Dziennik (I)

31 marca, 2010 by

.

Noc

Poeta X, poproszony o wyrażenie swojego zdania na temat kilku wierszy sporządził opinię.

Cytuję:

już widzę „tabketki na obojętność”, „dziesięć achów”, „tysiąc ochów”,
„pudełko jej ust”, itd. raczej nastoletnie, dosyć powierzchowne. jest
w tym jednak jakaś lakoniczność, nie dreczy mnie iloscia wywodów o
dupie maryni, więc moze wrózy mu, ze za 3 lata, za sporo przeczytanych
ksiązek, cos z tego bedzie. na razie nastoletnie wiersze o milosci,
sporo banalu i sentymentalizmu. pozniej zagladne jakoś dokładniej, na
razie tyle.

Recenzja typowa. Kilka szlagwortów „nastoletnie”; „powierzchowne” itp. I nie byłoby w niej niczego niezwykłego, gdyby nie dopisek. Cytuję:

to prywatna korespondencja do ciebie, stąd proszę o nie publikowanie na stronie.

Powodowany wrodzoną ciekawością zapytałem poetę X o powody, dla których miałbym zachować ową opinię tylko dla siebie. Poeta X odpowiedział – cytuję:

możesz oczywiście przesłać to temu człowiekowi z komentarzem przeze
mnie napisanym, jezeli wyrazi na to ochotę, bo nie zamierzam się
nikomu z opiniami narzucąc, jednak nie zgadzam się na publikowanie
tego w sieci. nie zostalem przez tego osobnika zapytany, nie mam
ochoty wypowiadać sie publicznie i czyichkolwiek wierszach, jakbym
chciał to bym recenze napisał, bloga sobie załozył, plakaty na murach
rozklejał, udzielał sę na forum wyborczej czy cokolwiek. nie mam na to
ochoty, nie bawię się w akiegoś znawce tematu, ktory moze udzielać
komukolwiek publicznie pouczen jak powinien a jak nie powinien pisać,
jak mnie zapytaja t odpowiadam na pytanie. Stąd nie chciałbym zeby
moje prywatne konstatacje byly upubliczniane. do tego to pewnie
mlodziencze wiersze
gutorowa/sosnowskiego/zadury/zagajewskiego/mickiewicza/kochanowskiego/lowella/matki
teresy z kalkuty/macka z bogdanca i cala akcja ma na celu zrobienie ze
mnie bufona dupka gnoja i wszechwiedzacego pana poete ktory krytykuje
młodziana a jakby usłyszał ze to nadmieniony celebryta to by sie nie
wypowiedział. na taka ewentualnsc zazaczam ze nie mam w zwyczaju
uprawiac bałwochwalstwa w takiej materii, zasadniczo mnie nikto o
opinie o nadmienionych personach nie pyta, wiec się nie wypowiadam.
reasumujac 1 (nie mam ochoty bawić sie w wyrocznie) i 2 (sorry za brak
zaufania, ale opinie kolego posiadasz fatalną) proszę o nie
publikowanie mojej wypowiedzi i potraktowanie jej jako prywatnej
korespondencji między mną a tobą

Trudno mierzyć się z opinią zwłaszcza gdy jest to opinia fatalna i na dodatek na swój temat. Poetę X bardzo dobrze rozumiem. Będąc na jego miejscu nie zrobiłbym tak samo.
Przeczenie w zdaniu poprzednim nie jest moją pomyłką.

DOPISEK:
Poeta X jest jedynym, który odpowiedział. Taką samą prośbę wysłałem do:
Przemka Łośko
Edwarda Pasewicza
Szczepana Kopyta
Justyny Bargielskiej
Izabelli z Jeleńskich
Romana Knapa

.

Noc

Dzisiaj odpowiedział kolejny poeta w sprawie. Inny poeta, niż Poeta X – Poeta Y. Całkowicie inny. Ubiera się inaczej, inaczej się czesze i tyłek też podciera inaczej. Jednak mimo inności oraz tych wszystkich innych różnić jakie tylko mogą być między dowolnymi iksami i igrekami, Poeta Y w sprawie odpowiedział tak samo jak Poeta X. Cytuję:

nie chciałbym dołować gościa, a niestety nie za bardzo mogę
pochwalić. Nie mam też żadnych rad ani niczego w ten deseń. W związku z tym proponuję nie uznawać mojej niniejszej odpowiedzi Tobie jako odpowiedzi w sprawie i nie upubliczniać jej.

Odpisała dzisiaj indagowana poetka – Poetka Z. Ona odpowiedziała zupełnie inaczej niż X i Y. Cytuję:

List w sprawie dostałam, do wtorku zajrzę. Sorry, to jednak wiersze są.
Poważna prośba.

Fenomen ten można by było zredukować do różnic psychofizycznych, kulturowych itp., które dzielą społeczeństwo samic i samców gdyby nie fakt, że X, Y, Z należą do wspólnego zbioru, który nazywa się: Współcześni Poeci Polscy.

.

Noc

Przypadek i Nieprzypadek. Zapłaciłem dwadzieścia siedem złotych polskich za kolejny tomik – Utwór o Matce i Ojczyźnie, Bożeny Keff. Oglądając mleczną okładkę z ascetyczną grafiką, czytając notkę biograficzną o autorce na ostatniej stronie okładki wiem, że kupiłem kolejne gówno literackie. Czysty przypadek, chociaż nieprzypadkiem trafiam na same gówna.

.

Noc

18. II otrzymuję od poetki A list, w którym poetka prosi, bym cytuję: „zrobił mi dziecko
Odpisałem:

W tej chwili jest to niemożliwe. Proszę się zgłosić za około pół roku jeżeli prośba będzie jeszcze aktualna

Powinno jej przejść.

.

Dzień

Wczoraj spotkałem się z Jackiem Dehnelem – w dawnym Barze Mlecznym na Targówku, dzisiaj także firmowanym przez PSS SPOŁEM.. Rozmawialiśmy trochę, głównie o pogodzie i o nowych butach Jacka. Błyszczące, z wąskim noskiem lekko zadartym. Musze przyznać, bardzo szykowne i nawet tanie. Bardzo tanie. Tak tanie, że nie mogłem uwierzyć i byłbym nigdy nie uwierzył, że tak szykowne, błyszczące półbuty – a Jacek ubiera się bardzo szykownie – mogą kosztować 58,99 PLN gdyby nie dowód: Jacek pokazał mi paragon kasowy z CCC i powiedział:
– Patrz sceptyku!

Siedzieliśmy około sześćdziesięciu minut, ale już po kwadransie zaczęły pojawiać się momenty tzw. krępującej ciszy. Umilałem sobie czas oglądaniem się za ładną kelnereczką. Śliczniutka. Zwinna, zgrabna, delikatna i biała jak odgięty mały paluszek dłoni Jacka, kiedy ten trzyma w niej biały kubek z grubego porcelitu wypełniony herbatą.

Duży, wilgotny całus i „no to pa” na odchodne.

.

Noc

Adam Wiedemann przysiadł się do mnie w tramwaju. Przysiadł się i powiedział, żebym się trochę posunął, bo ostatnio mu się przytyło i generalnie, to zajmuje dwa miejsca na siedzeniu. No i jeszcze, żebym się nie martwił, bo nie mam czym. Zaczął długo opowiadać o życiu, o tym jak żyć trzeba a jak żyć należy. Nieustannie podkreślał różnicę między tym, co jest a tym co powinno być.
Najciekawsza była jego krótka – bo rozciągnięta między dwoma przystankami – opowieść o istocie poezji. Konkluzja była następująca:
– Poezja jest do dupy.
Trochę w tym głupiej i bezpłodnej dekadencji, zblazowania. Ale Adaś był mimo wszystko wesoły. Zapytałem go czemu mu tak do wesoło? Odpowiedział:
– Do dupy, mówię ci, do dupy.

.

Noc

W liście od znajomego czytam:

******
Pamiętasz mój tekst o ******? Właśnie odmówiłem redakcji ******** (napisał do mnie 2 dni temu ****** ******) jego publikacji, a właściwie publikacji w formie, jaką przysłał mi ****** *******. Pomijam, że tak przerobił tekst, żeby było „racjonalnie” (a więc bez mojego stylu, bez tej odrobiny szaleństwa, rokokowej lekkości bytu, naturalności – słowem bez mojego stylu!). Mniejsza już o kwestię stylu i upodobań stylistycznych (chociaż dlaczego miałbym z nich rezygnować, dlaczego miałbym rezygnować z własnej osobowości? przecież po to jest styl, choćby i chujowy, żeby być sobą!). Ale odmówiłem przede wszystkim z innej przyczyny – bo w przerobionej wersji wykreślili twoje nazwisko. A ja go tam zamieściłem po prostu nie dlatego, że u ciebie komentuję, albo żeby ci się podlizać, ale wiadomo – bo ty akurat też pisałeś o **********. Gdyby jakiś esej o ******** napisała ********, też bym w swoim tekście o tym wspomniał. Bo chodzi o zwykłą literacko-naukową uczciwość. toteż nie moglem inaczej – nie moglem cię w tym tekście pominąć. ********* napisał o ********? Tak, napisał, i jest u mnie o tym. Ty napisałeś o **********? Tak – więc jakim bym musiał być chujem żeby cię pominąć? Ale ja mam honor, odmówiłem więc publikacji.
Pozdr


Bez nazw własnych, z wyciętymi imionami tekst mógłby być uniwersalny, pod warunkiem że miałby inne zakończenie. Zamiast: „Ale ja mam honor, odmówiłem więc publikacji” powinno być: „Cóż miałem począć? Zgodziłem się na poprawki, byle tylko opublikowano

.

Dzień

Wszystko okazało się nieporozumieniem. ***** się pomylił. Pomylił się ******. Powinienem skasować powyższą notkę, by ci, którzy kiedyś będą czytali Dziennik nie nabrali fałszywego przekonania.
Oczywiście nie skasuję, bo fałszywe przekonania, nieporozumienia i pomyłki i wykropkowane miejsca to treść życia, istota literatury.

.

Dzień.

Pasewicz z bliska okazał się być jeszcze bardziej brzydszy niż na zdjęciach. Ma jakąś mongoidalną twarz. Brzydką, pokrzywioną – nalaną skórą, mięsem i tłuszczem. Małe, wąskie oczka – w zasadzie to trudno powiedzieć o tych czarnych kreskach płytko oprawionych, otoczonych szerokimi i krzaczastymi brwiami – że to mogą być oczy. Sprawia wrażenie niewidomego. Gruba, mięsista twarz i kontrastujące z nią wąskie usta. Siny zarost sięgający aż pod oczy. Prawdziwy małpolud. Łysy, monstrualnie brzydki.
Gdyby każdy człowiek był takim małpoludem, gdybym ja był takim zwierzęciem… – pobożne życzenia.

Dopisek:

Zagadnąłem: „cześć, co słychać”
Odpowiedział: „jest spoko”
Czuję, że nie jest jego ostatnie słowo.

.

Noc

Próbowałem umówić się na rozmowę z Panem B. Długo ze sobą nie rozmawialiśmy. Chciałem odświeżyć znajomość. Przygotowując się na spotkanie umyłem starannie dłonie, twarz. Uczesałem włosy i wyczyściłem zęby: najpierw nitką później szczotką.

Kiedy nie czyści się przestrzeni między zębowych odkłada się w nich jedzenie, które już po kilku godzinach zaczyna gnić.
Zawsze czułem się nieswojo w towarzystwie ludzi, którym brzydko pachniało z ust. W szczególności, kiedy ze mną rozmawiali, kiedy podchodzili blisko i gdy otwierali usta. Starałem się nie oddychać nosem. Zmysł powonienia starałem się izolować dyskretnie, by nie robić przykrości swoim śmierdzącym rozmówcom.

Ubrałem najbardziej odświętne ubranie. Stalowy garnitur, czarną koszulę i błyszczące skórzane buty koloru czarnego. Jeanette powiedziała, żebym z tej okazji założył krawat. Odmówiłem, robiąc przy tym małą awanturę. Zna mnie już tyle lat i powinna wiedzieć, że za życia i z własnej nieprzymuszonej woli nie włożę krawata. Choćby mnie kołem łamano i stopy przypiekano rozpalonym żelazem. Jak chce, niech założy mi krawat do trumny. To będzie dobra okazja po temu.
Złościłbym się na nią jeszcze kilka dni, gdyby nie udobruchała mnie całusem. Wie jak mnie podejść. Dobrze mnie zna.
Dochodziła wpół do trzynastej, kiedy wyszedłem z domu. Lało.

.

Dzień

Jesteśmy w Poznaniu. Jeanette bierze udział w konferencji na temat literatury współczesnej i się nudzi, a ja się przechadzam. Staram się dojść do końca ulicy. Mijam dwa ronda, sklepy i punkty serwisowe. Zatrzymuję się na dłużej przy budce z pieczonymi kurczakami z rożna. Przypomina mi się smak pierwszego takiego kuraka, którego jadłem kilkanaście lat temu.
Płacił wówczas mój stary znajomy homoseksualista. On nie ukrywał, że mu się podobam i że z chęcią wydupczyłby mnie. Ja natomiast ukrywałem, że nic mi nie wiadomo o jego pedalskich skłonnościach. Spotykaliśmy się czasami to tu, to tam. Przypadkiem na ulicy. Tak było kiedy spotkałem go przy jednej z budek z kurczakami z grilla. Zaprosił mnie do stolika z białego plastiku i zamówił jeszcze jedną połówkę kurczaka. Później za budką się kochaliśmy, a precyzyjniej mówiąc: to on mnie kochał. Nie miałem nawet wzwodu ale co dziwne – chociaż zupełnie naturalne z medycznego punktu widzenia – miałem wytrysk, chociaż trudno taki wyciek spermy nazwać wytryskiem. Tak się kończy drażnienie prostaty. Jeszcze na drugi dzień czułem na sobie charakterystyczny zapach kurczaków z grilla.

Idę dalej, mijam galerię handlową. Dzwoni Jeanette. Mówi, że jest przerwa i że ona nie chce się tu z nikim zapoznawać. Wybredna franca (musi być taka, skoro postanowiła związać się ze mną) Opowiada o nudnych ludziach, nudnych prelekcjach i referatach urozmaiconych prezentacjami multimedialnymi. Kiedy powtarzam sobie w duchu: „A nie mówiłem, a nie mówiłem…” Jeanette jest w połowie opowieści o nudnym starym profesorze, który z obawy, że już więcej się nie podniesie bał się usiąść i stał pierwsze trzy godziny wykładów. Wierzę jej.
I tak przez kwadrans słucham, wierzę i powtarzam sobie w duchu: „a nie mówiłem…”.

.

Noc

Niedługo minie tydzień jak nie odpisuje. Nie dziwię się. Trudno odpisać na tak piękny, zabójczy list.

.

Noc

W rozmowie z redaktorem naczelnym puściły mi nerwy. Chodziło o wydanie mojej czwartej książki i o korektę. Tyle razy tłumaczyłem tym osłom dardanelskim, że nie akceptuję żadnych korekt, że mogą wsadzić sobie w dupę te swoje redakcyjne poprawki, szczotki, zmiotki, ścierki i środki chemiczne. Skończyło się na tym, że wyzwałem go od chłopcojebców i pewnie wymyśliłbym jeszcze kilka innych nowych przekleństw i wyzwisk, gdyby nie Pan B, który jeszcze zanim wybrałem numer charakterystycznym – nie do pomylenia z niczym i nikim – mentorskim tonem pouczał:
– Marku, Marku nie mów drugiemu, co tobie nie miłe.

.

Noc

Byłem w księgarni.
Księgarnie dzisiaj przypominają supermarkety. Wszędzie naklejki a na nich wielkie jak byk, i czerwone jak bikaver napisy: „Promocja. Wyprzedaż. Hit. Nike. Nobel”. Na półkach pozycje poukładane zgodnie z obowiązującym kluczem – modne na samej górze, najlepsze poutykane gdzieś na dole, przygniecione, niemalże niewidoczne. Trzeba naprawdę dużo się naszukać, przeczesać tony makulatury, by znaleźć tę, której się szukało – tę bardzo dobrą.
I o to pewnie chodzi, by przewalać niepotrzebne poradniki diety, gazetki o tym jak schudnąć 12 kilogramów w tydzień. By przerzucać grube książki w kolorowych, wrzeszczących okładkach traktujące o inwazji kosmitów i o tym jak to jeden bohater ratuje w pojedynkę planetę Ziemia. Swoją drogą – komu się chce pisać takie opasłe tomiska i to na dodatek zupełnie o niczym? (Notatka na marginesie: Na kolejnej popijawie koniecznie zapytać Dukaja jak on to robi). By wystarczająco długo przerzucać i przewalać, żeby się przekonać – uświadomić sobie potrzebę zakupienia gazetki o błyskawicznym traceniu tkanki tłuszczowej.

.

Dzień

Moja Jeanette składa się z wyjątkowo kobiecych miejsc i przestrzeni. Cipka o niezwykłej, nastoletniej konsystencji – jędrna, ciepła i ciasna.
Chlastacja – tak w naszym erotycznym żargonie określamy seks oralny.
Wieczorem wylegiwałem się między jej udami, łasząc się do jej ciepłych warg sromowych i bardzo dobrze się przy tym bawiłem. Po kilku minutach z błogostanu wyrwał mnie jej szept:
– A teraz mnie ruchaj, zerżnij mnie, ruchaj mnie, weź mnie.
Zerżnąłem, wyruchałem i wziąłem. Niekoniecznie w tej kolejności. Pomimo wspólnie przeżytych lat nie nauczyłem się jeszcze jej odmawiać.

.

Noc

Przemek Łośko, w poniedziałek, dokładnie o 20.45 mówi do mnie:

Współczuję rodzinom zabitych Rosjan. Byłoby lepiej, żeby mieli świadomość, że dzisiejsze zamachy są skutkiem bandyckich zbrodni Rosji na Kaukazie

Wątpliwości:

1) Kto powinien mieć świadomość:

A) zabity Rosjanin? (w jaki sposób, skoro Rosjanie przez dziesiątki lat poganiani żelazną rózgą stalinizmu odwykli od wiary w duszę i życie pozagrobowe)
B) rodzina zabitego Rosjanina? (czyż nie maja oni w tej chwili większych zmartwień na głowie?)

2) Czy „bandycka zbrodnia” to:

A) zbrodnia zwykła
B) zbrodnia niezwykła

Ostatnia, największa wątpliwość: jak w tej wypowiedzi rozumieć kategorię „lepiej”?

Okrutna interpretacja faktów. Nie współczuję Przemkowi takiego współczucia. Jestem mniej ludzki niż on – bydlak. Kochany bydlak.

.

Noc

Działanie samobójcze: wczoraj zjadłem jabłko, które przez noc fermentowało w moich jelitach. Za każdym razem dzieje się to samo. Nazajutrz po wyjściu z toalety czuję się odwrócony. Lepiej: wywleczony na drugą stronę. Jestem chodzącą, mówiącą, brudną od krwi, która wycieka z podrażnionej śluzówki, i brązową od resztek kału, owłosioną odbytnicą. To, że myślę i piszę – to tylko akcydens. Moim jedynym atrybutem jest defekowanie. Nieustanne, bolesne i krwiste. Powinienem się ogolić.

.

Dzień

Dehnel starał się mnie przekonać, że to normalne. 14 spotkań autorskich w miesiącu ma nie być jakimś szczególnym wyczynem. Pytam się go: czym podróżujesz?
Żeby dojechać z Trąbek Wielkich (z kim on chce się spotkać w Trąbkach Wielkich? Z nauczycielkami od polskiego? Z panią ze świetlicy szkolnej? Z woźnym?) gdziekolwiek, to musi najpierw dotrzeć na stację kolejową, na której pociągi zatrzymują się tylko na żądanie. Jaki maszynista zauważy tego niskiego chudzinę w czarnym przebraniu? Na tle lasu będzie wyglądał jak kołek. Pień drzewa.
Jacek odpowiedział, że na czas łapania okazji zakłada roboczą kamizelkę z odblaskowego materiału. Dzięki temu udaje mu się z co trzecim. Towarowe sobie odpuszcza, chyba że się naprawdę spieszy.

.

Dzień

Zapisałem się na kurs pisania. Zapłaciłem pięćset złotych i z dowodem wpłaty udałem się do małej sali, w której było już kilka osób. Nie znałem nikogo i wyglądało na to, że wszyscy tu byli dla siebie nieznajomi. Nauczyciel (chociaż na takich kursach nauczyciel to nie nauczyciel, ale trener lub z angielskiego: coach) przyszedł punktualnie. Ubrany w jasną marynarkę gościu w okolicy czterdziestki. Łysiejący o papuśnej, wzbudzającej bardziej litość niż belferski szacunek twarzy w jednej trzeciej zakrytej dużymi okularami.
Przedstawił się. Powiedział też jaki jest cel tych spotkań (chyba na wszelki wypadek, gdyby ktoś z nas zapomniał). Następnie odwrócił się i na tablicy zapisał:

Lekcja 1.
Temat:….

Nie doczekałem dalszej części tekstu. Poszedłem na wódkę. Zimna wódka w podrzędnej spelunie – szemranym miejscu, w którym roiło się od złodziejaszków i tych, którzy nie rozstają się nigdy ze swoimi majchrami – była bardziej literacka, bardziej poetycka niż pogawędka łysola, z której zdołałem przetrawić zaledwie prolog. Na szczęście zwracali pieniądze.

.

Noc

W nocy znowu telefon od Jacka. Pyta o czym ma być jego następna książka. Mówię mu:
– Zrób jak ostatnio.
On odpowiada, że nie może. Po numerze z Balzakiem analogiczna Homeriana zostałaby zmiażdżona przez krytyków.
Jest bardzo smutny. Jego głos, któremu zawsze brakowało męskiego tembru, zmienia się w pisk myszy. Piszczy. Jest w wyraźnej niedyspozycji twórczej.
Próbuję go pocieszać ale on dalej piszczy. Mówię:
– Mówię ci, pisz Homeriana. Przerób Iliadę, pozmieniaj nazwy. Z Troi zrób Warszawę, w roli Heleny obsadź którąś ze swoich ciotek itp. O krytykę się nie martw, krytyka jest martwa. Po wydaniu Homerianów wszyscy będą mówili o rozwoju, o klarownej linii w twórczości, o tradycji literackiej, o uwspółcześnianiu dawnych problemów, które nie są takie archaiczne jakby się mogło wydawać.

Wydaje mi się, że go przekonałem. Uspokoił się, w każdym razie przestał piszczeć jak mała, wystraszona mysz. Na zakończenie zaprosił mnie do siebie na śniadanie. W przyszłą niedzielę na dziesiątą. Jego Piotr ma przyrządzić mule. Podobno rewelacyjne. Odmówiłem. Jadam tylko wieprzowinę, jest bardziej kobieca.

.

Dzień

Za jedenaście dni mam wylot z Okęcia. Kilkanaście godzin lotu i będę w Nowej Zelandii. Jeszcze teraz mam mieszane uczucia. Trochę martwi mnie ten długi przelot. Na dodatek z przesiadkami. Z drugiej jednak strony każda przesiadka, to możliwość rozprostowania kości, co uczyni przelot mniej męczącym.
Organizatorzy przesłali mi plan: o której godzinie śniadanie, obiad i kolacja; o której wykłady i dyskusje. Wiem wszystko oprócz jednej rzeczy – mały szkopuł, niepozorny, mianowicie: o czym ci potomkowie ludożerców na drugim końcu świata chcieliby ode mnie usłyszeć? O czym ja mam tam mówić?
Nie mam problemów z dyskusją. Mój genialny umysł jest w stanie wymyślić każdą, dowolną myśl w nieskończenie krótkim odcinku czasu. To znaczy: mam zawsze odpowiedź na wszystko i zawsze mam pomysły. Nie wnikam w jakość mojej produkcji umysłowej, a priori zakładam że to myśli i pomysły genialne, w końcu wymyślił je genialny umysł geniusza.
Ale o czym mam mówić tym ludożercom? Pożrą mnie żywcem! Reisefieber.

.

Noc

Coś mnie kłuje w boku. Wyobrażam sobie, że to rak – suwerenny organizm walczący o niepodległość. Nie potrafię sobie wyobrazić samej walki, którą miałbym stoczyć z intruzem, by go pokonać. (on nie ma rozterek tocząc moje ciało) Musiałbym wystąpić w roli pacyfikatora, tyrana, który tłumi wolny głos separatysty. Jestem gotów oddać swoje życie – poddam się. Stanę po stronie wolności. Jak zwykle.
Ale póki co puszczam wodze fantazji – coś mnie kłuje w boku i wyobrażam sobie, że to rak. Daję się operować.

.

Noc

Dziewczyny stoją na parkingu stacji benzynowej przy wylotówce na Wrocław. Są wszystkie jakieś dziwne, niechętne, jakby nie chciały zarobić i nie dbały o klientów. W ogóle zachowują się jak nie kurwy. Stoją w kółeczkach, popalają papieroski, rozmawiają i śmieją się. Nikt i nic ich nie obchodzi. Tylko pstrokate ubrania, futrzane różowe minikurteczki, winiówki, lakierowane buty na obcasach – to je wyróżnia. Być może nie jest to ubranie niezwykłe, ale która kobieta ubiera się tak zimową porą?
Podjechałem. Chciałem inną. Tą wyższą, z krótkimi rudymi włosami. Wsiadła ta druga. W ogóle mi się nie podobała, ale nie miałem odwagi jej powiedzieć prawdy. Zresztą w tym miejscu, w którym się znalazłem zawieszone zostały wszystkie reguły epistemologii. Prawdy nie było.
Kiedy rozpinałem rozporek nuciłem Deutschland, Deutschland über alles… W głowie cały czas miałem nauczkę płynącą z nietzscheańskiej przygody. Pocieszałem się, że nawet gdyby prezerwatywa zawiodła, to jest jeszcze druga. Gdyby pękła druga, to zawsze jest trzecia (nałożyłem trzy prezerwatywy – zrobiłem to przed wjazdem na parking, żeby oszczędzić sobie zażenowania a dziewczynie przykrości). Ale nawet gdyby trzy skapitulowały, to jest jeszcze zbawienna penicylina. Nie będę gnił, pod warunkiem że będę miał odwagę pokazać penisa dermatologowi.
Boże, jak on cuchnie, jak piecze. Boli. Aj!

.

Noc

Na spotkaniu autorskim Dominiki Ożarowskiej w „Kombinatorze” jest komplet. Przyszli na premierę spektaklu: „Masłowska II, Atak klonów”. Wyjadacze plus kilka osób przypadkowych włączając w to autorkę. O ile radziła sobie jeszcze z pytaniami Strachoty – który ze swoją fizjonomią nadaje się tylko do prowadzenia spotkań autorskich – tak kompletnie pękła na pytaniach z sali. Podtapia ją pierwszym pytaniem Bogdan Zalewski pytaniem o „żadność” (strasznie głupie pytanie – tak na marginesie, bo równie dobrze Zalewski mógł porozmawiać z autorką na temat kolorowatości kwiatków na łące. Ona i on mieliby tyle samo do powiedzenia.). Kolejne pytanie – i kolejna klapa. Ożarowska nie wie o jakiej to książce Wiedemanna mówi Zalewski, kontynuując wątek „żadności” i nudy. Później pytanie zadał Tomek Pułka. Chłopiec o mlecznej, okrągłej twarzy, po której łagodnie spływają lokowane pukle. Chłopiec, który w nigdy w swoim życiu nie poczuł charakterystycznego piekącego bólu po uderzeniu z pięści. Wreszcie chłopiec, którego największym osiągnięciem literackim było stwierdzenie, że Szymborska jest stara i głupia. I ten właśnie bananowo-mleczny młodzian przemycił w mowie zależnej epitet: „Trzy dni temu zapytany przeze mnie młody, uznany poznański krytyk, czym jest dla niego proza Dominiki Ożarowskiej, odparł: ‘Fantazją Uniłowskiego’”. Po co mowa zależna? Ożarowska to nie Szymborska.
Siedziałem blisko. Specjalnie usiadłem tak, by móc dokładnie widzieć oczy, które trudno było dostrzec zza grubych szkieł topornych okularów (teraz takie modne wśród artystów). Jeszcze ta charakterystyczna, mocno wysunięta do przodu żuchwa rozpraszała uwagę. Nie mogłem się skoncentrować. Zresztą nie jestem pewien – także w tej chwili – czy mnie interesuje sposób narracji pokolenia 90. Przyglądałem się jak tonie. Całkiem przyjemne to było. Z drugiej strony żal było patrzeć jak oklepują dziewczynę, która z rozbrajającą szczerością kapitulowała: „nie wiem…” „nie rozumiem….”, „nie znam…..”.

.

Dzień

Siedzimy razem: ja, Jeanette + Bargielska i jej mąż, Jerzy. Trochę wypiliśmy. Rozmowa od początku dynamiczna. Głównie o literaturze. Bargielska mówi o pięknych umysłach, o elicie intelektualnej tego kraju, która szykuje Gruppenwpierdol „jednemu psycholowi”. Ja mówię:
– A czy to jest dziwne? Takie zachowania są normalne w zorganizowanych społecznościach. To ludzkie.
– Ale to poeci, to poeci – panikuje Justyna. Próbuje łapać oddech, chce jeszcze coś powiedzieć. Widzę, że chce powiedzieć dużo. Czy my mamy czas na takie długie rozmowy? Na szczęście Jurek otwiera trzeciego basa i uspokaja żonę, która odchodząc od stołu ogłasza, – i tu cytat: „idę golić nogi”.

.

Noc

Staram się nie myśleć o przyszłości. Nie używam czasu przyszłego ani trybów przypuszczających. Granice języka. Granice świata. Między tymi ograniczeniami hasa sobie nieograniczony umysł. Czuje się bezpański.

.

Noc

Wczoraj dzwonił Grzebalski. Skąd miał mój numer telefonu?- Nie wiem. W każdym razie dzwonił po to, by zapytać czy nie zechciałbym wydać swoich prac u niego w WBPiCAK.

Na marginesie: WBPiCAK kojarzy mi się z WBK i PCK (WBKiPCK). Forsa i żebranina albo żebranina i forsa. Na jedno wychodzi.

Zapytałem go, które teksty ma na myśli. Odpowiedział, że chciałby wydać w pierwszej kolejności „Analizę poetycką” później następne. Później mówił o warunkach współpracy, o tym że wydawnictwo ma bardzo dobrą dystrybucję i że współpracuje z dobrymi krytykami. Zaproponował też dobre honorarium.

Nie zgodziłem się. Nie odpowiadało mi ani honorarium ani tym bardziej dobrzy krytycy.

.

Dzień

Uwaga do przedwczorajszej rozmowy z Grzebalskim:

NIGDY NIE SPRZEDAĆ ŻADNEGO Z TEKSTÓW – (nauczyć się na pamięć i nie zapomnieć)

.

Dzień

Robimy zakupy. Pół godziny pcham przed sobą ciężki wózek do wyjścia – przez tłum ludzi, bo tłumy dziś ludzi. Za drzwiami luźniej. Rozglądam się, szukam zaparkowanego auta. W tym czasie Jeanette idzie już w jego kierunku. Skąd ona ma taką orientację przestrzenną?
Chcę iść za nią ale wzrok mój przykuwa szara postać w kącie. Prawdziwy szarak. Jestem pewien, że tylko mi – na nieszczęście dla zainteresowanego – udało się go dostrzec w tym kącie.
Stał i ćmił niedopałki. Kiedy podszedłem do niego, z bliska okazało się, że miał ich całkiem sporą kolekcję w woreczku foliowym. Podniósł głowę i zaczął na mnie nieufnie patrzeć. Zapytałem czy coś chce z koszyka. Wziął mleko i chleb. Cały czas nieufny, spięty – gotowy do reakcji, ucieczki.
Kiełbasy nie tknął. Może się wstydził? Może dlatego, że jako szarak odwykł od mięsa? – nie wiem. Wkładając jedzenie do reklamówki powiedział:
– Nawet nie strzępię języka, ludzie nie dają.
– A ja daję – odpowiedziałem i dołożyłem jeszcze stówę, żeby miał na jakieś wino czy wódkę.
– Jest pan aniołem – powiedział z radością w oczach, chowając w zgrabiałych dłoniach banknot. Zdrewniała skóra na jego twarzy trochę się ożywiła. Ściskając jedną ręką moje ramię a drugą banknot powtarzał:
– Jest pan prawdziwym aniołem.

Woła mnie Jeanette a ja marudzę jeszcze chwilę z szarakiem. W końcu podchodzę, ładuję zakupy do bagażnika. Jeantte mnie pogania:
– Człowieku, no pospiesz się, proszę. Mam tyle pracy na święta.
– Nie jestem człowiekiem, jestem aniołem – odpowiadam.
– Jesteś, jesteś, ale pospiesz się.

.

Dzień

Prasowanie koszul mnie dziwnie uspokaja. Mankiety, kołnierzyk, kieszonki, obszary między guzikami – tu wymagana jest staranność i finezja ruchu japońskiego ogrodnika hodującego bonsai. Chociaż w przypadku koszuli efekt pracy widać znacznie szybciej.
Jeanette się dziwi dlaczego każdego tygodnia podrzucam jej tą samą czystą koszulą do kosza z brudną bielizną. Widzi mnie każdego dnia – zresztą poznała mnie na tyle dobrze, by wiedzieć że unikam tego rodzaju garderoby jaką jest koszula, garnitur, krawat czy pantofle.
– Dziwny jesteś – słyszę raz enty.

.

Dzień

W pracy większość korzysta z dobrodziejstw szerokopasmowego dostępu do Internetu. Twarde dyski pękają w szwach. „Niech żyje bezobsługowy sklep Emule!” – niesie echo po długich, akademickich korytarzach. A twardziele skrzypią i piszczą jak młode Azjatki (chociaż trudno ocenić wiek Azjatki po wyglądzie. One bardzo długo wyglądają jak nastoletnie dziewczynki by następnie w ciągu roku przepoczwarzyć się w osiemdziesięcioletnie babcie) na filmach porno. Adiunkt – spec od etyki – rozwodzi się nad tym, jak to Azjaci przy pomocy sztuki MANGA w szczególności dzięki pewnej jej odmianie zwanej HENTAI umiejętnie skanalizowali instynkty pedofilskie obecne jego zdaniem w każdej kulturze.
Proponuje, żebym osobiście zapoznał się z bogatym materiałem empirycznym, który zdołał zgromadzić w trakcie swoich dwumiesięcznych badań nad tym zagadnieniem. Podaje mi stos ponumerowanych płyt. Mówię, że wolałbym filmy ze starszymi paniami. Kolega odpowiada:
– Nie ma problemu. Kulturową ewolucję kompleksu Edypa badałem w zeszłym semestrze.
Postanowiłem zgłębić temat.

.

Noc

Na spotkaniu autorskim w Poznaniu, które zorganizował dla mnie Edward spotykam niewysoką blondynkę. Przedstawia się jako Aleksandra Zbierska. Nie poznałem jej. Widziałem ją wcześniej na zdjęciu jej tomiku „Wibrujące ucho”, który recenzowałem. Ale na nim była ładniejsza. Na żywo jej usta robią wrażenie węższych, a skóra na twarzy jest ciemniejsza, jakby lekko oprószona popiołem.
Coś do mnie mówi. Widzę jak zwrócona do mnie twarzą porusza ustami. Niestety nic nie słyszę. Prawie nic. Przez knajpiany gwar przebijają do mnie pojedyncze, mocniej wykrzyczane słowa:
„Dlaczego…..bardzo…….złe……robię……..chcesz?”.
Uśmiecham się i potakuję głową. Zachowuje się tak, jakbym się na wszystko zgadzał. Na wszelki wypadek. Nie chcę robić jej przykrości.

.

Noc

Mam wygłosić wykład na temat istoty poezji. Nie wiem od czego zacząć. Jeżeli zacznę od określenia tego, czym jest „istota” jako taka, popadnę w filozoficzny metaesencjalizm, który skończy się na rozważaniach logicznych o zasadzie sprzeczności. Jeżeli zacznę od „poezji” – to popadnę w gorszy – bo mniej merytoryczny – bełkot metafizyczny na temat duszy i uczuć.
Nawet gdybym unieważnił wszystkie wstępy i przeszedł do meritum, i gdybym próbował udzielić odpowiedzi na pytanie: „czym jest istota poezji” (nieważne czy pozytywnej, czy negatywnej) istnieje realna groźba, że umknęłyby mi w tej klasyfikacji wszystkie unikalne stany substancji zwanej poezją. To, czym jest zanim przejdzie ze stanu gazowego w stały – czyli zanim z myśli stanie się tworem materialnym, wierszem na papierze.
W tym samym czasie w Niemczech inny problem: istota sporu o molestowanie w kościele dotyczy nie: „Ob?” ale „Wie viele?”

.

Noc

Miał na oko 13-14 lat – jeżeli się pomyliłem to raczej in plus. Wątły, wyraźnie niedożywiony i co było widać po ubraniu, zwłaszcza po butach i brudnych włosach – raczej zaniedbany. Szedłem za nim. Miałem nóż. Miałem rękawiczki i ręczniki jednorazowe. Miałem butelkę spirytusu do dezynfekcji. Wszystko miałem przygotowane.

.

Dzień

Dzwoni Justyna. Jak zwykle mówi szybko i w biegu. Szybko biegać i szybko się męczy, bo okrutnie sapie w słuchawkę. W pewnym momencie rozmowa staje się bolesna. Nie chodzi tu o ciężar gatunkowy poruszanych kwestii czy drażliwość pewnych tematów, ale o dosłowny ból spowodowany świdrującym głosem Justyny, która musi przekrzykiwać się z tramwajami.
Po około pięciu minutach pogawędki rozróżniam tylko przerywnik: „No proszę cię, Marek…” oraz powtarzany przerywnik: typowo warszawskie, lekko przedłużone: „Taaak”.
Z dzisiejszej rozmowy zapamiętałem tylko, że była w radio i rozmawiała z jakimiś bardzo kulturalnymi i uduchowionymi ludźmi i że ta rozmowa nie sprawiła jej ani fizycznej ani duchowej przyjemności. Przeciwnie. Można mówić o pewnej małej bo małej ale zawsze – męce.

.

Noc

Po wieczorze poetyckim w Gminnym Ośrodku Kultury poszliśmy się upić. Szczepan konsekwentnie zamawiał Gorzką Żołądkową ja piłem co popadnie. Pchali się do nas tubylcy. Każdy chciał postawić. Większość podchodziła osobiście z piwem. Fani przysiadali się na krótko, bo ich skutecznie spławialiśmy. Fankom udzielaliśmy dłuższych audiencji. Łasiły się. Różne rozmowy. W większości głupie i takie same. Wszyscy wyuczyli się jednej formułki: „metatekst, intertekstualność – intertekstualność, metatekst” – i tak w kółko. W końcu straciłem przytomność. Kiedyś musiało się to stać.
Ostatnie co pamiętam, to obraz klęczącej przede mną miłośniczki poezji Szczepana, która siliła się na perfekcyjne fellatio, śliniąc się przy tym straszliwie. Pamiętam też, że bardzo wybrzydzałem i że na końcu, zapinając rozporek wybełkotałem:
– To jednak nie to.

.

Dzień

Justyna zaprasza mnie do Poznania. Ma do nas dołączyć Przemek. Może dołączy także Edek ze Szczepanem. Na szczęście dla Justyny nie ma ona problemów z kobiecością i nie będzie chciała się mierzyć w takim towarzystwie na penisy czy obwody w klacie podawane w centymetrach.
Ale i tak nie pojadę.

.

Noc

Śnił mi się Romek Kaźmierski. Siedział sam, na ławce w ciemnym parku. Dookoła rosły jesienne drzewa. Lipy. Szare i bezlistne. Zimne. Nikogo nie było w tym parku, oprócz niego. Żywej duszy, nawet jednego ptaka czy zabłąkanej wiewiórki. Nie było też ani jednej mrówki czy zegara – takiego czerwonego robaka z dwiema charakterystycznymi, symetrycznie ułożonymi czarnymi kropkami na delikatnym, chitynowym pancerzyku – których pełno w takich miejscach.
Podszedłem do niego. Widzę, że się bardzo zestarzał. Posiwiał doszczętnie. W śnie siwe miał nawet oczy i paznokcie. Coś zapisywał. Zapytałem:
– Co piszesz?
– Wiersze – odpowiedział – brakuje mi jeszcze tysiąc dziewięćset sześćdziesiąt i jeden wiersz do końca.
– Jakiego końca?
– Do śmierci – odpowiedział nie przerywając pisania.
– To pisz, pisz i spiesz się. Masz mało czasu.
– Wiem, jesień już.

Nie wiem dlaczego tak mu odpowiedziałem. Powinienem był go pocieszyć, powiedzieć by przestał pisać, żeby pozwolił drzewom wypuścić liście. Odżyć.
Nie mogłem później zasnąć. Cały czas myślałem o tym parku i pisaniu do śmierci. Rano byłem wycieńczony.

.

Dzień

Idziemy na proszony obiad do Kowalskich. Iza przyjmuje nas i pozostałych gości z honorami. Trochę to krępujące, bo chciałbym po ludzku zjeść. Gubię się w tych widelcach i widelczykach, w równej wielkości kieliszkach – nie potrafię odnaleźć się na mapie stołu nie mając w pamięci odpowiedniej legendy.
Jemy. W trakcie prowadzone są rozmowy na różny temat. Wszystkich rozbawiła opowieść Izy o tym jak to swego czasu Iwaszkiewicz, w latach sześćdziesiątych, w trakcie pobytu w Rzymie zatrzymał się u jej krewnej – Reny Jeleńskiej. Polski poeta miał do jej rzymskiej willi zwabić w niecnych celach innego Polaka, niedorozwiniętego młodzieńca – wychowanka Paulinów z lokalnego klasztoru – nazwiskiem Okoń. Do niczego nie doszło. Chłopak nie miał pojęcia kto to taki „ten Iwaszkiewicz” i zwiał. Nie obeszło się bez miniskandalu. Okoń miał wypaplać wszystkim, co go spotkało ze strony prominentnego literata. Że go obłapiał to tu, to tam. Wszyscy wiedzieli, że chłopak – mimo znacznego stopnia upośledzenia – mówi prawdę. Iwaszkiewicz był sławny także we Włoszech. Dlatego Paulini w trybie pilnym – wszak w starym piecu diabeł pali, powiadają i nie wiadomo co by strzeliło do głowy poecie – wysłali chłopaka do Florencji. Iwaszkiewicz zawiedziony wrócił do kraju. Musiał obejść się smakiem, ta miłostka stanęła mu okoniem w gardle.

Po obiedzie wychodzimy do dużego ogrodu. Spacerujemy między starymi jabłoniami. Na niektórych zaczynają dojrzewać jabłka. „To wczesne odmiany” – informuje mnie Iza, która zna moją skłonność do drzew owocowych. Rozmawiamy. Na początku Iza bardzo chwali Romana Knapa, jest pełna podziwu dla jego rozeznania w historii literatury. Ma rację, Knap to błyskotliwa umysłowość, chociaż czasami chaotyczna. Słuchając jego wykładów człowiek odnosi wrażenie, że na jednym oddechu chce on powiedzieć wszystko, co ma na dany temat do powiedzenia. Gdyby wprowadził trochę porządku, usystematyzował swoje wykłady.
Nie lubię z nią rozmawiać o literaturze. Izabella jest tak ciekawsza niż wszystkie Odyseje świata.
Zmieniam temat. Pytam:
– Badasz się?
– Nie. Boję się.
– Wiesz, że musisz.
Po chwili milczenia odpowiedziała:
– Marku, czy dużo jabłek dojrzeje? Ile z nich spadnie? Ile zgnije? Ile zjedzą robaki?

.

Dzień

Wieczór u Świetlickiego. Słuchamy jego nowej płyty. On dużo pali. Wszystko śmierdzi papierosami. Nawet w tej muzyce czuć charakterystyczną woń palonego tytoniu. Wysłuchaliśmy może dwóch kawałków a on w trakcie wypalił z tysiąc papierosów. Oczy mnie pieką. Piekielnie. Nie od muzyki – od dymu. Zaczynają łzawić.
– Kurwa, wzruszyłeś się! Hahaha – żartuje.
– Od tej muzyki umiera się na raka.
Mówiłem to zupełnie poważnie.

.

Dzień

W liście Borowski pisze, że odkrył mój sekret. Że zna moje prawdziwe oblicze i wymienia kolejne pseudonimy artystyczne, którymi się miałem jego zdaniem posługiwać. Razem jest ich kilkadziesiąt. Ciekawe jest to, że jednym z nich miał być „Tadeusz Borowski”.
Odpisuję jeszcze tego samego dnia:

Tadeuszu,

Przyznaję – masz rację z jednym zastrzeżeniem. Otóż jednym z moich najbardziej udanych wcieleń jest rola Odpoczywającego Stwórcy, który stworzywszy świat leni się siódmego dnia – wyleguje się na ciepłej łące ze źdźbłem trawy w ustach kontempluje piękno swojego dzieła.

Pozdrawiam serdecznie
Mt.

.

Dzień

Kolejny dzień przeznaczony na odpisywanie na listy (korespondencja zaległa – z całego tygodnia). Odpisane: Justynie Radczyńskiej, Romkowi Honetowi, Radkowi Wiśniewskiemu.
Odpisać należy jeszcze: Monice Mosiewicz, Madzi Gałkowskiej.
Na list od Czesława Miłosza nie muszę już odpisywać.

.

Noc

Znowu nękał mnie orangutan z wydawnictwa. Prosi o to, bym przeredagował dedykację. Jego mały, nieskażony fałdką – o idealnie gładkiej powierzchni – mózg nie jest w stanie pojąć tego, że tę książkę dedykuję wszystkim swoim znajomym. Dedykacja oczywiście imienna. Upiera się bęcwał, że nie może przeznaczyć sześciu kartek na same dedykacje. Tyle zajmie wydrukowanie 387. imion i nazwisk wszystkich moich znajomych. Odpowiedziałem mu tym razem łagodnie i jak najbardziej kulturalnie, że jeżeli odmawiają wydrukowania książki z dedykacją, to rezygnuję z ich usług wydawniczych. Chce czas do namysłu. Poczekam do piątku – tak odpowiedziałem.

.

Dzień

Rozmawiamy z Tadkiem i Romkiem o współczesnej poezji. Mimo różnić w podejściach zgadzamy się w jednej kwestii: we współczesnej poezji za dużo jest formy, za dużo treści i za mało poezji – stanowczo za mało.

.

Noc

Kolejny wieczorek poetycki. Dlaczego wszystkie wieczorki są do siebie podobne? Wszyscy udają luzaków. Towarzystwo rozmemłane, w wychłechtanych kieckach i sweterkach. Panie w pozie: nóżka na nóżkę. Poważni literaci – o ile są obecni – także zakładają nóżki. Swoją drogą to bardzo niewygodna pozycja. Uciskane tętnice nie dotleniają dobrze kończyny. Górna noga przeważnie cierpnie i ciężko później chodzić z mrówkami w nodze. Pozostali w pozach luzackich – ale obowiązkowych. Zresztą łatwo rozpoznać hierarchię wśród zebranych na wieczorku właśnie po przyjętej pozycji. Należy obserwować nogi i ułożenie sylwetek.
Pytania można zgadywać w ciemno: „o czym jest twoja poezja?” „co chcesz powiedzieć?” itp.
Najgorsze jest jednak to, że na wieczorkach poetyckich oprócz takich samych ubrań, atmosfery, scenografii, napojów, ciastek, paluszków, orzeszków i pytań są w kółko prezentowane takie same wiersze.

.

Dzień

Romek Kaźmierski zaprosił mnie na swoje spotkanie autorskie. Przyjadę. Ciekawy jestem jego przekładów Tranströmera. Są bardzo podobni do siebie – fizycznie ma się rozumieć. Być może ta fizyczność ich w jakiś sposób połączyła, wpłynęła na duchowość. Okaże się za dwanaście dni.
Romka spowiadać będzie Dehnel. Według mnie połączenie najgorsze z możliwych. Równie spektakularnym i twórczym byłoby rodeo, w trakcie którego ślimak ujeżdżałby żółwia.

….

Kategoria: Bez kategorii | 88 komentarzy »

5. listek

25 marca, 2010 by

.

Justyna,

czytałem dzisiaj o twojej tanatofundacji. chcę ci napisać o zdjęciach, o twoim poszukiwaniu fotgorafików :

w 87′ umarły moje 2 babcie. i jak to z babciami bywa – jedną bardzo kochałem, drugiej nie kochałem (chociaż na pogrzebie tej, której nie kochałem płakałem)

doskonale pamiętam trumnę, która na wsi musiała stać trzy dni w domu zmarłej. zgodnie z obrzędem do domu mógł wówczas wejść każdy i się pomodlić przy trumnie. nazywało się to pożegnaniem.

cały czas się modlono. dziesiątka różańca, za dziesiątką. tajemnica za tajemnicą. a kiedy się skończyły tajemnice, zaczynało się wszystko od początku. dzieci także musiały się modlić.

kolana piekły od godzinnego klęczenia – bo różaniec odmawiano na klęczkach. tylko jeden z wujków, kaleka, stał. reszta klęczała.

z perspektywy dziesięciolatka była to męka.

było jeszcze coś nieznośnego w pogrzebie: zapach świeżych ciętych kwiatów, gałązek jodły zmieszany z zapachem świec i trupa.

wszystko było tym zapachem przesiąknięte. firany, grube brązowe zasłony, nasze ubrania. pamiętam, że skóra na twarzy i włosy mamy także pachniały śmiercią.

na trzeci dzień przychodził ksiądz. robiło się duże zamieszanie. tłok przy trumnie. ksiądz coś mówił, kropił wodą święconą, asystujący mu organista i ministranci śpiewali. Pamiętam metaliczny głos krępego organisty i powtarzający się fragment:

anielski orszak niech twą duszę przyjmie,
uniesie z ziemi ku wyżynom nieba,
a pieśń zbawionych niech ją zaprowadzi,
aż przed oblicze boga najwyższego.

zanim trumnę przykryto wiekiem poproszono najpierw rodzinę do zdjęcia. my się nie ustawiliśmy. później zrobiono zdjęcie wszystkich – jedno wielkie grupowe zdjęcie.

pan fotograf sam wyglądał jak nieboszczyk. piekielnie chudy, o piekielnej, kościstej twarzy. ubrany w czarny, wyświechtany garnitur i mocno znoszone buty przechadzał się niezauważenie między ludźmi i robił zdjęcia. pamiętam charakterystyczny dźwięk ładującej się lampy błyskowej. pisk, który następował po każdym błyśnięciu. pamiętam także, że bardzo mi się spodobał jego aparat. był duży, z regulowanym obiektywem. musisz wiedzieć, że jedyny aparat jaki widziałem wcześniej to radziecka smiena, którą miał ojciec.

dwa zdarzenia wyjątkowo utkwiły mi w pamięci jeżeli chodzi o zamykanie trumny.
na pierwszą babcię rzuciła się jedna z jej najstarszych córek – moja ciotka. mama opowiadała, że bardzo niedobra była. kiedyś babcia poszła do niej pożyczyć pieniądze (w domu mamy nigdy się nie przelewało). na jedzenie. ta jej powiedziała:

– a z czego ty mi mamo oddasz?

i nie pożyczyła. odesłała ją do domu z kilkoma kilogramami ziemniaków, które nasypała jej do fartucha, żeby nie wracała z niczym, by miała co ugotować na obiad sobie i dzieciom. Babcia zawsze chodziła w swoim fartuchu.

i ta właśnie ciotka rzuciła się na nieżywą babcię i szlochając krzyczała:

– mamusiu, mamusiu, mamusiu

a babcia milczała. leżała ze złożonymi dłońmi na piersiach. miała nowe, czarne buty. ubrana w nowe czarne ubranie. nie miała swojego fartucha, z dużą kieszenią z przodu, w której zawsze miała dla nas cukierki. nie pachniała już sianem i mlekiem. śmierdziała jak wszyscy w pokoju: palonymi świecami, zielonymi gałązkami jodły z wieńców.

drugie trumienne zdarzanie było mniej teatralne. przed zamknięciem wieka trumny drugiej babci jeden z jej synów podszedł do swojej matki. wyjął z jej dłoni niemiecką książeczkę do nabożeństwa (moja babcia była autochtonką), z trudem odplótł różaniec. widziałem jak się męczył z zesztywniałymi dłońmi. na końcu usłyszałem – i jestem pewien, że nie tylko ja usłyszałem – dźwięk wyłamywanych stawów.

często słyszałem chrzęst wyłamywanych stawów przy sprawianiu kur czy kaczek, którym po zabiciu, oskubaniu i wypatroszeniu odcinało się nóżki. na wsi robi się to tak, że nacinało się dookoła stawy skórę i wyłamywano staw, podcinając ścięgna.

nasłuchałem się tego wystarczająco wiele razy jako dziesięciolatek, by zrozumieć, że właśnie teraz wujek wyłamuje palce swojej nieżywej matce na chwilę przed zamknięciem wieka trumny. okazało się, że chciał jej ściągnąć obrączkę, której nigdy nie ściągała z palca. nigdy. ta obrączka po prostu jej przyrosła.

kilka sekund szarpania się z palcem to wystarczająco dużo czasu, by się zawstydzić. chociaż nie wiem czy wujek się zawstydził, czy może zobaczył, że mój ojciec wyszedł a najstarszy brat z dziadkiem patrzyli na to ze łzami w oczach. jestem pewien, że udawali, że nie widzą. musieli udawać – wujek, który próbował zabrać babci obrączkę był pupilem swojej matki. to był jej ukochany syn, a jego dzieci były jej ukochanymi wnuczkami.

i tutaj też był ten sam ksiądz, ten sam organista i ta sama piosenka:

anielski orszak niech twą duszę przyjmie
uniesie z ziemi ku wyżynom nieba

był też ten sam piekielnie chudy fotograf. chociaż na pogrzebie drugiej babci wydawał mi się trochę wyższy i bardziej piekielny niż za pierwszym razem.

spotkałem go rok później. zapisałem się na kółko fotograficzne w GOK. było za darmo, a zimą na wsi nie bardzo jest co robić. chciałem się nauczyć robić zdjęcia. zobaczyłem ogłoszenie na słupie o kursie fotograficznym, to przyszedłem się zapisać.

pukam, wchodzę. kamienieję. piekielny fotograf, piekielnym chropowatym głosem pyta się, czy przyszedłem się zapisać. odpowiadam, że nie, że szukam kolegi. na ścianach zdjęcia z pogrzebów. na stole też.

koledzy, na kursie robili odbitki z plakatu o Rambo. Całkiem nieźle na tym wyszli, handlując tymi zdjęciami w szkole.

fotograf zmarł kilka lat temu. rak krtani.

nie mam ani jednego zdjęcia z pogrzebu. moje wspomnienia tych zdarzeń przekraczają możliwości wszystkich aranżacji i filtrów programów do obróbki zdjęć. do końca życia będę słyszał zawodzenie:

– mamusiu, mamusiu

do końca życia będę widział wujka, który łamie palec swojej mamie. będę słyszał chrzęst wyłamywanych stawów.

ze śmiercią nie ma żartów. bezwzględnie obchodzi się z żywymi. piętnuje ich na całe życie szczególnymi rodzajami wspomnień.

justyna obchodź się ostrożnie ze śmiercią. tu nie ma miejsca na pomyłki.

pozdr
mt

Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »

Piotr Matywiecki, Powietrze i czerń. Uwaga! poezja bardzo wysokiej próby

22 marca, 2010 by

.

Wiersz:

Mucha złapana w otwarte okno przedziału
wyleciała z pociągu tysiąc kilometrów dalej.
A ja przeczytałem dwie gazety, przespałem noc,
wynudziłem się.

(***)

Zadanie z treścią (Matematyka)

Do przedziału pociągu PKP, jadącego ze średnią prędkością 30 km/h* wleciała muszka owocówka, której średnia długość życia wynosi 12 godzin. Pytanie: jak niezwykła musi być to mucha, by „wylecieć z pociągu tysiąc kilometrów dalej”?

* Średnia prędkość pociągu osobowego PKP wynosi mierzona na odcinku między Julianką a Turowem

Wiersz:

Z cementowego pojemnika na śmieci
Kloszard wyjął zapleśniałą kanapkę
i cisnął z powrotem.

Podjechał samochód,
śmieciarz wyjął z cementowej dziury
metalowy kubeł
i wysypał zawartość na otwartą platformę.
Jeszcze jeden kubeł wyrzucił z pamięci.

Zadanie (Technologia Odlewów Betonowych)

1) 3CaO*Al2O3 + 3CaSO4 + 31H2O → 3CaO*Al2O3*3CaSO4*31H2O

2) 3CaO*Al2O3 + 6H2O → 3CaO*Al2O3*6H2O

3) 4CaO*Al2O3*Fe2O3 + (n+6)H2O → 3CaO*Al2O3*6H2O + CaO*Fe2O3*nH2O

4) 3CaO*SiO2 + (n+1)H2O → 2CaO*SiO2*nH2O + Ca(OH)2

5) 2CaO*SiO2 + nH2O → 2CaO*SiO2*nH2O

6) Ca(OH)2 + CO2 → CaCO3 + H2O

7) ……………………………………………………………

Uzupełnij opis reakcji chemicznej tak, by otrzymać „cementowy kosz na śmieci”.

Wiersze:

Morze idzie po plaży swojego dna,
podnosi kamień nieba, dźwiga w górę
i pokazuje Ziemię
Bogu


[1]

Cisza idzie po dnie,
fala idzie przy niebie.
Gdzie idą? – Niewiele bezdroży odejścia, tylko trzy:
morze, niebo, ziemia.
Wszechobecne uciekło.
Nad ranem wstaje blask, a nie jest poblaskiem.

[2]

Pytanie:

Z jakiego rodzaju dnem poeta chce zapoznać czytelnika:

A) zwykłym dnem
B) drugim dnem
C) czymś jeszcze głębszym

Autor powyższych wierszy, błędów rzeczowych i wręcz nieziemskich metafor pochodzących z tomiku Powietrze i czerń, Piotr Matywiecki otrzymał w 2007 r. Nagrodę Literacką Gdynia za książkę o Tuwimie („Twarz Tuwima”). Dwa lata wcześniej omsknął się o inną literacką nagrodę – Nike. Generalnie to o Nike Matywiecki ociera się od roku 2006 (nominacja dla tomiku „Ta chmura powraca”). Póki co z tego ocierania się do dziś nic nie wyszło. Ale kto wie, może tym razem nie skończy się na tarciu i Matywiecki zgarnie Silesiusa. Czas pokaże.

Marian Stala – szanowany starszy pan profesor – uważa, że: „wiersze z nowego tomu Piotra Matywieckiego mówią”. Nie jest to ostatnia niedorzeczność, którą zdarzyło się popełnić zacnemu uczonemu w następstwie kontaktów z wierszami Matywieckiego. Ośmiotysięcznikiem profesorskiego nonsensu pozostaje konkluzja:

Jego [tj. Matywieckiego – M.T.] nowy tom to poezja bardzo wysokiej próby

A jak „wysokiej próby” są to wiersze niech świadczy oda do żwirowni, którą Piotr Matywiecki przewrotnie nazwał „Litanią do Ziemi”:

drwiąca żwirownio
pod głową myśląca
lekka i zwinięta
nie wokół słońca
a wokół siebie

ciężka i zwinna
przez okolice
na wylot
prześwitna siatko
nieba pod skałami

powiewie grawitacji
oddechu pochowany
góro równiny
lotna groto
szczycie wszystkiego

dmuchawcu Boga.

[Litania do Ziemi]

Potrzeba kilku chwil, by ochłonąć z wrażenia po tak dużej dawce poezji, tak wysokiej próby. Ile razy w życiu człowiek czyta odę do żwirowni? Ile uniesień poetyckich na temat otoczaków zna kultura Zachodu?

Dlatego warto docenić trud autora, który w wielomiesięcznych dyskusjach z redaktorami Wydawnictwa Literackiego wynegocjował w końcu publikację tego dzieła. Warto było, bo doświadczywszy owego poetyckiego uniesienia odbiorca poezji Matywieckiego wzbogacony wewnętrznie sam zmienia się w poetę, któremu głos wewnętrzny podpowiada dalszy ciąg poetyckiej historii:

smutny kamieniołomie
tłusta betoniarko
szpadlu, szypo, kielnio
i ty drewniana kasto

Maryja wyrabia ciasto
Syn ogień rozpala
a Mąż się opierdala

Skoro już jesteśmy przy Świętej Rodzinie, to warto zwrócić uwagę na kolejny tekst z tomiku. Dodać należy – tekst równie wysokiej próby co oda do żwirowni. Mowa o wierszu o jakże wymownym i bogatym semantycznie tytule: * * *, w którym poeta rozważa istotę komunikacji: Ziemia / Niebo.

Modlę się
i nie wiem co to znaczy.

Modlitwa nie łączy
człowieka i Boga.

Ale to
jest
modlitwa.

To ona
jest Bogiem.

To ona
jest człowiekiem.

[***]

Kontemplując powyższy tekst trudno oprzeć się wrażeniu, że tuż na poziomie drugiej strofy pojawia się Najwyższa Forma Transcendencji, wobec której nie pozostaje obojętna nawet absolutna forma „najwyższej próby poezji” Piotra Matywieckiego. Bo jakże inaczej wytłumaczyć owo nienaturalne poszatkowanie wersu: „ale to jest modlitwa” niż ingerencją samego Stwórcy?

O tym, że nie tylko poeta Matywiecki, ale Stwórca w pierwszej osobie miał udział w powstaniu tekstów wchodzących w skład tomiku Powietrze i czerń świadczy kolejny tekst pt. Sztuka prehistoryczna. O tym jak bardzo „wysokiej próby” jest to poezja oraz ile w tym wierszu pozostałości z ingerencji Absolutu w proces twórczy niech świadczy ten fragment:

jaskinie
wyjmuje się z ziemi
i otwiera w muzeach

podziemna wycinanka
wydobyta na powierzchnię
zwiedzana
zabawka Hadesu

[Sztuka prehistoryczna]

Poeta Matywiecki dostarczając kolejnych Literackich Dowodów Na Istnienie Boga ujawnia swoją filozoficzną naturę. Jawi się nie tylko jako poeta ale także i może przede wszystkim jako egzystencjalista o kierkegaardowskim rodowodzie.

Inspiracja sławną alternatywą „albo-albo” jest bardzo wyraźna w wierszach polskiego poety. Matywiecki jako filozof nie zadowolił się zwykłym naśladownictwem. Przeciwnie. Przenosząc zasady egzystencjalizmu chrześcijańskiego Kirkegaarda na grunt polski udoskonalił system Duńczyka zastępując oklepaną alternatywę „albo-albo” binegacją: „ani-ani”. Oto przykłady:

str. 6

Zawartość pokoju
to nie są skarby. Bo nie są cenne.
Ani bezcenne.

[***]

str. 11

Ptaki nie znają wnętrza ani zewnętrza,
ani przestrzeni, ani rzeczy w niej

[Natura]

str. 25

nie lękam się nieistnienia ani istnienia
bo oddycha mną
bezprzestrzenne powietrze

[Powietrze]

str. 27

i kiedy już nie ma
ani tła ani kartki ani lat

[Fotografie Nelly Sachs]

Jak widać, zmiana ta okazała się być strzałem w dziesiątkę. Dzięki binegacji filozof Matywiecki dociera do takich głębin bytu, w których nic nie istnieje i co najważniejsze – zdaje z tego odkrycia relację odbiorcom swojej poezji. Innymi słowy – Piotr Matywiecki jest poetą, który z wrodzonym sobie talentem pisze o niczym.

Tomik Piotra Matywieckiego Powietrze i czerń powinien zostać wyróżniony we wszystkich możliwych konkursach literackich a jego autor powinien zgarnąć wszystkie nagrody jakie może zgarnąć poeta. I nie chodzi tylko o Silesiusy, Nike czy Paszporty Polityki ale przynajmniej o Nobla. Marian Stala pisząc o „poezji bardzo wysokiej próby” zapomniał podkreślić, że niektóre z tekstów Matywieckiego z omawianego zbioru, to teksty o noblowskim ciężarze gatunkowym.

I żeby inni mogli rozsmakować się w przestworzach tej głębokiej poezji, by ludzkość na własnej skórze mogła odczuć dotyk noblowskich wersów, warto – dla dobra ludzkości oczywiście – złamać zapisy prawa autorskiego i przytoczyć w całości jeden z wierszy Piotra Matywieckiego ze zbioru Powietrze i czerń.

Panie i Panowie, czapki z głów:

* * *

góra
nie dźwiga siebie
żyje lekko

ziemia w powietrzu

Kategoria: Bez kategorii | 187 komentarzy »

4. listek

17 marca, 2010 by

.

justyna,

co może być trudnego w przygotowaniu plasterka surowej ryby położonej na kawałku ryżu? sushi to moim zdaniem najbardziej ascetyczna, najmniej wymagająca potrawa świata. ale pewien jestem, że ten rodzaj prostoty, estetycznej ascezy mógł zostać wymyślony tylko przez umysł konfucjański. perfekcja cięcia, ściśle odmierzona – legendarna wręcz – ilość ziarenek ryżu w jednej porcji nigiri, tego wszystkiego europejczyk nigdy by nie wymyślił. zresztą to samo dotyczy geometrycznego piękna samurajskiego miecza czy państwowej botaniki, w której roślinom odbiera się ich naturalność, rozkazując im, łamiąc je drutem koślawiąc w bonzai.

inna sprawa, że ruch ręki prowadzącej nóż można doskonalić latami i nie osiągnąć mistrzowskiej perfekcji, ale w tym tkwi urok kuchni japońskiej – na nieustannym doskonaleniu się przez ciągłe powtarzanie i naśladowanie.

w sobotę jedziemy do poznania. moja jeanette będzie się szkolić, a ja wybiorę się do swojego ulubionego antykwariatu na grunwaldzie. ostatni raz byłem tam lata temu i prawie nie skończyłem w areszcie. antykwariat prowadzony jest przez małżeństwo w średnim wieku – około 55 lat. mała, gruba pani siedzi przy kasie, malutki (znacznie od pani mniejszy), chudy pan w okularach szwęda się między regałami coś tam spisując.

była to moja druga wizyta w tym miejscu. za pierwszym razem kupiłem trochę książek, ale miałem mało pieniędzy. tym razem byłem po uniwersyteckiej wypłacie, z której 400 zł miałem przeznaczyć na książki. przyszedłem z wielka torbą, pustą ma się rozumieć.

na wejściu podszedłem do pani i pokazałem, że torba jest pusta a następnie powiedziałem, że dla wygody będę wybrane książki do niej pakował i przy wejściu pani mnie podliczy. pani skinęła głową a ja zacząłem wybierać sobie książki. pół godziny, może dłużej buszowałem w śmierdzących kurzem stertach papieru i książek. zapełniałem torbę. nagle poczułem, że ktoś mnie łapie za rękę i krzyczy:

– Grażyna, szybko zamknij drzwi, złapałem złodzieja, złapałem złodzieja, trzymam go.

fakt, złapał mnie. tak mocno się mnie uczepił, że poruszał się wraz z moją ręką, kiedy sięgałem do kieszeni kurtki, by wyjąć portfel i pokazać panu, że nie jestem złodziejem, że mam pieniądze.

policja przyjechała po około czterdziestu minutach. dwóch chłopaków w taktycznych kamizelkach – z prewencji. antykwariusz, nie zwalniając chwytu z przejęciem opowiadał o tym, w jaki to sposób szybko i skutecznie ujął i obezwładnił złodzieja. triumfował.

w końcu mnie zapytano o wersje zdarzeń. opowiedziałem jak to wygląda z mojej strony. i kiedy starszy pan puścił moją rękę pokazałem portfel z pieniędzmi. wówczas jeden z policjantów zadał pytanie antykwariuszowi:

– czy ten pan uciekał, próbował uciekać?
– nie uciekał. jak miał uciekać? przecież go trzymałem.

policjanci mieli dwie wersje zdarzeń – bohaterskiego antykwariusza: 167 cm / 55-60 kg, oraz moją – łysola (bo byłem ogolony na „łysą pałę” – tak mówi synek) 190 cm / 120 kg
gdybym wyglądał jak intelektualista, który czyta książki a nie tak jak wyglądam chłopcy z prewencji nie mieliby problemów z rozstrzygnięciem sprawy na miejscu. jednak ja nie wyglądam jak intelektualista dlatego jeden z panów w kamizelce taktycznej zaproponował skierowanie sprawy do sądu grodzkiego.

ani ja, ani antykwariusz nie mieliśmy ochoty na sądowe przepychanki. skończyło się na tym, że starszy pan zażądał, bym nigdy więcej nie pojawił się w jego antykwariacie i na odchodne, żebym zapłacił za ksiązki, które mam w torbie. prawdziwy poznaniak.

zapłaciłem – pamiętam jak dziś: 98,50 zł. wydałbym o wiele więcej, gdyby starszy pan nie popisał się przed małżonką swoim trofeum: złodziejem złapanym na gorącym uczynku.

wracając do wierszy – Damian się nie odezwał. nie wiem czy przeżył, czy się zapłakał. może w tej chwili jest kupą popiołu, która obiecuje sobie że kiedyś zmieni się w feniksa. gdyby jednak okazało się, że z tej sterty pyłu nic nigdy nie powstanie, że chłopak wraz z pierwszym lepszym wiatrem się zwyczajnie rozwieje, to i tak będzie miał satysfakcję, że jego teksty przeczytane zostały przez najlepsze duchy pewnej epoki.

wracając do twoich niedoli z łukaszewiczem:

moim zdaniem łukaszewicz jest doszczętnie skompromitowany całą tą sytuacją. zapewne chłopak myśli sobie: „Bargielska teraz ma przejebane, bo się z trojanowskim zadaje i jak jej zrobię kuku, to ludzie będą mi bili brawo, będą klaskać. bo przecież zrobiłem kuku Bargielskiej, która się zadaje z trojanowskim”.

pamiętam jak kiedyś, w internetowych dyskusjach z przemkiem on chwalił ciebie, chwalił łukaszewicza, pisał że jest dobrym człowiekiem, dobrym poetą. a tu na obcej skórze – na twojej skórze – doświadczam tej dobroci. pal to licho, bo mi nigdy z nim po drodze nie było. ale wyobrażam sobie, co ty musisz czuć, co czuje przemek.

wróć z paryżewa w jednym kawałku i pamiętaj o mojej wieży Eiffla. i jeszcze jedno – mam do ciebie prośbę, otóż kiedy będziesz odpisywać na ten list chciałbym, żebyś siedziała przy małym, białym stole w jednej z tych małych kawiarenek, którymi usiane są wąskie uliczki paryża. chcę, byś pisząc miała założoną nogę na nogę, byś na stoliku miała koszyk z pachnącym pieczywem, kawę z mlekiem, jakąś książkę. i chcę, żebyś pisząc do mnie list od czasu do czasu ciekawie spoglądała na ludzi, który przechodzą obok.

pozdr
mt.

ps.

świeżego łososia poznasz po jasnych, czerwonych skrzelach i błyszczących oczach. i gdybyś miała zjeździć wszystkie sklepy w warszawie, to warto – bez dobrej ryby nie zrobisz dobrego sushi.

Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »

Damian Dziura, 21 lat

13 marca, 2010 by

.

damian dziura, 21 lat

.

Izabella z Jeleńskich Kowalska

Reinkarnacja uczuciowa na podstawie wiersza „List”

Wiersz rozpoczyna się prośbą

proszę, napisz teraz do mnie list
długi i przejmujący, niech będzie nagi

niebo przeżyje swe ostatnie dni

gdy go dostane.

Narrator zakłada, że po otrzymaniu listu nastąpi koniec świata i prawdopodobnie (to moja hipoteza) nie będzie ani dobra ani zła, będą tylko zagubione i na nowo odkryte „nagie” słowa w ich pierwotnym znaczeniu. Ujawniłam więc buddyjskie pokłady, nie wiem czy zamierzone.

A przecież to co nam się przytrafia zależy w jakimś stopniu od naszych przewidywań, pragnień, i narrator powinien spodziewać się co może znaleźć w liście.

Podążając za tekstem:

raz, dwa, trzy zapominam

szczerze mówiąc, spieprzaj z naszego

zdjęcia

– napisała ”

prośba została spełniona, dziewczyna odpisała. Ale czy takich słów oczekiwał młody człowiek? Według mojej wcześniejszej tezy, powinien być przygotowany na wyliczankę z dosadnym końcem.

Niestety nie potrafię współczuć adresatowi listu. Nie jest pierwszym i nie jest ostatnim porzuconym mężczyzną pisemnie. Źle ulokowane uczucia, albo lęki lub „taka karma” spowodowały, że narrator stał się zagubioną, uczuciową duszą między słowami.

O dziwo nie różnice charakterów, czy zdrada, były przyczyną końca uczuć, a banalna niewygoda. Zbyt wąskie łóżko stało się przyczyną rozstania. O tym autor komunikuje w zakończeniu:

„moje łóżko jest zbyt ciasne dla nas dwojga

więc odchodzisz gdy przewracam

się z boku na bok

– odpisałem ”

Na pocieszenie dodam, że przy założeniu, że reinkarnacja jest faktem, autor odrodzi się po śmierci i stanie się poetą hermetycznym i nic nie będzie pamiętał co działo się w jego przeszłym życiu. Nie będzie też pamiętała jakie pisał wiersze i kto go poranił uczuciowo i słownie.

Dlatego bezkarnie teraz napiszę, że zaprezentowane wiersze to:

cała wanna uczuć, a jednak woda i tak ulatnia się do ścieku. ( to zdanie napisałam już wczoraj) i jestem przekonana, że za kilka lat autor będzie żartował ze swoich młodzieńczych otchłaniowych utworów.

.

Przemek Łośko

jednym okiem omiotłem wiersze damiana dziury i nic nie mogę o nich powiedzieć uczciwie, bo omiotłem jedynie. zresztą, czytanie wierszy zaczęło mi sprawiać ból

.

X

1 (nie mam ochoty bawić się w wyrocznie) i 2 (sorry za brak zaufania, ale opinie kolego posiadasz fatalną) proszę o nie publikowanie mojej wypowiedzi i potraktowanie jej jako prywatnej korespondencji między mną a tobą

.

Justyna Bargielska

przeczytałam to, bo prosiłeś. Jesteś teraz moim dłużnikiem. I to jest mój cały komentarz do tych wierszy. Możesz mnie zacytować.

.

Roman Knap

Damianie, jeśli literatura polega na tym, żeby sobie zmarnować dwa czasy – mój i twój (tzn. twój jako autora, a mój jako czytelnika), to właśnie ci się to udało :)))

.

Y

proponuję nie uznawać mojej niniejszej odpowiedzi Tobie jako odpowiedzi w sprawie i nie upubliczniać jej

.

Marek Trojanowski

Damianie, jeżeli jeszcze się nie zniechęciłeś, jeżeli nie zmieniłeś planów co do swojej przyszłości i nadal pragniesz zostać poetą to masz szansę. Udaj się do Wrocławia na tzw. „Port” – to taka impreza organizowana przez Biuro Literackie.

UWAGA: jeżeli nie wiesz co to jest Biuro Literackie a chcesz zostać poetą, to bardzo niedobrze.

Na imprezę zabierz aparat fotograficzny. Cyfrówkę można kupić za marne pieniądze w sklepie internetowym. Zrób dużo zdjęć. Bardzo dużo. Staraj się by nie były one aranżowane, by przedstawiały sytuacje naturalne. Oprócz zdjęć zbieraj też autografy. Od każdego, kto ci się nawinie pod rękę.

Po powrocie z „Portu we Wrocławiu” załóż w Internecie stronę:

Adres:

poecijakleci.pl

Na tej stronie uruchom galerię zdjęć. Dodaj też w osobnej kategorii galerię autografów z dopiskiem: „zgadnij kto?” . Następnie na forum nieszuflada.pl załóż wątek:

„poeci jak leci?”

Napisz, że jesteś wdzięczny, że mogłeś poznać kwiat duchowy tego kraju, że jest ci miło itp. W treści wątku umieść link do strony.

Poeci lubią siebie oglądać, szukać na fotografiach. Strona powinna się spodobać tym bardziej, że uruchomisz dodatkowo zakładkę „forum”, na którym jeden poeta będzie mógł skomentować wizerunek innego poety. Poetki zaczną wymieniać się newsami na temat najlepszego podkładu. A kto wie – być może Jacek Dehnel podzieli się swoim doświadczeniem zdobytym na Woronicza i udzieli na twoim forum profesjonalnej porady czym przypudrować zakola by się nie błyszczały przed kamerą.

Po drugim takim „Porcie” – czyli w roku 2011 – otrzymasz majla, w którym dowiesz się o tym, ze jesteś obiecującym poetą i że powinieneś wydać swoje wiersze. Staniesz się poetą.

Na zakończenie:

Damianie jeżeli chcesz zostać poetą, to musisz brać przykład z poetów.

Kategoria: Bez kategorii | 170 komentarzy »

3. listek

11 marca, 2010 by

.

justyna,

pisałem ci kiedyś o tym, jak uczę synka podcierać sobie tyłek w kiblu. idzie nam całkiem nieźle ta nauka. wczoraj, kiedy pisałem podszedł do mnie synek. zapytał:

– dumny? dumny?

odwracam się na fotelu i co widzę? zgroza! synek stoi z wyciągniętą ręką i pokazuje mi kawałek papieru toaletowego, oczywiście z wyraźnym śladem użycia.

jakoś tydzień temu pewien zupełnie nieznany mi nieszczęśnik (dlaczego nieszczęśnik – o tym za chwilę) przysłał na skrzynkę w zakładce „kontakt” kilka wierszy. do tekstów dołączył bezczelną prośbę (dlaczego bezczelną – o tym też później) – a mianowicie prosił mnie o recenzję.

muszę ci powiedzieć, że się wzruszyłem – nie dlatego by wiersze były wzruszające albo prośba jegomościa. chodzi o to, że w tej bezczelności zobaczyłem siebie jakieś piętnaście lat temu. pamiętam jak wysłałem swój pierwszy artykuł – chociaż z dzisiejszej perspektywy trudno ten tekst tak zaklasyfikować – do sekretarza pewnej redakcji z dołączoną niemalże identyczną prośbą, pamiętam też że czekałem na odpowiedź. pamiętam wszystko jak dziś, ale jednej rzeczy nie pamiętam, a mianowicie bym kiedykolwiek otrzymał jakąś odpowiedź.

było jeszcze coś – skoro chłopak dobrowolnie wysłał mi swoje teksty, to musi być albo głupi albo zarozumiały. to mi się podoba. zresztą jeżeli ktoś nie ma w sobie pychy, zarozumiałości i głupoty – ten nie będzie nigdy poetą. nie zrozumie głupiego świata i nigdy się od niego nie oddzieli.

postanowiłem nie tylko odpowiedzieć, ale nagrodzić nieszczęśnika. wysłałem jego teksty do poetów z prośbą o to, by je przeczytali i napisali kilka słów. co myślą.

niektórzy odpisali niezwłocznie, inni w ogóle. jeszcze inni zastrzegli, by nie publikować tych odpowiedzi argumentując, że mam fatalną opinię w środowisku.

już teraz wiesz dlaczego i ty dostałaś emaila ze „sprawa” w tytule.

skompiluje odpowiedzi w tekst i opublikuje go niedługo w osobnej kategorii. ale nie dzisiaj, dzisiaj jestem kompletnie spulweryzowany. kiedy opowiadam ludziom, że nie znoszę podróżować większość się uśmiecha z politowaniem. tyle że mi nie jest do śmiechu.
moją największą traumą z przedszkola była tzw. bawarka – czyli mleko zmieszane z herbatą. musieliśmy to pić. jak nie na śniadanie, to na pewno na podwieczorek. ale przynajmniej raz dziennie. czy ty wiesz jak ja walczyłem by nie rzygać? w końcu opatentowałem sposób na zneutralizowanie tego nieznośnego smrodu bawarki: piłem z zatkanym nosem. ale i to czasami nie pomagało. zdarzało się, że w bawarce pływał kożuch z mleka. jeżeli poczułem go na jezyku… biedny był kolega z naprzeciwka.

jedziesz na ten spęd organizowany przez Bursztę? na ten połów wielorybów?
przerabianie, mielenie, pasteryzowanie, nadziewanie w flak, w butelkę, w puszkę – tak działa każda maszynka do mielenia mięsa.

pozdr
mt

Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »

Bożena Keff, Utwór o Matce i Ojczyźnie. i o wszystkim

9 marca, 2010 by

.

Bożena Keff zanim stała się publicystką, badaczką literatury w Żydowskim Instytucie Historycznym im. Emanuela Ringelbluma, krytyczką filmową, tłumaczką, poetką, działaczką społeczną była zapewne – jak każda kobieta – szczęśliwą mężatką. I trwałaby w szczęściu i miłości, gdyby nie ten dzień – jeden dzień, w którym to mąż na obiad zażyczył sobie bigos.

Zakochana i szczęśliwa żona kupiła wszystkie składniki. Te niezbędne, potrzebne oraz te, które do bigosu się nie nadają. Po kilku godzinach spędzonych przy garach powstał niezwykły bigos. Oprócz kapusty, mięsa w potrawie połyskiwały do połowy rozpuszczone landrynki owocowe, które świetnie kontrastowały z brokułami na tle gotowanych na twardo jaj, które kucharka także do potrawy dodała. Bigos ten, co może wydawać się niezwykłe zagęszczony został zasmażką z dodatkiem rodzynek i orzeszków ziemnych. Ta mieszanina miała w zamierzeniu złamać silny odór kokosu.

Reakcja męża upewniła kobietę, by rzuciła gary i oddała mniej ambitnym zajęciom tak jak pisanie wierszy. Okazało się jednak, że kobieta jest taką samą poetką jak kucharką.

Sztuka kulinarna jest sztuką wyobraźni. Smak i potrawę należy sobie najpierw wyobrazić. Aromat chilli i czekolady połączyły się najpierw w głowie geniusza, dopiero później w miedzianym kociołku podgrzewanym na parze. Podobnie rzecz ma się z wierszami.

W 2008 r., Bożena Keff przy współudziale korporacji ha!art wydała tomik pt. Utwór o Matce i Ojczyźnie. W dziele tym objawił się kunszt kucharsko-literacki Bożeny.

W celu ugotowania tomiku poeta wzięła wszystko, co znalazła w TV Polsat, TVN, na regale z książkami, na szafce z gazetami, w domowym zbiorze DVD.

Są tu m.in.:

Lara Croft , Żydowski Instytut Historyczny, biedna kobieta, rodzona matka, Frodo, Kora, Kronos, komuna, „Polityka”, Polański i jego „Pianista”, Żyd, Alien, Ripley, Adolf Hitler, Nosferatu, solidarność, KOR, Rakowski, Urban, internowany mąż, Werner Herzog, Klaus Kinsky,

Jak widać prawdziwe bogactwo, świadczące o wyjątkowości zaplecza intelektualno-estetycznego, z którego czerpie poetka Bożena Keff.

Poetka, by nadać tekstom pewien wyraz dodaje tu i ówdzie „kurwę” albo „kurwę flaka” [nie wiem co to, ale ufam doświadczonej kobiecie-artystce, że wie o czym pisze]. Czasami w tekście można przeczytać zwykłe: „pocałuj mnie w dupę”. Dla przykładu:

Ty zdrajczyni! Ty zbawicielsko Moja!
Czemu mnie opuszczasz w tej dolinie
Padlinie. Zamiast trwać tu przy mnie
I słuchać jak we mnie burczy flak, przelewa się moje życie wewnętrzne
Z nieszczęścia w nieszczęście, którego jesteś powołana być świadkiem
Korusiu srusiu!
I nie ma dla ciebie innych powołań
kurwa flak!

[pieśń Meter. Ty zdrajczyni]

Albo:

Struchlałe ze strachu stoi zamarłe z opuszczenia, jelita żołądek serce
ścięte w lodowaty supeł,
na twarzy krzywy uśmieszek ironii wobec tej kretynki
który już jej zostanie na lata jako znak wyższej inteligencji
i ogólnego pocałuj mnie w dupę

[przyszła pora, gdy córka]

Tomik ma osobliwy układ formalny. Podzielony został na kilka części. Każda opatrzona została tytułem. Ale próżno szukać w książce spisu treści, który ułatwiłby orientację w gmatwaninie różnej rangi nagłówków.

Mała uwaga dla wydawnictwa: natychmiast zwolnić osobę odpowiedzialną za typografię.

Wydawca zamiast spisu treści umieścił na końcu książki siedemnastostronicową analizę bigosu poetyckiego Bożeny Keff, pod którą podpisały się:

Maria Janion
Izabela Filipiak

Która z pań pisała a która dyktowała? – Tego się nie dowiadujemy z analizy. Dowiemy się natomiast, że:

matka z Utworu o Matce i Ojczyźnie jest polską Żydówką, która jedyna z całej rodziny przeżyła Holokaust

Na tym poziomie interpretacji pojawia się pewna nieścisłość. Być może jest ona skutkiem nieuwagi, może prowokacją. Trudno o tym przesądzić. W każdym razie Janion & Filipiak pomijają motyw Ósmego pasażera Nostromo. Motyw istoty obcej – kosmicznego szkodnika z wysuwaną szczęką i kwasem zamiast krwi nie może zostać pominięty w analizie poezji Bożeny Keff. W wierszu „Statek Nostromo” czytamy:

Dekadę później bunty zeszły głęboko pod glebę
rodzinnego życia, które zapanowało jako wybawienie od rodzinnego życia.
Ripley jest teraz dorosła, wiele się zmieniło lecz w sumie niewiele,
a poza tym świetnie
się toczy życie na pokładzie rodzinnego statku. Alien jest w składzie załogi


[Statek Nostromo]

„Alien w składzie załogi” pojawia się na 26. stronie tomiku. Do końca książki, czyli przez pięćdziesiąt trzy strony nie zaatakuje on „matki z Utworu o Matce i Ojczyźnie”. Dlatego też uzasadnione będzie rozszerzenie interpretacji Janion & Filipiak:

matka z Utworu o Matce i Ojczyźnie jest polską Żydówką, która jedyna z całej rodziny przeżyła Holokaust oraz atak Aliena, ósmego pasażera Nostromo.

Panie Janion & Filipiak mimo podjętego trudu (częstotliwość używania fraz: „Żydówka matka, Holocaust – jest w tej kilkunastostronicowej analizie imponująca), nie są wstanie przekonać czytelnika, że lektura tomiku Bożeny Keff to przygoda z literackim bigosem, do którego autorka wrzuciła wszystko co miała w swojej literackiej kuchni.

Połączenie na jednej przestrzeni literackiej – a tak jest przecież odbierany tomik – tolkienowskiego Hobbita z Mieczysławem Rakowskim jest piramidalnym głupstwem, z którym może się równać tylko koktajlowa kombinacja wędzonej szprotki z truskawkami i winem za 4,50 zł za butelkę.

Kategoria: Bez kategorii | 76 komentarzy »

kwiatki świętego marka

4 marca, 2010 by

.
ladne kwiatki

.
rekord w drugiej kolumnie licząc od lewej oznacza liczbę pobrań.
Tak się ma sytuacja po czterech dniach. Jak będzie wyglądało to na koniec miesiąca? – boję się pomyśleć. Jestem pewien, że łączny „nakład kwiatków” będzie większy niż nakład dowolnego tomiku poetyckiego, który ostatnio przeczytałem.

Takie statystyki ujawniają preferencje czytelnicze. Konkluzja w tym przypadku jest zatrważająca:

w y t o l u b i c i e

Oburzacie, protestujecie ale jak tylko macie okazje – kiedy nie widzi was kolega literat albo koleżanka literatka ani nikt znajomy, a najlepiej to jak nikt was nie widzi – to klikacie.

Nie wnikam w to, czy klikacie po to, by się lepiej przyjrzeć, czy może po to, by poczuć ciepło między udami, a może by znaleźć powód do oburzenia. To mnie nie interesuje – ale jedno jest pewne:

klikacie i pobieracie

W każdej chwili upewniacie się, że jesteście inni, że nie jesteście mną, że nie stać was na tak monstrualne skurwysyństwo doprawione końską dawką piramidalnego chamstwa.

Nie musicie się upewniać. Jesteście

Kategoria: Bez kategorii | 31 komentarzy »

Zabezpieczone: Ilionowski: wiersz ważny

3 marca, 2010 by

Treść jest chroniona hasłem. Aby ją zobaczyć, proszę poniżej wprowadzić hasło:

Kategoria: Bez kategorii | Wpisz swoje hasło, aby zobaczyć komentarze.

2. listek

2 marca, 2010 by

.

justyna,

ja mam do ciebie wielką prośbę. jak przeczytasz któryś z moich listów, i jakiś wyda się tobie natrętny to nie odpisuj. albo jak już odpiszesz to w takim języku, który rozumiem.
mam problem z percepcją slangu. nigdy w życiu nie użyłem słowa: „wyluzuj”, a tym bardziej w połączeniu z „man”.

to takie moje małe natręctwo korespondencyjne.

jedni lubią małe dziewczynki, inni lubią w pupę a ja lubię normalne listy nawet gdy to emaijle.

u nas jest piękna pogoda. wczoraj synek na spacerze wypatrzył włochatą gąsienicę na chodniku. powiedział, że muszę ją uratować i przenieść na trawnik. no i przy pomocy delikatnych gałązek ratowaliśmy razem gąsienicę, która nie bardzo miała ochotę na ratunek i się opierała zwijając się w kłębek.

najtrudniejsze było jednak pytanie:

– po co są gąsienice?

bo czy mała istota, która intuicyjnie nie uznaje podwójnego przeczenia (kiedy pytam synka: ” nie chcesz już tego lizaka?” – on odpowiada mi „tak”. jak dorośnie – wbrew zasadom logiki – będzie mówił: „nie”) zrozumie, że gąsienice są po to, by były motylki?

czytałaś pewnie wawrzyńczyka. ja kompletnie nie rozumiem tak pisanych tekstów. to mi przypomina pewną manierę pisania szkolnego, rozprawka w której jest jakieś obcojęzyczne nazwisko albo najlepiej dwa. za trzy obcojęzyczne nazwiska jest piątka do dziennika. miałem kiedyś kierownika zakładu. pewnego dnia zapytał:

– nad czym pracujesz? czy mógłbyś mi przynieść jakiś swój najnowszy artykuł. przeczytam i jak będzie dobry, to pomogę ci go wydać.

przyniosłem kilka. kierownik przejrzał jeden, drugi. zatrzymal się na dłużej przy trzecim. przekartkował go i powiedział:

– o ten jest bardzo dobry. świetny. dużo przypisów, sama obcojęzyczna literatura. tak. tylko tu należałoby zrobić akapit.

zaznaczył czerwonym długopisem akapit i tuż nad moim nazwiskiem dopisał swoje. nie patrzac nawet na mnie (nie wspominając o zapytaniu o zgodę) powiedział:

– znam jednego redaktora. wydamy ten artykuł tam. powinien ukazać się za dwa miesiące.

bylem w szoku z dwoch powodow: po pierwsze to był bardzo slaby tekst, moim zdaniem najgorszy z tych, które przyniosłem; po drugie pierwszy raz spotkałem się z taka praktyka dopisywania nazwiska. nigdy nie opublikowałem tekstu na spółkę.

tekst ukradłem ze sterty papierków należących do kierownika i zniszczyłem. on prosił mnie jeszcze później kilka razy, mówił ze zapodział gdzieś ten mój doskonały artykul i żebym go przyniósł jak najszybciej, bo już zaklepał jego publikację. oczywiście nie doczekal się artykulu ani ja publikacji.

wracajac do tekstu wawrzyńczyka – czy też zauważyłaś pewne zjawisko? przewiń ekran na wpis z godziny 10:07:55 zmruż lekko oczy, by obraz stracił na kontraście. później popatrz normalnie. czy widzisz (za drugim razem) że teraz w tekście jest więcej cudzysłowów?

cudzysłowy, cudzysłowy jak się czujesz w tych obcych słowach?

wiesz co jest najgorsze? to, ze ja nie będę mogl wiecej napisac o twoich tekstach. będę skażony, obciążony emocjami. poznalem cie mniej lub bardziej – obdarzyłem ciebie nie tyle uczuciem ale pewnym rodzajem emocji. a ja nie mogę pisac w ten sposob.

dziwne doświadczenie, zaczynam rozumieć Winiarskiego, który pewnie każdego autora, o którym napisał poznał osobiście. bo przecież robi to zawodowo od lat – już wiem dlaczego negatywne recenzje w ogóle nie istnieją. gdybym twoje „Dwa fiaty” przeczytal wówczas, kiedy przeczytałem „China Shipping” a „China Shipping” teraz, kiedy czytałem „Dwa fiaty” – to pewnie skończyłoby się to lingwistyczną jatką. z drugiej strony to byłoby ciekawe jak przeczytałbym teraz „China”? nie wiem. ale podejrzewam, że na takie nowe odczytanie nie mam szans – chyba, żeby to było jakieś takie dziwne czytanie, takie, w którym siedzisz i mówisz do mnie, czytasz mi każdy wiersz. spotkanie w trakcie którego uczysz mnie swoich wierszy.

takie intymne oswajanie nie jest możliwe. nie mam na to czasu a i obawiam się, że jeżeli nic nadzwyczajnego się nie wydarzy, to pewnie nigdy w życiu się nie spotkamy. chociaż, gdybym miał bliżej zapisałbym się do ciebie na kurs pisania – oczywiście tak dla jaj i całkowicie incognito – i już na pierwszym spotkaniu bym zażądał od ciebie-jako nauczycielki byś wymyśliła na poczekaniu wiersz. byś podeszła do tablicy (o ile tam macie tablice, a jak nie to na kartce) i żebyś pokazał mi i wszystkim innym jak się pisze wiersz. jeden dobry wiersz. żartuje oczywiście, ale takie podpatrywanie może być bardzo interesujące.

kiedyś zapytam cię o to, jak ty wiersze piszesz.

czy twoje dzieci też nie lubią rysować? mój synek nienawidzi. wczoraj dałem mu kredki i powiedziałem narysuj dom i wszystkich ludzi, których kochasz. zapytał:
– zwierzęta też?
– tak, zwierzęta też – odpowiedziałem.

synek wziął kartkę i kredki. wrócił po godzinie i oddaje mi rysunek. na rysunku był koślawy, pomalowany na pomarańczowo dom. niebieskie niebo, z którego padał deszcz i brązowa buda. pytam:
– a gdzie osoby i zwierzęta, które kochasz? miałeś narysować?
– przecież deszcz pada, wy jesteście w domu a Łajka w budzie –odpowiedział. (łajka tak się nazywa pies)

pozdr
mt

Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »