Mirka Szychowiak, Jeszcze się tu pokręcę (Mikołów 2010)

28 października, 2010 by

.
Tomik Mirki Szychowiak Jeszcze się tu pokręcę (Mikołów 2010) ukazuje się dokładnie pięć lat po Człap story. Publikacje te dzieli 1825 dni, ileś tam wody, która upłynęła w rzekach i coś jeszcze.

Ci, którzy mieli przyjemność przeczytać „Człap story” i przeżyć – a przeżycie tekstu:

Nie jestem waszym wrogiem, proszę tylko o azyl.
Szanowne robactwo, mrowie i reszto ruszaków:
Z uwagi na gwałt zbiorowy, w którym przypadła mi
Rola ofiary zmuszona byłam opuścić moją ziemię.

[dżudżudżudżu]

nie jest nigdy zadaniem łatwym do wykonania – pamiętają Autorkę jako autonomiczną poetkę, która nie musi przyłączać się do stada zawodzących lirycznie babsztyli, by zostać zauważoną. W 2010 r. ukazuje się kolejny zbiór wierszy Mirki Szychowiak „Jeszcze się tu pokręcę”. Pięć lat, które dzieli te publikacje, to przysłowiowy chuj w dziejach wszechświata, lecz jeżeli chodzi o rozwój Autorki – to przepaść nie do przekroczenia.

Gdyby porównać Autorów: „Człap story” oraz „Jeszcze się tu pokręcę” – to mamy do czynienia z tym przypadkiem w sporze o uniwersalia, w którym jedna i ta sama nazwa jednostkowa (imię) określa dwa diametralnie różne byty. Mirka Szychowiak to nie Mirka Szychowiak.

Konkretnie.
W analizie tekstów – także poetyckich – warto zacząć od słów kluczowych oraz kontekstu ich użycia. W tomiku „Jeszcze tu się pokręcę” mamy:

SKÓRĘ

Pod skórą druga skóra [Skuć]
pod skórą przekwitały słowa [restart]
tuż pod skórą – szafa pancerna z zardzewiałym zamkiem [obok]
pod skórę wpełza i się panoszy [celpal]
domom pęka skóra [meta]
na skórze napiszę [ponaddźwięk]

Pod skórą – co wiadomo powszechnie – są:

ŻYŁY

Pęcznieją żyły na przegubach [restart]
Szum w korytarzach żył [obok]

Ale czym by były żyły, gdyby nie płynęła w nich:

KREW

krew się wystudzi i popłynie wolniej [ponaddźwięk]
Krew trudno zmyć; [ponaddwięk]
krwią, jeśli się uda, na skórze napiszę [ponaddwięk]
Leży we krwi i boi się, że wypływa z niej ostatni raz [spirala]
Jedna jest krew [obok]
W takim miejscu krew dzikich kobiet rwąca [cięcie]
Krew we mnie [pogłos]
I śluz i krew i mocz [Vitamija]
Utoczył krwi do koryta [nie]
Przeprowadziłam się na świat upstrzona krwią [okoliczności]
wycieka poza kontur ust, jak strużka krwi. [za okazaniem]

często występują tu także:

OCZY

zaczyna mówić i otwiera oczy [restart]
Operacja strzał między oczy odwołana. [celpal]
zamyka oczy: wszystko widzę [biel]
mrok to milczenie i oczy przepastne [za okazaniem]
Zamykała oczy, a dziadzia przyjmował zakłady [coraz niżej]
Jeszcze oczy czekają na lepszą widoczność [vitamija]
oczy zamknięte; nie zamierzam kusić [nie każ]
Dwie brudne szyby – oczy do wymiany [plamki]
czy pustce potrzebne są oczy? [plamki]
oczy zaczęły kłamać [plamki]
Oczy świętych wędrują za mną [usprawiedliwienie na piśmie]
oczy wolą ciemność [spirala]
otwiera oczy, chce żyć? [nic mnie tu nie trzyma]
Jeden kolor wpada ci w oko [dokop]
obrazy z dna oka, na oko i słuch [wykres]

Jest także:

JĘZYK

Mam tylko głos, połknięty język [kłąb]
Splątały się języki i trzeba zacząć myśleć przestrzennie [zabieg]
muszą prowadzić się sami – za język ciągnąć [wykres]
Szczepienia ochronne mózgu i języka tylko dla małych dzieci. [spadek napięcia]

Jak jest język, to muszą być i:

USTA

Zostały tylko usta, z których można coś odczytać [szaberplac]
Pełno go w ustach czuję [ponaddwięk]
zamknięte usta [kłąb]
prócz pary z ust [kłąb]
Zdążył zacisnąć usta [Vitamija]
wycieka poza kontur ust [za okazaniem]

Krew, żyły, skóra, oczy, usta itp. itd. – z tego rzecz jasna składa się:

CIAŁO

budowało się moje ciało od początku [okoliczności]
Poza ciałem musi być jakaś historia [okoliczności]
nieodgadniona struktura ciała [wtedy tak]
niestałość ciała, które nie chce się zasiedzieć [lepiej tak]
ciało zapięte na ostatni guzik [obok]
Żyje się z tym ciałem razem i osobno [obok]
Ile miałam ciała, tyle ubyło [Vitamija]
Odrzucam twój układ ciał – milczący desant z ziemi naobiecywanej [linia warunkowa]
skąd ten zapach palonego ciała? [spirala]

Trudno sobie wyobrazić ciało bez:

KOŚCI

potrzaskane kości. [pogłos]
kości bez szpiku [wymiotło]

Mówiąc o ciele nie można zapomnieć o:

ŚMIERCI i tym, co ŚMIERTELNE

dni coraz bardziej śmiertelne [pisk]
nigdy nie otwieram telegramów o śmierci [otwarte]
Jedna śmierć to i tak dwa groby [z ręki]
czegoś się jeszcze nauczyć o śmierci – jedynym sporcie ekstremalnym [momentalnie]
tak długo się nie umiera [coraz niżej]
ty mi ze śmierci nie rób durna teatrów [coraz niżej]
Będę umierać, jak długo mi się zechce [coraz niżej]
Umierają szybko, wcześnie i nietrzeźwo. [meta]

Mając wyodrębnione słowa kluczowe oraz konteksty użycia łatwo można zrekonstruować proces twórczy. Mały przykład:

Pod skórą druga skóra. Zostały usta, z których można coś odczytać.
Pod skórą przekwitły słowa, wyciekły poza kontur ust.
Pęcznieją żyły na przegubach, krew się wystudzi i popłynie wolniej
Operacja strzał w oczy odwołana. Będę umierać jak długo mi się zechce
Poza ciałem musi być jakaś historia, mrok to milczenie i oczy przepastne
W takim miejscu krew dzikich kobiet rwąca pod skórę wpełza i się panoszy
Jeszcze oczy czekają na lepszą widoczność. Ile miałam ciała tyle ubyło
Kości bez szpiku, potrzaskane kości.

Trudno zarzucić takiemu tekstowi brak znaczenia oraz emocji. Ale gdyby spróbować zdekonstruować tekst pod kątem sensu szybko okaże się, że ów wiersz nie znaczy nic. Że jego tajemnica ogranicza się do użycia konkretnych słów o ustalonej semantyce i przypisanym im emocjom.

Generalnie czytelnicy poezji dzielą się na: fanów i miłośników. Fani nie zawodzą nigdy – niezależnie od okoliczności są fanami i nic im w byciu fanem nie jest w stanie przeszkodzić, w szczególności słabe wiersze idola. Miłośnicy, którzy w trakcie lektury natrafią na słabe wiersze, także wybaczają ich autorom. Czynią to z miłości do poezji samej, z szacunku dla wiersza, autora oraz unikalnego aktu twórczego, w którym powstaje wiersz.
Ale oprócz fanów i miłośników poezję czytają także poeci. I moim zdaniem to Mirka Szychowiak powinna mieć najwięcej zastrzeżeń do tomiku „Jeszcze się tu pokręcę”, gdyż autorka tego zbioru zapomniała – a może nigdy nie przyswoiła sobie jej nauki:

niech to nie dzieje się w mgnieniu oka,
nie dzieli na cykl wzrostu i niecierpliwego zbioru.
Zacznij ufać słońcu, ono nie jest na każde
skinienie, bo inaczej się skurczy i wypali.
Nie popędzaj niczego, niech się dłuży.

(ślimacz ślimacz, z tomiku „Człap story” Mirki Szychowiak).

Kategoria: Bez kategorii | 101 komentarzy »

Piotr Głuchowski, Marcin Kowalski, Apte. Niedokończona powieść. Żyd znoszący złote jajka.

21 października, 2010 by

.

W „Dzienniku z lat okupacji Zamojszczyzny” (wyd. 1958r.) Zygmunt Klukowski opisał reakcję ludności polskiej na wysiedlanie Żydów w 1942 roku. Nie były to chrześcijańskie łzy współczucia, ani troska o bliźniego. Polacy jak pisze Klukowski: „z otwieranych żydowskich domów rozchwytują wszystko, co jest pod ręką, bezwstydnie dźwigają całe torby z nędznym żydowskim dobytkiem” (s. 292.).

Po 1945 r., biznes trwa dalej. Najszybciej wzbogacić się można w „polskich Eldorado” – w okolicach hitlerowskich obozów zagłady w Treblince, Bełżcu i innych, rozkopując masowe groby i przesiewając ziemię z wykopów w poszukiwaniu ukrytych kosztowności – głównie brylantów. Żeby było szybciej zbiorowe mogiły wysadza się za pomocą materiałów wybuchowych, których po wojnie było pod dostatkiem.

Nie trzeba plamić się trupim jadem, okradać Żydów czy mordować par excellence, żeby – jak to się dobrze mówi po polsku – wyjść na swoje. Jest inny sposób: trzeba stworzyć sobie dobrego Żyda, który będzie znosił złote jaja.

Książka napisana przez Piotra Głuchowskiego oraz Marcina Kowalskiego pt. „Apte. Niedokończona powieść” (wyd. 2010) to klasyczny przykład stwarzanie sobie dobrego, złotodajnego Żyda. Po co? – O tym na końcu..

Ryszard Apte – zanim został przetworzony przez reportażystów z Gazety Wyborczej na tzw. dobrego, złotodajnego Żyda – był niczym nie wyróżniającym się przedstawicielem Narodu Wybranego. Ciężar boskiego palca odczuł na początku lat 40. XX w., na własnej skórze. Zresztą nie on jeden doświadczył tego metafizycznego uczucia – był jednym z 6. milionów wybrańców, który nie doczekał końca wojny.

Rysio Apte podobnie jak każdy jedynak, wychowywany w zamożnej rodzinie mieszczańskiej, opływał we wszelkie dostatki. Uczęszczał do najdroższych szkół, w których edukowany był przez dobrze opłacaną kadrę pedagogiczną. Chłopiec od dziecka uczony był gry na fortepianie (Steinway na pewno zdobił salon dużego mieszkania państwa Aptów, które zajmowało piętro kamienicy – było więc na czym ćwiczyć) a kiedy posiadł tajniki sztuki czytania rozpoczął swoją przygodę z literaturą piękną, od której uginały się półki domowej biblioteki. Poza tym – jak każde dziecko – Rysiu spędzał wolny czas bawiąc się od czasu do czasu gryzmoląc swoje dziecięce bazgroły na czystych kartkach, których było pod dostatkiem w gabinecie ojca.

Sielanka wkrótce się skończyła gdyż On upomniał się o Naród, który Wybrał. Rysiu zginął uciekając z hitlerowskiego obozu pracy.

Pozostało po nim kilka wspomnień, trochę rysunków (bo Rysio Apte nabrał apetytu na rysowanie po tym, jak jego szanowny papa sprawił, że lokalna gazetka opublikowała kilka rysunków synka, ozdabiając nimi będące w modzie wówczas opowiadania drukowane w odcinkach) – i nic więcej. Ale to wystarczyło, by stworzyć sobie Własnego, Żyda Znoszącego Złote jaja.

Przepis na takiego Żyda jest prosty. Sposób przyrządzenia w kilku krokach:

1) Znajdź Żyda. Niezbędne jest, by Żyd był nie tylko nieżywy ale żeby był ofiarą holocaustu. Dlaczego? „Holocaust” w kulturze dobrze się sprzedaje. Ludzie lubią współczuć. Nawet kiedy twój Żyd się w nie sprzeda, to nie masz się co martwić. Żaden Krytyk nie ośmieli podnieść pióra na twojego Żyda. Nie wypada mówić źle o umarłych – to po pierwsze. A po drugie: nie można krytykować dzieł kultury poruszających kwestie martyrologii narodów w czasie II wojny światowej.

2) Jeżeli to możliwe, to niech Żyd będzie młody, niewinny – jak Anne Frank. Pamiętnikowe zapiski dorastającej dziewczynki, z których na siłę robi się intelektualny protest pokolenia skazanego na zagładę, sprzedają się jak świeże bułeczki. Wydawnictwo ZNAK opchnęło już trzecie wydanie a zapewne będzie czwarte, piąte i dwudzieste ósme, bo za każdym razem do nowej edycji zostanie dodana jedna strona dotąd niepublikowana. Podliczmy:

4 wydania x 5000 egz. nakład
Cena: średnio 30 zł / egz.
600 tys. PLN – po odliczeniu kosztów wydawniczych za resztę można sobie coś fajnego kupić.

3) Dobrze by było, gdyby twój Żyd był postacią tajemniczą. Ludzie lubią tajemnice i sekrety. Pamiętaj, że każda postać o której niewiele wiadomo jest postacią tajemniczą. Idealnie by było, gdyby istnienie twojego Żyda potwierdzały dwie- góra trzy wzmianki w jakiejś lokalnej gazetce, która cudem uchowała się gdzieś w magazynach bibliotecznych. Innymi słowy – im mniej wiadomo o twoim Żydzie, tym więcej będziesz mógł o nim powiedzieć. Na przykład niech to będzie taki Żyd, po którym zostało nazwisko zanotowane na okładce zeszytu z rysunkami odnalezionego w trakcie wykopek strychowych i nic więcej. Niech to będzie taki Żyd, który trafił się reportażystom z Wyborczej:

Reporterzy Gazety Wyborczej w chwili rozpoczęcia pracy nad Niepokojem znali jedynie nazwisko jego autora zanotowane na okładce zeszytu. Dzięki wielomiesięcznej pracy udało im się ustalić jego pochodzenie, dotrzeć do nielicznych dokumentów poświadczających losy jego samego… historyczne śledztwo pozwoliło ustalić zaledwie kilka faktów z życia” (okładka)

4) Twój Żyd musi być postacią wyjątkową. Nie jest? Nie przejmuj się. Patrz punkt wyżej. O twoim Żydzie prawie nic nie wiadomo – dlatego możesz puścić wodze fantazji. Zrób z twojego młodego, niewinnego i tajemniczego Żyda geniusza. Jak? Sprawa jest prosta: niech będzie raczej szczupły niż pulchny. Ludzie szczupli odbierani są jako sympatyczni i mili. Grubasy w kulturze Zachodu raczej mają przejebane. Niech twój Żyd ma same piątki w szkole, niech przed ukończeniem podstawówki opanuje grę na kilkunastu instrumentach: od harmonijki ustnej zaczynając a na ukulele kończąc. Przesadziłem z ukulele? Nie będę się upierał, ale ważne jest by dzieciak był wirtuozem fortepianu. O tym, że musi władać biegle przynajmniej kilkoma językami nie wspominam. Niech będzie obeznany w klasykach literatury światowej, niech zna Platona i Arystotelesa a na trzynaste urodziny niech przedstawi do oceny jakiemuś przedwojennemu profesorowi filozofii swój dwustustronicowy komentarz do Sumy Logicznej Ockhama, w którym zgłosi krytyczne uwagi do teorii supozycji zmieniając tym samym wszystkie ustalone interpretacje logiczne. Niestety ów tekst – jak większość dokumentów z życia – musi zaginąć w trakcie niemieckich bombardować. Jak nie wiesz jak napisać, to ucz się od dziennikarzy z Wyborczej:

jest delikatnym, chudym chłopcem. Od dziecka rozmowny i rezolutny, uczy się świetnie. Rodzice mogą się nim pochwalić przy każdej okazji. W wieku trzynastu lat potrafi grać na kilku instrumentach, deklamuje poezję po polsku, hebrajsku i niemiecku. Czyta angielskich autorów a oryginale. Lubi Edgara Allana Poe i Jacka Londona, ale też Leśmiana, Lechonia i Boya-Żeleńskiego. (…) Jednocześnie czyta Maya, Kaerstnera i Czechowa. Ostatnio przymierza się do Prousta. Pisze też własne wiersze i opowiadania, wzorowane nieco naiwnie aana rosyjskich romantykach (…) W soboty i niedziele Ryszard daje brawurowe koncerty fortepianowe, które słychać w całej kamienicy, a kiedy gosposia otworzy drzwi na balkon, także w sąsiednich domach (s. 10.)

Bo kiedy Rysio Gra Chopina, to:

„muzykę słychać w całym, przeszło dwustumetrowym mieszkaniu (…) Ryszard uderzający z pasją w klawisze wydaje się w tej chwili starszy, niż jest w rzeczywistości, bardziej dojrzały. W świetle padającym z okna błyszczą kropelki potu na jego czole” (s. 21 n.)

5) Pamiętaj o punkcie nr 1 – twój Żyd musi być martwy. Nie może przeżyć wojny. Ale ważne jest by nie zginął od razu. Twój Żyd musi być Żydem prześladowanym, ukrywającym się. Ukrywając się w wilgotnych piwnicach, zimnych strychach musi nieustannie czuć na swoich plecach gorący oddech owczarka niemieckiego. Taka postać będzie bliższa, bardziej ludzka – mniej abstrakcyjna. Dlatego zamknij swojego Żyda w porządnym hitlerowskim obozie pracy. Może nie zaraz w Auschwitz, bo wszyscy wiedzą jak to się skończy. Pamiętaj – w każdym hitlerowskim obozie pracy znanym z literatury pięknej był przynajmniej jeden wypasiony Ukrainiec w roli kapo, który siał popłoch wśród współwięźniów. Nie możesz o nim zapomnieć. A, i jeszcze jedno – przydałby się tez jakiś Polak folksdojcz, który także nie zna litości. Wyobraź sobie taką oto scenę:

z jednej strony gruby, ogolony na łyso Ukrainiec, wielki jak góra a z drugiej Polak, folksdojcz, trochę mniejszy niż Ukrainiec ale z lepszymi statystykami uśmiercania. Stoją naprzeciwko, spoglądają wściekłymi oczyma pod nogi na skulonego, wychudzonego, szarego z umęczenia Żyda – prawie niewidocznego. Chwilę obserwują, jak przebiera niezgrabnie nogami i rękami próbując się przeczołgać w bezpieczne miejsce. Podnoszą pałki…

Kiepska? Brakuje retorycznych pytań potęgujących napięcie w stylu: „Czy przeżyje? Jak długo jeszcze?”. Zabrakło realizmu w opisie? Wiem, wiem, chłopcy z Wyborczej wymyślili lepszą historyjkę:

Dwa razy udaje mu się tu cudem ocalić życie, kiedy nadzorujący robotników folksdojcz Piosik wyładowuje się na więźniach, bijąc ich metalową rurką, rzucając w nich cegłami albo kilofem. Wielki chłop, podobno służył przed wojną w Legii Cudzoziemskiej, teraz uznaje za rzecz honorową, aby po jego ciosie lub rzucie, człowiek nie był w stanie wstać o własnych siłach.
Ryszard woli nawet nie patrzeć w kierunku Piosika. Pracuje tak szybko, jak może, ale coraz trudniej mu to przychodzi. Jego ciało nie hartuje się wcale, nie krzepnie od morderczej pracy, jak pisał London. Głód, robactwo i beznadzieja niszczą go równo od strony poranionej skóry i od wiecznie pustego żołądka. Ma permanentne rozwolnienie, a Piosik nie pozwala pójść do latryny, więc Ryszard po prostu cuchnie. Ile jeszcze dni wytrzyma nim potknie się pierwszy raz? Jak długo będzie udawało mu się ustrzec błędu, po którym na jego głowę spadnie kamienna pięść Ukraińca albo młotek Piosika? Ile wycierpi, nim umrze?
(s. 92)

Złotodajny Żyd – geniusz, postać cudowna, tajemnicza, uzdolniona itp. – stworzony przez Piotra Głuchowskiego i Marcina Kowalskiego na zlecenie Korporacji Ha!art, umrze dokładnie na stronie 106. książeczki pt. Apte. Niedokończona powieść. Autorzy, jak przystało na doświadczonych i utytułowanych reportażystów nie opiszą scenki, w której stworzony przez nich Żyd-geniusz jest prowadzony w ustronne miejsce przez żołnierza Wehrmachtu a następnie zastrzelony. Taka śmierć byłaby zbyt prosta jak na takiego geniusza – żeby nie powiedzieć – banalna. Głuchowski z Kowalskim wymyślili sobie, że czytelnik sam sobie uśmierci ich cudownego Żyda – uśmierci oczywiście w domyśle. W końcu czytelnik zapłacił całe trzydzieści jeden złotych, w cenę książki wliczono duchowe przeżycie:

– Mam! Dwóch!
Apte i Greschler, skuleni pod półkolistym sklepieniem, nawet nie próbują uciekać.
Gdy po godzinie policjanci doprowadzają ich na posterunek Bahnschutzu w Nisku, gruby Anwarter urzędujący na piętrze obdrapanego dworca nawet nie przygląda im się dokładnie.
– Będzie szesnasty i siedemnasty w tym tygodniu – mówi do siedzącego na parapecie cywila z fajką. – Obszukać i tam gdzie zwykle!
Jeden z policjantów, zanim założy kłódkę na drzwiczkach komórki z opałem, odzywa się po polsku:
– Niech żaden nie próbuje spierdalać, bo ja nie chcę was mieś na sumieniu.
Anwarter dzwoni do żandarmerii w Rozwadowie.

(s. 106)
Niech teraz każdy sobie sam dopisze koniec opowieści o młodym, pięknym i wszechstronnie utalentowanym geniuszu Ryszardzie Apte. Czy resztkami sił wspólnie z kolegą wykopią podkop? To możliwe, przecież komórki na opał to zwykle drewniane konstrukcje postawione bezpośrednio na ziemi, bez fundamentów. A może Ryszard usłyszawszy od mówiącego po polsku strażnika w niemieckim mundurze, który zapewne był polskim szpiegiem ulokowanym w Wehrmachcie, słowa: „nie chcę was mieć na sumieniu” przekonał go, by ten ryzykując zdekonspirowanie uwolnił więźniów? A może było inaczej – może Ryszard Apte miał dość uciekania i chcąc dobrze spędzić ostatnie chwile życia postanowił pokochać się z towarzyszem swojej niedoli? Może współwięźniowie w zaciszu jakie dawała komórka na opał odkryli w sobie pierwiastki homoseksualne? Niemożliwe? Otóż możliwe, bo Złotodajny Żyd z ha!artu oprócz tego, że jest genialnym pianistą, poetą, prozaikiem, malarzem, uciekinierem jest także prawdopodobnie homoseksualistą. Dlaczego? Bo:

– jako nastoletni Żyd nigdy nie miał dziewczyny (piszący o nim książkę autorzy postanowili, że na wszystkich stronach Rysiu pozostanie prawiczkiem) .
– bo jego znajomy z dzieciństwa Henryk Vogler – jak się okazało wybitny znawca męskiego spojrzenia, ukrytego pod opuszczonymi rzęsami – w swoich wspomnieniach pisał tak o Aptem:
Gdy mijaliśmy się tak blisko, spojrzenie [Ryszarda], które wówczas przechwytywałem miało w sobie coś dziwnego, dalekiego (…) Obdarzony wielką urodą, o kruczoczarnych włosach, cerze tak delikatnej, że wydawała się przeźroczysta (…) miał we wzroku ukrywającym się pod długimi rzęsami, ognisty, zuchwały błysk (…) Jego spojrzenie spod opuszczonych rzęs (…) Dreszcz mną wstrząsał kiedy przeszywało mnie to spojrzenie
– bo Apte narysował trzy rysunki, które poświęcił św. Sebastianowi. Redaktorzy Głuchowski / Kowalski proponują taką interpretację rysunków:

Od renesansu męczeństwo tego pięknego młodzieńca, starożytnego żołnierza – gwardzisty jest ulubionym motywem homoseksualnych malarzy” ergo: „Ryszard był Żydem, prawdopodobnie homoseksualistą” (s. 71)

Sytuacja jest idealna – oto złotodajny Żyd, postać jednocześnie tajemnicza oraz genialna, talent muzyczny, literacki, poetycki jest także pedałem. Czy to nie jest sensacyjne? News: Geniusz! Homoseksualista! Zamordowany! – powinno się nieźle sprzedać. To nic, że jego św. Sebastian jest patronem Niemiec, odzianym w mundur i ukrzyżowanym na słupie granicznym. O niuansach interpretacyjnych związanych z semantyką męczennika będzie się rozmawiać później. Najważniejsze jest na początku, by genialność wzmocnić motywem homoseksualnym. Leonardo da Vinci był geniuszem i pedałem zatem jeżeli Rysiek Apte ma być porządnym geniuszem musi także być pedałem. A jeżeli nie był – no to co? Czy ktoś to sprawdzi? Nie ma szans.

Książka wydana w 2010 r. przez korporację Ha!art jest publikacją obliczoną na poważną nagrodę. Stworzenie Żyda, który się na pewno sprzeda powierzono nie byle komu. Misja napisania książki na podstawie teczki zachowanych rysunków zlecona została laureatom nagrody Grand Press w kategorii reportaż prasowy w roku 2009. Mamy zatem dwóch autorów na tak zwanej „Fali”, jest kilka obrazków jednego z 6.milionów Żydów, który nie przeżył II wojny i jest pięknie wydana książka pt. Apte. Niedokończona powieść.”. Do wydania dołączono reprodukcję teczki zachowanych rysunków.

Ja miałem tego pecha, że najpierw zapoznałem się z rysunkami. Nie było w nich dla mnie nic niezwykłego. Nie dostrzegłem geniuszu także w innych próbkach twórczości Aptego zamieszczonych w książce. Jeżeli zaś chodzi o tekst Piotra Głuchowskiego i Marcina Kowalskiego, to w trakcie czytania trudno oprzeć się wrażeniu że sporządzony on został przez licealistów, których znajomość tematyki obozowej oraz sytuacji Żydów w okresie okupacji ogranicza się nie tyle do przedmaturalnej, powierzchownej wiedzy ale często dają dowody nieznajomości stanu faktycznego. Wydaje się, że fakty w tej książce nie tylko ustąpiły miejsca fikcji, ale z fikcji próbuje się uczynić fakt.
Dla przykładu: Henryk Apte – ojciec geniusza Ryśka – cały czas funkcjonuje jako przykład bogatego Żyda, z którego kieszeni wysypują się złote monety. Stereotyp pierwszego sortu. Na stronie 47. „ojciec odlicza złote, carskie jednorublówki.” Jedenaście stron dalej mecenas Apte za „dwadzieścia rubli w złocie” wynajmuje polską przewodniczkę (świetna kandydatka na szmalcownika). Na stronie 60. już nie tylko ojciec, ale cała rodzina Aptów para się handlem kosztownościami: „sprzedają pamiątki, biżuterię, złote monety”.
Gdyby tak podliczyć żydowskie złoto, które dźwigał Henryk Apte to wyszłaby niezła sumka. I jak tu nie wierzyć w legendarne bogactwo międzynarodowego żydostwa!? Generalnie, pomijając obóz pracy w Stalowej Woli, to Żydzi w książce „Apte. Niedokończona powieść” są bardzo dobrze ustawieni. Ci najbogatsi mają wszędzie znajomości, mogą „nawet z gestapo wyciągnąć” (s. 58).

Są też inne stereotypy – np. dobrego Polaka. Generalnie w książce występuje tylko jeden niedobry Polak – Piosik – ale on się nie liczy, bo jest folksdojczem a nie prawdziwym Polakiem, który ratuje Żydów i walczy z hitlerowskim okupantem. Natomiast dobry jest Pan Stanisław – szef hotelowej szatni, w której ojciec załatwił pracę dla syna. „Pozwala na czas roboty zdejmować z rękawa opaskę. Dzięki temu Rysiek nie musi się bać, że któryś z podpitych klientów go dla zabawy spoliczkuje” (s. 47.). Człowiekiem dobrym jest także polski chłop – furman, który wiózł Aptów do Wieliczki. Wyciągając spod siedzenia flaszkę wódki nie zważając na okoliczności – obecność rodziców, wiek młodocianego, okupację i inne błahostki – zaproponował szczerze: „Może się panicz napije?” (s. 57). Niebywałą miłością bliźniego wykazał się natomiast pan Ignacy, prosty chłop, który na stronie 102. książki przyjmie pod swój dach Rysia i jego kolegę , tuż po tym jak udało im się uciec z obozu pracy w Stalowej Woli. Jego dobroć była tak wielka, że stronę dalej poczęstuje uciekinierów wódką, podaruje dwie pary butów, bochenek chleba, wodę, cebulę, zapałki, świeczki i tytoń. Pan Ignacy zapewne przetrzymałby biednych Żydów do końca wojny czym zapewniłby sobie miejsce wśród Sprawiedliwych wśród Narodów Świata ale niestety – obawiał się sąsiadów, którzy chętnie donosili. Dlatego z żalem i bólem serca zmuszony był odprawić chłopców.

W Polsce, w niektórych rejonach do dziś jest zwyczaj wieszania w domach obrazów, z wizerunkiem starego Żyda. Ma on przynieść bogactwo domowi. Czy stworzony przez utytułowanych specjalistów z Wyborczej na zlecenie Ha!artu Złotodajny Żyd – Ryszard Apte – rozwiąże wreszcie ten worek nagród dla wiecznie nominowanych, ustawionych w kolejce autorów korporacji Ha!art? Czy będzie NIKE? O tym przekonamy się już niedługo.

Kategoria: Bez kategorii | 25 komentarzy »

Dominik Bielicki, Gruba tańczy

15 października, 2010 by

.

.

tak się zderza bardzo dobry wiersz z bardzo realną rzeczywistością. Książka Dominika Bielickiego, Gruba tańczy – to wydawniczy koszmar. Wygląda jak skrzyżowanie krowiego łajna z żołądkową mazią, która sączy się z nosa w ostatniej fazie rzygania po wódce. Się redaktor Beata Gula nie postarała, nie postarał się także gość odpowiedzialny za grafikę, którego nazwiska nie wymienię gdyż musiałbym wymyślić jakiś nowy epitet a obiecałem mojej jeanette, że nie będę przeklinał.

Jeżeli ktoś się jednak przełamie wewnętrznie i wyciągnie rękę po tę publikację – a warto – ten się nie zawiedzie. Po pierwsze: książka kosztuje raptem 15 zł. To mało w porównaniu z rozdętymi publikacjami Biura Literackiego, Ha!artu czy ZNAK-u po które – jeżeli nie masz przynajmniej 30 zł w kieszeni – lepiej nie sięgać. A jeżeli już człowiek wysupła te trzy dychy, to musi później zmierzyć się z wyrzutami sumienia. Okazuje się, że zamiast dobrych wierszy kupił wydaną po przyjacielsku sieczkę.

W tym przypadku jest inaczej – za piętnaście złotych można doświadczyć unikalnego uczucia, które towarzyszy zderzeniu wiersza z rzeczywistością. filk forever – Dominika Bielickiego należy do tej kategorii wierszy bezpańskich. Ten wiersz w chwili spisania staje się własnością ogólnogatunkową – jest wierszem wszystkich ludzi. Wyrwany niepostrzeżenie z popperowskiego Trzeciego Świata i podarowany ludziom jak ogień.

Wyobraź sobie taką oto sytuację – idziesz do małego kina, bo nie masz pieniędzy na Multipleks. Widzisz obskurny fotelik z poszarpaną i poplamioną keczupem z frytek, spermą i bóg wie czym jeszcze tapicerką. Twoje nozdrza drażni dziwny zapach. Nie jest to zwykła stęchlizna. Zaczynasz szybciej wywąchiwać powietrze, starając się zidentyfikować źródło. Nagle w głowie przebłysk – migawka zdechłego kota, z którego wydłubywałeś scyzorykiem białe robaki na ryby – już wiesz co tak śmierdzi.

Mimo wszystko siadasz. Gaśnie światło. Jest niewygodnie. Film bez reklam – kto by chciał się reklamować w takim kinie? Czy ktoś wypiłby jeszcze kawę Tchibo, gdyby skojarzył ją z zapachem padliny z kina?

Film zaczyna się tak:

Kiedy już wylądujesz, kup śrubę i spójrz,
w którym kierunku nawija się gwint.
Na ogół pierwsi nie podają ręki. Spójrz na gwint.
W końcu zmuszą cię, żebyś z nimi uklęknął.
Nim się przeżegnasz, spójrz na gwint. Ich mezony,

Pierwsze minuty – trzy wersy tekstu umykają. Kiedy za pośrednictwem odpowiednich połączeń nerwowych do twojego umysłu dociera zdanie:„w końcu zmuszą cię, żebyś z nimi uklęknął” – kamieniejesz. Lepiej się przyzwyczaić do tego dziwnego uczucia, bo towarzyszyć ci będzie do końca.

od ich mezonów, jak wiesz, siwieją ich katedry.
Spójrz na gwint, gdy wsiadasz w samochód, i uważaj,
komendant straży lubi być blisko z burmistrzem.
Spójrz dwa razy na gwint, nim coś napiszesz.
Najlepiej dojdź do wprawy w wodzeniu palcem

po gwincie.

Zastanawiasz się nad społeczeństwem. Nad obrazem dobrze nagwintowanej śruby oraz nakrętki. Obraz dominuje. Śruba – nakrętka – gwint. Gwintownica – narzynka – gwint. W górę, bez oporów, po dokładnie wyżętym gwincie. Droga w górę i droga w dół. A co jeżeli ktoś chciałby w bok? Przychodzi ci do głowy wspomnienie o starym, grubym profesorze, który poklepując się po brzuchu upajał się twoją niewiedzą domagając się interpretacji fragmentu: ὁδὸς ἄνω κάτω μία καὶ ωὑτή.

Dzisiaj mógłbyś na ten temat coś powiedzieć. Kto wie? Może nawet miałbyś dużo do powiedzenia. Jest tylko mały problem – stary profesor zmarł i nie masz komu o tym opowiedzieć. Nie masz, bo rozglądając się dookoła w poszukiwaniu kogoś, z kim mógłbyś porozmawiać zamiast ludzi widzisz tylko części zamienne. Śrubki, nakrętki, narzynki, gwintownice, trybiki, przekładki, podkładki, mufki, zębatki, kulki, łożyska, klucze francuskie, żabki, kombinerki, śrubokręty – wszystkiego pod dostatkiem. Części nowe i używane. Produkowane przez markowych producentów, ale także te o 70% tańsze – jednak no name i w związku z tym jakby gorsze.

Słyszysz:

„Spójrz na gwint, gdy wsiadasz w samochód”
„Spójrz dwa razy na gwint, nim coś napiszesz.”
„Najlepiej dojdź do wprawy”

I do głowy zaczynają przychodzić tobie dziwne myśli – o tym, że już w przedszkolu musiałeś odpowiadać na pytanie: „kim będziesz jak dorośniesz?”. Przypominasz sobie wszystkie na początku żartobliwe upomnienia: „brzydko tak dłubać w nosie”, które później przerodziły się w groźby: „jeszcze raz, a dostaniesz po łapach”. Jak na dłoni masz przed sobą wszystkie nakazy i rozkazy:

– w prawej ręce nóż, w lewej widelec
– przezorny zawsze ubezpieczony
– obowiązuje strój służbowy

Próba bilansu. Buty – wypastowane. Może nie najdroższe, bo na takie cię nie stać. Żadna awangarda, normalne. Spodnie – jak większość, jeansy. Tiszert, bluza, kurtka. „Nic specjalnego” – powtarzasz w myślach – „Nic specjalnego”. Ta myśl już ciebie nie opuści aż do śmierci. Będzie ci towarzyszyła jak bankowy ROR, jak NIP, PESEL oraz kikanascie innych twoich prywatnych numerów katalogowych. Teraz wiesz, że jesteś częścią w tej narzędziowni. Wpisany na stan magazynowy „nakręcony na gwint” – jesteś do dyspozycji. W wyznaczonym dniu – każda część ma wybitą datę produkcji oraz okres przydatności do użycia – Wielki Inżynier Społeczny wyciągnie po ciebie swoją dłoń archikreatora i wpasuje cię do wielkiej machiny. Będziesz pracował, konsumował, produkował. Tyle raz usłyszałeś, że musisz spłodzić syna, wybudować dom i zasadzić drzewo, że robisz to mimowolnie. Z synem poszło najłatwiej. Dom – tu było trochę formalności. W końcu podpisałeś druk numer 230923882. Teraz nie masz już odwrotu. Ani jedna droga nie poprowadzi ciebie w lewo czy w prawo. Masz do wyboru tylko jeden kierunek – do góry, równo po gwincie i proś, by wystarczyło ci smarów technicznych, olejów oraz by twój gwint był prawidłowo nacięty, by nic po drodze się nie zacięło. Ty jako część musisz działać bez zarzutu. Nie dowiesz się czym jest parenkliza, ale za to doskonale poznasz sens słowa: praca. Prawidłowa odmiana wygląda tak:

ja pracuję
ty pracujesz,
ona
ona pracuje
ono

my pracujemy
wy pracujecie
oni pracują

Pamiętasz swoją pierwszą lekcję w szkole. Wiesz co to są tzw. „prawidłowe odpowiedzi” i wiesz z doświadczenia – bo tyle piątek dostałeś, tyle świadectw z czerwonym paskiem do domu przyniosłeś – że w szkole liczą się tylko „prawidłowe odpowiedzi” – które w celach marketingowych nazwano „dobrymi odpowiedziami”. Wzorowy uczeń ma być wzorem w procesie produkcji. Takie są wymogi technologiczne. Dlatego w życiu jak w szkole – tu także zachowujesz się wzorowo: nie przestajesz pracować, nie przestajesz produkować, nie przestajesz konsumować. Wzorowo omijasz wszystkich bezdomnych i bezrobotnych, którzy NIE pracują, NIE mieszkają. Na ich społeczne NIE odpowiadasz swoim ludzkim NIE – NIE wyciągniesz do nikogo pomocnej ręki. Zresztą za tzw. „pomocna dłoń społeczeństwa” została już dawno zaprojektowana i zbudowana przez Wielkiego Inżyniera Społecznego – istnieją odpowiednie organizacje i instytucje społeczne, których celem jest mówienie TAK wszystkim, którzy społeczeństwu powiedzieli NIE.

Siedzisz w małym, obskurnym kinie, w którym śmierdzi zdechłym kotem. Doświadczasz całego repertuaru niedogodności siedziska. Oprócz ciebie jest tylko kilka osób na seansie. Grubas z tyłu kończy trzecie pudło popcornu. Mlaska, sapie. Myśli: „Ma astmę”. Wyobrażasz sobie chaotycznie bijące, niedotlenione i obrośnięte tłuszczem serce, które długo nie pociągnie; jego nalaną tłuszczem mordę i widzisz jak wszystko w promieniu dwóch metrów dookoła jest skażone popcornem. Przed sobą masz parkę. Licealiści, którzy nie przyszli na film tylko do kina. Patrzysz na nich i wiesz, że nigdy córki do kina nie puścisz. Że kupisz jej wielki ekran, rzutnik dobry sprzęt stereo ale o kinie może zapomnieć. Nie zraża ciebie widok tego, co robią. Wstydzisz się raczej siebie, własnej reakcji – tego, że przyglądając się małolacie w wieku twojej córki, która obciąga swojemu chłopakowi sam masz ochotę na podobną przyjemność płynącą z ust nastolatki.

Wreszcie: napisy końcowe

Możesz żyć z muzyki albo geometrii,
ale sport im lepiej zostaw. Dotknij gwintu
sięgając po gitarę. Szanuj ludowe gusła,
jak „dystans do siebie” czy „moim własnym zdaniem”.
Niech płyną rzewne dźwięki! Unikaj gazowników!

Wychodzisz. Przyglądasz się uśmiechniętej parce. Myślisz sobie: „on jest zadowolony, ona jest zadowolona”. Uświadamiasz sobie, że słowo „zadowolony” podobnie jak „pracuje” lepiej brzmi bez przeczenia. Dziś ani jutro nie będzie rewolucji. Nie będzie zmiany, strajku – żadnych gwałtownych przeobrażeń. Obiecujesz sobie jednak, że od jutra będziesz miał „więcej dystansu do siebie” a każdą wypowiedź będziesz zaczynał od słów: „moim własnym zdaniem”. Tego, że należy mówić pełnymi zdaniami oraz, że nie należy zaczynać wypowiedzi od „a więc” – tego już się dawno nauczyłeś. Teraz pora na przyswojenie nowych treści z podręcznika do Inżynierii Społecznej. Jesteś na tyle duży, by je zrozumieć.

Kategoria: Bez kategorii | 33 komentarze »

Otwarta prośba do Romka Kaźmierskiego

9 października, 2010 by

.
Cześć Romek,

dawno się nie czytaliśmy. Ale mniejsza o sentymenty. Mam prośbę – otwartą i szczerą – przyślij mi swoje wiersze z 75′ – chodzi o mi o twój debiut „Bezpieczna odległość” (ta ksiązka jest nie do kupienia ani do wypożyczenia przynajmniej w mojej szerokości geograficznej). Będzie mi szalenie miło jak wyślesz (koniecznie w pdf, doc, rtf) na adres email. Jeżeli mnie olejesz będzie mi ciepło.

głowa do góry
marek

Kategoria: Bez kategorii | 18 komentarzy »

Jan Polkowski, Cantus – to bardzo dobra droga

7 października, 2010 by

.

Jako czytelnik mam określone oczekiwania w stosunku do współczesnej poezji. Kiedy sięgam po książeczkę z wierszami zaczynam w niej poszukiwać nonsensu, bełkotu czy też objawów literackiego ogłupienia. Zwykle znajduję to, czego szukam ale od czasu do czasu – czyli tak, jak to w bajkach bywa – nie znajduję nic. Popadam w takich sytuacjach w dziwną nerwowość gdyż wiem, że mam do czynienia z takim casusem, kiedy to muszę wykazać się powagą.

Cantus Jana Polkowskiego jest zbiorem tekstów, które ze wszech miar zasługują na powagę oraz uwagę. Ta publikacja, to bez wątpienia trafiona inwestycja redaktorów Wydawnictwa a5 – ale mimo, że Polkowskiemu udała się trudna sztuka pisania wierszy, to stwierdzam że nie jest to poezja dla mnie.

Bo mi się podobają takie wiersze:

Dzisiaj wielki bal w Operze!
Sam Potężny Archikrator
Dał najwyższy protektorat
Wszelka dziwka majtki pierze

Jan Polkowski pisze inne wiersze. Pisze bardziej plastycznie – obrazowo:

(…)

Umarł diabelski wiek. Nie będzie zadośćuczynienia. Pokolenia
przesypują się przez dłonie kapłanów
nicości, przez nasiąkniętą śmiercią
klawiaturę Bacha.
Żaden alfabet nie ma w sobie dość sił by przebaczać.
Inaczej niż pięciolinie i niepodległe
nuty.

(…)

[podróż do Święcian]

Autor tomiku Cantus pisze swoje wiersze ładnie. Buduje zdania z taką samą finezją z jaką profesor matematyki zapisuje zdanie: 1 + 2 = 3. Jednak czy ktoś zna profesora matematyki, który napisał (lub napisałby) taki oto wiersz:

Przez ul. Zdobywców,
Przez Annasza, Kajfasza
Przez Siwą, przez św. Tekli
I Proroka Ezdrasza

Przez Krymską, Kociołebską
Przez Gnomów i przez Dziewic
Przez Mysią, Addis-Abebską
I Łukasza z Błażewicz

Przez Czterdziestego Kwietnia,
Przez Bulwary Misyjne –
Jadą za miasto wozy
Asenizacyjne.

Z facjatki budy drewnianej
Tłusta panna wygląda:
– Która godzina, gówniarzu?
– Piąta, kurwo, piąta…

Cantus jest zbiorem wierszy, do których – jak to mawiał mój kolega – nie można się przyjebać. Sporadycznie pojawią się tu i ówdzie perełki w stylu:

Splatają się: słone powietrze, szorstka rosa i chłodne dłonie (pragnienie)
Wiatr bezszelestnie wyrywa się z ust (***)
Strach sztywniejący od mrozu i dotknięty wstydem (powodzianie)
Ciemna, niema truskawka łopoce bezgłośnie (***)

Ale chociaż na temat „bezgłośnego łopotania” w polskiej poezji współczesnej można napisać przynajmniej 2093. doktoraty i tyle samo habilitacji to wiersze Polkowskiego są faktycznie dobre. Oto przykład:

(…)
Budzę się z bólem serc moich dzieci
Wokół nieruchome oddechy woskowych figur podróżnych.
Blakną, majaczą na korytarzach, w przedziałach, nikną
w cieniu obok kolejowego nasypu.
Już nigdy nie wyruszymy dalej,
ani do W. ani gdziekolwiek.
Szary śnieg? piasek? przysypuje pociąg.
Ziemia przygasa, pokrywa się drżącym popiołem.
Zapamiętale, zawzięcie zapada się w sobie,
przemienia w wiatr, głuchy gwizd
drutów wysokiego napięcia, sen ciężkiego
dymu, zawodzenie zamkniętych dworców.

[mgły, ścierniska]

W tym momencie należałoby zebrać wszystkie superlatywy, którymi współczesna krytyka literacka zwykła obdarzać każde wydane dzieło poetyckie, zebrać i opatrzyć wspólnym mianownikiem: „Jan Polkowski, Cantus, wydawnictwo a5, Kraków 2009”. To pierwsza i historycznie niepowtarzalna okazja – zgodziłbym się z Maliszewskim, Winiarskim i innymi supermanami polskiej krytyki.

Ale mimo wszystko wiersze Polkowskiego mi się nie podobają (chociaż mimo czysto subiektywnego niepodobania się potrafię docenić ich obiektywną wartość jako wierszy bardzo dobrych).

Bo mi się podobają takie wiersze:

Bo patrzcie! Patrzcie, jaka sensacja!
Brawo dyrekcja! Co za atrakcja!
Gąsienicą hipopotamową,
Glistą, na miarę przedpotopową,
Na salę wpełza tłusty Jaszczur,
Czołg złotociekły, forsiasty praszczur:
Szczurząc i wsząc, i pchląc wspaniale,
Książę Karnawał wjeżdża na salę!
Tajniaki z tyłu, tajniaki na przedzie
Mlaskiem, człapem, wijąc się, jedzie,
Pełznie smoczysko – a na nim okrakiem
Goła, w pończochach, w cylinderku na bakier,
Z paznokciami purpurowymi,
Z wymionami malowanymi
Z szmaragdowym monoklem w oku
Z neonową reklamą w kroku
Skrzecząca szlagiera:
„Komu dziś dać?
Komu dziś dać?
Komu dziś dać!
Wierzga na gęstym pieniężnym potoku
Promieniejąca Kurwa Mać!

Człowiek czytający wiersze odkrywa przede wszystkim siebie samego. Poezja jest zaledwie pomostem, po którym się przechodzi na drugą stronę przepaści. Taka podróż można odbyć tylko jeden raz – pomost znika i człowiek jest skazany na dożywotnie spędzenie czasu z samym sobą. Wiersze Jana Polkowskiego to bardzo dobre wiersze, ale ten pomost, który zbudował mi autor zboru pt. Cantus zupełnie mi nie odpowiada. To dobra droga, ale nie dla mnie.

Kategoria: Bez kategorii | 15 komentarzy »

Tomasz Piątek, Wąż w kaplicy (dzień drugi i czwarty)

4 października, 2010 by

.
Dzień drugi.

Obiekt zachowuje się normalnie. 02.X: godzina 11.16 obiekt wchodzi do toalety. 11.22 wychodzi.

– czytałaś?
– słucham?
– czytałaś Piątka.
– no czytam.
– i co?
– na razie mnie nie rzuca na kolana. on pisze w taki kretyński sposób, nie lubię takiej prozy. Wiesz co on zrobił, wciągnął trochę suchego kakao do nosa i kaszle (to o synku). jest przerost formy (to o książce)
– to znaczy?
– wiesz co, to mi przypomina jakieś pisarstwo, kogoś. Ale nie potrafię póki co powiedzieć czyje. Tak jakbym normalnie… nie wiem dlaczego mi się to kojarzy z Blaszanym bębenkiem Grassa. Nie mogłam jej przeczytać. A tutaj, tak jakby był podobny język.
– znasz niemiecki?
– co?
– czy znasz niemiecki?
– no troszkę.
– po niemiecku czytałaś Grassa?
– no co ty.
– to skąd wiesz, że podobne?
– słucham?
– skąd wiesz, że podobne?
– bo po polsku czytałam Grassa… ekhm, znaczy się starałam się przeczytać.
– to znaczy się, że polski przekład jest podobny?
– yhy

(po 5 minutach)

– a ty uważasz, że wszyscy w komisjach Noblowskich czytają książki w oryginale?
– ale ty nie jesteś w komitecie Noblowskim
– no dobrze, ale ty mi zasugerowałeś, że powinnam czytać Grassa w oryginale.
– ja cie nie pytałem o Grassa, tylko o Piątka. No to jak z tym Piątkiem?
– ten Piątek na piątkę to nie jest. Jak dobrze wiesz, nie czytam dużo polskich pisarzy współczesnych, i tylko dlatego, że mnie poprosiłeś, to robię to dla ciebie.
– zachowuj się jak królik doświadczalny i nie pyskuj mi tu.
– to musisz mi dać najpierw marcheweczkę.
– wieczorem.

Dzień czwarty.

04.10 (Obserwacja: zakładka na 27. stronie książki.)

– o czym jest ta książka
– nie pytaj mnie jak mam kaca
– zdajesz sobie sprawę…
– że co
– że to literaci czytają, o czym jest książka Piątka?
– właśnie doszliśmy do głównego bohatera. Podmiotem lirycznym…
– masz mówić naturalnie a nie jak Maliszewski.
– kto to jest Maliszewski.
– Dobrze, że nie wiesz, mów dalej.
– Ehmmm
– Nie stękaj, tylko opowiadaj. Trochę o fabule.
– Najpierw musi być fabuła, żeby o niej opowiadać.
– Dobra, dobra
– Może później mi się w głowie przejaśni.

Kategoria: Bez kategorii | 10 komentarzy »

Tomasz Piątek, Wąż w kaplicy (W.A.B. 2010)

1 października, 2010 by

.

Cel eksperymentu: Ustalenie wpływu oddziaływania psychofizycznego tekstu na organizm żywy
Królik doświadczalny: moja ukochana jeanette
Bodziec: 200. stronicowa książka w pomarańczowo-czarnej okładce pt.”Wąż w kaplicy” (Autor: Tomasz Piątek)

Dzień pierwszy.

– kochanie
– co
– kupiłem ci książkę.
– mi?
– tak
– po co?
– bo teraz będziesz moim królikiem doświadczalnym.
– co?
– jajco! mówię, że teraz będziesz moim królikiem doświadczalnym. dam ci książkę do przeczytania. ty sobie odłożysz ją do kibelka, na półeczkę i będziesz ją normalnie, bez pośpiechu czytała, a ja będę obserwował jak ta książka wpływa na twoją fizjologię, na psychikę, na zmiany behawioralne.
– całkiem cię pojebało.
– nie przeklinaj. mówię serio. będę z tobą przeprowadzał wywiad. będę pytał o to jak się czujesz po przeczytaniu kolejnych części, czy ci się podoba, czy nie co byś zmieniła, a co zostawiła. wszystkie pytania byłyby na temat twoich emocji związanych z książką.
– a co to za koleś? twój poeta ze strony?
– to mój kolega, wpisywał się na historiach
– przecież ty nie masz kolegów
– racja, ale Tomek o tym nie wie i nie musi wiedzieć
– dobrze pisze?
– nie wiem. sama się przekonasz, ty lubisz te sensacyjki okraszone łaciną Krajewskiego, ta książka to prawdopodobnie także kryminał.
– pokaż. 29,90!? tyle zapłaciłeś? jak to będzie tak głupie jak wiersze tej blondyny, z której się nabijałeś…
– jakiej blondyny?
– tej, która pisała, że śmierć przez umieranie lekka nie jest
– przez utopienie.
– jeden chuj
– nie przeklinaj
– ale jak to będzie takie głupie, to po pierwszych stronach odkładam.
– dobrze.

Doświadczenie

– jak ci się podoba książka
– to jest ta.., ta zakładka
(wyjmuje zakładkę z książki)
– normalnie nie wzięłabym jej do ręki, bo ma ohydnie pomarańczowy kolor.
– no dobrze, a co jeszcze o książce jako o obiekcie fizycznym. nie czytaj jej, co o niej możesz jeszcze powiedzieć bez czytania.
– brzydka.
– a jak autor ci się podoba
– sympatyczny. dla mnie kazdy facet krótko ogolony jest sympatyczny.
– nie za gruby
– jasne, że tłusty
– przespałabyś się z nim
– nie
– dlaczego?
– no bo mi się nie podoba
– a co ci się w nim nie podoba, przed chwila powiedziałaś, że sympatyczny.
– co przed chwilą powiedziałam?
– że jest sympatyczny
– to, że jest sympatyczny nie oznacza, że bym się z nim przespała.sympatię z seksem łączy jedynie „s”.
– nie sil się na dowcipy, masz być moim królikiem doświadczalnym i odpowiadaj jak królik.
– mam inne zajęcia, muszę deskę w sraczu zmierzyć.
– zanim zmierzysz, powiedz: czy książka jest poręczna?
– jak zwykła książka. chociaż ostatnio lubię te w miękkich okładkach, bo można je zgiąć i włożyć do torebki i nie są takie ciężkie. ale widzę, że tę szybko się będzie czytać, bo ma duże litery.

Kategoria: Bez kategorii | 25 komentarzy »

Bogumił Staszek, Eroticon

1 października, 2010 by

.

Tu miał być kolejny tekst o wierszach ochotnika, który wysłał do mnie tomik korzystając z dobrodziejstw zakładki KONTAKT. Godność ochotnika: Bogumił Staszek, tytuł dzieła: Eroticon. Tekstu jednak nie będzie bo jest to tak zbiór tak kiepskich wierszy, że każda literka mojego komentarza a nawet określenie: „to gówno” – w tym akurat przypadku (jak nigdy wcześniej) byłoby niebywałą nobilitacją dla przesłanego dzieła.

Ludzie, czy wy nie macie sumienia? Za grosz godności? Czy nie mieliście ojca, który w odpowiednim momencie w życiu powiedział wam: „Szanuj się”? Jak można pod płaszczykiem poezji – która sama w sobie jest czymś niezwykle szlachetnym – przemycać kuriozalne ambicje? Zamiast nękać wydawców, krytyków i czytelników można przecież wybrać bardziej humanitarną drogę: zabijać ludzi. Zabijać nożem, strzelać na ślepo, mordować dopóki kula policyjnego snajpera nie zniszczy waszych mózgów. Ten sposób zyskiwania sławy jest o wiele bardziej skuteczny i mniej uciążliwy dla otoczenia niż upychanie piramidalnych wręcz głupot w wersy, strofy a w końcu – w okładki.

Jest taka stara wiejska technika bezbolesnego przechodzenia chłopców przez inicjacje seksualne. Polega ona na tym, by wybrać tłustą maciorę i założyć jej na dupę czarne, koronkowe stringi w rozmiarze XXL. Tak ucharakteryzowaną lochę zamyka się w pomieszczeniu z młodzieńcem na około piętnaście minut. Po wszystkim, zanim otworzą się drzwi chłopiec jest już mężczyzną.
Bogumił Staszek być może nigdy nie miał doświadczeń z żywą świnią, jednak jego dzieło – Eroticon – niczym nie różni się od śmierdzącej chlewem świni, na którą naciągnięto stringi.

Kategoria: Bez kategorii | 9 komentarzy »