synku

13 czerwca, 2010 by

.


.

czy masz być taki jak ja? Synku, nie masz innego wyjścia, nie pozwolę ci być innym człowiekiem.
Będziesz musiał się dużo nauczyć. Nauczysz się co to jest miłość oraz że niewiele ma ona wspólnego z kwiatami, czekoladkami czy innymi prezentami. Że w zasadzie chodzi tu o poświęcenie i ofiarowanie a nie o perfumy czy kolacje przy świecach. Dowiesz się tego jak być oraz jak bić się, zwłaszcza w nierównych pojedynkach np. samemu przeciwko światu, oraz jak mimo nierówności wyjść z walki zwycięsko. Ode mnie nauczysz się poruszać z połamanymi nogami. Przekonasz się na własnej skórze, że niewładne kończyny wcale nie przeszkadzają w lataniu. Pokażę ci jak trzymać widelec w palcach, z których chwilę wcześniej zerwano ci paznokcie a później nauczę posługiwać się nożem. Zobaczysz jak czułe mogą być spuchnięte dłonie, jak wrażliwe na dotyk ciał obcych. Opowiem ci także o jednej kości w ludzkim ciele – kości niezwykłej, która raz złamana nigdy się nie zrośnie. Nauczę cię jak ją strzec, jak chronić przed urazami. Tylko ode mnie dowiesz się wsztkiego o kręgosłupie.

Na początek zaczniemy od rzeczy najprostszej – od nauki czytania książek. Tak, czytać też będziesz tak jak ja.

Kategoria: Bez kategorii | 8 komentarzy »

bezpłatny plakat wyborczy (2)

10 czerwca, 2010 by

.

Kategoria: Bez kategorii | 38 komentarzy »

bezpłatny plakat wyborczy

10 czerwca, 2010 by

.

Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »

list otwarty do jednego z kandydatów na prezydenta

10 czerwca, 2010 by

.

Panie Komorowski,

chciałbym, żeby pan miał świadomość, że list ten pisze do pana człowiek, który ma pana, partie polityczne, wyborców oraz wszystkie rodzaje politycznych porozumień ponad podziałami w dupie. To, jakim będzie pan prezydentem oraz w którym kraju – czy będzie pan tyranem w Bangladeszu czy kacykiem w Togo a może 856. Prezydentem USA – to także mam w dupie.

Mam w dupie, to z kim pan chodzi na polowania i czy wieczory Sylwestrowe spędza pan u pana Palikota, którego także mam w dupie. (Czy jest pan sobie w stanie wyobrazić, że w dupie można mieć także to, czy pan ma w dupie Palikota czy może jest odwrotnie? – a widzi pan, a ja to mam w dupie).

Panie Marszałku, w dupie mam także to, czy zapuszcza czy goli pan wąsa. A od czasu kiedy informację o tym wydarzeniu zaczęły podawać media – je także mam w dupie.

Zapewne chciałby pan zapytać: czego nie mam w dupie? Otóż nie mam w dupie samych wyborów – je dla odmiany pierdolę. Na wybory nie idę.

Dlaczego o tym wszystkim panu piszę? Piszę, bo wiem, że takich ludzi jak ja – pan oraz wszyscy pana koledzy i koleżanki pierdzące w wyściełane zielonym suknem tapicerki mebli sejmowych także macie w dupie, tyle że głębiej. Piszę to, bo wiem że i tak nie przeczyta pan tego listu, bo takie listy ma pan w dupie. Piszę w końcu, bo wiem że w dupie ma pan to, co ja mam w dupie.

Ale jest jedna rzecz, która nie daje mi spokoju. Otóż proszę sobie wyobrazić, że wybrałem się do jednego z zielonogórskich empików. Chciałem kupić książkę – oczywiście polską poezję na poważniejszą lekturę nie mam ani ochoty ani czasu. Podchodzę do regału z tabliczką: „WIERSZE” i widzę, że jest na niej dokładnie to, co było miesiąc, dwa miesiące i trzy miesiące temu – czyli gówno. Zwykła sieczka. Żadnych nowości wydawniczych, żadnych nagrodzonych tomików – nic.

,

Kupiwszy za 29 złotych Szymborskiej „Tutaj” (to jedyny tomik, którego do tej pory nie czytałem a który leżał na półce w sklepie) udałem się prosto do domu. Po drodze mijałem budkę z pieczonymi kurczakami, hotdogami i innym podłym jedzeniem. Muszę przyznac, że bardzo mi pachniało. Ślinka ciekła a w żołądku kwas solny wypalał dziury. Niestety – wszystkie pieniądze wydałem na książeczkę w sztywnej, niebieskawej okładce. Tyle mojego, co się nawąchałem. A wie pan jak pachnie pieczony kurczak kiedy od tygodni je pan tylko placki ziemniaczane i rarytasem jest smażona kaszanka z cebulą?

Ale to pan przecież ma w dupie.

A wie pan skąd ja to wiem? Ma pan to wypisane na spasionej, wielkiej, okrągłej mordzie, ma pan to w małych, świńskich, oczkach, które spoglądały na mnie chciwie z wielkiego jak kurwa mać i drogiego w pizdu bilbordu, który zasłaniał całą ścianę bloku.
.

Kto poniesie koszty tej gigantomanii? Proszę odpowiedzieć na to pytanie. I jeszcze jedno: niech mi pan wyjaśni dlaczego w tym kraju wydaje się miliony na kolorowe szmaty z nadrukowanymi mordami kiedy w tym samym czasie regały z poezją – jak w PRL-u – świecą pustkami?

Z poważaniem

mający pana w dupie Marek Trojanowski

Kategoria: Bez kategorii | 16 komentarzy »

Zabezpieczone: dziennik (VI)

6 czerwca, 2010 by

Treść jest chroniona hasłem. Aby ją zobaczyć, proszę poniżej wprowadzić hasło:

Kategoria: Bez kategorii | Wpisz swoje hasło, aby zobaczyć komentarze.

Krzysztof Cezary Buszman, Errata do świata – ogniwo przejściowe

3 czerwca, 2010 by

.

Tomik Errata do świata Krzysztofa Cezarego Buszmana jest jeszcze jednym produktem systemu wydawniczego FORTUNET, na który można natknąć w EMPIK-u. Ta książeczka wydana za pieniądze Autora różni się jednak od wcześniej prezentowanych pozycji FORTUNET-u. (Łukasza Gryczewskiego „Małe wielkie Anioły”; Krzysztofa Mrowca „Liryki naiwne”).

Errata do światła” – jeżeli można użyć takiego porównania – jest ogniwem przejściowym między światem profesjonalnych tomików poetyckich produkowanych przez profesjonalnych poetów, wydawanych przez profesjonalne wydawnictwa i nagradzanych w profesjonalnych konkursach przez profesjonalne żiri a krainą uduchowionych nieprofesjonalnych naiwniaków, którzy wydają fortuny w FORTUNECIE, licząc na profesjonalną sławę.

Ewolucyjną pomostowość tomiku „Errata do świata” łatwo dostrzec na poziomie formalnym.

Po pierwsze – w redagowaniu tomiku brała udział m.in. Pani Barbara Buszman.
O tym, że w świecie profesjonalistów literackich ważną rolę odgrywają bliskie relacje świadczą m.in. takie literackie związki:

Pan Maliszewski – Pani Maliszewska
Pan Wiśniewski – Pani Wiśniewska
Pani Szychowiak – Pani Szychowiak
Pan Dehnel – Pan Illg

Wygląda na to, że parka: Pan Buszman Pani Buszman są kolejnym tandemem polskiej literatury.

Po drugie – okładka. Zamiast jednobarwnej monotonii (która z perspektywy kosztów druku jest najtańsza) mamy grafiki, fotografie, odcienie. Gdyby dodać do tego pieczątkę „Egzemplarz prawoskrętny” to okładka „Erraty do świata” Buszmena byłaby łudząco podobna do Trójmasztowca Łukaszewicza.

Po trzecie – blurb. Dobry blurb to taki blurb, który napisany został przez kogoś sławnego.

Przykład Dehnela pokazuje jaką siłę może mieć blurb. Dwa ogólne, nic nie znaczące zdania wypowiedziane przez Czesława Miłosza:
Pojawienie się nowego i niewątpliwie prawdziwego poety jest zawsze rzeczą radosną (…). Poetyka jego wierszy jest mi bliska i nie ukrywam, że ona to skłoniła mnie do tego pochlebnego sądu” może nie zmieniły kury w słowika literatury, ale sprawiły że jurorzy konkursów literackich w drobiu pospolitym zaczęli dostrzegać wyjątkowy potencjał do wzlotu na wyżyny ducha.

Krzysztof Cezary Buszman podobnie jak Jacek Dehnel także ma swojego superblurba. Powstał on w 1996 r. Oto on:

Mnie się najbardziej podobały te strofy, w których autor operuje swoistą grą słów

Autorem… Autorką tych słów była Agnieszka Osiecka! Tak, tak, ta Agnieszka Osiecka. Ta a nie inna Osiecka. Ta, która zmarła w 1997 roku. Kobiecina – podobnie jak Czesław – rok przed śmiercią wykrztusiła z siebie zdanie, które miało być przepustką do świata czerwonych dywanów, sałatek majonezowych i reporterskich fleszy.

Podobnie jak Czesław i Jezus Chrystus także Agnieszka dawno gryzie ziemię. Nie przeszkadza to Buszmenowi. Dwanaście lat po śmierci Osieckiej ten ciągle ją ożywia. Literacki szaman upodobał sobie jedno, jedno jedyne zdanie, niefortunną wypowiedź o „swoistej grze słów”.

Na czym miałaby owa „swoistość” polegać? Czym jest gra słów w kontekście dzieł Krzysia Buszmana? By się tego dowiedzieć potrzebny jest szaman voo doo z pewną praktyką, który jest w stanie przywołać z zaświatów Osiecką, by ta złożyła stosowne wyjaśnienia.

Jeden solidny blurb zwykle wystarcza. Buszman jako reżyser własnego sukcesu nie chce niczego pozostawić ślepemu losowi. Dlatego na okładce tomiku „Errata do świata” oprócz archiwalnego zapisku Osieckiej znajduje się jak najbardziej aktualna notka Katarzy Gärtner – drugi blurb:

czuje się w tej poezji świeżość, hardość i talent tej miary co kiedyś o Jonaszu Kofcie mówiło się w kręgach literackiej bohemy iż ma szansę sięgnąć po laur czwartego wieszcza Polski.

Po czwarte – pierwszy wiersz tomiku „Errata do świata” Krzysztofa Buszmana wydrukowany został na stronie 8. Ostatni znajduje się na stronie 115. Tomik ma stron 120.

Strona pierwsza: autor + tytuł + logo autora (kombinacja liter CKB) + logo wydawnictwa „Poligraf”

Strona druga: copyright’y + projekt/redakcja/współpraca/korekta/itp. + ISBN + adres wydawnictwa

Strona trzecia: fotka autora + CV

Strona czwarta: pusta

Strona piąta: dedykacja

Strona szósta: pusta

Strona siódma: grafika + tytuł podrozdziału

Strona ósma: wiersz

„Wyszukana prostota”

Wiedz o tym, kiedy się rozklejasz
Bo los cię do obłędu zbeształ
Że tym, co przetrwa jest nadzieja
Kiedy zawodzi cała reszta

I wciąż w pamięci miej te słowa
Gdy tak niemrawo w pejzaż idziesz
Że można wszystko zaplanować
Ale nie można nic przewidzieć

Tego los pokarał
Kto miejsca nie zagrzeje
Bo chcą być wszędzie naraz
Naprawdę nigdzie nie jest!

Bo w życiu prawdy są niezmienne
Choć ludzie do nich się nie garną
Że nie kosztuje nic, co cenne
Lecz nie da tego los za darmo

Dziś będzie lepszy dzień niż sądzisz
I wreszcie się przestaniesz mylić
Gdy myślą w przyszłość nie zabłądzisz
Trzymając się obecnej chwili

(19 sierpnia 2006, Berlin – Gran Canaria)

Jaki jest cel takiego marnotrawstwa papieru? Dlaczego autor „FORTUNETU”, który musi wydać na druk 100. stron książki w nakładzie 1000. egz. połowę Silesiusa – całe 9500 zł. – trwoni pierwszych siedem stron na życiorysy, grafiki i inne głupoty? Trudno odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie. Być może Autor ma za dużo pieniędzy i nie ma pomysłu jak wydać fortunę. A może chce, by jego tomik wyglądał bardzo profesjonalnie, by nie sprawiał wrażenia książki wydanej naprędce, książki niestarannej. Tego nie wie nikt.

Po piąte – Dehnel by uatrakcyjnić produkowaną przez siebie liryczną sieczkę stosuje proste ale skuteczne sztuczki. Pod wierszykami dodaje czas i miejsce powstania: „Kraków-Wilno 1901 r.” (stosując antydatowanie Dehnel stara się pogłębić odbiór tekstu. W kolejnym tomiku rapującego geja prawdopodobnie przeczytamy wiersze datowane na „768 r. B.C.”).
Tę samą sztuczkę stosuje Krzysiek Buszman. Pod jego wierszykami w tomiku „Errata do świata” można odczytać następujące nazwy miejscowości:

Chlewiska, Pałac Odrowążów
Płock
Rzym
Watykan
Maspalomas – Gran Canaria
Berlin – Gran Canaria
Londyn
Warszawa
Ciechanów – Gdynia
Gdynia – Warszawa
Zurych – Varadero Kuba
Playa del Carmen – Meksyk
Sopot – Kraków
Sterdyń – Pałac Ossolińskich
Wenecja
Florencja – W domu Dantego

Itp. itd.

Jak widać Krzysztof Cezary musi się dużo najeździć zanim napisze wiersz. Ale – o czym poucza przykład Dehnela – akwizycja literacka, kiedy to poeta rozlicza się z każdego przebytego kilometra dodając odczyty z tachografu do wierszy się opłaca.

Tomik Errata do świata aspiruje do bycia profesjonalnym produktem profesjonalnego poety, który nie oczytał się w Sosnowskim, Świetlickim itp. I takim też tomikiem jest. Spełnia wszystkie wymogi formalne. Jednak trudno znaleźć go na liście tomików nominowanych do profesjonalnych nagród w profesjonalnych konkurach, w których zasiada profesjonalne żiri.

Maliszewski, Śliwiński czy Winiarski itp. – czy od któregoś z nich usłyszeliście o Krzysztofie Cezarym Buszmanie? Czy usłyszeliście o poecie, o którym przed śmiercią Agnieszka Osiecka wydukała jedno zdanie? Jeżeli nie, to dlaczego tylu z was usłyszało o Dehnelu, którego dzieła są odrobinę lepsze niż teksty Buszmana (ale tylko odrobinę – mały niuansik)? Dlaczego uwierzyliście, że Dehnel i jego liryczne paszteciarstwo ma większą wartość niż teksty Krzyśka Buszmana? Dlatego że Miłosz jest jakoś lepszy od Osieckiej? Czy różnica między Dehnelem a Buszmanem to różnica między Miłoszem a Osiecką?

Kategoria: Bez kategorii | 33 komentarze »

listek ostatni

2 czerwca, 2010 by

.

justyna,

ostatnie listy są jak testamenty – podobno. Można w nich napisać wszystko.

Nie przewiduję, bym miał napisać do ciebie kolejny list, traktuję ten zatem jako ostatni. Napiszę ci, że jesteś taka jaką przedstawił ciebie Przemek Łośko – natchniona, uduchowiona, ze skowronkami we włosach. I flaszką w ręku, w ZOO. Ale jesteś zupełnie inna niż ta kobieta, do której wysłałem list: „napisz mi coś teraz, czekam dziesięć minut. Ani sekundy dłużej”. Innymi słowy: moje wyobrażenia rozminęły się z deskrypcją. (a już myślałem, że miałaś mnie „uczłowieczyć”)

To nie jest żaden zarzut, wyrzut czy wrzuta.pl – to jest ostatni list do ciebie. I tak to potraktuj.

Wiesz co jest największą wartością, którą człowiek wynosi z takich spotkań: to uodpornienie, bo uodporniłaś mnie nie tylko na siebie. Takie spotkania wzbogacają. Czuję się bogatszy o pewne doświadczenia.

Pozdr
mt.

Ps.

I nie pisz mi, że jesteś „ostatnio zmęczona, wyczerpana lub że źle się czujesz” nie pisz mi o swoich menstruacjach, kobiecych potrzebach czy artystycznych chimerach bo mnie to nie obchodzi. Nie pisz mi także o tym, że cierpisz na bezpłodność intelektualną czy coś w tym stylu. Nie pisz, że cierpisz za ludzkość i że w obliczu całego tego syfu straciłaś siły. Nie pisz mi takich bzdur, bo ja wiem, że to w twoim przypadku bzdura.
Idź tłucz z Tomaszewską kolejne spotkanie na którym rozleją dwie butelki gratisowego winka. Wklejaj ogłoszenia na nieszufladzie i rynsztok.pl i rozkoszuj się tym, że macie więcej gości niż Kaźmierski z Dehnelem.
Traktuj ten list jak memo zapisane na żółtej karteczce przylepionej do lodówki o treści:

„nigdy nie zadawaj się z trojanowskim”

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

Krzysztof Mrowiec, Liryki naiwne (uwaga: tu dodałem coś od siebie)

27 maja, 2010 by

.

Łukaszewicz zgarniając nagrodę za „Trójmasztowca” udowodnił, że pisanie dobrych wierszy nie jest warunkiem koniecznym wygrania konkursu literackiego. Czerpiąc ze swojego wieloletniego doświadczenia wydawcy poezji wiedział, że musi coś zrobić, by jurorzy – nawet ci, którzy dorabiają w prowincjonalnych konkursach – dostrzegli w jego tomiku coś, czego tam nie ma. Mowa oczywiście o znaczeniu w jakiejkolwiek postaci.

Miał do wyboru: albo napisze przebojowe wiersze, co nigdy nie jest sprawą łatwą, albo zaskoczy czymś jurorów. Żiri w składzie: Maliszewski, Wolny-Hamkało i Matuszkiewicz to doświadczona ekipa. W niejednym konkursie poetyckim jurorowali, w niejednej części nieoficjalnej aktywnie udział brali – każdy z jurorów miał na swoim koncie przynajmniej jeden półmisek sałatki majonezowej. Trudno takich czymś zaskoczyć. Łukaszewiczowi się jednak udało.

Wykorzystując opcję edytora tekstu sprawił, że Agnieszka Wolny-Hamkało w ekstazie zacisnęła uda i odbyła wewnętrzną podróż do dzieciństwa, przypominając sobie wszystkie szczegóły z bajki „Było sobie życie”. Karol Maliszewski zareagował podobnie – zadrżał raz, zadrżał drugi raz, spocił się a następnie ujrzał Ajudaha (cokolwiek to znaczy). Natomiast Antoni Matuszkiewicz po zapoznaniu się z dziełem Łukaszewicza do dziś nie może przestać opowiadać o „jedynej głębi wysychającego dna”.

Jaka była przyczyna takich zachowań? Jaki bodziec był w stanie wyprowadzić z równowagi tych specjalistów od poezji? Czy były to kiepskie wierszyki o przygodach Arnolifniego w tramwaju? Czy były to dołączone do wierszyków zdjęcia, które poeta zrobił w trakcie jednej z wakacyjnych wycieczek organizowanych przez PTTK? Otóż nie.

Tajemnicą sukcesu Trójmasztowca Łukaszewicza była odpowiednia edycja tekstu. Autor-Poeta i Edytor w jednej postaci używając opcji „akapit z lewej” / „akapit z prawej” powołał do życia kolejno tzw. Egzemplarze Lewoskrętne i Egzemplarze Prawoskrętne.

Jurorzy świdnickiego konkursu nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z takim – oględnie rzecz nazywają: kuriozum wydawniczym. Dlatego postanowili dzieło wyróżnić.

Ale Jarek Łukaszewicz nie tylko zgarnął nagrodę. Jego koncepcja produkcji kuriozów edycyjnych pod płaszczem liryki doczekała się epigonów. Łukaszewicz jako autor koncepcji prawo- i lewoskrętności stał się duchowym przewodnikiem tych wszystkich, którzy nie potrafią pisać wierszy i jednocześnie są przekonani, że piszą wiersze wybitne.

Łukaszewicz wykorzystując w produkcji Trójmasztowca dwie opcje edycji tekstu: akapit z lewej oraz akapit z prawej – wysoko ustawił poprzeczkę swoim uczniom. Najbardziej pojętnym z nich okazał się Krzysztof Mrowiec, który swoje teksty w tomiku „Liryki naiwne” ułożył wykorzystując opcję „akapit wyśrodkowany”. Mamy zatem do czynienia z klasyczną historią: oto pojawia się uczeń, który dopełnia dzieło Mistrza czyniąc je doskonałym.

Tom Krzysztofa Mrowca Liryki Naiwne składa się ze 150. tekstów. Są to teksty tego rodzaju, że każda wypowiedź na ich temat będzie lepsza niż same wiersze. Oto próbka:

Usłyszałem słowa piosenki
Słowa pełne nadziei i rozterki
Słowa pełne przyjaźni i samotności
Melodia jej ucieszyła moje serce
Śpiew jej słów ożywił moje pragnienia
Dostrzegłem w niej przestrzeń
Przestrzeń, którą wypełniasz Ty

….
itp., itd

[ucieczka]

Można próbować skonfrontować ów tekst z dziełem Mistrza:

heloł wagino, dzień dobry szyjko
zmieniwszy kosmiczną wyporność
znosisz dary małżonko – powiedział
Arnolfini – „a gdzie zanosisz dary?”

….

[małżeństwo Arnolfinich, Jarek Łukaszewicz]

Ale obawiam się, że taka konfrontacja zarówno na płaszczyźnie semantycznej jak i estetycznej wypadłaby na niekorzyść dzieła Autora „Trójmasztowca”. Bo co by nie powiedzieć o tekstach Krzysztofa Mrowca z tomu Liryki naiwne, to jedno jest pewne: są one lepsze jakościowo niż wiersze Łukaszewicza – niedużo ale lepsze.

Jednak tu nie o poezje chodzi ale o kuriozalne edycje tekstów. Oto, w jaki sposób poeta Krzysztof Mrowiec nawiązał do standardów wytyczonych przez Jarka Łukaszewicza w Trójmasztowcu:
.

.
Uważny czytelnik zauważył, że dodałem tu coś od siebie.

Na zakończenie warto przybliżyć czytelnikom sylwetkę poety Krzysztofa Mrowca.

Urodził się on 25. lutego 1964 r. w Tychach. Długo się uczył aż wreszcie zdobył upragniony dyplom technika górnika. Od 21. roku życia zaczął pracować w kopalniach węgla kamiennego. Później mu się znudziło i wyjechał do Niemiec, gdzie obecnie przebywa.
Jak można wyczytać z notki na okładce: „W 2005 r. nastąpił przełom w życiu Krzysztofa”. W tym roku postanowił wszystkie swoje myśli, marzenia i wizje utrwalić w wersji nadającej się do druku. Powstało dzieło: „Liryki naiwne”.

Osobiście bardzo się cieszę natrafiając na tego typu dzieła jak „Liryki naiwne”. Nigdy nie zostaną one przeczytane przez Agnieszkę Wolny-Hamkało. Nie trafią na biurka Maliszewskiego czy Matuszkiewicza. Nie wezmą udziału w wyścigu literackich szczurów do którejś z nagród. Ale nie wydaje mi się, by Krzysztof Mrowiec odczuwał z tego powodu żal. Mało tego – nie sądzę, by autorzy tacy jak Krzysztof Mrowiec wiedzieli kto to taki Wolny-Hamkało, Maliszewski czy Matuszkiewicz.

Moja radość nie jest spowodowana sadystyczną satysfakcją rzeźnickiego sprawiania kurioza wydawniczego. Przeciwnie. Szczerzę się cieszę z tego, że istnieje jakaś siła w człowieku, która zmusza go do pisania i upublicznienia za wszelką cenę swoich wierszy. Nieważne, że te wiersze są do dupy. Ważne, że powstają i że są wydawane (w tym przypadku sumptem Autora w systemie „Fortunet”).

Jestem pewien, że tomik Krzysztofa Mrowca sprzedawany po 19,90 pln / sztuka znajdzie swoich czytelników. Ja przeczytałem – nie wszystko, ale to zawsze coś.

Kategoria: Bez kategorii | 13 komentarzy »

Samantha Kitsch „Helena”. Równiny, góry i depresje.

24 maja, 2010 by

`

Pierwotnie chciałam napisać wyłącznie o moich próbach kolegowania się z Samanthą i awanturze jaką jej urządziłam, łącznie z wykrzyczeniem zdania: twój tomik Helena nie ma szans na nagrodę Silesiusa , tyle jest w nim podtopień poetyckich.  Następnym razem nie pozwalaj, proszę  pisać w swoim imieniu innym. Twoje roztrojenie jaźni autorskiej w tym tomiku było dla mnie męczące.  Dorosła, dojrzała narratorka z dziesiątego piętra wieżowca znienacka zamieniała się w egzaltowane dziewczę otoczone malwami i bławatkami patrzące na słonce, które nie miało pojęcia kim była tytułowa Helena, po czym pstryk wiersz dalej, przemieniała się w  mężczyznę po trzydziestce słuchającego dobrej muzyki. I to wszystko dla zabawy? czy z nudów?

Jaki głos kazał ci napisać Jego portret, Ćmy i jeszcze innych kilka wersów o słonku z kotkiem w tle. Czy takie wiersze  pisze się pod wpływem prozacu? Tym razem twój tomik wymagał od czytelnika  zażycia antydepresantów, ponieważ  narratorka prawie wcale się nie uśmiechała, tylko wspominała, wspominała, a przecież Samantho istnieje tylko teraźniejszość.

Czytając Helenę co jakiś czas wdrapywałam się na góry znaczeń, aby błyskawicznie zjechać z nich na pupie i za chwilę znowu wkraczałam na równinę ciekawych wersów. Uczestniczyłam za twoją sprawą w biegu z przeszkodami, w którym pojawiały się co i rusz pułapki – wtopy.

Samantho, pozrzędziłam po koleżeńsku, ale teraz do rzeczy.  Zaczynam chwalić.  Krajobraz NR 9 to nie tylko góry i całowanie się z lodowcem, ale także  Ursula K. Le Guin wpleciona połączoną porą roku.

Krajobraz NR 9

„był jeden taki rok latozima

słońce grzało wysiadałam z samochodu

zbierałam krajobrazy i upychałam je

do tylnej kieszeni dżinsów

jak pięknie było całować się z lodowcem

wytrząsać z plecaka dno oceanu

mój samochód sam jechał dalej szosą

a ja szłam – dzień lub dwa –  na skróty

wyjmując raz po raz zza horyzontu

kolejny zamglony górski grzbiet.”

Bardzo ryzykowny wiersz w odbiorze, z elementami widokówki landszaftu, ale dla mnie paradoksalnie ma w sobie moc ukojenia, wyciszenia i zlikwidowania płci jak u Ursuli Le Giun.  Podział na mężczyznę, kobietę w tym wierszu nie ma znaczenia, ponieważ napotykam  napis „NOWA NIEZNANA PLAŻA”.

W tym miejscu mogę pogdybać o wielokrotnej mężatce Helenie, o tym kiedy była szczęśliwa i z kim. Mogę próbować rozwikłać zagadkę dlaczego  królowa Polikso udzieliła gościny córce Zeusa, aby nazajutrz kazać ją podstępnie utopić i jakby tego nie było dosyć,  poleciła  ciało powiesić na szubienicy ku uciesze gawiedzi.

Czy wiedziałaś o tym Samantho? Może  dlatego opisujesz piękno krajobrazów, a nie ludzi. Twoja Helena wystukuje rytm I can`t get no desperation/ nie ma gracji bez desperacji na melodię I can`t get no satisfaction Stonesów  w trzypokojowym mieszkaniu na dziesiątym piętrze z prądami przeciągów, bo poukładane życie błyskawicznie może zostać wywiane.

Pisanie wiersza w niedzielę o niedzieli zdaniem  Dariusza Basińskiego („Ten czas on był ukradziony”) niewiadomo jak się skończy i czy wystarczy na to tydzień niedziel.

Samantho próbowałam wolno iść drogą roztrojonej narratorki zmieniającej płeć gdy jej tak wygodnie. Sześć razy przeczytałam twój tomik, potykałam się kilkakrotnie o znaczeniową akrobację, uczestniczyłam w chwilowych rozblaskach, wsłuchiwałam się w muzykę, (te utwory to nostalgia)  i starałam się za każdym razem dotrzeć do miejsca, w którym tytułowej Helenie udało się przeżyć, na przekór mitologii i w  którym mogłam  zadać pytania i uzyskać odpowiedź.

Na końcu czekał i tak wiersz BEZ DROGOWSKAZU

„tam gdzie znikający punkt dogania horyzont

i już żadna droga nie przetnie twojej

tam i jeszcze dalej

miniesz miasteczko

[…] mieszkańcy przyjaźni ale machnięcie ręką

to na twoje pytania jedyna odpowiedź”

Kategoria: Bez kategorii | 47 komentarzy »

Leoncio

21 maja, 2010 by

.

Leoncio,

cześć. Cześć, cześć i jeszcze raz cześć. By nie marnować ani twojego ani mojego ani czasu w ogóle na oficjalne powitania, przejdę do meritum:

Zwracam się do ciebie z prośbą, jako do mojej znajomej, która bardzo dobrze zna Romana Honeta. Jak wiesz Roman zna Artura Bursztę a Artur z kolei zna wszystkich.

Tak, chciałbym wykorzystać twoje znajomości.

Czy mogłabyś poprosić Romana, by ten załatwił u Artura, żeby ten wysyłał na mój adres email (analizapoetycka@gmail.com) tomiki poetyckie, które wszyscy u niego wydają? Wysłanie wersji elektronicznej nic nie kosztuje. Odpada koszt znaczku, opakowania itp.

Dlaczego proszę ciebie o „załatwienie”? Dlaczego osobiście nie poproszę Romana, by ten poprosił Artura? Albo dlaczego nie zwrócę się wprost do Artura?

Podejrzewam – i jest to najbardziej prawdopodobna odpowiedź – że ma to związek z moim monstrualnym ego oraz wykoślawionym poczuciem godności. Czuję bliżej nieokreślony, wewnętrzny opór przed nawiązywaniem jakiejkolwiek formy kontaktu z Romanem Honetem, który przygotował najnowszej polskiej poezji kotlet mielony w postaci tomiku Cosinus salsa Moniki Mosiewicz, w porównaniu z którym paprykarz szczeciński jest frykasem z PEWEX-u. Podobną niechęcią – chociaż w tym przypadku należałoby mówić o odrazie graniczącej z nienawiścią – darzę Artura Bursztę, który wydając sterty gniotów według mnie dobija to, co w literaturze najlepsze.

Ale ciebie lubię Leoncio. Lubię i tylko trochę przeszkadza mi to, że osoba, którą lubię, nie tylko bardzo lubi ale dogłębnie – w przenośni i dosłownie – poznała kogoś, kogo ja bardzo nie lubię. Chociaż gdybym miał się zastanowić kogo bardziej nie lubię: czy Romana czy Artura, to bardziej nie lubię tego drugiego.
Dlatego też Leoncio mam prośbę, poproś Romana, by ten poprosił Artura, żeby zrobił tak, bym ja się więcej już nie musiał prosić u poetów o tomiki. Żebym miał o czym pisać.

Dzięki Leoncio. Będę miał za to u ciebie dług – będę ci wisiał jedną, bardzo pozytywną, bardzo uczoną, sześciostronicową recenzję dowolnie wybranej przez ciebie książeczki poetyckiej (moja prośba: by dzieło, które będę recenzował miało nie więcej niż 50 stron. Lektura dłuższych fragmentów mnie bardzo męczy).

Kategoria: Bez kategorii | 5 komentarzy »

« Wstecz Dalej »