.
Dychotomie, alternatywy oraz zdania w stylu: jak nie pizda to robaczek od początku istnienia tego rodzaju świata ludzkiego, które określa się mianem kultury, wytworzyły nieskończenie wiele punktów odniesień, nieskończenie wiele perspektyw wartościowania, z których każda może nieskończony zbiór kryteriów to jest takich zdań, które aby były pozytywne, muszą korespondować w klasycznym sensie aedequatio z rzeczywistością, w odniesieniu do której są stosowane jako kryteria oceny.
Wśród tej bezsprzecznej mnogości istnieje jeden, szczególnie ulubiony i intensywnie eksploatowany przez polskich wieszczy punkt widzenia i wartościowania, który określić można jako:
Sza chamy! Pan patrzy!
Na początek kilka wyjaśnień:
1) Każdy polski wieszcz jest wytworem miasta, przestrzeni miejskiej. Nieważne czy dorastał w stolycy (sic!), moszcząc się wygodnie na salonach ministerialnych, które odwiedzał we wczesnym dzieciństwie w towarzystwie towarzysza genseka papy, niani, lub hrabiny mamy; czy też by basałykiem poczętym w zaciszu śląskich familoków, majtasem z wiecznie usmoloną mordą z której przebijał blask oczu i błysk śnieżnobiałego uzębienia.
2) Każdy wieszcz, jeżeli jest wieszczem a nie poetą, dokarmia Wenerę. Są na to dwa sposoby:
A) Udaje się do takiego miejsca w mieście, o którym wszyscy wszystko wiedzą, ale o którym, nikt nic nie mówi a w każdym mieście jest przynajmniej jedno takie miejsce i wybiera sobie dziewczynę z syfilisem. Kupuje wino i jeżeli poważnie traktuje swoją misję wieszczenie, jeżeli na serio traktuje proroctwa Miłosza, pani profesorki z liceum, pani Jadzi z Ośrodka Kultury, w którym debiutował, to bez chwili zastanowianie decyduje się na uświadomiony krok nietzscheański. Szybikiem obala winko, zostawiając trochę na dnie dla towarzyszącej mu damy, której bieliznę przeżarły wszędobylskie prątki, i kiedy ta wysysa resztki z flaszki, on ma już jest po drugim orgazmie i dla odmiany wpycha jej penisa do nieumytej pupy, w nadziei że tu będzie ciaśniej, że poczuje siłę stosunku, że doświadczy istoty jebania w dupę czyli tego, o co wstydził się poprosić każdą dotychczasową wycackaną kochankę. Kiedy dama odstawia flaszkę, on niczym rasowy wieszcz chwyta ją za włosy i mówi językiem szekspira:
– A teraz majdir nadstaw ryj, spuszczę się na twarz.
Kiła pozostawiona sama sobie, atakuje w pewnym momencie centralny ośrodek nerwowy. Biogramy artystów z epoki przedpenicylionwej dostarczają nierzadko dowodów, że kiła zbliżała niejednokrotnie do takich form transcendencji, do których nawet bogowie nie mają dostępu. Jednakże, jak każda kochanka rodzaju żeńskiego, tak i kiła ujawnia swoją moc jako crudelitas karze swoich kochanków śmiercią. A wiadomo, po śmierci jeszcze żadnemu poecie nie udało się napisać wiersza, dlatego poeci-wieszcze w większości wybierają sposób na Wenerę B.
B) Ten sposób na Wenerę niesie z sobą mniejsze ryzyko niż metoda A, ale jest nieproporcjonalnie bardziej bezpieczny. Dlatego to ten właśnie opcja B jest tak popularna wśród wieszczy polskich poszukujących tematów na wiersz czyli, używając żargonu natchnieniowców: natchnienia.
Metoda jest prosta:
Wsiada się do autobusu PKS / MZK albo kupuje miejscówkę, w którymś ze śmierdzących składów PKP, na którym, ktoś dla jaj wymalował sprejem napis: ICE, i jedzie się na wieś.
Po przyjeździe, gdy stopa wieszcza zetknie się z dziewiczym podłożem, na którym nawet Dżej Pi Tu nie odcisnął swoich mięsistych warg, ciało i umysł wieszcza przeszywa rodzaj prądu metafizycznego. Wieszcz jako mieszczuch czuje jednocześnie dystans i jedność. Przechodząc obok jedynego spożywczego na wsi, pod którym grupka stałych klientów w kufajkach celebruje wino, podając sobie flaszkę z ręki do ręki w przekonaniu, że któryś z nich ma moc samego Nazarejczyka i że być może rozmnoży życiodajną substancję, wieszcz jak nigdy do tej pory dostrzega dystans jaki dzieli go od reszty gatunku. W tej chwili wie, że jest inny, że nie należy do nich.
Kiedy do jego uszu dobiegają rytualne, niemal obrzędowe słowa:
– Kurwa, jak on ją jebał hehehe!
– Kto? Heniek?
– Heniek z Mariuszem na spółe
-Pierdolisz?
-To kurewka!
– Nie gadaj, Jadzia jest porządku, nie ma się do czego przypierdolić
– Dlatego się jebie z każdym hehehe. Skocz po winko
Wiesz polski, który mimo woli uczestniczy w tej mutatis mutandis mszy, dostrzega w tej prostocie sacrum. Nie obrzydza go estetyka tego miejsca, w tych nieogolonych twarzach, bladych spojrzeniach, bezzębnych uśmiechach, w tych kufajkach z błyszczącymi rękawami od potu i baboli widzi świętość, którą natychmiast chce przerobić na wiersz. Wie, że to jego szansa na kolejny tekst, że w końcu musi zapełnić tych kilkanaście, kilkadziesiąt stron tekstu, które zamówił u niego wydawca. Dlatego pospiesznie sięga po karteluszki, które zawsze ma przy sobie, na wypadek, gdyby go znienacka napadło natchnienie, następnie zapisuje wiersz.
Przedstawiony sposób B na Wenerę też, podobnie jak sposób A, nie jest pozbawiony wad. Oto niektóre z nich:
– Wydawcy znają świetnie ową metodę pisania i nie za bardzo chcą drukować wiersz o tematyce bukolicznej, zwłaszcza że literatura roi się od tego typu tekścideł.
– W trakcie eskapady na wieś można, co nie jest rzadkie, spotkać innych znajomych poetów-wieszczy z miasta, którzy również poszukują natchnienia między chłopami polskimi. Trudno wykombinować wymówkę, usprawiedliwienie dla swej eskapady na łono natury, tym bardziej że na polskiej wsi łono natury zostało zastąpione użytkiem dotowanym unijnie, na którym trawa rośnie pod kątem 90 stopni względem podłoża.
Wieszcz Jacek Gutorow nie zdecydował się na eksperyment magistralny i nie umówił się na randkę z krętkiem bladym w zaciszu równie bladego światła latarni. Wiedział jednak, że jako wieszcz aby nie wypaść z obiegu, z salonowych dyskusji o literaturze polskiej, o współczesnej poezji i sosach majonezowych w sałatkach rautowych, które treściowo były bardziej twórcze i interesujące niż debaty o kolejnych czterdziestostronicowych zeszycikach-debiutantów z Biura Literackiego, musi jednak wydać jakiś tomik. Dlatego też wieszczowski instynkt, podskórna potrzeba bycia salonfaehig, zmusiła go do wyjazdu na wieś, w celu dokonania fachowych, lirycznych, poetyckich obserwacji, które następnie wydał pod zbiorczą nazwą Linia życia (Kraków 2006).
Oto, co Jacek Gutorow zobaczył na wsi, w trakcie swego jednogodzinnego pobytu. Relacje z pierwszej ręki, wraz z tłumaczeniem. Czyli Jacek Gutorow rozmawia z panem Wiesławem Wemborkiem, jednym z mieszkańców wsi, który ma tylko 40 arów pola, na którym sadzi ziemniaki, cebulę i marchew dla królików, które hoduje na mięso:
Jacek Gutorow (J.G.):
-słońce rzucało ścięte romby / i trójkąty (preludium)
Wiesław Wemborek (W.W.):
– Gdzie? Co? Jakie kurwa romby?
J.G.
– Rodzaj instytutu liści, niewątpliwie. Bo szło się / pod górę / z gałązki na gałązkę (preludium)
W.W.
– Chłopie, wypiłeś dopiero pół wina a pierdolisz jak ja po 3 flaszkach
J.G.
– A wszystko przez ten słoik z miodu/ stojący na półce w sieni, skaleczony / drzazgą słonecznego światła (rekolekcja)
W.W.
– Czesiu do kolegi obok zobacz, to przez metyl. Ślepnie chłopina, ślepnie. Wpierw romby i kwadraciki, teraz drzazgi świetlne. Nie wolno pić wódki z meliny od grubej Barbary. Ona go od ruskich kupuje.
Czesiu
– No.
W.W.
– Jacek, nie odpierdalaj nam tutaj numerów. Pij jak masz pić i nie strasz. My cię na pogotowie nie zawieziemy. A karetka też nie przyjedzie. Nie da rady przejechać po tej drodze, znowu Kazik będzie ją wyciągał traktorem
J.G.
– Ma za sobą długi pusty tunel/ niedokończonych zieleni, zadr, ran (kompozycja)
W.W.
– Żaden tunel, tylko droga się rozmokła. Asfalt mają u nas dopiero za trzy lata położyć
Czesiu:
– Daj mu spokój Wiesiu, chłop z miasta szybko się najebał. A mówią, że ci z miasta to lepsi hehehhe
J.G.
– Tkwisz uparcie w tej nieruchomej pozie (kompozycja)
Czesiu:
– Kto kurwa tkwi? Że niby ja? Pierdolnąć ci? Co?
W.W.
– Daj mu spokój, pijany jest. Czesiu, daj
J.G.
– Biegniesz wstecz / jak zagadka, ku własnym początkom (kompozycja)
W.W.
– Jacek, jak ty coś złego na mnie mówisz teraz albo na Czesia, to ja sam ci przyjebie zaraz. Odwołaj to!
J.G.
– Woda podchodzi, łasi się do stóp (lekcja rysunku)
Czesiu
– Skąd wiesz, że u nas była powódź w zeszłym roku?
W.W.
– Jacek nie zmieniaj tematu, tylko odszczekaj to, że się cofam wstecz, czy tam biegnę, czy tam inna tautologia. Odszczekaj, bo pożałujesz!
J.G.
– Luka w biografii powietrza (kilka fotografii)
Czesiu:
– Wiesiek, coś się do niego przyjebał. On ma dość, chłopina ululał się na amen
W.W.
– Ja? Przyjebał? A jak ty się przyjebałeś, to co? Mi nie wolno? W końcu to ja go pierwszy zobaczyłem i do mnie pierwszego zagadał. To mój poeta z miasta, a nie twój. Znajdź sobie swojego!
Czesiu
– Wiesiek, ty nie zadzieraj ze mną, nie zadzieraj. Bo jak do mnie przyjedzie poeta, to nawet ci butelki nie dam zobaczyć, ty.
J.G.
– Studnia w sadzie, otwarta na zieleń nieba. / W wodzie odbite marzenie w drodze w górę (Kilka fotografii)
W.W.
– Ciiii, Czesiu, poeta ma wizje. Zamknij się i słuchaj. Nasz wieszczu ma wizje!
J.G.
– I jeszcze stróżka milczenia (Kilka fotografii)
-biały blask z wystrzępioną rosą (Kilka fotografii)
– Na przykład brzozy. Ich światło rozszczepione / na gałązki (akwarele dla Grzegorza)
– ich pnie rozmazują się / jakby gestom wiatru towarzyszył powidok (akwarele)
– niebo, obwód wyjęty nagle z pieca pogody (akwarele)
– rynnami / spływa pierwsze światło (akwarele)
– przysypiają zasypani deszczem uniesionych / brwi (wirginaliści)
– Twarze napotkane jakby w pośpiechu / nie płacą frycowego marmurowym blokom / ziemi (tiepolo)
– żółte miasto odzyskuje wzrok (niedokończony przekaz)
– listy / pisane bez powiek, bezzwrotne. (smuga)
– resztki dnia robią bokami / nad linią horyzontu (***)
Czesiek
– Wiesiu, ja wiem, że to twój poeta, ale jeżeli on dalej będzie w takim transie, to on się może już z tego transu nigdy nie wydostać. Pamiętasz jak było z tym poetą, którego Roman przyprowadził?
W.W.
– Eee, tamten od Romana, to się najpierw tydzień w lesie błąkał. Z głodu nażarł się wilczych jagód i dlatego się z transu nie wydostał.
Czesiek
– No nie wiem, Wiesiek, sam nie wiem
W.W.
– Dobra, na wszelki wypadek spadamy. Weź mu zrób rewizję w portfelu, niech chłopak wie, że był na wsi. Za świeże powietrze i takie wizje, to trzeba wybulić.
Czesiek & W.W.
– He, He, He, He
J.G. do policjanta, który przesłuchiwał poetę na okoliczność wiadomego zdarzenia:
– We śnie był horyzont, a nad nim tajemnica historii życia (późny kwartet)