Teraz mogę się wygodnie rozłożyć na gorącej plaży. Na mojej wyspie nie ma nikogo. Jest morze. Jest przestrzeń i unoszące się w niej ptaki. Jestem ja. Jest miliard ziarenek piasku pod moimi plecami.
Zabezpieczone: dziennik (XXVIII)
Kategoria: Bez kategorii | Wpisz swoje hasło, aby zobaczyć komentarze.
a kiedy się zgubisz
.
Pierwsza klasa, druga i komunia święta. Trzecia , czwarta, piąta, szósta. Trzy klasy gimnazjum. Pogubić się można. A to dopiero początek. Kilka lat w szkole średniej. Studia. Licencjat, inżynierka, magisterka, doktorat, do pracy. A tu praktyka, i staż, i tam i siam i plecy. Zaczynasz. Parter i wyżej. I drugie, i trzecie i czwarte. I w górę, i dalej i piętro po piętrze. Jak w labiryncie, jak po nitce. Bywa bez nitki, skrótem przez ścianę. Po głowach, po głowie. Office numer trzy i trzysta trzydzieści trzy. Jedna sekretarka, dwie sekretarki, czwarty kierowca i cztery trupy. Dyspozycyjny całą dobę. 24 czy 48 – ile godzin ma doba? I ciągle powtarzasz: dostałeś moje memo? (nie synku, to nie jest rybka Nemo). I siedemnaście masz kart kredytowych. Cztery w portfelu, dwie w kopertach z banku. Jest pięć dla żony, reszta nigdy nie była aktywowana. Męczysz się, szarpiesz, cierpisz na brak czasu. Ale jest za to siedemset koni pod maską. Rwiesz się. I gnasz, i gonisz, i gaz, i do dechy. I bieg pierwszy, i drugi, i szósty. Redukcja. Znów trzeci. Makijaż. Długie nogi, i o sześć centymetrów dłuższe każdego wieczoru i sto czerwonych sukienek falujących na wietrze.
I uważaj synku, żebyś się nie rozbił. A jeżeli kiedyś zabłądzisz, jak zgubisz się w drodze to pamiętaj, że jest taka wyspa, otoczona morzem, którego żaden statek nie zdoła przepłynąć. Na tej wyspie jesteś królem.
– Teraz jestem starszakiem?
– Jesteś starszakiem.
– A wiesz, że dzisiaj zbudowałem prawdziwy zamek z piasku?
Kategoria: Bez kategorii | 80 komentarzy »
Cześć Edek,
.
nad czym teraz pracujesz? Miałem napisać o tomiku niejakiego Wrożyńskiego ale czytając dzieło poety utknąłem gdzieś w połowie. I pomyślałem sobie (a myśl to zuchwała – przyznaję), że porozmawiam z tobą o twoich najnowszych tekstach. Tych, których jeszcze nie opublikowałeś, które właśnie dopracowujesz przed wysłaniem do wydawnictwa.
Recz jasna nie pozostawiłem tobie dużego wyboru – porozmawiać musisz.
Kategoria: Bez kategorii | 43 komentarze »
jeżeli chcesz przeczytać tekst, to sam go sobie napisz
.
W związku z tym, że w znanych mi księgarniach (Matras, Empik itp.) w promieniu 20 km., nie znalazłem żadnego nowego tomiku (o tych, które są na półkach już pisałem) w tym tygodniu nie będzie nowego tekstu na temat polskich produkcji lirycznych.
Mała uwaga: określenie „nie znalazłem żadnego nowego tomiku” jest nieprecyzyjne. Na półce w dziale z poezją jest jeden tomik, którego nie przeczytałem. Leży tam od dawna, a jednak boję się go wziąć do ręki nie mówiąc już o czytaniu. To „Bruce Lee. Walcząc z myślami. Aforyzmy „. Jestem głęboko przekonany, że publikacja ta ciężarem gatunkowym dorównuje dziełom Andrzeja Sosnowskiego i że należałoby zgłębić istotę ciosów karate podanych w atrakcyjnej formie aforyzmu. Jednak jakoś nigdy nie miałem odwagi, a myśl o tym, że mógłbym dotknąć okładkę tej książki przyprawia mnie o gęsią skórkę.
Ktoś mógłby powiedzieć: „Trojanowski, kupuj przez internet. Będzie taniej”. Owszem, mógłbym gdyby nie małe „ale”. Oto ja, Marek Trojanowski, z własnej woli przyłączyłem się do tej nielicznej, kilkuosobowej grupy ludzi, którzy wydają pieniądze na tomiki poetyckie w sposób tradycyjny. Kupuję z 20 % marżą księgarń, po to by księgarnie – sklepy, do których się wchodzi, wita z zaprzyjaźnionym księgarzem-okularnikiem – nie podzieliły losów dinozaurów. Kupuję bez marż, bez rabatów oferowanych w internetowych witrynach wydawnictw, bo chcę dać zarobić księgarzom, którzy wypatrując godzinami klientów zazdroszczą pracownikom McDonalda. Tam nikt się nudzi, nikt nie stoi w witrynie wgapiony z nadzieją w przechodniów, którzy nawet nie spoglądają w jego kierunku.
Ktoś inny mógłby powiedzieć tak: „Trojanowski, nie świruj. Na pewno masz skrzynkę zapchaną różnymi próbkami literackimi. Napisz o tym”. Odpowiadam: mam ze czterdzieści a może pięćdziesiąt majli z załącznikami. Jeden z załączników ma jakieś dwieście stron (po czwartej stronie przestałem czytać). Teksty, które otrzymałem nie odbiegają od przeciętnej portalowej, przeciętnego portalu literackiego. Oto przykład:
zbudzony ze snu znowu widzę ciebie
wyciągam ręce śmiejesz się tak słodko
już trzymam rękę twoją w swojej dłoni
a drugą głaszczę twarz nad życie droższą
lecz się rozpływasz a ja wnet po tobie
łzy wściekle płyną po miłości grobie
Kiedy Paweł Artomiuk – autor tej próbki – pisał pierwszą setkę swoich wierszy na pewno miał na względzie dobro ludzkości a kto wie? – może nawet całego świata. Nie od dziś wiadomo, że dobro ludzkości zwykle niewiele ma wspólnego z dobrem jednostki. A o takich jednostkach jak ja żaden poeta nigdy nie pomyślał. Nie winię zatem Pawła Artomiuka za to, że bezwzględnie zdeptał resztki uczuć wyższych, które w sobie starannie pielęgnowałem powtarzając sobie w myślach: „Dzisiaj będziesz dobrym człowiekiem, dzisiaj będziesz dobry i miły dla innych, dzisiaj będziesz dobry, miły dla innych i będziesz dobrym człowiekiem”.
Cóż mogę odpisać tym wszystkim śmiałkom, naiwnym poetom, którzy przysyłają mi próby lub skończone dzieła? Co może odpisać człowiek, którego wnętrze składa się tylko z czarnych, żelbetowych ścian, które jako jedyne oparły się działaniu współczesnej poezji polskiej? Wydawałoby się, że nic. Że najlepiej byłoby pozostawić listy bez odpowiedzi. I już mam skasować, niemal klikam „usuń” gdy budzi się w me mnie jakaś iskierka; przez ułamek sekundy zaczynam odczuwać ciepło, o którym dawno zapomniałem. Jakiś głos każe zmusza mnie do człowieczeństwa, do wyjścia z żelbetowego labiryntu. Odpisuję:
„Bardzo dobre!! Moje gratulacje! Oby tak dalej!!”
Odpisuję tak każdemu.
Historia na temat pisania, jak pisanie samo, ma swój początek, rozwinięcie oraz zakończenie. W tym przypadku trudno mówić o początku, rozwinięcia także nie było – z przyczyn ode mnie niezależnych. Wszak nie moja to wina, że dystrybucja wydawnictw literackich kuleje. A zakończenie? Może być takie:
CZYTELNIKU, CHCESZ PRZECZYTAĆ TEKST, TO SAMO GO SOBIE NAPISZ
Kategoria: Bez kategorii | 63 komentarze »
Sprawa rodzinna. I inne historie (Eisner) vs. Sandman. Zabawa w ciebie (Gaiman)
.
Poniższy tekst został napisany przez człowieka, który do 12. roku życia wiedzę o świecie zewnętrznym czerpał z komiksów. Zazdrościł Funky’emu w świątyni Temporystów. Chciał mieć taki sam jak on zegarek z piłą, który jeżeli wymaga tego sytuacja służy jako komunikator i działko laserowe. Piersiom surfującej Lilly nie poświęcał wówczas tyle uwagi co zegarkowi. Do tego rodzaju piękna musiał dojrzeć. Nie czekał długo. W 1988 r. dostał od ojca prezent (ojciec wiedział o jego komiksowej pasji). Na początku był odrobinę zawiedziony. Czarnobiałe rysunki nie zapowiadały dobrej zabawy ale już po pierwszej scenie bitwy na Daarze między armiami trójki nieśmiertelnych wiedział, że nie będzie źle. Postanowił przeczytać opasłe w porównaniu z innymi komiksami tomisko. W świetle nocnej lampki długo i wiernie towarzyszył Jonowi i Gwel w podróży do Mag Melu. Nic nie zapowiadało, że opuści ich w drodze. Jednak kiedy dotarli razem do dziupli ukrytej miedzy gałęziami Sultama – Pamięci Świata – nastoletni miłośnik komiksów zatrzymał się, by przeżyć swoją pierwszą, życiową przygodę. Na długie lata ugrzązł w sypialni czarodziejki by oddać się pogłębionym studiom proroctwa Volgi Jasnowidzącej o tym, że „Pokój zapanuje, kiedy trójka się zjednoczy” gwałcąc się przy tym nieskończoną ilość razy. W jego umyśle granica miedzy tym, co fikcyjne a tym, co prawdziwe jeszcze wtedy nie istniała.
Bywa, że i dzisiaj, po latach – będąc już dorosłym – nie potrafi oprzeć się urokowi tej zjawiskowej kobiety a i z ostrością postrzegania granicy między fikcją i rzeczywistością ma problemy. Ale czy to jego wina, że przyszło mu żyć w świecie, w którym fakty są zdarzeniami, w porównaniu z którymi najdzikszy wyczyn Marduk Kuriosa jest zwykłą igraszką? Przecież to się nie może dziać naprawdę!
Autor tekstu, który za chwilę przeczytasz zawsze zazdrościł i zazdrości autorom komiksów unikalnej w skali kosmicznej umiejętności stwarzania kompletnych światów, unieruchomionych w klatkach, które ożywały w umysłach rozszerzając granice wyobraźni do nieskończoności. Jeżeli i ty raz w życiu byłeś w tym świecie, do którego dotarł Rork na grzbiecie Przewoźnika w towarzystwie Kapitana, to na pewno wiesz o jaką zazdrość, wyobraźnię i nieskończoność tu chodzi.
O tym jak niebezpieczne bywają wizyty w miejscach publicznych mogliby opowiedzieć nie tylko ci, którzy nie zdążyli na czas opuścić walących się wieżowców World Trade Center ale także żywi, którzy ocaleli z podróży do Empiku. Czy piętnastominutowy pobyt w sieciowej księgarni, w trakcie którego wydaje się 179,98 zł na dwa komiksy można nazwać ocaleniem? Czy może jest to już głupota, którą porównać można tylko z próbą rekonstrukcji składu chemicznego magicznej maści latania, wykradzionej nadwornej wiedźmie Mirmiła.
Mniejsza o szczegóły.
Wydawnictwa w trosce o zysk zabezpieczają publikacje przed tzw. podczytywaniem. Foliowane opakowanie na książce działa jak błona dziewicza – dowiesz się jak przerwiesz, przerwiesz jak zapłacisz. W pewnym momencie dopada cię myśl, że nie jesteś już w Empiku, między regałami z zafoliowanymi książkami, ale w tajlandzkim burdelu, w którym pod nos podsuwają ci siedmioletnią, zasmarkaną dziewczynkę z gwarancją dziewictwa za której rozprawiczenie musisz słono zapłacić.
Za dwa komiksy Sprawa Rodzinna. I inne historie (scenariusz i rysunki Will Eisner) oraz Sandman. Zabawa w ciebie (scenariusz Neil Gaiman, rysunki: Shaw McManus, Colleen Doran, Bryan Talbot, George Pratt, Stan Woch, Dick Giordano) trzeba zapłacić prawie 180 zł. – dokładnie po 89,99 zł za sztukę. Rzecz jasna wydawnictwo Egmont Polska zadbało o to, byś kupił tzw. kota w worku.
Obie książki zapakowano hermetycznie jak krojoną wędlinę w markecie, byłeś tylko przed zakupem nie spróbował, bo mógłbyś się rozmyślić. W tym przypadku zainwestować warto, chociaż – jak się okaże za chwilę – z różnych powodów.
Dzieło Willa Eisnera to ponad 300 stron komiksu opartego na bardzo dobrym scenariuszu. Książka składa się z kilku różnych historii. Wartymi polecenia są przede wszystkim Życie na obcej planecie oraz tytułowa Historia rodzinna.
Historia rodzinna, to opowieść, w której każdy czytelnik odnajdzie alter ego przynajmniej jednego z członków swojej rodziny. Rywalizujące ciotki, które na każdej imprezie rodzinnej chwalą się nową zastawą. Jest wujek-wesołek, typ dowcipnisia, który równie intensywnie flirtuje z żoną brata jak z ich nastoletnią córką. Jest ciocia dupodajka, nie zabrakło też kuzyna pojeba oraz mrocznej rodzinnej tajemnicy, o której wszyscy wiedzą ale o której się milczy. Właściwie każdy w tej historii ma swój mroczny sekret. Ty także, bo na końcu, kiedy dostrzegasz absurdalność tej opowieści, i widzisz to jak bardzo przerysowane zostały niektóre postaci, uświadamiasz sobie, że rodzina, której ty, jako czytelnik jesteś częścią, jest gmachem zbudowanym na kłamstewkach, drobnych oszustwach, łzach i skrywanych tajemnicach, przy których scenariusz Eisnera to radosna opowieść.
Życie na obcej planecie jest thrillerem politycznym, w którym elementy science-fiction są bardziej science niż fiction. Opowieść zaczyna się chwili, kiedy to w jednym z amerykańskich obserwatoriów astronomicznych zarejestrowano pochodzący z kosmosu sygnał o strukturze logicznej, świadczący o tym, że wygenerowały go istoty o podobnej nam inteligencji. Informacja ta natychmiast przechwycona zostaje przez sowieckich szpiegów. Od tego czasu rozpoczyna się wyścig o to, kto pierwszy dotrze do małej planety, leżącej na orbicie gwiazdy Barnarda. W intrygę zamieszani są amerykańcy senatorowie, radzieccy agenci ( w tym ponętna agenta Nadia), naukowcy, jest także prywatny detektyw – postać żywcem przeflancowana z amerykańskich kryminałów klasy B – ale pierwsze skrzypce gra organizacja zorientowana tylko na zysk o nazwie Korporacja Multinational i jej prezes zarządu, odgrywający rolę szwarccharaktera. Multinational jest gotowa usunąć każdą przeszkodę, która stanie jej na drodze do celu. Nawet jeżeli będzie to prezydent USA. W opowieści nie mogło zabraknąć sekty szaleńców, którzy marzą o ucieczce na obcą planetę (Pamiętacie wiec z transparentami na dachu wieżowca w Independence Day?) ani dyktatora małego państewka z Ameryki Południowej, który chcąc wymigać się od spłacania międzynarodowych zobowiązań finansowych ogłasza, że od tej chwili przyłącza się do obcej cywilizacji i jest jej reprezentantem na planecie ziemia. Jest też człowiek-kwiat w doniczce, ukrywany przez sadystę pedała i grubą, brzydką nimfomankę, która lubi dostawać po mordzie. Skomplikowane? Nie tak bardzo jak procedura obiegu dokumentów o najwyższym priorytecie w Białym Domu przedstawiona na stronach 252-254 komiksu (scena daje do myślenia).
89,99 zł za zbiór komiksów Willa Eisnera to nie jest dużo. Chociaż przyznać muszę, że jako czytelnik nawykły do formy komiksu kolorowego zanim przystąpiłem do czytania żałowałem wydanych pieniędzy. Dla mnie jako czytelnika komiks – za wyjątkiem Szninkla – MUSI być kolorowy. Kolor jest integralną częścią tej formy. Jednak Eisner dzięki błyskotliwemu scenariuszowi szybko usypia tę część instynktu estetycznego, która każe poszukiwać w komiksie koloru. Podkreślić też należy dobrą kreskę, która gwarantuje realizm postaci i scen.
.
,
Jeżeli jesteśmy przy obrazie, to jest on jednym i zarazem jedynym wartościowym elementem komiksu Sandman. Zabawa w ciebie. Na ostatniej stronie okładki można przeczytać jaka to wyjątkowa i kultowa jest seria stworzona przez Neila Geimana pt. Sandman. Można dowiedzieć się, że każdy z tomów serii można czytać w kolejności powstawania oraz jako samodzielne dzieła. Wydawcy zdążyli przyzwyczaić czytelników, że na okładkach, w blurbach zdarzają się treści wręcz fantastyczne, które z rzeczywistością, nawet najbardziej komiksową mają niewiele wspólnego. Tak jest i w tym przypadku.
Fabułę Zabawy w ciebie streścić można następująco – jest kilka dziewczyn, kilku panów (jeden psychol), jeden transwestyta, jedna babcia. Do tego dochodzą gadające stworzenia jak mysz, papuga, wielki pies. Nie mogło zabraknąć Sandmana – czyli istoty odpowiedzialnej za stwarzanie snów. Akcja wygląda tak:
Jedna laska ma złe sny, inna dupeczka ma ciotę, trzecia lalunia jest w ciąży a panienka w największych okularach (typ okularnicy z powiatowej biblioteki) morduje nożem do tapet psychola, który zjada żywcem ptaki. Oczywiście wszystko to wina kukułki, którą okazuje się być mała dziewczynka bez zęba na przedzie. Ale kiedy się o tym dowiedział Sandman (wyjątkowo dobrze narysowana postać) to zdmuchuje krainę snu jak garstkę piasku z dłoni itd.
W tym komiksie dynamika zdarzeń przypomina wyścig ślimaków winniczków. Np. na stronach od 19. do 25. panienki opowiadają sobie o makijażu oraz kombinują od kogo wziąć mleko do kawy. Czytelnik w trakcie dowiaduje się, że mleko sojowe źle smakuje w kawie i że lepsze jest od krowy. Nawet dialogi z Sandmanem są nudne jak flaki w oleju. Przykład ze strony 26.:
Matthew (ptak):
– na co dokładnie czekamy? Jeśli to nie jest kretyńskie pytanie.
Sandman
– nie, to nie jest kretyńskie pytanie. Nie wiem jednak czy znam na nie odpowiedź.
Ten banalny dialog wraz ze scenką zajmuje 1/3 strony! Byłoby to straszne marnotrawstwo papieru gdyby nie praca rysowników. Rysunki może nie są zaskakujące, ale bardzo poprawnie wykonane. W sam raz dla tych, którzy robiąc sobie sinoniebieskie dziary kolką własnej roboty, czerpali natchnienie z okładek płytowych zespołu Iron Maiden. Ci miłośnicy grafiki na pewno w komiksie o Sandmanie znajdą nowe źródło inspiracji.
.
Kategoria: Bez kategorii | 25 komentarzy »