jak zostać artystą

31 lipca, 2007 by

Nie masz talentu, ale mimo to jesteś przekonany, że go masz? Z trudem ukończyłeś np. liceum plastyczne (np. w Zielonej Górze)? Startowałeś na ASP, ale tam się nie udało i skończyłeś na wydziale artystycznym jakiejś podrzędnej szkoły wyższej? Innymi słowy: czujesz, że masz talent, ale nikt na tym się nie poznał? Nie przejmuj się! Na pewno zostaniesz artystą. Jedyne, co musisz zrobić, to kierować się poniższymi wskazówkami.

Formuła magiczna

1) inność estetyczna

Pamiętaj, że bycie artystą oznacza posiadanie pewnego stopnia wrażliwości estetycznej. Nie wiesz co to? Już ci wytłumaczę. Otóż większość ludzi, przechodząc obok psiej kupy albo nie daj boże: wdeptując w nią krzywi się, lub udaje, że tego nie zauważa. Pamiętaj, że artysta z definicji ma się wyróżniać spośród tłumu. Dlatego ty, jeżeli do tej pory tego nie robiłeś, to od dziś zatrzymuj się przed każdym psim gównem i wpatruj się w nie i wzdychaj głęboko. Dbaj, by widzieli cię przy tym sąsiedzi, koledzy z podwórka i inni ludzie. Pamiętaj także, byś głęboko wzdychał, pochylając się nad nim. Tylko wówczas wzbudzisz zdziwienie w tych, którzy będą ciebie obserwowali. A nuż, wśród gapiów, trafi się jakiś krytyk sztuki. Jeżeli nie, to i tak zyskujesz: wszyscy będą uważali cię za dziwaka, a to konieczny krok do bycia artystą.
WAŻNE:
Pamiętaj, że na tym etapie niebywale ważne jest wzdychanie. Rób to głośno, wciągając i wypuszczając powietrze. W związku z tym staraj się raczej wybierać te psie kupy, które nie są pierwszej świeżości, ponieważ te nie parują tak mocno i oszczędzisz sobie tego fetoru, który mógłby cię zniechęcić od bycia artystą.

2) inność zewnętrzna

Teraz, kiedy wszyscy już wiedzą, że jesteś inny, musisz zadbać o utrwalenie tego wizerunku. Musisz odpowiednio skonstruować swój wygląd zewnętrzny. Jeżeli masz długie włosy, to zafarbuj je. Najlepiej w różne, egzotyczne kolory. Powiedz fryzjerowi, że może zużyć wszelkie resztki farb, które zostały mu po klientach i żeby pofarbował tobie tym włosy. Jeżeli nie masz długich włosów, to nie przejmuj się. Zwyczajnie ogol się na łyso. Ważną rzeczą jest piercing. Przekłuj uszy, nos, brwi i co tam jeszcze możesz.
Ubieraj się raczej na czarno. Jeżeli jesteś dziewczyną, to ubieraj się w długie, czarne, rozciągnięte swetry i spódnice. Wówczas okaże się, że worek kartofli ma w sobie więcej seksapilu niż ty, ale tym się nie przejmuj. Masz być artystką a nie gwiazdką filmów porno.

3) abolicja morlno-obyczajowa

Jako kobieta-artystka, odziana w czarne worki i 3-kilogramowe buty skórzane typu: glany, nie przejmuj się, że nie znajdziesz sobie chłopaka. Na pewno trafisz na podobnego sobie osobnika. Artystę o wyglądzie Quasimodo i fizjonomii stwora dr. Frankensteina, który już na pierwszym spotkaniu będzie tobie opowiadał o tym, że liczy się piękno wewnętrzne, że uroda mija a dusza pozostaje. I nie zadawaj sobie pytań typu: Dlaczego on przed pójściem ze mną do łóżka pije tyle nalewek za 4,40 zł (to się nazywa tzw. znieczulenie estetyczne)? Dlaczego zawsze gasi światło? Dlaczego zamiast mojego imienia w trakcie orgazmu krzyczy: O! Tak! Zosiu! Jak mi z tobą dobrze! Och!? Jako kobieta, zatem istota z definicji niezwykle nieodporna na miłosne zawieruchy, musisz mieć świadomość tego, że środowisko artystyczne, którego elementem pomału się stajesz, jest bardzo niestabilne uczuciowo. Nie pakuj się w stałe związki. Twoja sypialnia musi stanąć otworem, przed każdym artystą w potrzebie! Warto także zastanowić się nad przeprowadzeniem pewnych prób homoseksualnych. Jedno z ulubionych powiedzonek, które zapewne usłyszysz w trakcie wszelkiego rodzaju imprez artystycznych, które kończyć się będą kolektywnym rzyganiem na skutek przedawkowania alkoholu, brzmi: Żeby życie miało smaczek, raz dziewczyna, raz chłopaczek. Nie dziw się zatem, że któregoś razu obudzisz się we własnym łóżku, w którym natkniesz się na drugą babkę, która będzie miała większe piersi niż ty. Niech cię nie zdziwi także analogiczna sytuacja, z zastrzeżeniem, że obok ciebie będzie nie tylko dziewczyna, ale dodatkowo ze czterech artystów rodzaju męskiego.

4) wena to nie wenera czyli: Wszystko już było

Każdy artysta to istota, która wierzy w coś, co nazywa się weną (nie myl tego z wenerą, aczkolwiek wenera, także jest charakterystyczna dla tego środowiska). Nawet gdy nie wiesz co to takiego jest wena, zawsze, w trakcie wszelkich artystycznych imprez, w których będziesz brała udział, i gdy usłyszysz jak jakaś grupka opowiada o wenie, natychmiast do niej podejdź i wsłuchuj się dokładnie, co też oni tam wygadują. Staraj się być raczej biernym uczestnikiem dyskusji. A kiedy jednak ktoś cię zapyta: A jak ty uważasz?, to odpowiedz jednym z uniwersalnych haseł awangardy artystycznej: Wszystko już wymyślono. Stwierdzeniem tym otworzysz sobie drogę do hermetycznych środowisk, które do tej pory były przed tobą zamknięte. Hasło: Wszystko już wymyślono (ew. W sztuce już wszystko było), jest ulubionym powiedzeniem bezpłodnych i jałowych twórczo środowisk. Nie jest ważne w tym momencie czy to środowisko rzeźbiarzy, malarzy czy ceramików. Każdego rodzaju beztalencie, mające ambicje do tego, by być artystą powtarza niczym mantrę owo zdanie. Pamiętaj, że i ty nie masz talentu dlatego tak ważne jest, żebyś powtarzał jak paciorek: Wszystko już wymyślono.

5) własne dzieło

Kiedy przeniknąłeś do hermetycznego światka artystów, to warto byłoby także coś stworzyć. Ogarnia ciebie strach, że nie masz niby talentu, a tu nagle masz tworzyć dzieło sztuki? Nie panikuj! Najlepiej zostać artystą-malarzem. Skoro Nikifor mógł malować obrazy, dlaczego ty nie możesz? Nie wiesz, kim był Nikifor? Żeby nie zaprzątać swego umysłu zbędną wiedzą z dziedziny historii sztuki, powinieneś wiedzieć tylko, że Nikifor, to nie egzotyczna odmiana kalafiora, lecz taki prymityw, gorszy niż ty, a mimo to został artystą.

Jak namalować obraz:

a) W sklepie z akcesoriami dla artystów wszelkiej maści, poproś sprzedawcę o blejtram. Nie zdziw się, kiedy sprzedawca poda tobie cztery, pozbijane gwoździami w kwadrat listewki, obciągnięte płótnem. To właśnie jest blejtram.
b) Poproś o farby olejne. Kup tyle, ile możesz.
c) Kiedy sprzedawca zapyta cię, jaki pędzel chcesz do tego, odpowiedz mu, że nie potrzebny ci pędzel, bo masz swoją własną technikę.
d) Żeby nie ładować się w zbędne koszta, nie kupuj sztalugi (sztaluga, to taki stojak, który na pewno widziałeś gdzieś na filmach o artystach, na którym ustawiali oni obrazy, w trakcie ich malowania)
e) Wszystkie zakupy zanieś teraz do mieszkania, które od tej pory nie będziesz nazywał mieszkaniem, ale pracownią.
f) Aha! Byłbym zapomniał! Jeżeli do tej pory nie ćpasz, tzn. nie gustujesz w różnego rodzaju używkach halucynogennych, to powinieneś zaopatrzyć się w flaszkę wódki. Kup najtańszą, żeby nie ładować się w koszty. Tym bardziej, że od tej pory, stanie się ona oprócz farb i blejtramów koniecznym akcesorium potrzebnym do wszczęcia tzw. procesu twórczego. Innymi słowy, będziesz potrzebował dużo wódy w zasadzie całe morze wódki.

Kiedy już wrócisz z tym wszystkim do swojej pracowni i kiedy wypakujesz wszystkie niezbędne akcesoria bierzesz się do tworzenia dzieła. Zaczynasz oczywiście od rozbudzenia w sobie weny czyli tego, o czym wcześniej tyle się nasłuchałeś. Wypijasz zatem flaszeczkę. Sączysz do dna i najlepiej na czczo. Zasada jest taka: jakość dzieła artystycznego jest wprost proporcjonalna do ilości spożytego alkoholu, pod warunkiem, że jego stężenie w organizmie nie przekroczy wartości krytycznej, tzn. kiedy nie stracisz przytomności. Pijesz zatem, pijesz i kiedy czujesz, że już nie możesz więcej, że zaraz się porzygasz, to wypij ostatni kieliszek a następnie puść tzw. pawia prosto na śnieżnobiały blejtram. Dobrze by było, gdybyś wcześniej zadbał o wypełnienie żołądka właściwą treścią pokarmową. Zjedz np. spaghetti po bolońsku, wówczas, kiedy zaschnie ono na płótnie uzyskasz dobrą fakturę jako podkład. Już widzę te wszystkie ochy i achy krytyków sztuki, kiedy będziesz im pokazywał swoje dzieła.
Porzygawszy się na blejtram, w szaleńczo-pijackim akcie twórczym chwyć za farby. Wyduś je na rzygi, ściągnij majtki i najnormalniej w świecie usiądź na płótno. I tak kilka razy, do momentu aż zapieczątkujesz odbiciami własnych pośladków całą płaszczyznę obrazu. Tak oto stworzyłeś swoje pierwsze dzieło. Teraz odpocznij, należy się tobie solidna dawka snu, po tym wyczerpującym akcie twórczym.

6) twoje dzieło staje się dziełem sztuki.

Stosując kilkakrotnie procedurę opisaną w punkcie 5., masz już na swoim koncie kilka własnych dzieł. Masz także wstręt do spaghetti i prawdopodobnie jesteś alkoholikiem.
Wybierz teraz się do lokalnej galerii sztuki i oświadcz z szaleństwem w oczach siedzącej tam pani, że jesteś artystą i że chciałbyś zaprezentować swoje dzieła publicznie. Domagaj się zorganizowania własnej wystawy. Kiedy pani będzie stawiała opór, to nachodź ją codziennie z tym samym żądaniem. Na pewno jak nie po miesiącu, to po roku ulegnie twojej prośbie.
Na wernisaże przychodzą, oprócz przygodnych gapiów i znudzonych gospodyń domowych, także od czasu do czasu krytycy sztuki oraz lokalni dziennikarze z pewnym estetycznym obyciem, którzy szukają tematów do kolejnych wydań lokalnych gazet, gdyż mają dość pisania o sensacjach typu: udana interwencja straży pożarnej ocaliła życie kotka, który wpadł do studzienki kanalizacyjnej. Dlatego warto zrobić jakiś skandal, żeby napisano o tobie w prasie a i żeby przybyli krytycy sztuki mieli nad czym rozmyślać.

Pomysł na skandal:

a) U rzeźnika zamów w całości surowy, świński łeb.
b) Zapakuj go w czarny worek.
c) Weź ten worek na wernizaż. Kiedy będzie cię, ktoś pytał: Co masz w worku? odpowiadaj lakonicznie: Sztukę. Nie zdradzaj więcej szczegółów.
d) Kiedy już wszyscy lekko się upiją a na każdym wernisażu podają jakieś winko to wejdź na stolik, wyjmij z czarnego worka surowy, świński łeb, i krzycz na cały głos, wskazując to na świński łeb, to na swoje obrazy rozwieszone na ścianach: Panowie i Panie! To jest sztuka mięsa! A to jest prawdziwa sztuka!

Jeżeli nie wezwano pogotowia i nie zakuli cię w biały kaftan, to powróciłeś do swojej pracowni aby się wyspać. Budzi cię jednak natarczywe dzwonienie drzwi oraz sygnał telefonu komórkowego. Odbierasz najpierw telefon. I słyszysz w słuchawce: Stary! Ale sensacja! Skandal! Kurwa! Jesteś sławny!. Odkładasz telefon, bo myślisz, że to kolejna reklama jakiegoś podejrzanej usługi twojego operatora telefonicznego. Dzwonek do drzwi cały czas dzwoni. Wstajesz, podciągasz gacie i zakładasz spodnie. Podchodzisz do drzwi. Otwierasz, a tu stoi przed tobą Grażyna Torbicka (tak, tak, ta sama, co w TVP opowiada o sztuce, kinie) i prosi cię o wywiad. Oczywiście odmawiasz. Musisz być tajemniczy, poza tym, nikt nie może odkryć tajemnicy twojego własnego procesu twórczego.
Odprawiasz Torbicką, która nie dowiedziawszy się nic od ciebie, pójdzie teraz popytać sąsiadów, a oni opowiedzą o tym, jak inhalowałeś odór psich odchodów, i o tym, jak się w nie wpatrywałeś. Opowiedzą tez o tym, jak to się ubierałeś, że jesteś prawdziwym artystą.
Opędzając się od paparazzi pójdziesz do kiosku po gazetę, w której przeczytasz na pierwszej stronie: Rewolucja w sztuce! Objawienie! Nowy talent.
Teraz zaczną się telefony od marszandów. Będą proponowali tobie niewiarygodne sumy za twoje obrazy. Ważne jest, żebyś marudził, wybrzydzał i nigdy nie przyjmował pierwszych ofert.

Na koniec pamiętaj: kiedy w prasie napiszą o tobie, że jesteś artystą, ze twoje dzieła są dziełami sztuki, to dopiero stajesz się artystą, a twoje obrazy stają się dziełami sztuki nie ma innego kryterium!

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

Indiana Jones IV: Archelogiae Libris

30 lipca, 2007 by

W czasach nieodległego jeszcze dzieciństwa z prawdziwym zapałem prowadziłem wykopaliska w ogrodzie rodziców. Przed wojną, w miejscu, w którym stoi mój dom rodzinny była jakaś karczma, która w 1939 r., przerobiona została na koszary wojskowe. Moje przygody ze szpadlem miały różne finały: wykopywałem bagnety wojskowe, kufle do piwa, guziki, kawałki porcelany. Zdarzyło się nawet kilka srebrnych monet polskich z lat dwudziestych. Rodzice nie mieli jednak za grosz zrozumienia dla pasji swojego syna. Dostawszy solidną burę za zdewastowany ogród, musiałem porzucić badania wykopaliskowe. Nie to, żebym zrezygnował ze swoich archeologicznych namiętności. Wkrótce bowiem przerzuciłem się na archeologię strychową. Dziadkowie mieszkali w poniemieckich domach, z potężnymi strychami. Włóczyłem się po nich, zaglądając w wszelkie istniejące szczeliny w nadziei, że znajdę jakiś ukryty skarb. Skończyło się to wszystko gwałtownie. Któregoś razu wpadłem na pomysł, żeby spenetrować podłogę. Zacząłem odrywać drewniane dechy. W trakcie eksploracji podłoża zostałem nakryty przez ojca, który spuścił mi solidne manto, za to, że niszczę podłogi. Od tamtej pory miałem zakaz wchodzenia na strych.
Dalej w życiu tak się jakoś ułożyło, że wybrałem inną drogę studiów niż archeologia. Jednak sentyment do staroci pozostał.
Jakieś trzy miesiące temu zostałem poproszony o selekcję starego księgozbioru w pewnej, bardzo znanej bibliotece polskiej. Zgodziłem się bez chwili namysłu. Stare książki także zaliczają się w moim pojęciu do skarbów.
Wdychając kilkusetletni kurz, przeglądając opasłe, skórzane tomiska, których ponad sto lat nikt nie trzymał nawet w dłoni ( nie wspominając o czytaniu) czułem się jak w raju. Trwało to kilka tygodni. 40 tysięcy książek, to nie przelewki.
Podczas którejś wizyty w podziemiach, natknąłem się na część niezwykłego księgozbioru. Były to książki z zakresu filozofii, mitologii, historii religii, gramatyki języków martwych.
Każdy egzemplarz z tej kolekcji oznaczony był podpisem: E. von Silienfelz lub: Eduard von Silienfelz. Na kartach każdego z nich były marginalia pisane ołówkiem i to właśnie one mnie zaintrygowały. Notatki te sporządzone były w kilku różnych językach: greckim, runicznym, łacińskim i takimi, których do tej pory nie zidentyfikowałem.
Postanowiłem dowiedzieć się czegoś więcej o właścicielu tego zbioru. Niestety do dziś dnia nie mogę go zidentyfikować. A uważam, że warto byłoby poznać jego historię, gdyż musi to być bardzo ciekawa postać.
Może tobie, czytelniku, uda się odkryć tajemnicę Silienfelza, może ty odkryjesz ten skarb z zakresu archeologiae libris.

dscn3879.JPG

dscn3880.JPG

dscn3884.JPG

dscn3885.JPG

dscn3886.JPG

dscn3887.JPG

dscn3888.JPG

dscn3891.JPG

dscn3890.JPG

dscn3892.JPG

Kategoria: Bez kategorii | 3 komentarze »

o pewnym wierszu z sieci

28 lipca, 2007 by

Wiersz Niny Wiedemann: ósmego dnia padało (publikacja: http://www.rynsztok.pl/index.php/warsztat/action/list/frmAThreadID/3144/ ) jest tekstem z gatunku tzw. poezji otwartej. Autorka zrezygnowała z hermetyczności przekazu, rezygnując z wszelkich poetyckich udziwnień, tak bardzo powszechnych we współczesnej polskiej poezji. Ta kartezjańska konwencja czyli jasność i wyraźność jest w ósmym dniu tłem dla ważnego rozrachunku ze sferą wiary. Zaznaczyć należy, że tylko ta konwencja jest w stanie podołać temu zamierzeniu. Wszelki hermetyzm byłby w tym przypadku niewiarygodny.
Wiersz jest bardzo sugestywną, turystyczną relacją z pobytu w miejscu cudów Medjugorie.
Już w pierwszej strofie pojawia się konfrontacja magicznej sfery przesądów z pewną obojętnością. Oto, bowiem chorwaccy rybacy siadają przy murze, oddając się swoim codziennym obrzędom, natomiast smukłe dziewczęta okrążają fontannę, pijąc z każdego kurka. To żeby znaleźć męża. Już w pierwszej strofie wyczuwa się dystans między sferą sakrum a profanum, przy czym płaszczyzny te mają wspólny mianownik, którym jest rzeczywistość skonstruowana z gestów. Gestem, bowiem jest zarówno rytuał rybaków, jak i rytuał dziewcząt. Ciekawe w tej strofie jest spłaszczenie sakrum. Gest obrzędu nie ma na celu transcendetalizacji, lecz wyraża prozaiczne życzenie: znaleźć męża. To przenosi czytelnika w sferę społeczności trybalnej, jej przesądów i mitów. Spłaszczenie owo wzmocnione jest w kolejnej strofie wyznaniem kobiety: Matka Boża z Medjugorie czyni wielkie cuda- / przez ostatnie dziesięć lat nikt się nie rozwodził- /. Kiedy wielkim cudem staje się to, co prozaiczne, to znika prozaiczność ale także znika to, co cudowne. To, bowiem, co cudowne staje się prozaicznością. Następuje tu powrót do tego, co przeszłe do wsi reymontowskiej, regulowanej porami roku, odpustami, oraz przesądami.
W trzeciej strofie czytelnik w dalszym ciągu pozostaje w sferze społeczności trybalnej, w której roi się od fetyszy, lecz mimo to, strofa ta jest inna. W niej pojawia się perspektywa historyczna, która zdominuje resztę tekstu. Rzeczywistość bałkańskiego, czerwonego świata czystek etnicznych i wojen bratobójczych. Świat, w którym odwrócona została naturalna kolej śmierci tym razem rodzice musieli chować swoje dzieci. Refleksja nad tym, co się zdarzyło jest ciągle obecna, jest nieuleczalna chciałoby się zapytać: gdzie była wówczas Matka Boska z Medjugorie? Czy tam, gdzie starotestamentowy bóg, gdy naród żydowski przeżywał swoje szoah? Czy tam, gdzie nowotestamentowy bóg, gdy jego syn, wijąc się w cierpieniach, ginął okrutną śmiercią na krzyżu? Nawet pielgrzymka do kriżewackiego krzyża nie pomoże zapomnieć. Religijność turystyczna pielgrzymkowa, jest przecież czymś innym niż hermetyczny trybalizm lokalnej wspólnoty, asekurującej się fetyszami, maszkaronami w postaci krzyża. Tym razem jednak nie chodzi o to, by odstraszyć złe duchy, lecz o to by manifestować swoja wiarę, żeby nie było wątpliwości / w co się wierzy. Motyw krzyża nie jest tu symbolem śmierci i odkupienia nie ma nic wspólnego z eksterioryzacją wiary chrześcijańskiej.
Wiersz zamyka strofa siódma, która moim zdaniem jest zbędna i szkodzi tekstowi, tak jak ostatni dwuwers. Zamiar autorki jest zrozumiały, lecz zakończenie osłabia tekst. Według mnie sukcesem tekstu jest przedstawienie owej społeczności trybalnej z perspektywy podmiotu zewnętrznego w tym przypadku: turysty. Nie chodzi tu bynajmniej o zwykłą relację z podróży, lecz o przedstawienie zależności: sakrum-profanum, gdzie sakrum okazuje się być czymś zwykłym, przy czym największe fetysze (w tym przypadku motyw krucyfiksa) zostały pozbawione swojego historycznego znaczenia i w tekście funkcjonują jako maszkarony, chroniące od wojny. To, co niebywale intryguje w wierszu, to przede wszystkim klimat świata bałkańskiego, w którym mimo lenistwa krajobrazu i klimatu wyczuwa się napięcie, spowodowane nieodległym przecież konfliktem bratobójczym.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

jak zostać gwiazdą biznesu

26 lipca, 2007 by

jesteś mądry, oczytany, po studiach wyższych a mimo to klepiesz biedę? zastanawiasz się, jakim to sposobem dawni kumple z podwórka, którzy ukończyli zaledwie szkoły podstawowe, pootwierali własne firmy i zasuwają nowiuteńkimi Mercedesami? przecież jesteś od nich mądrzejszy, lepiej wykształcony a mimo to, tobie się w życiu tak nie powiodło. dlaczego?
pakując walizki i szykując się do emigracji zarobkowej (np. do Anglii), nie widzisz dla siebie szans w Polsce. a przecież tyle czasu zainwestowałeś w edukację i teraz wydaje się, że było to na darmo. czy jest jeszcze jakaś szansa, żeby nie wyjechać i rozkręcić biznes, choćby najmniejszy, by samemu na siebie zarabiać i utrzymac z tego rodzinę? oczywiście. postępuj zgodnie z podaną formułą

formuła magiczna

1) conditio sine qua non

jeżeli masz tytuł magistra, inżyniera, a nie daj boże doktora – to natychmiast o tym zapomnij. musisz zgłupieć, cofnąć się do czasu przedmaturalnego. odcerebralizować się. im mniej fałdek na powierzchni substancji szarej mózgu, tym większe prawdopodobieństwo, że ci się uda. jeżeli jesteś tzw. głupim bucem, czyli np. mówisz: „poszłem” zamiast „poszedłem”; zamiast opróżniać nos w sposób powszechnie akceptowalny społecznie tzn. używając chusteczki, ty najpierw wciągasz smarki do gardła, następnie charczesz i wypluwasz je na ziemię; jeżeli w trakcie familijnych spotkań zawsze brylujesz, opowiadając dowcipy o babach i najgłośniej się śmiejesz; jeżeli uważasz, że niezależnie od dyskutowanego tematu, zawsze ty na koncu masz rację, to znaczy, że idealnie nadajesz się na biznesmena.

2) pomysł

wymyśl sobie jakąś branżę, w ramach której będziesz rozwijał swoje gospodarcze skrzydła. może być to cokolwiek, ale najlepiej handel czy usługi. pod żadnym pozorem nie zastanawiaj się nad tzw. ryzykiem ( ty – magistro-inżynierze-doktorze zapewne już kalkulujesz ryzyko i zadajesz sobie pytanie: a co będzie, jak się nie uda? i widzisz, właśnie dlatego potrzebny jest pkt. 1, po to masz zgłupieć, by nie mysleć nad ryzykiem. tu się liczy żywioł, to jest polski biznes, którego nie wolno mylić z business’em).

3) uniform idealny

musisz ładnie wyglądać. aby być polskim biznesmenem potrzebujesz następującej garderoby:

a) biała koszula
b) zielona, materiałowa marynarka
c) czarne spodnie, także materiałowe, wyprasowane na kant
d) białe, froterowe skarpetki
c) buty: czarne, najlepiej mokasyny

4) rejestracja działalności gospodarczej

dobrze wiesz, że wszyscy twoi sąsiedzi tylko czekają na to, aż ci coś się nie uda. a ty dodatkowo podsyciłeś to oczekiwanie, rozpowiadając dookoła, że otwierasz firmę – lub, że już ją masz. bądź ostrożny! żeby uniknąć wojny na sztachety z sąsiadem, który mógłby na ciebie donieść, że prowadzisz działalność gospodarczą, nie zarejestrowawszy jej uprzednio, udaj się do Urzędu Gminy/Miasta i zarejestruj działalność. kiedy miły pan urzednik będzie ciebie pytał o tajemniczy dla ciebie kod PKD, to mów, że handel i usługi. cały czas o tym opowiadaj. niech urzednicy sami szukają tych dziwnych kodów – oni je wymyslili, niech oni sie tym martwią.

WAŻNE
urzędnik zapyta cię, jak się będzie nazywała twoja firma. pamiętaj, że aby być wiarygodnym w świecie polskiego biznesu, w nazwie firmy musi być końcówka: „ex”. np. gdybyś sprzedawał jabłka, wówczas nazwa twojej firmy brzmiałaby: „JABŁEX”. ty jeszcze nie wiesz dokładnie co będziesz robił – wiesz tylko, że to będzie miało związek z handlem i usługami – zatem nazwij firmę od swojego nazwiska: np. jeżeli nazywasz się Kowalski, to firma twoja będzie się nazwyała: „KOWALEX”

5) pierwszy interes

masz ładną pieczątkę. jest na niej twoje nazwisko i nawet adres. są też jakieś dziwne numerki NIP, REGON. nie zdrapuj ich nożykiem! one tam muszą być! kiedy już nastukałeś się na czystych kartkach tych pieczatek, kiedy wytrenowałeś rękę do podpisu, to pora na pierwszy interes.
robisz cokolwiek: wywozisz szambo, przybijasz gwoździe w płocie u sąsiada – za to wszystko bierz forsę jak dotychczas, tylko dawaj im takie świstki, na których będziesz przybijał pieczątkę. rób to w dwóch egzemplarzach. jeden zatrzymuj dla siebie. jeżeli zajmujesz się handlem, to pamietaj, żebyś zawsze, ale to zawsze kupił tanio i dorgo sprzedał. nie na odwrót!!! także zbieraj kwitki z pieczątkami.

6) świat pieczątek i formularzy

po kilku tygodniach orientujesz się, że trafiłeś do świata kwitków, świstków, rachunków i formularzy. wydaje ci się, że w tym toniesz. zaczynasz się gubić! nie panikuj, nie panikuj. niesiesz to wszystko do miejsca, które nazywa się „Biuro Rachunkowe” – i już niczym sie nie przejmujesz. tam odwalą za ciebie całą robotę! ty natomiast dalej wbijaj gwoździe, sprzedawaj drożej niż kupiłeś, czy co tam robisz innego.

7) kredyt

ani się zorientujesz, a po jakimś czasie wejdziesz na salony polskiego biznesu. zaczniesz jadać w ekskluzywnych restauracjach, w których będziesz zamawiał carpaccio i opierdalał kelnera, za to, że chciałeś carpaccio a on ci przyniósł surowe mieso. wpdaniesz także na pomysł zaciągnięcia kredytu. udaj się do banku. porozmawiaj. jesteś przecież wygadany i uda się tobie zaciągnąć kredyt. bierz jak największy.

8) jesteś biznesmenem

jak wszystko dobrze poszło to: masz firmę zadłużoną, masz kilku dłużników, jeżdzisz Mercedesem, dalej zakładasz białe skarpetki do czarnych spodni i czarnych mokasynów. negocjujesz z bankiem, że jak dadzą tobie kolejny kredyt, to na pewno spłacisz ten poprzedni. ten sam kit wciskasz dłużnikom, zapewniając ich, że jak dadzą tobie towar, który będziesz mógł sprzedać, to na pewno spłacisz poprzednie zadłużenie. jak nie dadzą tobie towaru, to oczywiście mogą podać cię do sądu, ale przecież masz dawno rozdzielnośc majątkową – dom, auto i inne mienie dawno nie nalezy do ciebie, zatem nie bedziesz mógł ich spłacić.

a na zakończenie reportaż o biznesie po polsku. miłej lektury biznes-po-polsku-reportaz.doc

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

przepis na karierę naukową

25 lipca, 2007 by

masz sieczkę w głowie? jesteś mierny? nie masz mózgu? a mimo to marzysz o byciu naukowcem w Polsce? nie martw się! masz bowiem wszelkie predyspozycje do tego, by zostać przynajmniej doktorem habilitowanym. postępując zgodnie z poniższymi wskazówkami, na pewno uda się tobie zrealizować swoje marzenie (które zapewne jest także marzeniem twoich rodziców, by ich latorośl była „kimś”)

formuła magiczna

1) zapisz się na studia

wybór studiów zależy wyłącznie od ciebie. wybieraj raczej tak, by się zbytnio nie przemęczyć. w żadnym wypadku nie wybieraj sobie kierunku, który już z samej nazwy zionie nieznaną tobie egzotyką.

2) zorientuj się w terenie

w każdym traktacie o wojnie stratedzy pouczają, że najważniejsza jest dobra orientacja w terenie. dlatego i ty musisz zorientować się w instytutowych układach i koteriach. szukaj osób wpływowych. takich, którzy od „wieków” pracują w instytucie, których pozycja jest mocno ugruntowana. przy czym ważne jest, abyś już na tym etapie kłaniał się w pas każdemu pracownikowi. niesłychanie ważną kwestią jest to, abyś chodził schludnie ubrany, uczęszczał na każdy (sic!) wykład. nawet ten najnudniejszy, na którym nikt nigdy nie robi listy słuchaczy.

3) pierwsze egzaminy

pierwsze egzaminy należy zdać w terminie. przyłóż się! wykuj wszystko na blachę, zwłaszcza, że to ostatni raz, kiedy będziesz się musiał czegoś nauczyć. aby zdać egzamin nie trzeba być geniuszem. tu potrzebujesz raczej odrobiny samodyscypliny i pilności. dla odpowiedniej motywacji powtarzaj sobie: nawet małpa, szkolona przez 10 lat nauczy się sznuroować buty. ty jesteś homo sapiens sapiens – stać cię na więcej!
pamiętaj także, żeby na egzamin ładnie się ubrać (garnitur/żakiecik, buty wyglancowane na błysk). nieważne, że koledzy czy koleżanki typu: „luzacy”, przyjdą na egzamin w dżinsach. nieważne, że sam profesor przyjdzie w swetrze lekko-retro i w wytartych dżinsach. ty masz być ładnie ubrany i obkuty na blachę z danego przedmiotu. chodzi tu o utrwalenie tzw. pierwszego wrażenia, na które pracujesz od samego początku, chodząc na wykłady, siadając w pierwszych rzędach, aktywnie uczestnicząc na ćwiczeniach.

4) pierwszy atak

mijają pierwsze akademickie wakacje. ty – w przeciwieństwie do swoich kolegów/koleżanek – spędzasz je pozbawiony trosk związanych z sesja poprawkową. nie leniuchujesz jednak. z informacji, które zgromadziłeś na temat lokalnych układów instytutowych, typujesz najbardziej wpływową osobę. pamiętaj!!!!! masz wybrać „wpływową osobę” a nie „sławną osobę”. w niektórych instytutach jest tak, że zatrudnia się znanych badaczy w danej dziedzinie. i choćbyś się interesował przedmiotem, który prowadzi taka osobistość naukowa (a przeważnie bywa tak, że osobistości potrafią zainteresować swoim sposobem narracji i dziedzinami badawczymi, którymi się zajmują).
kiedy wytypujesz ową wpływową osobę, zbierasz wszystkie możliwe materiały na jej temat. tu pomocne jest „google”.
szczególną uwagę zwróć na:
a) problematykę badawczą (jeżeli takowa istnieje)
b) spis publikacji (muszą jakieś być. nie poddawaj się jak nic w „google” na ten temat nie znajdziesz. wybierz się do uniwersyteckiej biblioteki)

kiedy już zorientujesz się w powyższych kwestiach, postaraj się przeczytać coś z tej dziedziny, w której naukowo działa twoja ofiara. następnie przeczytaj też dzieła samej ofiary. musisz ją bliżej poznać.

5) drugi rok studiów

drugi rok studiów jest bardzo ważny. teraz bowiem utrwalasz pozytywne wrażenie, na które wcześniej pracowałeś niskimi ukłonami, czy wzorową i zauważalną frekwencją. pod koniec semestru letniego wybierasz się do swojej ofiary na dyżur naukowy. każdy pracownik ma swoje godziny konsultacji. ubierz się ładnie, ale bez przesady. pamiętaj, że to nie jest egzamin, ale rozmowa. zagadaj, że jesteś zainteresowany tą problematyką naukową i chciałbyś podyskutować o ostatniej książce/artykule ofiary.
na tym etapie natarcia musisz być bardzo ostrożny. zapytaj o bibliografię, którą na pewno znajdziesz w przypisach dzieła ofiary. to jest najbezpieczniejsze. pamiętaj, że nie wolno być krytycznym, ale raczej pytająco-ciekawskim. zapytaj o to, jak to się stało, że pan/pani wybrał ten a nie inny przedmiot badań. powiedz, że to ciebie także interesuje, że nie masz jeszcze takiej wiedzy by móc merytorycznie podyskutować, że chciałbyś aby ktoś wskazał tobie dobrą literaturę na ten temat. innymi słowy: całkowite lizusostwo.
jaki będzie skutek takiego spotkania? – na pewno zostaniesz zapamiętany.
i teraz uwaga: nie bądź natrętny, nie wciskaj się na siłę na następne spotkanie. poczekaj do trzeciego roku.

6)bądź lizusem

w życiu człowiek ma generalnie dwie drogi do wyboru. pierwsza to bycie w wiecznej kontrze, taka unamunowska postawa, gdzie nieważne co się dzieje, co się mówi – ty i tak będziesz przeciwko. druga to bezkrytyczne bycie w zgodzie z ogólnymi tendencjami, gdzie semperfidelicznie popiera się panujące trendy, niezależnie od ich treści.
Jeżeli chcesz zrobić karierę naukową, pamiętaj: musisz stać się semperfidelem ofiary. jeżeli ta nie zaprosi cię na kolejne spotkanie na konsultacjach, to sam się wproś. tym razem staraj się coś merytorycznie zagaić. podlizuj się przy tym jak tylko możesz. donoś na studentów, na pracowników, którzy są skonfliktowani z twoją wpływową ofiarą. rób wszystko, co tylko możliwe, zawieszając wszelkie zasady uczciwości, którymi się kiedykolwiek w życiu kierowałeś. jeżeli takowych nigdy nie posiadałeś, to tym lepiej. znaczy się, miałeś wszelkie przesłanki by być dobrym narybkiem naukowym.

7) studia doktoranckie

jeżeli wykazałeś się dobrą sprawnością języka w podlizywaniu się, to na pewno napisałeś wybitną pracę magisterską pod opieką swojej ofiary i właśnie przyjęto cię na studia doktoranckie. piszesz sobie doktorat, pogłębiając swoją zażyłość z promotorem. jeżeli w trakcie pracy nad doktoratem obudzi się w tobie chęć poznawcza, to stłum ją natychmiast. twój doktorat ma spełniać oczekiwania promotora, a nie twoje. pamiętaj, że piszesz pracę z dziedziny, która ciebie nie interesuje, że jest jałowa naukowo. chcesz wiedzieć, skąd niby wzięła się moja aprioryczna pewność, co do jałowości dziedziny badawczej twego promotora?
sprawa jest prosta. badacz jest badaczem, jeżeli bada. ażeby badać musi mieć co badać i to badanie musi dawać jakieś wyniki naukowe. posiadanie takowych na swoim koncie, czyni osobę znaną w środowisku badaczy, co czyni samą taką osobę badaczem naukowym. wówczas badanie ma sens a sam badacz jest badaczem. osoba natomiast, którą bardziej interesują wpływy nie bada, bo nie ma na to czasu. zajmuje się ugruntowywaniem swej pozycji w lokalnym środowisku, poprzez wyświadczanie pewnych korzyści, usług. to z badaniem naukowym nie ma nic wspólnego. a gdyby zajmowała się badaniami naukowymi, to wówczas nie musiałaby dbać o status w koterii, jej pozycja byłaby ugruntowana jako badacza, nie jako osoby z układami. a ty wybrałeś osobę, która jest najbardziej wpływowa.

8) obrona

jak wszystko dobrze poszło i o ile nie obudziłeś w sobie ambicji, to pewnie już jesteś po obronie. po obfitym obiedzie doktorskim, na którym głośno podziękowałeś swojemu promotorowi, musisz spłacić kredyt. takie obiadki kosztują, wszak pracownicy naukowi, którzy byli obecni na twojej obronie, nie będą jedli schabowego z ziemniakami. przeważnie wybierają ryby i drogie wina. zaproszona rodzina jest bardziej wyrozumiała. nie martw się kredytem. spłacisz go natychmiast, bo właśnie twój promotor informuje cię – o ile wcześniej tego nie zrobił – że będziesz pracował u niego z zakładzie jako adiunkt.

9) uważaj na siebie

już masz legitymację pracowniczą. ze zdjęciem i pieczątkami uniwersytetu. przed nazwiskiem masz „dr”. jesteś pracownikiem uniwersyteckim. pamiętaj jednak, że to nie zwalnia cię z obowiązku dalszego skutecznego podlizywania się swojemu dawnemu promotorowi. pamiętaj, że to osoba z układami i w każdej chwili, tak szybko jak zostałeś pracownikiem naukowym, możesz także przestać nim być, gdy popadniesz w niełaskę. pamiętaj także, żebyś eliminował każdych innych studentów, którzy zaczynają się „kręcić” wokół twojej własnej wpływowej osoby. nie ty jeden bowiem wpadłeś na pomysł bycia naukowcem, mając sieczkę w głowie. inni także będą chcieli iść twoim śladem. tych musisz bezwzględnie eliminować. mogą oni okazać się bardziej efektywni w podlizywaniu, bardziej usłużni. dlatego usuwaj ich, najlepiej przez fałszywe denuncjacje. opowiadaj np., że ten i ten się źle prowadzi, że widziałeś tego a tego pijanego, że wymiotował gdzieś pod uniwersytetem. coś na pewno wymyślisz.

10) praca naukowa

w chwili, gdy zaczniesz pracować naukowo – tzn., gdy zaczniesz czytać, jeździć po bibliotekach, publikować większe rzeczy, jak książki itp., natychmiast popadniesz w niełaskę. nie możesz tego robić, bo twój opiekun, dzięki któremu znalazłeś się na uniwersytecie, tego nie robi. nie możesz być od niego lepszy. musisz być cały czas z tyłu, zawsze dostępny, zawsze usłużny. zatem:

a) jeżeli publikujesz, to małe formy, kilkustronicowe i nigdy więcej ilościowo niż twój opiekun.
b) nigdy nie publikuj tekstów polemicznych.
c) cytuj swojego opiekuna. jak możesz i ile możesz. nie martw się, że szanujące się czasopisma odrzucą twoje teksty. opiekun załatwi tobie publikacje w lokalnym pisemku – bo to przecież osoba z układami.
d) jeżeli przez przypadek napisałeś coś dobrego, coś większego – jakąż książkę. to jako autora wymień swojego opiekuna. twoje nazwisko będzie figurowało jako „współautor”.
e) nigdy nie krytykuj swojego opiekuna, nawet w prywatnej rozmowie. zawsze przytakuj.

po kilkunastu latach, na pewno uzbierasz sobie 21 punktów za publikację. na pewno napiszesz książkę habilitacyjną i na pewno twój wpływowy opiekun zorganizuje dla ciebie kolokwium habilitacyjne. staniesz się doktorem habilitowanym. mało tego – będziesz osobą wpływową w swoim środowisku. aura wpływów twojego opiekuna przejdzie na ciebie. stanie się spadkiem, który otrzymasz w udziale. staniesz się takim samym człowiekiem, jak ten, którego wybrałeś, będąc studentem i co najważniejsze: podzielisz jego los. teraz udaj się na dyżur naukowy, bo masz umówione spotkanie ze studentem 2 roku, który się w zeszłym tygodniu wprosił do ciebie na audiencję.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

chciałbym być ubekiem

25 lipca, 2007 by

znając teraźniejszość i móc powrócić do przeszłości, na pewno podpisałbym zobowiązanie do tajnej współpracy ze tajnymi służbami PRL. nie z powodów ideologicznych, które nakazywałyby mi wspierać system polski ludowej; nie z powodów ekonomicznych, żeby zarabiać na pisaniu donosów; także nie z powodów partykularnych, żeby np. móc dostać paszport i wyjechac za granicę na stypendium. podpisałbym zobowiązanie, by dzisiaj być oficjalnym wrogiem państwa, w którym żyję. być wrogiem polski, która się samozatruła.
czy narzekam? oczywiście, że tak! moje narzekanie – ktoś powiedziałby: jest bezpodstawne. przecież nie byłem na wyborach, nie uczestniczyłem w tym doniosłym akcie decyzji wyboru naowej władzy. dlaczego zatem narzekam na nową władzę?
odpowiedź jest prosta: jako osoba bezdomna politycznie, nie miałem na kogo głosować. mógłbym oczywiście olać swoje preferencje polityczne, które nie znalazły reprezentantów wśród kandydatów w wyborach, i kierować się zwykłym kryterium estetycznym: np. oddać swój głos na najładniejszą panią, która akurat startowałaby w wyborach do parlamentu. jednak problem polega na tym, ze jak chcę dać upust swojemu niewyrafinowanemu smakowi estetycznemu, to sobie pooglądam film z gatunku XXX made in DDR. gdy jednak mam dokonać aktu wyboru nowej władzy, to chciałbym taki wybór mieć. nie chce wybierać między A i B, gdzie ani A i ani B nie koresponduje z moimi oczekiwaniami z gatunku politycznych. Przecież nie chodzi w tym wszystkim by wybrać mniejsze zło.
na zakończenie felieton o społeczeństwie zamkniętym. miłej lektury spoleczenstwo-zamkniete-i-jego-wrogowie.doc

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

powiedz mi: co to jest prawda

24 lipca, 2007 by

prawda, prawda, prawda, prawda, prawda, prawda, prawda, prawda, prawda, prawda, prawda,
prawda, prawda, prawda, prawda, prawda, prawda, prawda, prawda, prawda, prawda, prawda,
prawda, prawda, prawda, prawda, prawda, prawda, prawda, prawda, prawda, prawda, prawda
…. (ad inf.+prawda)
właśnie podałem prawdziwą teorię prawdy, która unika tzw. „paradoksu kłamcy”, ponieważ pozbawiona jest wszelkiej, zbędnej, teoretycznej deskrypcji. opisowość, jaka by nie była, szkodzi prawdzie, sprowadzając ją do paradoksów. dlatego moja teoria prawdy (jedynie słuszna i naukowa) streszcza się w następującym równaniu: „prawda, prawda, prawda, … (ad inf.+prawda)”. Definicja owa uchwytuje nieskończoność prawdy jako takiej. nie ogranicza jej w żaden sposób, nawet do teorii fałszu (kiedyś usłyszałem największą głupotę świata, że teoria prawdy musi byc jednocześnie teorią fałszu. to tak samo, jakby ktoś powiedział: teoria sosny musi być teorią nie-sosny). poza tym moja teoria ma przewagę nad innymi teoriami prawdy, że jest prościuteńka jak świński ogon (jak ja uwielbiam prostotę – no może za wyjątkiem tej łóżkowej). nie ma tu nic skomplikowanego, nie daje zatem powodu do uczonych epistemologicznych debat, których nikt nie rozumie oprócz oczywiście uczonych epistemologów.
na zakończenie trochę lirycznie. kiedyś napisałem rymowankę o prawdzie. nie tyle o samej prawdzie, co o mówieniu o niej. miłej lektury zal-do-ojca.doc

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

historia moich niedoli (II)

24 lipca, 2007 by

człowiek robi doktorat. czyta książki, których nikt nie czytał i coś tam z nich sublimuje, składając wszystko w całość. tak to się chyba normalnie odbywa (no może za wyjątkiem tych, którzy płacą za napisanie pracy doktorskiej, tak jak to zrobiła np. jedna z moich koleżanek – czym się szczyci, uważająć tych, co piszą za frajerów). Obrona na Uniwersytecie Jagiellońskim. godzina któraś tam…nieważne. ważne było to – z egoistycznej perspektywy mnie samego, jako „ja-wówczas-broniącego-się”, że kiedy ogłaszano wynik, to nie tylko okazał się on być jednogłośny, ale klaskano mi, czym skutecznie łechtano moją próżność. „dawno nie było tu takiej obrony” – usłyszałem na koniec.
z dumą wytatuowaną na twarzy wróciłem do Zielonej Góry. spodziewałem się gratulacji, że pracownik Instytutu Politologii UZ bronił się w Krakowie itp., itd., a tu lipa. nic sie nie stało. no ale nic. bez gratulacji i kondolencji żyć można.
postanowiłem napisać pismo do swojego przełożonego, znanego na całym świecie, a także prawdopodobnie i w całym uniwersum, badacza myśli politycznej dr. hab. Bohdana Halczaka, aby ten wystąpił z wnioskiem o konkurs na stanowisko adiunkta [ dscn3608.JPG]. nie to, żebym miał ambicje bycia adiunktem. chodzi o ten 1000zł, który dostałbym do pensji (obecnie zarabiam, po wydaniu 2 książek, zrobieniu doktoratu i 6 latach pracy jakieś 1200 zł netto).
Okazało się, że kierownik mój miał inne plany związane ze mną. Szykował on miejsce dla swojego doktoranta, który jest chyba jedyną istotą dwunożną i nieopierzoną, będącą w stanie podążyć jego tokiem myślenia. Problem był tylko jeden: ja jestem politolog, doktorant pisał doktorat z historiii. dostałem odpowiedź, która mnie przede wszystkim zdumiała poznawczo. znajduje się w niej rewolucyjna wręcz teza o „upowszechnieniu się tytułów doktorskich”, które właśnie dzięki upowszechnieniu straciły swoją wartość [dscn3648.JPG

nie chciałem pisać więcej podań o rozpisanie konkursu na stanowisko adiunkta, bowiem nie miałem sumienia marnować czas swojego przełożonego. ileż to ciekawych koncepcji z zakresu myśli politycznej czeka na to, aż zostaną przez mojego kierownika wymyślone. zatem uzbroiwszy się w cierpliwość przyczaiłem się. wiedziałem, że jak tylko doktorant tego niezrównanego mistrza obroni się – a wiedziałem, że się obroni, gdyż obrona miała odbyć się w Zielonej Górze, w Instutucie Historii – to na pewno zostanie konkurs rozpisany. żeby nie było wątpliwości: konkurs dla jednego kandydata. wówczas miałem w planie także do niego przystąpić, tylko dlatego by móc kolejny raz zdziwić sie poznawczo, czytajac uzasadnienie, w którym Komisja Konkursowa wyjaśniałaby, dlaczego to właśnie historyk, a nie politolog wygrał konkurs.
cdn…

Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »

o tym jak Popper zaraził mnie Platonem

24 lipca, 2007 by

jest początek nowego milenium a ja uparcie studiuję Społeczeństwo otwarte K. Poppera. czytam o tym, jakim to Platon był totalitarystą, komunistą, totalitarystokomunistą czy też komunistototalitarystą. czasami dzieje się tak, że w akcie, w którym książka zderza się z umysłem, w głowie zaczyna dzwonić. tak się też wówczas stało. zacząłem bowiem zadawać sobie pytanie: w jaki sposób Platon mógł w ogóle być totalitarystą? jak mógł być komunistą?
to jest tak, jakby ktoś nazwał młynek Herona lokomotywą parową.
tak się złożyło, że z dziecięcych czasów w głowie pozostała mi lektura Szatana z siódmej klasy. wówczas inspirowała mnie postać Adasia i jego talent do rozwiązywania najbardziej zagmatwanych łamigłówek. oczywiście także postanowiłem zabawić się w „detektywa naukowego” i odkryć przyczyny popperowskiego ataku na Platona.
strzeszczając wyniki przeprowadzonego przeze mnie dochodzenia (do przeczytania w załączniku), okazało się, że Popper dokonał prostego, ale niebywale skutecznego jak się okazało, oszustwa. tłumacząc samodzielnie greckiego Platona na język angielski, starogrecki termin genos przełożył jednoznacznie jako „klasa”.

dmp-popperowska-interpretacja-platona.doc albo jako pdf: dmp-popperowska-interpretacja-platona.pdf

po przeczytaniu opisu „dochodzenia”, prooponuję każdemu zainteresowanemu czytelnikowi mały eksperyment.
potrzebne:

1) Platona Państwo, dokładnie fragment o sprawiedliwości: 434-d (ten sam, nad którym tak intensywnie pocił się Popper w Nowej Zelandii)

2) odrobina fantazji, by w miejsce terminu „genos” (który np. Witwicki tłumaczył jako: „klasa, rodzaj, gatunek, zawód”) wstawić dowolny inny rzeczownik. W ten oto banalny sposób okazać się może, że Platon stworzył teorię sprawiedliwości szambonurków (gdy „genos” zamienimy na „gówno”)
Na końcu należy 3 x zaspiewać szlagier zespołu Fasolki: „bo fantazja, fantazja, bo fantazja jest od tego, aby bawić się, aby bawić się, aby bawić sie na całego…sialala”

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

historia moich niedoli

23 lipca, 2007 by

skutek jest dzieckiem przyczyny – chociaż niektórzy szczerze wątpią w istnienie takiego związku rodzinnego. mniejsza o to. w chwili, gdy piszę te słowa jestem jeszcze pracownikiem Uniwersytetu Zielonogórskiego. przynajmniej formalnie nim jestem. od pół roku jestem bowiem zawieszony. nie mam prawa prowadzić zajęć. a ostatnio dostałem njusa od J.M. Rektora, że z powodu przedłużania się postepowania dyscyplinarnego, zwalnia mnie z obowiązku świadczenia pracy do 31. października 2007. postępowanie ciągnie się od lutego. sam się zastanawiam dlaczego ono tak się wlecze. jak to się zaczęło?
Otóż na jednych z pierwszych zajęć (ćwiczenia z przedmiotu myśl polityczna, na kierunku Politologia) omawiałem teorię polityki Arystotelesa. Oczywiście zacząłem jak zwykle, od krótkiego wprowadzenia, przedstawiając ogólne zarysy systemu Stagiryty. Kiedy nadszedł czas na wprowadzenie kategorii ruchu, dałem studentom tekst (swój wiersz, opatrzoony pseudonimem, pod którym kiedyś publikowałem w internecie. studenci nie mieli pojecia, że to mój tekst. do przeczytania jako pdf. nr-1). po kilku miesiącach nagle okazuje się, że studenci napisali petycję, w której się poskarżyli m.in. na to, że obrażam uczucia części z nich.
J.M. Rektor natychmiast mnie zawiesił, Związkowcy z Solidarności zgodnym głosem potępili mnie, domagając się natychmiastowego zwolnienia. prokurator chce mi postawić zarzuty obrazy uczuć religijnych. sprawa trafiła do mediów.
jednak cała afera nie jest tylko skutkiem przedstawienia studentom tego wiersza. zaczęło się wszystko w 2004 r…. a było tak… (cdn.)

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

« Wstecz