teraz kurwa!list miłosny

30 września, 2010 by

dzięki uprzejmości firmy google otrzymałem wiadomość prosto z najgłębszej z głębokich czeluści literatury współczesnej.
.

.
Otóż informuję Szanowną Czeluść, że mam gdzieś pozwolenia, zezwolenia, nakazy i zakazy. Piszę o tym, o czym chcę. Piszę tak jak mi się podoba, a na tomiki poluję samodzielnie przy użyciu portfela, karty kredytowej VISA, uzywając opcji „dodaj do koszyka” itp. Kupuję na chybił trafił i że tak się wyrażę: na kogo padnie, temu ślimak wystaw rogi.

Kategoria: Bez kategorii | 8 komentarzy »

Tomasz Pohl, Niedosyt – a ja mam dość

24 września, 2010 by

.
Kolejny tydzień i kolejny tomik poezji – z przykrością stwierdzam: kupiony i przeczytany. Skandaliczne marnotrawstwo i pieniędzy i czasu. Niedosyt Tomasza Pohla wśród wszędobylskiej sieczki literackiej wyróżnia się tylko wydaniem – solidna robota w sensie technicznym.

Przede mną komputer, obok Niedosyt. Jest piątek, dziewiąta rano i trzeba by było coś w końcu napisać. Ludzie jak psy się przyzwyczajają. Literaci to najbardziej ludzcy z ludzi, także przywykli do rytualnego świniobicia raz w tygodniu. Jest jednak pewien szkopuł – w zasadzie mały problem: mam dość. Mam dość tej sieczki, tego gówna, które czytam i o którym piszę. Trzy lata wystarczyły, by zgrubieć wewnętrznie. Zrogowacieć i zlodowacieć.

Mógłbym po raz setny (może dwusetny) ubić te liche wierszydła packą na muchy. Mógłbym przetworzyć je na papkę, upchać w sztuczny flak i sprzedać. Ale czy ukatrupienie strof:

napełniam uszy dźwiękami
pięknymi jak sen dziecka o świcie
wypełniam oczy słowami

połykam zachłannie
płyny i pokarmy liczne

ale nie mogę nasycić

[niedosyt]

będzie – niezależnie od okoliczności – jakimś wyczynem? Czy do tego potrzeba moich zdolności? Czy muszę zmarnować kilkanaście minut, by dowieść, że gówno jest niejadalne niezależnie od formy w jakiej się je serwuje?

Na okładce patroni medialni:

Panorama Powiatu, Gazeta Kulturalna, siedemdni, telewizja TTM, Marek Jurecki, RED, Nasze Radio, ZW Media, źródło blog.onet, polskie radio Katowice.

Z przyczyn dla mnie niezrozumiałych nie dopisano tu jeszcze:

Sołtys, Sołtysowa, Pan inżynier, Miłosz Biedrzycki

Wypada jednak coś napisać o wierszach. Ale co można napisać o takiej sieczce:

Dzień, w którym odechciało mi się żyć był pogodny.
Co prawda przegraliśmy z kretesem
Mecz, ale przyjemnie było wiedzieć radość na twarzach rywali
I dzieci wymachujące na pożegnanie swoją tęsknotą.

[bądź wola moja]

Czy ci uduchowieni debile nie nauczą się nigdy, że nie można „wymachiwać tęsknotą” nawet na pożegnanie?

Jedyne czytelne zdania – jak przystało na przeciętne dzieło polskiej literatury pięknej – znajdują się na okładce. Czytam wydrukowany pomarańczową czcionką tekst, który zaczyna się:

Tomasz Pohl, to bez wątpienia twórcza indywidualność”

A kończy jeszcze ciekawiej:

Bardzo p i ę k n y tomik

Zastanawiam się, czy gdyby Maciej M. Szczawiński wprowadził większe odstępy między kolejnymi literkami w przymiotniku: „piękny” uczyniłby Niedosyt Pohla faktycznie piękniejszym?

Mam dość. Mam dość kiedy po raz tysięczny (nie przesadzam – 50 stron x 200 tomików = 1000 sztuk połyskującego literackiego gówna świetnie kontrastującego z celulozą wybieloną podchlorynem) czytam:

Mała Dziewczynka siedzi skulona w ciele dojrzałej Kobiety
Wstydzi się siebie i łez zbieranych pod poduszką
Mały Chłopiec w dużym Mężczyźnie ukrywa się
Czuje się nagi jak Dziecko


[dziewczynka z wyrzutami]

Gdybym to, co miał do powiedzenia na temat tej perły nonsensu ubrał w piórka kulturalnego dyskursu; gdybym nigdy do siebie nie zraził żadnego z polskich krytyków literackich, współczesnych poetów, redaktorów itp., gdybym nie zrobił durniów z nich skończonych, to w ramach riposty przeczytałbym, że:

Poeta w sposób znaczący używa Wielkich Liter. Stosując literacki kod stara skontaktować się z nieuświadomioną częścią duszy, która wprowadzona w socjalizacyjną śpiączkę uodporniła się na konwencjonalny przekaz… bla, bla, kurwa mać, bla.

Później ja odpowiedziałbym. I przeczytałbym inną odpowiedź na moją odpowiedź w sprawie odpowiedzi. Odpowiedziałbym po raz kolejny itp. To samo gówno przerzucane z rączki do rączki przez panów w białych rękawiczkach zmieniłoby się w utwardzoną kulkę kałową. Koprolit. Zmieniając konsystencję zmieniłoby może także woń – nasiąknęłoby zapachem detergentów i wody kolońskiej z białych rękawiczek. Dzięki temu stałoby się do zniesienia. Gówno które jest salonfähig! Specjaliści w białych rękawiczkach od brudnej roboty – gówniarze! Czy można napisać gorszy scenariusz.

W ciągu trzech lat pisania zauważyłem, że najbardziej popularne są analizy porównawcze tomików. Że ludzie lubią czytać: jeden tak, a drugi tak. Ten to, tamten siamto. Gówno jednak porównać można tylko fizykalnie. Na początek ciężar:

Tomasz Pohl, Niedosyt: waga: 184 g – Adam Pluszka, french love: waga 60 g
Gówno Pohla jest o 124 gramy cięższe niż Pluszki. To znaczy, że Pohl je więcej, ma lepszą przemianę materii i za jednym posiedzeniem potrafi się bardziej obficie wypróżnić. Zważywszy jednak, że Pluszka wypróżnia się częściej – produkując jedną literacką kupę na rok, bilans wydaje się być zrównoważony.

Niedosyt – ta sama waga: 184 g. – Marta Podgórnik, Dwa do jeden: waga 124 g.
Znowu Pohl jakby lepszy w produkcji kału, ale dziewczyny z reguły robią kupy mniejsze i mniej śmierdzące niż mężczyźni. Nawet jeżeli kwestia aromatu jest dyskusyjna, to pewne jest że kobiety nie pierdzą tak głośno i tak często jak mężczyźni.

Kolejne konfrontacja: Pohl, Niedosyt (184 g) a Wojciech Bonowicz, Hurtownia ran: waga 62 gramy. Przewagę Pohla w produkcji literackiego gówna nad kolegą z branży wytłumaczyć można tym, że Bonowicz ma dużo obowiązków służbowych w wydawnictwie ZNAK. Tyra po nocach, nie dojada a na dodatek umartwia się i pości, by osiągnąć tischnerowską świętość za życia. Stąd taka licha kupka. Gdyby jednak zsumować produkcję gastryczną Bonowicza i Podgórnik oraz porównać ją z tym, co wyrzucił z siebie w roku 2009 Tomasz Pohl, to możemy mówić o idealnej wręcz proporcji. O równowadze między gównem A a sumą kup B + C.

Kolejnym etapem analizy porównawczej miało być badanie składu chemicznego oraz uziarnienia.

Śmiałem się z Jakuba Winiarskiego i jego płaskich notatek o książkach. Drwiłem z jego ujednoliconych, mcdonaldowych recenzji. Po trzech latach obcowania z literackim kałem zaczynam doceniać jego wolę przetrwania. Bo potrzeba dużo silnej woli, by tak jak Winiarski tłuc recenzje. Jedna, druga, trzecia, dziesiąta, setna, tysięczna. Jeden wywiad, trzeci, pięćdziesiąty. Po setnym blurbie, po pięćsetnej recenzji człowiek traci czucie. Najbielsza z białych rękawiczek zmienia się w drelichowy łach służb asenizacyjnych. Nie ma na to rady.
Normalny człowiek rzuca to wszystko w trzy dupy. Mówi: „Dość, idę. Nie, życie jest piękne! Ale dość mam w życiu tego gówna”. Chyba, że jest się Jakubem Winiarskim – człowiekiem, który poszukiwał etatu, płatnej posady z pełnym zusem itp. Gdy ma się jeden kredyt do spłacenia, drugi i trzeci to trzeba zatkać sobie nos i wziąwszy gówno w palce należy z niego turlać kulki. Niepostrzeżenie – po roku albo dwóch latach dokona się metamorfoza: człowiek zmieni się w krytyka, który bez strat własnych jest w stanie przebrnąć przez tekst:

hotelowy wiersz jest bardzo nieswój
daleki od domu ma okna oko
na wielkie miasto z widokiem
na przyszłość
europejską lub wiejską

[hotelowy wiersz]

I napisać o nim: P I Ę K N Y

Kategoria: Bez kategorii | 9 komentarzy »

Magdalena Bielska, Brzydkie zwierzęta – Pomidor!

14 września, 2010 by

.

Nowoczesne poetki oprócz pracy zawodowej – czyli pisania wierszy – mają prawdziwe pasje.

Na przykład taka oto poetka – Magdalena Bielska, dziewuszka spłodzona tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego przez Państwa Jerzego i Hannę Pilchów – po ciężkim wysiłku twórczym kiedy to zmaga się z weną, natchnieniem i kosmitami, odpoczywa oddając się bez reszty swojej prawdziwej pasji – ogrodnictwu. Swoją miłością do stokrotek Magdalena Bielska nie chwali się światu i prawdopodobnie pozostałaby ona sekretem poetki, który zabrany zostałby do trumny gdyby nie wiersze, które w godzinach urzędowania: od 8.00 do 15.00 w dni pracujące Magda Bielska musi pisać.

Magda wystukuje na klawiaturze nie tylko wierszyki ale także – niejako z obowiązku bo tatuś literat a mamusia historyk literatury i córeczce nie wypada zajmować się pieleniem marchewki – pisze „oniryczne, oryginalne prozy” (tekst o „oniryczności” oraz o „oryginalności” został przeze mnie bezmyślnie przepisany ze strony wydawnictwa a5, w którym ukazał się debiutancki tomik poetki Magdaleny Bielskiej, o którym za chwilę.).

Mimo godzin spędzonych na warsztatach literackich prowadzonych przez szanownego Papę, w sercu dziewczyny było tylko jedno miejsce i to miejsce przypadło ogrodnictwu.

Jedna z mądrości ludowych uczy, że co z oczu, to z serca. U poetek – w szczególności u tych najwrażliwszych, a do takich zalicza się Magdalena Bielska, która stanowi biologiczne i duchowe ukoronowanie związku pani i pan Pilch – kolejność jest odwrotna: co z serca to w oczy. I dzięki temu zwykły, szary czytelnik może się dowiedzieć o prawdziwej pasji dziewczyny, której rodzice kazali tworzyć literaturę – czyli o ogrodnictwie.

Magdalena Bielska nie ukrywa swoich namiętności. Jej ciało pozostało posłuszne nakazowi literackiej familii, ale duch przez 24 godziny na dobę swawoli w ogródku położonym tuż za domem. Pisząc wiersz poetka pisze go tak, jakby pieliła grządkę, podlewała warzywa, wiązała pomidory do palików. Jej serce wypełnione po brzegi teorią agronomii wylewa żar ze swego wnętrza do duszy kobieciny, a ta następnie sprawnie przerabia go na wersy. Z próbką tego rodzaju przetwórstwa empirii na literaturę mamy do czynienia w tomiku wydanym w 2006 r. pt. Brzydkie zwierzęta. Już z pobieżnej tylko lektury dowiedzieć się można, że w ogródku państwa Pilchów jest jak w niebie:

słodko pachnie maciejka, dzikie maliny
stokrotki mdleją, zakrywają oczy.

[***]

Kogoś mogłyby zdziwić antropomorfizacja pospolitego kwiatka – stokrotki, która w wierszyku Magdaleny Bielskiej posiada oprócz gałek ocznych także unikalny, typowo ludzki dar utraty świadomości. Zdziwienie niczym zły sen pryska w chwili, w której śmiertelnik uświadomi sobie, że ma do czynienia z opisem ogródka państwa Pilchów – czyli z opisem nieba na ziemi. A w niebie, jak to zwykle w takich miejscach bywa, pełno jest dziwnych stworów i cudownych roślin, wśród których mdlejące i zakrywające oczy stokrotki nie są niczym niezwykłym.

Przejdźmy do dalszych części opisu owego edenu:

Słodkie sierpniowe śliwki
chore pomidory, mimo to miały dziki smak.
Słońce schowane za modrzewiami

[***]

I to byłby koniec sielanki. A o tym, że wszystkie niebiańskie sielanki – w szczególności te, w których biorą udział ludzie a które odbywają się w boskich ogródkach – źle się dla gości kończą, o tym pouczają najstarsze przekazy piśmienne kultury judeochrześcijańskiej. Podobnie rzecz ma się z ogródkiem, który opisuje w poetyckiej relacji Magdalena Bielska. Oto bowiem na idealnym obrazie pojawiła się rysa – cienka niczym chujek dwunastolatka lub jak starotestamentowy wąż, który namówił Ewę by zgrzeszyła. Skaza, która odmieni sposób percepcji grządki z marchewką – oto: chory pomidor. Teraz już nic nie będzie takie jak wcześniej. Bo kiedy pleśń szara dopadnie pomidory, to syfa łapie cały ogródek. I jeżeli doświadczony działkowicz nie podejmie zdecydowanych działań (np. jeżeli nie użyje napalmu i nie wypali wszystkiego do gołej ziemi), to szlag trafi wszystkie rośliny. O tym przekonała się Magdalena Bielska:

Na starej śliwie owoce chorują z przegrzania

Drzewa chowają się we własnym cieniu,
pochylają do ziemi, która jakby mściwie
obojętnie żółknie schnie

[***]

Widać jak na dłoni, że miejsce onegdaj przyjazne człowiekowi zmieniło się w swoje przeciwieństwo. Owa metamorfoza nie umknęła uwadze poetki, której wyostrzony zmysł obserwacji świata od pewnego czasu robił za kosiarkę do trawy. Oto ogród Pilchów po mutacji:

Ogród jest stary, dziki, nastroszony
porusza się, chwieje, trzeszczy
grubymi łodygami jeżyn, rude sójki
ostrożnie podchodzą do chorych jabłoni.
Skrzywione gałęzie plączą się ze sobą.

[***]

Gdzieś w połowie dzieła pt. Brzydkie zwierzęta, poetka Bielska powraca do motywu pomidorów, które w wierszach zdolne są do odczuwania mąk większych niż hiobowe. Na stronie 16. pisze:

Chore pomidory pachną dziko w słońcu.

[***]

Każdy uważny czytelnik w tym momencie pozazdrości poetce konsekwencji w opisie. Okazuje się, że pomidory, które na stronie 6. tomiku „dziko smakowały” dokładnie dziesięć stron dalej zaczęły „dziko pachnieć”. Konsekwencja – jak na poetkę – wręcz niespotykana.

W tomiku Brzydkie zwierzęta debiutująca wówczas poetka opisała także „przekwitłe i wilgotne palmy łubinów”, które „kurczą swoje długie palce” (s. 16). Owe cudowne rośliny wymagają do wzrostu szczególnych warunków. Najważniejsze jest powietrze, które w opisywanym przez córkę państwa Pilch ogródku jest: „duszne od zapachu dzikich malin” (s.19). Ci, którzy zazdroszczą poetce uzdolnień oraz utytułowanych rodziców mogliby zarzucić, że ów skład chemiczny atmosfery nie jest czymś wyjątkowym. Wszak mieszankę ową zna ludzkość od czasów Leśmiana. Ale czy Leśmian zdołałby za życia wymyślić: „Powietrze – dzikie i pachnące solą.” ( Sen, s. 26)? Albo czy inny twórca lub twórczyni polskojęzycznej kultury byliby w stanie wyobrazić sobie na przykład: „żółte powietrze, którym mogą oddychać tylko ćmy” (s. 40)?

Po przygodzie z debiutem spadkobierczyni rodu Pilchów pozostaje mieć nadzieję, że Pan Jerzy i jego Małżonka nie powiedzieli jeszcze swego ostatniego słowa w kwestii zachowania ciągłości rodu. Być może za którymś razem wstrzelą się w ten właściwy moment, w milisekundę dającą początek życiu, które połączy wszystkie familijne uzdolnienia.

Kategoria: Bez kategorii | 76 komentarzy »

Adam Pluszka, french love – zamienię postmodernistę na kebaba

9 września, 2010 by

.
Poeta Adam Pluszka (rocznik 76’) znany jest przede wszystkim z tego, że wraz z innym poetą Adamem – Adamem Wiedemannem – spędza wolne chwile na wspólnej konsumpcji kebabu. Jak to mówią: „Płaczek? Pluszka? – jeden chuj”. Oczywiście w tym przypadku Pluszka płaci – ot, taka mała korupcja. Tak na wszelki wypadek, bo tylko Bóg raczy wiedzieć, kiedy Adam (są na ty) zasiądzie w żiri konkursu, na który on – Adam numer dwa – wyśle wiersze? Tylko Bóg.

Jeżeli chodzi o różnice estetyczne między Adamem (A) a Adamem (B), to Adam (A) nie lubi sosu czosnkowego, za którym Adam (B) wprost przepada. Poza tym Adam (A) zamawia komplet surówek, Adam (B) bierze bez cebuli – lubi, i owszem ale Adam (B) zwykle na wieczór planuje na wieczór ostry seks a po cebuli ma wzdęcia. Puszczenie bąka ukochanemu prosto w usta – tego chciałby każdy Adam uniknąć.

Adam Pluszka jest poetą, który – jeżeli przyjąć, że na jeden tomik poetycki przypada średnio 50 wierszy – w ciągu ośmiu lat ( 1999-2007.) wydał 500 sztuk wierszy. Płodnością bije na głowę nawet młodziutką seksowną, tłuściutką króliczkę o błyszczącym miękkim i przyjemnym w dotyku futerku, na którą chętkę ma nie tylko każdy z czterdziestu zamkniętych wraz z nią w klatce osobników płci przeciwnej, ale także rolnik, u którego prędzej czy później skończy na stole. (Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież Romek Kaźmierski pisze o wiele więcej. Że normę 500. sztuk wyrabia w miesiąc. Owszem, to prawda ale Romek Kaźmierski ma do dyspozycji długie noce polarne, w trakcie których wpada w regularną depresję i wszechogarniającą nudę. Pisanie w tym przypadku ma charakter terapeutyczny. )

french love to dziewiąty tomik poetycki Adama Pluszki wyprodukowany w 2006 r., przy współudziale wydawnictwa ha!art. Tomik składa się z niezwykle równych tekstów. Każdy z tekstów jest dedykowany. I nie chodzi tu o Adama Wiedemanna. Pluszka dedykuje wiersze znanym postaciom kultury. W french love znajdują się wiersze m.in. dla Simone Weil, Gastona Bachelarda, Michela Foucaulta, Paula Ricoeura i innych podobnej klasy myślicieli.

Oprócz tego, że każdy z tekstów jest dedykowany, to wszystkie rozpoczynają się kursywą (w domyśle: ma być to cytat z któregoś z dzieł postaci, której Pluszka Poeta Adam wiersz zadedykował)

Ostatnim wspólnym mianownikiem dla wierszy z przedstawianego tomiku jest to, że każdy z osobna oraz wszystkie razem wzięte świetnie korespondują z fizjonomią poety z tą różnicą, że nie sprawiają wrażenia ale są zwyczajnie głupie (pod warunkiem, że wiersze w ogóle mogą być głupie).

Specjaliści są jak zwykle innego zdania:

Pierwszy, ekspert od stawiania przecinków w zdaniu, chociaż niekoniecznie od sensu – Tomasz Charnas – o omawianym tomiku Pluszki napisał:

to niewątpliwie intertekstowy dyskurs miłosny, palimpsest odzierany z obcej tekstury, obnażający ubezwłasnowolnienie kochaniem wielu języków. Ich podmiot twórczy dąży do zaznania metafizyki: w polemicznej, ogarniętej dyskursywnym myśleniem przechodzące przez francuskie wcielenia postmodernizmu, by zaaplikować w ichnich mowie infiltrację, potraktować odbyte lektury jako przyczynek do nauki własnego idiolektu, pozwalającego odnaleźć i zapisać wyrazy miłości pozatekstowej, ułożyć zdjęcia (z) prywatności, która dojrzewa do racjonalnego o / pisania” (Tomasz Charnas, blurb na ostatniej stronie okładki „french love” Adama Pluszki)

Ja – Marek Trojanowski – doktor nauk humanistycznych, specjalista wszech dziedzin, przyznać muszę że nie zrozumiałem ani słowa z tego, co Tomasz Charans napisał. Widzę kropki, dostrzegam przecinki – ufam, że użyte zgodnie z regułami interpunkcji – ale najważniejszej rzeczy nie widzę. Sensu brak.

I tu znowu pojawia się kolejny rodzaj korespondencji jako aedequatio – tym razem pomiędzy wierszami Pluszki a blurbem Charnasa. Jaki blurb takie wiersze, ale czego wymagać od blurba skoro wiersze takie a nie inne. Circulus vitiosus skoro już jesteśmy przy łacinie.

Inny spec od literatury, piszący dla wszystkich i na wszystkie tematy – Karol Maliszewski o Pluszce i jego dziełach także napisał. A napisał, to co pisze każdemu – czyli:

Jego [tj. Pluszki –M.T.] wiersze wysforowały się naprzód. Prawem nieprzeciętnego talentu.

Skąd się wzięła ta różnica w odbiorze wierszy Pluszki? Gdzie szukać odpowiedzi na proste w gruncie rzeczy pytanie: dlaczego innym podobają się wierszyki, które mi się nie podobają? Mógłbym to wytłumaczyć guzem mózgu Trojanowskiego lub zbiorową paranoją. Można odwołać się do rocznych statystyk pogodowych i próbować dowodzić, że Maliszewski, Charnas i wszyscy ci, którym się podoba twórczość literacka Adama Pluszki żyją na tych obszarach, na których wskutek takich a nie innych ruchów mas powietrza oraz rozkładu frontów barycznych dociera mniej tlenu i w związku z tym ich nie dotlenione umysły nie są w stanie postrzegać rzeczy takimi jakie są. Najprościej jednak będzie przeanalizować wiersze Pluszki, by odnaleźć źródło tak rozbieżnych sądów.

Na początek jeden z wierszy dedykowany dla Gastona Bachelarda:

W głębi materii krzewi się mroczna roślinność. Stąd
blisko do kwietyzmu, a stamtąd wszędzie jest daleko.
Właśnie wracam. Za chwilę wsiądę w wagon i metrem
odmierzając kolejne stacje tafię do naszego ogrodu

botanicznego gdzie brak skrajnych kolorów,
całość tonie w delikatnym półmroku. Tu usta ciepło
przypominają każdy kwiatu płatek, choćby były
ściśnięte mrozem na żółto rysowanej ulicy. Tutaj wiele

słów nie pada, bo widzieć się możemy tylko przez
zamknięte oczy. A krzykiem spłoszą się dopiero co
narodzone pędy ufnie owinięte wokół nogi. Ruszać

też się nie ma co gwałtownie. Co skryte za plecami
miewa twardość codzienności. Ona ma obce dłonie
i palcami złożonymi w sekator przytnie, czego nie widać.

[2.]

A teraz – w celach czysto badawczych – weźmy inny fragment pochodzący z innego dzieła kulturowego przy którego powstaniu (co dziwić może zważywszy na płodność Pluszki) poeta Adam nie maczał swoich literackich paluszków. Oto scena z pewnego filmu polskiego:

Długa przerwa. Chłopak – ksywka „Żeli” – wiek ok. 17 lat, modnie ubrany, włosy ulizane przy pomocy żelu (typ playboya z filmów klasy B) przysiada się do dziewczyny na ławce. Na ławce sąsiednio ustawionej siedzi innych chłopak. Zwrócony do pary plecami czyta książkę. Lowelas go ignoruje, zakładając nóżkę na nóżkę zwraca się do dziewczyny kładąc lewą rękę na oparciu ławki. Rozpoczyna się rozmowa:

– dzień dobry
– dzień dobry
– jesteś bardzo ładna, chciałem ciebie poznać.
– dziękuję.
– Platona opowiadał, że kiedy zrzucano ludzkie dusze z nieba na ziemię …

[w tle zaczyna rozbrzmiewać romantyczna melodia]

– …to pękały i rozpadały się na połówki. I od tego momentu błąkają się po ziemi w poszukiwaniu swej drugiej połowy. I wiesz, kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem, to od razu wiedziałem, że to właśnie ty jesteś tą moją połową. Czujesz to samo?
– Nie.
– Jest taka stara serbska pieśń „jutro będzie koniec świata niech przepadnie, mała strata”. I do dziś też tak myślałem… do dziś. Życie nie jest zepsute, życia ma tylko gorzko słodki smak. Jesteś taka słodka i tak gorzkie jest to, że jesteś taka młoda ale z żadnego z tych smaków nigdy bym nie zrezygnował.

– Ty, Żeli, długo tak możesz? – przerywa mu chłopak, który był świadkiem rozmowy.
– Długo – odpowiedział playboy i kontynuował…

Tak wygląda jedna ze scen filmu Władysława Pasikowskiego z 1996 r.

Słodko gorzki jest generalnie jednym z najsłabszych filmów tego reżysera, ale przytoczona scena doskonale obrazuje w gruncie rzeczy dość naiwny mechanizm, z którego korzystają nie tylko lowelasi. Adaś Pluszka – ksywka Króliczek Żeli – postępuje podobnie. By złapać czytelnika, rzuca mu przynętę z „Platona”. Króliczek Pluszka Żeli wyrywa swój literacki elektorat na postmodernistów francuskich.

Łatwo sobie wyobrazić taką oto scenę:

Adam Wiedemann po udanej misji w roli jurora w konkursie poetyckim siedzi sobie na ławce w parku przy GOK-u i zajada się ufundowanym mu przez finałową trójkę kebabem. Po chwili przysiada się do niego Adam Pluszka, który je kebab i oblizując palce utaplane sosem czosnkowym mówi:

– Zwróćmy uwagę na styl. Dużo myślę o liofilizacji…
– A co to takiego?
– Nie przerywaj. Jeszcze raz od początku: „Zwróćmy uwagę na styl. Dużo myślę o liofilizacji, może / niesłusznie…

[w tle zaczyna rozbrzmiewać jakaś romantyczna melodia znana ze starych amerykańskich filmów z happy endem]

…O takiej sublimacji, która tylko w próżni ma / szanse. Styl uchyleń, do zliczania których potrzeba setki / dłoni wieloletnich pracowników traktatu, przypomina mi // kosarski syndrom autonomii…

– A mi przypomina, że nie zabraliśmy serwetek. Skocz, przynieś kilka, ale tak na jednej nóżce.
– Czy wiesz, że zdanie: „zwróćmy uwagę na styl” to z Jeana-Francoisa Lyotarda?
– To ma być ta jedna nóżka?

Scena z filmu Słodko gorzki Pasikowskiego kończy się tak, że dziewczyna łapie się bajer lowelasa. Przynęta z „Platona” zadziałała. Życie uczy, że taki sposób nęcenia jest skuteczny i nawet najbardziej uzdolniony matematycznie ginekolog nie jest w stanie policzyć ile to błon uległo defloracji na tzw. „egzystencjalizm”, ile to „sartre’owskich „ ciąż zostało po cichu wyskrobanych. Podobnie rzecz ma się z french love: Pluszka nawtykał tu tylu filozofów, że Wiedemann musiał przynajmniej raz mlasnąć przeżuwając fundowanego kebaba.

Tomik french love Adama Pluszki jest zaledwie promilem z tego, co ma do zaoferowania autor cywilizowanemu światu. I świat powinien się tego obawiać. Nie chodzi tu o zmiany świadomościowe ale o ocieplenie klimatu. Bo kiedy Pluszka na spółkę z ha!artem będzie w takim tempie produkował tomiki wkrótce okazać się może, że zabraknie lasu tropikowego by zdążyć z produkcją papieru.

Kategoria: Bez kategorii | 100 komentarzy »

Zabezpieczone: Dziennik (XIX)

7 września, 2010 by

Treść jest chroniona hasłem. Aby ją zobaczyć, proszę poniżej wprowadzić hasło:

Kategoria: Bez kategorii | Wpisz swoje hasło, aby zobaczyć komentarze.

Ilionowski, wiersz z okazji

4 września, 2010 by

.

Kiedy ojciec umiera
za każdym razem pęka ziemia i jedno łamie się drzewo.
W tej chwili burza, pisk robaków, huragan czy kilka piorunów
byłyby znakiem z nieba. Małym, ale to zawsze coś.
A tak ojciec jest nieżywy i już go nie ma.

Kiedy ojciec żył napisałem o nim wiersz.
W drugim wersie mój tato był Herkulesem
bo nikt jak on nie potrafił tak wysoko kopnąć piłki.
Im bliżej była nieba, tym była mniejsza. Zawsze to jakieś bycie.
Teraz taty już nie ma.

Teraz jestem sam. Jestem małym dzieckiem. Dookoła znajomi i trochę mniej znani.
Dużo rodziny. Wujek – brat ojca. Jego siostra, to moja ciotka. Nasza rodzina.
Dzisiaj na każdym krześle siedzi zaimek, a miejsce mojego taty jest w trumnie.

Na lewym bucie między obcasem a zelówką jest naklejka „Echt Leder”. Nowe.
W tej chwili używanie kojarzy mi się z życiem a nieużywanie ze stanem przeciwnym.
I to by się zgadzało – tato w nowych butach nie zrobił nawet kroku.
A ja przeciwnie. Chodzę w kółko, choć wyjątkowo nie mam ochoty na spacer.
Czy mówiłem ci już, że dzisiaj użądliła mnie osa w palec?

Dobry Jezu a nasz panie, daj mu wieczne spoczywanie. Światłość nanana, nanana
nnanana, nanannana, nannanana – dośpiewuję nanana, bo znałem tylko pierwsze słowa piosenki.
Brakuje mi doświadczenia.

Nabieram dużo piachu.
Inni ledwie prószą.
Rzucam, robię hałas.
Ludzie patrzą.
Nic się nie dzieje.

Tato! Jesteś głupi. Głupi i niesprawiedliwy. Jesteś okrutny, głupi, głupi.
Tato, taaa tooo! Głupi tato, głupi. Liczę do trzech, jeżeli nie wstaniesz jak powiem trzy
to będę cię tak przyzywał cały czas.

Kategoria: Bez kategorii | 29 komentarzy »

Zabezpieczone: Dziennik (VIII)

1 września, 2010 by

Treść jest chroniona hasłem. Aby ją zobaczyć, proszę poniżej wprowadzić hasło:

Kategoria: Bez kategorii | Wpisz swoje hasło, aby zobaczyć komentarze.

historia moich niedoli – odcinek starszy niż poprzedni

1 września, 2010 by

.

Wyrok w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej dnia 29. czerwca 2009 r.

Sąd Rejonowy w Zielonej Górze Wydział IV Pracy i Ubezpieczeń Społecznych …

na rozprawie sprawy z powództwa Marka Trojanowskiego przeciwko Uniwersytet Zielonogórski w Zielonej Górze….

WYROK (PDF)

UZASADNIENIE (PDF)

Kategoria: Bez kategorii | 13 komentarzy »