Samantha Kitsch „Helena”. Równiny, góry i depresje.

24 maja, 2010 by

`

Pierwotnie chciałam napisać wyłącznie o moich próbach kolegowania się z Samanthą i awanturze jaką jej urządziłam, łącznie z wykrzyczeniem zdania: twój tomik Helena nie ma szans na nagrodę Silesiusa , tyle jest w nim podtopień poetyckich.  Następnym razem nie pozwalaj, proszę  pisać w swoim imieniu innym. Twoje roztrojenie jaźni autorskiej w tym tomiku było dla mnie męczące.  Dorosła, dojrzała narratorka z dziesiątego piętra wieżowca znienacka zamieniała się w egzaltowane dziewczę otoczone malwami i bławatkami patrzące na słonce, które nie miało pojęcia kim była tytułowa Helena, po czym pstryk wiersz dalej, przemieniała się w  mężczyznę po trzydziestce słuchającego dobrej muzyki. I to wszystko dla zabawy? czy z nudów?

Jaki głos kazał ci napisać Jego portret, Ćmy i jeszcze innych kilka wersów o słonku z kotkiem w tle. Czy takie wiersze  pisze się pod wpływem prozacu? Tym razem twój tomik wymagał od czytelnika  zażycia antydepresantów, ponieważ  narratorka prawie wcale się nie uśmiechała, tylko wspominała, wspominała, a przecież Samantho istnieje tylko teraźniejszość.

Czytając Helenę co jakiś czas wdrapywałam się na góry znaczeń, aby błyskawicznie zjechać z nich na pupie i za chwilę znowu wkraczałam na równinę ciekawych wersów. Uczestniczyłam za twoją sprawą w biegu z przeszkodami, w którym pojawiały się co i rusz pułapki – wtopy.

Samantho, pozrzędziłam po koleżeńsku, ale teraz do rzeczy.  Zaczynam chwalić.  Krajobraz NR 9 to nie tylko góry i całowanie się z lodowcem, ale także  Ursula K. Le Guin wpleciona połączoną porą roku.

Krajobraz NR 9

„był jeden taki rok latozima

słońce grzało wysiadałam z samochodu

zbierałam krajobrazy i upychałam je

do tylnej kieszeni dżinsów

jak pięknie było całować się z lodowcem

wytrząsać z plecaka dno oceanu

mój samochód sam jechał dalej szosą

a ja szłam – dzień lub dwa –  na skróty

wyjmując raz po raz zza horyzontu

kolejny zamglony górski grzbiet.”

Bardzo ryzykowny wiersz w odbiorze, z elementami widokówki landszaftu, ale dla mnie paradoksalnie ma w sobie moc ukojenia, wyciszenia i zlikwidowania płci jak u Ursuli Le Giun.  Podział na mężczyznę, kobietę w tym wierszu nie ma znaczenia, ponieważ napotykam  napis „NOWA NIEZNANA PLAŻA”.

W tym miejscu mogę pogdybać o wielokrotnej mężatce Helenie, o tym kiedy była szczęśliwa i z kim. Mogę próbować rozwikłać zagadkę dlaczego  królowa Polikso udzieliła gościny córce Zeusa, aby nazajutrz kazać ją podstępnie utopić i jakby tego nie było dosyć,  poleciła  ciało powiesić na szubienicy ku uciesze gawiedzi.

Czy wiedziałaś o tym Samantho? Może  dlatego opisujesz piękno krajobrazów, a nie ludzi. Twoja Helena wystukuje rytm I can`t get no desperation/ nie ma gracji bez desperacji na melodię I can`t get no satisfaction Stonesów  w trzypokojowym mieszkaniu na dziesiątym piętrze z prądami przeciągów, bo poukładane życie błyskawicznie może zostać wywiane.

Pisanie wiersza w niedzielę o niedzieli zdaniem  Dariusza Basińskiego („Ten czas on był ukradziony”) niewiadomo jak się skończy i czy wystarczy na to tydzień niedziel.

Samantho próbowałam wolno iść drogą roztrojonej narratorki zmieniającej płeć gdy jej tak wygodnie. Sześć razy przeczytałam twój tomik, potykałam się kilkakrotnie o znaczeniową akrobację, uczestniczyłam w chwilowych rozblaskach, wsłuchiwałam się w muzykę, (te utwory to nostalgia)  i starałam się za każdym razem dotrzeć do miejsca, w którym tytułowej Helenie udało się przeżyć, na przekór mitologii i w  którym mogłam  zadać pytania i uzyskać odpowiedź.

Na końcu czekał i tak wiersz BEZ DROGOWSKAZU

„tam gdzie znikający punkt dogania horyzont

i już żadna droga nie przetnie twojej

tam i jeszcze dalej

miniesz miasteczko

[…] mieszkańcy przyjaźni ale machnięcie ręką

to na twoje pytania jedyna odpowiedź”

Kategoria: Bez kategorii | 47 komentarzy »

komentarzy 47

  1. marek trojanowski:

    czy nie sądzisz, że Kitsch pisze jak mężczyzna? Jedyną oznaką kobiecości są tu końcówki rodzajowe. Poza tym wiersze są formalnie i semantycznie zmaskulinizowane – są męskie i umięśnione:

    Fragment:

    był jeden taki rok latozima
    słońce grzało wysiadałam z samochodu
    zbierałam krajobrazy i upychałam je do tylnej kieszeni dżinsów

    możliwy jest do odczytania tylko jako:

    był jeden taki rok latozima
    słońce grzało wysiadałem z samochodu
    zbierałem krajobrazy i upychałem je do tylnej kieszeni dżinsów

    Wniosek jest taki:
    można sobie odrąbać siekierą penisa, można sobie przyszyć plastykowe cycki ale nie można zmienić mózgu. jeszcze nie.

    wyobrażam sobie takie poświęcenie dla literatury, w którym jakiś przystojny młodzian ogłasza, że jest homoseksualistą. Następnie stara się dotrzeć różnymi drogami – a wykorzystuje wszystkie możliwości – do Starej Utytułowanej Gwardii Okołoiwaszkiewiczowskiej. Następnie przewala się przez 10-15 łóżek, jego odbyt krwawi a on przez łzy recytuje swoje wiersze i prosi o szansę, o pomoc. Zapewnia, że zrobi wszystko. Wszystko? Wszystko! – No to zaprośmy kolegów.
    I w ten sposób młodzian, który miał zawsze piątkę z polskiego doświadcza na własnej skórze cierpienia, bo poświęca się w towarzystwie siedmiu panów w podeszłym wieku, którzy przed tym zanim postanowili wystawić talent młodzieńca na próbę zażyli po 2 niebieskie, romboidalne tabletki.
    Były łzy, był pot i zapach kału. W mokrym prześcieradle na przemian było słychać szepty:
    – Ja ciebie wydam w prestiżowym wydawnictwie.
    – Ja ci załatwię nagrody, oj tak, nagrody
    – Obciągnij jeszcze raz, a będziesz jutro w TVP
    – A ja cie zebiorę z sobą do Nowego Jorku, będziemy promowac literaturę.

    I niezaleznie od okoliczności, niezaleznie od poświęcenia – chłopak zawsze będzie tym chłopakiem, którym jest. Siebie zmienić nie można. Można sobie coś doszyć, odciąć. Można siebie próbowac przekonać. Ale wszystkie próby autosugestii i operacje nie mają wpływu na to kim się jest.

  2. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Tak, dlatego znacznie ciekawiej brzmi wiersz Krajobraz NR 9 gdy zmieni się czas na teraźniejszy.

    „jest jeden taki rok latozima

    słońce grzeje wysiadam z samochodu

    zbieram krajobrazy i upycham je

    do tylnej kieszeni dżinsów

    jak pięknie jest całować się z lodowcem

    wytrząsać z plecaka dno oceanu

    mój samochód sam jedzie dalej szosą

    a ja idę – dzień lub dwa – na skróty

    wyjmując raz po raz zza horyzontu

    kolejny zamglony górski grzbiet.”

    Uratowałam narratorkę od zakopania się w przeszłości, wystarczyło zmienić czas.

    Jego portret przesiąknięty jest bardzo pierwiastkiem męskim, ale nieznośne dla mnie jest budowanie wiersza na kilkukrotnie powtórzonej kompulsji i słowach na d: dezorientacji, dekoncentracji, dominacji, deprywacji. Te wyrazy mają być cechami mężczyzny widzianymi oczami kobiety?

    Jego portret

    „To kwestia surowej samodyscypliny i szczodrej
    automanipulacji. Z pobłażaniem dla własnej
    egzaltacji, to jego kaprys i niezłomna zasada.
    Raczej kompulsja, jak inne przeróżne kompulsje,
    nie wyróżniając co jakiś czas, kompulsji
    z zamiarem wejścia w stan czystej dominacji,
    znów uwieńczonym upadkiem w dekoncentrację.
    Zdezorientowany pozwala trwać dezorientacji,
    by nie wpaść w stan katatoniczny. Prędko,
    pocałuj sufit, fiknij koziołka, wywiń się
    jednakowoż wpada w stan katatoniczny.
    I oto przed świtem niespodzianka: zamiast
    zwykłego rozdrażnienia – rzetelna depresja.”

    Marku, narratorka w tym wierszu jest wredną kobietą, nadużywającą zwrotów z dwutomowej, domowej encyklopedii zdrowia. Dla mnie ten wiersz został napisany zaraz po wiecu feministek, na którym narratorka nasłuchała się haseł o walce płci i postanowiła o tym napisać, aby zrobić porządek w swoim domu i udowodnić kto jest niedorajdą w tym związku. I z zadowoleniem komunikuje w zakończeniu:

    „Wczoraj kochał się z własną deprywacją –
    udręka odstąpiła i zrobiło się normalnie:
    intensywnie normalnie.”

    Oj nieładnie Samantho, wylazł z ciebie szkaradny charakter, mam nadzieję, że tylko chwilowy, jednowierszowy. Po przeczytaniu tego wiersza nie zdziwiłabym się, że byłabyś zdolna do wyrywania muszkom skrzydełek. Dlatego ponad rok temu na Marka blogu wzięłam w obronę współczesnych mężczyzn.

  3. Roman Knap:

    Marek, wydaje mi się, że popadasz w pewien stereotyp, gdy mówisz o załatwianiu „kariery” przez łóżko, ewentualnie „sieć łóżek”. Powielasz ten stereotyp jakby nie zdając sobie sprawy z czasów, w jakich żyjemy. A nie pasuje mi tu zarówno opisana przez ciebie postawa „starszych panów literatów”, jak i „młodzieży literackiej”. Po pierwsze – owi współcześni „starsi panowie literaci” to przede wszystkim „urzędnicy”. Urzędnicy!!! A jak doskonale wiesz, oni nie piszą wierszy ani książek, bo mają coś naprawdę ważnego i prawdziwego do powiedzenia, a tylko dlatego piszą, żeby mieć z czego żyć, a więc żeby potem dostać się do jury, żyć z pisania blurbów, notek redaktorskich, tzw. „recenzji”, być zapraszanym na spotkania itd itd. To ich całe urzędnicze życie. Nie mają innego życia. A w dzisiejszych czasach „urzędnicy” są strasznie przewrażliwieni na punkcie „utraty pracy” (pozycji), bo mają przed oczami skandale erotyczne sprzed lat polityków, i widzą w koszmarach te nagrania z ukrytej kamery, które starszym panom politykom robi z ukrycia „przypadkowy kochanek” (przypadkowa kochanka”), a potem wrzuca w sieć, wysyła do gazet i tv. I tego nasi literaci się strasznie boją. Do tego strachu przyczynia się również sama młodzież, obładowana komórkami, kamerkami i szukająca czegokolwiek szokującego lub skandalicznego, a nawet prowokująca określone sytuacje, żeby to tylko potem podstępnie uwiecznić.
    Wniosek stąd jeden – to, o czym piszesz, o wykorzystywaniu stanowiska, uznania, autorytetu lub wpływów przez starszych panów dla własnej chuci nie ma miejsca, bo nie mamy prawdziwych artystów, tylko zastraszonych panów (i panie też) urzędników, lękliwych, drżących o swoje nienaruszone miejsce w redakcjach i domach kultur. To więc, o czym piszesz, miałoby zatem miejsce, gdyby w Polsce byli prawdziwi artyści, niezależni, nie dbający o reputacje, ani o poprawność polityczną. A jak wiesz, takich artystów w Polsce nie ma :)

  4. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Jeżeli nawet Samantha Kitsch ma w sobie więcej pierwiastka męskiego, niż żeńskiego, to co z tego? nie mam zamiaru sprawdzać cech płciowych autorki.
    A aby nie było tak łatwo informuję, że około 15 procent kobiet myśli jak mężczyźni. Nie pamiętam dokładnej liczby, ale istnieje także grupa panów (chyba kolo 10 procent), która ma mózg kobiecy i nie mam na myśli transwestytów, ani nawet transseksualistów.
    Marku, wyobraź sobie, że Samantha jest transseksualistką i przestań grzebać wokół jej cech płciowych.
    Chcę mieć taką starszą koleżankę i koniec!

  5. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Romek, Marek zafiksował urzędowo, że Samantha to młody, pryszczaty poeta, który pościelowo dąży do sukcesów. Ja zbudowałam sobie obraz dojrzałej poetki i jestem głucha na wskazówki.
    Czy nie dopadła nas fiksacja na punkcie Samanthy Kitsch?

  6. marek trojanowski:

    romek, stosunek zależności – niezależnie na jakim poziomie funkcjonowania społeczeństwa się pojawia – zawsze prowadzi ze sobą pokusę wykorzystania. Urzędnik czy nie – to nie ma znaczenia. Zgadzam się z tobą w jednej kwestii: współczesna literatura jest literaturą urzędników. dominuje w niej poprawność. liczą się stosunki, dobre maniery, ogłada, wychowanie itp. Dehnelizm w czystej formie.
    W ramach tej urzędniczości – jak zresztą w kazdej odmianie urzędniczości – są jasno określone hierarchie. Droga awansu jest jasna i wyraźna. Wiesz co trzeba zrobić, wiesz komu i wiesz w jakich okolicznościach. Masz taką samą drogę do przebycia jak twój promotor / promotorka.
    Wyobrażasz sobie, że sytuację taką: zupełnie nieznana osoba anagle pisze ksiązkę, wielkie dzieło, i to dzieło wysyła do redakcji prestiżowego wydawnictwa. Zgadnij: odpiszą mu czy nie?

    Wracam do wątku głównego: tam gdzie są stosunki zależności tam istnieje pokusa ich wykorzystania. Masz przykład: „Samoobrona” i procesy o molestowania. Jak myslisz, czy w innych partiach tak się nie dzieje? jak myslisz, do czego jest zdolny aparat młodzieżowy, który kotłuje wewnętrznie, gotuje się by wystrzelić i zająć jedno, jedyne miejsce przy boku posła / senatora. Zdajesz sobie sprawę do jakich poświęceń jest zdolna młodzieżówka (obojętnie czy partyjna, literacka, naukowa itp.)?

    Piszesz, że urzędnicy w ramach biurokracji literackiej nie ulegają pokusie wykorzystania stosunku zależności. Że są inni niż wszyscy inni biurokraci. Powiedz mi, jaka jest różnica między literatami a biurokratami?

  7. marek trojanowski:

    o właśnie izka, uwazam, że casus Samanthy Kitsch jest dobrym przyczynkiem do dyskusji o różnicy między wierszykami pisanymi przez kobiety a tymi, które piszą mężczyźni.

    Zwróciłaś uwagę pewnie na wpisy prezes Radczyńskiej, która przytaczjąc różne statystyki dowodzi, że kobiety w poezji są dyskryminowane, że ich obecność jest niezauważalna, że nie dostają tylu nagród co mężczyźni i że wydawnictwa nie publikują tyle poezji kobiecej co męskiej.

    weźmy przypadek Samanthy Kitsch – pisząc o jej tomiku „25 wierszy” pisałem, że jest w wierszach tej poetki coś męskiego. zupełnie prozaicznie sprawę ujmując: Wiersze Samanthy Kitsch są za dobre jak na kobietę.

    Przypomnij sobie:
    wiersze Tomaszewskiej – rymowanki, które ułoży przeciętna gospodyni domowa hobbystycznie podczytująca dowolny portal poetycki.
    wiersze Mosiewiczowej – literackie srakotłuctwo o skrzywieniu Sosnowskoidalnym
    to samo się tyczy dzieł prezes Radczyńskiej – tyle, że u niej Sosnowszczyzny jakby więcej.
    Grzegorzewska po natchnienie chodzi do Częstochowy. Chociaż nigdy się nie załapie, bo kolejka pielgrzymów długa to i tak zdaje literackie relacje z pielgrzymki samej. Gałkowska ze Zbierską debiutowały fatalnie, ale teraz połączyły siły – może im na spółkę jakiś wiersz się uda. Zobaczymy.
    O Bargielskiej miałem nie pisać, dlatego nie napiszę. Miłobędzka pisze traktaty filozoficzne ułożone z genialnych spostrzeżeń: „Dzieci nalezy wychowywać” „dzieci bić nie można” – równie dobrze mogła napisać, że koło jest okrągłe.
    itp. itd.

    przypmnij sobie iza – czytałaś bardzo duzo wierszy, ile tekstów napisanych przez kobiety spodobało ci się? ile z nich zapamiętałaś?

    moim zdaniem to nie jest wina społeczeństwa, kultury czy wychowania, że kobiety jako poetki są zwyczajnie do dupy. to wina kobiet-poetek, że się do niczego innego nie nadają.

  8. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Marku wielokrotnie wspominałam o Safonie, Marinie Cwietajewej i Marianne Moore w kontekście mojej wrażliwości.
    Czy to nie poetki kobiety? Wiersz o jednym życzeniu znam na pamięć.

    Być smokiem

    Gdybym jak Salomon
    miała wyrazić życzenie,
    chciałabym być smokiem,
    symbolem władzy nieba.
    Smokiem małym jak jedwabnik lub ogromnym:
    Czasem niewidzialnym.

    Szczęśliwe istnienie!

    Marianne Moore

    Tak więc twoja teza, „że kobiety jako poetki są zwyczajnie do dupy” w moim przypadku się nie sprawdza. Ja je podświadomie faworyzuję.

  9. marek trojanowski:

    izka, twój argument nie obala mojej teorii.
    podałaś kilka przykładów – postaci historycznych z innych kręgów jezykowych. to się nie liczy.

    ja ciągle uważam, że polskie poetki są do dupy. Czytając Hartwig nudzę się po pierwszych dwóch stronach tak, że nawet nie wiem co o tym napisać. Szymborska jest słaba, chociaż te jej teksty o Stalinie uważam za wyjątkowo zabawne. Zdaję sobie sprawę, że Miłobędzkiej bełkot może imponować. Ale imponowac będzie tylko na pewnym etpia rozwoju świadomości. Tak jak w przedszkolu imponuje dzieciakom sztuka puszczania kułeczek z dymu papierosowego. Ale później to już nie jest w cale taka trudna sztuka i nikomu nie imponuje. Ja się naczytałem tyle tekstów filozoficznych, że jak czytam Miłobędzką to się dziwię, że takie naiwności w ogóle ktoś utrwala na kartkach. Mało tego – dziwie się jeszcze bardziej, gdy czytam w recenzjach do Miłobędzkiej o drugich, trzecich, czwartych, piątych i szóstych dnach gdy wiem, że tam dno jest tylko jedno, a mianowicie dno w swojej naturalnej formie i funkcji: dno jako dno.

    O współczesnej polskiej poezji pisanej przez panie już się wielokrotnie wypowiadałem. Ale – i tu nalezy oddać paniom sprawiedliwość – mężczyźni jako poeci także nie maja się lepiej. Może ciut lepiej niż panie, bo jednak kilka oosobników pisze wiersze, które zwyczajnie są piękne. Jednak większość i to przytłaczająca większość produkuje zwykłe produkty. Miałkie, bezsmakowe, bezzapachowe, o nieustalonej konsystencji – tak, by kazdy krytyk, niezależnie od orientacji literackiej czytając te literackie odpowiedniki przemysłowych zup w słoikach znalazł coś dla siebie, zachwycił się i mógł ze spokojnym sumieniem napisać: „wiersz mnie poruszył, ujął, złapał za jajaj itp. itd”

  10. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    A jeżeli już wspominam o Marianne Moore, to w wierszu Sestyna Samanthy Kitsch znajduję jej ślad.

    Sestyna

    „Czy tak łatwo jest wyrzec się wstrzemięźliwości?
    Chłopiec, który czekał przed chwilą przed ubikacją,
    gdy ja, nie spiesząc się przymierzałam łyżwy,
    uśmiechnął się do mnie tak ciepło,
    że z myślą, że nie spotkam go już nigdy w życiu,
    absolutnie nie chciałam się pogodzić”

    tempo, ważne słowa i przemycone ciepło, są wspólne dla obu poetek.

  11. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Marku to niemożliwe, aby wśród polskich współczesnych poetek nie było ani jednej, która pisze rzeczy istotne. Po prostu jeszcze jej nie odkryłam, ty także.

    Nie zasypiam przy wierszach Julii Hartwig i mam jej tomiki na półkach.

  12. marek trojanowski:

    to znaczy, że:

    1) masz dobrego dealera amfetaminy
    2) masz dużo miejsca na regałach do zagospodarowania
    3) książki Hartwig mają ładne okładki i architekci wnętrz zalecają je jako element dekoracyjny salonu
    4) twój najlepszy przyjaciel lubi Hartwig a ty jako jego najlepsza przyjaciółka z konieczności podzielasz jego umiłowanie nudy
    5) rodzice pouczyli cię: „córko, niewiasty z dobrych domów mają w swoich biblioteczkach tomiki z poezją. Kup jakieś, niewazne jakie” – byłaś posłuszna i kupiłaś najtańsze.
    6) mieszkasz w starym zamczysku z otwartym kominkiem i gromadzisz każdy mozliwy materiał, który możesz w sezonie grzewczym uzyć jako paliwa.
    7) jesteś Julią Hartwig i wydajesz fortunę na to, by twoje książki nie trafiły na przemiał. Dlatego kupujesz te tomiki i ustawiasz na półkach.
    8) jesteś mężem Julii Hartwig i za pozyczone pieniądze wykupujesz jej książki by sprawić żonie przyjemność (by była przekonana, że jej dzieła cieszą się wzięciem skoro już trzecie wydanie drukują)
    9) żyjesz w Chinach i masz ograniczenia w dostepie do literatury. Dlatego czytasz co wpadnie ci w ręce i nigdy nie wyrzucasz. Gromadzisz. Oszczędzasz. Kto wie, kiedy władza zapuka do drzwi. Wówczas wszystko może się przydać.

  13. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Nie pamiętam, w jaki sposób dotarł do mnie pierwszy tomik Julii Hartwig, ale aby nie roztrząsać dziewięciu punktów, wybieram pierwszy.
    Punkt dziewiąty traktuję jak prawdę objawioną. Dlatego na wszelki wypadek wyszperałam też w antykwariatach internetowych wczesne dzieła Artura Międzyrzeckiego. Zawsze mogą się przydać.

  14. po morzu burza hula:

    Iza, sugeruję w taki sposób nie kolegować się. Co z około haikowymi tekstami Kitsch? Nie ma?

  15. po morzu burza hula:

    Marek, pod patronatem Samanthy nieszuflada urządzała przez kilka lat konkurs na kitsch roku. Na moje oko, Samantha to alter ego szefowej Radczyńskiej, ewentualnie jej męża:))))

  16. marek trojanowski:

    Radczyńska to raczej być nie może, chyba, że mamy tu do czynienia z pewną odmianą kamuflowanej schizofrenii literackiej. Chociaż Radczyńska ma silną tendencję do naśladownictwa. Tłucze z Sosnowskiego jak szalona. Kto wie, może jako Samantha Kitsch próbuje naśladować Pasewicza & Świetlickiego?

    Ale twoja sugestia o tym, że Prezes Zarządu Panda Security – Pan Misiurewicz – może być po godzinach lub w czasie lunchu poetą jest bardzo prawdopodobne. normalny człowiek nie zniesie towarzystwa kobiety-poetki przez czas dłuższy niż dwie- trzy godziny. Jeżeli Radczyńska-Misiurewicz jest poetką, to Misiurewicz-Radczyński poetą być MUSI.

  17. po morzu burza hula:

    Sylvia Plath i Ted Hughes w polskim wydaniu. Tylko po jakiego grzyba do portretu wrzucają „jednakowoż”
    Iza szukaj „tudzież”. Jednakowoż i tudzież przyciągają się w polskiej nowomowie. Moim zdaniem wiersz „Jego portret” to pastisz, a nie dręczenie słabego osobnika.
    Pomyśl, jaka to musi być prędkość, gdy pomimo niej pojawia się w stupor.

  18. Małgośka jakaś tam IP: 188.146.32.75:

    jest kilka kobiecych tekstów, dobrych, Platon wielbił Safonę, ale ona była inna jak na tamte czasy, każda inność to szansa na normalność, jak Artemisia, jedyna kobieta przyjęta do Akademii Florenckiej… pieprzyła się znakomicie, jeszcze lepiej malowała… Marek, lubię Gałkowską, a reszta… co mi tam, ja tomiku nawet nie zamierzam wydawać, po co to komu i na co?! Poradziłam sobie :)

  19. fretka IP: 77.255.14.130:

    panie Marku to czytał Pan jednak Gałkowską skoro Pan wie, ze debiut fatalny? czy idzie Pan za przykładem NS i wypowiada się o czymś, czego Pan nie czytał :)
    z ciekawości pytam, bom ciekawskie zwierzątko :)

  20. marek trojanowski:

    bom zwierzątko – jeżeli chodzi o Gałkowską, to ja w ciemno wiem, w którym miejscu ona przecinki postawi a w którym wykrzykniki. niczym mnie owa przeszacowna przelaureatka przpijanego jury przekonkursu przebierezina nie zaskoczy. z Gałkowską jest tak, że choćby stawała na swoich literackich uszach, to finalny produkt jej działalności literackiej będzie wyglądał tak:

    Magdalena Gałkowska, Pieśń o Kotlecie wieprzowo-wołowym:

    Mięso mielimy w maszynce,
    dodajemy kaszę manną,
    jajka, sól, pieprz i wyrabiamy.

    Formujemy kuleczki. Obtaczamy
    w mące krupczatce i smażymy
    na oleju. Wkładamy do garnka,
    dodajemy włoszczyznę, listki i
    ziele angielskie. Gotujemy

    około 20 minut, dodajemy
    koncentrat pomidorowy,
    zaprawiamy mąką i śmietaną.
    Na koniec solimy, pieprzymy
    i wrzucamy posiekany koperek.

    czy bom zwierzątko zwróciło uwagę na kunszt formalny owego tekstu? udane przerzutnie i perfekcyjne rymy? a jaka w nim czai się głębia semantyczna! ho, ho

  21. fretka:

    aaaaa czyli Pan nie czytał – tak sądziłam :)

  22. marek trojanowski:

    bom zwierzątko – dziewczynko, ja nie czytam 99,9 % tego literackiego srakotłuctwa, o którym tu piszę. Ba! nie czytam też też tego, co napiszę o tym, czego nie przeczytałem. Kolumbem zatem nie jesteś.

    Z drugiej strony – gdybym miał czytać te banialuki, które produkuje hurtowo Kaźmierski, Gałkowska, Zbierska, Radczyńska (Radczyńskiej ksiązki czyta tylko Dehnel, Radczyńska i jej Mąż, Pan Prezio Misiurewicz – dlatego ja czuję się zwolniony z obowiązku), to nie miałbym czasu na nic. Nie byłem na żadnym wieczorku literakckim i nie zdobyłem sprawności jurora. Tylko Maliszewski i Winiarski są w stanie przeczytać wszystko. Ja nie posiadłem tej umiejętności.

    Dlatego – i tu zdradzę ci swój największy sekret – nie czytam tej sieczki opakowanej w okładki. Nie czytam ale to nie przeszkadza mi pisac o tym, czego nie czytam. Mało tego – piszę tak, jakbym nie tylko przeczytał ale dogłębnie przestudiował. Co oczywiście jest nieprawdą. Innymi słowy: blaga. Ale wiesz co jest najlepsze, co jest najśmieszniejsze w tym wszystkim? nie to, że ja nie czytam tego, o czym piszę. Nie, to jeszcze ujdzie. W końcu jest to dzisiaj umiejętnośc pospolita. Ale najzabawniejsze jest to, że takie płaskodupskie i płaskomózgie istototy jak ty się zachwycają albo oburzają tym, co wypisuję. Tak, to mnie najbardziej bawi. Bawię się tym jak małe dziecko zielonymi gąsienicami, które nabija na tępe patyki.

  23. fretka:

    widzi Pa,n Panie Marku, ten blog czytają tylko płaskodupskie i płaskomózgie istoty, w końcu podobna istota go tworzy :)

  24. marek trojanowski:

    dobra, jesteś, bez kitu – dobra. nie ma co.

  25. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    hula, pastisz upstrzony nabzdyczonymi słowami studentki/studenta?
    Dobra napiszę: mężczyzna opisany w Jego portrecie to flegmatyczny ciapciak. Żal mi go, dlatego krzywym okiem łypnęłam na Samanthę.

  26. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    haiku zmodernizowane? proszę bardzo, Samantha nie ma problemu z przybliżaniem czytelnikowi przyrody. Według mnie w poprzednim życiu była szalonym botanikiem.

    „kwitnący biało powój
    miodowe godziny
    wieczne wietrzne dni”

    wiersz o małżeństwie po grób za wszelką cenę.
    Powój to symbol straconych nadziei , miodowe lata zostały ściśnięte w godziny, czyli serial krótko odcinkowy z podtekstem: nie do śmiechu i na koniec ostatni gwóźdź do trumny: efekty wesela przetrwają wieczność i nie ma co liczyć na spokój.

  27. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Marek, a kto chwalił na tym blogu poezję Mirki Szychowiak hę?

  28. marek trojanowski:

    ja.

    pamiętaj jednak iza, że reguła wówczas jest regułą, kiedy istnieje przynajmniej jeden wyjątek.

    a propos, czy zauwazyłaś jakie te kobiety są durne w reklamie Gingers’a?

    jest taka oto scenka: panowie i panie na pikniku, popiją piwo Gingers – o smaku imbirowym. W miedzyczasie pogrywają sobie w gierkę: zgaduj zgadula. Rzucają hasła:
    – jest zimne!
    – hmmm, nie wiem…zimne? – próbuje zgadnąć pierwsza.
    – jest zimne o smaku imbirowym!
    – zimne? o smaku imbirowym? co to może być? – zastanawia się druga
    – jest zimne o smaku imbirowym i w zielonej butelce!

    wszystkie kobiety się zastanawiają. Zapada chwila milczenia, którą przerwywa podpowiedź mężczyzny:

    – Dziewczyny, jesteście bardzo blisko – to mówiąc nalewa wszystkim do kufla zimnego Gingers’a o smaku imbirowym z zielonej butelki. Ale dziewczyny dalej milczą. Milczą i myślą. I prawdopodobnie ta reklamówka trwałaby jeszcze kilka dobrych godzin, gdyby kobiety pozostawiono same sobie, ale zdaje się, że jakiś chłopak z planu filmowego podszepnął:
    – Gingers

    I wszystkie panie wykrzykneły:

    – To gingers! hahahahahaha

  29. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    a panowie w reklamie nie mrugali przypadkiem okiem do telewidzów?
    zielone i zimne to Heineken.
    Nie piję piwa, a wiem.
    A może kommpania piwowarska tnie koszty w kryzysie i dlatego postanowiła reklamować dwa gatunki w jednym. Panie i tak wolą napić się kawy latte machiato.

  30. po morzu burza hula:

    jaja sobie robisz z małżeństwa.

  31. po morzu burza hula:

    podczas wietrznych dni wywiewane są wspomnienia. nie uważasz,że o to chodziło autorce.

  32. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    „To jest piosenka o rozstaniu”

    „kino park magnolia przed kawiarnią
    witają nas a my je żegnamy
    kreski gnicia łamią sztywne płatki
    odchodzimy razem – w przeciwne strony”

    w zakończeniu wiersza ukrył się potencjalny przebój lata :

    „odchodzimy razem – w przeciwne strony
    i znów już nigdy mnie nie zobaczysz
    i znów już nigdy ciebie nie zobaczę
    i już nigdy nie rozstaniemy się – znów!”

    hula, Samantha Kitsch w piosence o rozstaniu przedstawiła swój punkt widzenia na związki.
    Czy można się rozstać, kiedy pozostają wspomnienia?
    Nie ma mowy o porządnym przeciągu i ich wywianiu ze swojego życia. Jesteśmy naznaczeni swoimi związkami.

    Małżeństwo przestało być instytucją ekonomiczną, dlatego przeszło do kategorii idei, które rzadko się spełniają, ale i tak jest czymś bardziej trwałym dla mnie niż konkubinat, bo ma w sobie wzajemne zobowiązanie dwóch osób.
    ps
    ciekawe jaki Samantha ma głos, czy niski, ciepły, czy dziewczęcy, wysoki, wyobraziłam sobie jak gra, ale jak śpiewa, jeszcze nie potrafię.

  33. marek trojanowski:

    a co jeżeli po morzu ma rację i „Samantha Kitsch” to pseudonim artystyczny męża Prezesówny Radczyńskiej-Misiurewicz? Przecież Prezes zarządu Panda Security Pan Misiurewicz może należeć do tej klasy polskich biznesmenów, którzy oprócz dóbr materialnych cenią sobie w zyciu dobra duchowe. Jedni bogacze kolekcjonują średniowieczne inkunabuły, inni stare mapy. dlaczego Prezes Panda Security nie miałby w sekrecie przed światem, przed kolegami z zarządu, przed akcjonariuszami, przed konkurencją biznesową być poetą ukrywającym się pod pseudonimem „Samantha Kitsch” (bo że jest to pseudonim, co do tego nie mamy żadnych wątpliwości)

    Albo inna opcja – Prezez Misiurewicz od dawien dawna ujawniał swoje poetyckie zamiłowania. jeszcze na studiach należał do kółka miłośników wierszy. wówczas to poznał swoją małżonkę, która także rymowała. ale jak to w związkach bywa – on poświęcił się dla niej, został mężem zarabiającym pieniądze, by żona mogła być poetką, by mogła prezesować fundacji literatury w internecie, której głównym sponsorem jest Panda Security – czyli mąż. Czy zauważyłaś kiedyś, by Prezes Radczyńska publikowała na nieszufladzie lub gdziekolwiek ogłoszenia w stylu: przekaż 1% podatku…?

    nie. a dlaczego tego nie robi? jak uważasz iza?

    wracając do sprawy: Prezes poświęcił duchowe ambicje dla innego prezesa – czy to nie jest romantyczne? w tym okrutnym świecie zysków i strat, w tej pogoni za pieniądzem mamy do czynienia z pierwszym historycznym poświęceniem w świecie prezesów. Bajka!
    ale pani prezes wie, że weny nie można stłamsić. dlatego pozwala mężowi pisac po nocach. ten tworzy swoje dzieła jako Samantha Kitsch. I objawia je światu. To też romantyczne. Mało tego, Pani Prezes organizuje na nieszufladzie konkurs „na kitsch” roku oddając tym hołd głównemu sponsorowi.

  34. marek trojanowski:

    wracając do książek – to równie dobrze zapamiętałem swoją przygodę z drugą książką.

    to było w połowie lat osiemdziesiątych – jakiś piątek.. niania – Pani Grażyna – miała iść ze mną na spacer po lekcji.
    Od kiedy pamiętam w naszym domu zawsze była niania – Pani Grażyna. w prawdzie rodzice dużo pracowali ale nie byli aż tak zapracowani by nie mieć czasu dla swojego jedynego syna. Posiadanie opiekunki do dziecka było w czasach PRL-u pewnym erzacem arystokratyzmu.

    Ojciec przy śniadaniu w niedziele zawsze karcił mnie, kiedy źle odstawiałem porcelanową filiżankę z rodzinnego serwisu Altwassera. Za każde „brzdęknięcię” porcelany musiałem przeczytać 30 stron „Kritik der reinen Vernunft” Kanta w oryginale. Zresztą bardzo szybko nauczyłem się języka niemieckiego. Rodzice dbali o to, by pan Pffeizer dobrze wyszkolił ich czteroletniego syna. Dobrze pamiętam podwieczorki, na których pojawiali się bogaci wujowie i ich wytworne żony. dyskusje na tematy polityczno-gospodarcze od czasu do czasu były przerywane przez ciotkę Anielę – najbardziej szaloną ale też najbardziej przez nas lubianą, która była na tyle bogata, że mogła każdemu powiedzieć prosto w oczy co o nim myśli. Trzeba podkreślić, że ciotka Aniela nader często korzystała z uprawnienia, które wynikało z jej bogactwa. Nikt nie protestował, gdy skrzeczacym głosem przerywała dyskusję i wskazując na mnie palcem mówiła:

    – Nudziarze, nudziarze! Przyszłość i tak należy do tego malca. Mareczku, powiedz jakiś ładny wierszyk.

    ciotce się nie odmawiało. nikt nie odmawiał, każdy liczył na jakiś udział w spadku starej Anieli. Ciotka dużo palia. Kopciła jak smok i z roku na rok jej głos stawał się coraz bardziej skrzeczący. Nie potrzeba było dużej siły wyobraźni by przedstawić sobie czarnego raka, pożywiającego się nikotynową smołą trawiącego jej krtań. Ale ja nie myślałem o jej majątku. Spełniałem jej zachcianki, bo z całego podwieczorkowego towarzystwa najbardziej ją lubiłem. W szczególności jej różowe kapelusze z szerokim rondem, upstrzone piórami, drogimi broszami i innymi dziwnymi ozdobami, którymi zawsze lubiłem się bawić na co ona mi pozwalała. Chociaż nigdy nie pozwoliła ojcu dotknąć tej części swojej garderoby, uważając że jest on zbyt niedelikatny.

    Poproszony zatem przez ciotkę wychodziłem na środek salonu. Stawałem na biedermeierowskiej pufce, którą podsuwał zwykle jeden z wujów, odchrząkiwałem głośno zasłaniając usta białą chusteczką (uważałem, że zawsze należy odchrząknąć przed recytacją. Podejrzałem to od prawdziwych poetów, którzy czasami byli zapraszani do nas z okazji święta Konstytucji Majowej. Płacono im za recytację wierszy patriotycznych.) i zaczynałem:

    Ich weiß nicht, was soll es bedeuten,
    Daß ich so traurig bin,
    Ein Märchen aus uralten Zeiten,
    Das kommt mir nicht aus dem Sinn.
    Die Luft ist kühl und es dunkelt,
    Und ruhig fließt der Rhein;
    Der Gipfel des Berges funkelt,
    Im Abendsonnenschein.

    Zaczynając:

    „Die schönste Jungfrau sitzet
    Dort oben wunderbar…”

    ciotka Aniela przerywała mi gromkimi oklaskami. Wołając „Brawo! Brawo!” otwierała swoją staromodną torebkę plecioną z cienkiich srebrnych drucików, z której wyjmowała żółtą monetę. zawsze jedną. Jako dziecko nie miałem pojęcia, co to za pieniądze. Wiedziałem tylko, że zagraniczne. Długo później rodzice dali mi pudełko wypełnione złotymi carskimi rublami – pięciorublówkami z 1899 roku.

    Wracając do niani.
    Pani Grażyna była bardzo ładna. Zawsze nienagannie ubrana, o nienagannych manierach. Zresztą posiadała bardzo dobre referencje i wykształcenie. Ile guwernantek w tamtych czasach mogło pochwalić się dyplomem London School of Econimics?
    Pamiętam też jej zapach perfum. delikatny ale bardzo wyrazisty. W każdy piątek przez całe kwadranse miałem okazję z bliska rozkoszować się tym aromatem, zmieszanym z zapachem jej skóry oraz delikatnych płynów do płukania, w których prała swoją garderobę. Zapamiętałem szczególnie nasze spotkania, tuż po naukach z literatury i filozofii niemieckiej, które odbierałem od pana Pffeizera w piątki o 10.30. Kiedy nauczyciel odchodził guwernantka miała za zadanie zadbać o to, bym wyszedł na spacer. Przychodziła po mnie. Podawała mi książkę z czarno-białymi obrazkami i zaczynała opwiadać różne historyjki. Snując swoje opowieści przerwacałą strony książki, na każdej był inny obrazek. kontur pana zmalowany na czarno i pani na biało. tak to zapamiętałem. w tym, co robiła Pani Grażyna nie byłoby nic dziwnego gdyby nie to, że bawiła się przy tym moim siusiakiem. Na poczatku bałem się. Bałem się, bo uważałem, że coś się ze mną dzieje, że się zmieniam kiedy doświadczałem pierwszego uczucia wzwodu. Pani Grazyna wówczas mnie gładziła po głowie i uspokajała szeptem: „Nie bój się synku, nie bój.”

    Ostatnie moje spotkanie z guwernantką miało miejsce 11. maja 1983 roku.

    Tuż po nauce niemieckiego Pani Grażyna jak zwykle przyszła do mnie do pokoju. Jak zwykle miała ze sobą książkę w czerwonej, kartonowej okładce. Usmiechałem się do niej. wiedziałem, co mnie czeka. Nie spodziewałem się niczego niezwykłego. Miało być dziwnie i przyjemnie. Jednak tym razem stało się coś innego. Pani Grażyna zrobiła coś, co mnie przeraziło. Wzięła mojego siusiaka do ust. Zerwałem się na równe nogi i wrzeszcząc z całych sił:
    – Tato, tato na pomoc! Niania chce zjeść mojego siusiaka!
    wybiegłem z pokoju.

    Już nigdy więcej nie spotkałem Pani Grażyny. Podobno wyjechała za granicę, co nie byłoby dziwne. Z jej umiejętnościami, referencjami i wykształceniem znajdzie pracę wszędzie. O całym zdarzeniu przypomina mi książka w czerwonej okładce, którą zostawiła u nas w domu. Do tej pory trzymam ją w bibliotece. To „Sztuka Kochania” Wisłockiej.

  35. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Marku, Samantha Kitsch wspomina o muzie Idioktoni(ii?), która wabi i uzależnia od siebie narratorkę aż do takiego stopnia:

    „uparłaś się więc będzie długo
    jeść ci z ręki Idioktonio”

    A czy ten opis pasuje do Justyny Radczyńskiej?:

    „wciąż przed nim na wrotkach
    żonglując pomarańczami
    jego muza Idioktonia
    warkoczyk kusa spódniczka
    przekładanka tyłem –
    piruet –
    samba –

    podciąga różowe rajstopy”

    Marku, pomimo wyobraźni ukształtowanej przez dzieła fantasy, nie potrafię sobie stworzyć wizji dziewczęcej, beztroskiej Justyny Radczyńskiej w różowych rajstopach.

  36. marek trojanowski:

    a ja owszem. oczami wyobraźni widzę jak Pani Prezes po wygranej walce z nowotworem z radości tak skacze, że obija głową podwieszany sufit z regipsu. Jak się raduje, jak pląsa. Zwróć uwagę na podobieństwo między „idioktonia” a mastektomia.

    Uważam, że Samantha Kitsch chciała złożyć hołd Pani Prezes i jej walce z najróżniejszymi nowotworami. Znając jej zamiłowanie do eksperymentów lingwistycznych poetka Kitsch użyła w tekście słowa „Idioktonia” w przekonaniu, że neolingwistyczny zmysł Wielce Szanownej Adresatki, bezbłędnie doprowadzi ją do rzeczownika „mastektomia” i pozwoli kolejny raz nacieszyć się zwycięstwem.

  37. marek trojanowski:

    chcesz wiedzieć jak było z trzecią książką?

    jedną z nielicznych atrakcji wsi, w której spędzałem wakacje byłe bibliotekarka. dzieciaki, z którymi chodziłem grać w piłkę – chłopaki o dwa, trzy lata starsi – opowiadali o niej niezwykłe rzeczy. zawsze wsłuchiwałem się w te opowieści w milczniu i w absolutnym skupieniu, by nie uronić ani słowa, by nie przeoczyć żadnego opisu, najmniejszego fragementu opowieści. A wszystkie one były podobne: bibliotekarka miała być niedorozwiniętą półczarownicą, półkobietą. Pozwala się wykorzystywać wszystkim i zawsze, o każdej porze dnia. Ale pod żadnym pozorem nie można się do niej zbliżać w nocy. Cała wieś znała historię o niejakim kłusowniku Zawadzkim, który nie wierzył w przesądy. Po solidnej dożynkowej popijawie miał się założyć z kolegami, że spędzi noc u bibliotekarki. Mimo ostrzeżeń poszedł i niegdy nie wrócił. Ktoś chciał go nawet powstrzymać, ale Zawadzki był nieludzko silny – skończyło się połamanym nosem. Ludzie opowiadali o tym jak Zawadzki siekierą powalił wielką lochę, która wyskoczyła na niego kiedy ten dobierał się do warchlaka, który wpadł we wnyki. Locha rozdarła mu szablami udo ale już po drugim uderzeniu miała wyzionąć ducha. Opowieść ta wydaje się być wiarygodna. Potwierdzał to wterynarz Jezierski, który zakładał siedemnaście szwów na ranę Zawadzkiemu. Gdyby nie on pewnie ludzie nie uwierzyliby w opowieść o szarżującym dziku, który ginie od obucha a Zawadzki wykrwawiłby się. Z pogotowiem to jeszcze dziś bywa różnie na wsi.
    Ale do rzeczy.
    Zabawy chłopców na wsi prędzej czy później kończą się jakimś eksperymentem z alkoholem, którego na polskiej wsi nigdy nie brakowało, nie brakuje i nigdy nie zabraknie. Mój kuzyn Krzysiek – wyrośnięty jak na swój wiek, któremu jako pierwszemu wyrosły wąsy i który jako pierwszy zaczął się bez wiedzy ojca golić. opowiadał, że jak się często wąsy goli, to one szybciej rosną – każdego popołudnia przynosił butelkę po mleku do połowy wypełnioną mleczną substancją o silnym zapachu drożdży. Kuzyn wywodził się z rodziny o głębokich tradycjach bimbrowniczych. Dzisiaj wiem, że to coś, co piliśmy i po czym wszyscy głupieli a ja sam nie tylko głupiałem ale połowę dnia następnego spędzałem w wychodku walćząc z rozwolnieniem – to półprodukt w domowej produkcji bimbru.
    Pewnego razu Krzysiek przyniósł więcej. Zamiast z butelką pojawił się z dużą, trzylitrową emaliowaną kanką na mleko, w której przyniósł więcej zacieru niż zwykle. Wypiliśmy wszystko. Piliśmy po równo. Demokracja w piciu na wsi ma jeden cel: nie chodzi o to, żeby wszyscy dostali po równo. Demokracja służy eliminacji najsłabszych osobników.Ten, który odpadł jako pierwszy był uznawany za gorszego wśród tych, którzy pili po równo. Ten zaś, który wytrzymał najdłużej, wypił najwięcej – ten stawał się nieformalnym przywódcą. Był dla nas autorytetem.

    Nie wiem jak to się stało i kto wpadł na ten pomysł. Ideę, by wybrać się do biblioteki wszyscy przyjęli z entuzjazmem.

    starałem się skoncentrować na treści książki, byle nie widzieć. czytałem na głos, żeby nie słyszeć. ale mimo starań wszystko widziałem i słyszałem. widziałem jak moi koledzy po kolei gwałcą bibliotekarkę. ona leżała w swojej długiej czarnej spódnicy, która teraz była podwinięta. wszyscy się dobrze bawili, śmiali. ponaglali. widziałem jak stoją nad nią z opuszczonymi spodniami. wszyscy półnago. nie wstydząc się siebie nawzajem komentowali wielkość swoich penisów. a bibliotekarka leżała i tylko od czasu do czasu stęknęła.
    nie chciałem na to patrzeć. czytałem. Krzysiek zapraszał mnie jak do wspólnej konsumpcji porcji frytek. mówił: „no chodź, nie peniaj. nikt się nie dowie. tu wszyscy przychodzą”. pamiętam, że odpowiedziałem mu, że nie mogę, bo nie mam czasu, gdyż właśnie przypomniałem sobie, że muszę przeczytać książkę „Pana Tadeusza” – lekturę szkolną. Krzysiek oczywiście mnie wyśmiał i wrócił do półnagich kolegów. Widziałem jak opuszcza spodnie i jak klęka przy niej, obrcając ją na brzuch. Widziałem dokładnie, jak kładzie się na niej i jak poruszają się jego biodra. Wiedziałem, że nie żartuje.
    Bibliotekarka nie stawiała żadnego oporu. była jakby nieżywa. nie widziałem jej twarzy, bo była zasłonięta włosami. długimi, brązowymi włosami. Oni się zmieniali. Przez kilkanaście minut w małej sali zastawionej drewnianymi regałami z ksiązkami owiniętymi starannie brązowym papierem pakowym. Każda książka starannie odkurzona, ułożona i skatalogowana. idealny porządek i proporcja. I ja, w tym centrum świata gwałconej bibliotekarki między regałami z ksiązkami na literę T i Z. siedziałem i podglądałem przez szpary jak gwałci się kobietę.
    Pamiętam, że byłem bardzo podniecony widokiem. Masturbowałem się kilka razy pod rząd. Ale bałem się w tym uczestniczyć. Nie chodziło o strach przed gwałtem jako aktem ale o obnażenie się przy kolegach. Ich penisy wydawały mi się przynajmniej trzy- cztery razy większe niż mój. Bałem się kompromitacji. Udając, że czytam „Tomka w krainie kangurów” Szklarskiego masturbowałem się raz, drugi raz i trzeci. Ocierając spermę w szary papier obtarłem sobie naskórek. Na drugi dzień jak zobaczyłem czerwone podrażnienie myślałem, że to choroba weneryczna. Pamiętam, że bardzo się wystraszyłem.

  38. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Marku napiszę ci o Samanthie Kitsch w punktach (wszystkie informacje na podstawie przeczytanych wierszy) i zwrócę uwagę na podobieństwa do mnie, a nie do pani prezes nieszufli ha!

    1. Samantha mieszka w wieżowcu w stolicy, gdzieś koło metra, jest więc kobietą z dużego miasta wojewódzkiego, jak ja.

    2. lubi i ma zwierzęta w domu: Samantha kota, ja psa

    3. zna się na muzyce jak ja,

    4. umie tańczyć nie tylko piruety w takt rumby i samby, ja także

    4. jest wysportowana, biega codziennie, ja teraz wolę rower, ale wcześniej biegałam przełajowo, nawet dostawałam lokalne nagrody, zakładam, że lubi pływać jak ja, jednym słowem nie jest ofermą, czyli dziw na dziwem wśród poetek i poetów,

    5. lubi rozmawić sama ze sobą, ja także, jest większą introwertyczką niż ja, ale na pewno przyjemnie byłoby z nią wspólnie pomilczeć posłuchać muzyki, (to bardzo duży komplement)

    6. znienacka przeskakuje z tematu na temat, jak ja, mitologię zna na wyrywki, l założyłam, że lubi historię

    7. chodzi po górach, w tym wypadku sądzę, że robi to znacznie częściej niż ja, bo ja teraz tylko raz w roku, przez tydzień, dziesięć dni.
    Mogłyśmy się spotkać na szlaku. Informacja o górach zdecydowała o kolegowaniu.

    8. Na pewno skończyła przynajmniej trzy dychy, jak ja.
    Dlatego nie histeryzuje na temat śmierci, nie przedstawia jej groteskowo jak młodzi poeci.
    Pisze, że może popełni samobójstwo, aby przed nią uciec, czyli chce decydować sama o swoim życiu do końca, jak ja.

    9. Lubi ludzi, podobnie jak, ja, ale sama wybiera znajomych, nie jest typem koleżanki łaty do poklepywania na zlotach poetyckich, zachowuje uprzejmy dystans, jak ja.

    10. Jest bardzo sympatyczna, ma poczucie humoru, nie jest wulgarystką pisemną.
    Czuję podświadomie, że ma wytworne maniery. Samantha pisze wiersze, ja je czytam.
    Dlatego przy tylu podobieństwach, nasze kolegowanie to naturalna konsekwencja.

    Marku, udowodniłam w punktach, że się mylisz.

  39. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Wracając do wydarzeń w bibliotece, czy mam rozumieć, że po przeczytaniu Pana Tadeusza i podglądactwie połączonym z masturbacją, postanowiłeś zostać szkolnym kujonem, aby zdobyć poważanie wśród kolegów hm?

  40. marek trojanowski:

    iza, najpierw w sprawie Samanthy:

    – uważam, że pominełaś jeden aspekt: otóż Samantha Kitsch na pewno ma niewidzialnego przyjaciela.

    Kategoria niewidzialnego przyjaciela w literaturze jest odpowiednikiem kategorii pierwszego poruszyciela w filozofii. Pisania można się nauczyć. Możesz osiągnąć perfekcję w sztucę pisania podań sądowych, życiorysów, podań o pracę itp. Ale jeżeli nie masz swojego niewidzialnego przyjaciela, to możesz zapomnieć o pisaniu literatury. Możesz poudawać, że jesteś literatem, stosując różne sztuczki – mozesz się przebierać jak Dehnel na przykład. Ale jezeli nie masz tej drugiej, niewidzialnej istoty w sobie a jednocześnie posiadasz jakąś monstrualną ambicję bycia literatem, to skończysz przy biurku w mękach i cierpieniu. Bo zamiast radości twórczej każdego dnia, kiedy siądziesz do pisania będziesz odczuwała czeladniczą mordęgę, będziesz się męczyła jak robotnik, który godzinami stara się wymyślić ciekawy motyw, zdanie itp.,

    a teraz o moich lekturach i przygodach czytelniczych:

    jak widzisz drogi, które prowadziły do tego miejsca, w którym się obecnie znajduje były usiane kamieniami. o płatkach róż tylko czytałem w czwartej książce. O tym ci dzisiaj napiszę.

    Teraz idę na spacer. Mamy fatalną pogode w Pogorzelicy, ale za to Bałtyk piękny. Sinozielony, wzburzony, sztormowy. Piekny. I nikoogo oprócz nas na plazy.

  41. po morzu burza hula:

    problem z niewidzialnym przyjacielem masz zaznaczony w sztuce „Mein Freund Harvey”.

  42. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Marku, to by tłumaczyło moje wrażenie, że Samantha Kitsch to postać złożona z kilku osób. Teraz znalazłam odpowiedź: wiersze pisze autorka i jej niewidzialny przyjaciel/ przyjaciółka.

    Marku zanurzyłeś nogi do kostek w morzu, a potem spacerowałeś po plaży bosymi stopami, aż zrobiła się na nich skorupa błota?

    „Nigdy nie byłem na pustyni”

    płynąć kraulem przez pustynię
    – delfinem motylkiem
    sięgając po napiętą niewidzialną nitkę
    gdy stopy grzęzną w piachu
    plączą się w kłębach wodorostów

    na łyżwach po zamarzłych tarasach płaskowyżu
    mijając zygzaki tęcz łuki błyskawic
    po kręcącej się kuli – kreślącej elipsę
    wokół innej kuli całej z ognia

    zarzucić kotwicę i wspiąć się po linie
    potem na grani – jak zawsze na grzbiecie fali
    iść między śniegiem a niebem
    ciągnąć na sznurku latawiec sanek”

    Dla Samanthy wszystko łączy się: pustynia z morzem, z górami. Zwróć uwagę, że moja koleżanka konsekwentne nie stawia znaków interpunkcyjnych. Czytelnikowi zostawia swobodę oddechu i decyzję, w którym miejscu ma zrobić w ciągu słów przerwę.

  43. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    hula, ale w tej sztuce pojawia się w tle oddział psychiatryczny, bo czy można głośno rozmawiać z samym sobą lub z niewidzialnym człowiekiem i uważać się za normalną osobę bez defektów psychicznych?
    Tylko w komediach wszystko kończy się dobrze po przymusowym zażywaniu psychotropów i Harvey może wrócić.

  44. po morzu burza hula:

    Lot nad kukułczym gniazdem z siostrą Mildred to żadna alternatywa.

  45. po morzu burza hula:

    Iza proponuję pójść tym tropem: Samantha Kitsch jako męski odpowiednik depresyjnej Sylvi Plath. Spróbuj porównać, lubisz karkołomne wyzwania.

  46. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    w momencie gdy wspomniałeś o małżeństwie amerykańskich poetów, otworzyła się w mojej głowie szufladka z napisem alter ego. Na pewno o tym jeszcze napiszę. Zastanawiam się też czy nie napisać o tomiku „Helena” tekstu recenzenckiego ze słowami : linearny, symbolizm, poezja konfesyjna, eschatologiczne niepokoje, metafizyczna strona bytu itd., aby nadać mu modny obecnie sznyt wypowiedzi krytycznej i popisać się erudycją z kosmosu.
    Wszystko dla mojej nowej koleżanki (ale nie dzisiaj).

  47. po morzu burza hula:

    ściąga dla krytyków?:)))))))

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?