PoliszFikszyn (32)

21 grudnia, 2007 by

Wchodząc na trzecie piętro, na którym znajdowało się ich wspólne mieszkanie, Dżak nie spieszył się. Dawał sobie czas, by wspiąć się na swój własny ośmiotysięcznik samozadowolenia. Tyle liter w słowach, tyle oddechów w jednej recenzji zupełnie gratis myślał. Wyobrażał sobie także jak bardzo ucieszy się chora córka pani Zdzisi, gdy przeczyta jego uwagi. Tym bardziej, że to nie byle kto, ale właśnie on, laureat tegorocznej edycji konkursu im. Kościotrupków, był jej pierwszym recenzentem. Muszę o tym akcie dobroci powiedzieć Adamskiemu. Nie powinien mieć już do mnie pretensji postanowił w duchu.
Kiedy pokonywał ostatnie stopnie schodów zauważył, że jego przyjaciel mocuje się z drzwiami do mieszkania.
– Zaciął się zamek? zapytał.
– Nie, zamek działa, ale coś od środka blokuje drzwi. Pomóż mi.
– Poczekaj, ja spróbuję zaproponował Dżak i zaczął całym ciałem pchać. Drzwi ustąpiły trochę, ale mimo wysiłku nie chciały się otworzyć.
– Dawaj! Razem! sapnął wieszcz.
Po kilku chwilach mocowania się z materią nieożywioną, produktem mistrzów stolarki epoki socjalizmu, sosnowe drzwi w końcu skapitulowały na tyle, że mogła się przez nie przecisnąć jedna osoba. Adamski wszedł do środka, by zdiagnozować i jeżeli to możliwe usunąć przyczynę oporu. Okazało się, że była to olbrzymia sterta listów, która uzbierała się z listów wtykanych przez listonosza w szparkę w drzwiach. Chłopiec rozgarną je nogą, tak by można było bez problemów otworzyć drzwi.
– Skąd tu tyle listów? zapytał Dżak, który już bez problemów wszedł do mieszkania. Pewnie to od moich fanów.
Atomizer wziął jeden z nich do ręki, następnie drugi i trzeci i powiedział:
– Faktycznie, wszystkie są adresowane do ciebie.
– A do kogóż by innego? Pewnie, że do mnie. To cena sławy. Założę się kontynuował że także znajdę tu zaproszenia do prestiżowych czasopism literackich. Chamy, nie chcieli drukować moich wierszy wcześniej, a teraz się proszą. A nie mówiłem ci, że przyjdą jeszcze w łachę, że będą mnie błagać? Ta nagroda wszystko zmieniła, nawet tych błaznów w redakcjach. Teraz każdy będzie chciał mieć choćby wers Dżaka Menela wydrukowany w swoim czasopiśmie. Banda matołów! Ale teraz to ja będę wybrzydzał! Teraz im pokażę, co to znaczy prosić się o druk! Nie wierzyli mi jak im mówiłem, że jestem dobry, to teraz będą musieli mnie błagać! Mało tego! Będą musieli mi słono zapłacić!
– Hmmm skomentował uwagę przyjaciela Adamski i dodał:
– To ty sobie tu poczytaj, a ja zrobię herbatę. Chcesz?
– Tak, tak odparł Dżak, otwierając właśnie jedną z kopert.
Adamski udał się do kuchni i nastawił czajnik. Siadł przy stole, czekając aż się woda zagotuje. Spoglądał co jakiś czas w okno i myślał: Nie poznaję go. Naprawdę, nie poznaję. Z zadumy wyrwał go świst gwizdka. To znak, że woda się zagotowała. Odczekał jeszcze dwie, może trzy minuty, żeby pogotowała się chwilę, żeby po zalaniu herbaty nie było na niej pianki. Kiedy wsypywał do kubka przyjaciela cukier, koniecznie cztery łyżeczki, bo tak właśnie lubił, nagle w wejściu do kuchni pojawił się Dżak, trzymający w trzęsących się dłoniach garście otwartych listów. Mamrotał:
– To się nie dzieje naprawdę, to się nie dzieje naprawdę…
– Co się stało? zapytał Adamski, przerywając rytuał przyrządzania herbaty.
– To tylko mi się śni, to tylko sen mamrotał w dalszym ciągu Dżak, zbliżając się do kuchennego stołu. Następnie opadł na taboret i rzucił listy na stół.
– Czytaj powiedział do Adamskiego.
Atomizer podniósł pierwszy list. Przeczytał go i odłożył. To samo uczynił z pozostałymi. Po czym wyszedł do przedpokoju i zaczął przeglądać inne, które leżały na stercie. Dopiero teraz zauważył, że wszystkie były w identycznych kopertach z czerwonym nadrukiem. Wszystkie takie same, od jednego nadawcy, żaden nie pachniał perfumami, w żadnej z kopert nie było czerwonych strigów rozentuzjazmowanych fanek, czy slipek gejowskich fanów. Zamiast tego druki opatrzone nagłówkiem: Wezwanie do zapłaty.
Okazało się, że nadawcą całej korespondencji był Rysiek Prowident. Gość, który wybawił ich onegdaj z opresji, gdy nie mieli z czego zapłacić za ogołocony wózek bufetowego w pociągu, gdy jechali do Krakofa. To jemu wówczas Dżak złożył zamaszysty podpis na formularzu, zanim ten uiścił odpowiednią należność. Wówczas ani Dżak, ani Adamski nie zdawali sobie sprawy z konsekwencji, które ich spotkają. Rysiek Prowident stosował trick stary jak wszystkie legendy o cyrografach spisanych na byczej skórze, parafowanych własną krwią.
Niczym legendarny Mefistofels, który czyhał aż jego dłużnik Twardowski uda się do Rzymu, tak i Rysiek czaił się wszędzie, dosłownie wszędzie, by tylko podstępnie zdobyć morderczą parafkę od niczego nie podejrzewających, naiwnych ofiar. Dawał ogłoszenia do prasy, reklamował się w telewizji, przyklejał ulotki na przystankach autobusowych, na słupach linii wysokiego napięcia. Jednym słowem robił wszystko by skusić człowieka. We wszystkich ogłoszeniach obiecywał: Uwolnię cię od trosk! Nie potrzebuję do tego nawet zaświadczenia o zarobkach! Dla mnie możesz nawet nie mieć pracy, byle byś miał swój własny kąt! Na moją pomoc zawsze możesz liczyć! Zawsze pożyczę tobie pieniądze! Pewnie zapytasz, co chce w zamian? Przecież tyle ci oferuję. Ne chcę nic w zamian, no może za wyjątkiem twojego, nic nie znaczącego przecież dla każdego banku, bo masz zerową zdolność kredytową, podpisiku. Oni tobą gardzą, gdy jesteś w potrzebie, a ja się nad tobą pochylam i oferuję pomoc. Nawet, gdy leżysz schorowany w łóżku i nie stać cię na lekarstwa czy kosztowną terapię, nie przejmuj się. Nie musisz nigdzie chodzić, ja przyjdę do ciebie, by ci służyć.
Ludzie, to tylko ludzie. Od początku istnienia na tym ziemskim padole zdradzali skłonność do ulegania wszelkim pokusom. Pierwsza miała charakter jabłczany. Niby nic, bo to przecież jeden owoc, na dodatek kwasior. Ale to, co się później stało powinno być nauczką dla całej ludzkości. Stało się jednak inaczej. Jak to zwykle z nauczkami dla ludzkości bywa, i ta jabłczana pozostała tylko nauczką, która szybko przepadła w archiwum historii rodu ludzkiego. Później kusiła wiedza. Ale nie taka zwykła, lecz wiedza uniwersalna, wiedza o wszystkim. W zamian za nią wielu decydowało się podpisać pakt z mocami piekielnymi. Kończyli oni przeważnie, bo należy uwzględnić casus Twardowskiego, którego od konsekwencji wybawiła szkaradna małżonka, w ogniu piekielnym, w którym smażąc się spłacają do dnia dzisiejszego swoje długi.
Godnym uwagi w tym wszystkim było to, że oprócz człowieka, który ulegał pokusie, był zawsze ktoś, kto kusi. Na początku był oczywiście wąż, który w miarę upływu czasu zmienił się w istotę niemalże ludzką, gdyby nie ogon i kopyta zamiast stóp.
Nadeszły w końcu czasy, w którym ani jabłka, ani wiedza nie wystawiały na pokuszenie człowieka tak, jak pieniądze. Stosy brzęczących monet, pliki banknotów niby nic w porównaniu z jabłkiem, które można było przecież zjeść, by nie paść z głodu a co dopiero z wiedzą uniwersalną, która dawała nieograniczoną moc każdemu, kto ją posiadł. W każdym razie przedmiot pokusy ewoluował. Zresztą nie tylko on. Ewoluował także kusiciel. Tu proces ewolucji, trochę spóźniony, gdy porówna się go z ewolucją człowieka, także nastąpił. O ile na początku, gdy pierwszy człowiek przechadzał się w pozycji wyprostowanej po niebiańskim ogrodzie, kusiciel miał formę płaza, tak później zauważalny jest bardzo intensywny proces jego rozwoju. Zaczął, niczym klasyczny drapieżnik upodabniać się do swych ofiar. I o ile jeszcze kilka stuleci temu jego organizm zachował szczątkowy ogon, kopyta i rogi, tak dziś jako Rysiek Prowident jest on niemalże nie do odróżnienia od przeciętnego homo sapiens. Tylko wprawne oko specjalisty w dziedzinie paleontologii jest w stanie go rozpoznać, chociaż nie zawsze. Nie mają jednak z tym problemu ofiary Ryśka. To przede wszystkim ich relacje, na podstawie których sporządzono rysunki pamięciowe Ryśka Prowidenta, uchroniły ludzkość od zagłady. Opis był zawsze ten sam: Nienagannie ubrany, miły, z uśmiechem na twarzy. W ręku trzyma czarną, skórzaną aktówkę. Na ramieniu ma torbę z laptopem. Całkowity profesjonalista. Często rozmawia przez telefon komórkowy, ale nigdy w trakcie pierwszej rozmowy z klientem. Nie chce, by mu przerywano, że niby tak bardzo szanuje klienta. Znamiennym pozostaje, że każdy tego typu opis kończył się słowami: I co ja teraz zrobię? Sznur na szyję! Tylko to mi pozostało!. Jak widać ewoluował kusiciel, ewoluował także przedmiot pokusy, ale konsekwencje nie pozostały takie same.
Adamski z Dżakiem nigdy nie interesowali się takimi rzeczami, jak historia pokus rodu ludzkiego. Zaprzątały ich inne kwestie. Jeden marzył o karierze wieszcza, drugi analizował tajniki informatyki. Trudno się dziwić, że wpadli w jedną z najstarszych pułapek zastawianych od wieków na człowieka przez istotę, która także od wieków w tym się specjalizowała.

Atomizer wrócił do kuchni. Dżak ciągle siedział przy stole z wzrokiem wlepionym w przestrzeń, cały czas powtarzając:
– Śnię, ja tylko śnię…
– To nie jest sen przerwał mu Adamski Trzydziesto procentowe odsetki są naliczane co godzinę. Jesteś dłużny….
– Kurwa! Wiem ile! przerwał mu Dżak i zaczął szlochać.
– Co ja mam teraz zrobić?….buuuuu…..Jaki diabeł mnie podkusił by to podpisać?…buuuuu.. Co ja mam zrobić?….chlip, chlip….Tylko sznur na szyję i żegnaj świecie! …buuuu
Atomizer podszedł do przyjaciela, przytulił go do siebie i starał się pocieszać:
– Damy jakoś radę.
Dżak jednak cały czas szlochał. Był w rozpaczy.
– Słuchaj powiedział nagle Adamski Przecież ty dostałeś pieniądze od tych Kościotrupków. Tym spłacisz kredyt.
Dżak otarł rękawem zapłakane oczy i zasmarkany nos. Spojrzał na przyjaciela i powiedział:
– Ale ja chciałem kupić tobie komputer, żebyś zrobił mi stronę w internecie.
– Od komputera ważniejsza jest spłata odpowiedział Adamski Każda minuta zwłoki zwiększa zadłużenie.
– A strona? Ona jest dla mnie taka ważna…
– Tym się nie przejmuj przerwał mu przyjaciel Stronkę zrobię dla ciebie w kafejce internetowej.
– Naprawdę?
– Tak odpowiedział, spoglądając Dżakowi w oczy, w których właśnie pojawił się błysk nadziei.

Dżak wybiegł z mieszkania. Całą drogę na pocztę przebył sprintem. Zapłacił. Ale miał świadomość, że pozbył się całej gotówki. Nie miał żadnych oszczędności. To nic, dobrze, że już po wszystkim powtarzał sobie w duchu, opuszczając gmach urzędu pocztowego. Nie wiedział jak bardzo się myli, że to był dopiero początek jego drogi krzyżowej zapoczątkowanej złożeniem podpisu na kartce podsuniętej mu przez Ryśka Prowidenta. Ryśka, we wszystkich ewolucyjnych stadiach, nie interesowała nigdy gotówka. Ona była dla ludzi, dla naiwniaków. Ryśka interesowały tylko dusze.

Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »

Komentarze 1

  1. xxxxx:

    hmmm…
    z odcinka na odcinek robi się tutaj kawałek niezłego opowiadania. Początkowo, kiedy Pan zaczął, myślałem, że to zwykły żart i zwyczajna chęć kopnięcia w kostkę. ;)

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?