdy Szatan, nie mogąc usiedzieć, widząc swoją klęskę, uciekał pod kolejny wiersz i jeszcze pod kolejny i jeszcze pod kolejny świeżo powstały i wklejony i tam zawsze i cały czas pluł chuj ci w dupę, to my też tam biegliśmy i znowu walczyliśmy z Szatanem, zawisając pod tymi kolejnymi jego plugawymi plwocinami słupkiem psalmicznym. I egzorcystycznym.

Och, wyłaziliśmy ze skóry, żeby za nim nadążyć. Bo Szatan uparł się, żeby obskoczyć wyzwiskami wszystkie wiersze, a gdy tylko gdzie nas ujrzał to zaraz salwował się ucieczką pod inny wiersz, do innego słupka i postu. Ale my wszędzie i dokądkolwiek się ten pomiot czarci przeprowadzał, to od razu spieszyliśmy mu z psalmami naprzeciw i pędziliśmy wytrwale pod coraz to nowe ogniska, gdzie Szatan się manifestował wrzeszcząc chuj ci w dupę, chuj ci w dupę i chuj ci w dupę. Otaczaliśmy go. I w każdym słupku i pod każdym wierszem, jaki opluł, zadawaliśmy Szatanowi straszliwą i okrutną torturę psalmów i Pisma Św., aż pod tymi psalmami upadnie to ścierwo, a wyzwolona dusza Krzysztofa Ostrego-O zapłacze gorzkimi łzami i zacznie całować świętą formę ich. I za każdym razem przetrzymaliśmy, żebyśmy bujali wory, bili na fryty, spierdalali, bili na hel, spadali, bili na żyto, ciągli kichę, ciągli klocka, i żebyśmy wypierdalali do nory królika na marchewkę i jebali gałe i zamknęli ryje i zrobili lachę kosmicie. Zresztą Szatan zawsze mówi, że egzorcystę jebło w system, bo też uświadomione jest Szatanowi, że biada mu, więc tak właśnie mówi. I przetrzymaliśmy to wszystko, gdy Szatan wściekle zgrzytał na nas zębiskami, i pod każdym jego chuj ci w dupę wpisywaliśmy psalmy i wraz z psalmami – rozkazuję ci Szatanie odejdź, precz, przepadnij od Poezji jako wosk przepada ode ognia!

Aż w końcu Szatan się wypstrykał i osłabł, bo byliśmy wytrwali aż do ubycia wszystkich jego sił wulgarnych. Aż do końca!

Aż zacichło.

Aż zamilkło.

Och, Szatan więc ustąpił z ciała Krzysztofa Ostrego-O! Och, i ujrzeliśmy Krzysztofa Ostrego-O, jak ciało jego uwolnione od straszliwej Bestii upada niczym martwe i zbanowane, upada więc ono pełne umęczenia na ziemię, jeszcze dygocząc od stóp do głowy boleścią przeżytej udręki. Ale w chwilę potem rozejrzeliśmy się wokół, a nagle naszym oczom ukazał się widok przestraszny i przeraźliwy! Otóż wszystkie chuj ci w dupę i wszystkie te wulgaryzmy i chamstwa zniknęły. Ale za to –

Och! I o czym tu długo mówić, skoro niepodobna tego, co się potem wydarzyło, opisać samym piórem, bez cyberu! Bez talentu cyberpisarza! Bez pomocy i mocy samego Romana Bromboszcza! Och, wyobraź sobie więc tylko to, że nagle wszędzie tam, gdzie przedtem były psalmy i pienia nasze, a także wiersze, po prostu wszystkie wiersze w formie ich wierszowej, i czy to w piśmie, czy to w druku, wszędzie tam nagle i straszliwie i przeraźliwie ujrzeliśmy każdy wiersz i każdy psalm opleciony jakby wężem! Przez każdy wiersz i psalm wiła się jego bokami i oplotła i okrążyła i okręciła w spiralnym uścisku jakby wężoidalna wstęga, a nie mająca końca! I ta wstęga oślizgła każdy wiersz i każdy psalm na necie i w książce i nawet zajrzeliśmy do Psałterza!

Och! Wszystkie psalmy! Wszystkie 150 psalmów znaleźliśmy w straszliwym i bolesnym uścisku węża! Och, tego nie da się opisać! Szatan opuścił opętanego Krzysztofa Ostrego-O, ale przeszedł i opętał wszystkie psalmy i wiersze! Zmienił ich postać! I tam gdzie dotąd był tylko wiersz tam teraz przybył mu nagle do postaci wiersza wąż, obwiązując go, oplatając i ściskając jak pień drzewa! I ten straszny wąż wił się, ślizgał, tworząc na wierszu i po jego bokach nigdy niekończącą się ruchomą wężoidalną wstęgę, na której ślizgając się, niby ześlizgując w dół, przesuwały się słowa jakby zapisane na grzbiecie węża, jakby te słowa przesuwały się po wstędze i tworzyły ją, by opleść nią i okręcić każdy wiersz i psalm – chuj ci w dupę – chuj ci w plecy – chuj ci w rot – chuj cię zwąchał lamusie pojebie skurwielu chuju jebańcu kurwo bąclu betonowy dupku totalny bezryju – chuj ci w dupę- chuj ci w dupę bocie – … – chuj ci w ryj ty stara pizdo – itd itd itd. Jakby w nieskończoność.

Och, ale do tego, żeby to opisać potrzebny jest cyber!
Tak więc nie, nie dam rady ci tego opisać, więc sam musisz wyobrazić sobie, jaką nagle postać przyjęły wszystkie wiersze i psalmy! Jakby wiersz był pniem drzewa, palem, a wokół niego ślizgał się i wił oplatający go wąż, bestia, wiszap, pod postacią wstęgi o obrzydłej treści!
Coś jakby –

chujaaaaaaaa
aa ci aaaaa
aaaa w aaa
aaaaa dupę
aaaaaaa chuj
aaaaa ci aa
aaaa w aaa
dupę aaaaa
chujaaaaaaaa

I tak dalej, i tak w dół, a wstęga ta ruchoma zmieniała się, jakby ślizgała w dół po oplecionym wierszu albo jakby przesuwały się na niej słowa!

(te aaaa to wyrazy i słowa w wierszu, chciałbym tu ci dać przykład na psalmie, ale och, i tak nie dam rady tego pokazać inaczej niż sięgając po cyber i grafikę, więc tylko sobie to wyobraź albo też samemu spróbuj, jakbyś to ty graficznie przedstawił to straszliwe wydarzenie i opętanie, jakie dotknęło Poezję, po wygnaniu Szatana z Krzysztofa Ostrego-O, po ustąpieniu Bestii z ciała Krzysztofa Ostrego-O i po tym, jak przeniosła się ona do psalmów i wierszy)

Mając oczy podkrążone o cały dzień i o całą noc i o całe starcie z Szatanem, wróciliśmy do eremu. I ujrzeliśmy we wszystkich księgach, że oplecione wężem są w nich wszystkie nasze psalmy, litanie, modlitwy, hymny, tagawary, szarakany, alleluje i pienia. I wszystkie wiersze. I cała Poezja. A z oczu wszystkich eremitów płynęły bolesne łzy. Toteż rozeszliśmy się do swoich cel, aby tam odpocząć i zasnąć, a pozostali bracia zaczęli gorąco modlić się o ratunek, błagając i wzywając o litość i o pomoc co i kogo tylko wezwać można. (Bo trzeba ci wiedzieć, jak straszna to rzecz opętanie Poezji przez Szatana, wszak w każdej religii, nawet świeckiej, literackość jest doświadczeniem, bez którego niemożliwe jest zbawienie ani życie po śmierci, ani szczęście, skoro te osiągnąć można jedynie przez język, a to jest w naszym mnisim przypadku przez psalm, modlitwę, spowiedź, kazanie, homilię, hymn albo litanię)
Potem zasnąłem. I pierwsze co pomyślałem, gdy się obudziłem, to co tchu popędzić do kaplicy i upaść na kolana i modlić się i modlić, jak najżarliwiej, ale najpierw sięgnąłem po psałterz, aby sprawdzić, czy aby to wszystko nie było tylko koszmarem. Otworzyłem więc psałterz – i och! Nagle nie mogłem uwierzyć własnym oczom! Psalmy były psalmami, jak zawsze, czyste i niewinne w swojej postaci. Nie było wokół nich węża! Nie było bluźnierczej wstęgi, jaka ich oplatała! Och, a więc to wszystko to był tylko zły sen i koszmar!

Och, Mój Panie, jak dobrze, och, jakie to szczęście! Wstałem więc jak najszybciej i wciąż jeszcze rozpłakany ze szczęścia wybiegłem z celi, aby opowiedzieć o tym, co mi się przyśniło, wszystkim naszym umiłowanym braciszkom. Każdemu kogo tylko spotkam. O, i właśnie widzę, że idzie brat Eib, więc podbiegłem do niego i już chciałem mu to wszystko zacząć opowiadać, kiedy nagle, och, nie wiem, jak to się stało, ale nagle powiedziałem mu… powiedziałem mu…
– chuj ci w dupę ty chuju przebrzydły!

Okazało się potem, że wszystko to jednak było prawdą, i gdy ja spałem po egzorcyzmach, to bracia wymodlili, żeby Szatan ustąpił z psalmów i wszystkich wierszy, i ten ustąpił, ale przeszedł na mnie, toteż odtąd nie mówię już do nikogo inaczej jak tylko ty chuju, chuj ci w dupę ty chuju na ropę i chuj ci w korę mózgową ty pojebana kurwo. Pozostaję jednak w eremie wśród innych braciszków, którzy w ten oto sposób do wielu swoich umartwień dołączyli i to, że mówię im ciągle chuj wam w dupę.

I tak samo oto muszę powiedzieć teraz i tobie czytelniku, bracie mój umiłowany (mając wielką nadzieję, że zrozumiesz i wybaczysz, bo opętanie to opętanie i nic na to nie poradzę) –
a więc chuj ci w dupę i serdecznie pozdrawiam :)))))))))))))))))
Amen

Kategoria: Bez kategorii | 57 komentarzy »

1. listek

24 lutego, 2010 by

.

Cześć, Marek.

Pierwsze słowa mojego listu chciałabym poświęcić na uświadomienie ci, że wypowiedź „prędzej zjem gluta, niż wsiądę do samolotu” obok wartości merytorycznej nawet nie leżała na półce. Coś ci przywieźć?

Dzięki za troskę. Odpowiedź na nią powinna pójść w punktach. A. Z Biurem zrobiłam tak, że napisali mi specjalną umowę, bez jeżdżenia, tylko na udzielenie zestawu wierszy. Nadal mam wrażenie, że mój prosty komunikat „boję się pociągów” ma dla wielu drugie, niekorzystnie ich samych oceniające dno. A nie ma.

B. Za to pojadę pewnie do Poznania, bo Grzebalski musi rozliczyć dotację. Rozliczanie dotacji przemawia do mnie, sama rozliczałam dotacje, łączę się z nim w bólu, wsiadam, jadę. Tyle że nie pociągiem. Oraz, ponieważ wierzę głęboko, że formuła: człowiek wychodzi na scenę, człowiek czyta wiersz, człowiek schodzi ze sceny wyczerpała się wraz z zejściem pierwszego człowieka czytającego wiersze z pierwszej sceny, napisałam już do moich poznańskich koleżanek z rówieśniczego forum mojej starszej córki. Jak tylko mi kwietniówki 2006 odpiszą, że po dobijaniu formuły są w stanie mnie ugościć, przyklepię ten wyjazd i odrobię swoją mizernie pojętą normę.

C. Nie, nie załatwiłam swoich spraw z Łukaszewiczem. Co więcej, sądzę, że już ich nie załatwię, bo w trakcie ostatniego wychodnego wysłałam mu po pijaku sms-a, jak to bardzo za nim tęsknię. Pieniądze, które miałam dla niego odłożone, mogę spokojnie wydać na buty z metalowym noskiem, a z możliwością publikowania wierszy z China Shipping w amerykańskich gazetach – pożegnać się do 25 lipca 2015 roku.

D. Będę wtedy miała 38 lat i 14 dni.

Mąż powiedział, że zarówno mój pomysł na tę nową książkę (prosta historia na 250 tysięcy znaków o kobiecie, która namawia partnera na trzecie dziecko, bo potrzebuje jeszcze dwóch-trzech lat niepodważalnego sensu życia, a dziecko umiera przy porodzie) jak i twój pomysł („opisz to! Opisz to! Niech poleje się krew!’) są oba do dupy, mistrzu psychologii dziecięcej. Jestem zawstydzona, zablokowana, myślę, że teraz ucieknę w pracę dla urzędu dzielnicy.

Suska przyszedł, thx. Wyciągnęłam go z euroskrzynki w głównym holu w sobotę o drugiej po północy, wracając z miasta. Romantyzm. No, heja.

Justyna

Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »

Piotr Macierzyński, Odrzuty. Quiz i spalanie się ze wstydu

23 lutego, 2010 by

.

Oto Fragment I wiersza Piotra Macierzyńskiego z tomiku „Odrzuty”:

popraw psi los zachęcał mnie
plakat na dworcu w Częstochowie
zaraz potem jakoś koleś nazwał mnie kurwą
bo nie chciałem mu dać papierosa

[xxx]

Pytanie związane z tym cytatem:

Od dawna Piotr Macierzyński silnie znaczył wiersz:

a) nacechowaną podmiotowością
b) sfabularyzowaną praktyką mówienia
c) dosadnością wyrażeń: śmiechu i goryczy

Oto Fragment II pochodzący innego tekstu tego autora z cytowanego dzieła:

mężczyzna jest źle skrojonym garniturem
mężatki odkrywają zamiłowania krawieckie
przymiarki co drugi dzień w łóżku

[xxx]

Pytanie:

W przeobrażeniach osobowych, jak w modyfikacji głosów mówiących zawarł:

a) tematykę wzajemnego odrzucenia i reakcji zwrotnych
b) tematykę sprzężeń w sferze emocjonalnej i społecznej
c) tematykę sprzężeń w sferze literackiej

A teraz proszę o uwagę, będzie obszerniejszy Fragment III wiersza Piotra Macierzyńskiego:

myślałam że się za mną oglądają
że mówią ale dupa idzie
aż zaczęłam przeglądać się w kałuży

i co tere-fere kuku ja z dwiema torbami
dzieciak mi słonia nakleił na żakiet
mąż utrwala schemat

powiedziałam o kurwa tak to nie będzie
dopiero mam dwie zmarszczki
idziemy do kina

[xxx]

Pytanie:

Poeta:

a) przywdziewa maski
b) gra cudzie i własne role
c) bada inne obszary dialektyki – liryczne stany skupienia

Fragment IV:

najbardziej awangardowy był Jezus
nie dość że wziął sobie mocno do serca powiedzenie
żyj szybko i umieraj młodo
to odstawiał takie numery
o jakich ratownicy na basenach mogą tylko pomarzyć

[xxx]

Pytanie:

Zamiast sprawdzonej narracyjności widać tu:

a) przebłyski sytuacjonizmu
b) punktowanie doświadczeń
c) osobiste wyrzuty

Tomik Odrzuty Piotra Macierzyńskiego nie jest ani wybitnym dziełem, ani dziełem niewybitnym. Zwyczajnie się nie wyróżnia jeżeli chodzi o jakość zaprezentowanych w nim tekstów na tle setek innych tomików współczesnych poetów polskich. Standardowe archetypy kulturowe pomieszane z motywami pop są stosunkowo prostym przepisem na otrzymanie Jezusa Chrystusa kroczącego po wodzie jak po czerwonym dywanie w świetle fleszy i w asyście paparazzo. Tu nic nie zaskakuje.

Pomimo to, Odrzuty Piotra Macierzyńskiego są świetną okazją do dyskusji na temat stanu polskiej krytyki literackiej. Na okładce Odrzutów zamieszczono tekst Krytyka Literackiego Tomasza Charnasa, studenta (a może już absolwenta a kto wie, może nawet pracownika) Uniwersytetu Jagiellońskiego:

Tomik rejestruje upadki i wzloty transgresyjnej świadomości, operuje wycinkami fizjognomii Zamiast sprawdzonej narracyjności widać tu przebłyski sytuacjonizmu, punktowanie doświadczeń i osobistych wyrzutów…Od dawna Piotr macierzyński silnie znaczył wiersz nacechowaną podmiotowością, sfabularyzowana praktyką mówienia, dosadnością wyrażeń: śmiechu i goryczy. Tematykę wzajemnego odrzucenia i reakcji zwrotnych, sprzężeń w sferze emocjonalnej, społecznej, a nawet literackiej zawarł bowiem tak w przeobrażeniach osobowych, jak modyfikacji głosów mówiących

Po przeczytaniu notki Krytyka, z której nie zrozumiałem ani jednego słowa dlatego też uznałem, że musi być bardzo uczona i naukowa, postanowiłem przeczytać jeszcze raz Odrzuty Macierzyńskiego. Ale na nic to się zdało. Cud się nie zdarzył.

Nie pozostało mi nic innego jak spalić swój dyplom doktora. Ja za głupi jestem na Uniwersytet Jagielloński. Gdzie mi tam się równać ze studentem Tomaszem Charnasem, którego utrzymane w stylistyce heideggerowskiej recenzje literackie mogą śmiało konkurować z przekładem trzeciego rozdziału Sein und Zeit na język chiński.

Kategoria: Bez kategorii | 2 komentarze »

Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Dzieje rodzin polskich. Poczytam ci mamo

18 lutego, 2010 by

.
Protokół z badania

Badający: specjalista pierwszej klasy dr Marek Trojanowski

Badany: Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki,
Wiek: 48 l.
Płeć: M

Plansza numer jeden.

Pytanie: Z czym się panu kojarzy ten obraz?

Odpowiedź:

przechodził anioł koło
mojej matki rzekł
ty nie jesteś chora
Stefanio i zamilkł

[V]

Pytanie: Kim mamusia jest z….?

Odpowiedź:

moja matka piękny krzew dwulicowy
jest pól Polką pól Ukrainką
raz jest miłością a raz nienawiścią
piękny krzew o dwu twarzach

[CIX]

Uwaga badającego:

Badany impulsywnie reaguje na słowo matka. Przerywa w połowie pytania.

Plansza numer dwa.

Pytanie: Z czym się Panu kojarzy ten obraz?

Odpowiedź:

matka myje chore bardzo chore
nogi i mówi od rzeczy

[CXIX.]

Konkluzja tych badań mogłaby być taka:

Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki bardzo, ale to bardzo kochał swoją mamę. Właściwie to kochał ją tak jak nikt inny na świecie. I jeżeli mama nie miała nic przeciwko temu, to nikomu nic do tego.

Ale konkluzja będzie inna.

Wszystko zaczęło się od tego, że w jednej z księgarni internetowych kupiłem tomik Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego pt. Dzieje rodzin polskich. Na pięćdziesięcioczterostronicową książeczkę w kolorowej okładce wydałem prawie pięć złoty, nie wliczając w to kosztów przesyłki. W księgarni tej były tez inne równie tanie a nawet i tańsze książki. Literatura fantasy, kryminały, klasyka literatury światowej – wszystko dosłownie za grosze. Ja wybrałem tomik Tkaczyszyna-Dyckiego wydany przez wydawnictwo Sic! w 2005 r.

Tomik zaczyna się dobrym tekstem i wszystko byłoby dobrze, gdyby wydawca wespół z autorem ograniczyli wybór wierszy wchodzących w skład tomu do tego i tylko tego tekstu. Oto on:

motyl kołysze się w trawie i na swój
sposób uszczęśliwia kolorowy świat
bądź unieszczęśliwia zważywszy przecież
fakt że przyfrunął znikąd

i spoczął na liściu koniczyny
z kwiatu na kwiat ale przede wszystkim
do dziś pozostaje nieodgadniony
pośród czterolistnej koniczyny zważywszy

i to, że liczą się wyłącznie fakty

[przedmowa]

Jak widać – wiersz Przedmowa – to klasyczny kominkowiec w sensie brytyjskim. Nadaje się na długi wieczór, w sam raz do kominka, do butelki wódki. Na wieczór nieprzysiadalny – sam na sam z sobą i ciepłem ognia na twarzy. Nic dodać nic ująć.

Ale jak to ze statystycznym tomikiem wydawanym przez statystycznego poetę w statystycznym wydawnictwie bywa, tak i Dzieje rodzin polskich jest książeczką o statystycznej objętości: ok. 50. stron. Poeta musiał zapełnić strony literackim mięsem. A to oznaczało definitywny rozbrat z jakością na rzecz ilości.

Ilościowo tomik Tkaczyszyna-Dyckiego jest zbliżony do statystycznego ideału pt. „Około pięćdziesiąt stron”. Jakościowo także nie odbiega od średniej z tym wyjątkiem, że o ile o jakości statystycznego tomiku statystycznego poety współczesnego wnioskować można po lekturze pierwszego tekstu, w tym przypadku drugi wiersz jest soczewką, w której ogniskuje wartość artystyczna dzieła.

Oto drugi wiersz:

w sąsiednim pokoju umiera moja matka
która mimo to zatrudnia się myśleniem o mnie
jeszcze kiedyś napiszę na czym polega
umieranie moje i jej w ciemnym pokoju dolnym

w tym samym który dawniej należał do Wandeczki
jeszcze kiedyś napomknę na czym polega
jej pobyt w Chicago na czym się to wszystko
zasadza w ciemnym pokoju

górnym skąd nam wysyła dolary tudzież paczki
i sny uszkodzone poza granicami kraju (ale to już
jest temat na osobną książkę) i zabezpieczone
w foliowym woreczku wędrują do rąk własnych.

[II]

Tym, którzy nie czytali tekstów Tkaczyszyna-Dyckiego należy się małe wyjaśnienie.

Poezja Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego to poezje o „mojej matce”, „mojej chorej matce”, „mojej umierającej” bądź „mojej umarłej matce”, która „mieszkała” lub „mieszka” w „naszym domu”.

W zbiorze wierszy z lat 1989-2003, które wydał Tkaczyszyn-Dycki w 2006 r., pt. Poezja jako miejsce na ziemi, kategoria „matki” pojawia się w różnych konfiguracjach ponad 80 razy. Charakterystyczne jest to, że niezależnie od okresu powstania wierszy „matka” w poezji Tkaczyszyna-Dyckiego jest niezmienna jak kostka granitowa, którą Niemcy wybrukowali główne ulice w Breslau. Korzystając z licencji poetyckiej Tkaczyszyn-Dycki cały czas uśmierca kobiecinę, spełniając od czasu do czasu jej kuriozalne życzenia:

nie to jest ważne ile przepłaciłem
ale że sandały przyniosłem od Szałańskiego
który potwierdził: „w sąsiednim pokoju
umiera twoja matka i prosi o białe trzewiki”

nie słuchając matki krzywdzi się siebie
dlatego pilnie przykładam się do jej próśb
„kup mi synku białe trzewiczki i białe
rękawiczki a potem supeł zrób mi z ust

który sam się z miłości do mnie
zawiąże i rozwiąże a ty go tylko
uprzedź w sklepie Szałańskiego
pamiętając również o sznurowadłach”

[CXCIII.]

Nie potrzebny jest wróżbita ani genialny umysł, by przewidzieć o czym jest kolejny wiersz w tomiku Dzieje rodzin polskich oraz Poezji jako miejscu na ziemi. Tkaczyszyn-Dycki Eugeniusz jako poeta z wrodzoną finezja i rzeźniczą gracją będzie pastwił się nad rodzicielką:

w sąsiednim pokoju umiera moja matka
która się porusza jak pod folią nie wstając z łóżka
w jej przypadku wszystko jest folią ciężka
kołdra co się zsunęła i nie chce się podnieść

[III] dzieje rodzin…

kiedy zaczynałem pisać wiersze wierzyłem
że to minie w przeciwieństwie do zawirowań
wokół mojej matki do zaburzeń
tymczasem ludzie wciąż nie mogli zgłębić

[CXCIV. STATKI] poezja jako…

(dla dociekliwych: w kolejnych wierszykach także „matka umiera”. W wierszu IV czytelnik przeczyta w pierwszej strofie: „ten dom jest za wielki / dla mnie i dla mojej matki / umierającej w łóżku… W wierszu CXCV. KÓŁKO I KRZYŻYK Tkaczyszyn-Dycki napisze o „mojej matce… chorej która swój brzemienny sen trzymała / na wierzchu obnosiła się z nim dopóki nie wypłynął / z pierwszych mgieł)

Żerując od początku swojej kariery literackiej na „mojej umierającej matce” Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki zdołał rozczulić środowisko. Zresztą nie tylko krytycy współczuli. Ale jak tu nie współczuć? Trzeba być skończonym bydlakiem by nie współczuć człowiekowi, który niczym babcie w kółku różańcowym frazę „wybaw nas Panie” powtarza: „moja umierająca matka”, „moja umierająca matka”, „moja umierająca matka”.

Historia uczy, że istnieją najróżniejsze sposoby wzbudzania empatii.

Tuż po II wojnie światowej w Niemczech była moda na telewizyjne dzieci. Śpiewający falsetem mały Aryjczyk był idealnym substytutem poległych dzieci zmobilizowanych w HJ bądź w Volkssturmie. Czy można było lepiej i skuteczniej dobrać się do portfeli z markami w okresie powojennego kryzysu?

Inny sposób na empatię, to chwyt „na pedałka”. Numer ten wypala tylko w społeczeństwach konserwatywnych, tam gdzie istnieje silna więź między społeczeństwem a kościołem. Działa to w ten sposób, że artysta publikuje książkę X, następnie książkę Y. Później następuje tzw. „niekontrolowany przeciek do prasy” pt. „On jest gejem”. Wybucha zamieszanie, w którym powraca się do wydanych dzieł artysty ale tym razem odczytuje się pod kątem domniemanego pedalstwa doszukując się motywów homoseksualnych. Na końcu wypowiada się sam zainteresowany:

– Proszę Państwa, szanowni Krytycy, szanowni czytelnicy, oto mój chłopak.

Co ciekawe lesbijstwo nie wywołuje takiego fermentu reklamowego jak pedalstwo. Być może wynika to stąd, że niezależnie od tego jak bardzo konserwatywne są społeczeństwa, to dominujący pierwiastek patriarchalny stosunkowo łatwiej zaakceptuje widok macających swoje cycki ładnych dziewczyn, niż liżących się po owłosionych klatkach panów.

Wracając do poezji Tkaczyszyna-Dyckiego. Jego numer z „umierającą matką” w porównaniu z innymi marketingowymi numerami, które widziała polska literatura w dwudziestym pierwszym wieku nie jest ani oryginalny ani nie jest nieoryginalny. Kultura zna wiele przypadków robienia kariery przy pomocy własnych matek. Począwszy od Edypa a na Edwardzie Geinie kończąc. Czy Tkaczyszyn-Dycki w swojej relacji z „umierającą matką” jest naśladowcą Edypa czy kaletnika-amatora – tego dowiedzieć się można odwiedzając piwnicę poety.

Kategoria: Bez kategorii | 67 komentarzy »

wiersz dla synka

13 lutego, 2010 by

synku, napisałem dla ciebie wierszyk, byś ucząc się go ćwiczył sztukę uczenia się na pamięć:

masz skórę ciało krew masz
rękawiczki i dłonie

każdego dnia ktoś znika
1000 kotów psy i konie

wszystkie gatunki są zagrożone
ty i słonie i gepardy i lamparty

Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »

Dariusz Suska, Cała w piachu. twoje dziecko jest urodzonym metafizykiem

11 lutego, 2010 by

.

z listu do X

Jeżeli chciałbyś zapytać mnie, co odpisać Burszcie to pewnie znasz odpowiedź: piękne, esencjonalne, lakoniczne, dłuższe niż „kurwa”, krótsze niż „kurwa mać”: SPIERDALAJ

– przynajmniej ja tak bym odpisał.

a propos poezji polskiej współczesnej. mam tu właśnie tomik „Cała w pisaku” niejakiego Suski. Wróciłem z nim przed chwilą z kibla. Lubię sobie poczytać srając. Intymna izolacja sprzyja refleksji, zwłaszcza pogłębionej, wzbogaconej zaburzeniami perystaltyki (każdy biograf, zdający sprawę z mojego vitae, który nie uwzględni wątku fizjologicznego będzie zwykłym bajkopisarzem)

Czytając tomiczek Suski poszukiwałem jakiejś myśli, jednej oryginalnej refleksji na temat tych wierszyków. I wiesz na czym się złapałem? Na tym, że w pewnym momencie zastanawiając się nad wierszykami i swoim wnętrzem (zarówno wiersze jak i wnętrze należy rozumieć ty, w tych okolicznościach wprost, materialnie), zacząłem rozważać problem chwytu papieru w dłoni.

wiesz, że muszę synka uczyć podcierać tyłek? Że trzeba powiedzieć o tym, że papier trzeba złożyć i że kiedy zapyta, trzeba wyjaśnić dlaczego papier się składa. Kiedy zapyta, objaśnić dlaczego papieru po wytarciu tego otworu, z którego wychodzi kupa (jak powiesz dziecku, że ma wytrzeć tyłek, to wytrze cały tyłek – pośladki i odbyt, niekoniecznie w tej kolejności. stąd to uściślenie) nie można wyciągać i przyglądać się i upewniać, że się trafiło tam gdzie trzeba.
A kiedy już wyjmie (a na pewno wyjmie, nie upilnujesz), to jak odpowiedzieć na pytanie:
– A dlaczego ta plamka i kreska są brązowe?
Czy znasz jakąś obowiązującą wykładnię w sprawie brązowości kału? Albo jaką wymyślisz odpowiedź, uprzedzając kolejne pytanie, które na pewno już zostało wymyślone przez czteroletni umysł i za chwile zostanie zadane:
– Jadem żółtą galaretkę a kupa nie jest żółta. A wczoraj po szpinaku była zielona. Dlaczego dzisiaj nie jest żółta?

pozdr
mt.

Cała w piachu” Dariusza Suski jest tomikiem, który bez straty dla różnego rodzaju zmysłów można czytać od strony numer 5 do strony 23. Lektura kolejnych tekstów także nie zaszkodzi, ale będzie zwykłą stratą czasu.

Pisząc swoje wiersze do tego zbioru, autor wykorzystał (chociaż czasownik „odgapić” byłby tu bardziej adekwatny) pomysł Katarzyny Zdanowicz z Jak umierają małe dziewczynki. Chodzi o pomysł wykorzystania określonego żargonu („języka dziecięcego”, „języka do dziecka”).

Mamy tu taka samą sytuację jak w epoce socrealizmu. W wierszach socrealistycznych literatów „lał się pot”, „biły młoty”, „buchały paleniska”, „syczała surówka”, „dymiły marteny”, „hut kominy pruły horyzonty”.

Dla porównania:

Rok 2003. Zdanowicz:

cegiełka rozpaczy pusty jak piec brzuszek
słowa jak aniołki z plastiku bez nóżek

[cement]

Rok 2004, Suska:

chyba że te rybki usnęły po prostu
i kiedy w łóżeczku mała dzidzia leży

[kiedyś ci opowiem jak zasypialiśmy]

Charakterystyczne zdrobnienia rzeczowników – „brzuszki”, „cegiełki”, „aniołku” – w tekstach Suski uległy lingwistycznej radykalizacji. Poeta rozczulić czytelnika będzie próbował pobić rekord zdrobnień. Zacznie tworzyć zdrobniałą przestrzeń złożoną z „bucików”, „brzuszków”, „drabinek”, „piaseczków”, „kiciów” w, której „szybciutko” niejaki „Babuś” z „Hałusiem” robią „buju”.

O ile w tekstach Zdanowicz z cytowanego tomiku to udziecięcenie języka było mimo wszystko dyskretne i miało sens, tak tego sensu trudno doszukiwać w tekstach Dariusza Suski zamieszczonych w tomie „Cała w piachu”.

Przykład.

Babusia już nie ma, może wiesz, gdzie poszedł,
dzidzia to już za nim wypatrzyła oczy,
weźmie wiadereczko, przecież się dokopie,
jeśli śpi pod siatką (za daleko skoczył

w przyszłość, że nie przyszedł?, czy tam teraz mieszka?,
rzucimy monetą i wylosujemy,
jeśli orzeł: jest tam, a co jeśli reszka?,
na sam dół po schodkach na tyłkach zjedziemy),

niedługo po piątej, a robi się ciemno,
a jeśli już wyjdziemy, to zdążymy buju,
tak to jest z cieniami, biegniemy to biegną
(patrz, zostają z tyłu, nie depczmy ich, czują)

[Babusia już nie ma, może wiesz, gdzie poszedł]

Ten jakże przejmujący wiersz Babusiu jest faktycznie metawierszem napisanym przy zastosowaniu wszystkich reguł metapoetyki. Głównej roli w tej próbce metapoezji nie odgrywa zagubiony Babuś czy też wiadereczko – które w klasyce poezji występuje w dwóch wersjach: jako pełniutkie lub jako puściutkie – ale znak interpunkcyjny, który fachowcy i laicy zgodnie nazywają przecinkiem.

Poszukiwacze wrażeń w tomiku „Cała w piachu” zamiast złota odnajdą w tomiku dwie tony piachu. Wierszyki te pięknie się rymują. Owszem. Tutaj nie można odmówić talentu autorowi. Ale poeta ma wyraźny problem z pomysłem na wiersz. Patent z dziecięcym żargonem jest dobry, ale wzbudzenie ściśle określonych pokładów wrażeń i uczuć nie może być celem samym w sobie. Dariusz Suska owszem, stara się nadać znaczenie tekstom. Wprowadza do nich treść, która coś znaczy. Problem jednak w tym, że znaczenia to jest kompletnie nieprzystające.

Na przykład w wierszu „Kiedyś ci opowiem, jak zasypaliśmy” Suska opisuje zwykły, dziecięcy mord na rybkach zasypanych w dołku. Pisze także o tym, jak to dzieciaki, kopiąc kolejne dołki „odkopały torebkę z pieskami”. Nie byłoby w tym dołku i znalezionej w niej torbie nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że torbie „światło zgasło”. Ale na tym nie kończy się ten dramat egzystencjalny. Kulminacja akcji ma miejsce w dwóch kolejnych wersach:

w przyszkolnym kwietniku byt odmierzaliśmy // co do milimetra

Nie bardzo wiadomo o jakim to „bycie” chce opowiedzieć światu polski poeta. Czy może w intymnych podróżach w swoją przeszłość, do dzieciństwa (bo jestem pewien, że tak egzotyczne, tak unikalne, tak niezwykłe stworzenia jak Babuś i Hałuś mogły istnieć tylko w dzieciństwie autora) Dariusz Suska zmienia się w małego Darusia szykanowanego przez starszych kolegów na długich przerwach? Znany i praktykowany zwyczaj odmierzania korytarza szkolnego zapałką najwyraźniej został przez autora doświadczony a następnie przerobiony na wiersz o „odmierzaniu bytu”. Wszak to głupio tak trochę, z pozycji kogoś, kto był w 2001 r. mianowany do nagrody Nike opowiadać o tym, jak to w szkole było się zmuszanym do mierzenia korytarzy. Filozof mierzący byty – to brzmi jakby lepiej, ale mimo wszystko głupio i nienaturalnie.

Kategoria: Bez kategorii | 33 komentarze »

wolna sobota, pracująca niedziela

6 lutego, 2010 by

.

Od dnia dzisiejszego wszystkie soboty (i tylko soboty) będą wolne od moderacji komentarzy. Możesz napisać co chcesz i jak chcesz. Masz ochotę zaszaleć, proszę bardzo. Ale jak mi się nie spodoba, to jutro wypierdalasz.

mała uwaga: wpisy posiadające choćby jeden link są blokowane automatycznie (żeby ktoś nie zarzucił mi, że nie dotrzymuje słowa, albo że kogoś bardziej lubię a kogoś innego mniej i dlatego selektywnie uaktywniam wpisy)

Kategoria: Bez kategorii | 63 komentarze »

Inga Iwasiów 39/41. szkoła przeżycia krytyka

3 lutego, 2010 by

.

Na pytanie: „dlaczego kobiety nie rapują?” mój uczony kolega z pięcioma doktoratami i jedną habilitacją odpowiedział:

– Nie rapują, bo mają za duże cycki. Jak podskakują, a rapując trzeba trochę poskakać, to im się te cycki majtają góra dół, góra dół. Czasami na boki. A niekiedy cyrkulacyjnie. Paskudnie to wygląda.

A kiedy tego samego kolegę zapytałem: „dlaczego kobiety rapują?” on zdziwił się, i zapytał:

– A która to?

Inga Iwasiów o swoich wierszach pisze tak: „Moje wiersze próbują wejść w sam środek przeżywania. Nie odgrywać przeżywanie – wywołać je, przy pomocy tego, co mamy – obrazowych i językowych prefabrykatów. Jeden ze znanych i życzliwych mi krytyków powiedział kiedyś, że czytając moje teksty, ma ochotę być sam w pomieszczeniu, jakby oddawał się czynności intymnej. Taka ocena niezwykle mi odpowiada. Pisanie i czytanie to czynności intymne. Oddając Czytelnikowi wiersze, jestem zawstydzona. Ryzykuję, bo dla mnie tylko ryzykowne gesty mają w literaturze znaczenie. Reszta jest grą pozorów, na która szkoda życia.” (Inga Iwasiów)

Nie wnikam w to, który krytyk była tak znany poetce i tak życzliwy. Nie wnikam w powody, dla których owa życzliwość i zażyłość miała znaleźć ujście w intymnym odosobnieniu. To sprawa między poetką a znajomym i życzliwym poetce krytykiem. Interesujące natomiast są teksty poetki. W tym przypadku tomik 39/41.

Tajemnica tytułu odkryta zostaje w tekście otwierającym tomik:

O jeny, jeny świat się kończy
Takich chcecie wierszy
Ojojoj, po jedenastym septembra
Idzie zagłada
Pochyl się nad pliszką
Zobaczysz pliskę bytu
Byle starannie
No dobrze tak nie potrafię
Jestem przyłapana
Mam absolutną nieprzydatność
Wpisaną w termin ważności
Który może nie nadejść
Od dziś do jutra

[Wierszyk metakrytyczny]

W trzecim wersie „ojojoj, po jedenastym septembra „ – poetka wyraźnie nawiązuje do ataków na World Trade Center z 11 września, która w świadomości społecznej utrwaliła się w formie kodu 9/11.

O ile datę 9/11 łatwo odczytać (130 milionów rekordów dla tego hasła podaje wyszukiwarka google) tak z tytułem tomiku Ingi Iwasiów z 2004 roku sprawa jest bardziej skomplikowana.

39/41 – wydaje się być zlepkiem z dat 1939 r. i 1941 r. Rok 1939 – wiadomo, atak hitlerowskich Niemiec na Polskę. Martyrologia narodu polskiego itp. Ale czy aby na pewno o to chodziło poetce?

Kiedy analizujemy drugą datę: 1941 r. (realizacja planu Barbarossa) to okazuje się, że być może nie chodzi tu o tragedię narodu Polskiego (który z perspektywy historii świata mógłby nie istnieć) ale o początek końca potęgi Niemiec. Ojczyzna Goethego, Hegla, Kanta skończyła się. Królestwo wielkich duchów upadło. Niegdyś dumny i wielki znalazł się na kolanach, z których do dzisiaj nie może się podnieść. I to jest prawdziwa tragedia. Bo strata jednego ducha to strata stu milionów istnień ludzkich.

Każde tego typu interpretacje tekstów Ingi Iwasiów, które uwzględniałyby aspekty romantyczności politycznej będą nadinterpretacjami. W tym przypadku czytelnik ma do czynienia z najprostszą z prostych, najbanalniejszą z banalnych poetyk, która idealnie koresponduje (korespondencję w tym przypadku należy rozumieć jako adequatio) z sensem tekstów.

Weźmy taki przykład:

W korku
Oni jadą
Mój pierwszy
Kilometr
Do ich życia
W domkach
Samochodów
Zjeżdżają
Po użyciu świateł
Każdy z nich
Ma więcej
Niż ja
Gdy patrzę

[Pod Hanowerem]

Problemem nie jest tekst, ani jego interpretacja ale krytyk – nawet ten najbardziej z poetką zaprzyjaźniony i najbardziej bliski z bliskich – który musi udać się do zamkniętego pokoju o białych, wyściełanych pikowaną gąbką ścianach i drzwiach bez klamek, by w intymnym odosobnieniu przeżyć przeżycie, które wywołuje ów wiersz.

Inny przykład.

Oto wiersz (uprzedzam, że to wiersz, bo ktoś mniej obyty w poezji kobiecej mógłby przypuszczać, że cytuję spis treści):

Tu siadam
Na krawężniku
W dłoniach
Bilety
Z wczoraj
Oznaczam nimi
Ciągłość
Między
Nieznanym
A dzisiaj

[Przerwa na lunch]

Trudno oprzeć się wrażeniu, że ów krytyk, o którym wspomina Inga Iwasiów jest istotą o cechach nadludzkich. Jest jakimś ewolucyjnym rodzajem literackiego übermenscha, niedobitkiem z 6 armii generała Paulusa, który zawsze przejawiał zainteresowanie polską poezją kobiecą.

Osobną kwestią, która należy rozstrzygnąć jest zakres „intymnych czynności”, którym miałby się oddać ów krytyk po przeczytaniu wierszy Ingi Iwasiów. Możliwy scenariusz działania można zrekonstruować na podstawie innego tekstu poetki:

O czwartej rano
Mam czas
Na wszystko
Wydaje się
Nienależący
Donikąd
Precyzyjnie mój
Odchyla
Białą firankę
Zawiesza
Poranną kawę
Na drobnych
Klamerkach
Dotknięć

[Nowy Jork rano]

Scenariusz:
Godzina czwarta rano. Krytyk nie ma nic do roboty o tej porze. Dopiero za kilka godzin zadzwonią z redakcji z prośba o nadesłanie tekstu. Zamyka się więc w pokoju z tomikiem 39/41 Ingi Iwasiów. Zaczyna czytać. Nagle przerywa. Rozgląda się i widzi, że na podłodze lezy gazeta. „Chyba nie należy do żadnego z domowników?” – myśli. Rozpina zamek w spodniach, guzik. Odchyla. A zrobił to tak gwałtownie, że aż firanka się poruszyła. Popijając poranną kawę, spogląda w dół. Musi precyzyjnie przypiąć klamerki. Żeby bolało. Tak jak lubi. Jak skończy przypinać, zacznie dotykać”

Mój kolega z pięcioma doktoratami i jedną habilitacją przeczytawszy 39/41 Ingi Iwasiów opowiedział mi pewną historię pewnego małżeństwa:

Był sobie maż i żona. Małżeństwo niemal doskonałe. Klasyka relacji małżeńskich: on ją tłukł przynajmniej raz w tygodniu. Ona chodziła się skarżyć do sąsiadki, z która wypalała dwie paczki fajek i wypijała przynajmniej ćwiarę gorzkiej żołądkowej. On, wracając do domu wyczuwał, że baba jest lekko dziabnięta więc ją prał.
I tak mijały dni, miesiące i lata. Któregoś razu mąż uderzył za mocno. Baba lecąc na ziemię straciła przytomność. Walnęła jak kłoda. Facet się przestraszył, ale nie zadzwonił na pogotowie. Mógłby mieć kłopoty. Zrobił jej usta usta. Był też masaż serca. Miał opory, bo dopiero teraz zauważył, że przez te lata powybijał kobiecinie przednie żeby. Ale nic. Jakoś poszło. Kobieta odzyskała przytomność, ale nie była już taka sama. Coś się jej przestawiło w mózgu. Przestała pić. Przestała palić. Zaczęła dobrze gotować. Jednym minusem było to, że zaczęła się jąkać. Mówiła do niego:

Ko
Ko
Ko
Cha
Kocha
Kochan
Nie
Kochanie

Cz
Czy
Y
Czy

Chłop widząc, że się kobiecina stara, że się zmieniła zrobiło mu się jej żal. Miał wyrzuty sumienia. Wiedział, że to on a dokładniej: jego prawy prosty jest przyczyną owego jąkania. Postanowił ułatwić życie kobiecie. Kupił jej zeszyt w linie i powiedział:

– Nie musisz nic mówić. Pisz, będzie ci łatwiej.

Kategoria: Bez kategorii | 130 komentarzy »

« Wstecz Dalej »