Sprawa rodzinna. I inne historie (Eisner) vs. Sandman. Zabawa w ciebie (Gaiman)

3 marca, 2011 by

.

Poniższy tekst został napisany przez człowieka, który do 12. roku życia wiedzę o świecie zewnętrznym czerpał z komiksów. Zazdrościł Funky’emu w świątyni Temporystów. Chciał mieć taki sam jak on zegarek z piłą, który jeżeli wymaga tego sytuacja służy jako komunikator i działko laserowe. Piersiom surfującej Lilly nie poświęcał wówczas tyle uwagi co zegarkowi. Do tego rodzaju piękna musiał dojrzeć. Nie czekał długo. W 1988 r. dostał od ojca prezent (ojciec wiedział o jego komiksowej pasji). Na początku był odrobinę zawiedziony. Czarnobiałe rysunki nie zapowiadały dobrej zabawy ale już po pierwszej scenie bitwy na Daarze między armiami trójki nieśmiertelnych wiedział, że nie będzie źle. Postanowił przeczytać opasłe w porównaniu z innymi komiksami tomisko. W świetle nocnej lampki długo i wiernie towarzyszył Jonowi i Gwel w podróży do Mag Melu. Nic nie zapowiadało, że opuści ich w drodze. Jednak kiedy dotarli razem do dziupli ukrytej miedzy gałęziami Sultama – Pamięci Świata – nastoletni miłośnik komiksów zatrzymał się, by przeżyć swoją pierwszą, życiową przygodę. Na długie lata ugrzązł w sypialni czarodziejki by oddać się pogłębionym studiom proroctwa Volgi Jasnowidzącej o tym, że „Pokój zapanuje, kiedy trójka się zjednoczy” gwałcąc się przy tym nieskończoną ilość razy. W jego umyśle granica miedzy tym, co fikcyjne a tym, co prawdziwe jeszcze wtedy nie istniała.

Bywa, że i dzisiaj, po latach – będąc już dorosłym – nie potrafi oprzeć się urokowi tej zjawiskowej kobiety a i z ostrością postrzegania granicy między fikcją i rzeczywistością ma problemy. Ale czy to jego wina, że przyszło mu żyć w świecie, w którym fakty są zdarzeniami, w porównaniu z którymi najdzikszy wyczyn Marduk Kuriosa jest zwykłą igraszką? Przecież to się nie może dziać naprawdę!

Autor tekstu, który za chwilę przeczytasz zawsze zazdrościł i zazdrości autorom komiksów unikalnej w skali kosmicznej umiejętności stwarzania kompletnych światów, unieruchomionych w klatkach, które ożywały w umysłach rozszerzając granice wyobraźni do nieskończoności. Jeżeli i ty raz w życiu byłeś w tym świecie, do którego dotarł Rork na grzbiecie Przewoźnika w towarzystwie Kapitana, to na pewno wiesz o jaką zazdrość, wyobraźnię i nieskończoność tu chodzi.

O tym jak niebezpieczne bywają wizyty w miejscach publicznych mogliby opowiedzieć nie tylko ci, którzy nie zdążyli na czas opuścić walących się wieżowców World Trade Center ale także żywi, którzy ocaleli z podróży do Empiku. Czy piętnastominutowy pobyt w sieciowej księgarni, w trakcie którego wydaje się 179,98 zł na dwa komiksy można nazwać ocaleniem? Czy może jest to już głupota, którą porównać można tylko z próbą rekonstrukcji składu chemicznego magicznej maści latania, wykradzionej nadwornej wiedźmie Mirmiła.
Mniejsza o szczegóły.

Wydawnictwa w trosce o zysk zabezpieczają publikacje przed tzw. podczytywaniem. Foliowane opakowanie na książce działa jak błona dziewicza – dowiesz się jak przerwiesz, przerwiesz jak zapłacisz. W pewnym momencie dopada cię myśl, że nie jesteś już w Empiku, między regałami z zafoliowanymi książkami, ale w tajlandzkim burdelu, w którym pod nos podsuwają ci siedmioletnią, zasmarkaną dziewczynkę z gwarancją dziewictwa za której rozprawiczenie musisz słono zapłacić.

Za dwa komiksy Sprawa Rodzinna. I inne historie (scenariusz i rysunki Will Eisner) oraz Sandman. Zabawa w ciebie (scenariusz Neil Gaiman, rysunki: Shaw McManus, Colleen Doran, Bryan Talbot, George Pratt, Stan Woch, Dick Giordano) trzeba zapłacić prawie 180 zł. – dokładnie po 89,99 zł za sztukę. Rzecz jasna wydawnictwo Egmont Polska zadbało o to, byś kupił tzw. kota w worku.

Obie książki zapakowano hermetycznie jak krojoną wędlinę w markecie, byłeś tylko przed zakupem nie spróbował, bo mógłbyś się rozmyślić. W tym przypadku zainwestować warto, chociaż – jak się okaże za chwilę – z różnych powodów.

Dzieło Willa Eisnera to ponad 300 stron komiksu opartego na bardzo dobrym scenariuszu. Książka składa się z kilku różnych historii. Wartymi polecenia są przede wszystkim Życie na obcej planecie oraz tytułowa Historia rodzinna.

Historia rodzinna, to opowieść, w której każdy czytelnik odnajdzie alter ego przynajmniej jednego z członków swojej rodziny. Rywalizujące ciotki, które na każdej imprezie rodzinnej chwalą się nową zastawą. Jest wujek-wesołek, typ dowcipnisia, który równie intensywnie flirtuje z żoną brata jak z ich nastoletnią córką. Jest ciocia dupodajka, nie zabrakło też kuzyna pojeba oraz mrocznej rodzinnej tajemnicy, o której wszyscy wiedzą ale o której się milczy. Właściwie każdy w tej historii ma swój mroczny sekret. Ty także, bo na końcu, kiedy dostrzegasz absurdalność tej opowieści, i widzisz to jak bardzo przerysowane zostały niektóre postaci, uświadamiasz sobie, że rodzina, której ty, jako czytelnik jesteś częścią, jest gmachem zbudowanym na kłamstewkach, drobnych oszustwach, łzach i skrywanych tajemnicach, przy których scenariusz Eisnera to radosna opowieść.

Życie na obcej planecie jest thrillerem politycznym, w którym elementy science-fiction są bardziej science niż fiction. Opowieść zaczyna się chwili, kiedy to w jednym z amerykańskich obserwatoriów astronomicznych zarejestrowano pochodzący z kosmosu sygnał o strukturze logicznej, świadczący o tym, że wygenerowały go istoty o podobnej nam inteligencji. Informacja ta natychmiast przechwycona zostaje przez sowieckich szpiegów. Od tego czasu rozpoczyna się wyścig o to, kto pierwszy dotrze do małej planety, leżącej na orbicie gwiazdy Barnarda. W intrygę zamieszani są amerykańcy senatorowie, radzieccy agenci ( w tym ponętna agenta Nadia), naukowcy, jest także prywatny detektyw – postać żywcem przeflancowana z amerykańskich kryminałów klasy B – ale pierwsze skrzypce gra organizacja zorientowana tylko na zysk o nazwie Korporacja Multinational i jej prezes zarządu, odgrywający rolę szwarccharaktera. Multinational jest gotowa usunąć każdą przeszkodę, która stanie jej na drodze do celu. Nawet jeżeli będzie to prezydent USA. W opowieści nie mogło zabraknąć sekty szaleńców, którzy marzą o ucieczce na obcą planetę (Pamiętacie wiec z transparentami na dachu wieżowca w Independence Day?) ani dyktatora małego państewka z Ameryki Południowej, który chcąc wymigać się od spłacania międzynarodowych zobowiązań finansowych ogłasza, że od tej chwili przyłącza się do obcej cywilizacji i jest jej reprezentantem na planecie ziemia. Jest też człowiek-kwiat w doniczce, ukrywany przez sadystę pedała i grubą, brzydką nimfomankę, która lubi dostawać po mordzie. Skomplikowane? Nie tak bardzo jak procedura obiegu dokumentów o najwyższym priorytecie w Białym Domu przedstawiona na stronach 252-254 komiksu (scena daje do myślenia).

89,99 zł za zbiór komiksów Willa Eisnera to nie jest dużo. Chociaż przyznać muszę, że jako czytelnik nawykły do formy komiksu kolorowego zanim przystąpiłem do czytania żałowałem wydanych pieniędzy. Dla mnie jako czytelnika komiks – za wyjątkiem Szninkla – MUSI być kolorowy. Kolor jest integralną częścią tej formy. Jednak Eisner dzięki błyskotliwemu scenariuszowi szybko usypia tę część instynktu estetycznego, która każe poszukiwać w komiksie koloru. Podkreślić też należy dobrą kreskę, która gwarantuje realizm postaci i scen.
.
,

Jeżeli jesteśmy przy obrazie, to jest on jednym i zarazem jedynym wartościowym elementem komiksu Sandman. Zabawa w ciebie. Na ostatniej stronie okładki można przeczytać jaka to wyjątkowa i kultowa jest seria stworzona przez Neila Geimana pt. Sandman. Można dowiedzieć się, że każdy z tomów serii można czytać w kolejności powstawania oraz jako samodzielne dzieła. Wydawcy zdążyli przyzwyczaić czytelników, że na okładkach, w blurbach zdarzają się treści wręcz fantastyczne, które z rzeczywistością, nawet najbardziej komiksową mają niewiele wspólnego. Tak jest i w tym przypadku.

Fabułę Zabawy w ciebie streścić można następująco – jest kilka dziewczyn, kilku panów (jeden psychol), jeden transwestyta, jedna babcia. Do tego dochodzą gadające stworzenia jak mysz, papuga, wielki pies. Nie mogło zabraknąć Sandmana – czyli istoty odpowiedzialnej za stwarzanie snów. Akcja wygląda tak:

Jedna laska ma złe sny, inna dupeczka ma ciotę, trzecia lalunia jest w ciąży a panienka w największych okularach (typ okularnicy z powiatowej biblioteki) morduje nożem do tapet psychola, który zjada żywcem ptaki. Oczywiście wszystko to wina kukułki, którą okazuje się być mała dziewczynka bez zęba na przedzie. Ale kiedy się o tym dowiedział Sandman (wyjątkowo dobrze narysowana postać) to zdmuchuje krainę snu jak garstkę piasku z dłoni itd.

W tym komiksie dynamika zdarzeń przypomina wyścig ślimaków winniczków. Np. na stronach od 19. do 25. panienki opowiadają sobie o makijażu oraz kombinują od kogo wziąć mleko do kawy. Czytelnik w trakcie dowiaduje się, że mleko sojowe źle smakuje w kawie i że lepsze jest od krowy. Nawet dialogi z Sandmanem są nudne jak flaki w oleju. Przykład ze strony 26.:

Matthew (ptak):
– na co dokładnie czekamy? Jeśli to nie jest kretyńskie pytanie.

Sandman
– nie, to nie jest kretyńskie pytanie. Nie wiem jednak czy znam na nie odpowiedź.

Ten banalny dialog wraz ze scenką zajmuje 1/3 strony! Byłoby to straszne marnotrawstwo papieru gdyby nie praca rysowników. Rysunki może nie są zaskakujące, ale bardzo poprawnie wykonane. W sam raz dla tych, którzy robiąc sobie sinoniebieskie dziary kolką własnej roboty, czerpali natchnienie z okładek płytowych zespołu Iron Maiden. Ci miłośnicy grafiki na pewno w komiksie o Sandmanie znajdą nowe źródło inspiracji.
.

Kategoria: Bez kategorii | 25 komentarzy »

komentarzy 25

  1. po morzu burza hula:

    łza się w oku kręci na wspomnienie polskich komiksów. Dla dziadków koziołek Matołek szukający pretektsu, aby dać nogę z rodzinnego grajdołka, w którego zapatrzeni są młokosi z Krytyki Politycznej, dla ojców harcerzyki z małpą, a dla mnie Jeż Jerzy.

  2. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    zastanawiam się jaki komiks jest dla mnie. Ostatnio miałam w ręku komiks niemy bez napisów. Wolę jednak oglądać pantomimę na scenie, ale też niezbyt często, mimowie mnie nudzą.
    O, Alan Moore i jego V for Vendetta, ewentualnie.
    Słyszałam, że komiksy w Polsce coraz gorzej się sprzedają, ale nie zastanawiałam się dlaczego.
    Co takiego powoduje, że się po nie teraz nie sięga?
    Może to, że komiksowy wampir nie wzbudza strachu w czytelniku? Co innego ten sam bohater w filmie lub w książce. Nie mam pojęcia.

  3. marek trojanowski:

    Komiks to forma przejściowa między książką a filmem. I jako forma istnieje samodzielnie niezależnie od rozwoju sztuki filmowej czy prozatorskiej.
    Moim zdaniem wpływ na sprzedaż komiksów ma ich cena. Za cienkie, około 30. stronicowe odcinki przygód Thorgala trzeba zapłacić ponad trzydzieści złotych. Za te komiksy, o których ja pisałem trzeba zapłacić prawie po dziewięćdziesiąt złotych. To jest góra szmalu nawet dla przeciętnego mieszkańca Warszawy, którego pensja jest wyższa niż w innych rejonach kraju taka suma to poważny wydatek. Kiedy uświadomisz sobie, że dwieście zotych to połowa raty kredytu hipotecznego, który musisz spłacać do siedemdziesiątego roku życia, to przechodzi ci ochota na czytanie komiksów. Myślisz sobie: „łeee, komiksy, to dla dzieci. Lepiej wydam pieniądze na coś poważniejszego. przecież ni dam 200 zł za dwie książeczki z obrazkami.” Następuje psychiczna deprecjacja komiksu jako medium. Głównym argumentem przeciw komiksowi jest to, co stanowi o jego istocie – obrazek, statyczna scenka z chmurką dialogową. Obrazki w książce to nie to samo co obrazki w muzeach. Te w książce kojarzą się z bajkami dla dzieci, które człowiek zna z dzieciństwa. Ci, którzy czytają komisy muszą być jacyś dziecinni, niepoważni – to będzie główny argument przeciwko komiksowi.
    a jednak komiks jak każe inny środek wyrazu artystycznego może śmieszyć, bawić, obrażać, wzbudzać podziw, zastanawiać, przerażać – wszystko zależy od autora. Co więcej – komiks dzięki kombinacji obrazu i treści może nadrabiać własne niedoskonałości (sic). Masz przykład: Sandman, Gaimana to scenariuszowa porażka. Jedna, wielka klapa. Ale jak wiadomo „Wielkie Klapy” się świetnie sprzedają w USA a to co się w USA dobrze sprzedaje, sprzeda się także dobrze w Europie. Dlatego cały sztab grafików tyrał nad obrazkami. Byli goście odpowiedzialni za poszczególne postacie, byli spece od koloru. I jeżeli chodzi o grafikę, to w tym przypadku jest ona bardzo hollywoodzka – w dobrym znaczeniu tego słowa. Bez skazy, dopracowana, przemyślana – warta każdego zainwestowanego w nią dolara. Natomiast komiksy Eisnera zupełnie nie są atrakcyjne pod względem graficznym. W porównaniu z Sandmanem komiksy Eisnera przypominają takczkę na drewnianych kółkach, którą wystawiono do wyścigu z odrzutowcem F-19 najnowszej generacji. Z drugiej jednak strony Sandman to scenariuszowa katastrofa. Ale w obu przypadkach mamy do czynienia z rekompensatą. Oba komiksy się bronią. Sandman nadrabia brak treści bardzo dobrą grafiką, w komiksach Eisnera słaba grafika rekompensowana jest doskonałym bo mądrym i przemyślanym (hollywoodzkim jak ilustracje w Sandmanie) scenariuszem.

  4. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Czy o Sandmanie nakręcono film? Według mnie to obecnie decyduje o tym, czy komiks odniósł sukces. Dopiero duży ekran, największa porcja popcornu, reklamy filmu w mediach nobilitują twórców małych obrazków, z dodaną treścią.
    Dlaczego komiks kojarzy się się z dzieciństwem, pierwotnie był przecież produktem dla dorosłych.
    Oglądałam średniowieczne komiksy na ścianach świątyń, nic nie było w nich wesołego. Także żarciki w XIX wieku w gazetach przeznaczone były dla dorosłych.
    Dopiero gdy komiks zaczął funkcjonować niezależnie, zdziecinniał?

  5. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Komiks papierowy przegra z sieciowym nie tylko ze względu na cenę, ale i na możliwości jakie daje internet.
    A co daje?
    Szybkość , bezpłatność dla odbiorcy, możliwość wspólnej pracy nad rysunkiem osób z różnych stron świata, błyskawiczne reagowanie na to co dzieje się na świecie, rysowanie dla wąskiej grupy osób bez popadania w bankructwo twórcy. Autor przestaje być zależny od wydawcy. Ponosi sam ryzyko swojego dzieła. Albo zostanie zauważony, albo nie.

  6. marek trojanowski:

    izka, polecam ci film Hellboy (zrobiony na bazie komiksu). W tym przypadku komiks był pierwotny w stosunku do filmu i dlatego doczekał się ekranizacji, gdyż główny bohater komiksów o Hellboyu tak głęboko zadomowił się w świadomości różnych pokoleń, że stał się postacią kultową. Co do Sandmana to nie wiem czy ten komiks został już zekranizowany, ale moim zdaniem trudno będzie przenieść jego fabułę na ekran. Z tego powodu, że tu fabuła strasznie kuleje.

    komiks nie zdziecinniał, ale kultura spoważniała do tego stopnia, że ludzie są przekonani, że czytanie komiksów to dziecinada. że podróżując pierwsza klasą z miasta A do miasta B wypada czytać Politykę, Fokus itp. lub Cortazara czy Eco. W każdym razie minimum to Pilch. Wyobraź sobie jak będzie postrzegany w takim towarzystwie człowiek, który będzie czytał komiks? Widzisz te spojrzenia rzucane ukradkiem i uśmieszki pod nosem?
    To spoważnienie kultury ma charakter przede wszystkim dogmatyczny – komiksów nie czyta się z jakiegoś powodu, ale nie czyta się ich, bo w pewnym wieku – tak się przynajmniej uważa – komiksów czytać już nie wypada.

  7. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    a co w gumach balonowych Donald było dorosłego? Nie dość, że można było robić balony wielkości jabłka, to na dodatek otrzymywało się mały komiks rysunkowy o kaczorze Donaldzie, myszce Miki i psie Pluto.
    Historyjki obrazkowe służyły do wymiany. Jedno dziecko zbierało obrazki z Pluto, drugie z Donaldem. Dzieci uczyły się wymiany barterowej, w ten sposób poznawały zasady kapitalizmu.
    Potem w gumach do żucia w miejsce komiksów pojawiły się kalkomanie.
    Uważam, że właśnie wtedy komiksy zdziecinniały i zostały pozbawione artyzmu. Produkcja masowa gum z obrazkami do tego się przyczyniła. Cieniutkie papierki z rysunkami zwierzątek lądowały na koniec w śmieciach.
    Gum z Donaldem też już nie ma.

  8. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Film Helloboy nie umywa się do komiksu.
    I przepadło klepadło, wyszło na jaw, że oglądam filmy na podstawie komiksów, bo oglądam wszystkie!

    ps.
    film”Ostatni władca wiatru” na podstawie komiksu to chała do kwadratu. W kinie oprócz mnie było jeszcze kilka dorosłych osób. Przy takich filmach można śmiało jeść popcorn karmelowy.
    Ze złośliwą satysfakcją dowiedziałam się, że film ów otrzymał Złotą Malinę.

  9. marek trojanowski:

    izka, moim zdaniem historyjki z gum mają jeszcze inny status ontologiczny niż komiks. równie dobrze można powiedzieć, że książeczki dla dzieci z ilustracjami, w których tekst zajmuje dwa wersy jest także komiksem. a przecież nie jest.
    historyjki z Donaldów były zawsze zupełne. to znaczy przedstawiały kompletną, zabawną historię. Nie musiałaś kupować dziesięciu gum, by zobaczyć koniec opowieści, która miała swój początek na obrazku z pierwszego Donalda a koniec na obrazku w Donaldzie dziesiątym. Ich sens był jasny – chodziło o przywiązanie konsumenta, o to, żeby dzieci najpierw zaczęły je kolekcjonować (pojęcie kolekcjonera jest tu niezwykle ważne). powstawały kolekcje, ale istotą kolekcji jest jej kompletność – czyli musi składać się ze wszystkich elementów wśród których każdy jest niepowtarzalnym elementem kolekcji. Dlatego kolejnym etapem była wymiana – te szczególnie rzadkie historyjki były najcenniejsze, najbardziej poszukiwane. Ich poszukiwanie wiązało się kupowaniem. Każdy kupiony, nowy Donald to szansa zdobycia unikalnej historyjki. Itp., itd. A kiedy po rozpakowaniu tysięcznego Donalda znalazłeś wreszcie taką historyjkę, której dotychczas nie widziałeś – to byłeś kimś. Ta sensacyjna wiadomość docierała do najdalszych zakamarków szkoły podstawowej, najdalszych klatek w dzielnicy. Byłeś posiadaczem skarbu, który każdy chciał zobaczyć, każdy chciał mieć.

    I jeszcze jedna sprawa wiąże się z historyjkami z Donaldów. jest to charakterystyczny, nie do pomylenia z niczym zapach. Te obrazki pachniały gumą do żucia na długo po tym, jak już się gumę przypadkowo połkneło (sic) Bo w Donaldy w odróżnieniu od współczesnych gum do żucia, żuło się całymi dniami. Na noc odkładało się je na oparcie tapczanu by rankiem znowu żuć. Czasami się wymieniało mocno zżute, trzy- czterodniowe Donaldy z na jakieś inne dobra. Albo też dodawało się do nich kolejną gumę i w ten sposób po tygodniu miałeś w gębie niezłą porcję naturalnego kauczuku. Ich się tak po prostu nie wypluwało.

  10. marek trojanowski:

    a co do Hellboya – w przypadku ekranizacji zawsze coś się będzie nie umywało. to normalne – trudno sprostać wyobraźni – ale jeżeli chodzi sposób w jaki Guillermo del Toro przeniósł komiks na ekran, to uważam że mamy do czynienia z absolutnym majstersztykiem.

  11. wybieram IP:

    Oglądałem kiedyś w TV dokument na temat komiksów, ich wpływu na wychowanie, ale przede wszystkim na modę. Stawiana tam była teza, że to właśnie komiks kreuje modę dla tłumu. I kiedy wyszło się na ulicę, można się było przekonać na własne oczy o prawdziwości tej tezy. Spodnie na sympatycznych, małych wyrostkach, opadające, niedbale zawieszone na biodrach z kroczem w okolicy kolan, zanim przeniosły się na ulicę, były w komiksach standardowym szykiem. To samo dotyczy innych części odzienia. Buty z podeszwą, której wysokość miała najwidoczniej w zamiarze konkurowanie z wieżą Eiffla – na długo zanim ujrzała je ulica – były prezentowane z uporem w komiksach. Każda sexy długorzęsa dziewuszka była obowiązkowo prezentowana w takich właśnie słupach na sexy nóżkach. Co ciekawe – Ameryka wcale nie przoduje w modzie na komiks. Największe szaleństwo panoszy się w Japonii, gdzie przyjmuje już rozmiar ogólnonarodowej histerii, a jeśli brać pod uwagę uczestnictwo w tej histerii osób dorosłych, to dla mnie jest to przejaw dewiacji.

  12. marek trojanowski:

    ależ skąd! nigdy komiks nie wyznaczał trendów mody popkulturowej. powód tego był prosty – miał zbyt mały zasięg. jeżeli chodzi o opadające spodnie, to akurat ten styl ubierania się – podobnie jak wiele innych -przywędrował do Polski z Ameryki. Nie wiem czy sobie przypominasz Dr. Albana (jego teledyski) albo MC Hammera (pamiętasz jego spodnie z clipu can’t touch this ??).
    Jeżeli chodzi o rozwój komiksów w Japonii – moim zdaniem należy rozróżnić kulturę komiksu od kultury mangi. manga jest częścią kultury nowoczesnej Japonii, służy kanalizacji lęków, potrzeb (czy zwróciłeś uwagę na bohaterów mangi? na te wielkie oczy, drobne trójkątne i przede wszystkim ładne buzie? trudno byłoby, gdyby nie odzież rozróżnić płcie. Poza tym ci wszyscy bohaterowie wyglądają jak ponętne, seksowne nastolatki – człowiek przyłapuje się na uczuciach pedofilskich. Zresztą obejrzyj sobie taki serial bajkowy – mangę – pt. One Piece, już w czwartym odcinku zakochasz się w Nami. Sceny, w których wali z półobrotu gdzie widać przez ułamek sekundy jej białe majteczki skąpo osłaniające krocze będą śniły się tobie po nocach). Uważam, że jako Europejczycy nie doceniamy funkcji i roli jaką odgrywa współcześnie manga (także w odmianie hentai) dla współczesnych Japończyków. O to należałoby zapytać specjalistów.

  13. wybieram IP:

    no nie wiem. Komiksy nigdy mnie nie interesowały. Dzieci własnych nie mam, może stąd brak zainteresowania. Często jednak same pchały się przed oczy i nie sposób było nie spojrzeć. Widziałem tam to, o czym pisałem. Nie dociekam, ani nigdy nie próbowałem dociec, czy popkulturową modę dyktował jakiś nieznany mi zupełnie Dr. Albano :))
    Ty, widzę, kumasz ten temat. Mnie on mierzi. Nie znoszę komiksów. Dobrze, że dzieci nie mam, bo wprowadziłbym obostrzoną cenzurę, a nawet antykomiksowy terror. Wpierdoliłbym zasrańcowi pasem za każde przyłapanie na przeglądaniu komiksu. A młodej kazałbym klęczeć na grochu.
    „One Piece”?! Wolałbym skończyć w piecu!

  14. wybieram IP:

    Ale poważnie. Można to nazwać zrzędzeniem, ale coraz częściej ulegam wrażeniu, że wszystko karłowacieje. Do użycia brukowego języka w wierszach włącznie. Coraz natarczywiej nachodzi mnie przekonanie, że wszystko dookoła jest kreowane w jednym celu: żeby skurwić, spotwarzyć, wykoślawić. Być może urośnie to u mnie do rangi manii prześladowczej. Tego nie wykluczam. Jednym z objawów tego skurwienia są zerytyzowane komiksy właśnie. Słusznie napisałeś: Poza tym ci wszyscy bohaterowie wyglądają jak ponętne, seksowne nastolatki – człowiek przyłapuje się na uczuciach pedofilskich
    To tak właśnie wygląda. To w tym kierunku zmierza. Niewinnego koziołka matołka przechwyciły podkasane dzieciątka nieokreślonej płci. Dla kogo to? No chyba nie dla dorosłych? Chociaż cholera wie, co zboka może rajcować. Gówniarze w mig to przechwytują wcielając w realną rzeczywistość. Nie mów, że nie mają głównego udziału w kreacji obowiązującej tłum mody. Te pedalskie zakusy do wychowywania dzieci, ten cały syf trzeba tępić wszelkimi dostępnymi środkami jak zarazę. Trzeba leczyć dewiantów, a nie legitymizować ich chore zboczenie. Kiedyś kształtowano wrażliwość dziecięcą Amicisem, Andersenem. Niestety, jednostki skurwione, zdemoralizowane, dewianckie, biorą górę w rządach tego świata.
    Piszesz, że cyt.: ludzie są przekonani, że czytanie komiksów to dziecinada
    Brzmi to jak wyrzut. To źle, że „są przekonani”? Chciałbyś podobnie do Japończyków czy Amerykanów widzieć w tym gałąź stzuki równoprawną z innymi, tymi branymi na poważnie?

  15. wybieram IP:

    Coraz częściej również łapię się na tym, że myśl o śmierci (mojej) pokrzepia mnie, staje się przyjacielska, kojąca. Czekam na nią spokojnie, a bywa, że tęsknię…

  16. wybieram IP:

    dość mam już tego cyrku. Naprawdę brzydzi mnie.

  17. marek trojanowski:

    no to palnij sobie w łeb, albo skomlij jak Kaźmierski. Zresztą możliwości masz wiele i wszystkie znasz. Działaj.

  18. wybieram IP:

    tak tak, wiem

  19. mirka:

    nikt nic o Tytusie, Romku i Atomku. A ja mam koszulkę. I sentymentu tyle, ile ważę.

  20. grass:

    postanowiłem zabrać głos jako przedstawiciel klasy do empika niechodzących i żerujących na cudzej własności intelektualnej zdegenerowanych użytkowników allegro oraz isohunt. najzajebistszym komiksem ever forever był mściciel czyli punisher. miał najmniej pedalskie wdzianko z całej marvelowskiej hałastry no może oprócz hulka który występował tylko w szortach, no ale z nim się nie identyfikowałem bo to był quasimodo na sterydach. fajna była ta jego siostra wysoka zielona dupa. Nie zgadzam się z poglądem że kolor jest integralną częścią tej formy. kolor czy też jego brak jest takim samym środkiem wyrazu jak dajmy na to pojawiająca się w dymkach czcionka czy też format tej czcionki. np w kajko i kokosz był rozumiecie taki myk że zamiast słów o zabarwieniu pejoratywnym wstawiali różne #@%&*! itp. różną wielkość też i format miały achhy uchyyy i grrrryczenia. za prl to było od pyty komiksów o atlantydzie o wandzie co nie chaiła za niemca o popielu co go myszy zjadły i to nawet w 2 a nawet 3 językach. zreszta w tamtych czasach artysta ludowy mógł namalować jeszcze plakat propagandowy no ale to zupełnie inna para kaloszy. bardzo mi się podobał twoj komiks o sałatce. nigdy nie byłem na spędzie literatów i koniecznie kiedyś muszę się wybrać może wreszcie zgwałci mnie tam jakaś narowista bibliotekara. no i mam na koniec pytanie zasadnicze czy zebyś opublikował poete z kodem isbn to trzeba ci tego całusa udzielić z językiem?

  21. marek trojanowski:

    te prl-owskie komiskowe serie dydaktyczne rysował sam Rosiński, Grzegorz Rosiński, który późxniej rysował Szninkla i Thorgala

  22. grass:

    a co z całusem?

  23. Król:

    Przeczytałem tekst i częsć komentarzy i
    mam świadomość tego, że tekst ma juz trochę lat, moze zmnieniłeś postrzeganie pewnych spraw, ale nijak nie moge sie zgodzić z częścia Twoich wypowiedzi. Przykładowo opinia o sandmanie. Napisałeś, że „Sandman nadrabia brak treści bardzo dobrą grafiką” Chyba czytaliśmy inne komiksy ale „Zabawa w Ciebie” ma naprawdę średnią grafikę, wręcz archaiczną i daleko jej do stylu naprawdę dobrych rysowników np malowniczych obrazów niejakiego Enrique Brecci, lub Billa sienkiewicza.

    Co więcej uważam że zbiór komiksów esinera wypada graficznie znacznie lepiej od sandmana, bo jest po prostu bardziej przejrzysty i to, ze nie ma kolorów w niczym mu nie ujumuje.

    Styl rysunków jest lżejszy i bardziej przejrzysty,i to że jest czarno- biały tylko mu pomaga.

    Wracając do sandmana to większość jego tomów to graficzna słabizna, której daleko do wyższej lotów ilustracj, ze szczególnym uwzględnieniem „Snu sprawieldiwych” i „Nadzei w piekle”,wystarczy przejrzeć te dwa tomy,- naprawdę okropnie narysowane piekło, wszelkie postacie w komiskie są po prostu brzydkie- żeby nie wygłaszać opinii, że sandman jest graficznie atrakcyjny, bo nie jest i nie będzie tym bardziej w dziesiejszych czasach, gdzie liczy się przerost formy nad trescią.

    Dyskusyjyne jest też, to jak przedstawiasz fabularne tło komiksów Eisnera i Gaimana, gdzie widać, że jedne sczegółowo fabularnie opisujesz a drugie wręcz wykpiawsz i opisujesz bardzo płytko. Zabawne jest w ogóle branie się za Sandmana gdzieś od środka całej serii, bez znajomości poprzednich tomów i tego o co w tym w ogóle chodzi, a Ty najwyrwazniej tak zrobiłeś. To co sugerują wydawcy , cuda z tyłu układki radziłbym olać, bo takich historii nie da się czytać od połowy, bo właśnie totalnie nie zna sie stylistyki całej historii i skacze na głęboką wodę nie wiedząc co nas czeka.

    Co wiecej widać, że Ty po prostu nie lubisz fantastyki tego rodzaju jaka jest w sandmanie co podkreślasz swoimi wypowiedzami.

    Co więcej fabuła nie jest w nim debilna, bo w ciekawy sposób czerpie z wszelkich religii, mitologii i baśni naszej cywilzacji, w ogóle ma sporo nawiązań kulturowych.

    To właśnie scenariusz i masa nawiązań uratowały ten komiks, i taka jest opinia świata komiksowych czytelników, bo grafika jest w nim archaiczna i w żaden sposób atrakcyjna dla współczensego człowieka.Naprawdę znam masę opinii ludzi, którzy sandman odrzucił rysunkami dość szybko, i gdyby nie elementy o których piszę, to ten komiks nigdy nie ondiósłby żadnego sukcesu.

    I to właśnie odwrotnie od Twojej opinii wielu ludzi ma zdanie, że to historiia jest siłą sandmana a nie słaby rysunek.

  24. Pan M:

    Zdaje się, że autora bloga usunął mój wpis sprzed paru miesięcy. To bardzo dobrze świadczy o obiektywizmie:)

    Aczkolwiek pozwolę sobie napisać jeszcze raz. Autor jeśli nadal uważa, że grafika w „Sandmanie” jest jak sam napisał na iście hollywoodzkim poziomie powinien zapoznać się chyba z wytworami takich rysowników jak Gimenez Juan, Milo Manara,Frank Quitely, Bill Sienkiewicz,Enrique Breccia czy Moebius.

    Grafika w Sandmanie może i jest piękna przy „Sprawach rodzinnych”, nie jest jednak piękna na tle przekroju prac bardzo wielu rysowników, rysujących w bardziej zjadliwy sposób.

    Powtórzę jeszcze raz to co pisałem, we wpisie, który zniknął. Sandman wbrew temu co pisał autor raczej nie jest komiksem, który szczególnie skupiał się na najpiękniejszych walorach artystycznych- w tym celu polecam zapoznanie się, chociaż przez pobieżne przeglądnięcie z pierwszym tomem „Preludia i Nokturny”.

    Przedstawienie piekła, groteskowość niektórych postaci w tym tomie raczej obala tezę autora.

    Przechodząc do samej recenzji, zabieranie się za środkowy tom, pewnego cyklu, nie ma żadnego większego sensu, bo po pierwsze człowiek rzuca się na głębszą wodę, nie przygotowany na to na niego czeka, po drugie nie ma sensu sugerować się opisem z tyłu okładki, bo ten często bywa mylący i głupi. Bo jak można zaczynać od środkowego tomu, dość specyficznej serii, który do tego jest właściwie w dużej części filerem w stosunku do większej części serii i nie ma dużo wspólnego z głównymi wątkami tej historii? Sam Sandman w Zabawie w Ciebie odgrywa zaledwie epizodyczną rolę, kiedy to właśnie ta postać jest punktem kulminacji i bardzo ważnych wydarzeń w większej części tomów- szczególnie w Preludiach i Nokturnach, Porze Mgieł czy Paniach Łaskawych.

    Sam Sandman ma jak najbardziej sensowną fabułę, tom 5 wbrew pozorom również, autor po prostu najwyraźniej nie trawi tego typu fantastyki i rzucił się na głęboką wodę, nie czytając chociaż wcześniej pierwszego tomu cyklu.

    Coś co może się Panu recenzentowi wydawać absurdalne ma w tym komiksie jak najbardziej sens. Wszak czy sny posiadają jakąś logikę? Czy nie bywają absurdalne? A o tym w sporej części jest ten komiks, o snach.

    Rozmowa przez 6 stron komiksu o makijażu i mleku, kompletnie mi nie przeszkadza. Patrząc na to jak poważne sprawy i kwestie były poruszane, przez chronologicznie wcześniejszy tom „Pora Mgieł” to takie zwyczajne, przyziemne i mało ambitne rozmowy są wręcz wybawieniem od wpadnięcia w ciągły nastrój powagi i czegoś „wyższego”.

    Co się tyczy stwierdzenia, że Sandman zawdzięcza sukces pięknym grafikom, kolejny raz raczę zaprzeczyć. W światku komiksowym jest masa komiksów o znacznie ładniejszej bardziej porywającej grafice i to nie powstałych 10 lat po Sandmanie, ale mniej więcej w tym samym czasie. Pierwszy z brzegu przykład Kingdom come.

    Sukces Sandmana od początku do końca, był związany z tworzeniem wizji czerpiącej w lwiej części z mitologii,religii, baśni, historii, kultury czy innych komiksów.

    Masa nawiązań do powyższych dziedzin, już stanowi o tym, że komiks bez względu na to za co się go uzna, ma pewną wartość kulturową i intelektualną.

    Co bardziej zabawne nigdy nie spotkałem się w światku czytelników komiksu ze stwierdzeniem, że Sandman to graficzne cudo. Czytałem różne wypowiedzi na przeróżnych forach- prywatne blogi jak i forum komiksu gildii pl- i padały tam przeróżne komplementy pod adresem Sandmana, jednak nie za często były to komplementy związane z grafiką. Prędzej, ze scenariuszem, nawiązaniami, poruszaniem poważniejszych tematów przez całą serię, jak wolność wyboru, konsekwencje podejmowanych czynów itd- i nie jest to w tym komiksie tylko czcza gadanina, ale kwestie te poruszane są dynamicznie na przykładzie konkretnych wydarzeń.

    Oczywiście Sandmana nie każdy polubi, tak jak autor bloga, ale coś jednak w tym komiksie jest, że jest przez lwią część zwyczajnych czytelników komiksu i krytykę stawiany obok takich dzieł jak Watchmen, Maus, V for vendetta czy Persopolis, jako jeden z klasyków.

    Samo porównanie twórczości Eisnera i Gaimana ma tyleż sensu co porównywanie spaghetti z dziczyzną. Obydwie potrawy mają swoich zwolenników, co więcej są ludzie, którzy lubią obydwie i nie mają żadnego dysonansu poznawczego.

    Twórczość jednego i drugiego pana to totalnie inne światy i nie wiem jaki sens jest w dyskredytowaniu jednego przez drugie….. To po jaką twórczość sięgnie sie w danym momencie zależy przecież od samopoczucia, „smaku” na określony rodzaj historii w danym momencie, czy zwyczajnego zmęczenia określonym rodzajem historii i szukaniem czegoś innego.

  25. Pan M:

    Jeszcze jedno. Zabieranie się za środkowy tom, tego komiksu, nie tylko nie ma sensu z powodu nieznajomości poprzednich odsłon tej historii, ale z powodu totalnego braku odpowiedniego nastawienia i znajomości narracji tej historii, o czym ona właściwie jest .

    Sandman jak wcześniej wspomniałem owszem jest tutaj główną postacią, jednakże to nie jest jak może błędnie sugerować mój wcześniejszy komentarz czy tytuł komiksu opowieść wyłącznie o Sandmanie. To jest opowieść o opowieściach.

    Gaiman snuje przeróżne wątki, przedzierając się bez trudu przez wszelki czas znany do tej pory ludzkości. Wątki rozgrywają się przez czasy starożytne, szekspirowskie po bliższy współczesnych czasów koniec XX wieku.

    Przewija się tutaj gamma postaci historycznych zaczynając od postaci znanych z antyku na Szekspirze czy Marco Polo.

    Mamy tutaj wątki przedstawiające zarówno postaci będące zwyczajnymi ludzmi, a także istoty będące bogami, aniołami, demonami i przeróżnymi nadprzyrodzonymi istotami znanymi z lwiej części autentycznych religii.Opowieść rozgrywa się więc na płaszczyźnie realistycznej i fantastycznej.

    Jak już przy tym jesteśmy to przez całą serie przewija się refleksyjny motyw siły ludzkiej wiary- w tej wizji większość bogów istnieje lbu istniała dlatego, bo zaistniała dzięki sile umysły i wyobraźni ludzi, a nie dlatego, że to ludzie zaistnieli przez bogów.

    Oczywiście jednak jak wcześniej wspominałem jest tutaj również główny wątek związany z tytułową postacią, który domyka i nadaje ścisły sens całej opowieści, co sprawia, że jest ona czymś więcej niż gdyby tylko była historią o historiach.

    Autor recenzji po prostu zabrał się za środkowy tom, bardzo poplątanej, wielowątkowej i wielopłaszczyznowej historii nie wiedząc za bardzo z jaką narracją i sposobem historii, ma do czynienia.

    To tyle mojego wymądrzania się :p

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?