Pauza na zastanowienie. O wierności sobie. Pani Bieńczycka

28 listopada, 2008 by

Zanim przystąpimy do dalszych analiz najnowszej poezji polskiej uwolnionej od obyczajowej blokady, warto przypomnieć słowa Gustave Flauberta pisane w liście do George Sand sto pięćdziesiąt lat temu:

[…]Podczas gdy mnie, biedaka, trzymają na ziemi moje ołowiane podeszwy. Wszystko mnie porusza, doprowadza do łez, niszczy, a ja walczę, żeby się wspiąć. […] Gdybym przyjął Twoje widzenie świata, to spojrzałbym na siebie jak na pośmiewisko, ot co. Na próżno prawisz mi kazania. Nie mam żadnego innego temperamentu, jak tylko własny, ani estetyki, a tylko to, co mnie od niej odciąga. Oskarżasz mnie o to, że nie podążam za swoją naturą”. No cóż, a w którym ona miejscu odstępuje od cnoty zdyscyplinowania? Co zamierzamy z tym zrobić? Ja podziwiam pana de Buffona zakładającego do pisania eleganckie mankiety. Ten luksus jest symbolem. W każdym razie w swej niewinności pragnę być tak zrozumiałym jak to tylko możliwe. Czego jeszcze można ode mnie wymagać? A jeśli chodzi o ujawnianie mojej opinii o ludziach, których umieszczam na scenie – nie, nie! po tysiąckroć nie! Nie uznaję swego prawa do robienia czegoś takiego. Jeśli mój czytelnik nie chwyta moralnego kursu utworu, to czytelnik jest imbecylem albo też książka jest fałszywa w tym sensie, że jest niedopracowana. Rzecz bowiem jest dobra wówczas, kiedy jest Prawdziwa. Książki obsceniczne są niemoralne z powodu swej kłamliwości. Czytając je, człowiek mówi do siebie: Nie tak to wygląda”.
Pamiętaj, że nie cierpię tego, co konwencjonalnie nazywa się realizmem”, mimo że zaczęto mnie nazywać jednym z jego papieży.
[…] Ja sprzeciwstawiam się każdemu, kto mi mówi, jak należy bawić ludzi. Sukces jest konsekwencją, a nie powinien być celem. Nie zabiegałem o niego nigdy (chociaż go pragnę) i dążę do niego coraz mniej i mniej.

fragment w tłumaczeniu Lecha Niedzielskiego

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

Adam Wiedemann Pensum Poezja hodowców przyjemniaczków. Pani Bieńczycka

25 listopada, 2008 by

Jak pamiętamy z Witkacego, hoduje się przyjemniaczki tylko po to, by odpowiednio zmanipulowane, oswojone i niegroźne lizały z ręki hodowcy, by ten mógł się nimi do woli sycić i je używać. Instruktaż hodowli sprzed II wojny światowej nic nie stracił ze swej dydaktycznej mocy, nauki nie poszły w las, a hodowla idzie na całego bezwstydnie zmuszając bliźnich do poddawania się hodowli.
Nie wiem jak poeta Adam Wiedemann wyhodował tabun recenzentów do ustawicznego, wieloletniego lizania po fiucie literackiej propagandy, ale faktem jest, że już bez bicia i bez znudzenia chwali się na okrągło.
Jak pisze Marcin Orliński w swojej recenzji z Pensum:

Wiedemannem nie sposób się znudzić.

Podobnego zdania jest Anna Marchewka:

30 wierszom wolnym od grzechu głównego współczesnej poezji gmatwaniny znaków zakrywającej brak znaczenia.

Dalsze recenzje powielają schemat innych, nie wiadomo kto od kogo odpisał, ale uniwersalne wpisał się w jest wspólnie wpisane, zapisane i wypisane we wszystkich recenzjach, gdyż zdanie to pozwala nabić – odpowiednio rozbudowane – wymaganą liczbę wierszy recenzji.
30 wierszy Wiedemanna działa podobnie, ale poeta bardziej się pilnuje, by nie wstawiać do swoich utworów zwrotów już użytych wcześniej, gdyż jako hodowca wie, że trzeba być czujnym (a poeta zaczął hodowlę wcześnie), gdyż inaczej trzydziestoletnia praca nad odbiorcą pójdzie w łeb, a wyhodowane przyjemniaczki mogą się znarowić i zacząć coś podejrzewać.

Z wywiadu w sieci z Adamem Wiedemannem wynika, że nagrody literackie dają mu możliwość jurorowania, że w konsekwencji tegorocznej Nagrody Gdańskiej będzie już jurorem w pięciu prestiżowych konkursach, a i nawet w tym, który go nagrodził, też był jurorem. Tak więc baudrillardowskie koło wzajemnych zależności kręci się już bez żadnych oporów i jestem najprawdopodobniej jedyną osobą, która się Adamem Wiedemannem nie zachwyca.
W najgorszej sytuacji ulokował się Jakub Winiarski, który poezji Wiedemanna ni w ząb nie rozumie, ale chwalić musi, więc chwali bez przekonania.

Najlepsze i najlepiej napisane są dwie recenzje o Pensum na portalu (nie mylić broń boże z blogiem!) Literackie PL.
Andrzej Skrendo, uniwersytecki wykładowca poetyki napisał dla Twórczości bardzo profesjonalną recenzję w której znać ślady lektur wszystkich, którzy o poezji pisali na przestrzeni dziejów, szczególnie niestety też już zbyt często używany samograj o poezji czystej Hugo Friedricha.
Podobnie w ogromnej i świetnie napisanej dla Dekady Literackiej analizie Pensum Joanna Orska bez żadnej trudności przypisuje wszystkie zalety jakie można wyodrębnić u poetyckich geniuszy epok Adamowi Wiedemannowi, łącznie nawet z alienacją tej poetyki od samej poetyki (na podstawie wiersza ryby).
Te dwie recenzje, pisane nowocześnie są produktami epoki, w której zasada napiszę perfekcyjnie na zamówienie wszystko, brzmią przekonująco i olśniewająco i nie sposób się im sprzeciwić.

Smutek Spisku o jakim Baudrillard pisał odnośnie alienacji prawdziwej sztuki w sprawnie funkcjonującej machinie „artystakrytyk” jest o tyle przerażający, że nie zostawia już ani odrobiny miejsca na artystów z bożej łaski. Zanim czas zweryfikuje przereklamowaną twórczość Adama Wiedemanna zniszczenia już będę nieodwracalne.

O czym jest Pensum? O tym, że żadnego boga nie ma i że trzeba sobie jakoś z tym radzić. I to nie jest odkrywcze, natomiast odkrywcze jest w państwie wyznaniowym, jakim jest Polska. Być może zachwyt jest spowodowany tym właśnie dreszczykiem emocji wyartykułowaniem nowego. To, że Douglas Adams napisał, że świat został zaprojektowany i wykonany przez myszy, nie jest też nową prawdą, ale od dawna znaną oczywistością.
Adam Weidemann jest jedynie poetyckim spekulantem, który jak na giełdzie, jak w marketingu, układa populistyczne slogany dla bardzo wąskiej grupy literackich akademików. Przy pewnej wprawie i rutynie można tak funkcjonować przez dziesiątki lat. A czy to jest sztuka, czy to jest poezja? Oczywiście, że nie. Ale przecież dzisiaj o wiele łatwiej zakwestionować istnienie Boga, niż istnienie Poety. W pierwszym wypadku za karę można tylko być od razu przyporządkowanym do odpowiedniej partii politycznej, natomiast w drugim od razu się jest pieniaczem.

Kategoria: Bez kategorii | 8 komentarzy »

Pauza na zastanowienie. Pani Bieńczycka

24 listopada, 2008 by

Życie literackie w Polsce stabilizuje się, co widać nie tylko w realu, ale i w sieci. Całe szczęście, jak pisze Hannah Arendt, tęsknota za grecką polis, jest ciągle żywa.
Sofokles w Edyp w Kolonie, jak prztacza Anendt:

wyjaśnia nam także, dzięki czemu zwykły człowiek, młody lub stary, mógł udźwignąć brzemię życia: działo się tak za sprawą polis, owej przestrzeni wolnych uczynków i żywych słów ludzkich, mogącej napełnić życie blaskiem

I dowodzi, że wszelkie koterie, sitwy, grupy wspierające i trzymające władzę są bezsilne wobec przemian:

„Starożytni drżeli też na myśl o wojnie domowej i walce frakcji. Najpewniejsze przeciwko nim zabezpieczenie widziano w Arystotelesowskiej philia, czyli tej osobliwej przyjaźni, której Arystoteles żądał w stosunkach między obywatelami. Zamachy stanu i przewroty pałacowe, gdy władza przechodzi z rąk do rąk, od jednej kliki do drugiej (w zależności od ustroju, w jakim miał miejsce zamach), budziły mniejszy lęk, ponieważ wywołana przez nie zmiana ograniczała się do sfery rządowej i wnosiła niewielki niepokój w życie ogółu. Jednakże zarówno zamachy stanu, jak i przewroty pałacowe były w przeszłości dobrze znane i opisywano je wystarczająco często.
Wszystkie te zjawiska łączy z rewolucją element przemocy i to właśnie stanowi przyczynę, dla której tak często utożsamiano je z rewolucją. Ale przemoc wcale nie jest dla rewolucji czymś bardziej charakterystycznym niż zmiana: dopiero tam, gdzie pojawia się zmiana w sensie nowego początku, gdzie gwałt zostaje użyty do ustanowienia zupełnie innej formy ustrojowej i gdzie wyzwolenie spod ucisku przynajmniej dąży do ukonstytuowania wolności, tam możemy mówić o rewolucji. I choć historia zawsze znała takich, którzy, jak Katylina, byli rerum novarum cupidi (żądnymi nowych rzeczy), to duch rewolucyjny ostatnich stuleci czyli pragnienie wyzwolenia, połączone z pragnieniem zbudowania nowego gmachu, stanowiącego przybytek wolności nie ma precedensu ani analogii w całych dotychczasowych dziejach.”

fragmenty w tłumaczeniu Mieczysława Godynia

Kategoria: Bez kategorii | 2 komentarze »

Tajny kod kryptopoezji

21 listopada, 2008 by

.
.
Biuro Zawsze Dziwnych Eksperymentów Tekstowych (BZDET) specjalizuje się w najdziwniejszych analizach najróżniejszych tekstów. Badacze BZDET-u znani są z tworzenia literackich precedensów. To właśnie oni poddali kabalistycznej interpretacji dwustronicową instrukcję obsługi skórzanego paska do spodni, dzięki temu dowodząc pośrednio, że dziewiętnasta centuria proroctwa Nostradamusa dotyczy rytuału godowego zaskrońców, a nie końca epoki panowania białego człowieka.

Jednak nieśmiertelną sławę badaczom z BZDET-u przyniosło odkrycie tajnego kodu kryptopoezji.

Ostatnimi czasy odkrywanie kodu w dziełach sztuki stało się międzynarodowym trendem. Jest kod da Vinci, kod Szekspira nawet kod Matejki. Badacze z BZDET-u postanowili odkryć kod w innych dziedzinach artes. Badania nad projektem o kryptonimie: Kod Odkryj Teraz (KOT) trwały aż 24 minuty. Kiedy 1440 sekunda KOT-a dobiegała końca a badacze z BZDET-u tracili nadzieję na powtórzenie sukcesu Browna, zdarzyła się rzecz niebywała. Oto, któryś z zdesperowanych hermeneutów krzyknął: Mistrzu pomóż!. I nagle w jednej chwili wszystkich olśniło. Badacze spojrzeli po sobie porozumiewawczo i na trzy czte i ry mruknęli: Winiaaaaaaarski, taaaaaaaaa.

Dalszy bieg zdarzeń był łatwy do przewidzenia. Sięgnięto po kolejne najnowsze – niebywale odkrywcze wypracowanie, sporządzone wg niezmiennego oraz niezawodnego Szablonu Mistrza i okazało się, że zawiera ono kod kryptopoezji. Ażeby ów kod odkryć, należało poddać tekst odpowiedniemu formatowaniu w popularnym edytorze tekstu.

Oto tekst po sformatowaniu:

Świat prawdziwy, inny (Roman Honet, „moja”) [opublikowane na portalu: nieszuflada.pl]

1.
Czemu Chrystus (vel „jezu”), którego postać przewijała się w
latach wcześniejszych w liryce Honeta dość często, stał się w
„mojej” jedynie skromnym i jakby z lekka wyautowanym
„widzem”? Czemu sakramentalne „amen”, jakim Honet zakończył
swego czasu kilka swoich mocnych, szyderczych, a bywało, że i
bluźnierczych w wymowie wierszy, zastąpione zostało innymi
słowami – łagodniejszymi, mniej drapieżnymi? Nie wiem. Czemu
to znowuż ruch chyba w druga stronę, od neutralności ku
wyostrzeniu obrazu – „wydmuszka” z wiersza „berlin” stała się
nagle „ikoną”? Nie wiem tym bardziej. Być może Roman Honet
poeta, który już dawno uznany został za cokolwiek
enigmatycznego, hermetycznego i może nawet przez
przeciwników – brnącego w ciemność lirycznego wyrazu
postanowił dowcipnie żywioł enigmatyczności, hermetyzmu,
ciemności i – to na pewno – niespodzianki wzmóc i podkreślić,
czyniąc w ten sposób wiele dla ożywienia akademickiej krytyki
literackiej, z jej pasją do porównywania i wytyczania linii
rozwojowych. Nie wiem. Nie mam pojęcia. Jakkolwiek by zresztą
nie było: proszę się nie dać zwieść. Wiersze z trzech poetyckich
książek Romana Honeta zaprezentowane pod wspólną nazwą
„moja” jako wiersze z „alicji”, „pójdziesz synu do piekła” oraz
tomiku „serce”, to nie tylko wznowienie trudno dziś osiągalnych
tytułów pod jedną okładką, to przede wszystkim zaprezentowanie
liryków i poematów Romana Honeta w nowych, częstokroć
bardzo odbiegających od pierwotnych, wersjach autorskich.

Następnie do tekstu wprowadzono tzw. regułę CO2. Nie chodzi tu o dwutlenek węgla, ale wyróżnienie co drugiego wersu:

Czemu Chrystus (vel „jezu”), którego postać przewijała się w
latach wcześniejszych w liryce Honeta dość często, stał się w
„mojej” jedynie skromnym i jakby z lekka wyautowanym
„widzem”? Czemu sakramentalne „amen”, jakim Honet zakończył
swego czasu kilka swoich mocnych, szyderczych, a bywało, że i
bluźnierczych w wymowie wierszy, zastąpione zostało innymi
słowami – łagodniejszymi, mniej drapieżnymi? Nie wiem. Czemu
to znowuż ruch chyba w druga stronę, od neutralności ku
wyostrzeniu obrazu – „wydmuszka” z wiersza „berlin” stała się
nagle „ikoną”? Nie wiem tym bardziej. Być może Roman Honet
poeta, który już dawno uznany został za cokolwiek
enigmatycznego, hermetycznego i może nawet przez
przeciwników – brnącego w ciemność lirycznego wyrazu
postanowił dowcipnie żywioł enigmatyczności, hermetyzmu,
ciemności i – to na pewno – niespodzianki wzmóc i podkreślić,
czyniąc w ten sposób wiele dla ożywienia akademickiej krytyki
literackiej, z jej pasją do porównywania i wytyczania linii
rozwojowych. Nie wiem. Nie mam pojęcia. Jakkolwiek by zresztą
nie było: proszę się nie dać zwieść. Wiersze z trzech poetyckich
książek Romana Honeta zaprezentowane pod wspólną nazwą
„moja” jako wiersze z „alicji”, „pójdziesz synu do piekła” oraz
tomiku „serce”, to nie tylko wznowienie trudno dziś osiągalnych
tytułów pod jedną okładką, to przede wszystkim zaprezentowanie
liryków i poematów Romana Honeta w nowych, częstokroć
bardzo odbiegających od pierwotnych, wersjach autorskich.

Eksperci z BZDET-u, nie tylko wynotowali wyróżnione wersy odpowiednio sformatowanego wypracowania Jakuba Winiarskiego, ale w naukowej bazie danych, które mieli do dyspozycji postanowili odszukać analogii, zapożyczeń, ewentualnych tekstów podobnych tudziez bliźniaczych. Oto co otrzymali:

/tekst A/

Czemu Chrystus (vel „jezu”), którego postać przewijała się w
„widzem”? Czemu sakramentalne „amen”, jakim Honet zakończył
słowami – łagodniejszymi, mniej drapieżnymi? Nie wiem. Czemu
nagle „ikoną”? Nie wiem tym bardziej. Być może Roman Honet
przeciwników – brnącego w ciemność lirycznego wyrazu

/tekst A1/

Powiedz, powiedz czemu świat twój milczy cały blady od wzruszeń
Niczym słońce zaćmione przez księżyc czekające na chwile poruszeń ?
Czemu, czemu pragniesz dojrzeć w oknach świata część odległą
Niczym drzewo więdnące bez skargi czekające na deszcze z nadzieją!

/tekst 2A/

czyniąc w ten sposób wiele dla ożywienia akademickiej krytyki
nie było: proszę się nie dać zwieść. Wiersze z trzech poetyckich
tomiku „serce”, to nie tylko wznowienie trudno dziś osiągalnych
bardzo odbiegających od pierwotnych, wersjach autorskich.

/tekst 2A1/

Wstań, powiedz nie jestem sam i nigdy więcej już nikt nie powie
Sępie miłości, nie kochasz Ja, jestem panią/panem mych snów
Moich marzeń i lęków moich straconych dni moich łez wylanych – łez…

Hermeneuci z BZDET-u mają jeszcze problem z doszlifowaniem 2A i 2A1, ale uważają, że w dziedzinie odkrywania kodu kryptopoezji w wypracowaniach klasyków polskiej krytyki literackiej osiągnęli przełom, chociaż jak sami zastrzegają: tajemnicę formatowania tekstu / szerokość marginesu prawego i lewego / zatrzymują póki co w tajemnicy. Kiedy zapytałem przewodniczącego projektu KOT, dlaczego nie chcą ujawnić parametrów, ten zdradził mi, że opracowane one zostały na podstawie Posłowia, które napisał Jarosław Mikołajewski do Sprzedawców kieszonkowych lusterek autorstwa Joanny Wajs. Więcej szczegółów nie zdradził.

Nie pozostało mi nic innego jak odnaleźć dzieło Wajsówny, by odkryć sekret uniwersalnego formatowania dzieł klasyki krytyki literackiej tak, by zmieniły się w poezję pierwszego sortu.

nu-zajc-nu-pagadi.jpg

Kategoria: Bez kategorii | 4 komentarze »

Darek Foks Pizza weselna Proza Polska smutnej niepotrzebności. Pani Bieńczycka

19 listopada, 2008 by

Jeśli Harold Bloom zachwyca się Walterem Abishem przyrównując twórczość do poszerzonego Marcela Prousta i Franza Kafki, jeśli eksperymentalnie tworzy taki odkrywczy pisarz teksty z recyklingu twórczości innych pisarzy, to ta mechaniczna zabawa nie musi się udać na gruncie polskim.
Chwalebne są wszelkie wynalazcze przymiarki polskich poetów, ale czy udane?
Nie wiem, na ile zbiór opowiadań Pizza weselna jest jedynie próbą i zabawą. Wydaje się już stylem ugruntowanym, wyborem docelowym artysty. Jeśli tak, mamy obiecane przy zachwycie krytyków zmuszanie czytelnika do salw śmiechu powstałego ze zderzenia obcych sobie pojęć.

Nie wiem, co oznacza Papież do orzechów, Wzwód stoczni, „Elvis Nabokov” i podany 31 razy tytuł debiutanckiej powieści Pawła Huelle Weiser Dawidek w różnej konfiguracji nie mającej nic wspólnego z książką, celowo pozbawiając ją jakiegokolwiek znaczenia. I właśnie o to znaczenie nie wolno pytać, Darek Foks usilnie stara się w ramach wielkich odkryć powtórzyć sukces grupy literackiej OuLiPo sprzed pół wieku bez ich erudycji i celowości.

Warto przyjrzeć się słowom Henryka Berezy, który w krótkim tekście na końcu książki kawa na ławę tłumaczy konieczność stosowania przez autora takich, a nie innych lisich chwytów, by czytelnika zmylić, a jednak swoje powiedzieć. Weźmy na przykład taki termin jak „tautologia”, która ma ponoć sprawić, że czytelnik ma wiedzieć że wie to, co wie autor, i nie ma broń Boże w to wątpić. Tautologia zamienia się w łopatologię, szczególnie przez tajemnicze wprowadzenie powtórzeń tabunu weterynarzy, którzy po przeczytaniu opowiadania z nimi w tytule raz na zawsze sobie źle zapamiętają, kto to jest weterynarz. Podobnie jest ze sławetnym słowem greckim „mimetyzm”. Wyrazy i stojące za nimi pojęcia upodabniają się właśnie do całkowitego zatuszowania tego, co chcą udawać i to zamazanie, tę nieprzystawalność autor wybiera z licznych literackich możliwości. Foks znowu wykręca się lisio, co Henryk Bereza z zachwytem podaje jako najwyższą wartość utworu, jakoby idąc wyjaśnieniami krytyka, celowo odchodzi od jednoznacznej deklaracji uczuć lub zdefiniowania statusu artysty. Wszystko to dąży, zdaniem Henryka Berezy do śmiechu, demaskacji i satyry i dobrze, że chociaż w tym tekście kończącym Pizzę weselną jest czarno na białym napisane, o co w niej tak naprawdę chodzi.
Gdy czytałam wspaniałe, a przecież zawsze tracące na spolszczeniu eksperymenty literackie Georgesa Pereca, pełne przejmującego opisu ludzi i przedmiotów tak doskonale wybranych z wielości rzeczywistości, tak tym dobraniem uzyskujących nową jakość i nowy przekaz, to widzę, idąc typ tropem, że polski artysta wykonał coś lustrzanie odwrotnego. Wybrał akurat te elementy, które nie są recyklingiem z ciążącej na nas kultury, ale odpadami świadomości istniejącej od wieków która nigdy nie może być budulcem twórczości.
Podobnie z satyrą. Jeśli Alfred Jarry opisując dzieje doktora Faustrolla atakuje urzędników i rewolucyjnie deprecjonuje klasę średnią, a Raymond Queneau wychowanie małej kobiety, to wszystko mimo eksperymentalnej formy przesiąknięte jest naprawdę pierwszorzędnym humorem. Nawet jak u Kafki człowiek zamienia się w robaka też jest to napisane groteskowo i śmiesznie. Nie piszę, że Darek Foks musi być od razu geniuszem epoki podając tak wielkie nazwiska. Piszę tylko w obronie tych, którzy sięgając po pióro są tak swobodnymi duchami, że ten humor jest mimowolny i nawet wtedy groza jest śmieszna. U Darka Foksa piętrzenie absurdu nie powoduje w czytelniku absolutnie nic. Ani uśmiechu. Ręka do góry, kto się śmiał? Widzę tylko rękę Henryka Berezy.
I jeśli w dziewiętnastym wieku chroniono młodzież przed zbyt wczesnym czytaniem literatury obscenicznej a nawet wycinano fragmenty gorszące nożyczkami to ten pradawny sposób można śmiało zastosować teraz do innej grupy wiekowej. Twórczość Darka Foksa nie powinna broń Boże przedostać się do szpitali, domów starców i przychodni, wpaść w ręce tych osób, które walczą z początkami choroby Alzheimera, gdyż wszelkie wysiłki lekarzy i rodzin mających utrzymać ledwo zipiący mózg chorego, eksperyment literacki Darka Foksa zniweczy na amen.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

Pauza na zastanowienie. Wiersze o kotach. Pani Bieńczycka

18 listopada, 2008 by

Nie może ujść uwadze w naszej blogowej dokumentacji kierunków rozwoju najnowszej poezji polskiej gatunek szczególnie umiłowany. Gatunek ten uprawiają też z powodzeniem Anglicy i nie wiadomo, czy aby nie jest przywleczony na Wyspę przez pracującą tam polską młodzież poetycką, intensywnie użytkującą portal nieszuflada.
Tak opisuje ten fakt Sue Townsend w jednym z tomów o Adrianie Moleu (Adrian Mole and the weapons of mass destruction) :

Gladys znalazła wydawcę dla swoich wierszy o kotach. Pracownik społeczny w klubie seniora, do którego ona chodzi w poniedziałki po południu, przekonał ją, że jej poezja jest bardzo, bardzo dobra. Powiedział, że głos Gladys musi być usłyszany. Jej praca zostanie opublikowana przez Grey Panther Community Press.
Przeczytałem jej ostatni wiersz:

Łapki urwisie
W domowym zaciszu
Nie odejdą ani na chwileczkę
Od pudła z piaseczkiem
Kochają swoje Whiskas
Lecz nigdy nie rzucą dyskiem
Nie żaden z nich zawodnik
Lecz blisko mnie mój kotek
Kochane łapki moje
Kochają me pokoje.

Prosiła o poradę w nazwaniu książki. Zasugerowałem:” Wiersze o kotach”. Lecz ona powiedziała, że to jest zbyt proste i chciałaby coś bardziej wyrafinowanego. Ja odpowiedziałem okrutnie:” Felis – kontemplacje o naszych przyjaciołach.” Gladys powiedziała, że to jest to, dziękuję, panie Molle. Skłamałem i powiedziałem Gladys zgodnie z zasadami Klubu Literackiego w Leicestershire i Rutlandzie, że będzie musiała odejść, gdyż raz publikując musi zrzec się swojego statusu amatorskiego.
Wydawało się, że była bardzo dumna z tego i nawet zapytała, czy może zadedykować tom mnie. Wycedziłem, że jestem zaszczycony lecz nie czułem żadnej dumy gdy życzyłem jej powodzenia z tym tomikiem i opuściłem jej dom raz na zawsze.

Tłumaczenie moje z braku egzemplarza polskiego.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

Darek Foks Ustalenia z Maastricht. Poezja syndromu sztokholmskiego.

16 listopada, 2008 by

Nie mając młodzieńczej swady Marka Trojanowskiego, będąc z natury smutasem i katastrofistą, panicznie spróbuje udowodnić brak poezji u poety Darka Foksa już tak uznanego, nagrodzonego nie tylko konkursami, ale prestiżowymi etatami w liczących się pismach literackich w Polsce.
Zadanie, wiem, karkołomne, jeżeli wymienia się obok nazwiska Darka Foksa nazwiska sławne, decydenckie na dzisiejszej arenie literackiej, to trudno się nie bać tego napadu na Goliata, który mi powie: a kim pani jest?

Tak to jest w hierarchii ważności wartości tego świata: jeśli za mną stoją takie nazwiska jak Saint-John Perse, Benn, V. Aleixandre, Ungaretti, Montale, Eluard, Salinas, Guillen, Breton, Valery, Alberti, Quasimodo, Yeats, G. Lorca, Bremond, S. Dali jeśli się z nimi kumpluję na co dzień, z nimi rozmawiam, ich czytam i obcuję cieleśnie, to przecież te mediumiczne brewerie nic nie dają. Kogo obchodzi, którego współczesnego poetę, że jego czytelnik pieprzy się z dajmy na to z Garcią Lorcą, a Darek Foks ma na co dzień żywy kontakt z tak potężnymi duchami jak Zbigniew Libera, Henryk Bereza, Andrzej Sosnowski?
Być może, mentalny kochanek już jakościowo ważny nie jest, już ważne jest, żeby się tylko pieprzyć, ale czy ten nadmiar poetyckiego pożądania, ta organiczna przypadłość człowiecza że musi głód metafizyczny gdzieś gasić, bo inaczej umiera, staje się maszyną i mrówką, czy zachodzi on w kontakcie z?
No, dajmy na to, z Foksem?

O czym jest ten zbiór wierszy ujęty w pojęcie jak mówi wikipedia – miasteczka – które dało nam Unię Europejską?
O tym, że podmiot liryczny szasta się, krąży i nie potrafi za Chiny nic poetyckiego z siebie wykrzesać. Czy to nie jest aby 8 i pół Felliniego? Nie. A może jednak kolejnym przekuwaniem niemocy w niemoc, by właśnie to przekuwanie było stawaniem? Nie staje, a kiedy nie staje, nie ma mocy.
Wiersz PROZA POLSKA, której podmiot liryczny jest zarówno deprecjacją jego jakości jak i terminem literackim ironicznie wymienia, dlaczego niemoc jest permanentna. Mówi czytelnikowi: wybaczcie kochani mnie uwielbiający, dzisiaj postne jedzenie, gdyż miesiączkuję, nie będę zapłodniony, ale napiszę, co mi tam, dam świadectwo swojej niedyspozycji. I daje. I tu wylicza, czemu Proza Polska jest tak prozaiczna i czemu mimo wszystko daje temu świadectwo, podczas gdy wszyscy wokół są przecież w identycznej sytuacji, a jednak po pióro nie sięgają.
Wiersz KATEDRA NIEMALARSTWA jest o tyle głupi, że powiela schemat wyobrażeń o Akademii Sztuk Pięknych tak samo głupi, jaki pokazał Paweł Huelle w powieści Ostatnia wieczerza nabijając się z awangardy. Z pewnością, na ASP pracują różni artyści, o bardzo małym rozumku też, jak i studiują studentki, którym majtki tylko w głowie i kto ma je zdejmować, czy rzeźbiarze i czy malarze, ale poezja na litość boską to sublimacja i wydobywanie istoty, a nie wszystkiego, co akurat do sprawy rozwikłania rzeczywistości nic nie wnosi. Zawsze tak było, zawsze była miernota, głupota, bezsensowność. Akademie Sztuk Pięknych były kolebką geniuszy i fajansiarzy. To nie żadne odkrycie. Nie wiem po co w czasach tak skomplikowanych dla sztuki, gdy nowe media już niepodzielnie panują, pisanie o głupocie jakiegoś rektora, który preferuje malarstwo olejne, jest już démodé, nie na rzeczy, jest płytką brukową anegdotą. Tak może sobie gadać snob, inteligent aspirujący do znawstwa sztuki po etatowej pracy by się popisać poglądami, a nie artysta, poeta, pracownik tej strefy duchowości. I co dało kupelstwo z Liberą? I co, on te poglądy podziela? Wątpię. Nawet jak prototypem rektora z tego wiersza jest konserwatywny Stanisław Rodziński, to to jest mimo wszystko bardzo duży format w swojej konsekwencji i opcjach, takiej, a nie innej sztuki.

SZKOŁA GŁÓWNA HAIKU to wiersz pisany metodą Świetlickiego. I jeśli Marciń Świetlicki potrafi wyłuskać absurd i dowcip przestrzeni międzyludzkiej, to Darek Foks już nie. Scenka zobaczona jest topornie i słusznie dziewczyna z wiersza wali podmiot liryczny butelką. Ale taki incydent przynależny jest pismom satyrycznym i to niższego lotu.

ZA POEZJĘ POLEGLI to typowy wiersz o kotach. Jeśli o kotach pisał T. S. Eliot, a Van Gogh malował słoneczniki, to nie znaczy, że wszystkim wolno. O kociej poezji napiszę w osobnej notce.

POT GUDRUN. Być może nie jest to pisane metodą ecriture automatique. Być może Ministerstwo Potu, jak Ministerstwo Głupich Kroków u Monty Pythona jest bazą, na której poeta buduje absurd. Ale nie jestem przekonana.

WIDOCZEK. Kolejny wiersz świetlickopodobny. Ale nie zawsze, jak się idzie do knajpy to owocuje to wierszem. Na całe szczęście. Ile byśmy mieli niepotrzebnych wierszy do czytania!

Nie będę już analizować reszty wierszy, gdzie chwyt Vykadrovanej pojawia się jeszcze u Zabandażowanej, a nazwiska są dziwaczne jak Krzysztof Grażyna. Pojawia się taki termin jak Che Guevara, pojawia się mnóstwo niepotrzebnych haseł, które w normalnym człowieku otwierają od wieków wypracowane przez galerników wrażliwości obrazy, które zawsze otwierają się w odpowiednim miejscu i artysta nie musi wszystkiego tłumaczyć od Adama i Ewy. Ale przychodzi na świat współczesny Orcio, przychodzi na świat współczesny poeta. I nie jest już modernista, nie jest post, nie jest destruktorem, ani neo surrealistą, ani pure nosensistą, ani niczym z tych rzeczy. On jest zawsze polskim poetą współczesnym. Zakompleksionym artystą, który nie odnalazł swojej drogi, swojej wewnętrznej melodii i najlepiej trochę wziąć bezpiecznie z tego i tamtego.
Początkujący Salvador Dali, gdy zjechał w glorii do Nowego Jorku na drugi dzień miał tysiące amerykańskich epigonów, a w galeriach pojawiła się nieprawdopodobna ilość lejących się zegarów. Ale to nie oni, tylko w dalszym ciągu Salvador Dali jest ważny. W Polsce to właśnie ci epigoni przejmują ster. Najlepiej świadczy kokieteryjny wiersz o Nike pt. NIEŁASKA.
Wystarczy jak harcerz, zdobyć odpowiednią sprawność, by móc niszczyć wschodzące talenty i nie dopuszczać nikogo wartościowego do głosu. Wystarczy coś tylko ustalić w polskim Maastricht by zmusić publiczność do kochania uznanego poety.

Kategoria: Bez kategorii | 14 komentarzy »

Pauza na zastanowienie. Recepcja poezji. Pani Bieńczycka

14 listopada, 2008 by

Ponieważ dzisiejsi uznani polscy poeci nie zgadzają się z oceną ich utworów, można ich pocieszyć tym, że w innych krajach poeci mają problemy podobne.
Jean-Marie Laclavetine w Przeklętej pierwszej linijce(Nagroda Goncourtów studentów) dziesięć lat temu, jeszcze przed internetową działalnością terrorystyczną portali literackich, pisał:

Ludzie podrzucają swe manuskrypty tak jak się podrzuca niemowlęta w koszu z bielizną, pod furtą klasztoru. Niektórzy opatrują te podrzucone teksty nazwiskiem ich ojca. Inni ograniczają się do oznaczenia ich iksem. Po co to wszystko? Po to, by rozprawiać o stryjecznym dziadku, naczelniku stacji Montpon Menesterol. O nieszczęśliwym dzieciństwie. Albo – co gorsza – o dzieciństwie szczęśliwym. O pobycie na koloniach w czasie wakacji. Przelewają to wszystko na biały papier w tajemnicy, pod osłoną czarnej nocy. Aż do dnia, w którym postanawiają przedstawić swój utwór światu… Proszę go opublikować jak najrychlej, w jak najwyższym nakładzie, bardzo proszę! Ludzkość od tak dawna czeka na to podsumowanie moich doświadczeń!
Manuskrypty mnożą się jak oszalałe. Nie dostrzega się ich, ale krążą wokół nas, otaczają nas i osaczają niepostrzeżenie, osłaniają się przed naszym wzrokiem na różne sposoby, wkradają do toreb na zakupy marki Hermes, do żebraczych worków i dyrektorskich aktówek, do pocztowych kontenerów i wagonów w pociągach superekspresowych, do żółtych półciężarówek krążących po górskich serpentynach i do sztabowych mapników zwisających z ramion dowódców. Dostają się do najstaranniej zastrzeżonych skrzynek na listy, krążą po biurach, pojawiają się w kuchni, skąd przechodzą na pokoje. Czają się w półmroku, krzyżują ze sobą, wkradają milczkiem do gabinetów profesjonalnych lektorów, niekiedy pod fałszywymi nazwami i okładkami, by zaskoczyć czytelnika i dołączyć do utworów odbywających już pokutę na jego etażerce. Przeczytaj mnie! Przeczytaj mnie zaraz! No już, czytaj! Nie pożałujesz, oferuję ci mój własny świat!
I dziwią się, że ich spotyka odmowa. Przecież pokazywałem to rodzinie, przyjaciołom, znajomym – wszystkim się podobało! Mogę powiedzieć, że wprost zachwycało! Jestem z natury nieśmiały/nieśmiała, ale niektórzy z nich wręcz mnie namawiali, żeby się udać z tym utworem do pana, że odpowiada on w pełni pańskim wysokim wymaganiom. Jeśli pan go odrzuci, stracę do nich zaufanie…
Uraża ich wszelki brak entuzjazmu. Brak entuzjazmu? Co ja mówię! Spróbujcie zakwestionować w tym dziele najdrobniejszy przecinek, zobaczycie, co się rozpęta! Ostrzegam: nie próbujcie żadnego przesunięcia akcentu, żadnej korektury w melodii zdania. Wszystko jest dokładnie przemyślane, wymierzone, dopasowane. Nic nie pozostaje sprawą przypadku. Jest to dzieło mojego życia, proszę mi wierzyć!
A po ewentualnym jego opublikowaniu, oburza ich brak uznania i zdawkowa zwięzłość recenzji. Ci krytycy to tępole! Przekupni mafiosi. A co mówić o księgarzach! Interesuje ich tylko kasa fiskalna, automatycznie rejestrująca wpływy ze sprzedaży, tych bezmyślnych ministrantów kultu pieniądza. Nawiasem mówiąc, chciałbym panu zasygnalizować, że nie widziałem ani jednego egzemplarza mojej książki w klubie prasy w Saint-Cast-le-Guildo. Powinno się na to zareagować, drogi panie. Chyba pan nie chce skierować całego nakładu na przemiał, co?
W głębi serca zaskoczeni są tym, że świat ich nie pokochał – zresztą jakiż śmiertelnik nie odczuwa z tego powodu zdziwienia? CC, skoro już dokonał wyboru, zachowuje wobec takich urazów anielską cierpliwość. Podziela smutek swych autorów, zaraża się ich rozżaleniem na przejawy dyskryminacji, a przede wszystkim wczuwa się w ich zaniepokojenie, od razu przy rozmówcy dzwoni do szefa domu prasy w Saint-Cast-le-Guildo z odpowiednią interpelacją, by w jej wyniku udzielić autorowi nic nieznaczącej pociechy i zachęty.

Przełożył Wacław Sadkowski

Kategoria: Bez kategorii | 2 komentarze »

Jacek Dehnel, wyprawa na południe. Zwój Q:5-10-15

12 listopada, 2008 by

.

.
W pewnym zwoju z Qumran oznaczonym sygnaturą Q:5-10-15, który przechowywany jest w Supertajnej Superstrzeżonej Superskrytce Superośrodka Superbadań Superliterackich (SechSmalS) zapisano proroctwo w języku aramejskim. Specjaliści od języków martwych odczytali zachowane fragmenty:

Kolumna V
1. A golił on się nie [będzie] … /
2. I pierścień mie [ ć/dź:? ] … { będzie miał / będzie z miedzi }
3. A w czasie przemieszczać się będzie w oka mgnie [ niu ]
4. I kiedy ogoli się brzytwą ostrą, wyp[rawi się] na południe ze stałą prędkością.

Kolumna VI

1. Czarny będzie kostium [jego]
2. A skarpetki nosił będzie b[iałe] do lakierek. Mieć będzie p[elerynę/palto?] czarne.
3. A i wiersz napi[sze] o tym, co zobaczy w trak[cie podróży]
4. Zobaczy słonia.

Kolumna VII

1. Ale poetą to on n[ie / a pewno] będzie.

Od chwili ogłoszenia drukiem treści zwoju Q:5-10-15 w światku poetyckim zawrzało. Pojawili się różni interpretatorzy kolejnych wersów tego zwoju. Na podstawie dokładnej przecież charakterystyki postaci tam opisanej rozpoczęli oni debatę o tzw. wybrańcu. W ramach tego dyskursu skrystalizowały się trzy obozy: historyków, aktualistów i futurystów. Historycy byli przekonani, że wybraniec wraz z zespołem cech charakterystycznych jest faktem historycznym. To znaczy, że pojawił się on w tradycji dziejów kultury i tam też należy go poszukiwać. Innymi słowy: wszelkie poszukiwania maja być ograniczone do badań spuścizny literackiej wg kryteriów zawartych w zwoju. Przeciwnego zdania byli futuryści. Skonstruowali oni teorię pomocniczą doktrynę proroctwa samego w sobie na podstawie której dowodzili, że proroctwo dotyczy tylko i wyłącznie czasu i zdarzeń przyszłych. Dlatego też kategoria wybrańca traktowana jest przez futurystów jako twór o charakterze intencjonalnym, jako pewien zbiór cech o charakterze idealnym, a nie jako fakt historyczny.

Najciekawsze badania (najciekawsze z perspektywy polskiego czytelnika, ponieważ w ramach tychże badań pojawił się wątek polski) rozwijane były w ramach aktualizmu.

Aktualiści byli zdania, że wybraniec opisany w zwoju Q:5-10-15 istnieje aktualnie i co więcej: na podstawie opisu przedstawionego w zwoju możliwa jest jego pełna identyfikacja.
I właśnie przedstawiciele środowiska aktualistów rozpoczęli intensywne poszukiwania wybrańca. Tym oto sposobem dokonano tzw. polskiego odkrycia odkryty został Jacek Dehnel poeta licealista. Na marginesie dodać należy, że polskie odkrycie zakończyło spór, który mógł doprowadzić do rozłamu w ramach obozu aktualistów. Dotyczył on wersu 2 V Kolumny.

Aktualiści zwrócili przede wszystkim uwagę na książeczkę wyprawa na południe. To własnie w tym zbiorze wierszy dehnelowskich niemiecki badacz prof. Georg von Plastick
und Stückateriia odnalazł fragment tzw. bezwzględnego braku różnicy. A trzeba wiedzieć, że prof. Georg von Plastick und Stückateriia był najwybitniejszym przedstawicielem nauki zwanej stylometrią. Do rzeczy. Otóż niemiecki profesor odkrył, że wers 4 Kolumny V zwoju Q:5-10-15 jest niemalże literalnie zgodny z jednym z fragmentem wersu w wierszu Jacka Dehnela (Powrót). Jednak bezwzględny brak różnicy nie odnosił się tylko do tego tekstu. Sam tytuł bowiem jest zgodny z 4 wersem V Kolumny zwoju.

W wyniku odkryć prof. von Plastick und Stückateriia zainteresowano się Jackiem Dehnelem i jego tomikiem wierszy: wyprawa na południe. Przyjęto bezkrytycznie założenia niemieckiego aktualisty i rozpoczęto analizę zawartych w tomiku kolejnych tekstów.

Pierwsze na co zwrócono wątek, to tzw. motyw liceum w tekstach Jacka Dehnela.
Okazało się, że eksponowany jest on wprost lub implicite w kolejnych wierszach tomiku Wyprawa na południe. Oto pierwszy wiersz tomiku Jacek Dehnel dedykuje nauczycielce z LO, zachowując etykietę licealną, którą posługuje się każdy dobrze wychowany licealista z czerwonym paskiem na świadectwie to znaczy obdarzając panią magister Szatkowską tytułem profesorskim.

Czerwony pasek, który zdobi jego cztery cenzurki będzie jego prywatną szkarłatną literą. Jako człowiek dojrzały, świadomy grzechu oraz sposobu, w jaki zdobywał czerwone paski na świadectwach licealnych Jacek Dehnel złoży confesio: geografii nigdy nie poznałem (Z perspektywy).

Ale należałoby zadać sobie pytanie następujące: dlaczego Jacek Dehnel tak bardzo eksponuje motyw liceum w swoich wierszach? Odpowiedzi na to pytanie można by poszukać u Freuda u Junga, nawet u Gobineau czy Heckla jednak można tej odpowiedzi poszukać u źródła, w tekstach poety Jacka Dehnela.

W jednym z tekstów poeta Dehnel posługuje się obrazem: czterdziestu wagonów żwawych licealistów i licealistek (Festiwal).

Pierwsze, co zastanowiło badaczy to tzw. dżentelmeński asonans. Otóż zgodnie z opisem wybrańca zrekonstruowanym na podstawie zwoju Q:5-10-15 wysunięto tezę, że jeżeli takowy istnieje, to musi być przede wszystkim dżentelmenem. Będzie zatem ubierał się jak na dżentelmena przystało, będzie mówił jak dżentelmen i maniery także będzie miał dżentelmeńskie. Jednak w przytoczonym obrazie z tekstu Festiwal pojawił się po raz pierwszy w twórczości Jacka Dehnela tzw. dżentelmeński asonans. Oto bowiem poeta Dehnel wspomina najpierw żwawych licealistów a dopiero później licealistki. Innymi słowy, chłopcy są przed dziewczynkami, a przecież główna zasada dżentelmenów brzmi: Panie mają pierwszeństwo. U Jacka Dehnela ów dżentelmeński asonans ma jeszcze inny wymiar. Otóż predykat żwawy wydaje się odnosić tylko do kategorii licealistów, licealistki zaś umieszczone wprawdzie jako człon koniunkcji, pozbawione zostały wszelkiego wyrazu. Czytelnik bowiem podąża tropem czterdziestu wagonów żwawych licealistów.

Ten aspekt poezji Jacka Dehnela, w którym posługuje się on jako poeta-wybraniec-dżentelmen tzw. dżentelmeńskim asonansem wymaga jeszcze dodatkowego opracowania. Wracając jednak do motywów licealnych w tomiku Wyprawa na południe. Kolejny trop odnajdujemy w tekście Powrót. Tutaj każdy czytelnik pod warunkiem, że ukończył kiedyś tam liceum odnajdzie fragment własnej przeszłości, ale nie tej zwykłej, prozaicznej, powszechnej. Lecz tej najcenniejszej, pierwszej, tej intymnej: czyli ruchanka w kiblu na długiej przerwie lub w trakcie dyskoteki. Dehnel napisze o : muszli, zamkniętej / szczelnie, lśniącej, cielistej, perłoworóżowej /, srebrzystoszarej muszli wspólnych śniadań, seksu, / kłótni, zaczerwienionych / ust, (Powrót).

Czytając Dehnela trudno oprzeć się tym obrazom przeszłości, które na nowo ożywają. Trudno zapanować nad halucynacjami, nad powracającym zapachem cipy koleżanki, która pozwoliła tylko na palcówkę. I ten smak, kwsakowaty, diagnozowany na palcu wskazującym jeszcze długo po. I mimo iż Jacek Dehnel doprecyzuje odcień emalii pokrywającej kolejne zamknięte muszle cersanitu, to i tak czytelnik odwoła się do własnych doświadczeń. Na tym polega moc obrazowania w poezji Jacka Dehnela, który rozkaże swoim bohaterom, by w alkowach raczej czule orali niźli rżnęli czy pieprzyli (wiersz datowany: 7. X. 1903). Cokolwiek znaczy owo czułe oranie, na jakim to czarnoziemie należy orać, czy też jakie mady spulchniać i co też ma z tego wyrosnąć nie wiadomo. Ale pewne jest: bez pracy nie ma kołaczy.

Kolejny trop licealny w wierszach Jacka Dehnela związany jest z lekcją języka polskiego. 45. minutową monotonię, w której najważniejsze było oczekiwanie na dzwonek, obwieszczający przerwę Jacek Dehnel opisał następująco: Wszystkie te wydarzenia nie warte cezury, / jedenastozgłoskowca, jambów i trochejów: przymknięcie / oczu, kiedy o drzwi cię opieram i mówisz: zaraz / przyjdzie” ja: zawsze się spóźnia” ty: Ile? Dziesięć / minut?” – Ostatnio godzinę”. I godzina, trochejów warta, / anapestów, jedenastozgłoskowca, cezury i jambów, ale / nie opisana, nie do opisania, pośpiech, dzwonek na / dole i kroki na schodach i zdyszane uśmiechy (Szal).

Na pocieszenie dodać należy, że 45 minut z antykiem to nic w porównaniu z kursem gramatyki opisowej. Ale na motyw studiów w poezji Jacka Dehnela czytelnicy zdaje się będą musieli poczekać.

Jacka Dehnela można traktować na serio. Można chcieć dostrzec w licealiście, który wykuł podręcznika do polskiego na blachę reinkarnację Czesława Miłosza. Można, ale po co licealistom odbierać młodość? Kiedy człowiek traci w sobie dziecko, przestaje być człowiekiem.

Pozostaje zawsze na końcu: 1 wers VII Kolumny proroctwa zapisanego w zwoju Q:5-10-15.
nu-zajc-nu-pagadi.jpg

Kategoria: Bez kategorii | 4 komentarze »

Czesław Śpiewa poezję netową

11 listopada, 2008 by

Jest święto, postanowiłam więc napisać optymistycznie i ku pokrzepieniu serc poetek i poetów przez nas wcześniej omówionych.

Jeżeli Czesław Mozil wylansował zbiorowe wiersze z czatu Multipoezja, to być może jakiś inny artysta Polonus ze świata wybierze Waszą poezję jako podkład słowny do swojej muzyki i traficie do radia, do klubów, na spotkania rodzinne i towarzyskie. Ćwiczcie od nocy do świtu rymy i metafory. Powodzenia.

I teraz możemy dalej kontynuować czytanie i omawianie tomików.

uff

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

« Wstecz Dalej »