PoliszFikszyn (36)

28 grudnia, 2007 by

Jak do tej pory los był dla Dżaka niebywale łaskawy. Wszystkie jego plany spełniały się bez najmniejszego problemu. Miał własny portal poetycki w internecie; Atomizer odszedł i miał wolną rękę jeżeli chodzi o życie osobiste; nadeszły spodziewane zaproszenia od czasopism literackich, które chciały teraz drukować jego wiersze. Pojawiły się pierwsze wymierne korzyści i rzec by można: szło jak po maśle. On jednak nie spoczął na laurach. Chciał czegoś więcej. Pragnienie sławy totalnej wymagało działania na wszystkich możliwych frontach działalności kulturalnej. Tu wzorem były dla niego gwiazdy telewizji polskiej, w szczególności niejaki Piter Gąskowski.
Dżak zawsze się dziwił, jak to jest, że ten sam aktor w jednym programie opowiada o kwestiach ostatecznych, w innym jako bohater serialu gra lekarza medycyny, by za chwilę wcielić się w rolę dowcipnisia opowiadającego drętwe kawały rozbawia publiczność, która śmieje się, gdy zapala się czerwona lampka z napisem: APLAUZ. Kompletnym zaskoczeniem dla niego było, gdy w tej wybuchowej mieszance wcieleń, ciągle ten sam człowiek nagle zaczynał wydobywać z siebie dźwięki, co szumnie nazwane zostało patrz, jak oni śpiewają.
I właśnie nie kto inny, ale Gąskowski był dla niego fenomenem, jeżeli chodzi o multiplikację ról medialnych. Piter był bowiem raz podróżnikiem, zwierzającym się ze swoich przygód w Tajlandii, gdzie jadł smażone w głębokim oleju uszy świńskie. To z kolei pojawiał się w jakimś filmie w drugoplanowej, ale jednak, roli. To znowu wcielał się w postać szalonego medyka w serialu, albo też nagle stawał się śpiewającym konferansjerem i skakał na scenie jak sam Elvis. Dżaka nie dziwiła ta cała gama talentów skumulowana w jednej osobie. Zdawał sobie sprawę z istnienia jednostkowych przypadków tak zwanych ludzi renesansu, którym bez wątpienia był Piter Gąskowski. Zaintrygowało go coś innego. A mianowicie to, że aktor ten jest zwyczajnie brzydki. Fizjonomią i posturą przypomina baśniowe krasnoludy, które całe życie spędzały na drążeniu kolejnych odcinków chodników w swych górskich kopalniach złota. Jak pojawia się na scenie w obcisłych marynarkach, to pierwsze co widać, to wielgaśny brzuch. Na dodatek jest łysy, chociaż ostatnio strzyże się na zero, by łysina nie rzucała się tak bardzo w oczy. Ale przecież to nie pomaga, każdy widzi, że jest łysy. Innymi słowy: jest grubym, łysym, skacząco-fałszującym gościem, który myśli, że jest fajny. Czy oni w tej telewizji nie mają już naprawdę ładnych aktorów? myślał Dżak za każdym razem, gdy był atakowany przez wizerunek Pitera-spaślaka Tylu młodych ludzi każdego roku kończy szkoły aktorskie, tylu wśród nich Bradów Pitów. Dlaczego ich nie wezmą do telewizji, tylko wciskają gdzie popadnie takich Gąskowskich?.
Można by pomyśleć, że w chwilach takich refleksji Dżak, jako uważny obserwator rzeczywistości, buntował się wewnętrznie. Że narastało w nim poczucie pewnej niesprawiedliwości, gdy na każdym kanale oglądał te same nieestetyczne mordy aktorskie w różnych wcieleniach, podczas gdy kolejne roczniki młodych absolwentów szkół filmowych emigrowały za chlebem bądź to do Irlandii, by zmywać sterty tłustych naczyń, bądź do Holiłud i tam, często nocując w mobilnych willach z kartonów po pomarańczach czekać na swoje pięć minut. Jednak nie to interesowało Dżaka. Analizował on karierę medialną Gąskowskiego z innego powodu. Sam szykował się do uderzenia medialnego i starał się odkryć mechanizmy rządzące światem kamer. Postać Gąskowskiego była w tym wszystkim dla niego rodzajem motywacji. Myślał: On jest brzydszy ode mnie, jest głupszy. Potrafię ułożyć jednorazowo więcej zdań złożonych niż on, nawet na temat świńskich uszu. Dlaczego ja nie miałbym występować w telewizji?.
Któregoś razu, gdy po odejściu Adamskiego, spędzał kolejny samotny wieczór przed telewizorem, postanowił działać. Zadzwonił do biura numerów telekomunikacji polskiej i poprosił o numer do siedziby TVP przy ul. Woronicza w Warszawie.
– Halo, dobry wieczór powiedział, gdy odezwał się głos w słuchawce Nazywam się Dżak Menel…
– Dobry wieczór, a ja nazywam się pan Heniek przerwał mu nagle rozmówca Jestem tu ochroniarzem na nocnej zmianie. Proszę zadzwonić jutro w godzinach od ósmej do szesnastej, bo teraz nikogo nie ma.
– Proszę pana odpowiedział Dżak, nie dając się tak zwyczajnie byle komu spławić Pan mnie chyba źle zrozumiał. Nazywam się Dżak Menel…
– I co z tego? burknął głos w słuchawce.
– Jestem laureatem konkursu Kościotrupków, to najbardziej prestiż…
– Słuchaj pan przerwał mu pan Heniek Według mnie, to mógłbyś pan być nawet kosmitą, teraz nikogo tu nie ma. Wszyscy poszli do domu. Niech pan zadzwoni jutro.
Dżaka zaskoczyła reakcja ochroniarza. Do tej pory wszystkich paraliżowały słowa laureat konkursu im. Kościotrupków. Ten jednak osobnik zdawał się być całkowicie odporny na słowo-klucz, które działało w różnych redakcjach czasopism o tematyce kulturalnej. Ba! Nawet redaktorzy naczelni gazetek dla gospodyń domowych, gdy do nich dzwonił z propozycją pisania felietonów na dźwięk jego imienia zrywali się, stawali na baczność i strzelali obcasami, oddając mu należne honory. Heniek ochroniarz był jednak inny. To dało Dżakowi do myślenia. Zorientował się, że jeszcze długa droga przed nim, że jeszcze czeka go trud upowszechnienia wśród prostego ludu aury swojej sławy tak, by każdy, a nie tylko artyści, padał przed nim na kolana. Kwantyfikator generalny musi zacząć działać! pomyślał, ale nie miał ochoty w tej chwili uświadamiać Henia. Zamiast tego zapytał:
– Jak to nikogo nie ma? Przecież właśnie oglądam jedynkę i leci teraz teleturniej z Gąskowskim. Niech pan nie kłamie, tylko mnie połączy z prezesem.
– Panie, to z taśmy. Z choinki się pan urwałeś? zakpił ochroniarz.
– Jak to z taśmy? zdziwił się Dżak.
– Panie, nie mam zamiaru panu tego tłumaczyć. Zadzwoń pan jutro odpowiedział Heniek i się rozłączył.
Dżak jeszcze kilka razy tego wieczoru próbował dodzwonić się na Woronicza, lecz bezskutecznie. Henio włączył automat zgłoszeniowy, który za każdym razem odzywał się, gdy chłopiec wybrał numer. Po kilkunastu nieudanych próbach postanowił cierpliwie zaczekać do jutra. Jako, że było już późno poszedł spać, układając sobie przed snem plan rozmowy z samym prezesem TVP, z którym miał nadzieję porozmawiać.

Na tym etapie owej przefantastycznej historii musi pojawić się pytanie: Co Dżaka pcha tak mocno do telewizji? Skąd u niego takie parcie na ekran?. W poszukiwaniu odpowiedzi można oczywiście sięgnąć po eksplikacje psychologiczne, by dowieść co nie byłoby zresztą trudne że młodzieńcem powodowała chęć sławy. W końcu szklany ekran, obecny w każdym niemal domu, gwarantował zasięg na poziomie co najmniej kilkudziesięciu tysięcy potencjalnych konsumentów jego mądrości i tego, co miał do zaprezentowania. Nawet minimalna oglądalność ujęta jako wartość liczbowa przewyższała nakład jego tomików poezji, które przeważnie wydawane były w ilości stu, lub najwyżej dwustu egzemplarzy. Zatem telewizja gwarantowała inną skalę oddziaływania, zupełnie inne obszary świadomości konsumenckiej do opanowania.
Jednakże to wyjaśnienie w jego przypadku jest nie tyle zbyt złożone, co przede wszystkim fałszywe. Opiera się ono na kategorii duszy, a na tym etapie swojego życia, Dżak już duszy nie posiadał. Po incydencie z Ryśkiem Prowidentem, chłopiec wiedział, że za wszelką cenę musi gromadzić pieniądze. Mimo iż spłacił swoje zobowiązanie, to jednak w jego psychice zaszły radykalne zmiany. Od tego momentu, gdy na poczcie pozbył się wszystkich oszczędności, pozbył się także duszy. Wszystkie kolejne swoje wybory podporządkował zasadzie merkantylizmu: Co będę z tego miał?. I to ta zasada podświadomie kierowała go przed kamery. Dżak nie tylko długo studiował przypadek Gąskowskiego, ale obserwował karierę telewizyjna niejakiej Dody. Klnie jak szewc myślał Gada głupoty, pompuje się litrami silikonu, ale to właśnie dzięki telewizji teraz jeździ nowym porszakiem. On też chciał mieć coś od życia, a właściwie chciał dostatnio pożyć. Dzięki Ryśkowi Dżak oddzielił się gruba kreską od wszelkiej eschatologii, od wartości uniwersalnych. Interesowało go życie jako przeżycie. W zasadzie stał się hedonistą, który na zewnątrz swoim kostiumem pozował na uduchowionego mędrca. Dlatego też Dżak skupił całą uwagę na budynku przy ul. Woronicza, w nadziei, że stanie się Dodą, bądź Dieter Bohlenem telewizji polskiej. To miało być jego własne Eldorado. Nie wiedział jednak, że tok-szoł, który poprowadzi wraz z Papcio Chmielem i Dymkiem Dym Dymańskim po kilku emisjach zostanie zdjęty z anteny; że konsumenci przed telewizorami nie mają ochoty słuchać obcojęzycznych pojęć, którymi on będzie szastał jak z rękawa; że on w czarnym surducie, przysypiający Papcio Chmiel oraz rozbrykany Dym Dymański razem wzięci będą mieli w sobie mniej charyzmy niż jeden cycek Dody. Ale to rozczarowanie dopiero nadejdzie.

Kategoria: Bez kategorii | 7 komentarzy »

komentarzy 7

  1. xxxxx:

    buahahahaha „mobilne wille z kartonów po pomarańczach” hahaha

    To prawda z tym Gąsowskim. Gostek wyjątkowo niewyjściowy, a przede wszystkim refleksem intelektualnym nie błyszczy, a mimo to prosperuje nieźle. Ciekawe.

    Co innego taki Man na przykład. postura typowo a’medialna, ale za to błyskotliwe, tryskające inteligentnym humorem wstawki z powodzeniem to kompensują.

    No i koszmar tej Dody… Wizytówka rosnącego pokolenia, niestety. Jakie gusta odbiorcy, takie bożyszcze.
    Ale niech im tam, na zdrowie. Przecież nie ja od tego, by im gust kształtować. Mają, na co zasługują. Gratulować nie będę, ale współczucie, owszem, okażę. ;)

    Łosskotu obejrzałem – przymuszając się – dwa odcinki.
    Żenada.

  2. CuBE:

    Mam pytanie: czy istnieje możliwość nabycia w Polsce Pana książek?

  3. Marek Trojanowski:

    o ktore chodzi? o te mądre czy o te głupie?

  4. CuBE85:

    To kwestia Pańskiej samooceny, pod którą kategorię je przypiszemy:] Mi chodziłoby o „Platon jako Fuhrer…” i „Destructio magni Popperi..”.

  5. CuBE:

    Jeśli to oczywiście możliwe.

  6. CuBE:

    To oczywiście kwestia Pańskiej samooceny, pod co owe tytuły przypiszemy. Mi chodziłoby o książki „Destructio magni Popperi..” i „Platon jako Fuhrer”.

  7. Marek Trojanowski:

    magna, a nie „magni”.

    chyba w poznanskiej Kapitalce sa jeszcze, a jak nie, to pech, albo do „edition organon” w poszukiwaniu.

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?