Historia o znakach, o punktualności.

13 czerwca, 2010 by

`

Czasami blog Marka traktuję jak  terapeutyczne miejsce  do wyrzucenia z siebie informacji, która nie daje mi spokoju.  Od wczoraj nie daję sobie sama rady z opowiedzianą historią o znakach. Dlatego postanowiłam wyrzucić ją na hmn, aby przestała mnie prześladować i niech ktoś jeszcze  inny przejmie ode mnie ten ciężar.

Jest to opowieść kobiety o ostatnim dniu życia jej męża.

P. bardzo zależało na dostaniu się do Katynia na uroczystości, nigdy jeszcze tam  nie był, ale zabrakło dla niego miejsca. O możliwość lotu z premierem i prezydentem toczyły się partyjne rozgrywki. Chętnych było znacznie więcej niż miejsc w obu samolotach. Dlatego na sobotni wieczór P przyjął zaproszenie na imieniny do znajomego zakładając, że ma wolny czas tego dnia. Niespodziewanie kilka dni przed odlotem kancelaria prezydencka zaproponowała mu wylot do Katynia. Jakby tego było mało, znalazło się też miejsce dla jego żony.  P to bardzo znany polityk, migrant polityczny, ostatnio propisowski,  dlatego pewnie udało  się koniec końców załatwić  miejsce w prezydenckim samolocie.  Żona P zrezygnowała, gdyż wiedziała, że stawiałaby męża w kłopotliwej sytuacji politycznej. Tylu innych  zasłużonych pisowskich polityków jak niepysznych musiało wsiąść do pociągu, aby dotrzeć na uroczystości i na pewno przy najbliższej okazji wypomnieliby P załatwienie lotu dla żony. Została wiec w domu.

P w sobotę rano jechał taksówką na lotnisko. W trakcie jazdy przedzwonił do niego X z pytaniem czy zabrał ze sobą właściwy paszport. Okazało się, że nie. Ten paszport zostawił w wynajmowanym mieszkaniu w stolicy.  Zadzwonił do syna, z  którym razem w nim mieszkał, wytłumaczył, w której szufladzie schowany jest jego dokument i poprosił aby syn  przywiózł paszport na lotnisko.  Po kilkunastu minutach zadzwonił do niego syn z informacją, że co prawda znalazł dokument i ma go przy sobie, ale jest uwięziony w windzie. Nie jest w stanie się z niej wydostać, krzyczy, ale sąsiedzi nie reagują, bo jest wczesna pora dnia i śpią. P każe taksówkarzowi zawracać do domu. Musi pomóc synowi  wyswobodzić się  z pułapki. Gdy wbiega po schodach,  już kilku sąsiadów pomaga synowi wydostać się z windy. Chłopak  naraża życie, w ekwilibrystyczny sposób wychodzi się z windy, bo wie jak ojcu zależy na wylocie do Katynia. P zdaje sobie sprawę,  że już nie zdąży na czas, że jest spóźniony, ale istnieje jedna szansa na sto , że samolot jeszcze nie odleciał. Ma więc nadzieję, że stanie się jakiś cud i uda mu się na przekór rozsądkowi zająć swoje miejsce. Wie, że nikt na niego nie będzie czekał, jeżeli w samolocie jest już prezydent.   Odjeżdża taksówką na lotnisko. Zdążył! Prezydencka para spóźniona dociera zaraz po nim. Słabości prezydenta tym razem zadziałały na jego korzyść. Odlecieli…

A gdyby prezydent przyjechał na czas, w domyśle nie pił dzień wcześniej, P uratowałby się, bo  nie zdążyłby na lot. To zdanie nie jest moją konkluzją, tylko zakończeniem opowieści przez kobietę, ale utkwiło mi bardzo mocno w głowie. Dlatego  borykam się z tą historią od wczoraj próbując swoje myśli wprowadzić na powrót w racjonalne tory, a i tak co chwilę powracam do syna P i do znaków.

Czy ta rodzina pójdzie na wybory prezydenckie? Czy zagłosuje na kandydata PiSu, czy PO? Nie śmiałabym zapytać o to.

Kategoria: Bez kategorii | 22 komentarze »

komentarze 22

  1. marek trojanowski:

    iza, ta opowieść przypomina fragment scenariusza do filmu „Oszukać przeznaczenie” – dziwne i bardzo dziwne zbiegi przypadków.

    w zasadzie dostarczasz dowodu na istnienie tajemniczej siły (los?), która kieruje ludzkim życiem ale jednocześnie jest to dowód, że człowiek mimo starań „losu” potrafi dokonać własnego wyboru. P. mimo wszystko – mimo najróżniejszych przeszkód – dostaje się na pokład samolotu.

  2. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Marku, ja jak P jechałabym na lotnisko ignorując znaki. Najważniejszy dla mnie byłby cel.
    Rosjanie, gdy zapomnieli czegoś i wracali do domu, chociaż na chwilę przysiadali na krześle. To było swoiste odczynianie uroków, teraz zaliczane do przesądów. A może miało to sens? zwolnienie tempa i przeczekanie.
    A teraz jest tylko pośpiech i cel.
    Czy po wysłuchaniu tej opowieści zmienię się i zacznę zwracać uwagę na „ostrzeżenia losu”? na chwilę może tak, ale na dłuższą metę na pewno nie. Charakter człowieka wszak się nie zmienia.
    Współczuję synowi P. To on musi zmierzyć się z pytaniem :”co by było gdyby…”

  3. marek trojanowski:

    można próbować tworzyć równoległą rzeczywistości, w której syn P. nie wydostaje się z windy, jest w niej uwięziony do końca dnia – jednak równie dobrze można wyobrazić sobie ciąg zdarzeń, który nie kończy się katastrofą lotniczą.

    w chwilach, w których traci się bliskich zawsze pojawiają się rózne pytania, wątpliwości – czy aby wszytsko zdążyło się powiedzieć, zrobić? czy nie strwoniło się zbyt dużo czasu we wzajemnych relacjach? bo kiedy się tego czasu za dużo straci, to człowiek czuje się jak syn P., któremu udało się na czas wydostać z windy.

    śmierć izo zbudowana jest ze znaków zapytania.

  4. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Marku na przykładzie tej historii udowodniłam, że nie jest tak źle z polską polityką.
    W Stanach historia ta eksploatowana byłaby na okrągło, ponieważ opowieść o punktualności daje zwycięstwo w pierwszej turze. A w Polsce Platforma nie wykorzystuje takich jednostkowych opowieści w kampanii, w myśl polskiej tradycji, że o zmarłych mówi się tylko dobrze, albo wcale.
    Ja także nie umieściłabym historii o znakach na onecie, czy wuperii. Twój niszowy blog o poezji, jest dla mnie w sam raz miejscem terapeutycznym do wyrzucenia emocji z pytaniem co by było gdyby.
    Na hmn nie wpływam na wyniki kampanii, dlatego dzielę się tutaj opowieścią, która od soboty nie daje mi spokoju.

  5. marek trojanowski:

    A propos polityki: dostałem dzisiaj list od Komorowskiego. Normalny list, zaklejony w kopercie. Na kopercie Adresat: „Szanowni Państwo, Obywatele Rzeczypospolitej Polskiej”. Nadawca: Bronisław Komorowski, ul Wiejska 14/5, 00-490 Warszawa.

    Nie chodzi o to, co było napisane – bo oprócz typowiej sieczki o doświadczeniach opozycyjnych, o doświadczeniach politycznych i o budowaniu wspólnej lepszej przyszłości nie było w liście nic ciekawego.

    Wiesz co mnie zastanawia? Kto i za ile liże te koperty (wszystkie były starannie zaklejone)? Ile kopert można „zalizać” na godzinę? czy płacone jest do koperty (akord?) czy może na godzinę? Takich kopert musiało powstać kilkanascie milionów, wiesz ile kleju kostnego zuzyto do ich produkcji?
    i ostatnia sprawa: ile dorosły człowiek (wierzę, że dorośli ludzie zalizują koperty w sztabie Komorowskiego a nie dzieci w którejś z niewolniczych fabryk w Bangladeszu) jest w stanie zlizać w ciągu doby kleju kostnego w trakcie zalizywania kopert i się nie otruć?

  6. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    ojej, ale jesteś naiwny, tak Donald z Bronkiem osobiście lizali ci kopertę, a Janusz wrzucał do skrzynki heh.

    Zdradzam tajniki kuchni sztabów:
    to co otrzymałeś to druk bezadresowy. Zleca się go poczcie, negocjując najpierw stawkę za jedną przesyłkę. Zleceniodawca przynosi jedynie wydrukowane ulotki w paczkach. Poczta jako dysponent adresów nie tylko nimi handluje, ale także ustala z zamawiającym do jakich osiedli, na jakie ulice dostarczy druk.
    W ramach usługi pracownicy poczty obsługują maszyny, które składają ulotki, wkładają do koperty, a na koniec maszyna ją zakleja.
    Jestem zdziwiona, że lokalna PO wydała kasę na zaklejanie koperty, to zawsze podraża przesyłkę.
    Listonosze bardzo narzekali przed każdymi wyborami, że noszą tony tego śmiecia. Dlatego udało im się wreszcie zmusić pocztę do zatrudnienia w tym celu dodatkowych osób.
    Dla poczty wybory to żniwa, dlatego kusi każdy sztab najróżniejszymi promocjami.
    I tak rozwiałam twoje romantyczne wyobrażenia, o tym, że jesteś dla kandydata kimś wyjątkowym. Jesteś przehandlowanym przez pocztę adresem.
    Wczoraj leciwa pani po osiemdziesiątce wyjęła list z torebki o tej samej treści co twój i ze wzruszeniem w głosie powiedziała mi, że nareszcie jest kandydat, który szanuje starsze osoby i pisze do nich osobiście dużym drukiem. Jej nie powiedziałam jak funkcjonuje druk bezadresowy, nie chciałam pozbawiać jej złudzeń.
    Zwróć uwagę, że każdy list wyborczy kandydatów kończy się podpisem w kolorze niebieskim (granatowym), Ma to stwarzać wrażenie, że pretendent osobiście ten list podpisał.

  7. marek trojanowski:

    Iza, ale czy i ty nie jesteś przyzwyczajona do otrzymywania tego rodzaju spamu gazetowego. Każdego dnia wyciągam ze skrzynki na listy dziesiątki karteluszek przeważnie z informacją o: solidnych firmach remontowo-budowlanych; o sprzęcie komputerowym na raty 0%; o promocji w marketach.

    Dlatego ten druk bezadresowy od Komorowskiego potraktowałem tak samo jak ulotkę z TESCO ze zdjęciem krwistej karkówki z dopiskiem:

    „UWAGA PROMOCJA! JEDYNA TAKA OKAZJA! WIĘCEJ TAKIEJ NIE BĘDZIE”

    Na wszystkie tego typu promocje, na druki bezadresowe, ulotki wszelkie zostałem uodporniony. Uodpornili mnie ci wszyscy, którzy każdego dnia do mnie wysyłają setki karteluszek. Kiedyś mnie to irytowało, bo wyrzucając śmieci od czasu do czasu wyrzuciłem kopertę z rachunkami. Ale teraz i na to znalazłem sposób. W każdym razie moja odporność na tego rodzaju korespondencję osiągnęła poziom doskonały. Oczywiście nie było tak zawsze.

    To było na początku lat dziewięćdziesiątych. Wówczas dostałem zaadresowaną imiennie kopertę z informacją o tym, że zdobyłem Wielką Wygraną. Że jestem zwycięzcą, że należą mi się gratulacje, że mogę rezerwować bilet w podróż dookoła świata gdyż mam tyle forsy, że nie zdążę jej wydać do końca życia. Jedno co muszę zrobić, to zadzwonić pod numer taki a taki, by potwierdzić tożsamość oraz uzgodnić termin odbioru nagrody. Na wykonanie telefonu miałem mało czasu – w liście poinformowano mnie, że potwierdzenia muszę dokonać najpóźniej w ciągu tygodnia od otrzymania korespondencji. W przeciwnym przypadku Wielka Wygrana przepadnie.

    Dzisiaj wiem ile miałem szczęścia, nie mając dostępu do telefonu. Tego szczęścia nie miała moja ciotka. Ona także dostała list z informacją, że przyznano jej Wielką Wygraną. Na początku – podobnie jak ja – trzymała tę informację w tajemnicy. Ciotka jednak miała telefon. Czerwony ścienny telefon – dar demokracji ludowej dla jej męża, członka partii działającego na szczeblu wojewódzkim.
    Jak twierdziła – wykonała tylko dwie, może trzy kilkudziesięciominutowe rozmowy. Na pytanie, dlaczego aż tyle razy dzwoniła pod numer, z którym połączenie wówczas było kilkanaście razy droższe niż minuta rozmowy z pracownikami Ambasady USA w celu umówienia spotkania w sprawie wizy, ciotka odpowiedziała, że raz dzwoniła sama, a kiedy miała pewność, że zdobyła Wielką Wygraną to zadzwoniła z mężem. Później było kilka rozmów żeby się pochwalić koleżankom, ale tylko tym najbardziej zaufanym.

    Ciotka nie pojechała w podróż dookoła świata. Wielkiej Wygranej nie zobaczyła na oczy. Wystarczająco długo jednak napatrzyła się na ogromnego, spoconego grubasa z PROVIDENTA, który co tydzień o tej samej godzinie, tego samego dnia przychodził odebrać ratę kredytu. Temu panu nie sposób było odmówić, miał wyjątkowy dar przekonywania.

    Perypetie ciotki to była nauka – jedna z nielicznych w moim życiu – której nie doświadczyłem na własnej skórze. Od tamtej pory z wielką nieufnością podchodziłem do każdej korespondencji. Doszło do tego, że przestałem odbierać także listy polecone, których w tamtym okresie otrzymywałem dosyć sporo z Policji, z Kolegium do spraw wykroczeń. O mało nie skończyło się to dla mnie przymusowym doprowadzeniem, ale dzielnicowy był tzw. znajomym z dawnych czasów mojego wujka – członka partii działającego na szczeblu wojewódzkim, który do roku 1989 był „nieoficjalnie” moim chrzestnym. Nieoficjalnie, gdyż Aparat Partyjny nieufnie traktował tych swoich członków, którzy wyznają światopogląd inny niż materialistyczny. Dlatego – na prośbę wujka, który nie chciał budzić wśród swoich kolegów nieuzasadnionych przecież wątpliwości w stabilność jego przekonań oraz w jego wiarę w rychłe zwycięstwo socjalizmu na świecie – ochrzczono mnie w środę na jednej z popołudniowych mszy, na której była tylko rodzina.

    Mój stosunek do towarów i usług oferowanych przez pracowników poczty polskiej miał jeszcze jeden ważny zwrot.

    Pod koniec lat dziewięćdziesiątych okienku pocztowym pojawiła się pani Mariola. Wysoka blondynka o niezwykle proporcjonalnej budowie. Niewyobrażalnie ładna. Klientów witała uśmiechem, białymi, równymi zębami oraz wręcz niebywałym odorem potu. Był to smród tak nieznośny, że trudno było wytrzymać pomieszczeniu. Czuło się, jak z minuty na minutę kwas mocznika wypalał oczy. Zresztą – nie wiadomo czy za sprawą autosugestii czy nie – oczy faktycznie zaczynały szczypać i łzawić po kilku minutach wpatrywania się w panią Mariolę. Ona jedyna wydawała się uodporniona na odór, który od niej buchał niewidzialną parą. O ile latem dzięki otwartym oknom pobyt na poczcie był do zniesienia, tak zimą rozgrzane grzejniki i szczelnie zamknięte okiennice sprawiały, że stężenie odoru osiągało wartość krytyczną.

    Pani Marioli dawno nie ma ale doświadczenie przepaści estetycznej pozostało w moim umyśle. Do dzisiaj zastanawiam się jak jednocześnie ta sama rzecz może być A oraz ~ A. Jakim cudem kobieta ta mogła być zarazem tak piękna i pociągająca oraz tak brzydka i odpychająca?

    Sprzeczność w moim umyśle doprowadziła mnie w 1997 r. a może 1996 ? – dokładnie nie pamiętam – na egzamin wstępny na studia filozofii. A resztę już znasz.

  8. po morzu burza hula:

    Nie było mnie kilka dni, a tu chryja. Wobec tego deklaracja

    KOCHAM IZĘ SKRYCIE PONAD ŻYCIE NIECH WIRTUALNIE ZAOPIEKUJE SIĘ MOIM NICKIEM.
    Iza liczę na twoje poczucie humoru i znajomość mechanizmów obronnych.
    Marek mogę juz przejść do pytania?
    :)))

  9. po morzu burza hula:

    Iza opisuje cyniczne działania sztabów wyborczych, ale pomimo tego deklaruje, że pójdzie głosować.
    Iza na co właściwie my głosujemy, tylko na wizerunki?
    Swoją drogą ciary przechodzą po plecach po przeczytaniu historii o znakach. Aż się prosi, aby nakręcić o tym film.
    Brakuje Kieślowskiego, on udźwignąłby temat.

  10. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Marku, byłam zasypywana przez dłuższy okres czasu najróżniejszymi ulotkami reklamowymi. Żal mi było listonosza i pozwalałam mu wrzucać do mojej skrzynki jak najwięcej śmieci.

    Na listy z wielką wygraną, albo biznesem życia, uodporniłam się na początku mojej kariery zawodowej. Pamiętam jaka byłam zdziwiona i podekscytowana, że firma z Kongo koniecznie chce ze mną ubić interes i wrzucić na moje firmowe konto ogromną kasę. List o podobnej treści dotarł tego samego dnia do przedsiębiorstwa stryja. Miał to samo nazwisko co ja. Zachodziliśmy w głowę w jaki sposób listy z biznesową propozycją dotarły do nas. Stryj spekulował, że może to pokłosie jego kilkunastoletniej pracy na rzecz międzynarodowej organizacji w Nigerii i dlatego do nas skierowano listy. Zadzwonił do znajomego do Lagosu, a on mu wytłumaczył, że jesteśmy przez naciągaczy finansowych traktowani jak trzeci świat i za paciorki zgodzimy się na wszystko, łącznie z wysłaniem kasy i podpisaniem każdego eleganckiego świstka. I tak moje marzenia o staniu się milionerką dolarową przy pomocy kongijskiego kapitału nie ziściły się.
    Co znaczy jeden nieufny, światowy stryj.

  11. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    hula, nie obraziłam się,
    a na co głosujemy tym razem? jak zwykle na partie.

  12. marek trojanowski:

    izka, ja się dziwie, że PiS nie zatrudnił żadnego specjalisty od interpretacji symboli. Mogliby skozystać z usług takiego Pastoreau, który za odpowiednią sumę wypowiedziałby się o plakatach wyborczych Komorowskiego. Uważam bowiem, że warto może zapytać Komorowskiego albo może nie jego – Komorowski się ciągle myli, w każdej sprawie – tylko zwrócić się bezpośrednio od tych speców, którzy aranżują plakaty i treści sloganów dlaczego np.:

    flaga UE jest na pierwszym miejscu a nie flaga Polski?
    Czy to znaczy, że Komorowski będzie przedkładał interes unijny nad interesem narodowym?
    Albo dlaczego założył taki a nie inny krawat: niebieski w białe kropeczki – który przypomina do złudzenia flagę unijną?
    Przecież na tych tablicach wyborczych, w tych aranżacjach nie ma nic przypadkowego. kazdy detal jest szczegółowo zaplanowany – podbródki są likwidowane, zmarszczki na czole dodawane. Przecież warto uchodzić za mysliciela a nie za bezmózgiego grubasa. Zatem wytłumacz mi – o co chodzi z tymi sybolami na plakatach wyborczych Komorowskiego?

  13. po morzu burza hula:

    to po cholerę to jojczenie na partie, jeżeli i tak człowiek, bez przynależności partyjnej nie ma szansy na wybór. nawet pies z kulawą nogą na niego nie zagłosuje.
    I niby ma to zmienić internet?

  14. Roman Knap:

    A ja się tylko jednemu dziwię –
    że w telewizji nie puszczają reklamy mojego autorstwa (którą fachowcy uważają za najlepszą na świecie! :)))), mianowicie tej:

    Najpierw słychać piosenkę na nucie „Jingle bells”, ale śpiewaną jako
    Komorowski belss, Komorowski bells, Komorowski bells… (itd)
    potem, że „Idą wybory” (czyli coś a la że „idą święta”)
    no i na końcu pada hasło

    WESOŁĄ WYBORCZĄ ATMOSFERĘ ZAPEWNIA ŁÓDKA BOLLS
    :))))))))))))))

  15. marek trojanowski:

    burza, ty się módl by żadna partia, żaden polityk nigdy nie zapragnęła zmienić internetu. zgadnij, która strona zostałaby najpierw „zmieniona”: nieszuflada czy może historiamoichniedoli?

    romek, ten myk z „łódką bols” był niezły – sprytna sztuczka by ominąć zakaz reklamy alkoholu. ale twoja wersja nie jest już taka dobra. mi się wydaje, że należałoby użyć jakiejś sztuczki – dwuznaczności, skojarzenia ale oryginalnego.

    Np. taki scenariusz:

    Jest zimowa noc. rodzina siedzi w jednym pokoju i ogrzewa się przy ogarku świeczki. wszyscy zziębnięci, dygocą z zimna. ojcec pociesza syna. matka tuli zmarzniętą córkę.
    nagle ktoś wali do drzwi. to gruby facet z wąsami, w okularach i garniturze. ojciec nie chce otwierać, przykłada palec do ust, nakazując milczenie całej rodzinie. gość jednak nie przestaje walić do drzwi. uderza pięścią kopie i krzyczy: „Komornik otwierać”.
    Ściemnienie.
    Druga scena: ten sam uśmiechnięty tłuścioch z wąsami w okularach, w nienagannie skrojonym garniturze uśmiecha się do policjantów i gratuluje im, ściskając dłonie i wypłacając z portfela tzw. dodatkową bonifikatę na święta,. to podziękowanie za asystę firmie, która eksmituje rodzinę na bruk w wigilijną noc.
    ściemnienie.
    Scena trzecia: Donald Tusk przed kamerą, siedzi w uszaku obitym czerwonym pluszem – fotelu w którym siedzi Marek Kondrat w reklamie – opowiada: Rodacy, wcześniej opwiadałem o cudach irlandzkich teraz chciałbym opowiedzieć bajkę o Komorniku oraz o rodzinie z zapłakami na podstawie Adresena. A więc było to tak…
    Wyciszenie i wchodzi tło ze ścieżką dżwiękową: dżingel bells, dżingel bells….

  16. Roman Knap:

    W pomyśle na moją reklamę główny nacisk położyłem na parodię znanych sloganów, ale nie tylko, bo chodziło mi o skojarzenie wyborów ze świętami. Bo ja sobie myślę, że niech chociaż jeden pożytek będzie z tej tzw. demokracji – rozrywka, zabawa, ubaw, śmiech. Wkurwia mnie Tomasz Lis, Magdalena Środa i wszyscy inni publicyści, i w ogóle tendencja, żeby „demokracja” miała oprawę poważną, czyli że prawie religijną, czołobitną, jakby to była najważniejsza rzecz w świecie. A demokracja to tylko ściema. Więc jeśli już niby jest ta demokracja, to niech chociaż będzie ubaw, radocha, „świąteczna, rozrywkowa atmosfera”, a nie że powaga, „mistyka”, nadęcie, poprawność itp. Niech więc wybory będą bodaj pretekstem do rozrywki (a nie patetycznych, nadętych pseudofilozoficznych rozmów o przyszłości kraju).

    Twoja reklama jest smutna, ponura, za bardzo przypomina że żyjemy w Polsce Czwartego Świata (bo daleko nam do tego Trzeciego), więc przyznam, że nie oglądałbym jej na tv. Wolę mit! Oczywiście wesoły, radosny mit :)))

    A masz pomysł, żeby w takim spocie wykorzystać inny słynny standard reklamowy, ten „proszkowy”, czyli, że:

    Pojawiają się kolejno kandydaci np. Kaczyński, Napieralski, Jurek itd, a pod nimi jest napis, ze to jest ZWYKŁY KANDYDAT NA PREZYDENTA, a potem wiadomo, pojawił by się, po odsunięciu na bok tych zwykłych, NIEZWYKŁY KANDYDAT NA PREZYDENTA. No i musi być pani, która chce zrobić pranie (pójść na wybory!), oraz oczywiście jakiś gadżet z idealną bielą. Masz jakiś pomysł, jak to wykorzystać?

    (ps. to jest też super pomysł na felieton krytyczno-literacki, np. opisujący kontrast między ZWYKŁYM TOMIKIEM WIERSZY a tym NIEZWYKŁYM itp itd itp)

  17. Roman Knap:

    Jeszcze jeden mój wielki i piękny spot reklamowy nie został przyjęty (tym razem przez sztab PIS)

    Wyobraź sobie Jarka Kaczyńskiego, jak przemawia przedwyborczo do ludzi na wiecu. I nagle wszystko cichnie, tzn. usta Jarka się ruszają, niby więc dalej mówi, ale my nic już nie słyszymy. Przenosimy się mianowicie w inny, pozaziemski wymiar. Bo otóż widzimy nagle, jak z nieba zlatują duszki (w postaci dwóch aniołków z aureolką), tj. Lech i Maria Kaczyńscy. Zlatują z nieba i pojawiają się nad głową Jarka, kołują nad nią, patrzą na Jarka (jak ten coś niesłyszalnie już dla nas i dla nich mówi do ludzi), w końcu jeden duszek zastyga w powietrzu (machając skrzydełkami) po jednej stronie, a drugi – po drugiej stronie głowy Kaczyńskiego. I zaraz potem oba duszki-aniołki, tj. Lech i Maria Kaczyńscy, żegnają się znakiem krzyża i nad głową Jarosława zaczynają modlitwę:

    WIECZNE PREZYDENTOWANIE RACZ DAĆ MU PANIE

  18. marek trojanowski:

    Ten numer ze ZWYKŁYM oraz z NIEZWYKŁYM kandydatem to pochodna pewnego dowcipu:

    Przychodzi clown do dyrektora cyrku i z widocznym przejęciem mówi:

    – szefie, szefie! szefie mam pomysł na nowy, rewelacyjny numer!
    – jaki numer? – pyta spokojnie szef.
    – niech sobie szef wyobrazi – odpowiada clown – jest tak, jest scena na którą wychodzą zwierzęta usmarowane gównem. pierwsze idą słonie całe umazane gównem, później żyrafy w gównie i lwy także całe w gównie. po zwierzętach idą ludzie: akrobaci ubrudzeni gównem, akrobatki także i cała reszta. wszystko w gównie!
    – i co?
    – i na końcu wybiegam na scenę ja, ubrany cały na biało!

    ——————–

    Mój pomysł na drugą reklamę Komorowskiego:

    Scena pierwsza

    Skraj polany leśnej. Komorowski ubrany w wojskowe moro mierzy ze sztucera do celu. Mierzy i co chwile wykrzykuje:
    – Donek, dajcie trochę w lewo! Jeszcze! No kurwa w lewo mówię, a nie w prawo. Czy ja mam was uczyć, która lewa a która prawa?
    Scena druga:
    Ta sama polana. ludzie ubrani w eleganckie garnitury przeganiają stłoczoną grupę ludzi: młodych, starych, kobiety i dzieci (przekrój społeczny) z miejsca na miejsca. co chwile ludzie w garniturach wykrzykują: „Ruszać się, ruszać się! Co za ciemnota.”. Jeden z ludzi w garniturach odwraca się w kierunku, gdzie leży przyczajony Komorowski i woła:
    – Bronek, i jak dobrze?
    Scena trzecia:
    Komorowski składa się do strzału. Zbliżenie na palec, który pomału naciska spust. W tle słuchać słowa Komorowskiego jak składa przysięgę prezydencką i kończy: „…tak mi dopomóż bóg” (fraza: „tak mi dopomóż bóg” pobrzmiewa jak echo)
    Ściemnienie.

    Reklamówka Kaczyńskiego:

    Scena pierwsza:
    Rozbrzmiewa muzyka jak w horrorze („Szczęki”)
    ta ta, ta ta, tata, tata, tatata, tatatata, (coraz szybciej, coraz szybciej)
    Jarosław Kaczyński opowiada wszystko to, co zwykle mówi w reklamówce wyborczej
    cały czas pobrzmiewa muzyka z horroru „Szczęki” w tle.
    Scena druga:
    Lektor oznajmia: W dniu 20 czerwca społeczeństwo jednogłośnie wybrało Jarosława Kaczyńskiego na prezydenta.
    Scena trzecia:
    Fragment z horroru: „Powrót żywych trupów” zmiksowany jak w filmie Forest Gump z twarzą Kaczyńskiego (Pamiętasz jak Forest pokazywał zdjęcia z Nixonem?)
    Wyciemnienie

  19. marek trojanowski:

    wpisz słowo „kłamca” w google

  20. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    reklama z aniołkami świetna! Romek, sztabowcy Jarosława Kaczyńskiego powinni obsypać ciebie złotem.

    Marek jak to dlaczego jest tyle gwiazdek na plakacie Bronka Komorowskiego? Gwiazdki na niebieskim tle to niebo, czyli wprost odnośnik do anielskich znajomości kandydata, na przekór wypowiedziom polskich biskupów, którzy popierają słownie Kaczyńskiego Jarka i w nim widzą zesłanego anioła na polską ziemię.
    A subtelne gwiazdki na krawacie to analogia do ojca Wergiliusza. Komorowski ma liczną rodzinę. Zwróć uwagę, że nie wykorzystał jej na plakatach, jak kiedyś Lech Kaczyński (Marta, jej pierwszy mąż, po fotce wykopany z rodziny, wnuczka z piłką, Maria i Lech – piarowski obraz szczęśliwej rodziny)
    Nie widziałam do tej pory ani jednego plakatu, billboardu: Bronisława Komorowskiego, Grzegorza Napieralskiego, Waldemara Pawlaka. Za to gdzie się nie ruszę samochodem, atakują mnie: na niebieskim tle wybielony Jarosław Kaczyński i Andrzej Olechowski z wielkim nosem.

  21. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    młodzieżówka platformerska pozazdrościła wam pomysłów reklamowych, dlatego i ona stworzyła dzieło na youtubie: ” Jarku, Jarku, po co ci pianino?” dopiero 1208 wejść, do niedzieli minimum dziesięć razy więcej.

    Romek i Marek trzeba się było wczoraj popisywać reklamówkami wyborczymi hę?
    Za chwilę pewnie otrzymam pozostałe reklamówki z konkurencyjnych sztabów.
    I tak się otworzyła wyborcza puszka Pandory w internecie.

  22. po morzu burza hula:

    reklamy w internecie nie wpłyną na wyborców.Nie licz na to Iza. Publiczna telewizja gra w pokera kandydatami. Jest czas bitwy o wszystko.

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?