Błądzi po przedmieściach słów
narażona na dwuznaczne propozycje
upadłych z wódką i zafajdanymi skrzydłami
niezrównoważona rozrywa szaty bagatelizuje
uduchowione wycie silników kilometry podkręcają
fonię śladów na full kilka szybkich haustów(…)
[Liryka Wrocław, 1998]
Tak napisała Ewa Sonnenberg w wierszu zbioru „Płonący tramwaj”, zbioru, w którym żaden wiersz nie płonie i żadnego wiersza nie można nazwać pożądaniem.
Nie mam pojęcia, gdzie następuje wyciek energii twórczej w poezji Ewy Sonnenberg. Co się dzieje, że przebrnąwszy kilkakrotnie przez ten tomik i przeczytawszy niemal cały blog sieciowy poetki łącznie ze wszystkim rozmowami z artystką, nie dotarłam do tego, czym poetka chce być, a wmawia, że tym jest.
Artystowski charakter działalności Ewy Sonnenberg nie ma nic wspólnego z poezją, ani ze sztuką.
Ewa Sonnenberg działając na wszystkich możliwych frontach, jako dyplomowany muzyk, dyplomowany literat i dyplomowany filozof, artystą jednak nie jest. Istnienie tego niewielkiego odcinka, tej minimalnej przerwy między takimi wrogimi sobie postaciami człowieczego bytowania jest nadal Ewie Sonnenberg obce i nieuświadomione. Jej twórczość to przykład właśnie na to, że ewangeliczny Duch Święty chadza kędy chce i nie chce za żadne skarby tego świata odwiedzić habitatu wewnętrznego Ewy Sonnenberg.
A jednak polecam wszystkim wykluczonym, wszystkim, którym się zaistnieć w obiegu oficjalnym nie udało, zapoznanie się z osobowością Ewy Sonnenberg, ponieważ jest ona typowym przykładem artystki, która wszystko wie, która wszystko przeczytała i która zapracowała na to, by artystą być.
A nie jest.
Ta mojżeszowa droga artystki światowej, jaką przebyła Ewa Sonnenberg pozbawia ja możliwości wejścia do Ziemi Obiecanej. Najprawdopodobniej nie dotrze do niej nigdy, a uczone wiersze, które pozostawi, nie wejdą nigdy do krainy sztuki.
Artystka w „Tramwaju…” mówi o wszystkim i zarazem o niczym, a ten monolog podmiotu lirycznego, który napuszony stara się wprowadzić czytelnika we wtajemniczenia mu nieosiągalne, są blefem egzaltowanej kobiety.
Otwierający tomik rozliczeniowy wiersz zatytułowany „Biografia znaleziona na śmietniku” jest właściwie syntezą znaczeniową wszystkich pozostałych wierszy i wszystkim, którym twórczość Sonnenberg jest jeszcze nieznana, polecam zapoznanie się z nim na portalu YouTube w recytacji samej autorki.
Autorka, wbrew zmyleniom nie służącym sztuce, a skutkom jej twórczości kokieteryjnie odgradza się od czytelnika cytatami, powołuje się na autorytety, co może czytelnika oszałamiać i wpędzać w kompleksy.
Nie dajcie się zwariować.
To hodowany poeta w dostatku, nie żaden śmietnik. To fałszywa perła poezji wyprodukowana w sytości egzystencji, gdzie wolność wyboru jest kaprysem, a nie wewnętrzną determinacją.
Nie tak rodzą się, używając terminu Harolda Blooma, poeci silni i nie tak łatwo wejść w ich orbitę.