Otwarta prośba do Romka Kaźmierskiego

9 października, 2010 by

.
Cześć Romek,

dawno się nie czytaliśmy. Ale mniejsza o sentymenty. Mam prośbę – otwartą i szczerą – przyślij mi swoje wiersze z 75′ – chodzi o mi o twój debiut „Bezpieczna odległość” (ta ksiązka jest nie do kupienia ani do wypożyczenia przynajmniej w mojej szerokości geograficznej). Będzie mi szalenie miło jak wyślesz (koniecznie w pdf, doc, rtf) na adres email. Jeżeli mnie olejesz będzie mi ciepło.

głowa do góry
marek

Kategoria: Bez kategorii | 18 komentarzy »

komentarzy 18

  1. parminito:

    Marek, tak czytam hmn od jakiegos czasu i zastanawiam sie, czys Ty czytal kiedys „Przeciw poetom” Gombrowicza. Sadze, z racji pokrewienstwa ideologicznego hmn ze wspomnianym tekstem, ze powinienes. Moglby on w moim przekonaniu stanowic kościec tego, skadinad slusznego konceptu bloga.

  2. marek trojanowski:

    W ogóle nie poznałem Gombrowicza jako pisarza, ale tylko trochę jako człowieka. Czytałem „Gombrowicz w Argentynie”. Nic więcej. Z tym „przeciw poetom” to dziwna historia jest. Otóż kilka lat temu na jednym z portali publikowałem części swojej Antymitologii właśnie pod tytułem: „Przeciw Poetom” – nie miałem wówczas nawet świadomości istnienia takiej książki, nie wspominając o znajomości treści.

  3. Roman Knap:

    Marku, ty bardzo lubisz i szanujesz Mirkę Szychowiak, prawda? I słusznie :))) Szczerze mówiąc, ja też ją lubię, to moim imho jedna z najcieplejszych poetek znanych mi z netu. Bliska mi nawet, bo sięgająca po magię, po radosną czułość.
    Dlatego zawsze starannie i z przymilnością witam jej teksty i komentarze na necie.

    No i teraz chodzi mi o ten jej tekst z liternetu:

    „Marysia Skowronek”

    (Autor: m szychowiak, Gatunek: Proza, Dodano: 10 października 2010, 13:17:52)

    Marysia Skowronek siedzi obok mnie na murku, kamieniem stuka w puszki po piwie, zgniata dokładnie, żeby wiecej się zmieściło na jej dziwacznym, kombinowanym z różnych pojazdów – wózku. Rzadko ma czas, by ze mną przysiąść, ale dzisiaj szybciej się zmęczyła – znalazła gdzieś trochę złomu i już zdążyła zapakować zardzewiałe rury, jakieś przypalone rondle, zwoje drutu. Zatargała to wszystko do domu, a teraz robi porządek z puszkami, które przywiozłam jej ze wsi.

    Skowronek to był chłop, kochana. Pracował na trzy etaty żeby w domu nic nie brakło. Mówił mi: kupię ci Marysia kolczyki i suknię z kołnierzykiem w szpic. Taki był staranny ale czasu na mnie mało miał, to i nie dziwne, że jedno tylko urodziłam. No, kochana – coś za coś.

    Marysia Skowronek z ulicy Polnej, Marysia malutka, jak pani Łyżeczka z bajki. Legenda miasteczka, królowa wysypisk i miejsc magicznych, gdzie skarby czekają specjalnie na nią. Kolorowa plamka w szarym pejzażu, mknąca z wózkiem po ciemnych zakamarkach, moja przyjaciółka – lek na bóle duchowe i inne. Wieczna poszukiwaczka przedmiotów pozornie niepotrzebnych. Pomarszczona i jasna jak słońce.

    Patrz kochana, ile ci Chrystusków naniosłam: połamane, biedne, wygrzebane. Temu Jezuskowi to nogi umyłam, taki był brudny, że aż strach. I bez rąk. Świat się przewraca, żeby do śmieci najjaśniejszego wywalać, jak niepotrzebnego kalekę. A ty się nie śmiej. Myślisz, że przez co te wojny i tyle trupów na świecie? Już się w nic i nikomu nie wierzy. Bóg to wszystko widzi i płacze

    Nad malutką rzeczką siedział dziadek z babką, babka utonęła do góry kuciapką – śpiewa, a raczej drze się Marysia, idąc drogą, a ja za nią. Spod fioletowej mycki z pomponem błyszczą roześmiane, ciemne oczy. Jak ona lubi mnie zgorszyć i zawstydzić! Dwie wariatki idą drogą i drą się jak najęte. Skrzywione ciotki dewotki widząc nas, przechodzą na drugą stronę, a Marysia się przeciąga i jeszcze głośniej krzyczy w moją stronę: życie jest kurwa piękne, kochana!
    ……………

    Jak już powiedziałem, lubię Mirkę Szychowiak, wierzę jej tekstom, bo wydają się niezakłamane, szczere, prostoduszne. I tym razem ujęła mnie swoją bohaterką – panią Skowronek, kobietą, złomiarką, bohaterką spoza marginesu czy tez raczej spoza norm. I oczywiście ujęła mnie okazaniem tej pani swojej przyjaźni. I chociaż tekst Mirki Szychowiak „Marysia Skowronek” mógłby zostać napisany lepiej, bo akurat jest napisany nienajlepiej, to jednak przemilczmy te sprawy, i zajmijmy się wyłącznie bohaterem, pogodnym stosunkiem autorki do bohaterki, jej deklaracją przyjaźni dla niej, sympatii i czułości.
    Otóż ten brzydko napisany tekst Mirki Szychowiak przypomina mi, że ja też znam jednego bohatera spoza norm, spoza marginesu. Jest nim Wiwaldi. I napisałem o nim. I podobnie darzę go olbrzymią przyjaźnią i czułością, że aż postanowiłem tu na twojej stronie hmn złożyć dar pani Mirce Szychowiak, czy też raczej Marysi Skowronek, i przedstawić jej Wiwaldiego. Życząc obu paniom wiele pogody ducha i wytrwałości w tym co uśmiechnięte :)))

  4. Roman Knap:

    Dodam jeszcze, że „Wiwaldi” jest moim manifestem! A moja przyjaźń dla Wiwaldiego jest tak wielka, że nie przyjmuję żadnej krytyki! Żadnej!

  5. Roman Knap:

    .
    WIWALDI

    Pani Mirko Szychowiak
    Gdzieś zaginął Wiwaldi!
    To dla mnie szok, ale naprawdę zaginął! I nie mogę dotąd zrozumieć, jak to się stało, ale klnę się, że go znajdę!

    Otóż z okna mojego domu mam widok na część placu. A zresztą, nie ma co długo nawijać, skróćmy rzecz do meritum – jest plac, jest postument, i jest Wiwaldi!
    Wiwaldi codziennie przychodził na ten plac, wchodził na postument i każdego dnia czytając z kartki wygłaszał manifest, codziennie nowy, a tak naprawdę to Wiwaldi odczytywał na cały głos, niczym orędzie do mieszkańców placu, każdy manifest literacki, jaki tylko kiedyś ogłoszono drukiem. Każdemu manifestowi poświęcając jeden dzień. Jeden odczyt. Och – jeden piękny, przepiękny odczyt! Bo gdy Wiwaldi wchodził na postument i wyciągał kartki np. z przepisanym na nie akurat na ten dzień manifestem Bruno Jasieńskiego „Do narodu Polskiego”, to nagle objawiało się w Wiwaldim to wszystko, co sprawia manifest – donośny głos, uniesienie, zaangażowanie! A wszystko to do tłumu (który się zresztą nigdy nie zebrał).
    Doprawdy, zdatny to był człowiek do manifestowania :)
    I chociaż było w Wiwaldim wiele rzeczy rażących (niedomycie, lekkie prześmierdnięcie), to jednak każdy manifest w jego ustach brzmiał potężnie, jak kazanie księdza z ambony, jak odzew, głośno, tubalnie, że och, trzeba by mieć serce z kamienia, żeby słysząc go, nie mieć nagle serca z manifestu!
    Wiwaldi tak wygłaszał te wszystkie manifesty, że doprawdy z każdego wydobył jego maksimum :)
    I wygłaszał je codziennie. O dowolnej pogodzie. Zupełnie nie licząc się z porą roku. Nie opuścił więc ani dnia. Wygłaszał manifesty z wytrwałością, godną manifestu :)
    A pogoda nie śpi :)
    Wiwaldi więc pojawiał się na postumencie codziennie, wygłaszał nowy manifest, a potem znikał. A na drugi dzień wracał i znowu wdrapywał się na cokół, trzymając w ręku nowy manifest. Och, czego tam nie było – Manifest techniczny literatury futurystycznej, Manifest suprematyzmu, Wyobraźnia bez drutów i słowa, Manifest z Chelsea Hotel, „Do młodych, my młodzi”, „Metafora teraźniejszości”, „Czego chcemy”, Pierwszy manifest surrealizmu, Deklaracja Biura Poszukiwań Surrealistycznych, Traktat grupy z 25 maja 1951 „Heute”, Manifest futurystów, Manifest akmeistów, Manifest Awangardy Krakowskiej, Manifest OuLiPo itd itd itd. Wiwaldi ledwie co wygłosił jeden manifest , a tu już patrzy drugi dzień, więc dawaj, na drugi dzień drugi manifest, a tu już czeka kolejny i dzień i manifest. I sam nawet byłem w szoku, bo w sumie nie wiedziałem, że manifestów jest aż na tyle mnóstwo dni :)
    A wszystko zaczęło się w pierwszy dzień wiosny. Wiwaldi wtedy po raz pierwszy wszedł na postument i odczytał z niego „Symbolizm” Moreasa. A pogodę miał piękną!

    Co do pogody na drugi manifest, to i dziś bardzo miło ją znajduję :)
    Co zaś do pogody podczas 3 manifestu – och, chyba nie będzie już w tym roku piękniejszej! :)
    4-go manifestu było słońce – a czegóż więcej manifestacji potrzeba?
    Paru kolejnych manifestów nie słyszałem, nie wychodziłem z domu, a pogodę mierzyłem z okna, na ślepo, padało…

    10 dnia nasz manifestant zdawał się być gotowy na wichurę, ale ta przyszła w nocy i podczas 11 manifestu pogoda była w miarę, więc żadnego w tym dniu dla manifestu nieszczęścia nie znajduję :)
    Znowu przez parę kolejnych manifestów pogody nie czułem…

    17 manifestu wysłuchałem (chyba był to „Confiteor”), ale pogoda była taka, że od Tomaszki dostałem sms`a „Roma, głupia kurwo, i gdzie są te deszcze, że nie przyjechałaś?”. I taka pogoda zatrzymała się do jutra.
    Zapewne to sam 19 manifest zamienił pogodę nie do poznania!
    20 dnia pogoda też była taka, że ratuj się kto może, ale to manifestu nie odwiodło od manifestowania :)
    Następnego manifestu dodałem Wiwaldiemu otuchy, że jutro będzie lepiej :)
    22 manifest miał jak wiatr – otwarte ramiona.
    Pogoda przy 23 manifeście miała coś na kształt pogody :)
    Podczas 24 manifestu pogoda w końcu była pogodna.
    Pogoda zaś przy kolejnym manifeście przepisała pogodę z wczoraj.

    Pogoda z 26 manifestu była tajemnicza aż do wieczora. Korzystając więc z tego, pozostawię też w sekrecie powody, dla których przez parę kolejnych manifestów nie wyjrzałem przez okno. W każdym bądź razie gdzieś począwszy od 45 manifestu pogoda była cudowna :) I tak się ugruntowała na parę kolejnych manifestów.

    W trakcie 52 manifestu ci wszyscy, co boją się deszczu wskoczyli do wody :)
    Podczas 53 manifestu zaczęło grzmieć.
    Ale już 54 manifest pogodę miał sprzyjającą.
    Tymczasem nic jeszcze nie zdążyło obeschnąć a tu znowu deszcz i 55 manifest zmókł.
    Kolejny się jednak rozpogodził.
    Przez kolejne 3 manifesty było coraz cieplej.
    Od pogody podczas odczytywania 60 manifestu przekazuję Pani, Pani Mirko Szychowiak, pozdrowienia :)
    Niech nie odejmie uroku pogody przy 61 manifeście fakt, że jej nie pamiętam :)
    62-ego manifestu pogoda mogłaby być wzorem pogód :)
    Co do pogody podczas 63 manifestu to noszę ze sobą jej petit ami w pamięci komórki, och, taka była śliczna :)
    Zaprawdę, a taka pogoda, jaką miał 64 manifest, och, taka pogoda godna jest pójść do nieba! Więc nie lękam się o jej zbawienie :)
    Potem też było arcysłonecznie, więc doprawdy – afrontem byłoby zostawić taką pogodę w takim stanie, tylko z 65, 66 i 67 manifestem, a bez festynów!
    Podobnie przy kolejnych manifestach, pogoda była nader żywa, ochże jak grzało, jak grzało słońce, a więc i czasu do stracenia nie było, wysłuchiwałem tylko początek manifestu i zaraz w te pędy ruszałem na kąpielisko :)
    79 manifest to ten, w którym naszemu Wiwaldiemu listek figowy starczył za całe odzienie :)
    Potem wyjechałem na urlop…

    Och, jakże mi pięknie było usłyszeć 101 manifest w pełnym słońcu!
    Od pogody przez kolejne manifesty zalatywało piwem i rożnem :)
    Potem wziąłem L4 i znowu wyjechałem na balety.
    Gdy wróciłem na 132 manifest, to onże, „Więcej o manifest”, okazał się suchy jak patyk :)
    Tak piękna pogoda udzieliła się jednak jej wrogom, którzy pragnąc gorąco, wypragnęli ochłodzenie właśnie akurat na „Czym jest klasycyzm?”.
    Tymczasem wziąłem kolejne L4 i chciałem znowu jechać, ale potrzeba do tego pogody, której tego dnia akurat zabrakło, więc tylko posłuchałem sobie 134 manifest.
    Ciężkie upały zelżały bez burzy, ale nie bez 135 manifestu!
    Co do pogody przy 136 manifeście, to zeszłego manifestu też taka była. I kolejnego też. I kolejnego.
    Pogoda podczas 139 manifestu była. Była i tyle. Bo więcej się już o niej nie mówiło. Jak też o 12 następnych.
    152 manifest – och, tego dnia rozrzucono prochy z urn – były 4 wiatry :) A ja wziąłem L4 :)
    Pogoda przy kolejnym manifeście zapaprała mi buty.
    Ale już następnego manifestu, 154, słota zamieniła się w swoje deminutivum – słotkę? Brudziła mi podeszwy przez 4 manifesty.
    Potem, no cóż, w takim dniu jak kto czeka, to pogoda mu czekanie dłuży. Ale nie na 159 manifest! Bo Wiwaldi oczywiście był i go odczytał :)
    160 manifest – och! nawet nie wiem, jaka wtedy była pogoda. Straciłem pracę…

    Potem ocknąłem się, wyszedłem z domu i słucham, a tu już 196 manifest! Chyba neolingwistów, bo och, patrzę, a tu neopogoda :)
    Pogoda przy 197 manifeście zdaje się, dodała do siebie inne pogody. Więc potem znowu zaszyłem się w domu. I nic, nic dalej nie wiem…

    224 manifest otrzymał pogodę tak okrutną, że byłem pełen obaw, czy ją zniesie. Uff, zniósł ją :)
    Dla 225 manifestu słońce wyszło tylko na chwilę. To wszystko, co mogło :)
    Żadnego słońca nie dopatrzyłem się podczas 226 manifestu.
    Pogoda przy kolejnym manifeście miała w sobie słynny chłód i słynną małosłoneczność ministra Colberta.
    228-ego manifestu wysłuchałem tylko ja! Doprawdy, pogody jesienią mają mniej świadków :)
    Począwszy od 229, manifesty zaczęły poznawać boleść piździawy.
    Przy manifeście 230-tym to nie była pogoda, to był trup pogody – ktoś go złożył na placu.
    Potem przymroziło bardziej, nie wyściubiałem więc nosa z domu. i nie wiem nic, nie wiem nic…

    Zimno było 247 manifestowi.
    Ale kolejny, och! kolejny manifest, 248-ósmy, zrobił się bielutki jak śnieg! :)))

    No i właśnie, wczoraj ci wychodzę z domu o zwykłej porze i nie mogę uwierzyć własnym pięknym oczom – postument pusty! Zero Wiwaldiego! Wszystkich już rozpytałem i nikt nic nie wie! A bez Wiwaldiego to ja w ogóle nie wiem, jaka jest pogoda! Naprawdę.

  6. Marat Dakunin IP: 83.31.203.240:

    Pięknie Pan skończył na 248 nakazach halachy. Kości będą policzone :) Ciekawe..widzę, że nie tylko ja się nudzę.

    P.S. Witam gospodarza.

  7. Roman Knap:

    Panie Maracie

    To nie nuda, tylko po prostu czyste szaleństwo, którym zawirusował mnie Wiwaldi :)

  8. Marat Dakunin:

    Panie Romanie,
    Zapuściłem mój notarikon wywiodę gdzież on ten Wiwaldi

  9. Roman Knap:

    Panie Maracie

    Uff, bardzo wielce Panu dziękuję, że włączył się Pan w poszukiwania Wiwaldiego. Wiwialdiego oprócz Pana bowiem poszukują też inni mieszkańcy naszego placu tj. księżna d`Ęą (i jak to ona, szuka go przez lorgnon), Wbajkostrzelec La Pif-Paf (i jak to on, szuka go przez celownik), Diabeł Wiadrowy (och, nie zna go Pan jeszcze, ale może niebawem pozna, i on jak to on, szuka Wiwaldiego nad rzekami), Anioł Grabarz Ludzkich Serc (też Pan go nie zna, otóż on – wyjawię to Panu – jak to on, szuka naszego bohatera po cmentarzach), zulusik czaka (i on jak to on – „ja szukać Wiwaldi pod wszystko zwisająca gałąź”) oraz Fikołek Trzepakowy. To ciekawy, osobliwy plac :)))
    Ale czy uważa Pan, ze notarikon wystarczy?
    Szuka Wiwaldiego również kolejny mieszkaniec placu – Pan Moc, i ten chyba coś wie, bo doniósł mi, że:

    „Z uwagą oddałem się lekturze o Wiwaldim, (…), sarkając po trosze na ludzką bezmyślność. Tak, Panie Romanie! Na bezduszność! Tak, Panie Romanie! Na niewrażliwość muzyczną. Ustawić Wiwaldiego na placu! Cóż za arogancja!
    Nie dziwię się, że zniknął, ale o tym za chwilę.
    Przecież Wiwaldi powinien stać na rondzie. Na rondzie!
    Och, gdyby stał na rondzie, nie przyszłoby mu do głowy zniknąć. Stałby nieporuszony, z opływającym go sznurem samochodów. Zielone, czerwone, żółte, białe, zielone, czerwone, żółte, białe – taktowałby, zadowolony z miejsca, jakie zajmuje. A i dla innych użytkowników ronda ta sytuacja byłaby dogodniejsza dla kontemplacji postaci Wiwaldiego. Mogliby nieprzerwanie, cykl za cyklem, dzień za dniem, jedna pora roku za drugą, okrążać rondo, niestrudzenie. Stopa na gaz, nieduży, taki na dwójkę, i wokół ronda kręciłoby się niezbyt pospiesznie życie. Naturalnie zdarzałyby się i zmiany tempa. Ale tu już, wiadomo, pogoda miałaby swój wpływ.

    Chciałem wysnuć tu Panu historię zniknięcia Wiwaldiego, opisać dramatyczne wypadki, jakie miały miejsce w Katowicach na Placu Chrobrego (Wiwaldi używając przemocy fizycznej dokonuje zaboru mienia – przejmuje ogiera, na którym siedzi Marszałek Piłsudski). Chciałem opisać szaleńczą podróż przez Polskę, kiedy jeździec – ścigany przez specsłużby – kieruje wierzchowca ku Suwałkom. Chciałem pokazać szok mieszkańców Suwałk, którzy rano znajdują cokół, gdzie dotychczas stała Maria Konopnicka z towarzyszącym jej dzieckiem, niekompletny, bez Konopnickiej. Chciałem opisać bek piaskowcowego dziecka, z którego nie można wydobyć żadnej sensownej relacji na temat tego, co się zdarzyło. Chciałem się przekonać, czy dałoby się dziś wycisnąć prawdziwą łzę z czytelnika, wciskając mu na chama łzę piaskowcową. Chciałem wreszcie zakończyć tę opowieść przebitką na – pogrążonych w cichej rozmowie nad jeziorem – Wiwaldiego i Konopnicką, podczas której poetka uzupełnia dane pogodowe, posiłkując się perspektywą meteoheliocentryczną („Co słonko widziało”). Ale porzuciłem ten pomysł jako nierównający się Pańskiej relacji manifestacyjnej. Niegodny towarzyszenia jej, Panie Romanie. Wpadłem więc w szał i zdemolowałem pokój. Mało mi było. Ruszyłem na korytarz i przewróciłem dwa regały. Jeszcze mało. Wyszedłem z domu, przewracając napotykane śmietniki. Wciąż mało. Spiąłem się w sobie i przewróciłem supermarket z ludźmi i dostawą towaru. Ulżyło nieznacznie. Wpadłem na pocztę i wsadziłem do skrzynki pocztowej listonosza i dwie kasjerki. Potem przechodziła kobieta, którą znam z widzenia, więc powiedziałem jej uprzejmie „dzień dobry”, uchylając kapelusza – i dawaj zaraz babę do skrzynki! Ooch, poczułem się o niebo lepiej. Poszedłem do kiosku i kupiłem prasę codzienną. Wróciłem pod pocztę i wrzuciłem prasę do skrzynki. Żeby nie czytali listów! A już zwłaszcza tych od pani de Sevigne :))))”

    Tyle mi doniósł Pan moc.
    Panie Maracie, ale poszukiwania, mimo wszystko, wciąż trwają. I owszem, bardzo liczę na to, ze Wiwaldi się kiedyś odnajdzie. Bo bardzo tęsknię za nim…

  10. Roman Knap:

    Marek, no i jak tam, bo wszyscy jesteśmy cholernie ciekawi – czy Każmierski był łaskaw ci odpowiedzieć i przesłać pożądany tomik?

  11. Marat Dakunin:

    Wgłębię się jutro w Pana szerokie eksplanacje, chwilowo radzę jednak odżegnać się od ronda, gdyż ronda to wymysł diabelski

    (za: http://www.milosierdzie-boze.com/)
    dział: przepowiednie, menu po lewej

    To byłem ja, Marat II kategorii

  12. Roman Kaźmierski:

    Nie Panie Marku nie przekażę Panu „Bezpiecznej odległości”.
    Przepraszam, z szacunkiem – Roman K.

  13. marek trojanowski:

    Romku, nie masz mnie za co przepraszać.

  14. Roman Kaźmierski:

    Wiem, że nie mam za co Cię przepraszać :-) Staram się być jedynie uprzejmy.

    A debiutanckiej książeczki ma jeden egzemplarz.

    (Nawiasem: czemu chcesz ją mieć/ czytać???)

  15. Roman Kaźmierski:

    Powtórzę pytanie: dlaczego chcesz Marku przeczytać stareńką „Bezpieczną odległość”?

    Jako że jestem bardzo uprzejmy, posyłam Ci jeden krótki wiersz z tego tomiku:

    XXX

    Rezygnacja nie jest wyrazem
    zniewolenia.
    Zniewolenie nie wyraża
    rezygnacji.
    Podnosisz jedną rękę do góry,
    poddajesz się w połowie

  16. marek trojanowski:

    Romek, wybacz zwłokę – rozmyślałem nad odpowiedzią. Doszedłem do wniosku, że chcę przeczytać „Bezpieczną odległość” gdyż ty chcesz, by „Bezpieczna odległość” była czytana. Twoje chcenie spowodowało moje. Tak to wygląda.

  17. Roman Kaźmierski:

    Marku, wciskasz mi dziecko w brzuch – skąd Ci przychodzi do głowy wmawianie mi, że ja chcę, by ta książeczka „była czytana”?
    O moim chceniu nie masz żadnego pojęcia (projektujesz na moją osobę swoje potrzeby/pragnienia)

    „Tak to wygląda”, że Cię zacytuję:-)

  18. marek trojanowski:

    Chcesz prawdę? zatem niech będzie:

    umieściłem wpis „Prośba do Romana Kaźmierskiego…”, bo się martwiłem o ciebie. Zaniepokoiła mnie twoja dłuższa nieobecność na nieszufladzie, na rynsztoku. Zdążyłem cię poznać i wiem, że tylko śmierć może ciebie powstrzymać przed publikowaniem swoich wierszy. Nawet kiedy obrażony na cały świat ogłaszałeś odejście z różnych portali literackich, to zwykle wytrzymywałeś od 3. do 7. dni. Jednak ostatnio zamilkłeś – i to na długo. Za długo jak na ciebie.

    Wiedziałem, że jeżeli tli się w tobie najmniejszy choćby ogarek życia, to czytasz hmn. Dlatego postanowiłem wyciągnąć do ciebie swoją ciepłą, życiodajną dłoń – sprowokowałem ciebie do odpowiedzi, ożywiłem ciebie niczym Jehuda Löw ben Bezalel swego golema. Bo nazajutrz po moim wpisie, uaktywniłeś się, opublikowałeś kilka tekstów na nieszufladzie i rynsztoku. Ba! zdążyłeś się nawet obrazić na kilku komentatorów. Czyli jesteś w formie.

    ps.

    Zwróć uwagę jak piekielna jest to analogia: ty i golem, ty nie możesz żyć bez pisania, on żył dzięki zapisanej fiszce wetkniętej w usta.

    ps. 2
    cieszę się, że żyjesz Romku. Poważnie.

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?