Ilionowski: wiersz, który mi się najbardziej podoba

29 grudnia, 2008 by

.
droga w lewo
droga w prawo
dokąd mnie prowadzisz drogo

kroki dwa
kroki trzy
jestem tu, gdzie jesteś ty

idę sam
tara ram
tara ram

Kategoria: Bez kategorii | 2 komentarze »

Pauza na zastanowienie. Słonimskiego ciąg dalszy. Pani Bieńczycka

27 grudnia, 2008 by

Zanim użytkownicy tego bloga napiszą kolejne posty o najnowszej poezji polskiej, proponuję jeszcze raz pochylić sie nad ubiegłowiecznym Antonim Słonimskim w dalszym ciągu niestety aktualnym:

(…)W Nowej Kulturze” ktoś niezdarny i anonimowy wystąpił przeciw mnie w obronie T. Różewicza. Głównym argumentem niezdarnego było, że nie mam prawa krytykować utworu, któremu krytyka literacka przyznała zgodnie wysoką rangę artystyczną.
Odkąd to panowie awangardziści powołują się na uznanie krytyki? Trochę to tak, jakby heretyk i skandalista tłumaczył się, że jego utwór jest dozwolony przez cenzurę i otrzymał imprimatur Kościoła. Nowatorom bardziej jest do twarzy, gdy skarżą się na brak uznania, niż gdy chwalą się nagrodami państwowymi.
Na jakąż to krytykę literacką powołuje się ten niezdarny z Nowej Kultury”? Gdzież są ci krytycy, których czyta inteligencja dzisiejsza? Smażą się we własnym sosie małe sitwy i kliczki polonistyczne. Nie jestem w swojej opinii odosobniony, podobnie myśli wielu, ale nie każdemu się chce wchodzić w konflikt z mętniakami, którzy solidarnie rzucają się na każdego, kto wytknie im to mętniactwo, bo ono warunkuje ich istnienie. Pozwolę sobie przykładowo podać parę fragmentów listu, który właśnie otrzymałem od bardzo wybitnego profesora uniwersytetu. (Nazwisko znane redakcji.) Pisze do mnie: Nie mogłem sobie odmówić przyjemności odczytania Pańskiego felietonu ze Szpilek zespołowi mego seminarium polonistycznego na Uniwersytecie Warszawskim. Studenci również mieli satysfakcję słuchając zwięzłych, prostych, naturalnych i dlatego celnych Pańskich sformułowań o dzisiejszej publicystyce i polonistyce. Była to również krótka pokazowa lekcja porządnego pisania po polsku. Sztuki rzetelnego stylu literackiego… Tak jest, jak Pan pisze. Żaden szanujący swój czas człowiek nie może już czytać zarówno mętnych liryk współczesnych, jak i mętniejszych jeszcze, załganych w bełkocie i bladze zawijasów stylistycznych renomowanych i utytułowanych krytyków dzisiejszych…”
I jeszcze jedno. Wszystko, co w Nowej Kulturze” napisał niezdarny, mniej lub bardziej mija się z prawdą. Zarzuca mi, że nie uznaję jakoby teatru absurdu”. Nie wiem, co to jest teatr absurdu”, ale jestem od początku entuzjastą Mrożka. Nie uznaję jakoby Białoszewskiego. O pierwszym tomie tego poety wyrażałem się bardzo życzliwie. Nie uznaję jakoby malarstwa abstrakcyjnego. Jeszcze w roku 1955 razem z Sandauerem występowałem w obronie tego malarstwa. Prawdą jest, że nie uznaję złego malarstwa abstrakcyjnego i nie uznaję monopolu abstrakcji. Jedna pozycja tylko w artykule niezdarnego jest prawdziwa. Nie uznaję terroru udziwniaczy.
Cmokierstwo awangardowe doprowadziło do zaniku wszelkich kryteriów. Wyścig udziwniania dopchnął tak dobrze zapowiadającego się poetę jak Białoszewski do nieartykułowanych bełkotów. Drukuje się wszystko, co może się wylegitymować brakiem sensu. Życie Warszawy” podało niedawno dość typowy i charakterystyczny fakcik. Do literackiego dodatku Nadbrzeże poetów ktoś wysłał cykl sonetów. Jako człowiek pedantyczny na osobnej kartce załączył spis tytułów: Odbicie, Zwrot, Pojedynek, Kotwica, Noc, Cisza, Mgła, Przybycie, Sen. Autor ciekaw był, czy te sonety wydrukują. Wydrukowali. W całości. Ów spisik tytułów. Jako supernowoczesny wiersz!”
(…)(…)Teatr Narodowy dał znowu niezwykłe widowisko. Zdawało się nam, naiwnym, że po Fauście” lub Burzy” nic gorszego nie zobaczymy, ale nie docenialiśmy sił fatalnych, drzemiących w sumiastych i brodatych głowach rządzących tą budą dyktatorów. Miasto łoży parę milionów rocznie na podobne wyczyny i nazywa się to akcją kulturalną. Szkodnikom i niedołęgom daje się grube pensje i ordery w kraju, w którym starzy, zasłużeni literaci przymierają z głodu, w czasach gdy najświetniejsze pióra zaprzęgnięte są do groszowej pracy. W chwili gdy książka polska przestaje dosłownie istnieć, departament sztuki ma w swoim budżecie dwadzieścia tysięcy na wspomaganie literatury, a Teatr Narodowy obniża smak i hańbi literaturę, topiąc krociowe sumy, za które jakże wiele można by dobrego zrobić w Polsce! Jeśli jest czas sanacji moralnej, musi się znaleźć czas i środki na zlikwidowanie tego nadużycia. Pewnie, że jest rzeczą ważniejszą dla sfer dzisiaj rządzących oczyszczenie wojska i administracji, ale trzeba zrozumieć doniosłość sanacji stosunków artystyczno-kulturalnych. Rząd musi znaleźć chwilę czasu, aby się tym radykalnie zająć. Myślę, że pisma w rodzaju Głosu Prawdy”, zamiast drukować wierszyki p. Baranowskiego lub recenzje p. Hiża, mogłyby zabrać głos w tej sprawie.(…)

Kategoria: Bez kategorii | 12 komentarzy »

Edward Pasewicz Dolna Wilda. Poezja męsko – męska. Pani Bieńczycka

26 grudnia, 2008 by

Dobrze pamiętam moment debiutu Zdzisława Jaskuły, gdzie niemal identycznie zaanonsowano go w miesięczniku Poezja ponad trzydzieści lat temu:

Debiutancki tom Edwarda Pasewicza, co z perspektywy czasu widać jeszcze wyraźniej, należy niewątpliwie do najznakomitszych dokonań polskiej poezji na przestrzeni ostatnich lat.

Jak widać, koło sztafety poetyckiej pokoleń kręci się bez przestojów.

Sięgam po ten zbiór wierszy w innej kolejności, niż powstał po omawianej na blogu tu przez Marka Trojanowskiego książce th, wydanej po trzech latach od debiutu. Wystepuje tam ten sam obiekt wzdychań podmiotu lirycznego, imiennik Marka i związek kochanków tkwi w chronicznym, bądź permanentnym poetyckim opisie.
W th jest to ze względu na muzyczną strukturę równo podzielonych zwrotek hymn na cześć tych szalenie trudnych relacji męsko męskich.

W Dolnej, traktującej raczej o fascynacji i zakochaniu podwórzowym fabuła wierszy rozpięta jest między kochankami czystym opisem tej dzielącej ich, bądź, zależnie od nastroju, łączącej, przestrzeni.
Poeta nie chce uronić ani kruszyny z tych chwil przyjemnej fascynacji miłosnej i to się czytelnikowi udziela i jest to bardzo piękne. Czuje się autentyczne pożądanie, tęsknotę i pragnienie bliskości ukochanego w jakiejkolwiek bądź postaci, co uwiarygodnia romans i czyni go nieziemskim. Nie wiem naprawdę jak to jest w związkach homoseksualnych, gdyż obiekt westchnień jest notorycznie zdradzany z innymi obiektami wielokrotnie zdradzanymi i jak czytam o monogamicznych dozgonnych związkach np. Allena Ginsberga z Peterem Orlowskim, to tym bardziej nie wiem, jak to jest.

Jakkolwiek to jest, trzeba wrócić do roboty poetyckiej Edwarda Pasewicza, dzięki której kochanków na modłę ubiegłych wieków unieśmiertelnia.
Niestety, żadna recenzja sieciowa badań mi nie ułatwia, a książka doczekała się drugiego wydania i jest często omawiana. Jakub Winiarski znajduje w niej rysy i pęknięcia – zdumiewające, podczas gdy w o wiele słabszych pozycjach dokumentuje tylko ich nieskazitelność. Natomiast w momencie, kiedy naprawdę przydałby się telefon do autora z zapytaniem, czym jest dla niego tytułowa Wilda, czytelnik skazany jest na detektywistyczne poszukiwania na własną rękę.
Fascynacja poetycka najprawdopodobniej dotyczy więc podwórkowego przyjaciela dzielnicy Wilda w Poznaniu z wspólnej ulicy leżącej w dolinie Warty o tej samej nazwie.
Marek składa się z bardzo subtelnych spojrzeń opisującego go podmiotu lirycznego, jest niewidoczny natomiast dla czytelnika, a jednak jego wszechobecność można doświadczyć. Zachodzi bardzo wartościowy proces sakralizacji tej miłości, mimo szorstkiego obejścia i jakiegoś pisania mimochodem bez wpadania w euforię i egzaltację. Kochankowie spotykają się w poznańskich kawiarniach, knajpach, ulicach i mieszkaniach, równocześnie poetycko Edward Pasewicz dokumentuje otoczenie rzecz umiejscawiając w planie miasta. Przedmioty szeleszczące fistaszki porzucone w krzakach, witki wierzbowe, śnieg, wspólne chłopięce rytuały – może związane z zaślubinami, dozgonną przyjaźnią:

(…) Teraz, kiedy palimy ubrania i papiery
i jest minus dziesięć stopni wciskamy się
w tę biel, jakby była ogromną poduszką. (…).
(MAŁE LITURGIE)

to wszystko jest wpisane w poetycki opis. Jednak bardzo konkretny, czytelnika kusi wałęsanie się kochanków po ulicach Poznania, po czasie, po spotykanych obiektach, twarzach zindywidualizowanych postaciach. Ta oszczędność opisu i asceza zawsze jest bardzo pojemna, widać u poety nadmiar zauważonych, wartych ujawnienia doznań i ta selekcja twórcza, przeprowadzana z rozwagą, jednak jest z żalem rezygnacji. To w sumie bardzo witalne wiersze, mimo, ubóstwa i jakiejś nostalgii i smutku.

(…)Tik-tak, pamiętam błoto i kamyk,
lustro i sznurek, tabletkę, tapetę, i ułamek zęba.
Drukarenkę, na której z gumowych liter
układałem twoje i moje nazwiska. (…)”
(DRUKARENKA GŁODU)

Te wiersze są poetyckim mikrokosmosem, budowanym bardzo konkretnie, realistycznie, z dbałością o wydobycie z pamięci każdego ułamka rzeczywistości który zakotwiczony w strofach je uwiarygodnia i promieniuje na inne już nie tak łatwe domniemania i uczuciowe przestrzenie. Są to nazwiska sąsiadek, ich zgony, witryny sklepowe, obiekty architektoniczne, wspólne wycieczki kochanków poza miasto.
Być może Edward Pasewicz decydując się na w sumie bardzo prosty zabieg poetyckiego opisu różni się właśnie tym od swoich poetyzujących rówieśników, że nie wydziwia i skromnymi środkami rejestruje chociaż coś, co go otacza.
Jak w życiu – wszystko błyskawicznie się komplikuje, miłość chcąc nie chcąc przeradza się w nudę i perwersję, ale jeszcze nie tu nie w tym tomiku, gdzie hołd złożony młodzieńczej miłości staje się trwałym, nienaruszalnym, poetyckim zapisem.

Kategoria: Bez kategorii | 4 komentarze »

Pauza na zastanowienie. Grafomani sieciowi. Pani Bieńczycka

25 grudnia, 2008 by

W związku z otrzymywaniem, pod pozorem składania życzeń świątecznych – mailowych połajanek – jakobym pastwiła się z sadystyczną przyjemnością nad osobami niezwykle pożytecznymi w literackim świecie portali internetowych, sprawdziłam w felietonach Antoniego Słonimskiego, kim był za jego czasów osobnik niemal identyczny do tego, jakiego nieustannie w sieci spotykam:

(…) Każdy prawie z ludzi piszących zetknął się kiedyś w życiu z grafomanami. Dzieje się to w sposób dwojaki, albo sam piszący jest grafomanem i styka się stale ze sobą, nie wiedząc, że ma do czynienia nie ze sobą, ale z grafomanem albo też nie jest grafomanem i wtedy musi się stykać z innymi ludźmi piszącymi, którzy są przeważnie grafomanami. (…)
(…) Grafoman-poeta to zjadliwe, podstępne, twarde, żylaste indywiduum, które nie cofa się nawet przed przemocą fizyczną. Grafoman taki, gdy przyjdzie do redakcji, zaczyna od żądań, bardzo bezwzględnych. Utwór swój musi przeczytać na miejscu. Poza tym prosi o przysyłanie pisma, aby mógł się zapoznać”, i uzależnia swoją współpracę od honorarium. Korektę musi zrobić sam. Odpowiedź, oczywiście pozytywną, musi mieć natychmiast, ponieważ wyjeżdża właśnie za granicę. Zagranica jest wtrącona dla zainteresowania, jakie powinna obudzić jego osoba. Wiersze mają zawsze cykle i wydrukować można tylko cały cykl. Tytuły są zawsze te same. Seledyny”, Oczami duszy”, Pastele”, Scherzo” i Kwiaty marzeń”. Ostatnio rocznik 1926 – 27 wprowadził nieco odmienne rodzaje, są to albo Kantyczki” albo też Sejsmografy duszy”.
Najgorszą zmorą życia staje się taki rękopis, zagubiony w redakcji. Grafoman, który delektuje się każdą swoją bytnością w redakcji pisma, nabiera praw do wtrącania się w najintymniejsze zakątki pracy redakcyjnej. Konferuje przez telefon, nachodzi mieszkania prywatne i w końcu, gdy rękopis się znajdzie, jest tak rozwścieczony, że składa w charakterze zemsty nową piramidę poezyj, nowel i dramatów. Grafoman taki zwykle już kiedyś drukował wiersze, na dowód czego wyciąga z kieszeni i pokazuje stary, zatłuszczony numer Bluszczu”, Kuriera Warszawskiego” lub Trubadura”. Czasem kapituluje i nie odzywa się przez parę miesięcy, by nagle zjawić się osobiście w mieszkaniu w czasie, gdy mamy gościa. Wtedy przedstawia się nieznajomym mu osobom i wtrąca się z arogancją do rozmowy. Czasem grafomani starają się trafić przez podstawione osoby. Przychodzi, na przykład, starszy jowialny jegomość i pokazuje na ćwiartce papieru ołówkiem poetycznie opisane męki kwiatów, które nie mają czym oddychać.
Jak się panu zdaje wiele on ma lat?
Sześć, siedem” myśli człowiek z całą naiwnością.
Dwadzieścia jeden skończył we wrześniu powiada taki ojciec niezwykłego dziecka. Potem następuje wtajemniczanie w dzieje dzieciństwa autora wiersza o braku powietrza. On nie wie, że ja panu te wiersze przyniosłem. On by nigdy na to nie pozwolił. Kiedy miał sześć latek u nas na wsi, bo ja byłem kiedyś, mój panie, wcale zamożnym człowiekiem i gdyby nie Grabski otóż, gdy miał pięć latek niania powiada mu itd. Oczywiście, wszystkie te kategorie tyczą się grafomanów początkujących. Grafoman zaawansowany, ceniony, ba, nawet czasem sławny, to już temat wykraczający poza ramy mej kompetencji. Ciekawych odsyłam do podręczników historii literatury. (…)

Kategoria: Bez kategorii | 13 komentarzy »

Roman Kaźmierski, Sen odwykowy. Nadzwyczjane nic „albo” nic nadzwyczajnego

22 grudnia, 2008 by

.
Jeżeli filozofia ma być rodzajem kochania, to wyobrażam je sobie jako nieprzerwane trwanie między udami Uty Lepmer, kiedy ta siedząc na fortepianie (i przy jego akompaniamencie) śpiewała weillowskie Youkali. Taki rodzaj kochania, w którym estetyka miesza się z fizjologią; w którym dźwięk to m.in. jęk, krzyk, to bezwzględne zawieszenie głosu tak jakby dalszy ciąg nie istniał; w którym między ustami a skórą pojawiła się przepaść bezwzględna; w którym między podmiotem a przedmiotem istnieje przestrzeń ascetyczna, pierwotna zredukowana zaledwie do odcienia i kilku rzeczy; w którym kochanie jest technicznie perfekcyjne ale jednocześnie bezwzględnie nieobliczalne w kolejnych chwilach swego trwania.

Innymi słowy: jeżeli filozofia ma być rodzajem kochania, to musi być poezją. Sam Hegel także jako Hegel landmanowski kiedy wszelkie akademickie komentarze na chwilę ulegną zapomnieniu, przemówi jako poeta:

Dusza bez ciała nie byłaby niczym żywym.
I na odwrót. Zarodek nosi w sobie drzewo i
ma w sobie siłę jego, chociaż nie jest nim jeszcze.
Drzewo odpowiada całkowicie prostemu obrazowi
Zarodka. Jeżeli ciało nie odpowiada duszy
To musi być czymś nędznym.

/Hegel, Zas. fil. pr., 343/

Nie inaczej ma się rzecz z Martinem Heideggerem bożyszczem wszelkiej maści hermeneutów, którzy dali się uwieść urokowi daseinu.

Was besagt das Zeigen eines Zeichens?
Die Antwort ist nur dann zu gewinnen
Wenn wir die angemessene Umgangsart
Mit Zeigung bestimmen. Darin muss genuin
Auch seine Zuhandheit fassbar werden.
Welches ist das angemessene Zu-tun-haben
Mit Zeichen?

/Heidegger, S.u.Z., 79/

Historia filozofii uczy, że każdy filozof (o ile jest filozofem) jest poetą. Jednak problem z implikacją polega na tym, że jest jednokierunkowa. I tu pojawia się kwestia, która wymaga rozstrzygnięcia: czy każdy poeta jest filozofem? Albo inaczej: czy wartość prawdziwościowa zdania: Nie każdy, kto jest poetą jest filozofem jest 1 czy może 0.

Żeby zadość uczynić wszystkim błogosławionym, cichym, którzy łakną w domowych zaciszach sprawiedliwości, kwestię ową będę starał się rozstrzygnąć na przykładzie wierszy polskiego poety, o największych pretensjach filozoficznych. Poety, który domaga się doszukiwania w swoich tekstach oczywistych nawiązań do światowego nurtu heideggeryzmu; poety, którego tekstami zainteresowali się, fascynaci Heideggera oraz miłośnicy języka polskiego czyli: niemieccy hermenuci z Fryburga; poety, który przychodzi i odchodzi; poety, który domaga się by każdy jego tekst był komentowany na odcinku przynajmniej 50. postów; poety, który jest w stanie napisać 300 wierszy miesięcznie i się w ogólnie nie spocić w trakcie czyli na przykładzie wierszy Romana Kaźmierskiego opublikowanych w tomiku Sen odwykowy.

Wiersze Romana Kaźmierskiego, składające się na Sen odwykowy, są utrzymane w jednej poetyce, w której Kaźmierski tkwi od początku swojej drogi poetyckiej. To reporterskie migawki szybsze niż najszybszy istniejący flesz, zapisane w formie zdań doskonale autonomicznych, które następnie w dowolnych połączeniach składać się mogą na nieskończoną liczbę wierszy.

Z tomiku Sen odwykowy wynotowałem autonomiczne zdania zawierające spójnik albo (dlaczego z albo? dlatego, że jak nic nie wyjdzie z wątkami heideggeriańskimi, to może uda się z pierwiastkami kirkegaarderowskimi w poezji Kaźmierskiego):

Koniec października udaje początek świata / Albo koniec
(sen bajkowy)

Nadzieja / musi dużo trenować i tresować psa / dzieciństwa, żeby był szybszy. Niż samochód /
/ albo ta piękna dziewczyna / uprawiająca jogging i miłość francuską.

(sen dojrzały)

Bić albo nie bić. W twarz /albo kopnąć w kalendarz przemocy.
(sen gwałtowny)

Skończyć z ojczyzną / Da sobie radę albo nie
(sen odwykowy)

na wypadek upadku / albo wpadki
(sen relatywistyczny)

otwierając oczy albo odwrotnie
(sen telefoniczny)

Nie wiadomo / kiedy jest się za starym na to i owo / i za młodym żeby tak albo siak
(sen tradycyjny)

Żeby mi było bardziej do twarzy z twarzą. Albo / inaczej: zrozum mnie kiedy indziej, teraz jestem zajęty

(sen urodzinowy)

Mimo, że wersy / zdania / frazy Kaźmierskiego z charakterystycznym albo pochodzą z różnych tekstów składających się na tomik Sen odwykowy, w dowolnym połączeniu mogą śmiało funkcjonować jako osobny wiersz. Na przykład:

1)

sen albo sen

Koniec października udaje początek świata. Albo koniec
Nadzieja musi dużo trenować i tresować psa dzieciństwa,
żeby był szybszy. Niż samochód albo ta piękna dziewczyna
uprawiająca jogging i miłość francuską. Bić albo nie bić.
W twarz albo kopnąć w kalendarz przemocy. Skończyć
z ojczyzną. Da sobie radę albo nie na wypadek upadku
albo wpadki twierając oczy albo odwrotnie. Nie wiadomo
kiedy jest się za starym na to i owo i za młodym żeby tak albo
siak żeby mi było bardziej do twarzy z twarzą. Albo inaczej:
zrozum mnie kiedy indziej,teraz jestem zajęty

Jestem pewien, że każdy czytelnik znajdzie w tym zlepku coś dla siebie, coś czym się zachwyci, coś, co wprawi w rodzaj unikalnej refleksji. I za taką uniwersalność i autonomię wersów należy się Kaźmierskiemu pochwała. Każdy wers / fraza / zdanie, przez niego wymyślone ma taki stopień ogólności, że bez zgrzytów semantycznych funkcjonuje swobodnie w każdej istniejącej lub potencjalnej strukturze, jaką jest wiersz.

Pytanie jednak, na które staram się odnaleźć odpowiedź brzmi: czy każdy poeta jest filozofem (ewentualnie, czy zbiór potencjalnych falsyfikatorów dla zdania: nie każdy poeta jest filozofem, jest pusty). Czy tekst sen albo sen może funkcjonować w ramach specjalistycznego dyskursu filozoficznego?

Doświadczenie 1: (usuwanie enterów):

Koniec października udaje początek świata. Albo koniec Nadzieja musi dużo trenować i tresować psa dzieciństwa, żeby był szybszy. Niż samochód albo ta piękna dziewczyna uprawiająca jogging i miłość francuską. Bić albo nie bić. W twarz albo kopnąć w kalendarz przemocy. Skończyć z ojczyzną. Da sobie radę albo nie na wypadek upadku albo wpadki twierając oczy albo odwrotnie. Nie wiadomo kiedy jest się za starym na to i owo i za młodym żeby tak albo siak żeby mi było bardziej do twarzy z twarzą. Albo inaczej: zrozum mnie kiedy indziej,teraz jestem zajęty

Resultat:

Usunięcie enterów nie przyczyniło się do powstania tekstu filozoficznego.

Doświadczenie 2: (Interpunkcja sensotwórcza Piotra Czerniawskiego)

Koniec.
października udaje,
początek świata. A,
lbo koniec Nadziej,
a
musi dużo trenowa.
ć i tresować psa dz,
ieciństwa, żeby był.
szybszy. Niż samoc,
hód albo ta piękna d,
ziewczyna uprawiają:

ca jogging i miłość francuską. Bić albo nie bić.
W twarz albo kopnąć w kalendarz przemocy.
Skończyć z ojczyzną. Da sobie radę albo nie na
wypadek upadku albo wpadki twierając oczy a-

lbo odwrotnie. Nie wiadomo kiedy jest się za starym na to i owo.
i za młodym żeby tak albo siak żeby mi było bardziej do twarzy.
z twarzą. Albo inaczej: zrozum mnie kiedy indziej, teraz jestem.
Zajęty

Resultat:
już lepiej. Poetyka interpunkcji sensotwórczej Czerniawskiego sprawdza się. Początek tekstu i jego koniec mogą śmiało funkcjonować w sferze filozoficznej jako uwaga o charakterze alfaomegicznym. Jednak tekst jako całość, mimo niewątpliwego uroku, nie może równać się z najlichszym chociażby fragmentem z Die Fragmente der Vorsokratiker (Dielsa/Kranza).

O! Właśnie! Może należy spróbować odnaleźć istniejące, lecz zaginione analogie między poszczególnymi wersami Kaźmierskiego a zachowana spuścizną presokratyków?

Weźmy fragment Anaksymandra, i dla potrzeb dowodu przytoczę go w ojczystym języku Heideggera:

Anfang und Ursprung der seienden Dingen ist das Apeiron.
(DK, 12 B 1)

Z dzisiejszego punktu widzenie zdanie owo nie jest czymś niezwykłym. Jeżeli jednak uzmysłowimy sobie, że wymyślono je ponda dwa i pół tysiąca lat temu okaże się ono wynalazkiem na miarę koła.

Czy w tekstach Kaźmierskiego można odkryć podobne fragmenty, o podobnej wartości?
Przeszukując kolejne wiersze Kaźmierskiego czytelnik odkryje takie wersy:

Oszukujesz, czasie. Udajesz, że wystarczają prawdopodobieństwa
Człowiek człowiekowi widokiem. Zza szyby.

(sen zegarmistrzowski)

Niepokój z widokiem na mrok.
Zbliża się, oddala: jest.

(sen zimowy)

Wołanie, wywoływanie podobieństw
Jak w telewizji szeptać drukowanymi powtarzać ostrożnie kaleczyć językowe obcości.
(sen, dalsze ciągi)

a tu przykład rebusu, którego rozwiązanie będzie możliwe wówczas, kiedy ludzkość opanuje technikę wskrzeszania umrzyków, by dzięki temu powołać do życia Polaków, którzy rozpykali tajemnicę Enigmy:

Byle kto, pierwszy lepszy niż gorszy co dążył, nie zdążył Nawet na twoje milczenie się spóźnił

(sen nad ranem)

Podsumowując:

Kiedy Adorno przeczytał Heideggera napisał małą broszurkę: Jargon der Eigentlichkeit (GS, 6/1998), w której opisał mechanizm stosowany przez jego kolegę po fachu. Jego zdaniem zaskakujące neologizmy, zaskakujące mutacje związków frazeologicznych, które uczyniły z języka niemieckiego język heideggerianisch maja tylko jeden cel: oszukać czytelnika, by przemycić jakąś tam ideologię.

Nie podejrzewam Romana Kaźmierskiego, by przemycał jakąkolwiek ideologię jako poeta. Ale uważam, że te 5000 zdań, które wymyślił i w oparciu o które konstruuje kolejne swoje niezliczone teksty, mają jednak heideggerowską implikację: oszukują czytelnika, ogłupiają by nie spostrzegł się, że autor, który je wymyślił nie ma nic do powiedzenia. Każdy kolejny tekst, który publikuje Kaźmierski w oczekiwaniu na nieśmiertelność, na objawienie się całemu światu w heideggerowskim Lichtung potwierdza ową tezę. Ani Jan Trach ani nrml ani żadne inne wcielenie nie wymknie się z pułapki żargonu Kaźmierskiego.

nu-zajc-nu-pagadi.jpg

Kategoria: Bez kategorii | 5 komentarzy »

Maciej Woźniak, Obie strony światła. Technik od żarówek, świetlówek, neonów, latarni, lamp kobaltowych i innych

21 grudnia, 2008 by


Niezbadane są źródła natchnienia polskich działaczy lirycznych. Analiza zbioru złożonego z wszystkich literackich Owczarków, Wiśniewskich, Dehnelów, Padów und so weiter, a także z produktów oznaczonych logo Bargielska, Kuciak, Radczyńska itp., dostarcza czytelnikowi oprócz zabawy, także informacji o ewentualnych źródłach, z których czerpie polski poeta, w procesie pisania wiersza.

Na tym tle Maciej Woźniak nie wyróżnia się niczym. Jego tomik pt. Obie strony światła jest niezbitym dowodem potwierdzającym teorię, że polski wieszcz jest jak Makgajwer: z każdego rzeczownika jest w stanie uczynić motyw przewodni wiersza. W przypadku Woźniaka jest to rzeczownik światło.

Makgajwer potrzebował jedną tabliczkę gorzkiej czekolady, kultowy scyzoryk szwajcarski oraz gumę do żucia, by powstrzymać radioaktywny wyciek z uszkodzonego reaktora. Maciej Woźniak potrzebował światła z lapmki nocnej, która stoi prawdopodobnie na jego biurku, oraz świergotu słowików, które tylko Borowiczkach jest w stanie pokierować bezbłędnie palcem wskazującym, by ten uderzał w odpowiedni klawisz qwerty, żeby napisać kilkadziesiąt wierszyków na temat światła.
Technicznie rzecz biorąc Woźniakowi wystarczy jeden rzeczownik światło, by być wieszczem.

Jeżeli ktoś uważa, że na temat światła można napisać tylko, że jest i że jest takie śmakie lub owakie, jest w błędzie. I Maciej Woźniak jako poeta jest gotów każdego takiego ktosia jest gotów w każdej chwili wyprowadzić z owego błędu.

Oto niektóre pomysły Macieja Woźniaka na to, jak z rzeczownika światło zrobić nie tyle proste zdanie, ale twór liryczny – wers:

1) Światło, jasna szybo.
2) Światło, soczewko / szlifowana uparcie przez wieki.
3) Światło, strumieniu bijący ze źródła gwiazdy.
4) Światło, skalpelu tnący zwiotczałą skórę złudzeń.

W tym właśnie każdy z czytelników powinien zadać sobie w duchu pytanie: co to za światło? Może to jakieś cudowne światło, a nie made in osram.

Wątpliwości okazują się jak najbardziej uzasadnione, co potwierdza sam poeta. Okazuje się, że światło Woźniaka znalazłoby zastosowanie nie tylko na kanwie poezji, ale w zakładach precyzyjnej obróbki materiałów twardych, gdyż o czym informuje poeta: Światło, ty tak delikatnie, jak / nikt inny wygładzasz ostre rysy.
W zakładzie fryzjerskim też się przyda ten rodzaj światła, do rozczesywania włosów klientek, które światło rozczesuje, gdy splątane.

Światło Woźniaka ma inne zastosowania techniczne. Oprócz tego, że może robić za pilnik, papier ścierny, fryzjerskie zgrzebło do rozczesywania dredów, światło zdaniem poety doskonale spełni swoje zadanie jako ekwiwalent lateksowej waginy w wersji kieszonkowej, dmuchanej sztucznej lali czy też styranej dłoni. Okazuje się, że nikt tobie nie zrobi tak dobrze, tak czule jak światło: Światło, ty tak czule, tak bez śladu / ironii całujesz moje źrenice.
(List do światła)

Maciej Woźniak jako poeta wykazuje większe ambicje aniżeli wymyślanie różnych niestandardowych użyć światła. Dlatego w kolejnych tekstach sięgnie po wyszukane metafory o ładunku poetyckim zdolnym zniszczyć siedemdziesiąt Hiroszim. Oto one:

pobladłe witraże tęczówek
kościana obręcz werbla skóry
miękkie miotełki wiatru
spękane zwierciadło poezji (to jest nieśmiertelny szlagwort wszystkich śmiertelnych poetów polskich)
nagły dreszcz
przezroczyste wieko powietrza
(Zuzanna Ginczanka, list)
fale senności
ślepe promienie słońca
miedziana moneta pamięci
echo powraca wilgotnym, dusznym tchnieniem cembrowiny
(Leonor Fini)

Niemal wszystkie teksty Macieja Woźniaka z tomiku Obie strony światła nadają się na slogany reklamowe koncernów produkujących żarówki. To, co pozostanie po oddzieleniu owego niemal, jest świetnym materiałem na piosenki dla Anny Marii Jopek. W tym aspekcie wrażliwość Macieja Woźniaka odpowiada niedysponowanemu Poniedzielskiemu, który wymyślił dla żony Kydryńskiego tekst:
Ufamy światu a on nam jakby mniej. Ufamy światu, jak pąki kwiatów gdy jesień jeszcze hen. Ty idziesz świecie w świat i nie oglądasz się. Ja świata poza tobą nie widzę, najtrudniej kochać mniej.
Im dalej nam świecie do siebie, tym nam i mniej tęskno, za każdy gram manny niebieskiej płacę słoną rzeką (z płyty Nienasycenie)

Każdemu czytelnikowi, w ramach akcji: I ty możesz wieszczyć! proponuję zamienić rzeczownik świat na światło. Wartość estetyczna tekstu, który powstanie na skutek owej zamiany będzie porównywalna z każdym tekstem tomiku Obie strony światła.

Kategoria: Bez kategorii | 6 komentarzy »

Tomasz Pułka Paralaksa w weekend. Poezja nie tragiczna. Pani Bieńczycka

21 grudnia, 2008 by

Bliżej pokoleniowo Markowi do tej poezji i myślę, że swój tekst tu o niej wstawi, na razie ja się wypowiem, gdyż, oprócz już zaawansowanego wiekiem Karola Maliszewskiego nikogo starszego o niej głośno mówiącego nie znalazłam.

Czytając wszystkie recenzje na literackie pl. nie sposób opędzić się od nachalności lansowania Młodego Gniewnego, przywoływania znowu najwyższych lirycznych literackich autorytetów,w czym, jak wiadomo, celuje nasz blogowy ulubiony recenzent Jakub Winiarski.
Spokojnie.
Wiadomo, że przebić się trudno i jeśli nie zaistnieje się skandalem czy kontrowersją – a tu na dodatek połączeniem wyjątkowej urody z perwersyjną ordynarnością w wypowiedziach – to poetę zadepczą i do głosu dojść nie dadzą.
Przypatrzmy się więc, co objawia dziewiętnastoletni poeta, któremu starcza inteligencji na tyle, by nie pisać w tym wieku żenady i by nie pisać od serca własnego, ale od zupełnie obcych serc.
W ten sposób preparowano poezję, szlifując ją najczęściej w domach znaczących literacko poetyckich homoseksualistów lub starych poetek, którzy w przerwach miłosnych uniesień uczyli poetyckiego rzemiosła. Dzisiaj najprawdopodobniej nastoletni poeta nie musi, mając Internet i być może dobrego licealnego nauczyciela, korzystać z wtajemniczeń starszych kolegów i koleżanek, metodą naszych ojców i dziadków. I to jest może największy sukces naszej technicznej cywilizacji.

Paralaksa Tomasza Pułki ma jeszcze świeżość spojrzenia, zachwyt młodości i seksualnej inicjacji, i nie jest to paralaksa. Jest tam autentyzm rozsianych feromonów wchodzącego w świat szczeniaka.
Poeta, podobnie jak jego starsi koledzy wie już, że świat jest stworzony i wykonany przez myszy, ale też wie, że jak się tak za bardzo będzie tym myszom naprzykrzać, to może mu się to rozpoczynające życie nie udać:

(…)De grande montee, grande chute, znowu ślepe myszki.(…) (Tomaś Halfka poznaje A.)

Stawka jest naprawdę duża. Idąc tropem wersów, podmiot liryczny zastanym światem jest zafascynowany i nie ma się mu co dziwić, gdyż nie musi, jak jego przodkowie, ciągnąć uwiązanego za nogę wózka w korytarzu węglowym o prześwicie 50 cm, lub od piątego roku życia pracować w łódzkiej przędzalni.
Być uznanym i docenionym poetą w Polsce to w dalszym ciągu wygrana losowa i autentycznie można gwiazdy liczyć aż do śmierci i ciut po, nie nosić garnituru i mieć dozgonny materiał seksualny do dyspozycji. Polskie poetyckie tradycje są nie do pokonania i nawet Antoni Słonimski, którego w końcu rozjechano za karę samochodem na ulicy za to, że próbował coś w tej kwestii zmienić, nie dał rady.
Toteż aktywność Tomasza Pułki jest widoczna na wielu frontach, począwszy od zupełnie niezrozumiałego sieciowego bloga, a skończywszy na ewidentnie politycznej działalności.

Ale wróćmy do jego poezji.
Podmiot liryczny jest zakochany, a jeśli nie, to przynajmniej ma ochotę na swoją partnerkę tak bardzo, że nawet z okresowymi przerwami nie daje sobie rady, co może i jest jakimś symptomem żywotności młodych pokoleń i nadzieją na ciągłość gatunku ludzkiego.
Największą wartością wierszy jest to, że zrobione są z realiów i na całe szczęście czytelnik wędrując wraz w podmiotem lirycznym po świecie, czy będąc u mamy i pomagając jej w ogrodzie, czy na Węgrzech, czy po prostu w marzeniach z Adrianną, to jednak czuje się bezpiecznie, gdyż konkret uwiarygodnia, a wiadomo, przestrzeń prawdziwa jest swojska i bezpieczna. I teraz z tego oglądu, z tego błędu, jak sugeruje Pułka, co wynika dla nas odbiorców, czym poeta się dzieli byśmy my, pozbawieni pożądania Adrianny, winorośli, Węgier, niepalący (nie palę), uzyskali?
Jest Adriana Sklenarikova, ponieważ trąbka Milesa Daviesa jest nieaktualna. Tak w każdym razie jest w wierszu kończącym zbiór, errata, dowodzi poeta: wybory dzisiejsze są według niego niemożliwe: komercja, sztucznie wykreowana modelka o międzynarodowej sławie wygra z egzystencjalnym głosem. A więc dzisiejszemu poecie nie staje wyobraźni, by wiedzieć, że Grecy tęsknili za utraconym Egiptem i ten świat był dla nich nieosiągalnym ideałem, że poeta żyje zupełnie innym czasem i przestrzenią:

(…) I wszystko to jakby człowiek wcale nie był metaforą,
a ledwie przedłużeniem klucza, co wychodzi poza dziurkę.
Lecz czymże jest dziurka? I kogóż styl biblijny tak naprawdę dotyka? Tyle jest
pytań, małych światełek w tunelu (a wszystkie prowadzą do wielkiego, białego
psalmu, zamkniętego w źrenicy), choć wiedzą, że można odpowiedzieć jednym
cytatem z Sartre’a albo jakiejkolwiek
innej, smutnej bajki. (…)” (Oswajanie snu)

Wielkie nieporozumienie, co do trwałości własnego życia, jak i obowiązującej aktualnie mody, gnębi i trawi dzisiejszą sztukę może jeszcze mocniej, niż kiedyś, gdyż dzisiejsze wybory moralne są bardziej wyborami korytarzy gier komputerowych, gdzie pomyłki i błądzenie po nich niczego właściwie nie determinują i niczego nie uczą. Głos Pułki rozpaczliwie przywołujący zaschniętą grudkę mentolowej pasty i cukrowo – migdałowy zapach kobiety jest coraz słabszy.
Toteż o wiele przyjemniej skupiać uwagę na nieosiągalnych udach Adrianny Sklenarikovej, niż równie nieosiągalnych, ale jakże nieprzyjemnych zmarszczkach Sartrea, i jakiejkolwiek innej bajce lub od razu wszystko między bajki włożyć, a uwiarygodnić tylko to, co da nam możliwość bycia poetą na zawsze.

Nie wiadomo, która z dwóch aktywności zdominuje dalszą twórczość Tomasza Pułki: strateg, czy artysta. I nie wiadomo jeszcze, czy te dwie osobowości żyją ze sobą w symbiozie, czy nienawidzą się śmiertelnie.

Czytam tę jego Paralaksę w weekend i z podziwu wyjść nie mogę. Wiadomo, Pułka ma talent do wierszy, jak Deyna do piłki. Przywraca wiarę w nastoletnią poezję, ponieważ wiara w nastoletnią urodę nie zawsze wystarczy. Znamienne, że kilka poetyckich korespondencji z Paralaksy zostało wysłanych do rówieśników: Konrada Cioka (Czyste kino), Wiersz dla Julii Szychowiak, Jacka Dehnela (Tomas Halfka zaciąga się papierosem). Halfka, nieźle to sobie Pułka wymyślił. Krzysztof Fiołek Lampa (nr 4, 2008)

Kategoria: Bez kategorii | 6 komentarzy »

Pauza na zastanowienie. Jaworskiego ciąg dalszy. Pani Bieńczycka

21 grudnia, 2008 by

Zarekomendowane przez Leoncja i sitwę archaiczne pisma Romana Jaworskiego niech posłużą nam za wstęp do rozważań nad poezją Tomasza Pułki, który właśnie na sieciowym forum podobnie jak my udawadnia, że polska poezja głęboko mu leży na sercu.
Oto fragment opowiadania Amor milczący ze zbioru Historie Maniaków:

(…) Gdy już jako tako (dość niezrozumiale dla tych ptasich móżdżków) załatwiłem się z tą niesforną i pretensjonalną bandą lirycznych śmierdziuchów, poszukam głębszego zrozumienia u istot wyposażonych najwyższym ustrojem organicznym. Ale i wśród tych ostatnich, jako zróżniczkowanych na klasy i podklasy, wybiorę sobie dla szybszego porozumienia tylko te ofiary rodzącej przyrody, które skarlałe fizycznie na korzyść rozpanoszonych intelektów, zdolne są do szybkiego procesu najdziwaczniejszych skojarzeń.
Nie w zarozumiałości mej powód, że tak wysoko sięgam, lecz tylko w skromnym fakcie, który przez spryt praktyczny najbardziej oburzonych nawet ułaskawić może. Zaś fakt ten to brak wszelkiej twórczości we mnie, zastąpiony przez wytwórczość. A więc w miejsce solidnych, dla pokoleń przeznaczonych płodów, swojska staranna tandeta: Tandeta zaś, to serce współczesnych giełdziarskich obrotów i istota wymiany koniecznych towarów. Jest drogoceną we wszystkich pozorach i istotę rzeczy niedostępnych uprzystępnia, na zbyt podaje za tani pieniądz. Tandeta to sztuka dążąca w samej sobie do swoich celów, do rozpowszechnień ogólnych i zawładnięć w sferze zjawisk zbyt masywnych, skrytych lub spłowiałych z doznanej obojętności.
P. T. Ewentualna Publiko Przygodnych Czytelników! o nadmiernie rozwiniętych mózgach i rozrzutnej pojemności wrażeń, zaprawdę pragnę, byś zechciała przyjąć moją tandetę i ocenić (…).

Kategoria: Bez kategorii | 2 komentarze »

Piotr Czerniawski, 30 łatwych utworów. Poetyka znaków interpunkcyjnych – czyli jak skutecznie ukryć banał

18 grudnia, 2008 by

.

Adepcie poezji! Zanim zapoznam cię z kolejnym rodzajem pisania wierszy, chciałbym abyś
przestudiował poniższe wersy. Analizując je, postaraj się odkryć ich sens. Być może ty będziesz tym historycznym szcześliwcem, któremu się uda go odgadnąć.

Oto wersy:

1) Tego samego wieczoru babuszka ze Lwowa zapędza swojego dwumetrowego wnuka do spiżarki

2) popatrz, mam tu w słoiku słoneczko

3) na wypadek trzeciej nocy światowej.

4) Stara ty i głupia

5) Wołodia spluwa w dłonie

6) włącza telewizor

7) Niemieccy hokeiści spluwają na lód

8) na dwójce terroryści również na coś czekają

9) Zapala biełomora

10) Wołodia ociera pot z czoła

11) marzy. Liczy

12) pięć kursów do Przemyśla

13) wideo. Prezent od szwagra

14) kaseta z Wilkiem i Zającem.

Kiedy już przeczytałeś i przestudiowałeś tych 14 wersów, zadaj sobie pytanie: Czy jest w nich coś szczególnego? Interesującego? Nadzwyczajnego?

Myśl, myśl, myśl….

A kiedy już umysł twój wyprodukuje wielkie NIE jako odpowiedź na powyższe pytanie,
to spróbuj poukładać te wersy w całość, która mogłaby mieć jakąś szczególną wartość estetyczną, poznawczą (w ogóle jakąkolwiek wartość).

14 wersów wymyślił Piotr Czerniawski i opublikował w formie wiersza w tomiku 30 łatwych utworów, (3) kładąc jednocześnie podwaliny pod tzw. poetykę znaków interpunkcyjnych.

Ażeby zrozumieć istotę owej poetyki, która łączy formistów z tymi, którzy prymat przyznają treści, należy najpierw zapoznać się ze specyfika zdań / wersów tworzonych przez Piotra Czerniawskiego dla potrzeb nowej poetyki.

Otóż podobnie jak Wiedemann Czerniawski llubuje się w prostych zdaniach oznajmujących. Jednak różnica między wersami Czerniawskiego a Wiedemanna zawiera się kryterium demarkacji, którym w tym przypadku jest coś, co określić można jako istotność znaczeniowa. Mimo, że nie sposób odmówić znaczenia wersom wymyślanym przez Czerniawskiego, tak brak istotności owego znaczenia jest eksplicitny. Innymi słowy Wiedemann żongluje dekalogami, a Czerniawski banałami.

Czerniawski nie wypiera się banału. Przeciwnie banał pod przykrywką łatwości został przemycony przez poetę już w tytule omawianego tomiku. Można zaryzykować tezę, że banalność w poezji Piotra Czerniawskiego podniesiona została do rangi absolutu. Każdy kolejny tekst składający się na tomik 30 łatwych utworów to mikstura wersów banalnych. Losowo cytuję:

może, tydzień później. Idzie ulicą / Szewską, bolą go korzonki. W / zagłębiu szyi równo: szpaler / górników, podbijanie karty, / idzie ulicą Szewską, // guzik. Burdel nieczynny, / przyjęcie towaru.
(O czymś innym)

Kilka stron dalej:

chłodniej: dzielony na pół / lipiec. Na skwerze Ernsta / Thalmanna dziadek ławkowiec / szczelniej otula się kocem-
(Na obraz nakłada się obraz i znika)

Banał jako taki, oraz banał Czerniawskiego ma to do siebie, że może być obsługiwany przez byle kogo. Banał bowiem w każdej swojej postaci nie posiada instrukcji obsługi. Innymi słowy, nie wymaga kwalifikacji czego świadomość ma Piotr Czerniawski. Dlatego też jako poeta, Czerniawski ucieknie się do prostej sztuczki, by pozyskać czytelnika o wyrobionej świadomości estetycznej. Mianowicie, Czerniawski, by zakamuflować banał użyje przecinków, spacji, kropek, myślników czyli wszystkich znaków technicznych, które umożliwią mu budowanie takich form tekstowych, które pozwolą zakamuflować ów banał.

Oto przykład.

Posłużę się ponumerowanymi wersami z jednego z wierszy Czerniawskiego (3).
Poukładam je dowolnie ( Można parzyście, można nieparzyście, można stochastycznie. W każdym wypadku efekt złożenia tych wersów w całość będzie miał taką samą wartość co oryginał.)

Dowód: (stochastycznie: 2,5,4,7,8,14)

popatrz, mam tu w słoiku słoneczko
Wołodia spluwa w dłonie
Stara ty i głupia
Niemieccy hokeiści spluwają na lód
na dwójce terroryści również na coś czekają
kaseta z Wilkiem i Zającem

Mógłby to już być wiersz, ale żeby wierszyk glans miał należy wprowadzić znaki interpunkcyjne.

Niech się stanie wiersz!

popatrz, mam tu w słoiku słoneczko. Wołodia spluwa
w dłonie. Stara ty i głupia. Niemieccy hokeiści spluwają na
lód, na dwójce terroryści również na coś czekają. kaseta
z Wilkiem i Zającem

Oryginał zaś wygląda tak:

Tego samego wieczoru babuszka ze Lwowa
zapędza swojego dwumetrowego wnuka do
spiżarki, popatrz, mam tu w słoiku słoneczko, na
wypadek trzeciej nocy światowej. Stara ty i głupia,
Wołodia spluwa w dłonie, włącza telewizor.
Niemieccy hokeiści spluwają na lód, na dwójce
terroryści również na coś czekają. Zapala
biełomora, Wołodia ociera pot z czoła, marzy.
Liczy, pięć kursów do Przemyśla, wideo. Prezent od
szwagra, kaseta z Wilkiem i Zającem.

(3)

Po samodzielnym przeprowadzeniu eksperymentu na formie, czytelnik dojdzie do wniosku, że sam jest poetą. Każde operacja na wersach banalnych musi skutkować dziełem w postaci wiersza.

Niektórzy z czytelników natomiast dostrzegą pewną analogię między Piotrem Czerniawskim jako poetą a poetą Romanem Kaźmierskim. W wierszach Kaźmierskiego każdy wers posiada autonomię. Może funkcjonować samodzielnie jako porzekadło ludowe, mądrość wiejska, powiedzonko etc. Wersom Czerniawskiego daleko oczywiście do statusu owych mądrości, ale pod względem technicznym charakteryzują się równą autonomią, co wersy Kaźmierskiego. Można nimi tasować do woli, tworząc przy tym do woli kolejne łatwe bo łatwe, ale jednak utwory.

Jednak Czerniawski musiałby być romantycznym samobójcą środowiskowym, gdyby poprzestał na banale. Nongratyczna specyfika banału oddziałuje jako odium szczególnie na tych, którzy się nim posługują. Ale na to Piotr Czerniawski wynalazł lekarstwo.

By być lub by nie przestać być salonfähig jako poeta, Czerniawski ucieknie się do prostej sztuczki, by pozyskać czytelnika o wyrobionej świadomości estetycznej. Mianowicie, Czerniawski, by zakamuflować banał użyje przecinków, spacji, kropek, myślników czyli wszystkich znaków technicznych, które umożliwią mu budowanie takich form tekstowych, które pozwolą zakamuflować ów banał. Czytelnik napotykając w trakcie lektury sztucznie poszatkowany wers, albo myślnik, który spada z nieba będzie się zastanawiał nad znaczeniem zabiegu technicznego, a nie nad znaczeniem wersu. Na tym polega tajemnica poetyki znaków przestankowych.

Czerniawski by stymulować ośrodki sensotwórcze wprowadzi do wersów kilka obcojęzycznych wyrazów, kilka mądrych nazwisk. Ale to i tak znaki interpunkcyjne będą największą wartością tomiku 30 łatwych utworów
nu-zajc-nu-pagadi.jpg

Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »

Ilionowski, Wiersz na święta

18 grudnia, 2008 by

.
za chwilę unieważni się logika, bo to są życzenia na święta.
why? nie pytaj. przedwczoraj zginął mój brat. śmierć
śmierdzi, nie żyje, śmierć umiera na te właśnie święta.
zjem, będę jadł. aż zjem. ciało żre. wpierdala. tyje.sz, szsz,
szsza! czy ktoś ma link do relacji z porodu chrystusa.

dopiero, kiedy zawiedzie logika dowiesz się

że to tylko 113 kilo myślącego mięsa, czerwonego ciała,
które chce napisać coś bratu na święta. brata jednak nie ma.

w tym wierszu i w ogóle: why
rymuję się fonetycznie z umieraj
zdychaj lub też wypierdalaj.
(glosa dla tłumacza)

a wy gdzie jesteście bracia, gdy z sobą przeciw sobie idę.
że trup zgnije szybciej niż ja prawda jest taka – że nigdy nie miałem brata.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

« Wstecz