PoliszFikszyn (38)

30 grudnia, 2007 by

– Miasto, noc, boczna uliczka, po której jedzie czarna limuzyna. Niech to będzie jakiś wypasiony mercedes. Zatrzymuje się przy latarni tak żeby było widać, kto z niej wychodzi. Drzwi się jednak nie otwierają. Mija pierwszych dziesięć sekund. Napięcie rośnie. Czy wyobrażacie sobie te spocone z nerwów i niepewności dłonie telewidzów? Jak, kurwa w filmach Hiczkoka, ja pierdolę! mówił podekscytowany Dymański Chmielowi i Dżakowi, którzy właśnie szykowali się do pierwszych zdjęć premierowego odcinka Łasskotek z gwiazdami. Papcio nie reagował na entuzjazm Dyma. Prawie zasypiał w fotelu garderoby i tylko wybuch nuklearny mógł go w tej chwili jakoś wzruszyć. Dżak przeciwnie. Pilnie słuchał, czekając aż pomysłodawca i zarazem główny reżyser Łasskotek zacznie mówić o jego kwestii. Przygotował sobie nawet karteczkę, by we właściwym momencie zanotować co i kiedy ma powiedzieć. Dymański kontynuował:
– No i ta czarna mesiawka sobie tak stoi. W tle leci muzyka z filmu Szczęki. Dam, dam, dam, dam, dam, dam nucił I tak coraz szybciej i szybciej to dam, dam, dam, dam. Tak jakby już za chwilę miał się wynurzyć rekin-ludojad i wszystkich wpierdolić wraz z limuzyną. Kurwa! Co za napięcie! Ja sam już się boję! Co nie chłopaki? i spojrzał na dwójkę, by upewnić się, że i oni czują to coś. Papcio Chmiel ziewając po raz czwarty od chwili, gdy Dymański rozpoczął omawianie pierwszego odcinka, odpowiedział:
– Taaaa.
Dymek widząc jego reakcję, a w zasadzie jej brak, machnął na niego ręką i spojrzał na Dżaka. Ten wiedział, że powinien coc powiedzieć. Cokolwiek, żeby nie wyjść na laika w oczach Dymańskiego. Póki co nie chciał jednak zdradzić się, że i on ma gotowy scenariusz programu, w którym jako główna gwiazda opowiadałby o najwybitniejszych dziełach literackich; że pierwszy odcinek poświeciłby na dokładne omówienie swojej Barbi. Uważał, że jego koncepcja jest o niebo lepsza od tego numeru z czarnym mercedesem i ciemną uliczką. Nie zdradził się jednak i starając się być dociekliwym zapytał:
– A dlaczego akurat czarna limuzyna a nie na przykład czarna karoca ciągniona przez cztery czarne konie? To byłoby, przynajmniej tak ja uważam, o wiele ciekawszy i bardziej symboliczny motyw. Niby karawan, niby nie. Niby cztery konie, to od razu może kojarzyć się z czterema jeźdźcami apokalipsy, którzy…
– Ty się pytasz dlaczego czarna limuzyna? I chciałbyś zamiast niej karawan? Kurwa, z kim ja muszę pracować! przerwał mu gwałtownie Dymański. Chmiel ponownie sobie ziewnął, a Dżak oniemiały stał w milczeniu. Po chwili wykrztusił z siebie:
– Ale, ale karoca…
– Ty ponownie przerwał mu Dymek Ty, powiedz ile ty masz lat?
– Dwadzieścia osiem skończę w grudniu.
– Tak, to wszystko tłumaczy. Skąd możesz wiedzieć o czarnej wołdze, która porywała dzieci w PRL-u. Nigdy o tym pewnie nie słyszałeś.
– Nie, to znaczy się tak burknął lekko poirytowany Dżak Tato kiedyś mi mówił.
– Chuj, nie będę ci teraz tego tłumaczył. W każdym razie ta czarna limuzyna odwołuje się do świadomości mitologicznej pokolenia siedemdziesiąt. To ono jest targetem dla naszego programu. Ci wszyscy trzydziestoparolatkowie będą wiedzieli o co chodzi. Musimy w nich obudzić resentyment, rozerwać strupy świadomości, uwolnić ich od obciążeń życia, by powrócili do sfery swego dzieciństwa. Chcę zaprowadzić ich znowu do piaskownicy, by się bawili plastykowymi zabawkami i foremkami, budując zamki z piasku. By obawiali się znowu czarnej wołgi a nie rat kredytu hipotecznego, zależnych od kursu franka szwajcarskiego . Kapujesz? Na tym polega pic: odwrócić świat i go zatrzymać choćby na trzydzieści minut emisji programu. Odwrócić mitologię lęku, gdzie zamiast kredytu, który spłacą dopiero w okolicach siedemdziesiątki, komornika czy utraty pracy pokolenie siedemdziesiąt lękać się będzie ponownie czarnej wołgi. Chcę dać im wytchnienie, bezpieczeństwo. Tylko wówczas będą oglądać Łasskotki. Czy nigdy nie zwróciłeś uwagi na to, czym nasz target jest nieustannie atakowany? Jak bardzo molestowana jest świadomość tych ludzi. Pierwszy lepszy przykład. Bierzesz takie pisemko do ręki, niech to będzie Machina, Dżentelmen albo nawet Plejboj. Otwierasz a tam co? Nic, tylko roleksy, tajmeksy i inne podobne gadżety. Zajebiście drogie wody kolońskie, fury, garnitury i superdupeczki, na które ciebie nie stać. Więc co robisz? Zapierdalasz w pracy po dwadzieścia godzin, liżesz dupy przełożonym, by awansować, by zarobić więcej forsy. Godność? A co to jest takiego? Zero godności i honoru, napierdalasz ślepo naprzód. I kolejny kredyt, żeby kupić sobie tym razem złotego roleksa. Chińska podróba już nie wystarcza, każdy się zna, każdy jest ekspertem, bo każdy naoglądał się wystarczająco dużo reklam oryginalnych produktów, by w mgnieniu oka odróżnić oryginał od falsyfikatu. Przewracasz stronę w takim pisemku. I jeb! Tym razem wali cię po oczach wysportowany brzuch jakiegoś gogusia, do którego kleją się fajne dupy napompowane litrami silikonu. Myślisz sobie: Też musze mieć taki brzuch!. Co robisz? Zapierdalasz do fitnesklubu. Ale okazuje się, że to nie jest jakaś tam podwórkowa siłownia. Tu masz osobistego trenera i dietetyka, bar z odżywkami proteinowymi, wypasiony sprzęt, którego nie wiesz jak używać. Za to wszystko musisz zapłacić jakiegoś tysiaczka miesięcznie. Znowu kredycik, bo musisz być kurwa wysportowany. Ale ładny brzuch to nie wszystko, bo na kolejnej stronie jest reklama garnituru w paski od armaniego i slogan: Tylko dla mężczyzn z klasą. Kupujesz go, a jakże! Przecież masz klasę! A jeżeli jej nie masz, to ten garniak sprawia, że nagle masz klasę! Zapierdalsz do pracy, rozglądasz się i co sie okazuje? Wszyscy maja podobne garnitury, każdy ma laptopa i przynajmniej dwie komórki. Musisz się wyróżnić. Chcesz się w tym stadzie spersonalizować żeby nie stracić poczucia własnej wartości. I znowu z pomocą przychodzi tobie gazetka, na której rozkładówce jest reklama zajebistego, czerwonego ferrari i wielki napis: Tylko dla indywidualistów. Kupujesz, bo niby co masz zrobić? Ani się spostrzeżesz, a masz na głowie przynajmniej trzy kredyty konsumpcyjne i jeden hipoteczny, bo mieszkać gdzieś trzeba, a kawalerka w takiej Warszawie, to jakieś trzysta pięćdziesiąt tysiaków. Kurwa! Rozumiesz?! Tyle szmalu za trzydzieści metrów kwadratowych spania, srania i gotowania. Banki oczywiście udzielają tobie kredytów. Z twoimi zarobkami masz nawet prywatnego doradcę kredytowego, który jest dyspozycyjny dla ciebie dwadzieścia cztery godziny na dobę. On zawsze załatwi tobie kolejny kredyt i kolejny. Kiedy już się skapniesz, że to wszystko do niczego nie prowadzi, że w zasadzie jesteś pracującą po dwadzieścia godzin na dobę maszyną, której za chwilę serducho stanie się kotletem mielonym, o czym poinformował cię zresztą kardiolog, u którego byłeś skonsultować przyczynę duszności i bólu w mostku. Ty dziwisz się, pytasz go: Jak to możliwe!?. Opowiadasz mu, że kupujesz kurwesko drogą zdrową żywność ekologiczną, że zamiast schabowych jesz pstrągi i łososie, że zapierdalasz cztery razy w tygodniu do fitnesklubu, że masz dopiero trzydzieści cztery lata. On ci odpowiada: Tak to się dzieje, gdy człowiek cały czas biegnie. Zaczynasz wrzeszczeć na kutasa w białym fartuchu, wyzywasz go od debili i ignorantów, bo cały czas nie możesz uwierzyć, że ten super zdrowy tryb życia wciskany ci na każdym kroku przez kolorowe gazetki, który prowadzisz od kilku lat, za który płacisz platynowymi kartami kredytowymi, wpierdalając się w coraz to nowe długi, ma mieć swój finał na oddziale intensywnej terapii jakiegoś tam szpitala. Nagle pojawia się to znane uczucie duszności, zwijasz się w kłębek, padasz na podłogę. Tracisz na chwilę przytomność. Budzisz się dopiero na łóżku szpitalnym, który całe stado medyków pospiesznie pcha w jakimś kierunku. Co się stało? próbujesz pytać. Ten sam lekarz, na którego przed chwilą tak bardzo się wkurwiłeś, mówi do ciebie: Proszę się uspokoić i wciska ci nitroglicerynę pod język. Czujesz jej metaliczny, kwaskowaty posmak. W końcu zawożą cię na jakąś salkę. Podłączają do różnych dziwnych maszyn. Pobierają krew. Widzisz zbiegowisko lekarzy. Jeden do drugiego mówi: Trzeba szybko operować, inny odpowiada: Tylko przeszczep. A ty się w duchu zastanawiasz: O kim oni do chuja tak gadają! Przecież nie mam czasu na żadne przeszczepy i inne bzdety. Jutro muszę być w pracy, mam ważną prezentacją. Robiłem ją od roku i muszę tam być, choćby kurwa nie wiem pierdolone co!. Chcesz o tym powiedzieć temu, który stoi najbliżej łóżka. A tu pizda, bo masz na mordzie maskę tlenową, która zniekształca twoje zdania w bełkot. Chcesz ją zerwać, a tu znowu podobna pizda, bo nie możesz ruszyć ręką, bo tak cię napierdala klata. Zaczynasz panikować: To nie może być koniec, to nie może się tak skończyć! Mam tyle kredytów, żona się z nich nigdy nie wykaraska! Kurwa! Jeszcze dzieci będą musiały je spłacać. Zaczynasz się modlić. Prosisz boga o cud. Bóg jednak ma ciebie głęboko w dupie, milczy jak grób. Szklanka z wodą, którą masz na szpitalnym stoliku wydaje się tobie w tej chwili bardziej komunikatywna niż on. Ale przecież nie będziesz się modlił do szklanki, jeszcze całkowicie tobie nie odbiło. Bijesz się z myślami. Szukasz jakiegoś wyjścia. Twój mózg sygnalizuje o tej walce twojemu rozpierdolonemu w mielonkę sercu, a te zaczyna znowu panikować. Słyszysz pisk maszyny, do której jesteś cały czas podłączony. Przybiega lekarz dyżurny i mówi do towarzyszącej mu dupy w białym fartuszku: Siostro, proszę podać coś na uspokojenie i sen. Po chwili ta sama dupeczka wbija się strzykawką w twoją kroplówkę. Zasypiasz. Śnisz o dzieciństwie, o tym jak to kiedyś było fajnie. Jak się bawiłeś, jak spadałeś z drzewa. Śnisz o tych dziecięcych problemach, o odrapanych łokciach, o mlecznych zębach, chowanych pod poduszką, o tym jak chodziło się na szaber do sąsiada, by przez pół nocy rzygać po niedojrzałych śliwkach. Śnisz także o czarnej wołdze, która miała porywać małe dzieci, a którą cię straszyli rodzice. Innymi słowy powracasz do siebie. Jesteś z powrotem małym chłopcem, ponownie wstępuje w ciebie radość, radość dziecięca, taka prosta i naiwna. Teraz rozumiesz?

Dżak nie bardzo zrozumiał to wszystko, co przed chwilą usłyszał. Nie chciał wdawać się w dalszą rozmowę, zwłaszcza, że w zakresie psychologii społecznej był ignorantem. Tego przedmiotu nie miał póki co na studiach. Jednak wiedział, że powinien coś powiedzieć. Cokolwiek. Z pomocą przyszedł mu Papcio Chmiel, który jakby się ożywił po tej przemowie Dymańskiego. Zapytał on:
– Ty miszczu-leszczu, taki jesteś hola, a jednak wciskasz do Łasskotek wypasionego merola. Dlaczego nie weźmiesz czarnej wołgi?
Na to Dymański odpowiedział bez wahania:
– Product placement. Musimy mieć jakiegoś sponsora.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?