Michał Jagiełło, ciało i pamięć – tekst sponsorowany

17 lipca, 2010 by

.
To jest Andrzej. Andrzej jeszcze cztery lata temu palił, na zmianę papierosy i fajkę: białe Marsy i Amphorę. Teraz dużo biega, jeździ rowerem i chodzi na basen. Andrzej pracuje w szkole. Kiedyś uczył języka polskiego, teraz informatyki. Pierwszy komputer kupił po to, by analizować tendencje giełdowe.

– Wysoki Sądzie, piracką wersję programu Metastock do analiz dostarczyłem Andrzejowi ja. Proszę o łagodny wymiar kary.

Andrzej ma żonę, córkę – jedynaczkę. Nigdy nie miał psa ani kota. Nie zgodził się. Z trudem odmówił dziecku. Wiedział, że przyjmując stworzenie pod dach za kilka lat będzie musiał zmierzyć się ze śmiercią domownika. Andrzej wie, że ze śmiercią nie wygrał.

W 2003 roku Andrzej wygrał na giełdzie tyle pieniędzy, że mógł wykupić dla swoich pań dwutygodniową wycieczkę do Londynu. Od tego czasu Andrzej nie zanotował większych sukcesów finansowych. Na Jeepa Grand Cherokee Andrzej z żoną oszczędzali kilkanaście ładnych lat. Odłożyć czterdzieści siedem tysięcy z pensji nauczycielskiej? Prawie niemożliwe.

Jeepa kupili w poznańskim komisie. Sprzedawca chwalił pojazd. Mówił, że z Kanady, że tylko rok użytkowany na polskich drogach i co oczywiste: zimę przestał w garażu.
– Nic nie puka, nic nie stuka tylko wsiadać, lać i jeździć – mówił, mówił i mówi. Ale Andrzej traktował gościa i jego przemowy jako coś nieistniejącego. W tej chwili był tylko on i wyprodukowany w 1997. roku Jeep z fabrycznie przyciemnionymi szybami. Andrzej był zafascynowany.
Tylko żona trochę marudziła. Szeptała Andrzejowi:
– Dlaczego nie ma kładeczki? Miała być kładeczka, mieliśmy jeździć jak Bonnie i Clyde.
Jeżeli Andrzej usłyszał jej narzekanie to tylko przez chwilę. Właściciel komisu odpalił auto. Pracujące pięciolitrowe, widlaste ósemki wydają z siebie zupełnie mistyczne odgłosy, które bez problemu są w stanie stłumić najgłośniejsze apele zdrowego rozsądku.
Właściciel komisu przeliczył gotówkę, podpisał niezbędne dokumenty i wręczył kluczyki. Zapomniał Andrzejowi powiedzieć, że auto zanim wysłano je do Europy przeżyło w Kanadzie powódź.

Andrzej wydał kilka tysięcy na elektryków. Żaden nie potrafi naprawić fabrycznego alarmu, który nie tylko rozładowuje akumulator przez noc ale od czas do czasu włącza się w trakcie jazdy. Ostatni specjalista, z którym konsultował wadę powiedział mu:
– I tak masz pan szczęście. W zalanych wozach immobilizery potrafią uzbroić się w ruchu.
– Zalany?
– Masz pan w papierach wpisane: „water damage”. Każde zalane auto ze Stanów ma to wpisane.

W tym momencie należałoby rzucić kurwą, pizdą i kilkoma chujami. W dobrym tonie byłaby następująca charakterystyka właściciela komisu: „a to chuj i skurwiel pierdolony. Jebany matkojebca, wszarz i chodząca kurwa w dupę jebana”. Każde zabronione słowo w tej sytuacji byłoby dozwolone. Był tylko jeden mały problem: Andrzej nie przeklina. Nigdy w życiu nie powiedział słowa na k…, ch… na p…. Najbardziej niecenzuralnym słowem, które sporadycznie pojawia się w jego wypowiedziach jest rzeczownik dupa.

Andrzej języka angielskiego zaczął się uczyć trzy lata później. Ania – jego jedyna córka – wyszła za mąż za obywatela Stanów Zjednoczonych i świeżo upieczony teściu chciał się chociaż w minimalnym zakresie porozumieć z zięciem. Kto wie, gdyby Anka wcześniej emigrowała Andrzej wiedziałby co znaczy „water damage” wpisany w oryginalnych papierach.

W latach czterdziestych ojciec Andrzeja w Afryce jako niemiecki czołgista słuchał rozkazów Rommla. Nie nawojował się długo, bo w 1942 pod El Alamein został wzięty do niewoli. Do dnia dzisiejszego nie zostało wiele po dawnym czołgiście. Trzęsący się staruszek czasami ni stąd ni zowąd przy stole wyskoczy z hasłem:
– Gdybyśmy mieli takie zaopatrzenie jak oni, wygralibyśmy. Wygrali!
Uspokaja go wtedy żona – matka Andrzeja, na którą wszyscy mówią babcia.
Babcia w swoim życiu zdążyła zachorować na wszystkie znane medycynie rodzaje chorób. Babcia nie jest zwykłą hipochondryczką. Z pomocą sąsiadek, fachowej literatury lub sama wymyśla sobie jednostkę chorobową i tak długo studiuje jej objawy, przebieg i rozwój, aż w końcu bezbłędnie zdiagnozuje ją u siebie. Do lekarza chodzi często i tylko po to, by potwierdzić własne przypuszczenia.

Rodzice Andrzeja nie mieli problemów z uzyskaniem potwierdzenia obywatelstwa. W latach osiemdziesiątych przeprowadzili się do Norymbergii. Wkrótce dołączył do nich najstarszy syn. Andrzej nie wyjechał. Został, bo ktoś musiał rozwalić komunę i odbudować kraj.

Teraz pracuje w jednej z szkół podstawowych. Od kiedy? Od początku. Uczy kolejne pokolenie – dzieci swoich dawnych wychowanków. Połowa miasta mówi mu dzień dobry. Najniżej kłaniają się gangusy z ulicy Wesołej. Chłopaki powyrastali i nauczyli się tu i tam, że najważniejszy w życiu jest szacunek oraz to, by nigdy nie posprzedawać kumpli. Andrzej nikogo nie sprzedał.

Siedząc w rozklekotanej nysce nie wiedział dokąd go zabierają. Ubecy byli bardzo mili. Poczęstowali papierosem. On z zasady odmówił. Andrzej w trakcie swojej przygody z nałogiem nie palił cudzych papierosów. Zawsze odmawiał gdy go częstowano. Zawsze. Jeden z ubeków odmowę potraktował jako przejaw jawnego oporu wobec władzy.
– Panie Andrzeju, drogi panie Andrzeju i po co tak? No po co? Studiuje pan filologię polską. Który rok? Piąty? Na pewno pan coś jeszcze pisze oprócz tych ulotek. Wiersze pan pisze panie Andrzeju? Na pewno, przecież gołym okiem widać, że jest pan bardzo dobrym poetą. Wydamy panu jeden tomik, może nawet kilka. Wszystko zależy od pana.
Andrzej do dziś mówi o nim: „mój dobry ubek”.

Andrzej nie wydał żadnego tomiku, nie opublikował żadnego wiersza, nie podjął współpracy także z którymś z wydawnictw. Andrzej nie pisał, ale dużo czytał. Wszystko i wszystkich. Na kilkudziesięciu metrach kwadratowych mieszkania na poddaszu zgromadził jeden z największych zbiorów druków bezdebitowych (ulotki, czasopisma, książki, plakaty). Ostatnią książką, którą się przy mnie zachwycał była Przygoda damskiego fryzjera, Eduardo Mendozy

Pierwsze rozczarowanie przyniosła prezydentura Wałęsy. Później było tylko gorzej. Andrzej szybko zrozumiał prostą prawdę: każde zdanie wygłaszane na Wiejskiej, nie może być rozstrzygalne w ramach logiki klasycznej.

Przeszłość. Andrzej przeczytał w gazecie, że może złożyć stosowny wniosek w odpowiednim urzędzie i że dzięki temu udostępniona zostanie mu jego teczka – materiały, które przez lata gromadziła bezpieka na jego temat. Nie skorzystał. Nie tylko Andrzej, ale cały akademik wiedział, kto kapował. Wiedza ta w tamtym czasie była tak powszechna, że nawet kapuś wiedział, że wszyscy wiedzą kto donosi. Dzień przed zapukał do pokoju numer 281 i uprzedził Andrzeja, że jutro przed siódmą przyjdą po niego. Andrzej podziękował grzecznie i przepakował walizki. Wigilia 1981 r., była pierwszą i ostatnią, której nie spędził z rodziną przy stole.

Jest jeszcze coś, co powstrzymuje Andrzeja przed rozliczeniem przeszłości. To strach. Andrzej boi się, że znajdzie w materiałach bezpieki informację lub co gorsze – informatora. Konkretne imię, konkretne nazwisko, którego nie powinno tam być.
– Nie chcę wiedzieć – mówi.

Kiedyś zapytałem Andrzeja, czy nie żałuje odpowiedział:
– Nie jest sztuką dokonać wyboru, ale sztuką jest ponieść tego konsekwencje.

Zmienił się ustrój a przygoda Andrzeja z władzą trwa dalej. W tym roku Andrzej po wielomiesięcznej biurokratycznej batalii z urzędnikami różnego szczebla, różnych urzędów musiał opuścić mieszkanie na poddaszu. Miał pecha. Secesyjną kamienicę, w której przed wojną była kawiarnia w której teraz jest Poradnia młodzieżowo-psychologiczna upatrzył sobie jeden z urzędników. Andrzej sam by ją kupił, gdyby tylko miał pieniądze. Opowiadał, że na parterze zrobiłby biura dla prawników, w piwnicy knajpę, którą by prowadził. Na piętrze mieszkania. Andrzej walczył do końca a koniec był taki, że zgodnie z prawem został przekwaterowany do mieszkania o powierzchni nie mniejszej niż 10 m2 na osobę. Na trzydziestu metrach kwadratowych powierzchni najtrudniej było wygospodarować miejsce na książki.

Codziennie w drodze do pracy Andrzej przechodzi obok dawnego domu i obserwuje jak kamienica umiera. Dopóki mieszkali w nim ludzie, dom żył. Teraz szyby pękają. Zaczyna odpadać tynk. Okna pokrywają się miejskim kurzem i szarzeją. Na wysokości poddasza nowy właściciel zawiesił żółty transparent z napisem: Sprzedam lub wynajmę.
Nie ma kupca.
Nieruchomość została sprzedana dokładnie za 311 tysięcy złotych. Nabywcą nie był urzędnik, który wcześniej ostrzył sobie zęby atrakcyjnie położoną kamienicę. Zrezygnował z zakupu, kiedy dowiedział się, że dom ma naruszoną statykę. Tony papierów w archiwum Poradni tak długo i tak mocno obciążały drewniane stropy, że budynek o konstrukcji ryglowej zaczął osiadać. Konieczny do przeprowadzenia remont przekraczał kilkakrotnie wartość nieruchomości. O tej ekspertyzie nowy nabywca nie został poinformowany.

Obecnie Andrzej przyzwyczaja się do nowego miejsca. Minęło kilka miesięcy, ale jeszcze teraz, kiedy wychodzi na spacer na pytanie żony dokąd idzie, odpowiada:
– Do domu.

To nie jest Andrzej. To jest Michał Jagiełło. Taternik, alpinista członek TOPR. Od1966 r. działacz PZPR. Działa do dzisiaj, jednak w innych strukturach i innej rzeczywistości. Jagiełło karierę rozpoczął po tym, jak wystąpił jako świadek oskarżenia w pokazowym procesie taterników. Szybko przeprowadza się do stolicy, by być bliżej Komitetu Centralnego.

W 1978 r. Jagiełło wydał debiutancką powieść – Hotel klasy lux – która już rok później doczekała się ekranizacji. Cud? Nie takie cuda kinematograficzne działy się w latach siedemdziesiątych i nie takie sukcesy odnotowywali młodzi, ambitni i już bardzo zasłużeni dla utrwalania władzy ludowej debiutanci literaccy. Chociaż, kto wie – może cenzura doceniła autorską próbę samooczyszczenia? W jednej ze scen filmu, redaktor Wojtan (w tej roli Krzysztof Kolberger) na wieść o tym, że został mianowany redaktorem naczelnym miejscowej gazety nie cieszy się, bo ma świadomość że awansował dzięki naciskom partyjnym a nie własnym zdolnościom.

Kiedy Andrzej w asyście dobrego ubeka resortową nyską odbywał podróż w siną dal, Michał Jagiełło z kolegami z Wydziału Kultury Komitetu Centralnego, w którym od roku pracował jako wiceminister opijał kolejny literacki sukces. Właśnie wydany został jego tomik poezji Bez oddechu.

– I kto mi kurwa teraz podskoczy, kto kurwa?! No kto?

W 2009 r. Jagiełło po raz kolejny wypina pierś po order. Przypinają mu Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski. W chwili, w której Jagiełło ściskał dłoń Prezydenta RP, Andrzej kwitował odbiór pisma z Urzędu, z decyzją o tym, że od dnia tego i tego jego dom nie jest już jego domem i że musi się przeprowadzić. Do wyboru ma trzy lokalizacje.

Rok później w wydawnictwie ISKRY ukazuje się nowy tomik Michała Jagiełło pt. Ciało i pamięć.

Próbka dzieła:

Nie rozpaczaj, raczej roz-patrz się
w tej starej-nowej sytuacji.

Stół w drzazgi Polana w zapaści
Sokolica rozdarta w skalne odłamki
Trzy Korony zagubione nawołują się
płaczliwie w wapiennej chmurze
wąwóz Homole zasypany
kręgosłupem Wysokiej.

Przez jedno – źle użyte? – słowo?

Którego nie pamiętasz.

Przebudzenie – wolność budowania.

[sen i przebudzenie]

Michał Jagiełło zawsze miał szczęście, także do krytyków, którzy i tym razem nie zawiedli. Na ostatniej stronie okładki wydrukowano:

Poetycki język Michała Jagiełły jest oszczędny ale precyzyjny. Dzięki temu lektura jego wierszy układa się w czytelną fabułę: przejmująco szczere, czasem bolesne, często pełne ciepła wspomnienia o ludziach i miejscach I dokonywanych wyborach – tych najtrudniejszych.

Andrzej mówi, że to nie wybory same, ale ich konsekwencję są najtrudniejsze dla człowieka.

Kategoria: Bez kategorii | 26 komentarzy »

Jak kultura wysoka ucieka w podskokach. Obywatele jej nie potrzebują. Sylwiczne rozważania użytkowniczki internetu.

6 lipca, 2010 by

`

O upadku kultury wysokiej wieszczy się od lat.  Za każdym razem podaje się inne argumenty. Tym razem podkreśla się wpływ globalizacji na jej obumieranie. Dlatego mówi się o upadku kultury w skali światowej.

Co takiego strasznego ma w sobie globalizacja? Niemiecki literacki krytyk Kaiser, którego cytuje Stanisław Lem w rozważaniach sylwicznych , stwierdza,  że to ona powoduje „spłaszczenie świata umysłowego, obejmującego zarówno twórców jak i odbiorców zjawisk kultury, co sprawia, że poziom wszelkich dzieł, a przede wszystkim literackich i plastycznych obniża się z upływem czasu”.  Dlaczego odbiorca sztuki przestaje interesować się kulturą wysoką? Lem i Kaiser  winią telewizję i internet. Według nich żyjemy w czasach obrazkowo-wizualnych, które wzmacniają umysłową bierność i powodują rozleniwienie się człowieka. Odbiorca sięga po obraz z ekranu telewizji i komputera, ponieważ otrzymuje przekaz znacznie szybciej, niż gdyby przeczytał dowolny tekst na ten temat. Polski pisarz zauważa, że przekaz ten jest płaski, ponieważ nie jest w stanie pogłębić informacji i nie zmusza do refleksji.

„Dzisiaj twórca powinien wyrażać się z szybkością karabinu maszynowego. To się chyba zaczęło w obszarach wielkiej akceleracji ekonomiczno-technicznej, to znaczy w USA, i dlatego tam właśnie została uznana proza Tomasza Manna za pompatyczną i przyciężką (pompous and ponderous). Przyśpieszenie aż ekspresowe ruguje jednak z tradycyjnie rozlewnej  narracji jej rozmaite brzmienia i obertony. Mówiąc obrazowo jest trochę tak, jakbyśmy mieli do czynienia z zadaniem polegającym na deskrypcji  buszującego pożaru trawiącego namiętności ludzkie i dobra natury, a zatem fenomenu kataklitycznego, wobec którego trudno sobie pozwolić na jakąkolwiek zadumaną, refleksyjną wielobarwną opisowość.  Należy raczej krzyknąć „pali się” i pozostawić całą resztę domyślności odbiorcy. Jednak zarówno wymienione, jak i nie wymienione składowe, wywierające taki nacisk na wielką produkcję kulturową w świecie,wymuszając przyśpieszenie podaży i popytu, jednocześnie zubożają, albowiem zwężają  informacyjną wielowymiarowość i głębię narracji.”  Stanisław Lem „Dylematy. Rozważania sylwiczne”

A co ze słowem? Czy to nie słowa zalewają mnie od rana do wieczora. I czy to nie one powodują, że czuję się jak w rynsztoku zbitek słownych, których znaczenie często jest dla mnie zagadką, a ponadto powoduje zniechęcenie do obcowania ze słowem pisanym.  W postępie geometrycznym zasypywana jestem książkami, czasopismami, które nigdy nie powinny być wydane, bo urągają nie tylko mojemu  poczuciu estetyki. Dlatego wcale się nie dziwię, że we Francji odniosła sukces wystawa sztuki nowoczesnej, której jedynymi eksponatami były gołe ściany. Zero dzieł sztuki!

Dlaczego przez kilka miesięcy nie można przestać wydawać literatury, czasopism, gazet? Według mnie nie będzie wielkiej straty. Informacje i tak znajdę w internecie i poświęcę na to mniej czasu.

Kategoria: Bez kategorii | 38 komentarzy »

Wisława Szymborska, Tutaj … wieje grozą

6 lipca, 2010 by

.

W domach starych ludzi śmierdzi. To nie formalina ani zapach starej szafy, to coś innego. Dziwny i charakterystyczny – nie do pomylenia z żadnym innym – zapach starego człowieka i wraz z nim starzejącego się domu.

Starość wytworzyła własną geriatryczną estetykę. Zapadnięte usta, pomarszczone twarze i chudnące z dnia na dzień łydki, które na kilka godzin przed śmiercią zmieniają się w oświęcimskie piszczele obciągnięte przeźroczystą skórą, przez którą prześwitują zgrubiałe ścianki sino brunatnych żył. Oczy starych ludzi powleka gruba błona, która zmienia odcień białka na lekko żółty wpadający w okolicy kącików w brąz. Kolory tęczówki tracą kontrast, zaczynają się zlewać.

Starzy ludzie z roku na rok, z miesiąca na miesiąc, z tygodnia na tydzień aż w końcu z dnia na dzień stają się bardziej niedołężni. W końcu boją się podnieść z tapczanu. Każdy krok może skoczyć się upadkiem. Upadek zaś oznacza złamane biodro – a to zwykle w przypadku starych ludzi kończy się śmiercią na łóżku szpitalnym. Kto by chciał umierać? – Nikt. Tyle, że śmierć nie zadaje takich pytań i nie wymaga odpowiedzi.

Niedołężność fizyczna pociąga za sobą zniedołężnienie intelektualne. Anatomię takiego stanu zaobserwować można w tomiku Wisławy Szymborskiej pt. Tutaj.

Dokładnie 2. lipca – Szymborska skończyła osiemdziesiąt siedem lat. Było to prawdziwe święto – urodziny świętowane jak nigdy wcześniej bo było co świętować: udało się dożyć! Zacna Noblistka dotrwała do tego dnia, nie obyło się bez przemówienia bez przemówienia dla najbliższych. Wisława powiedziała to i owo. Na początku zapewne był zwyczajowy dowcip i podziękowania dla odpowiedniego Ministra oraz kolegów ze Związku. Później część najbardziej interesująca – Wisława opowiadała o swoich przemyśleniach na temat świata, człowieka oraz przemijania. Powiedziała dokładnie to, co mówi każdy stary człowiek. Zaczęła klasycznie – przywołując siebie z odległej przeszłości:

Ja – kilkunastoletnia?
Gdyby nagle, tu, teraz, stanęła przede mną,
czy miałabym ją witać jak osobę bliską,
chociaż jest ode mnie obca i daleka?

Uronić łezkę, pocałować w czółko
z tej wyłącznie przyczyny,
że mamy jednakową datę urodzenia?

Tyle niepodobieństwa między nami


[kilkunastoletnia]

Wiersz „kilkunastoletnia” to klasyka tzw. liryki geriatrycznej, typowy powrót do przeszłości z nutą nostalgii w głosie. To opowiadanie babci, która w zimowy wieczór wygrzewając stare kości przy kaflowym piecu kuchennym snuje swoją długą opowieść wnuczkom, którzy potakując babci ukradkiem przechodzą kolejny level Prince of Persia na gameboyach, których nie trzeba specjalnie ukrywać przed zniedołężniałym wzrokiem wiecznie uśmiechniętej od jakiegoś czasu staruszki. Szymborska jako staruszka i poetka jest przede wszystkim staruszką – nie tylko postrzega rzeczywistość w kategoriach czasu przeszłego, ale także samą siebie traktuje jako coś, co dawno przeminęło. Charakterystyczne przeciwstawia ja i nie-ja, gdzie różnica między podmiotami ogranicza się do banalnej negacji w tym przypadku: do matematycznie obliczalnego odcinku czasu dzielącego A i A.

W tym bezzębnym memłaniu starego człowieka, który w skondensowanej dawce podany został czytelnikowi w postaci tomiku Tutaj, widać pewną aspirację. Rodzaj ambicji napisania odmiany filozofii życia z perspektywy człowieka, który ma jedno życzenie przed śmiercią: zostać mędrcem.
Szymborska w swoich ostatnich (zakładam, że oprócz dzieł pośmiertnych i zebranych na rynku za życia autorki nie pojawi się więcej nowych wierszy Wisławy Szymborskiej) tekstach próbuje pisać recenzję świata. Jednak po kilku wersach okazuje się, że Szymborska w roli mędrca szybko grzęźnie w banałach.

Na przykład.
W wierszu „mikrokosmos” poetka, podporządkowując akcję geriatrycznej logice najpierw przedstawia czas przeszły po to, by udowodnić że symptomy rozkładu i degrengolady, która trawi czas teraźniejszy pojawiły się znacznie wcześniej niż wszyscy sobie myślą:

Kiedy zaczęto patrzeć przez mikroskop
powiało grozą i do dzisiaj wieje.
Życie było dotychczas wystarczająco szalone
w swoich rozmiarach i kształtach.
Wytwarzało więc także istoty maleńki,
jakieś muszki i robaczki,
ale przynajmniej gołym ludzkim okiem
dające się zobaczyć.

[mikrokosmos]

Diagnoza: „wieje grozą” oraz wskazanie przyczyn owego stanu chorobowego: „od kiedy zaczęto patrzeć przez mikroskop” – podobnie jak Szymborska jest reliktem pochodzącym z otchłani czasu przeszłego.

Zdanie: „kiedy zaczęto patrzeć przez mikroskop powiało grozą i do dzisiaj wieje” – wymyślono w okolicach 1872. roku, zaraz po tym jak Fryderyk Nietzsche przepuścił atak na rozum oskarżając Sokratesa o to, że ów „Antygrek” rozpoczynając epokę ratio ukatrupił to, co właściwe: niewyrażalne i ukryte. Uwolnionej lawiny nie mógł powstrzymać nikt. Dawne autorytety zostały brutalnie zdetronizowane. Hasło: „przeżywania (erleben)” wykrzykiwane przez młokosów z Wandervoegel było czymś więcej niż tylko formą klasycznego buntu młodych przeciwko starym.

Zanim wydawnictwo ZNAK opublikowało zdanie o grozie wynikającej z użycia mikroskopu kilkadziesiąt lat wcześniej odkryto przepaść między Erklaeren a Verstehen. Wszystkie narzędzia poznawcze związane z kategorią „erklaeren” uległy zdeprecjonowaniu. Czym bowiem jest wyjaśnienie zjawisk fizykalnych i przyrody samej w porównaniu ze zrozumieniem świata ducha, odkryciem jego najgłębszego sensu poprzez przeżycie. Otwarło się szerokie pole dla dziwnej metodologii, która do tej pory zastrzeżona była do interpretacji tekstów objawionych. Wkrótce świat zaroił się od różnej maści hermeneutów. Zaraz po tym nad światem rozległ się miarowy stukot żołnierskich butów, bo w okresach w których rozum zasypiał lub był przymusowo usypiany zawsze pojawiały się demony.

Wisława Szymborska jest poetką nie z tego świata. Pochodzi ona z czasów, w których świat był jeszcze duży, nie do ogarnięcia – dorastała w systemie geometrycznym, w którym inne były jednostki miary. By przebyć drogę z miejsca A do miejsca B potrzeba było lat. Dzisiaj ten sam odcinek pokonywany jest w ułamkach sekundy. Szymborska jest stara, niedołężna i nie ma szans na opanowanie zasad działania nowego systemu. Ma aspirację, czuje na sobie jarzmo Nagrody Nobla. Czuje to samo, co jej poprzednik Rudolf Eucken i podobnie jak on stara się nawiązać jakąś formę dialogu z dynamicznie zmieniającą się rzeczywistością.
Zarówno Szymborska jak i Eucken postrzegają świat jako wielką zracjonalizowaną i groźną (bo poznaną i poznawalną) maszynę, w której prywatne przestrzenie zredukowane zostały do minimum. Szymborska pisze:

A tu nagle, pod szkiełkiem,
inne aż do przesady
i tak już znikome,
że to co sobą zajmują w przestrzeni,
tylko przez litość nazwać można miejscem

[mikrokosmos]

Epoka rozumu (wg poetki: epoka grozy), w której poznanie naukowe spowodowało skurczenie się tego co nieznane i niezbadane do minimum miała wpływ na intymną sferę człowieka jako jednostki. Mechanizmy zastąpiły naturalne organizmy, maszyny wyparły ciała a mity i wiara ustąpiły miejsca nauce.

Trudno w tej interpretacji doszukiwać się elementów oryginalnych. Stara Szymborska w roli mędrca Made in Poland jest taka jak wszyscy mędrcy Made in Poland: wtórna i eklektyczna.

W żadnym ze tekstów omawianego tomiku Szymborska nie wyszła poza znaną – przynajmniej od końca 19. w. – argumentację przeciwko racjonalizmowi. Dla przykładu, w tekście Sny poetka tworzy klasyczną dychotomię – my i oni. Oni – to uczestnicy świata znanego i poznanego, w którym rządzą prawa nauki i zasady rozumu. My – to konsumenci misteriów, połykacze ofiarnych okruchów spadających z magicznych ołtarzy.

Oni:

Wbrew wiedzy i naukom geologów
kpiąc sobie z ich magnesów, wykresów i map
….
Bez inżynierów, majstrów, robotników
bez koparek, spycharek, dostawy budulca

Bez biegłych w swoim fachu architektów
bez cieśli, bez murarzy, betoniarzy


My:

A my – czego nie mogą cyrkowi sztukmistrze,
magowie, cudotwórcy i hipnotyzerzy

W czarnych tunelach świecimy sobie oczami
Rozmawiamy ze swadą w nieznanym jezyku
i to nie z byle kim, bo z umarłymi
….
Zatracamy się w miłosnym pożądaniu

[sny]

[łatwo sobie wyobrazić Wisławę Szymborską, która jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej, na którymś z walnych posiedzeń ZLP recytuje znany wierszyk pewnego znanego poety z równie znanego elementarza Falskiego:

Murarz domy muruje,
krawiec szyje ubrania.
Ale gdzieżby co uszył,
gdyby nie miał mieszkania?
A i murarz by przecie
na robotę nie ruszył,
gdyby krawiec mu spodni
i fartucha nie uszył.
Piekarz musi mieć buty,
więc do szewca iść trzeba.
No, a gdyby nie piekarz,
toby szewc nie miał chleba.
Tak dla wspólnej korzyści
i dla dobra wspólnego
wszyscy muszą pracować,
mój maleńki kolego!
]

Wisława Szymborska jest polskim produktem eksportowym. Po śmierci Czesława Miłosza jest jedyną, rozpoznawaną w świecie literacką metką z napisem „Made in Poland”. Wiedzą o tym zwłaszcza polscy wydawcy, którzy za wszelką cenę starają się wydobyć od trzęsącej się starowinki kilka wersów, strof a jeżeli się uda to całych wierszy by zmontować tomik a następnie zarobić na jego sprzedaży. Takie działanie przypomina politykę wytwórni fonograficznej, która wysyła akwizytorów do domu Violetty Villas, która ma trudności w rozpoznawaniu osoby w lustrze.

Szymborska w jednym ma racje – w świecie, w którym żyjemy wieje grozą. I to nie jest wina mikroskopów.

Jest rola, w której doskonale i z powodzeniem mogłaby się realizować autorka tomiku Tutaj. Zamiast ulegać namowom wydawców powinna ogłosić casting na swoją następczynię. Hasło: „Kobieto! Namaści cię Wisława Szymborska” na pewno przyciągnęłoby tłumy nie tylko początkujących ale i zaprawionych w literackich konkursach poetek. Wszystkie one zmierzyłyby się w równym wyścigu w konkursie, w którym nagrodą byłoby wydanie tomiku z blurbem na okładce o treści:

Pojawienie się nowej i niewątpliwie prawdziwej poetki jest zawsze rzeczą radosną (…). Poetyka jej wierszy jest mi bliska i nie ukrywam, że ona to skłoniła mnie do tego pochlebnego sądu

Kategoria: Bez kategorii | 12 komentarzy »

teraz! kurwa, Naćpana Światem

26 czerwca, 2010 by

http://www.youtube.com/watch?v=T2AharsLAKc&feature=related

.

Link przesłano mi pocztą.

Niektórzy być może pamiętają Naćpaną Światem z nieszuflada.pl. Pisała i publikowała swoje wierszyki, które jakościowo nie odbiegały od średniej tego portalu. Gdyby pisała wiersze poniżej średniej albo wiersze lepsze niż Jacek Dehnel użytkowniczka o nicku Naćpana Światem nie dostałaby bana. Jednak Administracja serwisu nieszuflada.pl – czyli pracownicy Fundacji Literatury w Internecie – postanowiła w trybie: „po cichutku” wypierdolić z grona szacownych poetów użytkowniczkę Naćpaną Światem. Oczywiście tego typu akcje Administratora Piotra Czerniawskiego, Justyny Radczyńskiej czy Jacka Dehnela zawsze miały na celu dobro Literatury w Internecie. Wystarczyło jedno kilknięcie myszką, jedno kliknięcie ENTEREM by Literatura stała się czystsza, jakby lepsza. Aryjska.

Sieg Heil! Sieg Heil! Sieg Heil!

Zapewne informacje na temat oczyszczania Liternetu znajdą się w rocznym sprawozdaniu z działalności Fundacji Literatury w Internecie – sprawozdaniu, które parafuje Mecenas Monika Mosiewicz nadając pismu za sprawą właściwej pieczątki i odręcznej parafki właściwej Mocy Urzędowej.

Pozostali użytkownicy serwisu nieszuflada.pl – Szanowni Poeci i Poetki – nie zauważyli zniknięcia użytkowniczki: „Naćpana Światem”. A może zauważyli ale nie mieli ochoty lub odwagi zapytać o powody tego zniknięcia? – Tego nie wiadomo. Pewne jest jednak to, że nieszuflada.pl jest taka sama z Naćpaną Światem jak i bez niej. Nie zmieniła się.

Co się stało z Naćpaną Światem? – Dużo.

Młoda siksa, ale śpiewa lepiej niż Jacek Dehnel rymuje swoje wierszyki do kotleta.

Kategoria: Bez kategorii | 40 komentarzy »

jest synku miliard ziarenek kwarcu pod twoimi stopami

24 czerwca, 2010 by

.

.

Synku nie bój się. Daj mi rękę, pójdziemy razem. Pójdziemy na łąkę, pokażę ci grube trzmiele na kwiatach dzikiej koniczyny i mrówki w trawie. Uratujemy motyla zaplatąnego w pajęczynę. Pytaj, wszystko ci wyjaśnię. Nauczę cię tego, co wiem a później położymy się na ciepłej ziemi i będziemy patrzyli w niebo i oglądali chmury.

Jak miałem tyle lat co ty chodziłem z tatą na pole, siadaliśmy i oglądaliśmy anioły. Czy wiesz, że w niektórych chmurach ukryte są anioły, które obserwują złych ludzi dając im czas na poprawę? Anioły są nieśmiertelne i mają dużo czasu – tak mówił twój dziadek.

A później pójdziemy w las, między drzewa, tam gdzie wszystko jest szare i czarne i gdzie nie ma aniołów. Będziemy się przedzierać, iść na siłę, na ślepo, na przekór i wbrew aż dojdziemy do miejsc, z których nie ma powrotu. Ale my pójdziemy dalej. Miniemy ciemne wąwozy, w których ptaki milkną. Wydepczemy własne ścieżki. Pójdziemy tam i wrócimy, na łąkę.

Kiedy księżyc wzejdzie nie budź mnie. Ziemia pode mną jest ciepła i miękka. Nie bój się, teraz jestem w każdym ziarenku piasku pod twoimi stopami. Synku, wszystkie ziarenka kwarcu i wszystkie światy – to wszystko teraz należy do ciebie. Nie pozwól, by ci to wraz z życiem przeleciało między palcami.

Kategoria: Bez kategorii | 3 komentarze »

świniobicie odc.2

23 czerwca, 2010 by

.

.
świnia: tomik Wisławy SzymborskiejTutaj” (ZNAK 2009)
rzeźnik: ja – w pierwszej osobie
narzędzie: siekiera pierwszej klasy, którą tata Marka, jego dziadek i pradziadek świnie bili.

Kategoria: Bez kategorii | 12 komentarzy »

Zabezpieczone: Dziennik (VII)

23 czerwca, 2010 by

Treść jest chroniona hasłem. Aby ją zobaczyć, proszę poniżej wprowadzić hasło:

Kategoria: Bez kategorii | Wpisz swoje hasło, aby zobaczyć komentarze.

Joanna Szczepkowska, Dzisiaj nazywam się Charles – a ja wczoraj byłem Chitlerem

18 czerwca, 2010 by

.

W hinduskiej mitologii jedna z opowieści przedstawia historię rodzaju ludzkiego. Oto ona w dużym skrócie:

Dokładnie 9 milionów lat po tym jak na ziemi pojawił się Wielki Uzdrowiciel Dhanwantari część kobiet zbuntowała się przeciwko mężczyznom, którym Wisznu dał władzę panowania we wszystkich królestwach. Wypowiedziały im posłuszeństwo i postanowiły, że stworzą królestwo, do którego mężczyźni będą mieli wstęp tylko w celach rozpłodowych. Mężczyźni początkowo chcieli poskromić buntowniczki ale powstrzymał ich z rozkazu Wisznu mądry Brahmanaspati, który rozkazał im: „Nie róbcie nic”.

Już po roku zbuntowanym kobietom wyczerpały się zapasy, które zabrały odchodząc od mężczyzn. Niektóre z nich wychudzone wróciły, korząc się, do swych dawnych domostw i ról społecznych. Ale większość trwała w postanowieniu. Kiedy śmierć z głodu zaczęła zaglądać im w oczy kobiety postanowiły wyruszyć na polowanie. Szkopuł w tym, że nie posiadały siły i sprawności mężczyzn – żadna nie potrafiła trafić kamieniem w królika. Niektóre z nich chciały upolować najpowolniejsze z ziemskich stworzeń – węża Muczalindę – ale i ten zdążył im umknąć, znajdując schronienie między korzeniami drzewa Bo.

Ostatecznie, by nie umrzeć z głodu kobiety postanowiły zacząć żywić się trawą i liśćmi. Tu nie musiały wykazywać się umiejętnościami myśliwych. Całymi dniami chodziły one po łąkach – na czworakach, bo tak było łatwiej – i skubały trawę. Skubały i żuły. I któregoś razu, kiedy mądry Brahmanaspati przechadzając się po świecie ujrzał łąkę na której roiło się od kobiet w pozycji na czworakach, zachwycił się. Podrapawszy się kosturem po swoich niebieskich plecach wypowiedział życzenie: „chcę je mieć”. Kobiety usłyszały to życzenie i rzuciwszy się do stóp mądremu Brahmanaspatiemu przyrzekły, że będą należały do niego pod jednym warunkiem, że je nakarmi i tak długo będą jego jak długo nie będą musiały troszczyć się o pożywienie.
Tym oto sposobem mądry Brahmanaspati stał się nie tylko patronem brahminów, zielonych łąk ale także patronem krów. A zwierzęta te od tamtego czasu uznane są za święte.

Kobiety-krowy tylko raz zrobiły sobie przerwę w jedzeniu. Było to tuż po tym jak przybrały obecnie znaną krowią postać. Spotkały się wszystkie. Wybrawszy spośród siebie Surabhi – krowę, która w imieniu wszystkich krów do końca świata komunikować się będzie z mądrym Brahmanaspatim – powróciły do swojego naturalnego zajęcia: do żucia pokarmu. Od tego czasu kobiety-krowy zajmują się tylko przeżuwaniem. Jeżeli nie przeżuwają to znaczy, że śpią lub nie żyją. I tylko jedna z nich o imieniu Surabhi może przestać żuć ale tylko na krótką chwilę, wystarczającą by wypowiedzieć dwa słowa: „Bardzo dobrze” w odpowiedzi na zapytanie mądrego Brahmanaspatiego: „Jak się dziś macie moje drogie panie?”

Kobiety, które nie były tak głupie by buntować się przeciwko mężczyznom miały się całkiem dobrze. Rodziły, gotowały i wychowywały dzieci. Wychowywały dzieci, gotowały i rodziły – i tak cały czas. Mijały dekady i stulecia. Mężczyźni wynaleźli koło a kobiety dalej gotowały, prały i wychowywały dzieci. Później były inne odkrycia, w tym Ameryki a kobiety dalej robiły swoje. Idylla trwałaby dłużej i kto wie, może dzisiaj dzięki nowym wynalazkom spacerowalibyśmy po powierzchniach nieznanych planet, gdyby nie pewne zdarzenie..

Otóż któregoś dnia mężczyzna postanowił, że nauczy kobietę czytać. Uprzednio zapytał ją, czy chce posiąść ową boską umiejętności odczytywani dźwięków i myśli ze znaków (o pisaniu mowy w ogóle nie było). Kobieta odpowiedziała, że chce ale w duchu postanowiła, że wraz ze sztuką czytania ukradnie mężczyźnie sztukę pisania. I tak wyglądał początek końca.

Kiedy Joanna Szczepkowska nauczyła się pisać? – tego nie wiemy. Wiadomo jednak, że od jakiegoś czasu aktorka nie tylko pisze ale tworzy i maluje. O jej najnowszej produkcji – tomiku wydanym w 2010 r. przez Nowy Świat pt. Dzisiaj nazywam się Charles, w którym umieściła to, co stworzyła, spisała i narysowała – ktoś (prawdopodobnie Agnieszka Wolny-Hamkało albo inna kobieta, gdyż żaden mężczyzn nigdy by takich głupot nie wymyślił. A jeżeli nawet udałoby mu się wymyślić, to nigdy w życiu nie odważyłby się tego zapisać.) napisał:

Nowy zbiór wierszy Joanny Szczepkowskiej to poezja zwykłych spraw i pozornie drobnych zdarzeń, z których autorka wydobywa dramatyczne napięcie, nierzadko zaskakujące czytelnika prowokacyjnym skojarzeniem

Oczyściwszy blurba z przymiotniczków a’la „Elżbieta Lipińska w szczycie formy” otrzymujemy:

Zbiór wierszy Joanny Szczepkowskiej to poezja spraw i zdarzeń, z których autorka wydobywa napięcie, zaskakujące czytelnika skojarzeniem

(Teraz już widać dlaczego tego blurba mogła wymyślić tylko kobieta).

Pierwsze prawo fizyki literackiej brzmi:

Jakość dzieła jest wprost proporcjonalna do jakości pierwszego utworu w dziele.

Przytoczmy zatem pierwszy wiersz z tomiku Dzisiaj nazywam się Charles Joanny Szczepkowskiej:

Jest po to, żeby ująć trochę pustki w pokoju
podzielić ciszę na przedpołudniową
i chwilę popołudniowej ciszy
i jeszcze po to, żeby światło
miało się po czym ślizgać
jest obiektem latającym
powolnie, nisko, nad stołem, łukiem do ust
czasami zamiast słów

[filiżanka]

Wiersz „filiżanka” jest wierszem, w którym udało się poetce skondensować oprócz ciszy – która we współczesnej poezji kobiecej jak wiadomo dzieli się na: poranną, przedpołudniową, południową, popołudniową, wieczorną i nocną – także niebywałą wręcz dawkę infantylizmu waginalnego. Frazy:

żeby światło miało się po czym ślizgać” oraz: „łukiem do ust czasami zamiast słów”

mogą równać się tylko z poradami radiowymi Pani Jeanette Kalety, która działając w zmowie i w porozumieniu z producentem Laktacytu uczy wszystkie Polki jednej ważnej rzeczy: współczynnika PH cipy.

O tekście „Filiżanka” można powiedzieć także, że jest to bez wątpienia najlepszy wiersz w tomiku. Żaden z kolejnych kilkunastu tekstów nie jest tak dobry jak wiersz o filiżance z kosmosu, która w dłoni kobiety zmienia się w „obiekt latający” sunący w przestrzeni dostojnie, powolnie i nisko.

Dowód? Proszę bardzo – wiersz ze strony 14.

W gorących źródłach brzucha
wokół Śpiącego
pływają kawałki lustra
głazy i słonie
powietrze w szklistych kłębach
szare, przeddeszczowe
potęga senna w jednym tonie
głazy jak śpiące słonie albo odwrotnie
gdyby taki był świat… może właśnie jest taki
a życie to kicz wyobraźni
i grafomania marzeń

[zanim]

Oprócz wierszy fatalnych Joanna Szczepkowska podążając drogą, którą wybiera większość wierchuszki literackiej w spódnicy, dociera do tzw. Sosnowszczyzny. Jej eksperyment neolingwistyczny kończy się tak jak kończą się wszystkie eksperymenty prezesówny Justyny Radczyńskiej i podobnych – na mieliznach śmieszności.

Dowód? Proszę bardzo – strona 8.:

warstwa jubi… dziewczynka z uchem przy drzwia…
ogon psa karetka mężczyzna z dziec…
jej chude kol…


itp. itd [reszta nieczytelna – M.T.]

[myjąca szyby]

Tomik „Dzisiaj nazywam się Charles” mimo wszystko warto kupić. Warto wydać 19,90 na cieniutką książeczkę. Jest jeden powód, który rekompensuje stratę ekonomiczną: rysunki autorstwa Joanny Szczepkowskiej. O ile wiersze nie nadają się do czytania i trudno mierzyć się z autorką w wymyśleniu podobnych głupot (w szczególności z tymi dłuższymi, z działu „Reportaże”) – tak rysunki, którymi gęsto upstrzony został tomiczek, można sobie pooglądać i nacieszyć się myślą, że: „Moje dziecko potrafi lepiej rysować”.

Kategoria: Bez kategorii | 33 komentarze »

świniobicie: relacja na żywo

16 czerwca, 2010 by

.

.

świnia: wiersz „Drzewo” z tomiku Joanny Szczepkowskiej pt. „Dzisiaj nazywam się Charles” (Nowy Świat, 2010).

rzeźnik: ja

w roli obucha siekiery oraz noża do spuszczania krwi: ostrze z jednorazowej maszynki do golenia nóg mojej jeanette.

(reszta świń: tomik Wisławy SzymborskiejTutaj” oraz Michała JagiełłoCiało i pamięć” czeka w kolejce obserwując zdarzenie)

Kategoria: Bez kategorii | 13 komentarzy »

Historia o znakach, o punktualności.

13 czerwca, 2010 by

`

Czasami blog Marka traktuję jak  terapeutyczne miejsce  do wyrzucenia z siebie informacji, która nie daje mi spokoju.  Od wczoraj nie daję sobie sama rady z opowiedzianą historią o znakach. Dlatego postanowiłam wyrzucić ją na hmn, aby przestała mnie prześladować i niech ktoś jeszcze  inny przejmie ode mnie ten ciężar.

Jest to opowieść kobiety o ostatnim dniu życia jej męża.

P. bardzo zależało na dostaniu się do Katynia na uroczystości, nigdy jeszcze tam  nie był, ale zabrakło dla niego miejsca. O możliwość lotu z premierem i prezydentem toczyły się partyjne rozgrywki. Chętnych było znacznie więcej niż miejsc w obu samolotach. Dlatego na sobotni wieczór P przyjął zaproszenie na imieniny do znajomego zakładając, że ma wolny czas tego dnia. Niespodziewanie kilka dni przed odlotem kancelaria prezydencka zaproponowała mu wylot do Katynia. Jakby tego było mało, znalazło się też miejsce dla jego żony.  P to bardzo znany polityk, migrant polityczny, ostatnio propisowski,  dlatego pewnie udało  się koniec końców załatwić  miejsce w prezydenckim samolocie.  Żona P zrezygnowała, gdyż wiedziała, że stawiałaby męża w kłopotliwej sytuacji politycznej. Tylu innych  zasłużonych pisowskich polityków jak niepysznych musiało wsiąść do pociągu, aby dotrzeć na uroczystości i na pewno przy najbliższej okazji wypomnieliby P załatwienie lotu dla żony. Została wiec w domu.

P w sobotę rano jechał taksówką na lotnisko. W trakcie jazdy przedzwonił do niego X z pytaniem czy zabrał ze sobą właściwy paszport. Okazało się, że nie. Ten paszport zostawił w wynajmowanym mieszkaniu w stolicy.  Zadzwonił do syna, z  którym razem w nim mieszkał, wytłumaczył, w której szufladzie schowany jest jego dokument i poprosił aby syn  przywiózł paszport na lotnisko.  Po kilkunastu minutach zadzwonił do niego syn z informacją, że co prawda znalazł dokument i ma go przy sobie, ale jest uwięziony w windzie. Nie jest w stanie się z niej wydostać, krzyczy, ale sąsiedzi nie reagują, bo jest wczesna pora dnia i śpią. P każe taksówkarzowi zawracać do domu. Musi pomóc synowi  wyswobodzić się  z pułapki. Gdy wbiega po schodach,  już kilku sąsiadów pomaga synowi wydostać się z windy. Chłopak  naraża życie, w ekwilibrystyczny sposób wychodzi się z windy, bo wie jak ojcu zależy na wylocie do Katynia. P zdaje sobie sprawę,  że już nie zdąży na czas, że jest spóźniony, ale istnieje jedna szansa na sto , że samolot jeszcze nie odleciał. Ma więc nadzieję, że stanie się jakiś cud i uda mu się na przekór rozsądkowi zająć swoje miejsce. Wie, że nikt na niego nie będzie czekał, jeżeli w samolocie jest już prezydent.   Odjeżdża taksówką na lotnisko. Zdążył! Prezydencka para spóźniona dociera zaraz po nim. Słabości prezydenta tym razem zadziałały na jego korzyść. Odlecieli…

A gdyby prezydent przyjechał na czas, w domyśle nie pił dzień wcześniej, P uratowałby się, bo  nie zdążyłby na lot. To zdanie nie jest moją konkluzją, tylko zakończeniem opowieści przez kobietę, ale utkwiło mi bardzo mocno w głowie. Dlatego  borykam się z tą historią od wczoraj próbując swoje myśli wprowadzić na powrót w racjonalne tory, a i tak co chwilę powracam do syna P i do znaków.

Czy ta rodzina pójdzie na wybory prezydenckie? Czy zagłosuje na kandydata PiSu, czy PO? Nie śmiałabym zapytać o to.

Kategoria: Bez kategorii | 22 komentarze »

« Wstecz Dalej »