.
Noc
Poeta X, poproszony o wyrażenie swojego zdania na temat kilku wierszy sporządził opinię.
Cytuję:
już widzę „tabketki na obojętność”, „dziesięć achów”, „tysiąc ochów”,
„pudełko jej ust”, itd. raczej nastoletnie, dosyć powierzchowne. jest
w tym jednak jakaś lakoniczność, nie dreczy mnie iloscia wywodów o
dupie maryni, więc moze wrózy mu, ze za 3 lata, za sporo przeczytanych
ksiązek, cos z tego bedzie. na razie nastoletnie wiersze o milosci,
sporo banalu i sentymentalizmu. pozniej zagladne jakoś dokładniej, na
razie tyle.
Recenzja typowa. Kilka szlagwortów „nastoletnie”; „powierzchowne” itp. I nie byłoby w niej niczego niezwykłego, gdyby nie dopisek. Cytuję:
to prywatna korespondencja do ciebie, stąd proszę o nie publikowanie na stronie.
Powodowany wrodzoną ciekawością zapytałem poetę X o powody, dla których miałbym zachować ową opinię tylko dla siebie. Poeta X odpowiedział – cytuję:
możesz oczywiście przesłać to temu człowiekowi z komentarzem przeze
mnie napisanym, jezeli wyrazi na to ochotę, bo nie zamierzam się
nikomu z opiniami narzucąc, jednak nie zgadzam się na publikowanie
tego w sieci. nie zostalem przez tego osobnika zapytany, nie mam
ochoty wypowiadać sie publicznie i czyichkolwiek wierszach, jakbym
chciał to bym recenze napisał, bloga sobie załozył, plakaty na murach
rozklejał, udzielał sę na forum wyborczej czy cokolwiek. nie mam na to
ochoty, nie bawię się w akiegoś znawce tematu, ktory moze udzielać
komukolwiek publicznie pouczen jak powinien a jak nie powinien pisać,
jak mnie zapytaja t odpowiadam na pytanie. Stąd nie chciałbym zeby
moje prywatne konstatacje byly upubliczniane. do tego to pewnie
mlodziencze wiersze
gutorowa/sosnowskiego/zadury/zagajewskiego/mickiewicza/kochanowskiego/lowella/matki
teresy z kalkuty/macka z bogdanca i cala akcja ma na celu zrobienie ze
mnie bufona dupka gnoja i wszechwiedzacego pana poete ktory krytykuje
młodziana a jakby usłyszał ze to nadmieniony celebryta to by sie nie
wypowiedział. na taka ewentualnsc zazaczam ze nie mam w zwyczaju
uprawiac bałwochwalstwa w takiej materii, zasadniczo mnie nikto o
opinie o nadmienionych personach nie pyta, wiec się nie wypowiadam.
reasumujac 1 (nie mam ochoty bawić sie w wyrocznie) i 2 (sorry za brak
zaufania, ale opinie kolego posiadasz fatalną) proszę o nie
publikowanie mojej wypowiedzi i potraktowanie jej jako prywatnej
korespondencji między mną a tobą
Trudno mierzyć się z opinią zwłaszcza gdy jest to opinia fatalna i na dodatek na swój temat. Poetę X bardzo dobrze rozumiem. Będąc na jego miejscu nie zrobiłbym tak samo.
Przeczenie w zdaniu poprzednim nie jest moją pomyłką.
DOPISEK:
Poeta X jest jedynym, który odpowiedział. Taką samą prośbę wysłałem do:
Przemka Łośko
Edwarda Pasewicza
Szczepana Kopyta
Justyny Bargielskiej
Izabelli z Jeleńskich
Romana Knapa
.
Noc
Dzisiaj odpowiedział kolejny poeta w sprawie. Inny poeta, niż Poeta X – Poeta Y. Całkowicie inny. Ubiera się inaczej, inaczej się czesze i tyłek też podciera inaczej. Jednak mimo inności oraz tych wszystkich innych różnić jakie tylko mogą być między dowolnymi iksami i igrekami, Poeta Y w sprawie odpowiedział tak samo jak Poeta X. Cytuję:
nie chciałbym dołować gościa, a niestety nie za bardzo mogę
pochwalić. Nie mam też żadnych rad ani niczego w ten deseń. W związku z tym proponuję nie uznawać mojej niniejszej odpowiedzi Tobie jako odpowiedzi w sprawie i nie upubliczniać jej.
Odpisała dzisiaj indagowana poetka – Poetka Z. Ona odpowiedziała zupełnie inaczej niż X i Y. Cytuję:
List w sprawie dostałam, do wtorku zajrzę. Sorry, to jednak wiersze są.
Poważna prośba.
Fenomen ten można by było zredukować do różnic psychofizycznych, kulturowych itp., które dzielą społeczeństwo samic i samców gdyby nie fakt, że X, Y, Z należą do wspólnego zbioru, który nazywa się: Współcześni Poeci Polscy.
.
Noc
Przypadek i Nieprzypadek. Zapłaciłem dwadzieścia siedem złotych polskich za kolejny tomik – Utwór o Matce i Ojczyźnie, Bożeny Keff. Oglądając mleczną okładkę z ascetyczną grafiką, czytając notkę biograficzną o autorce na ostatniej stronie okładki wiem, że kupiłem kolejne gówno literackie. Czysty przypadek, chociaż nieprzypadkiem trafiam na same gówna.
.
Noc
18. II otrzymuję od poetki A list, w którym poetka prosi, bym cytuję: „zrobił mi dziecko”
Odpisałem:
„W tej chwili jest to niemożliwe. Proszę się zgłosić za około pół roku jeżeli prośba będzie jeszcze aktualna”
Powinno jej przejść.
.
Dzień
Wczoraj spotkałem się z Jackiem Dehnelem – w dawnym Barze Mlecznym na Targówku, dzisiaj także firmowanym przez PSS SPOŁEM.. Rozmawialiśmy trochę, głównie o pogodzie i o nowych butach Jacka. Błyszczące, z wąskim noskiem lekko zadartym. Musze przyznać, bardzo szykowne i nawet tanie. Bardzo tanie. Tak tanie, że nie mogłem uwierzyć i byłbym nigdy nie uwierzył, że tak szykowne, błyszczące półbuty – a Jacek ubiera się bardzo szykownie – mogą kosztować 58,99 PLN gdyby nie dowód: Jacek pokazał mi paragon kasowy z CCC i powiedział:
– Patrz sceptyku!
Siedzieliśmy około sześćdziesięciu minut, ale już po kwadransie zaczęły pojawiać się momenty tzw. krępującej ciszy. Umilałem sobie czas oglądaniem się za ładną kelnereczką. Śliczniutka. Zwinna, zgrabna, delikatna i biała jak odgięty mały paluszek dłoni Jacka, kiedy ten trzyma w niej biały kubek z grubego porcelitu wypełniony herbatą.
Duży, wilgotny całus i „no to pa” na odchodne.
.
Noc
Adam Wiedemann przysiadł się do mnie w tramwaju. Przysiadł się i powiedział, żebym się trochę posunął, bo ostatnio mu się przytyło i generalnie, to zajmuje dwa miejsca na siedzeniu. No i jeszcze, żebym się nie martwił, bo nie mam czym. Zaczął długo opowiadać o życiu, o tym jak żyć trzeba a jak żyć należy. Nieustannie podkreślał różnicę między tym, co jest a tym co powinno być.
Najciekawsza była jego krótka – bo rozciągnięta między dwoma przystankami – opowieść o istocie poezji. Konkluzja była następująca:
– Poezja jest do dupy.
Trochę w tym głupiej i bezpłodnej dekadencji, zblazowania. Ale Adaś był mimo wszystko wesoły. Zapytałem go czemu mu tak do wesoło? Odpowiedział:
– Do dupy, mówię ci, do dupy.
.
Noc
W liście od znajomego czytam:
******
Pamiętasz mój tekst o ******? Właśnie odmówiłem redakcji ******** (napisał do mnie 2 dni temu ****** ******) jego publikacji, a właściwie publikacji w formie, jaką przysłał mi ****** *******. Pomijam, że tak przerobił tekst, żeby było „racjonalnie” (a więc bez mojego stylu, bez tej odrobiny szaleństwa, rokokowej lekkości bytu, naturalności – słowem bez mojego stylu!). Mniejsza już o kwestię stylu i upodobań stylistycznych (chociaż dlaczego miałbym z nich rezygnować, dlaczego miałbym rezygnować z własnej osobowości? przecież po to jest styl, choćby i chujowy, żeby być sobą!). Ale odmówiłem przede wszystkim z innej przyczyny – bo w przerobionej wersji wykreślili twoje nazwisko. A ja go tam zamieściłem po prostu nie dlatego, że u ciebie komentuję, albo żeby ci się podlizać, ale wiadomo – bo ty akurat też pisałeś o **********. Gdyby jakiś esej o ******** napisała ********, też bym w swoim tekście o tym wspomniał. Bo chodzi o zwykłą literacko-naukową uczciwość. toteż nie moglem inaczej – nie moglem cię w tym tekście pominąć. ********* napisał o ********? Tak, napisał, i jest u mnie o tym. Ty napisałeś o **********? Tak – więc jakim bym musiał być chujem żeby cię pominąć? Ale ja mam honor, odmówiłem więc publikacji.
Pozdr
Bez nazw własnych, z wyciętymi imionami tekst mógłby być uniwersalny, pod warunkiem że miałby inne zakończenie. Zamiast: „Ale ja mam honor, odmówiłem więc publikacji” powinno być: „Cóż miałem począć? Zgodziłem się na poprawki, byle tylko opublikowano”
.
Dzień
Wszystko okazało się nieporozumieniem. ***** się pomylił. Pomylił się ******. Powinienem skasować powyższą notkę, by ci, którzy kiedyś będą czytali Dziennik nie nabrali fałszywego przekonania.
Oczywiście nie skasuję, bo fałszywe przekonania, nieporozumienia i pomyłki i wykropkowane miejsca to treść życia, istota literatury.
.
Dzień.
Pasewicz z bliska okazał się być jeszcze bardziej brzydszy niż na zdjęciach. Ma jakąś mongoidalną twarz. Brzydką, pokrzywioną – nalaną skórą, mięsem i tłuszczem. Małe, wąskie oczka – w zasadzie to trudno powiedzieć o tych czarnych kreskach płytko oprawionych, otoczonych szerokimi i krzaczastymi brwiami – że to mogą być oczy. Sprawia wrażenie niewidomego. Gruba, mięsista twarz i kontrastujące z nią wąskie usta. Siny zarost sięgający aż pod oczy. Prawdziwy małpolud. Łysy, monstrualnie brzydki.
Gdyby każdy człowiek był takim małpoludem, gdybym ja był takim zwierzęciem… – pobożne życzenia.
Dopisek:
Zagadnąłem: „cześć, co słychać”
Odpowiedział: „jest spoko”
Czuję, że nie jest jego ostatnie słowo.
.
Noc
Próbowałem umówić się na rozmowę z Panem B. Długo ze sobą nie rozmawialiśmy. Chciałem odświeżyć znajomość. Przygotowując się na spotkanie umyłem starannie dłonie, twarz. Uczesałem włosy i wyczyściłem zęby: najpierw nitką później szczotką.
Kiedy nie czyści się przestrzeni między zębowych odkłada się w nich jedzenie, które już po kilku godzinach zaczyna gnić.
Zawsze czułem się nieswojo w towarzystwie ludzi, którym brzydko pachniało z ust. W szczególności, kiedy ze mną rozmawiali, kiedy podchodzili blisko i gdy otwierali usta. Starałem się nie oddychać nosem. Zmysł powonienia starałem się izolować dyskretnie, by nie robić przykrości swoim śmierdzącym rozmówcom.
Ubrałem najbardziej odświętne ubranie. Stalowy garnitur, czarną koszulę i błyszczące skórzane buty koloru czarnego. Jeanette powiedziała, żebym z tej okazji założył krawat. Odmówiłem, robiąc przy tym małą awanturę. Zna mnie już tyle lat i powinna wiedzieć, że za życia i z własnej nieprzymuszonej woli nie włożę krawata. Choćby mnie kołem łamano i stopy przypiekano rozpalonym żelazem. Jak chce, niech założy mi krawat do trumny. To będzie dobra okazja po temu.
Złościłbym się na nią jeszcze kilka dni, gdyby nie udobruchała mnie całusem. Wie jak mnie podejść. Dobrze mnie zna.
Dochodziła wpół do trzynastej, kiedy wyszedłem z domu. Lało.
.
Dzień
Jesteśmy w Poznaniu. Jeanette bierze udział w konferencji na temat literatury współczesnej i się nudzi, a ja się przechadzam. Staram się dojść do końca ulicy. Mijam dwa ronda, sklepy i punkty serwisowe. Zatrzymuję się na dłużej przy budce z pieczonymi kurczakami z rożna. Przypomina mi się smak pierwszego takiego kuraka, którego jadłem kilkanaście lat temu.
Płacił wówczas mój stary znajomy homoseksualista. On nie ukrywał, że mu się podobam i że z chęcią wydupczyłby mnie. Ja natomiast ukrywałem, że nic mi nie wiadomo o jego pedalskich skłonnościach. Spotykaliśmy się czasami to tu, to tam. Przypadkiem na ulicy. Tak było kiedy spotkałem go przy jednej z budek z kurczakami z grilla. Zaprosił mnie do stolika z białego plastiku i zamówił jeszcze jedną połówkę kurczaka. Później za budką się kochaliśmy, a precyzyjniej mówiąc: to on mnie kochał. Nie miałem nawet wzwodu ale co dziwne – chociaż zupełnie naturalne z medycznego punktu widzenia – miałem wytrysk, chociaż trudno taki wyciek spermy nazwać wytryskiem. Tak się kończy drażnienie prostaty. Jeszcze na drugi dzień czułem na sobie charakterystyczny zapach kurczaków z grilla.
Idę dalej, mijam galerię handlową. Dzwoni Jeanette. Mówi, że jest przerwa i że ona nie chce się tu z nikim zapoznawać. Wybredna franca (musi być taka, skoro postanowiła związać się ze mną) Opowiada o nudnych ludziach, nudnych prelekcjach i referatach urozmaiconych prezentacjami multimedialnymi. Kiedy powtarzam sobie w duchu: „A nie mówiłem, a nie mówiłem…” Jeanette jest w połowie opowieści o nudnym starym profesorze, który z obawy, że już więcej się nie podniesie bał się usiąść i stał pierwsze trzy godziny wykładów. Wierzę jej.
I tak przez kwadrans słucham, wierzę i powtarzam sobie w duchu: „a nie mówiłem…”.
.
Noc
Niedługo minie tydzień jak nie odpisuje. Nie dziwię się. Trudno odpisać na tak piękny, zabójczy list.
.
Noc
W rozmowie z redaktorem naczelnym puściły mi nerwy. Chodziło o wydanie mojej czwartej książki i o korektę. Tyle razy tłumaczyłem tym osłom dardanelskim, że nie akceptuję żadnych korekt, że mogą wsadzić sobie w dupę te swoje redakcyjne poprawki, szczotki, zmiotki, ścierki i środki chemiczne. Skończyło się na tym, że wyzwałem go od chłopcojebców i pewnie wymyśliłbym jeszcze kilka innych nowych przekleństw i wyzwisk, gdyby nie Pan B, który jeszcze zanim wybrałem numer charakterystycznym – nie do pomylenia z niczym i nikim – mentorskim tonem pouczał:
– Marku, Marku nie mów drugiemu, co tobie nie miłe.
.
Noc
Byłem w księgarni.
Księgarnie dzisiaj przypominają supermarkety. Wszędzie naklejki a na nich wielkie jak byk, i czerwone jak bikaver napisy: „Promocja. Wyprzedaż. Hit. Nike. Nobel”. Na półkach pozycje poukładane zgodnie z obowiązującym kluczem – modne na samej górze, najlepsze poutykane gdzieś na dole, przygniecione, niemalże niewidoczne. Trzeba naprawdę dużo się naszukać, przeczesać tony makulatury, by znaleźć tę, której się szukało – tę bardzo dobrą.
I o to pewnie chodzi, by przewalać niepotrzebne poradniki diety, gazetki o tym jak schudnąć 12 kilogramów w tydzień. By przerzucać grube książki w kolorowych, wrzeszczących okładkach traktujące o inwazji kosmitów i o tym jak to jeden bohater ratuje w pojedynkę planetę Ziemia. Swoją drogą – komu się chce pisać takie opasłe tomiska i to na dodatek zupełnie o niczym? (Notatka na marginesie: Na kolejnej popijawie koniecznie zapytać Dukaja jak on to robi). By wystarczająco długo przerzucać i przewalać, żeby się przekonać – uświadomić sobie potrzebę zakupienia gazetki o błyskawicznym traceniu tkanki tłuszczowej.
.
Dzień
Moja Jeanette składa się z wyjątkowo kobiecych miejsc i przestrzeni. Cipka o niezwykłej, nastoletniej konsystencji – jędrna, ciepła i ciasna.
Chlastacja – tak w naszym erotycznym żargonie określamy seks oralny.
Wieczorem wylegiwałem się między jej udami, łasząc się do jej ciepłych warg sromowych i bardzo dobrze się przy tym bawiłem. Po kilku minutach z błogostanu wyrwał mnie jej szept:
– A teraz mnie ruchaj, zerżnij mnie, ruchaj mnie, weź mnie.
Zerżnąłem, wyruchałem i wziąłem. Niekoniecznie w tej kolejności. Pomimo wspólnie przeżytych lat nie nauczyłem się jeszcze jej odmawiać.
.
Noc
Przemek Łośko, w poniedziałek, dokładnie o 20.45 mówi do mnie:
„Współczuję rodzinom zabitych Rosjan. Byłoby lepiej, żeby mieli świadomość, że dzisiejsze zamachy są skutkiem bandyckich zbrodni Rosji na Kaukazie”
Wątpliwości:
1) Kto powinien mieć świadomość:
A) zabity Rosjanin? (w jaki sposób, skoro Rosjanie przez dziesiątki lat poganiani żelazną rózgą stalinizmu odwykli od wiary w duszę i życie pozagrobowe)
B) rodzina zabitego Rosjanina? (czyż nie maja oni w tej chwili większych zmartwień na głowie?)
2) Czy „bandycka zbrodnia” to:
A) zbrodnia zwykła
B) zbrodnia niezwykła
Ostatnia, największa wątpliwość: jak w tej wypowiedzi rozumieć kategorię „lepiej”?
Okrutna interpretacja faktów. Nie współczuję Przemkowi takiego współczucia. Jestem mniej ludzki niż on – bydlak. Kochany bydlak.
.
Noc
Działanie samobójcze: wczoraj zjadłem jabłko, które przez noc fermentowało w moich jelitach. Za każdym razem dzieje się to samo. Nazajutrz po wyjściu z toalety czuję się odwrócony. Lepiej: wywleczony na drugą stronę. Jestem chodzącą, mówiącą, brudną od krwi, która wycieka z podrażnionej śluzówki, i brązową od resztek kału, owłosioną odbytnicą. To, że myślę i piszę – to tylko akcydens. Moim jedynym atrybutem jest defekowanie. Nieustanne, bolesne i krwiste. Powinienem się ogolić.
.
Dzień
Dehnel starał się mnie przekonać, że to normalne. 14 spotkań autorskich w miesiącu ma nie być jakimś szczególnym wyczynem. Pytam się go: czym podróżujesz?
Żeby dojechać z Trąbek Wielkich (z kim on chce się spotkać w Trąbkach Wielkich? Z nauczycielkami od polskiego? Z panią ze świetlicy szkolnej? Z woźnym?) gdziekolwiek, to musi najpierw dotrzeć na stację kolejową, na której pociągi zatrzymują się tylko na żądanie. Jaki maszynista zauważy tego niskiego chudzinę w czarnym przebraniu? Na tle lasu będzie wyglądał jak kołek. Pień drzewa.
Jacek odpowiedział, że na czas łapania okazji zakłada roboczą kamizelkę z odblaskowego materiału. Dzięki temu udaje mu się z co trzecim. Towarowe sobie odpuszcza, chyba że się naprawdę spieszy.
.
Dzień
Zapisałem się na kurs pisania. Zapłaciłem pięćset złotych i z dowodem wpłaty udałem się do małej sali, w której było już kilka osób. Nie znałem nikogo i wyglądało na to, że wszyscy tu byli dla siebie nieznajomi. Nauczyciel (chociaż na takich kursach nauczyciel to nie nauczyciel, ale trener lub z angielskiego: coach) przyszedł punktualnie. Ubrany w jasną marynarkę gościu w okolicy czterdziestki. Łysiejący o papuśnej, wzbudzającej bardziej litość niż belferski szacunek twarzy w jednej trzeciej zakrytej dużymi okularami.
Przedstawił się. Powiedział też jaki jest cel tych spotkań (chyba na wszelki wypadek, gdyby ktoś z nas zapomniał). Następnie odwrócił się i na tablicy zapisał:
Lekcja 1.
Temat:….
Nie doczekałem dalszej części tekstu. Poszedłem na wódkę. Zimna wódka w podrzędnej spelunie – szemranym miejscu, w którym roiło się od złodziejaszków i tych, którzy nie rozstają się nigdy ze swoimi majchrami – była bardziej literacka, bardziej poetycka niż pogawędka łysola, z której zdołałem przetrawić zaledwie prolog. Na szczęście zwracali pieniądze.
.
Noc
W nocy znowu telefon od Jacka. Pyta o czym ma być jego następna książka. Mówię mu:
– Zrób jak ostatnio.
On odpowiada, że nie może. Po numerze z Balzakiem analogiczna Homeriana zostałaby zmiażdżona przez krytyków.
Jest bardzo smutny. Jego głos, któremu zawsze brakowało męskiego tembru, zmienia się w pisk myszy. Piszczy. Jest w wyraźnej niedyspozycji twórczej.
Próbuję go pocieszać ale on dalej piszczy. Mówię:
– Mówię ci, pisz Homeriana. Przerób Iliadę, pozmieniaj nazwy. Z Troi zrób Warszawę, w roli Heleny obsadź którąś ze swoich ciotek itp. O krytykę się nie martw, krytyka jest martwa. Po wydaniu Homerianów wszyscy będą mówili o rozwoju, o klarownej linii w twórczości, o tradycji literackiej, o uwspółcześnianiu dawnych problemów, które nie są takie archaiczne jakby się mogło wydawać.
Wydaje mi się, że go przekonałem. Uspokoił się, w każdym razie przestał piszczeć jak mała, wystraszona mysz. Na zakończenie zaprosił mnie do siebie na śniadanie. W przyszłą niedzielę na dziesiątą. Jego Piotr ma przyrządzić mule. Podobno rewelacyjne. Odmówiłem. Jadam tylko wieprzowinę, jest bardziej kobieca.
.
Dzień
Za jedenaście dni mam wylot z Okęcia. Kilkanaście godzin lotu i będę w Nowej Zelandii. Jeszcze teraz mam mieszane uczucia. Trochę martwi mnie ten długi przelot. Na dodatek z przesiadkami. Z drugiej jednak strony każda przesiadka, to możliwość rozprostowania kości, co uczyni przelot mniej męczącym.
Organizatorzy przesłali mi plan: o której godzinie śniadanie, obiad i kolacja; o której wykłady i dyskusje. Wiem wszystko oprócz jednej rzeczy – mały szkopuł, niepozorny, mianowicie: o czym ci potomkowie ludożerców na drugim końcu świata chcieliby ode mnie usłyszeć? O czym ja mam tam mówić?
Nie mam problemów z dyskusją. Mój genialny umysł jest w stanie wymyślić każdą, dowolną myśl w nieskończenie krótkim odcinku czasu. To znaczy: mam zawsze odpowiedź na wszystko i zawsze mam pomysły. Nie wnikam w jakość mojej produkcji umysłowej, a priori zakładam że to myśli i pomysły genialne, w końcu wymyślił je genialny umysł geniusza.
Ale o czym mam mówić tym ludożercom? Pożrą mnie żywcem! Reisefieber.
.
Noc
Coś mnie kłuje w boku. Wyobrażam sobie, że to rak – suwerenny organizm walczący o niepodległość. Nie potrafię sobie wyobrazić samej walki, którą miałbym stoczyć z intruzem, by go pokonać. (on nie ma rozterek tocząc moje ciało) Musiałbym wystąpić w roli pacyfikatora, tyrana, który tłumi wolny głos separatysty. Jestem gotów oddać swoje życie – poddam się. Stanę po stronie wolności. Jak zwykle.
Ale póki co puszczam wodze fantazji – coś mnie kłuje w boku i wyobrażam sobie, że to rak. Daję się operować.
.
Noc
Dziewczyny stoją na parkingu stacji benzynowej przy wylotówce na Wrocław. Są wszystkie jakieś dziwne, niechętne, jakby nie chciały zarobić i nie dbały o klientów. W ogóle zachowują się jak nie kurwy. Stoją w kółeczkach, popalają papieroski, rozmawiają i śmieją się. Nikt i nic ich nie obchodzi. Tylko pstrokate ubrania, futrzane różowe minikurteczki, winiówki, lakierowane buty na obcasach – to je wyróżnia. Być może nie jest to ubranie niezwykłe, ale która kobieta ubiera się tak zimową porą?
Podjechałem. Chciałem inną. Tą wyższą, z krótkimi rudymi włosami. Wsiadła ta druga. W ogóle mi się nie podobała, ale nie miałem odwagi jej powiedzieć prawdy. Zresztą w tym miejscu, w którym się znalazłem zawieszone zostały wszystkie reguły epistemologii. Prawdy nie było.
Kiedy rozpinałem rozporek nuciłem Deutschland, Deutschland über alles… W głowie cały czas miałem nauczkę płynącą z nietzscheańskiej przygody. Pocieszałem się, że nawet gdyby prezerwatywa zawiodła, to jest jeszcze druga. Gdyby pękła druga, to zawsze jest trzecia (nałożyłem trzy prezerwatywy – zrobiłem to przed wjazdem na parking, żeby oszczędzić sobie zażenowania a dziewczynie przykrości). Ale nawet gdyby trzy skapitulowały, to jest jeszcze zbawienna penicylina. Nie będę gnił, pod warunkiem że będę miał odwagę pokazać penisa dermatologowi.
Boże, jak on cuchnie, jak piecze. Boli. Aj!
.
Noc
Na spotkaniu autorskim Dominiki Ożarowskiej w „Kombinatorze” jest komplet. Przyszli na premierę spektaklu: „Masłowska II, Atak klonów”. Wyjadacze plus kilka osób przypadkowych włączając w to autorkę. O ile radziła sobie jeszcze z pytaniami Strachoty – który ze swoją fizjonomią nadaje się tylko do prowadzenia spotkań autorskich – tak kompletnie pękła na pytaniach z sali. Podtapia ją pierwszym pytaniem Bogdan Zalewski pytaniem o „żadność” (strasznie głupie pytanie – tak na marginesie, bo równie dobrze Zalewski mógł porozmawiać z autorką na temat kolorowatości kwiatków na łące. Ona i on mieliby tyle samo do powiedzenia.). Kolejne pytanie – i kolejna klapa. Ożarowska nie wie o jakiej to książce Wiedemanna mówi Zalewski, kontynuując wątek „żadności” i nudy. Później pytanie zadał Tomek Pułka. Chłopiec o mlecznej, okrągłej twarzy, po której łagodnie spływają lokowane pukle. Chłopiec, który w nigdy w swoim życiu nie poczuł charakterystycznego piekącego bólu po uderzeniu z pięści. Wreszcie chłopiec, którego największym osiągnięciem literackim było stwierdzenie, że Szymborska jest stara i głupia. I ten właśnie bananowo-mleczny młodzian przemycił w mowie zależnej epitet: „Trzy dni temu zapytany przeze mnie młody, uznany poznański krytyk, czym jest dla niego proza Dominiki Ożarowskiej, odparł: ‘Fantazją Uniłowskiego’”. Po co mowa zależna? Ożarowska to nie Szymborska.
Siedziałem blisko. Specjalnie usiadłem tak, by móc dokładnie widzieć oczy, które trudno było dostrzec zza grubych szkieł topornych okularów (teraz takie modne wśród artystów). Jeszcze ta charakterystyczna, mocno wysunięta do przodu żuchwa rozpraszała uwagę. Nie mogłem się skoncentrować. Zresztą nie jestem pewien – także w tej chwili – czy mnie interesuje sposób narracji pokolenia 90. Przyglądałem się jak tonie. Całkiem przyjemne to było. Z drugiej strony żal było patrzeć jak oklepują dziewczynę, która z rozbrajającą szczerością kapitulowała: „nie wiem…” „nie rozumiem….”, „nie znam…..”.
.
Dzień
Siedzimy razem: ja, Jeanette + Bargielska i jej mąż, Jerzy. Trochę wypiliśmy. Rozmowa od początku dynamiczna. Głównie o literaturze. Bargielska mówi o pięknych umysłach, o elicie intelektualnej tego kraju, która szykuje Gruppenwpierdol „jednemu psycholowi”. Ja mówię:
– A czy to jest dziwne? Takie zachowania są normalne w zorganizowanych społecznościach. To ludzkie.
– Ale to poeci, to poeci – panikuje Justyna. Próbuje łapać oddech, chce jeszcze coś powiedzieć. Widzę, że chce powiedzieć dużo. Czy my mamy czas na takie długie rozmowy? Na szczęście Jurek otwiera trzeciego basa i uspokaja żonę, która odchodząc od stołu ogłasza, – i tu cytat: „idę golić nogi”.
.
Noc
Staram się nie myśleć o przyszłości. Nie używam czasu przyszłego ani trybów przypuszczających. Granice języka. Granice świata. Między tymi ograniczeniami hasa sobie nieograniczony umysł. Czuje się bezpański.
.
Noc
Wczoraj dzwonił Grzebalski. Skąd miał mój numer telefonu?- Nie wiem. W każdym razie dzwonił po to, by zapytać czy nie zechciałbym wydać swoich prac u niego w WBPiCAK.
Na marginesie: WBPiCAK kojarzy mi się z WBK i PCK (WBKiPCK). Forsa i żebranina albo żebranina i forsa. Na jedno wychodzi.
Zapytałem go, które teksty ma na myśli. Odpowiedział, że chciałby wydać w pierwszej kolejności „Analizę poetycką” później następne. Później mówił o warunkach współpracy, o tym że wydawnictwo ma bardzo dobrą dystrybucję i że współpracuje z dobrymi krytykami. Zaproponował też dobre honorarium.
Nie zgodziłem się. Nie odpowiadało mi ani honorarium ani tym bardziej dobrzy krytycy.
.
Dzień
Uwaga do przedwczorajszej rozmowy z Grzebalskim:
NIGDY NIE SPRZEDAĆ ŻADNEGO Z TEKSTÓW – (nauczyć się na pamięć i nie zapomnieć)
.
Dzień
Robimy zakupy. Pół godziny pcham przed sobą ciężki wózek do wyjścia – przez tłum ludzi, bo tłumy dziś ludzi. Za drzwiami luźniej. Rozglądam się, szukam zaparkowanego auta. W tym czasie Jeanette idzie już w jego kierunku. Skąd ona ma taką orientację przestrzenną?
Chcę iść za nią ale wzrok mój przykuwa szara postać w kącie. Prawdziwy szarak. Jestem pewien, że tylko mi – na nieszczęście dla zainteresowanego – udało się go dostrzec w tym kącie.
Stał i ćmił niedopałki. Kiedy podszedłem do niego, z bliska okazało się, że miał ich całkiem sporą kolekcję w woreczku foliowym. Podniósł głowę i zaczął na mnie nieufnie patrzeć. Zapytałem czy coś chce z koszyka. Wziął mleko i chleb. Cały czas nieufny, spięty – gotowy do reakcji, ucieczki.
Kiełbasy nie tknął. Może się wstydził? Może dlatego, że jako szarak odwykł od mięsa? – nie wiem. Wkładając jedzenie do reklamówki powiedział:
– Nawet nie strzępię języka, ludzie nie dają.
– A ja daję – odpowiedziałem i dołożyłem jeszcze stówę, żeby miał na jakieś wino czy wódkę.
– Jest pan aniołem – powiedział z radością w oczach, chowając w zgrabiałych dłoniach banknot. Zdrewniała skóra na jego twarzy trochę się ożywiła. Ściskając jedną ręką moje ramię a drugą banknot powtarzał:
– Jest pan prawdziwym aniołem.
Woła mnie Jeanette a ja marudzę jeszcze chwilę z szarakiem. W końcu podchodzę, ładuję zakupy do bagażnika. Jeantte mnie pogania:
– Człowieku, no pospiesz się, proszę. Mam tyle pracy na święta.
– Nie jestem człowiekiem, jestem aniołem – odpowiadam.
– Jesteś, jesteś, ale pospiesz się.
.
Dzień
Prasowanie koszul mnie dziwnie uspokaja. Mankiety, kołnierzyk, kieszonki, obszary między guzikami – tu wymagana jest staranność i finezja ruchu japońskiego ogrodnika hodującego bonsai. Chociaż w przypadku koszuli efekt pracy widać znacznie szybciej.
Jeanette się dziwi dlaczego każdego tygodnia podrzucam jej tą samą czystą koszulą do kosza z brudną bielizną. Widzi mnie każdego dnia – zresztą poznała mnie na tyle dobrze, by wiedzieć że unikam tego rodzaju garderoby jaką jest koszula, garnitur, krawat czy pantofle.
– Dziwny jesteś – słyszę raz enty.
.
Dzień
W pracy większość korzysta z dobrodziejstw szerokopasmowego dostępu do Internetu. Twarde dyski pękają w szwach. „Niech żyje bezobsługowy sklep Emule!” – niesie echo po długich, akademickich korytarzach. A twardziele skrzypią i piszczą jak młode Azjatki (chociaż trudno ocenić wiek Azjatki po wyglądzie. One bardzo długo wyglądają jak nastoletnie dziewczynki by następnie w ciągu roku przepoczwarzyć się w osiemdziesięcioletnie babcie) na filmach porno. Adiunkt – spec od etyki – rozwodzi się nad tym, jak to Azjaci przy pomocy sztuki MANGA w szczególności dzięki pewnej jej odmianie zwanej HENTAI umiejętnie skanalizowali instynkty pedofilskie obecne jego zdaniem w każdej kulturze.
Proponuje, żebym osobiście zapoznał się z bogatym materiałem empirycznym, który zdołał zgromadzić w trakcie swoich dwumiesięcznych badań nad tym zagadnieniem. Podaje mi stos ponumerowanych płyt. Mówię, że wolałbym filmy ze starszymi paniami. Kolega odpowiada:
– Nie ma problemu. Kulturową ewolucję kompleksu Edypa badałem w zeszłym semestrze.
Postanowiłem zgłębić temat.
.
Noc
Na spotkaniu autorskim w Poznaniu, które zorganizował dla mnie Edward spotykam niewysoką blondynkę. Przedstawia się jako Aleksandra Zbierska. Nie poznałem jej. Widziałem ją wcześniej na zdjęciu jej tomiku „Wibrujące ucho”, który recenzowałem. Ale na nim była ładniejsza. Na żywo jej usta robią wrażenie węższych, a skóra na twarzy jest ciemniejsza, jakby lekko oprószona popiołem.
Coś do mnie mówi. Widzę jak zwrócona do mnie twarzą porusza ustami. Niestety nic nie słyszę. Prawie nic. Przez knajpiany gwar przebijają do mnie pojedyncze, mocniej wykrzyczane słowa:
„Dlaczego…..bardzo…….złe……robię……..chcesz?”.
Uśmiecham się i potakuję głową. Zachowuje się tak, jakbym się na wszystko zgadzał. Na wszelki wypadek. Nie chcę robić jej przykrości.
.
Noc
Mam wygłosić wykład na temat istoty poezji. Nie wiem od czego zacząć. Jeżeli zacznę od określenia tego, czym jest „istota” jako taka, popadnę w filozoficzny metaesencjalizm, który skończy się na rozważaniach logicznych o zasadzie sprzeczności. Jeżeli zacznę od „poezji” – to popadnę w gorszy – bo mniej merytoryczny – bełkot metafizyczny na temat duszy i uczuć.
Nawet gdybym unieważnił wszystkie wstępy i przeszedł do meritum, i gdybym próbował udzielić odpowiedzi na pytanie: „czym jest istota poezji” (nieważne czy pozytywnej, czy negatywnej) istnieje realna groźba, że umknęłyby mi w tej klasyfikacji wszystkie unikalne stany substancji zwanej poezją. To, czym jest zanim przejdzie ze stanu gazowego w stały – czyli zanim z myśli stanie się tworem materialnym, wierszem na papierze.
W tym samym czasie w Niemczech inny problem: istota sporu o molestowanie w kościele dotyczy nie: „Ob?” ale „Wie viele?”
.
Noc
Miał na oko 13-14 lat – jeżeli się pomyliłem to raczej in plus. Wątły, wyraźnie niedożywiony i co było widać po ubraniu, zwłaszcza po butach i brudnych włosach – raczej zaniedbany. Szedłem za nim. Miałem nóż. Miałem rękawiczki i ręczniki jednorazowe. Miałem butelkę spirytusu do dezynfekcji. Wszystko miałem przygotowane.
.
Dzień
Dzwoni Justyna. Jak zwykle mówi szybko i w biegu. Szybko biegać i szybko się męczy, bo okrutnie sapie w słuchawkę. W pewnym momencie rozmowa staje się bolesna. Nie chodzi tu o ciężar gatunkowy poruszanych kwestii czy drażliwość pewnych tematów, ale o dosłowny ból spowodowany świdrującym głosem Justyny, która musi przekrzykiwać się z tramwajami.
Po około pięciu minutach pogawędki rozróżniam tylko przerywnik: „No proszę cię, Marek…” oraz powtarzany przerywnik: typowo warszawskie, lekko przedłużone: „Taaak”.
Z dzisiejszej rozmowy zapamiętałem tylko, że była w radio i rozmawiała z jakimiś bardzo kulturalnymi i uduchowionymi ludźmi i że ta rozmowa nie sprawiła jej ani fizycznej ani duchowej przyjemności. Przeciwnie. Można mówić o pewnej małej bo małej ale zawsze – męce.
.
Noc
Po wieczorze poetyckim w Gminnym Ośrodku Kultury poszliśmy się upić. Szczepan konsekwentnie zamawiał Gorzką Żołądkową ja piłem co popadnie. Pchali się do nas tubylcy. Każdy chciał postawić. Większość podchodziła osobiście z piwem. Fani przysiadali się na krótko, bo ich skutecznie spławialiśmy. Fankom udzielaliśmy dłuższych audiencji. Łasiły się. Różne rozmowy. W większości głupie i takie same. Wszyscy wyuczyli się jednej formułki: „metatekst, intertekstualność – intertekstualność, metatekst” – i tak w kółko. W końcu straciłem przytomność. Kiedyś musiało się to stać.
Ostatnie co pamiętam, to obraz klęczącej przede mną miłośniczki poezji Szczepana, która siliła się na perfekcyjne fellatio, śliniąc się przy tym straszliwie. Pamiętam też, że bardzo wybrzydzałem i że na końcu, zapinając rozporek wybełkotałem:
– To jednak nie to.
.
Dzień
Justyna zaprasza mnie do Poznania. Ma do nas dołączyć Przemek. Może dołączy także Edek ze Szczepanem. Na szczęście dla Justyny nie ma ona problemów z kobiecością i nie będzie chciała się mierzyć w takim towarzystwie na penisy czy obwody w klacie podawane w centymetrach.
Ale i tak nie pojadę.
.
Noc
Śnił mi się Romek Kaźmierski. Siedział sam, na ławce w ciemnym parku. Dookoła rosły jesienne drzewa. Lipy. Szare i bezlistne. Zimne. Nikogo nie było w tym parku, oprócz niego. Żywej duszy, nawet jednego ptaka czy zabłąkanej wiewiórki. Nie było też ani jednej mrówki czy zegara – takiego czerwonego robaka z dwiema charakterystycznymi, symetrycznie ułożonymi czarnymi kropkami na delikatnym, chitynowym pancerzyku – których pełno w takich miejscach.
Podszedłem do niego. Widzę, że się bardzo zestarzał. Posiwiał doszczętnie. W śnie siwe miał nawet oczy i paznokcie. Coś zapisywał. Zapytałem:
– Co piszesz?
– Wiersze – odpowiedział – brakuje mi jeszcze tysiąc dziewięćset sześćdziesiąt i jeden wiersz do końca.
– Jakiego końca?
– Do śmierci – odpowiedział nie przerywając pisania.
– To pisz, pisz i spiesz się. Masz mało czasu.
– Wiem, jesień już.
Nie wiem dlaczego tak mu odpowiedziałem. Powinienem był go pocieszyć, powiedzieć by przestał pisać, żeby pozwolił drzewom wypuścić liście. Odżyć.
Nie mogłem później zasnąć. Cały czas myślałem o tym parku i pisaniu do śmierci. Rano byłem wycieńczony.
.
Dzień
Idziemy na proszony obiad do Kowalskich. Iza przyjmuje nas i pozostałych gości z honorami. Trochę to krępujące, bo chciałbym po ludzku zjeść. Gubię się w tych widelcach i widelczykach, w równej wielkości kieliszkach – nie potrafię odnaleźć się na mapie stołu nie mając w pamięci odpowiedniej legendy.
Jemy. W trakcie prowadzone są rozmowy na różny temat. Wszystkich rozbawiła opowieść Izy o tym jak to swego czasu Iwaszkiewicz, w latach sześćdziesiątych, w trakcie pobytu w Rzymie zatrzymał się u jej krewnej – Reny Jeleńskiej. Polski poeta miał do jej rzymskiej willi zwabić w niecnych celach innego Polaka, niedorozwiniętego młodzieńca – wychowanka Paulinów z lokalnego klasztoru – nazwiskiem Okoń. Do niczego nie doszło. Chłopak nie miał pojęcia kto to taki „ten Iwaszkiewicz” i zwiał. Nie obeszło się bez miniskandalu. Okoń miał wypaplać wszystkim, co go spotkało ze strony prominentnego literata. Że go obłapiał to tu, to tam. Wszyscy wiedzieli, że chłopak – mimo znacznego stopnia upośledzenia – mówi prawdę. Iwaszkiewicz był sławny także we Włoszech. Dlatego Paulini w trybie pilnym – wszak w starym piecu diabeł pali, powiadają i nie wiadomo co by strzeliło do głowy poecie – wysłali chłopaka do Florencji. Iwaszkiewicz zawiedziony wrócił do kraju. Musiał obejść się smakiem, ta miłostka stanęła mu okoniem w gardle.
Po obiedzie wychodzimy do dużego ogrodu. Spacerujemy między starymi jabłoniami. Na niektórych zaczynają dojrzewać jabłka. „To wczesne odmiany” – informuje mnie Iza, która zna moją skłonność do drzew owocowych. Rozmawiamy. Na początku Iza bardzo chwali Romana Knapa, jest pełna podziwu dla jego rozeznania w historii literatury. Ma rację, Knap to błyskotliwa umysłowość, chociaż czasami chaotyczna. Słuchając jego wykładów człowiek odnosi wrażenie, że na jednym oddechu chce on powiedzieć wszystko, co ma na dany temat do powiedzenia. Gdyby wprowadził trochę porządku, usystematyzował swoje wykłady.
Nie lubię z nią rozmawiać o literaturze. Izabella jest tak ciekawsza niż wszystkie Odyseje świata.
Zmieniam temat. Pytam:
– Badasz się?
– Nie. Boję się.
– Wiesz, że musisz.
Po chwili milczenia odpowiedziała:
– Marku, czy dużo jabłek dojrzeje? Ile z nich spadnie? Ile zgnije? Ile zjedzą robaki?
.
Dzień
Wieczór u Świetlickiego. Słuchamy jego nowej płyty. On dużo pali. Wszystko śmierdzi papierosami. Nawet w tej muzyce czuć charakterystyczną woń palonego tytoniu. Wysłuchaliśmy może dwóch kawałków a on w trakcie wypalił z tysiąc papierosów. Oczy mnie pieką. Piekielnie. Nie od muzyki – od dymu. Zaczynają łzawić.
– Kurwa, wzruszyłeś się! Hahaha – żartuje.
– Od tej muzyki umiera się na raka.
Mówiłem to zupełnie poważnie.
.
Dzień
W liście Borowski pisze, że odkrył mój sekret. Że zna moje prawdziwe oblicze i wymienia kolejne pseudonimy artystyczne, którymi się miałem jego zdaniem posługiwać. Razem jest ich kilkadziesiąt. Ciekawe jest to, że jednym z nich miał być „Tadeusz Borowski”.
Odpisuję jeszcze tego samego dnia:
Tadeuszu,
Przyznaję – masz rację z jednym zastrzeżeniem. Otóż jednym z moich najbardziej udanych wcieleń jest rola Odpoczywającego Stwórcy, który stworzywszy świat leni się siódmego dnia – wyleguje się na ciepłej łące ze źdźbłem trawy w ustach kontempluje piękno swojego dzieła.
Pozdrawiam serdecznie
Mt.
.
Dzień
Kolejny dzień przeznaczony na odpisywanie na listy (korespondencja zaległa – z całego tygodnia). Odpisane: Justynie Radczyńskiej, Romkowi Honetowi, Radkowi Wiśniewskiemu.
Odpisać należy jeszcze: Monice Mosiewicz, Madzi Gałkowskiej.
Na list od Czesława Miłosza nie muszę już odpisywać.
.
Noc
Znowu nękał mnie orangutan z wydawnictwa. Prosi o to, bym przeredagował dedykację. Jego mały, nieskażony fałdką – o idealnie gładkiej powierzchni – mózg nie jest w stanie pojąć tego, że tę książkę dedykuję wszystkim swoim znajomym. Dedykacja oczywiście imienna. Upiera się bęcwał, że nie może przeznaczyć sześciu kartek na same dedykacje. Tyle zajmie wydrukowanie 387. imion i nazwisk wszystkich moich znajomych. Odpowiedziałem mu tym razem łagodnie i jak najbardziej kulturalnie, że jeżeli odmawiają wydrukowania książki z dedykacją, to rezygnuję z ich usług wydawniczych. Chce czas do namysłu. Poczekam do piątku – tak odpowiedziałem.
.
Dzień
Rozmawiamy z Tadkiem i Romkiem o współczesnej poezji. Mimo różnić w podejściach zgadzamy się w jednej kwestii: we współczesnej poezji za dużo jest formy, za dużo treści i za mało poezji – stanowczo za mało.
.
Noc
Kolejny wieczorek poetycki. Dlaczego wszystkie wieczorki są do siebie podobne? Wszyscy udają luzaków. Towarzystwo rozmemłane, w wychłechtanych kieckach i sweterkach. Panie w pozie: nóżka na nóżkę. Poważni literaci – o ile są obecni – także zakładają nóżki. Swoją drogą to bardzo niewygodna pozycja. Uciskane tętnice nie dotleniają dobrze kończyny. Górna noga przeważnie cierpnie i ciężko później chodzić z mrówkami w nodze. Pozostali w pozach luzackich – ale obowiązkowych. Zresztą łatwo rozpoznać hierarchię wśród zebranych na wieczorku właśnie po przyjętej pozycji. Należy obserwować nogi i ułożenie sylwetek.
Pytania można zgadywać w ciemno: „o czym jest twoja poezja?” „co chcesz powiedzieć?” itp.
Najgorsze jest jednak to, że na wieczorkach poetyckich oprócz takich samych ubrań, atmosfery, scenografii, napojów, ciastek, paluszków, orzeszków i pytań są w kółko prezentowane takie same wiersze.
.
Dzień
Romek Kaźmierski zaprosił mnie na swoje spotkanie autorskie. Przyjadę. Ciekawy jestem jego przekładów Tranströmera. Są bardzo podobni do siebie – fizycznie ma się rozumieć. Być może ta fizyczność ich w jakiś sposób połączyła, wpłynęła na duchowość. Okaże się za dwanaście dni.
Romka spowiadać będzie Dehnel. Według mnie połączenie najgorsze z możliwych. Równie spektakularnym i twórczym byłoby rodeo, w trakcie którego ślimak ujeżdżałby żółwia.
….