PoliszFikszyn (39)

31 grudnia, 2007 by

Dżak wracał do domu z nagrania z uczuciem niedosytu i pewną pretensją do Dymka Dym Dymańskiego, pomysłodawcy, scenarzysty i reżysera Łasskotek z gwiazdami. Odnosił wrażenie, że został potraktowany niesprawiedliwie. Myślał: Tylko dwadzieścia jeden zdań w pięciu odcinkach? To po co ja zabierałem ten stukartkowy zeszyt? Swoje kwestie w Łasskotkach mógłbym zapisać na dłoni. Po chuj mi te sto kartek? Myślałem, że sobie pogadam. A tu zamiast tego miałem wyjaśnić zasady poprawnej wymowy słowa dadizm i turpizm. Przecież każdy debil wie, jak to się wymawia. Tu nie można niczego spartolić. To nie rzeczownik pedagogika, w którym niedouczone głupki mylą akcenty. Tu mógłbym poszaleć, popisać się. Byłbym chociaż na chwilę samym Miodkiem. Ale nie, ten jełop uparł się na dadaizm i turpizm i tak miało być. I na dodatek ten wieczny uśmieszek do kamery, aż mi szkliwo na zębach wysychało. Ja pierdolę klął w myślach – Ale te lampy w studio grzeją. Spociłem się jak wieprz. Żadnej przerwy. Nic. A jak chciałem się wody napić z tej szklanki co to na stoliku stała, to jakiś matoł zza kamery darł się: Cięcie i opierdalał mnie, żebym nie ruszał szklanki, bo zostawię na niej odcisk wysztyftowanych pomadką ust. Czy ja się prosiłem o szminkowanie? A jak będę miał zmarszczki mimiczne od tego wielogodzinnego, betonowego uśmiechu, to ich pozwę do sądu. Niech mi telewizja zrefunduje korektę plastyczną w szwajcarskiej klinice. A co!.
Bił się tak z myślami niemalże całą drogę powrotną. Może i nie byłby tak rozgoryczony, gdyby nie to, że taki ciamajdowaty Chmiel miał zaplanowaną bardziej ambitną rolę w Łasskotkach z gwiazdami. Kiedy Dymański wygłupiając się udawał makaka, a on stał nieruchomo szczerząc zęby w uśmiechu, Chmiel ślamazarnie przechadzał się to tu, to tam, ziewał i rzucał jakby od niechcenia: Taaaaa. Na koniec każdego odcinka mówił: I to by było na tyle. Taką role mógłby mieć. To by go zadowoliło, przynajmniej na początku. Wyobrażał sobie ile to treści niewerbalnych mógłby przekazać telewidzom dzięki swojej mowie ciała. To byłoby szerokie pole do popisu. I na pewno nie zmarnowałby tej szansy, tak jak to zrobił Chmiel, i wybiłby się medialnie. Zaistniałby dzięki miarowemu krokowi defiladowemu, dzięki pelerynie zwinnie odrzucanej na bok przy byle okazji, dzięki gestom wypielęgnowanych dłoni. Po takiej prezentacji promila swego talentu musiałby ktoś go dostrzec, na przykład jakiś łowca gwiazd. I ani by się obejrzał, a znalazłby się na szczycie piramidy pokarmowej samego Holiłud, gdzie jedyną konkurencją byłby dla niego jego imiennik Dżak Nikolson. Ale i tego pewnie szybko by pokonał. To dziadek, a on jest przecież młody i tyle ma do przekazania światu, że gdyby ten chciał go wysłuchać do końca, to eksplodowałby, stając się kolejną supernową galaktyki drogi mlecznej.
W tych wszystkich gorzkich myślach pojawiały się w świadomości Dżaka przebłyski optymizmu. Próbował się pocieszać: Pal licho te dwadzieścia jeden zdań! To i tak zawsze o cztery więcej niż te, które Szfarceneger powiedział w Terminatorze jedynce. Tak mało się nagadał a mimo to stał się sławny. I później kiedy miał wyjść na plan filmowy, czy gdziekolwiek przed kamerę, to ruszał tylko wówczas dupę z domu, gdy na jego koncie pojawiła się okrągła sumka dwudziestu milionów dolarów. Na pewno telewidzowie mnie docenią. Na bank ktoś dostrzeże potęgę ekspresji mojej mimiki w Łasskotkach, z którą równać się może tylko kwadratowa twarz Arnolda z Terminatora. Włożyłem w ten uśmiech tyle uczucia! Dałem z siebie wszystko!.

W czasie tej introwertycznej kołataniny ani się spostrzegł, a znalazł się z powrotem w rodzinnym mieście. Dancyś powitał go tą samą atmosferą. I jakby na chwilę zapomniał o swym rozczarowaniu zmieszanym z optymizmem. Udał się prosto do mieszkania. Chciał jak najszybciej włączyć komputer i sprawdzić, czy jego poetycki portal internetowy rozwija się. Czy zarejestrowali się jacyś znani poeci, bo tylko ze znanymi chciał dyskutować, a nie z jakimiś nowicjuszami. Ci go nie interesowali. Dżak chciał także sprawdzić stan konta, które miał założone w banku internetowym. Pragnął upewnić się, czy TVP przelała należną sumkę za jego rolę w Łasskotkach z gwiazdami. A nie była ona mała. To całe pięćdziesiąt tysięcy nowych złotych polskich. Może nie tyle, co Tomek Cammel trzepie za jeden odcinek Randki w polu, ale zawsze coś. Na początek to i tak dużo, zwłaszcza, że Dżak planował kupić sobie mieszkanie w Warszawie, by zacząć wreszcie oddychać powietrzem stolicy kraju, w którym żył. Chciał być prawdziwym światowcem. Dancyś od jakiegoś czasu, mimo swej unikatowej atmosfery, dusił go. Był dla niego ciut za mały.
Należy wiedzieć także, że oprócz odpowiedniego wynagrodzenia, Dżak wynegocjował z realizatorami Łasskotek, że w ramach honorarium, w czasie reklamowym tegoż tok-szoł, pojawi się zajawka www.nieszuflujtakdżak.pl. Liczył, że to zwabi kolejnych userów, wśród których znajdzie się jakaś gwiazda. No, może nie tego formatu co on, bo obecnie w dziedzinie poezji czy literatury nikt nie mógł się z nim równać, ale choćby jakiś profesor z Uniwersytetu Jagiellońskiego, literaturoznawca, z którym mógłby podyskutować o istocie przecinka przed że.
Po wejściu do mieszkania natychmiast włączył komputer. Sprawdził konto.
– Jest mruknął zadowolony.
Następnie wklepał w przeglądarce adres swojego portalu i zaczął przewijać główną stronę informacyjną.
– Ha! Adamski spisał się! Jest niezawodny! powiedział głośno, gdy ujrzał duży, czerwony napis: Dżak Menel laureatem nagrody konkursu im. Kościotrupków. Jeszcze tak kilka minut podziwiał owe czerwone litery na białym tle, by następnie przejść do działu WIERSZE. Czyta pierwszy, czyta drugi, czyta trzeci i czwarty. Przy piątym już mu się odechciewa. Myśli sobie: Skąd w ludziach tyle buntu? Pogardy dla staropolskich wartości, nie wspominając o wartościach chrześcijańskich? Tego się nie da czytać!. Nie chciał jednak pozostawiać przeczytanych tekstów bez swojego komentarza. W końcu, w statystykach jako user o nicku Dżak Menel miał na koncie trzy tysiące sześćset dwadzieścia osiem napisanych komentarzy. Ciągle wszystkich w tym zakresie deklasował o jakiś tysiączek. Tak miało pozostać, miał być pierwszy w każdej dziedzinie. Nie chciał się jednak zmuszać do jakiejkolwiek produkcji intelektualnej. Postanowił zastosować wypróbowaną i wielokrotnie stosowaną metodę. Otworzył dokument WORD, w którym miał napisane wzory komentarzy w stylu: ad kosz, grafomania, dno, tak się nie bawią starszaki, dziecinne. Następnie metodą wytnij-wklej skomentował dwadzieścia pierwszych wierszy. Warto zauważyc, że skojarzenie tekstu z komentarzem było tu kwestią przypadku. Bardziej przewidywalne jest typowanie liczb w lotku, aniżeli rozrzut komentarzy Dżaka Menela. Ale tym sposobem, niczym jedynowładca mianował nowych genrałów poezji, których wiersze przypominały rymowanki typu:
Kochaj mnie
kochaj mnie
kochaj mnie
bo umrę
Ale degradował także prawdziwych poetów. Najlepsze w tym wszystkim było to, że mało kto ośmielał się protestować. Większość z pokorą przyjmowała lakoniczne komentarze, traktując je z takim namaszczeniem jak onegdaj Hellenowie proroctwa wyroczni w Delfach. W końcu ich autorem nie był byle kto, ale sam Dżak Menel, spadkobierca Miłosza i laureat konkursu im. Kościotrupków. Od czasu do czasu pojawiali się buntownicy, których nie onieśmielała aura sławy Dżaka. Oni byli największym utrapieniem portalu. Często wytykali Menelowi braki intelektualne i warsztatowe. Naigrywali się z błędów logicznych jego wypowiedzi i wciągali go z premedytacją w różne dyskusje. Dżak oczywiście dawał się wciągać. Przecież miał na portalu robić za omnibusa. Jednak nijak nie potrafił mierzyć się w dynamicznym dyskursie ze specjalistami danego tematu. Pamiętnym zdarzeniem było pojawienie się na portalu usera o nicku Mechanik, który sprowokował Dżaka do dyskusji o tak zwanym cyklu Carnota. Zamiast przyznać, że się nie zna, że nie ma pojęcia o maszynach a tym bardziej o silnikach doskonałych, zaczął polemizować. Mechanik był bezlitosny. Argumentował zmiennymi fizycznymi i wzorami. Dżak doskonale wiedział, że ta polemika jest obserwowana przez innych userów, nie chciał więc wyjść na kogoś, kto nie zna się na fizyce. Przecież on znał się na wszystkim, miał w posiadaniu najskrytsze sekrety kosmosu, nie wspominając o tak nieistotnych z jego punktu widzenia naukach szczegółowych, jaką była między innymi fizyka. Posilał się zatem mądrościami rodem z google. Mechanik był bardzo przebiegły. Błyskawicznie zorientował się, że jego interlokutor nie potrafi napisać ani jednego postu dynamicznie. Zaczął zatem kpić i wypisywać: Szanowny Pan Poeta Koronny Dżak Google Menel. Dżak zorientował się, że został zdekonspirowany i miał świadomość, że wiedzieli o tym inni userzy. Odpowiedział więc: To nie jest żadne google, tylko zasoby wiedzy z internetu. Mechanik kiedy to przeczytał, zakpił jeszcze bardziej cynicznie i złośliwie. Odpisał: To wielce szanowny Panie Poeto Koronny Dżaku google Menelu, niech pan będzie tak łaskaw i wpisz w swoje google słowo wogule. Zobaczy pan ile rekordów się wyświetli. To słowo pojawia się tych pańskich zasobach wiedzy przynajmniej tysiąc razy, a pan i ja wiemy, że takie słowo nie istnieje. Zatem do kitu z takimi zasobami wiedzy internetowej. Po tym wpisie Dżak natychmiast wykonał telefon do Adamskiego. Ten wiedział, w czym rzecz. Niezwłocznie zablokował konto użytkownika o nicku Mechanik.
Z czasem blokowano wszystkich, którzy ośmielili się podnieść pióro na Dżaka. Wymyślono dla takich osób przezwisko: Troll. Trollem nazywano każdego, kto miał inne zdanie niż szef-Menel lub szef-Adamski. Kasowano takim konta bezlitośnie, usuwano ich wpisy i wiersze nie podając żadnego wyjaśnienia. Bo niby jak to uzasadnić? Że śmieją się z Dżaka? A przecież nie wolno się śmiać, to taka niepisana zasad portalu nieszuflujtakdżak.pl.

Ale do rzeczy. Kiedy Dżak skończył z komentarzami zadowolony z siebie mruknął pod nosem:
– Gotowe. Teraz jeszcze FORUM po czym kliknął na odpowiednią ikonkę.
– Tak, recenzje Winniczka. Zawsze takie same, nudne i długie. Nie chce mi się tego czytać powiedział do siebie i przegląda dalej. I nagle pewien wątek zwrócił jego uwagę. Znowu coś o mnie? pomyślał z niepokojem, gdy przeczytał: Rewelacyjna książka o Menelu. Musisz ją przeczytać!. Dżak kliknął na wątek. Rozpoczął lekturę. Od zdania do zdania i kolejny akapit. Wpadł w panikę.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

PoliszFikszyn (38)

30 grudnia, 2007 by

– Miasto, noc, boczna uliczka, po której jedzie czarna limuzyna. Niech to będzie jakiś wypasiony mercedes. Zatrzymuje się przy latarni tak żeby było widać, kto z niej wychodzi. Drzwi się jednak nie otwierają. Mija pierwszych dziesięć sekund. Napięcie rośnie. Czy wyobrażacie sobie te spocone z nerwów i niepewności dłonie telewidzów? Jak, kurwa w filmach Hiczkoka, ja pierdolę! mówił podekscytowany Dymański Chmielowi i Dżakowi, którzy właśnie szykowali się do pierwszych zdjęć premierowego odcinka Łasskotek z gwiazdami. Papcio nie reagował na entuzjazm Dyma. Prawie zasypiał w fotelu garderoby i tylko wybuch nuklearny mógł go w tej chwili jakoś wzruszyć. Dżak przeciwnie. Pilnie słuchał, czekając aż pomysłodawca i zarazem główny reżyser Łasskotek zacznie mówić o jego kwestii. Przygotował sobie nawet karteczkę, by we właściwym momencie zanotować co i kiedy ma powiedzieć. Dymański kontynuował:
– No i ta czarna mesiawka sobie tak stoi. W tle leci muzyka z filmu Szczęki. Dam, dam, dam, dam, dam, dam nucił I tak coraz szybciej i szybciej to dam, dam, dam, dam. Tak jakby już za chwilę miał się wynurzyć rekin-ludojad i wszystkich wpierdolić wraz z limuzyną. Kurwa! Co za napięcie! Ja sam już się boję! Co nie chłopaki? i spojrzał na dwójkę, by upewnić się, że i oni czują to coś. Papcio Chmiel ziewając po raz czwarty od chwili, gdy Dymański rozpoczął omawianie pierwszego odcinka, odpowiedział:
– Taaaa.
Dymek widząc jego reakcję, a w zasadzie jej brak, machnął na niego ręką i spojrzał na Dżaka. Ten wiedział, że powinien coc powiedzieć. Cokolwiek, żeby nie wyjść na laika w oczach Dymańskiego. Póki co nie chciał jednak zdradzić się, że i on ma gotowy scenariusz programu, w którym jako główna gwiazda opowiadałby o najwybitniejszych dziełach literackich; że pierwszy odcinek poświeciłby na dokładne omówienie swojej Barbi. Uważał, że jego koncepcja jest o niebo lepsza od tego numeru z czarnym mercedesem i ciemną uliczką. Nie zdradził się jednak i starając się być dociekliwym zapytał:
– A dlaczego akurat czarna limuzyna a nie na przykład czarna karoca ciągniona przez cztery czarne konie? To byłoby, przynajmniej tak ja uważam, o wiele ciekawszy i bardziej symboliczny motyw. Niby karawan, niby nie. Niby cztery konie, to od razu może kojarzyć się z czterema jeźdźcami apokalipsy, którzy…
– Ty się pytasz dlaczego czarna limuzyna? I chciałbyś zamiast niej karawan? Kurwa, z kim ja muszę pracować! przerwał mu gwałtownie Dymański. Chmiel ponownie sobie ziewnął, a Dżak oniemiały stał w milczeniu. Po chwili wykrztusił z siebie:
– Ale, ale karoca…
– Ty ponownie przerwał mu Dymek Ty, powiedz ile ty masz lat?
– Dwadzieścia osiem skończę w grudniu.
– Tak, to wszystko tłumaczy. Skąd możesz wiedzieć o czarnej wołdze, która porywała dzieci w PRL-u. Nigdy o tym pewnie nie słyszałeś.
– Nie, to znaczy się tak burknął lekko poirytowany Dżak Tato kiedyś mi mówił.
– Chuj, nie będę ci teraz tego tłumaczył. W każdym razie ta czarna limuzyna odwołuje się do świadomości mitologicznej pokolenia siedemdziesiąt. To ono jest targetem dla naszego programu. Ci wszyscy trzydziestoparolatkowie będą wiedzieli o co chodzi. Musimy w nich obudzić resentyment, rozerwać strupy świadomości, uwolnić ich od obciążeń życia, by powrócili do sfery swego dzieciństwa. Chcę zaprowadzić ich znowu do piaskownicy, by się bawili plastykowymi zabawkami i foremkami, budując zamki z piasku. By obawiali się znowu czarnej wołgi a nie rat kredytu hipotecznego, zależnych od kursu franka szwajcarskiego . Kapujesz? Na tym polega pic: odwrócić świat i go zatrzymać choćby na trzydzieści minut emisji programu. Odwrócić mitologię lęku, gdzie zamiast kredytu, który spłacą dopiero w okolicach siedemdziesiątki, komornika czy utraty pracy pokolenie siedemdziesiąt lękać się będzie ponownie czarnej wołgi. Chcę dać im wytchnienie, bezpieczeństwo. Tylko wówczas będą oglądać Łasskotki. Czy nigdy nie zwróciłeś uwagi na to, czym nasz target jest nieustannie atakowany? Jak bardzo molestowana jest świadomość tych ludzi. Pierwszy lepszy przykład. Bierzesz takie pisemko do ręki, niech to będzie Machina, Dżentelmen albo nawet Plejboj. Otwierasz a tam co? Nic, tylko roleksy, tajmeksy i inne podobne gadżety. Zajebiście drogie wody kolońskie, fury, garnitury i superdupeczki, na które ciebie nie stać. Więc co robisz? Zapierdalasz w pracy po dwadzieścia godzin, liżesz dupy przełożonym, by awansować, by zarobić więcej forsy. Godność? A co to jest takiego? Zero godności i honoru, napierdalasz ślepo naprzód. I kolejny kredyt, żeby kupić sobie tym razem złotego roleksa. Chińska podróba już nie wystarcza, każdy się zna, każdy jest ekspertem, bo każdy naoglądał się wystarczająco dużo reklam oryginalnych produktów, by w mgnieniu oka odróżnić oryginał od falsyfikatu. Przewracasz stronę w takim pisemku. I jeb! Tym razem wali cię po oczach wysportowany brzuch jakiegoś gogusia, do którego kleją się fajne dupy napompowane litrami silikonu. Myślisz sobie: Też musze mieć taki brzuch!. Co robisz? Zapierdalasz do fitnesklubu. Ale okazuje się, że to nie jest jakaś tam podwórkowa siłownia. Tu masz osobistego trenera i dietetyka, bar z odżywkami proteinowymi, wypasiony sprzęt, którego nie wiesz jak używać. Za to wszystko musisz zapłacić jakiegoś tysiaczka miesięcznie. Znowu kredycik, bo musisz być kurwa wysportowany. Ale ładny brzuch to nie wszystko, bo na kolejnej stronie jest reklama garnituru w paski od armaniego i slogan: Tylko dla mężczyzn z klasą. Kupujesz go, a jakże! Przecież masz klasę! A jeżeli jej nie masz, to ten garniak sprawia, że nagle masz klasę! Zapierdalsz do pracy, rozglądasz się i co sie okazuje? Wszyscy maja podobne garnitury, każdy ma laptopa i przynajmniej dwie komórki. Musisz się wyróżnić. Chcesz się w tym stadzie spersonalizować żeby nie stracić poczucia własnej wartości. I znowu z pomocą przychodzi tobie gazetka, na której rozkładówce jest reklama zajebistego, czerwonego ferrari i wielki napis: Tylko dla indywidualistów. Kupujesz, bo niby co masz zrobić? Ani się spostrzeżesz, a masz na głowie przynajmniej trzy kredyty konsumpcyjne i jeden hipoteczny, bo mieszkać gdzieś trzeba, a kawalerka w takiej Warszawie, to jakieś trzysta pięćdziesiąt tysiaków. Kurwa! Rozumiesz?! Tyle szmalu za trzydzieści metrów kwadratowych spania, srania i gotowania. Banki oczywiście udzielają tobie kredytów. Z twoimi zarobkami masz nawet prywatnego doradcę kredytowego, który jest dyspozycyjny dla ciebie dwadzieścia cztery godziny na dobę. On zawsze załatwi tobie kolejny kredyt i kolejny. Kiedy już się skapniesz, że to wszystko do niczego nie prowadzi, że w zasadzie jesteś pracującą po dwadzieścia godzin na dobę maszyną, której za chwilę serducho stanie się kotletem mielonym, o czym poinformował cię zresztą kardiolog, u którego byłeś skonsultować przyczynę duszności i bólu w mostku. Ty dziwisz się, pytasz go: Jak to możliwe!?. Opowiadasz mu, że kupujesz kurwesko drogą zdrową żywność ekologiczną, że zamiast schabowych jesz pstrągi i łososie, że zapierdalasz cztery razy w tygodniu do fitnesklubu, że masz dopiero trzydzieści cztery lata. On ci odpowiada: Tak to się dzieje, gdy człowiek cały czas biegnie. Zaczynasz wrzeszczeć na kutasa w białym fartuchu, wyzywasz go od debili i ignorantów, bo cały czas nie możesz uwierzyć, że ten super zdrowy tryb życia wciskany ci na każdym kroku przez kolorowe gazetki, który prowadzisz od kilku lat, za który płacisz platynowymi kartami kredytowymi, wpierdalając się w coraz to nowe długi, ma mieć swój finał na oddziale intensywnej terapii jakiegoś tam szpitala. Nagle pojawia się to znane uczucie duszności, zwijasz się w kłębek, padasz na podłogę. Tracisz na chwilę przytomność. Budzisz się dopiero na łóżku szpitalnym, który całe stado medyków pospiesznie pcha w jakimś kierunku. Co się stało? próbujesz pytać. Ten sam lekarz, na którego przed chwilą tak bardzo się wkurwiłeś, mówi do ciebie: Proszę się uspokoić i wciska ci nitroglicerynę pod język. Czujesz jej metaliczny, kwaskowaty posmak. W końcu zawożą cię na jakąś salkę. Podłączają do różnych dziwnych maszyn. Pobierają krew. Widzisz zbiegowisko lekarzy. Jeden do drugiego mówi: Trzeba szybko operować, inny odpowiada: Tylko przeszczep. A ty się w duchu zastanawiasz: O kim oni do chuja tak gadają! Przecież nie mam czasu na żadne przeszczepy i inne bzdety. Jutro muszę być w pracy, mam ważną prezentacją. Robiłem ją od roku i muszę tam być, choćby kurwa nie wiem pierdolone co!. Chcesz o tym powiedzieć temu, który stoi najbliżej łóżka. A tu pizda, bo masz na mordzie maskę tlenową, która zniekształca twoje zdania w bełkot. Chcesz ją zerwać, a tu znowu podobna pizda, bo nie możesz ruszyć ręką, bo tak cię napierdala klata. Zaczynasz panikować: To nie może być koniec, to nie może się tak skończyć! Mam tyle kredytów, żona się z nich nigdy nie wykaraska! Kurwa! Jeszcze dzieci będą musiały je spłacać. Zaczynasz się modlić. Prosisz boga o cud. Bóg jednak ma ciebie głęboko w dupie, milczy jak grób. Szklanka z wodą, którą masz na szpitalnym stoliku wydaje się tobie w tej chwili bardziej komunikatywna niż on. Ale przecież nie będziesz się modlił do szklanki, jeszcze całkowicie tobie nie odbiło. Bijesz się z myślami. Szukasz jakiegoś wyjścia. Twój mózg sygnalizuje o tej walce twojemu rozpierdolonemu w mielonkę sercu, a te zaczyna znowu panikować. Słyszysz pisk maszyny, do której jesteś cały czas podłączony. Przybiega lekarz dyżurny i mówi do towarzyszącej mu dupy w białym fartuszku: Siostro, proszę podać coś na uspokojenie i sen. Po chwili ta sama dupeczka wbija się strzykawką w twoją kroplówkę. Zasypiasz. Śnisz o dzieciństwie, o tym jak to kiedyś było fajnie. Jak się bawiłeś, jak spadałeś z drzewa. Śnisz o tych dziecięcych problemach, o odrapanych łokciach, o mlecznych zębach, chowanych pod poduszką, o tym jak chodziło się na szaber do sąsiada, by przez pół nocy rzygać po niedojrzałych śliwkach. Śnisz także o czarnej wołdze, która miała porywać małe dzieci, a którą cię straszyli rodzice. Innymi słowy powracasz do siebie. Jesteś z powrotem małym chłopcem, ponownie wstępuje w ciebie radość, radość dziecięca, taka prosta i naiwna. Teraz rozumiesz?

Dżak nie bardzo zrozumiał to wszystko, co przed chwilą usłyszał. Nie chciał wdawać się w dalszą rozmowę, zwłaszcza, że w zakresie psychologii społecznej był ignorantem. Tego przedmiotu nie miał póki co na studiach. Jednak wiedział, że powinien coś powiedzieć. Cokolwiek. Z pomocą przyszedł mu Papcio Chmiel, który jakby się ożywił po tej przemowie Dymańskiego. Zapytał on:
– Ty miszczu-leszczu, taki jesteś hola, a jednak wciskasz do Łasskotek wypasionego merola. Dlaczego nie weźmiesz czarnej wołgi?
Na to Dymański odpowiedział bez wahania:
– Product placement. Musimy mieć jakiegoś sponsora.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

PoliszFikszyn (37)

29 grudnia, 2007 by

Na drugi dzień Dżak już bez większych problemów dodzwonił się do sekretariatu prezesa telewizji polskiej. Pani sekretarka wykazała się większym obyciem kulturalnym aniżeli Heniek, z którym poprzedniego wieczoru rozmawiał. Bez żadnego ale, połączyła go z szefem. W trakcie pogawędki Dżak wymieniał swoje atuty zapewniając, że na pewno jego postać sprzeda się medialnie; że w zasadzie to jest on żyłą złota dla telewizji polskiej, taką Paris Hilton polskiej poezji i literatury. Pan prezes, który jak na prawdziwego prezesa telewizji publicznej przystało, miał poczucie misji. Wierzył, że głównym zadaniem telewizji jest edukacja widzów, wciskanie im do głów różnych patriotycznych treści, żeby przypadkiem Polak nie zapomniał, że jest Polakiem. Zaproponował Dżakowi udział w tok-szoł Łasskotki z gwiazdami.
Był to projekt dwóch gości, którym brakowało trzeciej osoby, by program mógł w ogóle wystartować. Dymek Dym Dymański wraz z Papciem Chmielem wymyślili sobie, że w sposób szalony poopowiadają telewidzom o literaturze. Zdawali sobie sprawę, że muszą wybrać jakąś niekonwencjonalną formę, żeby móc konkurować nie tyle z MTV ale chociażby z programem ZIARNO. Dlatego Dymański zdecydował się na tercet. Jeden będzie udawał debila tę rolę zarezerwował dla siebie Dymański, gdyż wymagała ona pewnego obycia w ekspresji aktorskiej, drugi miał grać znudzonego światem, sennego ślimaka, który w trakcie jednego odcinka programu wypowie zaledwie dwa, góra trzy zdania. To była wymarzona rola dla Chmiela, przy którego usposobieniu te dwa, trzy zdania, to i tak szczyt euforii. Brakowało im trzeciej osoby, która robiłaby raczej za ożywiony element scenografii. Pomysł ten zaczerpnął Dymański z programu TOK-SZOK, w którym Żakowskiemu i Najsztubowi towarzyszył mały, rudy piesek. Niby nic, a przykuwał wzrok w trakcie dłużyzn narracyjnych. Oczywiście ten trzeci też by coś od czasu do czasu powiedział, np. jakieś mądre słowo w obcym języku i wytłumaczył zasady poprawnej wymowy tegoż pojęcia. Jednak za wyjatkiem takich akcydensów, trzeci miał się ładnie uśmiechać ogólnie sprawiać wrażenie miłego.
Dymański długo szukał wśród poetów, krytyków literackich osoby, która by się nadawała do roli trzeciego w Łasskotkach. Na próżno. Wiadomo bowiem powszechnie, że ci, którzy ślęczą całymi dniami przed klawiaturami komputerów, bądź maszynami do pisania, robią to dla tego, ponieważ ich szkaradne twarze, otyłe sylwetki nigdy nie zostały zaakceptowane przez społeczeństwo. Mieli do wyboru: albo praca w magazynie bibliotecznym, albo rola statysty w filmie o małpoludach, albo bycie literatem. Któregoś razu Dymański udał się do działu marketingu, by zapytać, czy może jednak wziąć do programu jakiegoś brzydala, tudzież brzydule. Usłyszał wówczas stanowcze: NIE i jako uzasadnienie podano: Brzydale nie mogą występować w telewizji. Był tylko jeden przypadek sukcesu medialnego twarzy i sylwetki skrajnie asymetrycznej to Quasimodo. Badania jednak wykazały, że ludzie wolą podziwiać estetykę proporcji, taka nie zmusza do refleksji.
Także prezes wiedział o tym problemie, który wielokrotnie sygnalizował mu pomysłodawca Łasskotek z gwiazdami. Dlatego, gdy tylko pojawił się Dżak Menel, od razu złożył mu propozycję roli trzeciego.
Dżak był trochę rozczarowany, widział siebie raczej w roli solisty. Wyobrażał sobie, jak to siada na krzesełku przy stoliku, szykownie ubrany w swój cylinder, czarny garnitur i tegoż koloru pelerynę. Na szklanym blacie leży stosik książek w tym wszystkie wydania jego Barbi. Traktat o lali. Dookoła półmrok. Jedynym źródłem światła jest reflektor, który centralnie oświetla jego sylwetkę z góry. Światło załamuje się na jego twarzy, cylindrze, dłoniach, dzięki czemu staje się jakby demoniczny, jakby metafizyczny, jakby nie z tej ziemi. Po sygnale EMISJA, wpatruje się chwilę w obiektyw kamery, ignorując sygnały z reżyserki, że jest na antenie. Uśmiecha się półgębkiem, zakłada nogę na nogę i sięga po pierwszą książkę, nie spuszczając cały czas wzroku z kamery. Otwiera ją tak, by telewidzowie dobrze widzieli okładkę. Spuszcza głowę. Udaje, że się chwile zaczytuje w spis treści, następnie spogląda do kamery i mówi: Witam państwa serdecznie. Dziś, jak zwykle w programie Wieczór z Wieszczem, opowiem państwu o dziele wybitnym. O kamieniu milowym w rozwoju kultury śródziemnomorskiej, o książce, która powinna znaleźć się nie tylko u każdego z państwa, ale obok Biblii powinna leżeć na stoliku każdego hotelowego pokoju. Co to za pozycja? Opowiem państwu po przerwie. Po tych słowach następuje najazd kamery na jego twarz, oddalenie i ściemnienie.
Dżak miał świadomość, że telewidzowie nie cierpią reklam, że te odstraszają ich od kupowania produktów, które migają przed oczami w trakcie seansu ulubionego programu. Czasami zastanawiał się, jakiego geniuszu potrzeba, by wmówić producentom, że reklama w telewizji wpłynie znacząco na sprzedaż ich towarów. Dlatego Wieczór z Wieszczem, będzie przerywany tylko króciutką, dwuminutową reklamówką jego portalu internetowego: nieszuflujtakdżak.pl.
Po reklamie znowu on. Tym razem zamyka książkę i mówi do operatora kamery: Proszę o zbliżenie, po czym dodaje: Tą kilkusetstronicową książkę napisałem jakiś czas temu. Jest w niej wszystko, nawet staropolski przepis na kapłona, który przyrządzała moja babcia. Dla fanów Adama Słodowego także coś się znajdzie. Starałem się dokładnie opisać stół kuchenny, typu rustykalnego, na którym babcia robiła kopytka. Wszystkie połączenia stolarskie, w tym wrębowo-wpustowe, a także tzw. obce pióro, zostały skrupulatnie, wręcz z fotograficzną precyzją opisane. Dla badaczy kultury chłopstwa polskiego, ta książka to gratka, niczym Chłopi Reymonta. Przyznam nieskromnie, że także oczekuję na Nobla w tym momencie uśmiecha się z przekąsem prosto do kamery, po czym kontynuuje Niech państwa nie odstraszy objętość tej pozycji. Dla niecierpliwych polecam metodę czytania Nad Niemnem. Można pomijać długaśne, kilkustronicowe opisy belek stropowych w babcinej stajni i szukać rzadkich, ale jednak występujących dialogów. Jednak moim zdaniem największa wartość tej pozycji, to właśnie owe opisy, deskrypcja świata, który dziś nie istnieje, nawet jeżeli chodzi o kunszt dawnej ciesielki, która potrafiła obyć się bez ani jednego gwoździa. Tak, tak proszę państwa, niby niemożliwe, a jednak to prawda. A teraz chciałbym państwu przeczytać mały trzydziestostronicowy fragment. Po tych słowach Dżak otwiera jedyne miejsce w książce zaznaczone czerwoną karteczką samoprzylepną, w którym coś się dzieje i zaczyna czytać. Znowu ignoruje sygnały z reżyserki, od specjalistów od badań telemetrycznych, że oglądalność dramatycznie spada. Kończąc trzydziestą stronę, spogląda w kamerę i mówi:
Drodzy telewidzowie, przygotowałem dla państwa sto darmowych egzemplarzy tej książki, które dostanie pierwszych sto osób, które dodzwonią się do nas po programie. Każdy egzemplarz Barbi jest przeze mnie podpisany. Na telefony czekamy godzinę od zakończenia programu. Na dziś żegnam już się z państwem i do zobaczenia w przyszłym tygodniu, w którym zaprezentuję państwu kolejne moje wspaniałe dzieło. Jakie? To niespodzianka. Po tych słowach znowu zoom na Dżaka i stosik książek na stole, ściemnienie i koniec.

Jak widać Dżak Menel miał już gotowy pomysł na swój program. Wszystko zaplanował z zegarmistrzowską precyzją. Nawet pozy trenował od jakiegoś czasu przed lustrem, by nie wyjść na nowicjusza w oczach krytycznych telewidzów. Dlatego można sobie wyobrazić owo zaskoczenie, gdy w rozmowie telefonicznej z prezesem TVP usłyszał:
– Na program autorski, to jeszcze za wcześnie. Póki co, to proponuję panu udział w Łasskotkach z gwiazdami. Bierze pan to czy nie?
Dżak zdawał sobie sprawę, że większość ludzi sceptycznie podchodziła do jego talentów, że potrzebowała czasu, by się przekonać o jego wartości. Dlatego przyjął propozycję, w przekonaniu, że ten mały epizodzik medialny będzie wielkim krokiem w jego karierze, że wkrótce zaproponują mu prowadzenie programu autorskiego, którego cały scenariusz miał od jakiegoś czasu przygotowany.
Wkrótce otrzymał list z zaproszeniem do wzięcia udziału w pierwszym nagraniu Łasskotek z gwiazdami. Spakował się i pojechał pociągiem do Warszawy. Dojechawszy na ul. Woronicza, Dżak podziwiał wielki budynek TVP. Kiedy wszedł do środka, pierwszym miejscem, do którego się udał, była dyżurka z ochroniarzem, który robił także za informację. Zapytał:
– Przepraszam, czy pan Heniek?
– Nie, Heniek zawsze robi nocki, jestem Stasiu odparł ochroniarz i zapytał:
– A o co chodzi?
– A, o nic, o nic odpowiedział Dżak, który miał nadzieję spotkać pana Heńka i wygarnąć mu, że wcześniej go tak brutalnie spławił. Teraz był gwiazdą telewizji i to powinno dać Heńkowi i mu podobnym do myślenia, żeby z większym respektem zwracali się do nieznajomych, bo kto wie, być może owi nieznajomi okażą się być ich pracodawcami.
Nie udało się dorwać Heńka. Dżak zapytał pana Stasia o to, gdzie nagrywają Łasskotki z gwiazdami. Stasiu pogrzebał chwilę w kajeciku i odparł:
– Tym korytarzem prosto do windy. Następnie na czwarte piętro, pokój 4123.
Chłopiec podziękował i pospieszył na nagranie. Był już trochę spóźniony.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

PoliszFikszyn (36)

28 grudnia, 2007 by

Jak do tej pory los był dla Dżaka niebywale łaskawy. Wszystkie jego plany spełniały się bez najmniejszego problemu. Miał własny portal poetycki w internecie; Atomizer odszedł i miał wolną rękę jeżeli chodzi o życie osobiste; nadeszły spodziewane zaproszenia od czasopism literackich, które chciały teraz drukować jego wiersze. Pojawiły się pierwsze wymierne korzyści i rzec by można: szło jak po maśle. On jednak nie spoczął na laurach. Chciał czegoś więcej. Pragnienie sławy totalnej wymagało działania na wszystkich możliwych frontach działalności kulturalnej. Tu wzorem były dla niego gwiazdy telewizji polskiej, w szczególności niejaki Piter Gąskowski.
Dżak zawsze się dziwił, jak to jest, że ten sam aktor w jednym programie opowiada o kwestiach ostatecznych, w innym jako bohater serialu gra lekarza medycyny, by za chwilę wcielić się w rolę dowcipnisia opowiadającego drętwe kawały rozbawia publiczność, która śmieje się, gdy zapala się czerwona lampka z napisem: APLAUZ. Kompletnym zaskoczeniem dla niego było, gdy w tej wybuchowej mieszance wcieleń, ciągle ten sam człowiek nagle zaczynał wydobywać z siebie dźwięki, co szumnie nazwane zostało patrz, jak oni śpiewają.
I właśnie nie kto inny, ale Gąskowski był dla niego fenomenem, jeżeli chodzi o multiplikację ról medialnych. Piter był bowiem raz podróżnikiem, zwierzającym się ze swoich przygód w Tajlandii, gdzie jadł smażone w głębokim oleju uszy świńskie. To z kolei pojawiał się w jakimś filmie w drugoplanowej, ale jednak, roli. To znowu wcielał się w postać szalonego medyka w serialu, albo też nagle stawał się śpiewającym konferansjerem i skakał na scenie jak sam Elvis. Dżaka nie dziwiła ta cała gama talentów skumulowana w jednej osobie. Zdawał sobie sprawę z istnienia jednostkowych przypadków tak zwanych ludzi renesansu, którym bez wątpienia był Piter Gąskowski. Zaintrygowało go coś innego. A mianowicie to, że aktor ten jest zwyczajnie brzydki. Fizjonomią i posturą przypomina baśniowe krasnoludy, które całe życie spędzały na drążeniu kolejnych odcinków chodników w swych górskich kopalniach złota. Jak pojawia się na scenie w obcisłych marynarkach, to pierwsze co widać, to wielgaśny brzuch. Na dodatek jest łysy, chociaż ostatnio strzyże się na zero, by łysina nie rzucała się tak bardzo w oczy. Ale przecież to nie pomaga, każdy widzi, że jest łysy. Innymi słowy: jest grubym, łysym, skacząco-fałszującym gościem, który myśli, że jest fajny. Czy oni w tej telewizji nie mają już naprawdę ładnych aktorów? myślał Dżak za każdym razem, gdy był atakowany przez wizerunek Pitera-spaślaka Tylu młodych ludzi każdego roku kończy szkoły aktorskie, tylu wśród nich Bradów Pitów. Dlaczego ich nie wezmą do telewizji, tylko wciskają gdzie popadnie takich Gąskowskich?.
Można by pomyśleć, że w chwilach takich refleksji Dżak, jako uważny obserwator rzeczywistości, buntował się wewnętrznie. Że narastało w nim poczucie pewnej niesprawiedliwości, gdy na każdym kanale oglądał te same nieestetyczne mordy aktorskie w różnych wcieleniach, podczas gdy kolejne roczniki młodych absolwentów szkół filmowych emigrowały za chlebem bądź to do Irlandii, by zmywać sterty tłustych naczyń, bądź do Holiłud i tam, często nocując w mobilnych willach z kartonów po pomarańczach czekać na swoje pięć minut. Jednak nie to interesowało Dżaka. Analizował on karierę medialną Gąskowskiego z innego powodu. Sam szykował się do uderzenia medialnego i starał się odkryć mechanizmy rządzące światem kamer. Postać Gąskowskiego była w tym wszystkim dla niego rodzajem motywacji. Myślał: On jest brzydszy ode mnie, jest głupszy. Potrafię ułożyć jednorazowo więcej zdań złożonych niż on, nawet na temat świńskich uszu. Dlaczego ja nie miałbym występować w telewizji?.
Któregoś razu, gdy po odejściu Adamskiego, spędzał kolejny samotny wieczór przed telewizorem, postanowił działać. Zadzwonił do biura numerów telekomunikacji polskiej i poprosił o numer do siedziby TVP przy ul. Woronicza w Warszawie.
– Halo, dobry wieczór powiedział, gdy odezwał się głos w słuchawce Nazywam się Dżak Menel…
– Dobry wieczór, a ja nazywam się pan Heniek przerwał mu nagle rozmówca Jestem tu ochroniarzem na nocnej zmianie. Proszę zadzwonić jutro w godzinach od ósmej do szesnastej, bo teraz nikogo nie ma.
– Proszę pana odpowiedział Dżak, nie dając się tak zwyczajnie byle komu spławić Pan mnie chyba źle zrozumiał. Nazywam się Dżak Menel…
– I co z tego? burknął głos w słuchawce.
– Jestem laureatem konkursu Kościotrupków, to najbardziej prestiż…
– Słuchaj pan przerwał mu pan Heniek Według mnie, to mógłbyś pan być nawet kosmitą, teraz nikogo tu nie ma. Wszyscy poszli do domu. Niech pan zadzwoni jutro.
Dżaka zaskoczyła reakcja ochroniarza. Do tej pory wszystkich paraliżowały słowa laureat konkursu im. Kościotrupków. Ten jednak osobnik zdawał się być całkowicie odporny na słowo-klucz, które działało w różnych redakcjach czasopism o tematyce kulturalnej. Ba! Nawet redaktorzy naczelni gazetek dla gospodyń domowych, gdy do nich dzwonił z propozycją pisania felietonów na dźwięk jego imienia zrywali się, stawali na baczność i strzelali obcasami, oddając mu należne honory. Heniek ochroniarz był jednak inny. To dało Dżakowi do myślenia. Zorientował się, że jeszcze długa droga przed nim, że jeszcze czeka go trud upowszechnienia wśród prostego ludu aury swojej sławy tak, by każdy, a nie tylko artyści, padał przed nim na kolana. Kwantyfikator generalny musi zacząć działać! pomyślał, ale nie miał ochoty w tej chwili uświadamiać Henia. Zamiast tego zapytał:
– Jak to nikogo nie ma? Przecież właśnie oglądam jedynkę i leci teraz teleturniej z Gąskowskim. Niech pan nie kłamie, tylko mnie połączy z prezesem.
– Panie, to z taśmy. Z choinki się pan urwałeś? zakpił ochroniarz.
– Jak to z taśmy? zdziwił się Dżak.
– Panie, nie mam zamiaru panu tego tłumaczyć. Zadzwoń pan jutro odpowiedział Heniek i się rozłączył.
Dżak jeszcze kilka razy tego wieczoru próbował dodzwonić się na Woronicza, lecz bezskutecznie. Henio włączył automat zgłoszeniowy, który za każdym razem odzywał się, gdy chłopiec wybrał numer. Po kilkunastu nieudanych próbach postanowił cierpliwie zaczekać do jutra. Jako, że było już późno poszedł spać, układając sobie przed snem plan rozmowy z samym prezesem TVP, z którym miał nadzieję porozmawiać.

Na tym etapie owej przefantastycznej historii musi pojawić się pytanie: Co Dżaka pcha tak mocno do telewizji? Skąd u niego takie parcie na ekran?. W poszukiwaniu odpowiedzi można oczywiście sięgnąć po eksplikacje psychologiczne, by dowieść co nie byłoby zresztą trudne że młodzieńcem powodowała chęć sławy. W końcu szklany ekran, obecny w każdym niemal domu, gwarantował zasięg na poziomie co najmniej kilkudziesięciu tysięcy potencjalnych konsumentów jego mądrości i tego, co miał do zaprezentowania. Nawet minimalna oglądalność ujęta jako wartość liczbowa przewyższała nakład jego tomików poezji, które przeważnie wydawane były w ilości stu, lub najwyżej dwustu egzemplarzy. Zatem telewizja gwarantowała inną skalę oddziaływania, zupełnie inne obszary świadomości konsumenckiej do opanowania.
Jednakże to wyjaśnienie w jego przypadku jest nie tyle zbyt złożone, co przede wszystkim fałszywe. Opiera się ono na kategorii duszy, a na tym etapie swojego życia, Dżak już duszy nie posiadał. Po incydencie z Ryśkiem Prowidentem, chłopiec wiedział, że za wszelką cenę musi gromadzić pieniądze. Mimo iż spłacił swoje zobowiązanie, to jednak w jego psychice zaszły radykalne zmiany. Od tego momentu, gdy na poczcie pozbył się wszystkich oszczędności, pozbył się także duszy. Wszystkie kolejne swoje wybory podporządkował zasadzie merkantylizmu: Co będę z tego miał?. I to ta zasada podświadomie kierowała go przed kamery. Dżak nie tylko długo studiował przypadek Gąskowskiego, ale obserwował karierę telewizyjna niejakiej Dody. Klnie jak szewc myślał Gada głupoty, pompuje się litrami silikonu, ale to właśnie dzięki telewizji teraz jeździ nowym porszakiem. On też chciał mieć coś od życia, a właściwie chciał dostatnio pożyć. Dzięki Ryśkowi Dżak oddzielił się gruba kreską od wszelkiej eschatologii, od wartości uniwersalnych. Interesowało go życie jako przeżycie. W zasadzie stał się hedonistą, który na zewnątrz swoim kostiumem pozował na uduchowionego mędrca. Dlatego też Dżak skupił całą uwagę na budynku przy ul. Woronicza, w nadziei, że stanie się Dodą, bądź Dieter Bohlenem telewizji polskiej. To miało być jego własne Eldorado. Nie wiedział jednak, że tok-szoł, który poprowadzi wraz z Papcio Chmielem i Dymkiem Dym Dymańskim po kilku emisjach zostanie zdjęty z anteny; że konsumenci przed telewizorami nie mają ochoty słuchać obcojęzycznych pojęć, którymi on będzie szastał jak z rękawa; że on w czarnym surducie, przysypiający Papcio Chmiel oraz rozbrykany Dym Dymański razem wzięci będą mieli w sobie mniej charyzmy niż jeden cycek Dody. Ale to rozczarowanie dopiero nadejdzie.

Kategoria: Bez kategorii | 7 komentarzy »

PoliszFikszyn (35)

26 grudnia, 2007 by

Nazajutrz Dżak udał się na zajęcia. Była środa, zatem zgodnie z planem po teorii literatury miał zajęcia z wychowania fizycznego. Prawdopodobnie, po prawie nie przespanej minionej nocy nie wstałby dziś nawet z łóżka, gdyby nie ten fatalny wuef. Tyle się nasłuchał od kolegów starszych roczników, że o ile ćwiczenia z logiki można śmiało olewać, tak półtoragodzinnej bieganiny po boisku, to lepiej nie, bo można zakończyć swoją przygodę z uniwerkiem. Faktycznie, gość, z którym miał wychowanie fizyczne się nie cackał. Był to typowy mięśniak po AWF-ie. Kwadratowy łeb, ogolony na jeżyka, kwadratowa szczęka, w ogóle cały był kwadratowy. Wiecznie się wydzierał i kazał wszędzie biegać. Nie miał w sobie nic z czy delikatności. Dżak, wykonując bez sprzeciwu jego polecenia, wyobrażał sobie, że w tych chwilach, gdy pot ściekał mu strużkami po twarzy i plecach, jest jednym z więźniów obozu koncentracyjnego, który dostał się do brygady dowodzonej przez sadystycznego kapo. Nawet, kiedy dowiedział się, że ten prymitywny osiłek zrobił doktorat na temat wpływu wietrzenia sali gimnastycznej na trajektorię lotu piłki do kosza z pola za trzy punkty, to i tak nie zmienił o nim zdania. Myślał wówczas: Pacyfikator getta warszawskiego, niejaki Dirllewanger też miał doktorat!.
Najgorsze jednak były zajęcia na basenie, kiedy musiał przebierać się we wspólnej szatni w kąpielówki. Wówczas cała grupa ściągała gacie a przed oczami Dżaka pojawiało się nagle stado majtających się penisów, z których niektóre bezwładnie obijały się o uda, wydając przy tym charakterystyczny dźwięk plaskania. Koledzy z grupy nie robili sobie nic z nagości. Przechadzali się tam i z powrotem, rozmawiali, żartowali i śmiali się. Dżak jednak nie potrafił jednak oderwać wzroku od męskich organów płciowych, których w tej chwili cała gama pojawiła się przed oczami. Jego instynkt uważnego obserwatora i diagnosty świata zewnętrznego, podpowiadał mu, że musi gromadzić wszelkie wrażenia. Nawet te najbardziej kuriozalne. To właśnie one były najlepszą pożywką dla jego wyobraźni jako pisarza-poety, kiedy to siadał przed biurkiem i kombinował, co by tu napisać. Sięgał wówczas do tych pokładów pamięciowych, w których utrwalone zostały te najdziwniejsze obrazy bezpardonowo zaczerpnięte ze świata realnego i opisywał je. Warto wiedzieć, że była to metoda nad wyraz skuteczna, dzięki niej dostał wyróżnienie w dziedzinie literatury: Paszport Polsatu.
O ile przed tym, zanim odebrał nagrodę w konkursie im. Kościotrupków i publicznie ogłosił, że jest gejem, żaden z jego kolegów z grupy nie dziwił się, gdy Dżak z matematyczną wręcz uwagą wgapiał się w ich podbrzusza. Ba! Nikt nie dziwił się także, gdy któregoś razu Dżak przyniósł ze sobą do szatni geodezyjny sprzęt do pomiaru wielkości, by z oddali zmierzyć penisy wszystkich zebranych, a następnie z tych wyników wyciągnąć średnią w centymetrach. W tym miejscu należy dodać, że to właśnie na podstawie tych badań, Dżak obliczył statystyczną długość prącia męskiego dla kultury indoeuropejskiej, która lotem błyskawicy obiegła nie tylko środowiska naukowe, ale cały świat. Do dziś zresztą siedemnaście i pół centymetra, podaje się jako stałą p w badaniach antropologicznych.
Jednak teraz chłopcy podejrzliwie obserwowali swego kolegę. Dżak miał świadomość, że jest spalony w grupie, że to koniec jego badań. By zaoszczędzić sobie ewentualnych szykan, atmosfery znaczącego milczenia, gdy wejdzie do przebieralni a w wszyscy nagle zamilkną, załatwił sobie u znajomego laryngologa zwolnienie z zajęć na basenie. Powód: przewlekłe, ropne zapalenie zatok czołowych. To zawsze działa powiedział mu lekarz, przyjmując kopertę z łapówką. A jak by ciebie ktoś pytał dodał, gdy Dżak opuszczał jego gabinet To mów, że masz cały czas katar, że cię głowa boli i że smarkasz takim szarożółtym, galaretowatym czymś.
Zwolnienie lekarskie oczywiście poskutkowało, przynajmniej jeżeli chodzi o zajęcia na basenie. Nie zwalniało go jednak od tortur biegania za piłką na sali gimnastycznej. Oczywiście i tu ujawniły się represje w stosunku do jego osoby. Kiedy jego koledzy dzielili się na drużyny, jego nikt nie chciał wybrać. Zostawał sam. W takich sytuacjach kilka razy interweniował pan od wuefu i przydzielał go do jednej z drużyn. Jednak w trakcie rozgrywki nikt nie chciał podać do niego piłki. Nawet, gdy był na uprzywilejowanej pozycji, sam na sam z bramkarzem i kiedy wydzierał się w niebogłosy: Podaj! Podaj!. W końcu ten atletycznie zbudowany nauczyciel akademicki, który powinien być raczej ochroniarzem niż pedagogiem, zorientował się, że mimo jego wysiłków, Dżak i tak nie zostanie zaakceptowany przez kolegów. Umówił się zatem na audiencję u jego magnificencji, by się poradzić, co też ma czynić. Jednak nawet rektor nie widział żadnej możliwości rozwiązania tej patowej sytuacji. Normalnie w takim przypadku zwolniłby Dżaka z obowiązku uczęszczania na zajęcia z wychowania fizycznego, ale bał się eskalacji konfliktu. Znając wojowniczą naturę studenta Dżaka Menela, który mógłby udać się do prasy, by ogłosić, że jest dyskryminowany przez władze uniwersyteckie za swoją odmienność seksualną, zdecydował, że najlepiej będzie, jak Dżak w trakcie, gdy inni będą grali w piłkę nożną, dostanie skakankę i sobie poskacze tak półtorej godziny. Tak się też stało. Dżak na każdym wuefie skakał i skakał. Na początku to cieszył się nawet, że nie musi grać w nogę. Nigdy nie widział głębszego sensu w tej grze. Myślał: Co to za farsa?! Kilkunastu spoconych facetów biega po boisku za piłką i marzy tylko o tym, by kopnąć ją w kierunku bramkarza. Po jakimś czasie zorientował się, że półtoragodzinne skakanie w miejscu też nie ma w sobie większego sensu. I byłby pewnie szybko się zniechęcił do owego ćwiczenia, którego jedynym efektem były nieustannie twardniejące pośladki, zakwasy w udach i łydkach oraz postępująca utrata ogólnej wagi ciała, gdyby nie stado studentek pedagogiki, które każdorazowo się do niego przyłączały.
Powszechnie wiadomo, że studentki kierunków pedagogicznych łączy jeden cel. Nie jest nim pragnienie pogłębiania wiedzy tudzież inne wartości z pogranicza nauk, ale pragnienie szybkiego zamążpójścia. Wybierając ten kierunek studiów niewiasty te szkolą swoje umiejętności opiekuńcze, by w przyszłości być najlepszymi z matek. Oprócz wspólnego celu, łączy je także determinacja jeżeli chodzi o jego realizację. Każda chce być ładna, każda chce być piękna, każda chce być przedmiotem pożądania. Dlatego z wielkim poświęceniem i niebywałą sumiennością wykonują najbardziej złożone ćwiczenia gimnastyczne po to tylko, aby ich ciała były coraz piękniejsze. A wiadomo, że żadne inne ćwiczenie, jak właśnie skakanie na skakance poprawia jędrność pośladek, nóg oraz działa szczególnie odchudzająco, dlatego też dołączały się do Dżaka, gdy ten skakał i skakał. Co więcej, podziwiały go w pewien sposób. Kiedy inni studenci z mozołem rzeźbili bicepcy bądź też uganiali się w tym szowinistycznym sporcie jakim jest piłka nożna, za biedną piłką, która nomen omen jest rodzaju żeńskiego, ten chłopiec beztrosko skakał na skakance. To naprawdę im imponowało. Dlatego też na każdym wuefie Dżak nie był już nigdy samotny. Był on i stado grubasek rytmicznie podskakujących góra-dół.
Jednak dzisiaj Dżak nie miał ochoty na tego rodzaju towarzystwo, zwłaszcza studentek pedagogiki. Kiedy mijały zajęcia z teorii literatury postanowił, że nie pójdzie dzisiaj ćwiczyć. Piekliła go ciekawość tej strony, o której zeszłej nocy wspominał Adamski. Dlatego pierwszy raz w swojej studenckiej karierze postanowił pójść na wagary. A wiedzieć trzeba, że Dżak pilnie uczęszczał na każdy wykład i nawet potrafił dopytywać się w sekretariacie instytutu o przyczynę odwołania zajęć, gdy któryś z profesorów nie przyszedł. W tym zakresie był utrapieniem kadry naukowej, która przecież często nie pojawia się w pracy po ciężkiej libacji alkoholowej, lub też co dziwić nie powinno – zajmuje się popychaniem nauki do przodu i nie chce marnować czasu na edukowanie kolejnych pokoleń studentów. A wiadomo przecież, że każdy szanujący się student ma wiele innych i ciekawszych rzeczy do roboty, niż uczęszczanie na wykłady, zwłaszcza te, które odbywają o wczesnych godzinach porannych.
Dżak jednak był inny. Od momentu immatrykulacji studenta Menela, każdy pracownik musiał pojawić się na zajęciach, bo w przeciwnym razie zgłaszał ich absencję w instytucie bądź w dziekanacie. A to z kolei groziło sankcją o charakterze dyscyplinarnym. Nie to, żeby lubował się w donosach. Przeciwnie. Każdorazowo w takich sytuacjach powodowała nim troska o stan zdrowia nieobecnego wykładowcy. Pytał wówczas samego dziekana: Panie profesorze, czy pan profesor X jest, w którym mamy gramatykę opisową jest chory? Nie przyszedł dziś na zajęcia, może się coś stało?. Kiedyś nawet, gdy zapomniał zerwać kartkę z kalendarza i myśląc, że jest piątek pobiegł na wykład, który zgodnie z planem odbywał się w tym dniu o ósmej rano. Ogarnął go wielki strach, kiedy okazało się, że cały uniwersytet jest zamknięty. Nie było nawet pana dziekana. Szukał na zamkniętych drzwiach ogłoszeń, bo być może uchwalono tak zwane godziny rektorskie, o których go nie poinformowano. Jednak takiej karteczki nie znalazł. Zaczął rozglądać się, czy czasami wokół gmachu uniwersytetu nie krążą uzbrojeni żołnierze z kordonu sanitarnego. Przecież mogło się zdarzyć, że jedno z centrów nauki polskiej, którego on był elementem, zostało zaatakowane wirusem ebola. Jednak także nigdzie nie zobaczył panów w gumowych skafandrach, z maskami gazowymi na twarzach. Wpadł w panikę. Obiegłszy budynek dwa razy dookoła, nie mogąc się do niego dostać, postanowił zadzwonić do samego ministerstwa. Udał się do najbliższej budki telefonicznej, wyciągnął z kieszeni cztery złote, wrzucił je do automatu i wybrał kierunkowy do Warszawy i następnie numer ministerstwa edukacji. Tam o zgrozo też nikt się nie zgłosił, zamiast tego włączył się automat zgłoszeniowy. Dżak rozłączył się, wybrał ponownie numer i znowu to samo: zamiast człowieka automatyczna sekretarka. Po czterech kolejnych próbach postanowił wysłuchać automatu do końca. I kiedy usłyszał w słuchawce: …dzisiaj jest sobota. Oddzwonimy po niedzieli. Dziękujemy za informacje, odetchnął z ulgą. Przypomniał sobie, że nie zerwał kartki w kalendarzu i pomyślał: Ale ciamajda jestem.

Ale do rzeczy. Kiedy zajęcia dobiegły końca, Dżak poszedł do kafejki internetowej. Zapłacił panu z obsługi całe złoty pięćdziesiąt, co wystarczało na godzinę serfowania. Usiadł przed komputerem, włączył przeglądarkę internetową i wpisał adres, o którym minionej nocy wspominał Adamski: www.nieszuflujtakdżak.pl. Strona ładowała się kilka chwil, by w końcu pojawić się w całej okazałości. Duże, wyraźne czarne napisy, na białym tle. Żadnych grafik. Całkowita asceza, taka jak w elementarzach dla dzieci, żeby się nie pogubiły w trakcie swoich pierwszych przygód z literami. Super! podziwiał w duchu dzieło swego przyjaciela – Postarał się. Kliknął na napis FORUM, pojawiło się puste miejsce. Tu będę prowadził dyskusje o literaturze i poezji. Taaa… prawdziwe dyskusje marzył, uśmiechając się pod nosem. Kliknął następnie na ikonkę z napisem WIERSZE. Tu też było puste miejsce. A tu może coś opublikuję, żeby ludzie widzieli jak wiesz wiersze pisze myślał. Zdecydował także, że niezwłocznie powiadomi wszystkich znanych mu poetów, włącznie z Lusią, o istnieniu takiej strony, żeby i oni się dołączyli do rozmów. Ale ja tu będę szefem! To moja strona! postanowił w duchu.
Produkt internetowej pasji przyjaciela podziwiał całą godzinę. Był po dużym wrażeniem, którym chciał jak najszybciej podzielić się z Atomizerem. Dlatego po wyjściu z kafejki udał się prosto do domu.

W tym czasie, gdy Dżak pierwszy raz w życiu wagarował, Adamski korzystając z chwili samotności, bił się z myślami. Już w nocy chciał powiadomić przyjaciela, że ich związek nie ma sensu. Jednak opowieść o tym, jak to przy pomocy gumy do żucia i kreskówek PRL zniweczył trud ewangelizacji społeczeństwa polskiego tak go zainteresowała, że zdecydował odłożyć rozmowę na następny dzień. Dzwonek do drzwi wyrwał go z refleksji, w trakcie której rozważał wszystkie możliwe scenariusze rozstania z przyjacielem, w poszukiwaniu tego najbardziej łagodnego. Otworzył. To był Dżak.
– Wspaniale przyjacielu, wspaniale! powiedział, ściągając czarną kapotę, która od jakiegoś czasu stała się niezbędnym elementem jego stroju wyjściowego Jesteś naprawdę mistrzem!
– Widziałeś stronę? zapytał Adamski, który domyślał się źródeł entuzjazmu i wybornego samopoczucia przyjaciela.
– Jasne! Jest świetna! Chodź tu do mnie, niech no cię uściskam odpowiedział Dżak, wyciągając ramiona.
Adamski nie miał ochoty na pieszczoty. Jeszcze niedawno w tej sytuacji z chęcią przystałby na propozycję dotykania się pisiorami przy lampce szampana w zaciszu alkowy, ale teraz, kiedy zdecydował o odejściu, każda czułość ze strony Dżaka byłaby dla niego torturą nie do zniesienia. A wiedzieć należy, że Adamski nigdy nie nauczył się rozdzielać sfery seksu od sfery uczucia. Dla niego seks bez miłości był nie do pomyślenia. W tej kwestii był zatwardziałym konserwatystą do tego stopnia, że nigdy, ale to przenigdy nie całował się na pierwszej randce. Innymi słowy: miał zasady. Jego przyjaciel miał inne podejście do spraw związanych z seksem. Jak wiadomo był realistą a że od realizmu droga do pragmatyzmu jest krótka, szybko zorientował się, że skrót przez łóżko do sukcesu, jest niebywale skuteczny. Należy tylko odpowiednio wybierać, z kim i kiedy pójść do łóżka lub też komu jaki rodzaj usługi seksualnej wyświadczyć. Ktoś mógłby pomyśleć, że Dżak Menel był kurwą. Tak nie było. Każda szanująca się kurwa przynajmniej raz w życiu oglądała film z Riczardem Girem i Dżulią Roberts, w którym to Gir jako bogaty biznesmen zakochuje się w Roberts-prostytutce, ale ta mimo wszystko nie chce się całować. Wymiguje się jak tylko może, chociaż Gir jej płaci i kiedy ten pyta się, dlaczego nie chce go pocałować, ona opowiada, że aby kogoś pocałować musi tego kogoś pokochać. Po tym seansie wszystkie prostytutki świata, zdecydowane są zaprząc do pracy swoje waginy, odbyty, piersi, zrobią nawet laskę, ale całowanie jest wykluczone. Dżak nie miał tego rodzaju oporów, gdy w grę wchodziła jego kariera. Pocałowałby z języczkiem nawet jamnika profesora Willga, gdyby nie to, że ów w zamian za poparcie, zdecydował się na inny rodzaj usługi. Dlatego zdziwił się, gdy Adamski nie chciał paść w jego objęcia. Zapytał:
– Co się dzieje?
-Nic, nic odpowiedział przyjaciel Musimy porozmawiać.
Dżak usiadł na taborecie w kuchni i obserwował uważnie przyjaciela. Myślał: Czyżby rozmyślił się? Nie da mi tej strony? To byłoby najgorsze!.
Atomizer usiadł na przeciwko i powiedział:
– Słuchaj, musimy się rozstać….
– Ale jak to? przerwał mu Jak to rozstać?
– Nie pasujemy do siebie odpowiedział smutno Adamski wlepiając wzrok w blat stołu.
Dżak cały czas uważnie obserwował przyjaciela. Mimo wrodzonej wrażliwości nie popadł w spazmatyczny płacz i panikę. Od dawna nosił się z zamiarem zmiany partnera na osobę bardziej medialną, o lepszej, łagodniejszej aparycji. Nie chciał o tym jednak wspominać Adamskiemu w obawie, że ten nie zbuduje mu strony internetowej. Teraz jednak strona była już gotowa, dlatego cieszyła go w duchu decyzja przyjaciela, zwłaszcza, że to on wyszedł z propozycją rozstania się. Musiał teraz tak wszystko rozegrać, aby w Adamskim zakiełkowało poczucie winy, że zostawia go samego na pastwę losu, żeby tylko zostawił mu stronę.
– Chcesz mnie zostawić? zapytał.
– Tak… tak będzie lepiej.
– Ale jak ja sobie dam radę z tym wszystkim sam? zapytał Dżak, używając najstarszej sztuczki świata, która w skrócie polegała na tym, by przedstawić siebie jako ciamajdę, który nie ma szans w pojedynkę zmierzyć się z życiem i wyjść z tego starcia nie tyle zwycięsko, ale bez większego uszczerbku. Głównym założeniem tej metody jest odwołanie się do uczucia empatii partnera, by ten poczuł się winny, gdyż to on decyduje o rozstaniu, i jako winny decyduje oddać cały wspólny dorobek życia, jako zadośćuczynienie, które ma ukoić ból rozłąki. Jest to prosta sztuczka i jak wszystkie proste sztuczki i ta bezwzględnie skutkowała.
– Ale ja ci będę pomagał, dalej będę twoim przyjacielem, tylko wiesz… nie będziemy już razem.
Idzie jak po maśle cieszył się w duchu Dżak. Nie chciał dać tego jednak poznać po sobie, żeby Atomizer nie zorientował się, że nie decyzja o rozstaniu nie zrobiła na nim wrażenia. Dlatego postanowił udać płacz. Położył głowę na stole, zakrył ją ramionami i zaszlochał:
– Buuu, buuuu…. ale ja nie chcę, żebyś odchodził… buuu…buuu
Adamski wstał, podszedł do płaczącego Dżaka, pogłaskał go po głowie i powiedział:
– Nie płacz, proszę nie płacz…
– Ale…buuuu…. nie możesz mi tego zrobić…buuu…po tym wszystkim…buuuu…co przeszliśmy….buuu symulował Dżak, starając się dobrze odegrać rolę. Miał tylko jeden problem. Otóż mimo tarcia powiek jego oczy nie chciały łzawić. Jak to robią ci aktorzy w filmach, że na zawołanie płaczą? Jak to robią!? myślał, starając się znaleźć sposób sztucznego wywołania łzawienia, które niewątpliwie dodałoby autentyzmu temu przedstawieniu, które właśnie rozgrywał.
Adamski usiadł obok przyjaciela, położył dłoń na jego plecach, szturchając go delikatnie powiedział:
– Już dobrze, nie płacz. Zostanę…
Kurwa! Co!? spanikował w duchu Dżak Szybko! Wymyśl coś! Szybko!. Po chwili, podniósł głowę, spojrzał na przyjaciela i powiedział:
– Wiesz, nie chcę żebyś się dla mnie poświęcał. Zasługujesz na swoje życie, na normalność…
– Właśnie przyjacielu, tu chodzi o normalność. Wiesz, że tego nam ostatnio zabrakło. Tych rytuałów porannych, wspólnych rozmów przy kubkach gorącej kawy, nawet tych pełnych czułości wojen na poduszki….
– Tak, zmieniłem się podsumował Dżak, zmieniając teraz taktykę. Obmyślił sobie, że w sytuacji, gdy powodowany litością partner, decyduje się mimo wszystko zostać przy nim, należy uspokoić jego ewentualne wyrzuty sumienia. Dlatego też dodał:
– Nie bój się o mnie, dam sobie radę i przecież chyba będziesz dalej moim przyjacielem, będę mógł na ciebie liczyć?
– Tak! Tak! Oczywiście! odpowiedział ucieszony takim obrotem spraw Adamski Zawsze będę twoim przyjacielem.
– W pewnym sensie, to ciebie nawet rozumiem. Ta decyzja o rozstaniu….
– Wiesz, naprawdę nie ma sensu tego ciągnąć, ale jeżeli nalegasz, to zostanę starał się uspokoić przyjaciela Adamski.
– Nie, nie potrzeba. Dorosły jestem, dam sobie radę. Nie jestem w końcu małym chłopcem odpowiedział Dżak, starając się aby ton jego głosu nie był zbyt smutny ani też nazbyt obojętny. Starał się wykorzystać w tej chwili wszystkie swoje talenty aktorskie.
– Cieszę się, że mnie rozumiesz, że akceptujesz moja decyzję. A tak się bałem….
– Niepotrzebnie przerwał mu Dżak Przecież zawsze byłem po twojej stronie, jestem twoim przyjacielem. Zawsze rozumiałem i szanowałem twoje wybory. Od tego są przyjaciele co nie?
– Jesteś naprawdę super! powiedział Atomizer i uścisną po raz ostatni mocno przyjaciela. Dżak w tym momencie był z siebie dumny. Nie dlatego, że zdobył się na tak wyrozumiały gest, jakim jest akceptacja decyzji najlepszego przyjaciela, ale dlatego, że jego popis aktorski odniósł oczekiwany skutek. W tej chwili miał to, na co od dawna czekał. A mianowicie: własną stronę internetową oraz uwolnił się od mało medialnego kochanka. Sukces na całym froncie.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

PoliszFikszyn (34)

23 grudnia, 2007 by

Dochodziła dwudziesta trzecia. Adamski, wsłuchując się w miarowe tykanie budzika nie mógł zasnąć. Cały czas miał przed oczami pijanego pana Krudelitasa, który z kuchennym nożem w ręku pochylał się nad leżącą w krwi małżonką, by zadać kolejny cios. Nie tylko to makabryczne zdarzenie spędzało mu sen z powiek, ale przede wszystkim wewnętrzna pretensja do Dżaka, który go przytrzymywał, gdy chciał ruszyć z pomocą. Nieustannie w myślach zadawał sobie pytanie: Dlaczego mu się wcześniej nie wyrwałem? Zdążyłbym! Kurwa! Zdążyłbym!. Nie ma nic gorszego niż wyrzuty sumienia. Przewracając się z boku na bok nawet nie spoglądał na drugą połowę łóżka, którą zajmował Dżak.

Istnieje takie powiedzenie, że miłość jeżeli tylko jest prawdziwa zwycięży wszystko. Przekazywane jest ono z pokolenia na pokolenie zwłaszcza w kręgach niepoprawnych romantyków, którzy wierzą w istnienie czegoś takiego jak miłość, jako rodzaj metafizycznego uczucia a nie synonim ruchu posuwistego w kierunku dół-góra, dół-góra i tak trzydzieści razy w tempie trzy czwarte. Jednak domniemana siła tego uczucia, skonfrontowana z prozą życia, kapituluje. Nierzadko bowiem zdarza się coś,, coś o tak niebywałym ładunku emocjonalnym i znaczeniowym, po którym wszelkie kochanie staje się udręką. Staje się torturą, o której chce się szybko zapomnieć, albo czymś, co wzbudza głęboką odrazę. Dla przykładu.
Była sobie kiedyś bardzo ładna kobieta, która pokochała z wzajemnością bardzo ładnego mężczyznę. Wszystko układało się jak należy, jak to się mówi: pasowali do siebie. Tak się kochali, że postanowili w końcu, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, sfinalizować swoje uczucie. Wziąć ślub, przeżyć noc poślubną. A dodać należy, że para ta żyła w tych czasach, w których przedślubny seks był nie do pomyślenia. Młodzieniec kupił zatem pierścionek i dał na zaręczyny, które uroczyście ogłaszał ksiądz z ambony. Gdy wychodzili z kościoła już oficjalnie zaręczeni, wszyscy znajomi, rodzina i rodzice składali im gratulacje. Nikt nie miał wątpliwości, że przed tą niebywale zgraną i pasującą do siebie parą stoi całe życie otworem. Nic nie będzie w stanie tej dwójce stanąć na ich wspólnej drodze, żadna trudność nie pokona siły tego związku. Przyjąwszy gratulacje, podziękowali wszystkim za życzenia. Teraz mogli już oficjalnie trzymać się za ręce, co natychmiast uczynili. Każde postanowiło sobie w duchu, że nigdy tej dłoni nie wypuści. Ani w chorobie, ani w nieszczęściu, ani w śmierci.
Świeżo upieczony narzeczony, zgodnie z ówczesnym zwyczajem zaprosił młodą narzeczoną do kawiarni, na ciastko i herbatę. Dziewczyna poszłaby za nim nawet do piekła, bez wahania zgodziła się. Usiedli przy stoliku u Biklego i natychmiast zaczęli snuć wizje na temat przyszłości. Pan opowiadał o tym, że wybuduje ładny dom, pani, że chce mieć przynajmniej dwójkę dzieci. Kiedy podszedł do nich kelner by odebrać zamówienie, zatracona w sobie para początkowo go nie zauważyła. Dopiero, gdy ów trzeci raz odchrząknął, dwójka ocknęła się z miłosnego letargu i zażyczyła dla siebie kawę oraz ciastka. Kelner zniknął, by za chwilę pojawić się z pachnącą kawą i ciepłymi jeszcze ciastkami. Młodzi w tym czasie ponownie zapadli w miłosny marazm, trzymając się za ręce. W końcu zjawił się pan ze srebrną paterą w dłoni, z której wprawnym gestem podał filiżanki i talerzyk. Całą przestrzeń między nimi wypełniła mgiełka aromatu świeżo palonej kawy i waniliowa woń kruchych ciastek. Czy można sobie wyobrazić lepsze okoliczności do kochania? Chyba nie. Ale właśnie wtedy, gdy każde z nich było epicentrum nieokiełznanej miłości, zdarzył się rzecz straszna, czyli takie właśnie coś, po czym kochanie staje się niemożliwe. Otóż młodzieniec sięgnął po jedno z ciastek i zamoczył je w kawie. Następnie nasączoną a przez to zdeformowaną słodycz włożył sobie do ust. Z drugim ciastkiem uczynił podobnie, tylko tym razem podał ukochanej. Dziewczyna, gdy zobaczyła gąbczaste, ociekające kawą ciastko, które przed chwilą włożył sobie do ust jej luby, a które teraz ona sama musi jeść, poderwała się od stolika. Ten widok był dla niej nie do zniesienia. Co więcej, świadomość, że wybranek jej serca ma tak fatalny nawyk kulinarny, nie pozwalała jej więcej myśleć o kochaniu. Zamiast wielkiego, czerwonego serca miała w tej chwili w głowie obraz trzęsącego się ciastka, z którego kapała brązowa ciecz. Wybiegła z kawiarni, pozostawiając narzeczonego samego przy stoliku. Na drugi dzień zerwała zaręczyny. Błagana na kolanach przez lubego, by wyjawił powód tej nagłej zmiany, powiedziała, że nie może go już dalej kochać. Po tym, co zobaczyła w kawiarni, jest on już dla niej innym człowiekiem, całkiem obcym.
Młodzieniec ze złamanym sercem, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, wyjechał jak najdalej tylko mógł i słuch wszelki o nim zaginął. Dziewczyna po jakimś czasie wyszła za mąż, jednak prawdziwie kochała tylko tego pierwszego, zanim ów nie nakarmił ją moczonymi w kawie ciastkami u Biklego. Tak oto wielka metafizyka miłości skapitulowała przed kawiarnianym menu.
W relacjach Dżak-Atomizer także pojawiło się coś. Ich własne moczone ciastko.
W Adamskim potęgowała się niechęć granicząca z odrazą do przyjaciela, z którego jeszcze całkiem niedawno był tak dumny, z którym dzielił wszystkie troski i problemy. Zresztą już od jakiegoś czasu był świadkiem dziwnej metamorfozy, którą ten przechodził. Gdyby miał określić moment, od którego jego przyjaciel zaczął się przepoczwarzać, bez wahania wskazałby na ten dzień, gdy to zastał go kuchni z Monią Fryzjerką. To od tej chwili jego Dżak stał się inny. Jednak mimo to ciągle go kochał, trwał przy nim w nadziei, że to stan przejściowy, że powinien być przy przyjacielu i ratować go od złego. Jednak dzisiejsze popołudnie, a w szczególności brak reakcji Dżaka na wołanie o pomoc pani Krudelitasowej, były dla niego przełomem w ich związku, ich własnym punktem, który przekroczyli, a po którym nie było już możliwości powrotu. I pomyśleć, że tak się dzisiaj cieszył. Wyobrażał sobie radość przyjaciela, gdy powie mu o ukończonej stronie internetowej. A tu takie coś. Okazało się, że zamiast przytulać się do Dżaka w tej chwili woli przytulać się do zimnej ściany, która mimo to wydawała mu się cieplejsza niż serce przyjaciela, przy którym analogiczny organ bajkowej królowej śniegu jest wulkanem w szczytowej fazie wybuchu.
Nie możemy być razem pomyślał, kolejny raz przewracając się z boku na bok.
Dżak także nie spał, starając się odkryć tajemnicę telewizji, którą teraz był zafascynowany. Nie zaprzątała go niewspółmierność przekazu, czyli to, że w tej samej chwili na różnych kanałach przekazywane są sprzeczne treści. Tu śmierć, tam głód, tu reklama konserwy mięsnej, tu pan Bóg, a tu ginące gatunki. To nie wydawało mu się tak ciekawe, jak wspólny mianownik tych przekazów, a mianowicie numer konta bankowego, który każdorazowo pojawiał się w trakcie sprzecznych emisji, oraz ładunek emocjonalny owych przekazów. Interesował go także fenomen pilota do telewizora. Miał ochotę o tym wszystkim porozmawiać z przyjacielem.
Zorientowawszy się, że Adamski nie śpi, zapytał by się upewnić:
– Śpisz?
Atomizer nie miał ochoty w tej chwili na nocną pogawędkę. Pomyślał jednak: Nie chce mi się z nim gadać. Ale skoro sam się o to prosi, to nie będę czekał do rana. Teraz mu powiem, że to koniec z nami. Dlatego odpowiedział:
– Nie.
Jego Nie zabrzmiało w tej chwili tak ozięble i prowokująco, że każdy normalny człowiek zorientowałby się, że coś nie tak. Dżak jednak nie zwrócił najmniejszej uwagi na ton głosu przyjaciela i zapytał jak gdyby nigdy nic:
– Pamiętasz jak za komuny w niedziele, zwłaszcza w święta puszczali o dziewiątej bajki disneja w telewizji?
– Tak zdawkowo burknął Adamski, chcąc zakończyć tę część rozmowy, by jak najszybciej oznajmić Dżakowi, że nie mogą być już parą.
– Teraz wiem już dlaczego. Też chciałbyś wiedzieć? zapytał i nie czekając na odpowiedź, kontynuował:
– Teraz mnie olśniło, to takie genialne. Wiesz, że komuchy nienawidziły kościoła. Żaden aparatczyk, nawet na najniższym szczeblu, nie odważył się przestąpić progów przybytku bożego. To nic, że ci sami ludzie teraz kolanami szlifują bruk na pielgrzymkach do Częstochowy. Ale mniejsza o to. W każdym razie władza Polski ludowej walczyła z klerem jak mogła i gdzie mogła. Stosowano różne metody. Ale najbardziej perfiidna była ta, którą przed chwilą odkryłem.
Atomizera, mimo wcześniejszego braku ochoty na dysputę łóżkową, teraz zaciekawiła opowieść o metodologii walki metrializmu z idealizmem w wydaniu polskim. Odwrócił się przodem do przyjaciela i zapytał:
– A jaka?
– Stary, to telewizja i bajki disneja z myszką miki puszczane w święta od samego rana! odpowiedział podniesionym głosem Dżak.
– A co ma wspólnego jakas tam kreskówka z walką z kościołem.
– Hehehe zaśmiał się Dżak To nie była jakaś tam kreskówka, ale bajka disneja. Pamiętasz gumy do żucia. Te Donaldy, z historyjkami w środku?
– No pamiętam, zawsze je zbierałem.
– A co było na tych obrazkach?
– Myszka miki, kaczor donald, pies gufi i takie tam.
– No właśnie! To bohaterowie bajek disneja! powiedział Dżak – A powiedz mi jeszcze po co to zbierałeś?
– Hmmm…. zastanowił się Adamski Każdy zbierał. Wszystkie dzieciaki w przedszkolu miały na tym punkcie fioła. Pamiętam, jak się je wymieniało z kolegami. Te błyszczące papierki cały czas pachniały gumą. Wąchało się je i wymieniało. To była taka dziecięca waluta. Kto miał rzadsze był kimś. Później były gumy Turbo, one też miały obrazki, takie z różnymi samochodzikami, one także pachniały ale brzoskwiniami. Pamiętam, zawsze mi mama kupowała po wypłacie jedną…
– Mniejsza o Turbo, też je pamiętam przerwał mu Dżak Ale jak myślisz, co jest takiego wartościowego w obrazkach, na którym namalowana jest chodząca na dwóch łapach mysz, z wielkimi uszami, która gada i robi w chuja wszystkich dookoła? Albo powiedz, co jest wyjątkowego w gadającej kaczce, która przebiera się w kostium marynarza i na dodatek jest fajtłapą? Dlaczego w ogóle zbierałeś te historyjki?
Atomizer zamyślił się chwilę i odpowiedział:
– Fajne były, zabawne…
– A dlaczego nie zbierało się wówczas obrazków z bajki o żwirku i muchomorze? zadał kolejne pytanie Dżak, nie pozwalając dokończyć odpowiedzi Adamskiemu.
– Bo nie było takich gum z obrazkami. Zresztą, to kurewsko nudna i brzydka bajka była.
– Ha! krzyknął Dżak Widzisz, nie było takich gum i bajka była nudna. A tu masz Donaldy z kolorowymi i ciekawymi historyjkami. Czy nie widzisz w tym nic podejrzanego?
– A co tu ma niby być podejrzane. Nie jestem Borewiczem, by w takich głupotach widzieć cos podejrzanego odpowiedział lekko poirytowany Adamski. Tak po prostu się złożyło i tyle, nie ma o czym dyskutować skwitował.
– Mylisz się, mój drogi, myli się.
– No to weź mnie oświeć ekscelencjo powiedział już całkiem złośliwie Adamski.
Dżak puścił mimo uszu ową ostentacyjną złośliwość i zapytał:
– Czy słyszałeś kiedyś o odruchu Pawłowa? T o taka historyjka o psie, który się ślinił za każdym razem, gdy słyszał dźwięk dzwonka.
– A co to ma do rzeczy? zapytał już wyraźnie zdenerwowany Adamski, który nie miał ochoty na popisy intelektualne Dżaka.
– Zaraz się dowiesz. Otóż pies Pawłowa został tak uwarunkowany, że nie musiał widzieć pokarmu, by ciekła mu ślinka. Już na sam dźwięk dzwonka, który zawsze brzęczał, gdy wcześniej dawano mu żreć, z pyska leciała mu ciecz. Kapujesz!? Dzwonek kojarzył mu się z czymś przyjemnym, z jedzeniem. Taki sam myk wykorzystała władza ludowa. Rzucono na rynek słodkie, pachnące gumy Donald z historyjkami w środku, na których imperialistyczna mysz, kaczka lub pies robili w jajo wszystko i wszystkich. Dzieci, które kupowały te gumy stały się takimi pieskami Pawłowa. Wyobraź sobie: kwadratowa guma traci swoją twardość między twoimi zębami, słodycz i aromat wypełnia całą twoją mordę, a ty w tym samym czasie oglądasz sobie zabawną historyjkę na obrazku. Podświadomie wytwarza się w tobie odruch przyjemności, słodyczy, którą kojarzysz tylko z bohaterami disnejowskiej kreskówki…
– Ej, coś ci się pomyliło przerwał Adamski Władza ludowa nie była chyba aż tak głupia, by programować dzieci na imperialistyczne bajki! Rozumiem, gdyby chodziło o żwirka czy muchomora, ale nie o myszkę miki! Po co miałaby sobie sama strzelać w łeb?
– Jasne, że nie była głupia. To było wszystko zaplanowane. Co do najmniejszego szczegółu. Wszystko po to, by pokonać kościół…
– Eeee, teraz to ściemniasz kolejny raz przerwał mu Atomizer.
– Nie ściemniam. Słuchaj i nie przerywaj. Sam powiedziałeś kontynuował że pamiętasz kreskówki disneja w niedziele o dziewiątej, a zwłaszcza w dni okresie świąt. A przecież w żaden inny dzień, jak właśnie w niedziele i święta ludzie tłumnie zbierali się w kościołach. Ksiądz wówczas nawoływał z ambony do zmiany, do rewolucji, by obalić w końcu komunistyczną władzę. Ludzie oczywiście tego słuchali. O czym władza dobrze wiedziała. Ale wyobraź sobie taką sytuację: Jesteś młodym ojcem. Masz dość władzy ludowej i wybierasz się na mszę, by przyłączyć się do tobie podobnych i usłyszeć od gościa w koloratce, że już najwyższa pora obalić naczelników i pierwszych sekretarzy. Golisz się, stroisz w niedzielny garnitur. Ponaglasz małżonkę, by pospieszyła się w łazience, bo chcesz jeszcze zrobić siku, zanim znajdziesz się w domu bożym i żeby nic tobie nie zakłócało percepcji treści kazania. Patrzysz, a tu nagle twoje dziecko jeszcze w piżamce siedzi sobie przed telewizorem i ogląda kreskówkę disneja, która właśnie leci na jedynce. Opierdalasz żonę, że dzieciak jeszcze nie jest gotowy do wyjścia, że już dawno dzwonili. Małżonka opierdala ciebie, bo przecież jest równouprawnienie i tak samo mógłbyś zadbać o dzieciaka, a dzieciak w tym czasie zaczyna ryczeć. Histeryzuje bo, po pierwsze: hałasujecie i nie słyszy, co właśnie mówi myszka miki do gufiego; po drugie, bo wie, że nie pozwolicie mu dokończyć ogladania bajki, że za chwilę będzie musiał iść do kościoła, w którym trzeba klękać a od tego bolą kolana; po trzecie i to jest najważniejsze: bo oglądając bajkę disneja odczuwa przyjemność, która została w nim zaprogramowana, gdy jadł gumy Donald. Koniec końców zostanie jednak zaciągnięty pod przymusem do wielkiego budynku, w którym nie ma ogrzewania, w którym stoi stado ryczących ludzi, w którym będzie musiał klękać. Zaczyna płakać, że chce do domu, gdy wszyscy dokoła się modlą. Wyobraź sobie setkę takich ryczących dzieciaków na jednej mszy. Ich rodzice palą się ze wstydu, inni zamiast słuchać politycznego kazania koncentrują się na dziecięcym płaczu. Klecha natomiast jest wkurwiony, bo właśnie ogłasza, że władza ludowa jest bee, ale nikt go nie słucha. Wszyscy patrzą na szarpiące się do wyjścia dzieciaki. Poza tym nawet nie może się wygadać, bo ich ryk zagłusza jego głos. Mało tego, że polityczne kazanie szlag trafił. Okazuje się, że jak tylko skończy się msza dzieciak będzie się wyrywał, robił wszystko by jak najszybciej wrócić do domu, bo może jeszcze załapie się na końcówkę bajki. Nie pozwoli rodzicom pogadać o politycznej sytuacji w kraju, ponarzekać na komunę. Po powrocie do domu faktycznie załapuje się ale tylko na napisy końcowe. O tym, co przegapił dowiaduje się dopiero w przedszkolu, od rówieśników, których rodzice są działaczami partyjnymi i dlatego nie musiały iść do kościoła.
Wówczas potęguje się nim wstręt do kościoła jako instytucji, która uniemożliwiła mu napawanie się przyjemnością czerpaną o oglądania kreskówek o myszce miki. Proste jak świński ogon! Co nie?
– Coś w tym jest powiedział Adamski Ale wytłumacz mi jedno, dlaczego akurat imperialistyczna kreskówka?
– Bo jest ładna, kolorowa. Jest w niej perspektywa. Bo wówczas była zaprzeczeniem swych socjalistycznych odpowiedników. Bajki bloku sowieckiego były jak średniowieczne obrazy, płaskie, bez wyrazu. Coś się na nich poruszało, niby cos tam było, ale jednak robotnicza asceza estetyki, nie mogła konkurować z przepychem i dynamiką bajek zachodnich. Pamiętaj, w walce liczy się tylko skuteczna broń, a nie to, kto ja produkuje. A poza tym zwróc uwagę, że taki sam mechanizm występuje. Masz w ręku kawałek plastyku z przyciskami. Niby decydujesz, który kanał wybrać. Klikasz pilotem. Daje to tobie poczucie władzy. Bo w końcu to ty masz pilota, ty jesteś królem. Jednak wszędzie to samo. Niezależnie od tego, gdzie przełączysz zawsze pojawi się numer konta. W rzeczywistości nie masz wyboru, jesteś konsumentem.
– No tak odparł Adamski.
– Ale czas najwyższy przestać być konsumentem. Trzeba produkować. Musze się dostać to telewizji. Chcę mieć swoje własne stado psów Pawłowa. Wiesz jak by to było fajnie? Forsa i panowanie, tylko to mnie teraz interesuje!

To wyznanie jeszcze bardziej pogłębiło przepaść między Adamskim a Dżakiem. Atomizer nie potrafił pojąć, jak po tym wszystkim, co usłyszał o telewizji jego przyjaciel chce w dalszym ciągu robić karierę medialną. Skąd się w nim to wzięło? zadawał sobie pytanie w myślach. Tym czasem rozmarzony Dżak, chciał się przytulić do niego, ale ów odsunął się i zmienił temat:
– Zrobiłem ci stronę powiedział.
– Naprawdę? Jest gotowa?!
– Tak. Nazywa się nieszuflujatakdżak.pl.
– A dlaczego tak dziwnie? A nie na przykład dżakwieszcz.pl?
– Tylko taka nazwa ze słowem Dżak była wolna. Wszystkie były już zajęte.
– Aha odpowiedział Dżak.

Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »

PoliszFikszyn (33)

22 grudnia, 2007 by

Po miesiącu Dżak zapomniał o incydencie ze stertą wezwań do zapłaty. Chociaż za każdym razem, gdy listonosz pukał do drzwi czuł się trochę niepewnie. Na początku tak się bał, że gdy zadzwonił domofon Dżak wpadał w histerię. Wówczas uspokajał go Adamski. On także otwierał drzwi, do których jego przyjaciel czuł traumatyczny wstręt.
Z czasem zaczęły pojawiać się listy od wielbicieli. Napisane starannie, na drogiej papeterii z papieru czerpanego. Nierzadko skropione perfumami, nierzadko także dołączone do nich były pukle włosów, przewiązane czerwoną kokardką. To sprawiło, że ego Dżaka zaczęło się odbudowywać. Czuł się coraz pewniej. Zaczął wychodzić z mieszkania.
W tym czasie Adamski w osiedlowej kafejce intenetowej regularnie budował stronę internetową, którą obiecał przyjacielowi. Starał się bardzo, żeby była możliwie czytelna i intuicyjna w obsłudze. Zastanawiał się jakie wybrać tło. Zdecydował się na kolor biały, żeby było widać wyraźnie czarne literki. Kiedy ukończył swoje dzieło i biegł do domu, chcąc jak najprędzej obwieścić radosną nowinę przyjacielowi, stała się rzecz dziwna. Po wejściu do mieszkania zastał Dżaka siedzącego bez ruchu na kanapie, wpatrującego się w telewizor z pilotem w dłoni.
– Dżak, co się stało? zapytał, uważnie rozglądając się po pokoju w obawie, że jego przyjaciel ponownie padł ofiarą demonicznej Moni Fryzjerki. Nigdzie nie zauważył tym razem mrocznej istoty. Dżak nie zareagował, na pytanie. Adamski lękając się o kondycję psychiczną przyjaciela, usiadł na sofie tuż obok, złapał go za rękę i ponownie zapytał:
– Ej, co ci jest? Wszystko w porządku?
Przyjaciel ponownie nic nie odpowiedział a tylko zmieniał chaotycznie kanały. MTV, Naszynal Dżeografik, TVP 1, TVP 2, Polsat, TV Kultura, Kino Polska, Telewizja Trwam, VIVA, VOX, RTL… i tak dalej, i tak dalej. Adamski chciał odebrać Dżakowi pilota, żeby wyrwać go z transu. Ten jednak ściskał go mocno w dłoni. W końcu odezwał się:
– Patrz, tu pokazują głodujące dzieci w Afryce. Widzisz jakie mają grube brzuchy?
– No.
– Napchane w trzy dupy, ale oficjalnie, to one głodują. Zaraz pokażą ci numer konta, żebyś je ratował. Tylko ciemniak da się nabrać.
– Hmmm…. zamyślił się Adamski.
– A tu kontynuował Dżak, zmieniając kanał z Naszynal Dżeograik na MTV – Dżenifer Lopez macha pośladkami. Zaraz będzie okładka jej nowej płyty i jej cena. Jak chcesz, to możesz kupić, nie ruszając się z domu.
Atomizer chciał cos powiedzieć, lecz przyjaciel nie dopuścił go do głosu:
– Na jedynce Anna Dymna eksploruje polskie kalectwo. Patrz jak się stara, żeby mówić ciepłym i ściszonym głosem, żeby tylko wzbudzić litość u człowieka. Dobra z niej aktorka, stara polska szkoła.
Faktycznie pomyślał Adamski mówi tak, jak ksiądz w trakcie spowiedzi. Cicho i łagodnie. Albo jak te wszystkie miłe głosy w automatycznych biurach obsługi klienta. Wiedzieć należy, że Atomizer namiętnie dzwonił na różne infolinie, by posłuchać głosów.
– Taaa… dobra szkoła ciągnął Dżak Ale też za chwilę zobaczysz numer konta bankowego, żebyś tylko wpłacił chociaż złotówkę, by ocalić komuś życie. Tak jakby złotówka mogła uratować życie ironizował.
– Ty, albo zobacz na dwójkę. Kiedy na jedynce Dymna zadaje kalekom pytanie: Co by było gdyby?, albo: Jakie masz marzenia? lub: Czy wierzysz w Boga?, w tym samym czasie leci kolejny odcinek z 007. Jak się skończy, to jakaś dupa, równie miłym głosem jak Dymna, oznajmi ci, że możesz sobie kupić kolekcjonerską edycję wszystkich filmów z Bondem w kartonowym opakowaniu. Trzeba tylko zapłacić. I znowu numer konta.

– A na Polsacie kontynuował Dżak,, zmieniając kanał – Także w tym samym masz reklamę nowego BMW. Tu nie podają konta, ale zapraszają cię do lokalnego salonu sprzedaży. Znowu miły głos powtarza: „stać cię, kup mnie”.
Adamski słuchał Dżaka z nieukrywanym zdziwieniem ale i z zainteresowaniem. Nie wiedział cały czas do czego zmierza, co chce mu pokazać urządzając tą prezentację przeglądu stacji telewizyjnych. Dżak jednak daleki był od konkluzji. Przełączając ponownie na Naszynal Dżeografik powiedział:
– O! Patrz jaka niespodzianka, już nie ma głodujących dzieci, teraz masz o ginących gatunkach. Je też możesz uratować. Masz do wyboru: albo ocalisz dzieciaka w Afryce, albo jakiegoś zwierza. Ty! zawołał nagle podniesionym głosem Zobacz jak ten wieloryb ucieka hehehhehe zaśmiał się, pokazując na wielkiego ssaka morskiego, ściganego przez japońskich wielorybników, którzy z pokładu potężnego okrętu strzelali weń harpunami. Adamskiemu zrobiło się żal zwierzęcia. Chciał poprosić o to, żeby Dżak zmienił program. Ten jednak uprzedził jego myśl, przełączając na kanał Telewizji Trwam.
– Co ty mi tu pokazujesz? zapytał Adamski, oglądając na ekranie telewizora księdza, który na żywo odmawiał trzecią dziesiątkę różańca.
– No patrz, patrz, zaraz zobaczysz.
– Co zobaczę?
– Przekonasz się, przekonasz. Cierpliwości uspokajał przyjaciela Dżak.
W końcu ksiądz ciepłym głosem powiedział: A teraz drodzy wierni, zgromadzeni przed telewizorami, wspomóżcie nasz dzieło. Pomóżcie, aby głos Boży trafił do wszystkich, którzy na niego czekają. Czekamy na wasze datki. Podaję numer konta dla wpłacających z zagranicy… podyktował kilka cyferek i dodał: A teraz podaję numer konta dla wpłacających z kraju…. i tu też padł rząd cyferek.
– Też wytrenowany powiedział po chwili milczenia Adamski Gada jak Dymna.
– Co nie? skwitował Dżak. – Ty, ale najlepsze jaja to były jak ciebie nie było. Na Polsacie puścili Listę Schindlera, taki film o Żydach w czasie drugiej wojny światowej. Całkiem niezły. Pokazali, jak szkopy dorabiali się na Żydach. Wiesz co było najlepsze w tym wszystkim?
– Co? zapytał Adamski Też podali numer konta, żeby ratować Żydów?
– Nie, nie. Numeru konta nie było, ale w trakcie filmu było ze sto reklam. To makaronu, to piwa, to butów sportowych, to nowej gazety.
– A co w tym złego?
– Co złego? Mija kilkadziesiąt lat, ale ciągle znajduje się ktoś, kto chce na nich zrobić majątek. Paranoja! skwitował Dżak, wyłączając telewizor.

Zapadła cisza. Przyjaciele siedzieli obok siebie na sofie. Każdy z nich myślał o czymś innym. Adamski zadawał sobie w duchu jedno pytanie: O co chodzi?. Jego przyjaciel, układał sobie w głowie teorię na temat telewizji. Z zadumy wyrwał ich hałas. Przez ściany dobiegał ich głos z sąsiedniego mieszkania. Ktoś się awanturował. Słuchać było standardowe Kurwa, wypierdalaj szmato! oraz równie standardowe: Pies cię jebał głupi chuju!. Po gwałtownym: Teraz pizdo przegięłaś! usłyszeli dźwięk tłuczonych talerzy, z którym mieszał się kobiecy krzyk: Ratunku!!.
Chłopcy byli już przyzwyczajeni do rodzinnych awantur u państwa Krudelitas. Za każdym razem, gdy sobie popili to wyznawali sobie miłość w sposób gwałtowny. Zwłaszcza po dziesiątym, gdy listonosz przynosił rentę panu Krudelitasowi, relacje w ich związku nabierały tempa. Nigdy jednak nie dochodziło do rękoczynów. Dlatego zaniepokojony Adamski zapytał Dżaka.
– Słuchaj, może coś się stało? Chodź, pomożemy kobiecie.
I już podnosił się z sofy, gdy Dżak chwycił go za ramię i powiedział:
– Eee, da sobie radę. Zawsze dawała, to czemu tym razem miało być inaczej?
– Czuję, że tym razem coś się stało niedobrego odpowiedział Atomizer, starając się wyrwać z uścisku. Dżak trzymając przyjaciela rzekł:
– Siadaj, spokojnie. Jak coś się stało, to jutro przyjedzie telewizja. Pokażą nasz blok, przed którym będzie stał Piotr Kraśko, zadając pytanie: Czy musiało dojść do tej tragedii?. Później poda ci numer konta pomocy ofiarom przemocy w rodzinie. Będziesz mógł pomagać sobie do woli.
– Ale tam naprawdę coś się stało. Puść mnie! powiedział podniesionym tonem Adamski, który miał gdzieś to, czy Kraśko przyjedzie z kamerą czy nie. W tej chwili chciał zwyczajnie pomóc sąsiadce.
Dżak zwolnił uścisk. Pozwolił przyjacielowi wystąpić w roli ewentualnego rozjemcy lub ratownika medycznego. Kiedy Adamski ubierał buty, powiedział do niego z sofy:
– Powiedz mi tylko, jak to jest? Biegniesz na pomoc pani Krudelitasowej, a nie obchodzą cię kalekie, głodujące dzieci? Jak to jest, że olewasz zagładę gatunków? A już zupełnie nie rozumiem, jak możesz przedkładać pomoc tej pijaczce, nad pomoc w krzewieniu słowa Bożego, o które apelował przed chwilą ksiądz!?
Dżak chciał jeszcze coś powiedzieć. Adamski jednak tego nie słuchał. Ubrawszy się wybiegł z mieszkania.
– A pomagaj tym pijaczkom, pomagaj powiedział do siebie Dżak i włączył ponownie telewizor. Oglądając XXX TV, spisał sobie numer konta, który dla dodatkowo szeptała roznegliżowana pani, czołgająca się przed kamerą i pomyślał: Ehh, skoro on pomaga w tej chwili, to ja też sobie komus pomogę. Następnie zaczął wypełniać druk przelewu.

Kategoria: Bez kategorii | 2 komentarze »

PoliszFikszyn (32)

21 grudnia, 2007 by

Wchodząc na trzecie piętro, na którym znajdowało się ich wspólne mieszkanie, Dżak nie spieszył się. Dawał sobie czas, by wspiąć się na swój własny ośmiotysięcznik samozadowolenia. Tyle liter w słowach, tyle oddechów w jednej recenzji zupełnie gratis myślał. Wyobrażał sobie także jak bardzo ucieszy się chora córka pani Zdzisi, gdy przeczyta jego uwagi. Tym bardziej, że to nie byle kto, ale właśnie on, laureat tegorocznej edycji konkursu im. Kościotrupków, był jej pierwszym recenzentem. Muszę o tym akcie dobroci powiedzieć Adamskiemu. Nie powinien mieć już do mnie pretensji postanowił w duchu.
Kiedy pokonywał ostatnie stopnie schodów zauważył, że jego przyjaciel mocuje się z drzwiami do mieszkania.
– Zaciął się zamek? zapytał.
– Nie, zamek działa, ale coś od środka blokuje drzwi. Pomóż mi.
– Poczekaj, ja spróbuję zaproponował Dżak i zaczął całym ciałem pchać. Drzwi ustąpiły trochę, ale mimo wysiłku nie chciały się otworzyć.
– Dawaj! Razem! sapnął wieszcz.
Po kilku chwilach mocowania się z materią nieożywioną, produktem mistrzów stolarki epoki socjalizmu, sosnowe drzwi w końcu skapitulowały na tyle, że mogła się przez nie przecisnąć jedna osoba. Adamski wszedł do środka, by zdiagnozować i jeżeli to możliwe usunąć przyczynę oporu. Okazało się, że była to olbrzymia sterta listów, która uzbierała się z listów wtykanych przez listonosza w szparkę w drzwiach. Chłopiec rozgarną je nogą, tak by można było bez problemów otworzyć drzwi.
– Skąd tu tyle listów? zapytał Dżak, który już bez problemów wszedł do mieszkania. Pewnie to od moich fanów.
Atomizer wziął jeden z nich do ręki, następnie drugi i trzeci i powiedział:
– Faktycznie, wszystkie są adresowane do ciebie.
– A do kogóż by innego? Pewnie, że do mnie. To cena sławy. Założę się kontynuował że także znajdę tu zaproszenia do prestiżowych czasopism literackich. Chamy, nie chcieli drukować moich wierszy wcześniej, a teraz się proszą. A nie mówiłem ci, że przyjdą jeszcze w łachę, że będą mnie błagać? Ta nagroda wszystko zmieniła, nawet tych błaznów w redakcjach. Teraz każdy będzie chciał mieć choćby wers Dżaka Menela wydrukowany w swoim czasopiśmie. Banda matołów! Ale teraz to ja będę wybrzydzał! Teraz im pokażę, co to znaczy prosić się o druk! Nie wierzyli mi jak im mówiłem, że jestem dobry, to teraz będą musieli mnie błagać! Mało tego! Będą musieli mi słono zapłacić!
– Hmmm skomentował uwagę przyjaciela Adamski i dodał:
– To ty sobie tu poczytaj, a ja zrobię herbatę. Chcesz?
– Tak, tak odparł Dżak, otwierając właśnie jedną z kopert.
Adamski udał się do kuchni i nastawił czajnik. Siadł przy stole, czekając aż się woda zagotuje. Spoglądał co jakiś czas w okno i myślał: Nie poznaję go. Naprawdę, nie poznaję. Z zadumy wyrwał go świst gwizdka. To znak, że woda się zagotowała. Odczekał jeszcze dwie, może trzy minuty, żeby pogotowała się chwilę, żeby po zalaniu herbaty nie było na niej pianki. Kiedy wsypywał do kubka przyjaciela cukier, koniecznie cztery łyżeczki, bo tak właśnie lubił, nagle w wejściu do kuchni pojawił się Dżak, trzymający w trzęsących się dłoniach garście otwartych listów. Mamrotał:
– To się nie dzieje naprawdę, to się nie dzieje naprawdę…
– Co się stało? zapytał Adamski, przerywając rytuał przyrządzania herbaty.
– To tylko mi się śni, to tylko sen mamrotał w dalszym ciągu Dżak, zbliżając się do kuchennego stołu. Następnie opadł na taboret i rzucił listy na stół.
– Czytaj powiedział do Adamskiego.
Atomizer podniósł pierwszy list. Przeczytał go i odłożył. To samo uczynił z pozostałymi. Po czym wyszedł do przedpokoju i zaczął przeglądać inne, które leżały na stercie. Dopiero teraz zauważył, że wszystkie były w identycznych kopertach z czerwonym nadrukiem. Wszystkie takie same, od jednego nadawcy, żaden nie pachniał perfumami, w żadnej z kopert nie było czerwonych strigów rozentuzjazmowanych fanek, czy slipek gejowskich fanów. Zamiast tego druki opatrzone nagłówkiem: Wezwanie do zapłaty.
Okazało się, że nadawcą całej korespondencji był Rysiek Prowident. Gość, który wybawił ich onegdaj z opresji, gdy nie mieli z czego zapłacić za ogołocony wózek bufetowego w pociągu, gdy jechali do Krakofa. To jemu wówczas Dżak złożył zamaszysty podpis na formularzu, zanim ten uiścił odpowiednią należność. Wówczas ani Dżak, ani Adamski nie zdawali sobie sprawy z konsekwencji, które ich spotkają. Rysiek Prowident stosował trick stary jak wszystkie legendy o cyrografach spisanych na byczej skórze, parafowanych własną krwią.
Niczym legendarny Mefistofels, który czyhał aż jego dłużnik Twardowski uda się do Rzymu, tak i Rysiek czaił się wszędzie, dosłownie wszędzie, by tylko podstępnie zdobyć morderczą parafkę od niczego nie podejrzewających, naiwnych ofiar. Dawał ogłoszenia do prasy, reklamował się w telewizji, przyklejał ulotki na przystankach autobusowych, na słupach linii wysokiego napięcia. Jednym słowem robił wszystko by skusić człowieka. We wszystkich ogłoszeniach obiecywał: Uwolnię cię od trosk! Nie potrzebuję do tego nawet zaświadczenia o zarobkach! Dla mnie możesz nawet nie mieć pracy, byle byś miał swój własny kąt! Na moją pomoc zawsze możesz liczyć! Zawsze pożyczę tobie pieniądze! Pewnie zapytasz, co chce w zamian? Przecież tyle ci oferuję. Ne chcę nic w zamian, no może za wyjątkiem twojego, nic nie znaczącego przecież dla każdego banku, bo masz zerową zdolność kredytową, podpisiku. Oni tobą gardzą, gdy jesteś w potrzebie, a ja się nad tobą pochylam i oferuję pomoc. Nawet, gdy leżysz schorowany w łóżku i nie stać cię na lekarstwa czy kosztowną terapię, nie przejmuj się. Nie musisz nigdzie chodzić, ja przyjdę do ciebie, by ci służyć.
Ludzie, to tylko ludzie. Od początku istnienia na tym ziemskim padole zdradzali skłonność do ulegania wszelkim pokusom. Pierwsza miała charakter jabłczany. Niby nic, bo to przecież jeden owoc, na dodatek kwasior. Ale to, co się później stało powinno być nauczką dla całej ludzkości. Stało się jednak inaczej. Jak to zwykle z nauczkami dla ludzkości bywa, i ta jabłczana pozostała tylko nauczką, która szybko przepadła w archiwum historii rodu ludzkiego. Później kusiła wiedza. Ale nie taka zwykła, lecz wiedza uniwersalna, wiedza o wszystkim. W zamian za nią wielu decydowało się podpisać pakt z mocami piekielnymi. Kończyli oni przeważnie, bo należy uwzględnić casus Twardowskiego, którego od konsekwencji wybawiła szkaradna małżonka, w ogniu piekielnym, w którym smażąc się spłacają do dnia dzisiejszego swoje długi.
Godnym uwagi w tym wszystkim było to, że oprócz człowieka, który ulegał pokusie, był zawsze ktoś, kto kusi. Na początku był oczywiście wąż, który w miarę upływu czasu zmienił się w istotę niemalże ludzką, gdyby nie ogon i kopyta zamiast stóp.
Nadeszły w końcu czasy, w którym ani jabłka, ani wiedza nie wystawiały na pokuszenie człowieka tak, jak pieniądze. Stosy brzęczących monet, pliki banknotów niby nic w porównaniu z jabłkiem, które można było przecież zjeść, by nie paść z głodu a co dopiero z wiedzą uniwersalną, która dawała nieograniczoną moc każdemu, kto ją posiadł. W każdym razie przedmiot pokusy ewoluował. Zresztą nie tylko on. Ewoluował także kusiciel. Tu proces ewolucji, trochę spóźniony, gdy porówna się go z ewolucją człowieka, także nastąpił. O ile na początku, gdy pierwszy człowiek przechadzał się w pozycji wyprostowanej po niebiańskim ogrodzie, kusiciel miał formę płaza, tak później zauważalny jest bardzo intensywny proces jego rozwoju. Zaczął, niczym klasyczny drapieżnik upodabniać się do swych ofiar. I o ile jeszcze kilka stuleci temu jego organizm zachował szczątkowy ogon, kopyta i rogi, tak dziś jako Rysiek Prowident jest on niemalże nie do odróżnienia od przeciętnego homo sapiens. Tylko wprawne oko specjalisty w dziedzinie paleontologii jest w stanie go rozpoznać, chociaż nie zawsze. Nie mają jednak z tym problemu ofiary Ryśka. To przede wszystkim ich relacje, na podstawie których sporządzono rysunki pamięciowe Ryśka Prowidenta, uchroniły ludzkość od zagłady. Opis był zawsze ten sam: Nienagannie ubrany, miły, z uśmiechem na twarzy. W ręku trzyma czarną, skórzaną aktówkę. Na ramieniu ma torbę z laptopem. Całkowity profesjonalista. Często rozmawia przez telefon komórkowy, ale nigdy w trakcie pierwszej rozmowy z klientem. Nie chce, by mu przerywano, że niby tak bardzo szanuje klienta. Znamiennym pozostaje, że każdy tego typu opis kończył się słowami: I co ja teraz zrobię? Sznur na szyję! Tylko to mi pozostało!. Jak widać ewoluował kusiciel, ewoluował także przedmiot pokusy, ale konsekwencje nie pozostały takie same.
Adamski z Dżakiem nigdy nie interesowali się takimi rzeczami, jak historia pokus rodu ludzkiego. Zaprzątały ich inne kwestie. Jeden marzył o karierze wieszcza, drugi analizował tajniki informatyki. Trudno się dziwić, że wpadli w jedną z najstarszych pułapek zastawianych od wieków na człowieka przez istotę, która także od wieków w tym się specjalizowała.

Atomizer wrócił do kuchni. Dżak ciągle siedział przy stole z wzrokiem wlepionym w przestrzeń, cały czas powtarzając:
– Śnię, ja tylko śnię…
– To nie jest sen przerwał mu Adamski Trzydziesto procentowe odsetki są naliczane co godzinę. Jesteś dłużny….
– Kurwa! Wiem ile! przerwał mu Dżak i zaczął szlochać.
– Co ja mam teraz zrobić?….buuuuu…..Jaki diabeł mnie podkusił by to podpisać?…buuuuu.. Co ja mam zrobić?….chlip, chlip….Tylko sznur na szyję i żegnaj świecie! …buuuu
Atomizer podszedł do przyjaciela, przytulił go do siebie i starał się pocieszać:
– Damy jakoś radę.
Dżak jednak cały czas szlochał. Był w rozpaczy.
– Słuchaj powiedział nagle Adamski Przecież ty dostałeś pieniądze od tych Kościotrupków. Tym spłacisz kredyt.
Dżak otarł rękawem zapłakane oczy i zasmarkany nos. Spojrzał na przyjaciela i powiedział:
– Ale ja chciałem kupić tobie komputer, żebyś zrobił mi stronę w internecie.
– Od komputera ważniejsza jest spłata odpowiedział Adamski Każda minuta zwłoki zwiększa zadłużenie.
– A strona? Ona jest dla mnie taka ważna…
– Tym się nie przejmuj przerwał mu przyjaciel Stronkę zrobię dla ciebie w kafejce internetowej.
– Naprawdę?
– Tak odpowiedział, spoglądając Dżakowi w oczy, w których właśnie pojawił się błysk nadziei.

Dżak wybiegł z mieszkania. Całą drogę na pocztę przebył sprintem. Zapłacił. Ale miał świadomość, że pozbył się całej gotówki. Nie miał żadnych oszczędności. To nic, dobrze, że już po wszystkim powtarzał sobie w duchu, opuszczając gmach urzędu pocztowego. Nie wiedział jak bardzo się myli, że to był dopiero początek jego drogi krzyżowej zapoczątkowanej złożeniem podpisu na kartce podsuniętej mu przez Ryśka Prowidenta. Ryśka, we wszystkich ewolucyjnych stadiach, nie interesowała nigdy gotówka. Ona była dla ludzi, dla naiwniaków. Ryśka interesowały tylko dusze.

Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »

PoliszFikszyn (31)

20 grudnia, 2007 by

Kiedy chłopcy zobaczyli w oddali znajome rysy starego kościoła, przyspieszyli kroku. Osiedle, na którym mieszkali leżało w bezpośrednim sąsiedztwie sakralnej budowli. Chcieli jak najszybciej znaleźć się we własnym mieszkaniu, zdjąć buty, napić się herbaty jednym słowem wypocząć.
Kiedy znaleźli się między blokami, wybudowanymi jeszcze przez władzę ludową w latach siedemdziesiątych, które przypominały betonowe prostokąty, Adamski klepnął przyjaciela w plecy i powiedział:
– Nareszcie! Nasz hajmat. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.
Jednak Dżak nie podzielał w tym momencie jego entuzjazmu. Jeszcze całkiem niedawno radował go widok psich odchodów, miedzy którymi lawirował szukając skrawka trawnika nieskażonego fekaliami, na którym mógłby się położyć i porozmyślać o wszechświecie. Teraz całe otoczenie drażniło go. Ten świat już nie jest moim światem myślał Zasługuję na coś lepszego. Jestem kimś, a każdy, kto jest kimś nie może mieszkać wśród psich gówien i szarych fasad bloków!
– Ej, co ci jest? zaniepokoił się Atomizer, który zauważył ten brak entuzjazmu.
– A nic, nic. Tak zamyśliłem się nieco zbył go Dżak, który w tej chwili nie miał ochoty na ekshibicjonistyczne zwierzenia. Mimo, że Adamski był jego najlepszym przyjacielem, to czuł, że nawet on do niego jakoś już nie pasuje. Zamiast chłopaka w dresie u swego boku widziałby chętniej metroseksualnego, wychudzonego młodzieńca, także jak i on w okularkach. To poprawiłoby jego wizerunek medialny. Jak powszechnie wiadomo okulary dodają inteligencji tym, którzy je noszą. Są dowodem kultury czytania, bowiem powszechnie wiadomo, że to w trakcie wielogodzinnych lektur wzrok się przecież psuje i wymaga korekty. Adamski nie nosił okularów. Poza tym Dżak, jako wieszcz podskórnie odczuwał potrzebę zmiany. Był na nowej drodze. Na tej, która zarezerwowana była tylko dla niego jako laureata konkursu im. Kościotrupków. Adamski jako relikt epoki przedwieszczowskiej, powinien pozostać tam, gdzie jest. Oczywiście może on jeszcze być pomocny, na przykład w zbudowaniu strony, ale przecież nowy modus vivendi zobowiązuje, wymaga.
O tym nie chciał poinformować zainteresowanej osoby przynajmniej do czasu, gdy skonstruuje jego stronę internetową. Póki co, Adamski był jedynym człowiekiem, który zrobi to zupełnie za darmo, a Dżak nigdy nie należał do tych, co to niczym medyceusze włoskiego renesansu, szastali pieniędzmi na lewo i prawo, wspierając rozwój sztuk wszelkich. W tym zakresie miał raczej naturę chomika.

I kiedy we dwójkę dochodzili do ich klatki schodowej, ta sama dozorczyni, na której onegdaj Dżak z lubością trenował trzynastozgłoskowca, ujrzała ich, odrzuciła miotłę i wycierając brudne od ziemi dłonie w kufajkę pobiegła w ich kierunku krzycząc:
– Zaczekajcie chwilę!
Chłopcy przystanęli. Myśleli, że pani Zdzisia, bo tak miała dozorczyni na imię, chce ich poinformować o kolejnej podwyżce czynszu, uchwalonej przez zarząd spółdzielni. Jak się okazało nie to miała w planach. Zbliżywszy się do chłopców powiedziała do Dżaka:
– Czy wiesz, że byłeś wczoraj w teleekspresie? Całe osiedle o tym mówi. Mu się tu wszyscy cieszymy. Niech no cię uściskam,
Powiedziawszy to chciała objąć Dżaka, ten jednak odsunął się od niej o krok i powiedział stanowczym tonem:
– Szanowna pani, wypraszam sobie! Proszę się nie zbliżać, bo mnie pani jeszcze pobrudzi i niech pani od dziś zwraca się do mnie per pan.
Pani Zdzisia stanęła jak wryta. Nie wiedziała jak ma zareagować. Po czym, uznając że to jest żart ponownie wyciągnęła rękę do Dżaka mówiąc z uśmiechem:
– Nie żartuj, przecież znam cię od dziecka.
Dżak znowu się odsunął i powiedział:
– Wcale nie żartuję. Proszę się do mnie zwracać należycie, a jak już pani zechce mi podać rękę, to proszę ją najpierw umyć.
Dozorczyni posmutniała. Z zawstydzeniem obejrzała dłoń. Faktycznie, nie była czysta. Ale przecież tego rodzaju brudu, który powstaje, gdy ziemia wciera się w zgrubiałą od pracy skórę, nie sposób domyć. Ona nie miała wydelikaconych dłoni intelektualistki. W milczeniu schowała ręce do kieszeni kufajki.
Reakcja Dżaka zdumiała nawet Adamskiego, który przyzwyczaił się do tego, że jego przyjaciel ma obsesję na punkcie formy grzecznościowej. Jednak pani Zdzisia, którą znali od małego, w którą jako dzieci dla hecy rzucali kasztanami, zawsze mówiła do Dżaka na ty i nigdy Dżak nie protestował. To prawda, że Dżak jako licealista potrafił sprać dzieciaki z podstawówki za naruszenie swojej godności osobistej, ale pani Zdzisia to pani Zdzisia, ona była cały czas poza zasięgiem tej fanaberii. Przynajmniej do dnia dzisiejszego. Dlatego Atomizer ze zdziwieniem, ale także z pewnym niepokojem, spoglądał w tej chwili na przyjaciela.
Pani Zdzisia, jak to z prostymi ludźmi bywa, zamiast obrazić się i odejść, stała ciągle przed bohaterem wczorajszego wydania teleekspresu. Tym razem, zachowując odpowiednią formę i konieczny dystans, powiedziała:
– Wie pan, moja córka, ta, co to choruje na agorafobię i od lat nie wychodzi z mieszkania, bardzo pana podziwia. Ona też pisze wiersze. Prosiła, żebym ci… o przepraszam poprawiła się żebym panu pokazała jeden ze swoich wierszy, żeby pan powiedział, co o nim myśli.

Powiedziawszy to wyjęła z kieszeni dłoń, w której trzymała starannie złożony zwitek papieru, owinięty w folię śniadaniową, żeby się przypadkiem gdzieś w trakcie pracy nie pobrudził i nieśmiało podała młodzieńcowi.
– Szanowna pani, z chęcią zrecenzuję wiersz pani córki, ale pod warunkiem, że mi pani zapłaci. Stawka za wers wynosi siedemnaście złotych.
Pani Zdzisia nie bardzo rozumiała o co chodzi z tymi wersami. Ale, jako że zawsze miała przy sobie całe dwie dychy, tak na wszelki wypadek, to wyjęła portfel, wyciągnęła banknot i podając go Dżakowi powiedziała:
– Zgoda, proszę powiedzieć.
Dżak schował pieniądze do jednej z kieszeń czarnej kapoty, następnie wziął karteczkę, wypakował ją z folii i przeczytał wiersz w milczeniu. Po chwili namysłu, oddając wiersz pani Zdzisi powiedział:
– Grafomania.
– Czy mógłbyś… przepraszam, czy mógłby pan powtórzyć, żebym to zapisała poprosiła pani Zdzisia, która nie przywykła jeszcze do tego per pan.
– G R A F O M A N I A powtórzył wolno i wyraźnie Dżak, śledząc wzrokiem ruch długopisu, którym notowała dozorczyni jego uwagi na temat wiersza córki.
– Tylko tyle o wierszu? zapytała pani Zdzisia.
– Tak, tylko na tyle. Na tyle panią stać. Równoważnik zdania traktuję jako wers odpowiedział, wręczając zakłopotanej dozorczyni trzy złote reszty.
Kobieta nie wiedziała co odpowiedzieć. Skąd mogła wiedzieć, co to jest równoważnik zdania, który na dodatek okazuje się być wersem. Nigdy nie interesowała się teorią języka. Nie to, żeby nie miała na to ochoty. Przeciwnie. Jako panna dużo czytała. Podobały się jej romanse. Opowieści o tym, jak chłopcy z bogatych rodzin zakochują się w biednych dziewczynach i w ukryciu biorą ślub, bo rodzice pana młodego nie akceptują wyboru syna. Pani Zdzisia, także biedna z domu, marzyła o swoim królewiczu. Jednak życie, jak to zwykle w życiu bywa, zamiast królewicza miało jej do zaoferowania tylko syna sąsiada. Wspólnym mianownikiem ich związku nie było głębokie uczucie, ale bieda, którą dzielnie znosili oraz jedyna córka. To ona była całym dorobkiem, największym sukcesem pani Zdzisi, zwłaszcza po śmierci męża. Zrobiłaby dla nie wszystko. Jednak w tej chwili kompletnie nie mieściło jej się w głowie, że za jedno słowo zapłaciła całe siedemnaście złotych. Mogła za to przecież kupić prawie półtora kilo schabu bez kości i podzielić go na kilka obiadów. No, ale czego nie robi się dla własnych dzieci zwłaszcza, gdy są chore.
Kiedy dozorczyni miała odejść, niespodziewanie wtrącił się Adamski, który aż wrzał wewnętrznie i czekał aż będzie miał okazję wygarnąć przyjacielowi, co myśli o jego zachowaniu w stosunku do pani Zdzisi.
– Ochujałeś stary? warknął Chociaż uzasadnij, że to grafomania. Nie odsyłaj pani z jednym słowem. Zapłaciła ci, to postaraj się trochę.
– Nie wtrącaj się odpowiedział Dżak To moja sprawa, ja jestem specjalistą od wierszy. Jeżeli mówię, że grafomania, to grafomania i nie ma co dyskutować.
– Ja pierdolę, doszczętnie zgłupiałeś. Nie poznaję cię rzekł Adamski i zaczynał otwierać drzwi klatki schodowej. Obracając głowę do przyjaciela dodał:
– Jak chcesz u mnie nocować, to przygotuj tysiąc złotych, tyle biorę za dobę poczym zniknął w mroku korytarza.
Dżak zaskoczony gwałtowną reakcją Atomizera zaczął się zastanawiać: Czemu on się przypierdala? Przecież wie, że od dawna chciałem zarabiać na wierszach. O co mu chodzi?
Kiedy bił się w głowie z podobnymi myślami, w pewnym momencie przed oczami pojawiła mu się nagle zgarbiona sylwetka ojca i jego słowa: Pamiętaj synu, jest tylko czerń i biel….
Dżak jakby się opamiętał. Spojrzał na dozorczynię, która była tak samo jak on zaskoczona gwałtownym odejściem Adamskiego i powiedział:
– No dobrze, powiem pani więcej. Proszę przygotować długopis. Już mogę?
– Chwilka… o teraz, już można.
– Uważam, że wiersz jest grafomański, ponieważ w tekście pojawia się słowo kurwa. Żaden prawdziwy poeta, nie wspominając o wieszczach nigdy nie użyje w tekście rzeczownika kurwa. Proszę o tym powiedzieć córce.
Dozorczyni zapisawszy skrupulatnie uwagi, pożegnała się i wróciła do swojego zajęcia. Natomiast dumny z siebie Dżak udał się do mieszkania, w którym pewnie czekał już na niego przyjaciel. Chciał mu opowiedzieć nie tyle o swojej pierwszej, profesjonalnej recenzji wiersza, ale przede wszystkim o swoim dobrym uczynku. Każdy wieszcz jest przecież bezwzględnie dobry, on też takim właśnie jest. Całe sto osiemdziesiąt jeden znaków, nie wliczając w to przerw na złapanie oddechu, całkowicie za darmo! Oto jaki dobry jestem! Oto moje poświęcenia dla świata! powtarzał w myślach dumnie.

Kategoria: Bez kategorii | 2 komentarze »

o tym, że nie należy nadrabiać braków intelektualnych, bo to się źle skończyć może dla intelektu samego

19 grudnia, 2007 by

jest wieczór, jeden z tych długich, co to rozciągają się nieznośnie w okresie zimowym. Wyśmienita okazja by dokulturalnić się. Jako, że u nas na wiosce kina nie ma, znaczy się kiedys było takie przyjezdne za czasów PRL-u, ale teraz jest przecież demokracja, zatem biorę płytkę DVD, wkładam ja do odtwarzacza i rozpoczynam seans. Jestem ja, telewizor i DVD, no i oczywiście paczka gumisi haribo, żeby się lepiej oglądało. Reklama pierwsza, reklama druga. Myślę sobie: „Ile kurwa reklam można jeszcze umieścić na płytce i wcisnąć człowiekowi, zanim doczeka się człowiek filmu? I kurwa najważniejsze: dlaczego ich – w przeciwieństwie do filmu – nie można przewijać?” W tym momencie wspomniałem stary odtwarzacz video – ORION, który w połowie lat dziewięćdziesiątych kupili rodzice za oszczędzoną forsę. A nie było to mało, oj nie! Na tym sprzęcie to się dopiero śrutowało kasety: w lewo, w prawo, jak człowiek chciał i kiedy chciał.

Okładka płytki taka sobie. Jest fortepian, na którymś tajemnicze dłonie (bo tylko dłonie widać) coś grają. Na pianinie leży czapka oficera Wehrmachtu. Miód! myślę Lubię filmy wojenne!. Jest jeszcze jakaś jedna dłoń oparta o fortepian, ale też nie wiadomo czyja. Sumując: ilustracja składa się z dwóch rąk, fortepianu i czapki wojskowej. Oczywiście są jeszcze wszędzie poutykane reklamy, to stacji radiowej, to kolorowej gazetki o gwiazdach filmowych, w której więcej jest zdjęć niż tekstów czyli takiej dla głupków, którzy nie maja nawyku czytania. I oczywiście głównego sponsora: reklama aut Skoda Superb.

Wyjmuję płytkę. A na niej wytłoczony obrazek. Człowieczek wśród ruin. I znowu reklamy, a największa jest oczywiście Skody.

Jest film. Pianista. – pewnie fajny, bo swojego czasu było głośno o tej produkcji. Wszystko byłoby ładnie i pięknie i pewnie zapadłbym w letarg, gdyż film był tak zajmujący, gdyby nie dialog, który mnie nagle ocucił. I teraz najciekawsze:

Dialog z filmu Pianista – dokładne miejsce: 56 min., 20 sek.
a:
Hanna Krall, Zdążyć przed panem bogiem, Kraków 1979, s. 12: „Posłaliśmy w czterdziestym drugim roku kolegę, Zygmunta, żeby zorientował się co się dzieje z transportami. Pojechał z kolejarzami z dworca Gdańskiego. W Sokołowie powiedzieli mu, że tu linia się rozdwaja, jedna uboczna idzie do Treblinki, codziennie jedzie tam pociąg towarowy załadowany ludźmi i wraca pusty, żywności nie dowozi się”.

Czekam na napisy końcowe, może będzie wzmianka o Hannie Krall i jej książce. Choćby najmnieszy napisik.

Stwierdzam co następuje:

takowego napisiku nie zauważyłem.

Kto nie wierzy, niech sprawdzi!

A wszyscy dookoła gadają: nie kradniesz torebek, to nie kradnij także dorobku intelektualnego!

Ps.
Film jest o prześladowanych w Gettcie warszawskim Żydach, o cierpieniu, o poświęceniu, o podłościach. Jaki geniusz wpadł na to, tatuować reklamami film o takiej tematyce? Już widzę nowy slogan reklamowy Skody Superb: Dodaj gazu tak, żeby było adekwatnie, żeby marka się utrwaliła w pamięci konsumentów. Już widzę te kolejny produkt burzy mózgów kopirajterów w stylu: Jedź ku swemu przeznaczeniu; Gaz do dechy itp.

Pamiętam, że kiedyś niemiecka stacja VOX emitowała Listę Schindlera. Niemcy nie przerwali tego filmu żadną reklamą, najmniejszą nawet. Gdy kilka tygodni później Lista Schindlera emitowana była przez POLSAT, to czas reklam, którymi był ten film przerywany, równał się czasowi całego filmu. Pamiętam, że wkurwiony poszedłem spać, nie czekałem na koniec.

Kategoria: Bez kategorii | 22 komentarze »

« Wstecz Dalej »