pan bóg

2 października, 2007 by

Oto on! Oto dobry bóg, który głodnych nakarmi a spragnionych napoi.

pan-bog2.jpg

– Śpieszysz się gdzieś?
– Nie odpowiedziałem
– To napij się ze mną to powiedziawszy wyciągnął ze swojej starej, podróżnej torby plastykową butelkę z nalewką.

Kiedy zapytałem go o jego historię powiedział tylko kilka ogólników: że nie płacił, że eksmisja, że teraz żyje gdziekolwiek, że pije tylko gdy ma chandrę i to przeważnie wieczorami. Opowiadał, że potrafi jedną butelkę nosić przez cały dzień aż do wieczora.
Sprzedaje puszki, miedź i co się tam jeszcze trafi.
– Trzeba z czegoś żyć, bo przecież bóg mi manny nie ześle z nieba podsumował.

Cały czas rozglądał się niepewnie. Pytam:
– Boisz się czegoś?
– Policjanci tu chodzą i jak złapią, że ktoś pije, to robią kłopoty odpowiada i odkręca butelkę.

Boi się zbudzić to apatyczne miasto, które budzi się tylko w tedy i tylko po to, by uciszyć tych wszystkich, którzy je budzą.

Nalewa do białego kubka i mnie częstuje.
– Nie, naprawdę dziękuję odmawiam. Wypija go do dna, odkłada kubek i zakręca butelkę. Cały zestaw chowa z powrotem do torby. Milczy on, milczę i ja.

Oto on! Oto dobry bóg. Jako pielgrzym, który właśnie odpoczywa. Siwa broda taka freskowa, z kaplicy sykstyńskiej. Włosy zaczesane do tyłu. Odziany w starą kapotę łachman. Średniowieczne sakrum nędzy, świadomego żebractwa. Tyle w nim łagodności, tyle mądrości i czułości. Nawet w spuchniętych i brudnych dłoniach, które zaciska w pięści nie ma nic z agresji.

pan-bog.jpg

Otwiera po raz drugi torbę. Grzebie w niej krótką chwilę i wyjmuje białe zawiniątko. Odwija papier i wyjmuje kaszankę.
– Świeża mówi dzisiaj kupiłem.
– Chcesz? pyta.
-Nie.
Łamie ją na pół. Jedną połowę zawija z powrotem w biały papier i chowa do torby. Je sam. On je a ja siedzę z boku. Milczymy.

Poznałem go piętnaście minut temu.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

człowiek sokratejski

25 września, 2007 by

Oto on! Oto człowiek sokratejski.
sokartes.jpg

Obserwujący. W samym środku miasta, w samym środku dnia. Jednak sam. Jest całkowicie nongratejski wśród teraźniejszych ludzi, dla których istnieje tylko czas przyszły. Z bagażem wspomnień i doświadczeń, z prawie przeżytym życiem dokładnie wysysa każdą sekundę teraźniejszości z wrażeń. Ta niewielka ilość czasu przyszłego to, co jest codziennością ludzi teraźniejszych, jest dla niego z wolna sączoną cykutą. Małymi dawkami, łyk po łyku. Byle nie na raz, byle nie zamknąć oczu zbyt wcześnie. Żeby zdążyć jeszcze pożyć.

W twarz wtarta historia indywidualna. Może ciekawa, może zwykła. Na twarzy widać jednak dumę, pewną mądrość i brak pokory. Jedna twarz przeciwko wszystkim przeciwko panu w garniturze z laptopem w ręku; przeciwko pani w nienagannie wyprasowanej garsonce ze skórzaną, lakierowaną aktówką na ramieniu przeciwko tym wszystkim, którzy naprędce zmierzają tylko do przodu, bez chwili na refleksję. On ich widzi. Ma teraz czas by obserwować. Tylko ma go za mało.

Po jego prawej stronie tłum, po lewej także. Tłum idzie w swoim kierunku byle naprzód, byle nie zauważać zdarzeń minionych. Jest tylko teraz i to, co będzie jako utopia: ma być lepiej! On pośrodku całkowicie zatrzymany: constans życia.
sokrates2.jpg

Autofocus go ignoruje ostrość: pani z telefonem komórkowym, pani w biegu.

Czy był taki sam jak ci ludzie? Nie wiem. Ale jedno jest pewne, na starość każdy ma czas by choćby na kilka chwil stać się człowiekiem, by stać się człowiekiem sokratejskim, całkowicie nongratejskim wśród teraźniejszych ludzi.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

człowiek rodinowski

21 września, 2007 by

Ot on! Oto myśliciel zielonogórski!
mysliciel-1.jpg

Mikrokosmos refleksji: cały świat w sobie.
Podobnie jak brat jego człowiek jądrowy i on jest znikomy. Niewidoczny nawet gdy myśli o rzeczach najważniejszych: o tym, co się stanie za sekundę, za minutę, za godzinę.
Rodinowska postać, jednak lepsza niż brązowa statua, bo żywa chcę żeby oddychał.
Żyje bez polityki, bez nikogo ale jednak go widzę. On ma skrzydła. Białe skrzydła, które go strzegą, które dodają mu każdego dnia sił do życia. Żyje z dnia na dzień, każda milisekunda to dla niego wieczność, a wieczność to milisekunda – żyje bez czasu, poza nim: jest wieczny.

O czym myśli?

mysliciel-2.jpg

Czy myśli o sobie, o życiu? Czy może myśli o wszystkim?
Jest myślicielem uniwersalnym. Spełnieniem odwiecznych pragnień wszystkich filozofów. Oddalony od świata, by uzyskać konieczny dystans już nawet na niego nie patrzy. Zamknął się w swojej ślimaczej skorupie, stając się solipsystycznym epicentrum, które tylko myśli. Bez krztyny życia, w bezruchu w fosyllicznej pozie, która czytelna staje się dopiero poprzez odniesienie do kontekstu kulturowego: do rodinowskigo konstruktu.

Jak jego brat człowiek jądrowy i on ma w sobie coś z bricoleura. Plastykowa reklamówka, ze wszystkim, co mu potrzebne, ze wszystkim, co podręczne i poręczne jest wszystkim, co ma. Jest jego skarbem, który zazdrośnie strzeże. To jego jedyny łącznik z tym, co rzeczywiste, z tym, co dookoła. Komplet rzeczy, który pochodzi ze obojętnego dla niego świata rzeczy, a który należy tylko do niego: jest jego własnością. Torba ze sztucznego tworzywa wkomponowana w zamyśloną sylwetkę: heglowska dialektyka Ja i nie-Ja, przy czym właśnie owo nie-Ja najlepiej określa jego, jako Ja. To bowiem, co w reklamówce najlepiej pozwala określić jego samego, jego miejsce w świecie, jego status.

Ma ranę na głowie, którą opatrzył brudnym opatrunkiem. Ja to widzę, ja go widzę jednak nic o nim nie wiem.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

Człowiek jądrowy

20 września, 2007 by

W każdym człowieku jest jakaś tajemnica. Nie chodzi tu o naiwny sekret stworzenia, czy misterium śmierci. Tajemnica tkwi w samym życiu, jako życiu. Każdy wybiera sobie swoje przeznaczenie, swoją własną drogę. Większość ma to szczęście, że żyje w świecie z ludźmi. Niektórzy, jak moi bohaterowie żyją sami wśród ludzi, w rzeczywistości rzeczy, jednak bez rzeczy i bez żadnego człowieka u swojego boku. Każdy z nich recytuje:

droga w lewo, droga w prawo
dokąd mnie prowadzisz drogo?

kroki dwa, kroki trzy
jestem sam, gdzie jesteś ty?

dzień po dniu, noc po nocy

jestem sam, tara ram, tara ram

Oto człowiek niezauważalny człowiek znikomy. Człowiek, który pojawia się tylko, gdy staje na mojej drodze, ze wszystkim, co ma.
Oto on:
pan-x2.jpg

Zawsze ubrany niechlujnie, zawsze śmierdzący, zawsze proszący. Jest w nim coś z dziada proszalnego z klasycznej dostojewszczyzny, jest w nim coś z tego, czego sam się boję: jest w nim samotność. Jest to bowiem człowiek jądrowy, który ma tylko swoje życie wewnętrzne, uwolniony od zewnętrznych zasad działania. Tak oddalony od świata, że ten go ignoruje, pozostawiając go samego na drodze. Jest jednak w nim także coś z bricoleura. W starych reklamówkach ma wszystko, czego potrzebuje. Całą swoja kolekcję rzeczy najcenniejsze. To ma zawsze pod ręką.
Kolejna przepaść: między firmowymi znakami reklamowymi, na torbach a nim samym. Cywilizacja, konsumpcja przeciw romantycznemu i tragicznemu odsocjalizowaniu. Dialektyka sein i sollen tego, co jest a tego jak powinno być.

Jak ma na imię? nie wiem. Kiedy się urodził? nie wiem. Czy ma gdzie mieszkać? tego też nie wiem. Nie wiem także, czy jest najedzony, czy głodny. Ale wiem, że za dwa papierosy zgodził się sfotografować.
Widziałem go w obiektywie. Oglądam go teraz na zdjęciu.
pan-x.jpg

Oczy smutne, oczy uciekające. Rezygnacja ale jednak jeszcze trochę wiary trochę nadziei, że świat się o niego upomni. Czyste przecież ubranie, zapięta bluza a pod nią koszulka z poprawnie ułożonym kołnierzykiem.
Jednak jest w nim tyle z oddalenia, tyle nierzeczywistości, która jako rzeczywistość przeraża, że zepchnięty został do sfery nieistnienia. Wszyscy się go boją. Ja jednak mam dla niego dużo czasu ja go widzę.

Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »

Feyerabend po polsku – czyli anything goes i wyjątkowa sytuacja polityczna

19 września, 2007 by

Nowe wybory, to nowa konstelacja sceny politycznej. Zmienią się akcenty władzy. Jedna partia straci swoje wpływy, inna zyska i być może będzie tak, że społeczeństwu zaoszczędzony zostanie obraz politycznego cyrku pt. koalicja egzotyczna”.

Obywatele, świadomi swoich preferencji politycznych, udadzą się do lokali wyborczych, zagłosują, wrócą do swoich domów i będą czekali na obwieszczenie Państwowej Komisji Wyborczej. Innymi słowy: stanie się tak, jak to się zwykle dzieje w normalnym porządku politycznym.

Przez normalny porządek polityczny, rozumiem taki stan, w którym decyzje polityczne mają charakter wysoce przewidywalny. Innymi słowy: zarówno eksperci jak i społeczeństwo nie są zaskakiwani decyzjami władzy. Po drugie: w normalnym porządku politycznym społeczeństwo identyfikuje się z władzą, w tym sensie, że udziela jej wsparcia, a każdy protest danej grupy społecznej manifestowany w strajkach jest uwzględniany przez rządzących i rozwiązywany. Po trzecie: w normalnym porządku politycznym, wszelki dyskurs polityczny prowadzony jest wg najwyższych standardów kultury języka. Po trzecie: w normalnym porządku politycznym nie istnieje wróg polityczny, ale opozycja polityczna. Pojęcie wroga zakłada konieczność walki, w której nie ma miejsca w sytuacji normalnej. Kategoria opozycji politycznej, w odróżnieniu od kategorii wroga, implikuje pojęcie sporu politycznego, w którym nie ma ofiar, ale osiąganie kompromisów w kwestii dobra publicznego. Po czwarte: w normalnej sytuacji politycznej rozwiązywane są normalne problemy o charakterze politycznym. To znaczy, dyskutuje się o kształcie budżetu, o kwestiach gospodarczych, społecznych, rezygnując jednocześnie z dyskusji o charakterze ideologicznym, gdyż owe nie mają wpływu na ulepszenie stanu faktycznego. Ostatnią i najważniejszą cechą, charakteryzującą normalny porządek polityczny, jest powszechne obowiązywanie norm prawnych, zwłaszcza przepisów ustawy zasadniczej. Gdy tak się nie dzieje, pojawia się tzw. sytuacja stanu wyjątkowego.

Zbliżające się nowe wybory wiążą się przynajmniej teoretycznie z wyłonieniem nowej jakości władzy – tak to przynajmniej się dzieje. I tu pojawia się pewna wątpliwość. Sytuacja, w której się one odbędą, oraz przyczyna ich szybszego rozpisania nie ma nic wspólnego z opisanym powyżej normalnym porządkiem politycznym.

Rząd braci Kaczyńskich ma jedną, ważną cechę: jest przewrotem kopernikańskim jeżeli chodzi o postrzeganie roli i zadań władzy w polskim systemie demokratycznym po roku 1989. Tylko najwięksi optymiści mogą mieć złudzenia, że obalenie tego rządu pozwoli powrócić do sytuacji np. rządów SLD, w której opinię publiczną szokowały ujawniane w spektaklu medialnym tajniki afery Rywina. Kiedy dziś sobie pomyślę, że tak bardzo bulwersowało mnie to, że za kilkanaście milionów dolarów ktoś chciał kupić ustawę sejmową, to ogarnia mnie śmiech. To, co wywołało mój najgłębszy wewnętrzny protest wówczas, dziś okazuje się zaledwie błahostką. Bracia Kaczyńscy w koalicji egzotycznej udowodnili, że nie tylko są w stanie przebić jakościowo rywinowską aferę, ale także pójść dalej wprowadzając całkowite zdziczenie w sferze polityki. Jeszcze przed wyborami wykończono Platformę Obywatelską tzw. dziadkiem z Wehrmachtu” i aferą bilbordową. Następnie wprowadzono chaos w środowiskach inteligencji ujawniając kolejnych agentów bezpieki z okresu PRL. Potem zabrano się za dziennikarzy. W międzyczasie opanowana została władza sądownicza. Kaczyńscy z premedytacją ignorowali wszelkie głosy niezadowolenia społecznego. Przeciwko pielęgniarkom wyprowadzono oddziały prewencji. Co się zaś tyczy dyskursu politycznego, to i tu pojawiła się nowa jakość. Kiedy wicemarszałek sejmu IV kadencji, Józef Zych, powiedział przy włączonym mikrofonie podczas posiedzenia plenarnego sejmu: Kurwa, stary, załatw to jakoś” było mu potem głupio. Zasłonił szybko dłonią mikrofon i rozglądał się, czy przypadkiem nikt tego nie usłyszał. Kaczyńscy opowiadając o wykształciuchach, chamach i warchołach starają się, by ich wszyscy słyszeli.

Gdy dzisiaj przypomnę sobie stenogram z nagrań, który był dowodem w aferze Rywina, to także się śmieję. W Polsce Kaczyńskich było już nawet nagranie wideo. Oto posłanka Samoobrony, zmienia się w legendarną Wandę, która chroni kraj przed kupczeniem stanowiskami w sejmie. Nagranie, o którym mowa emitowały wszystkie stacje telewizyjne, także niektóre Europejskie. Ale oczywiście, dla dobra koalicji, nic w tej sprawie nie zrobiono. Oczywiście nagrywają wszyscy, kto może i na czym może. W budynku sejmu prawdopodobnie filię otworzyła sieć Media Markt i sprzedaje dyktafony cyfrowe z mikrofonami kierunkowymi. Ziobro nagrywa Leppera, Lepper nagrywa piszczące panie w biurze poselskim, panie nagrywają sapiących panów posłów. Poseł nagrywa posła. Gudzowaty nagrywa Oleksego – na dodatek przy wódce (co za upadek polskiej kultury picia!). Mama nagrywa syna, syn brata, a brat tatę i babcię.

Dzisiejszej sceny politycznej pod banderą braci Kaczyńskich nie można z niczym porównać – to wyjątkowa sytuacja polityczna. Nieustannie dynamiczna i nieprzewidywalna. Jednocześnie niczym już nie zaskakuje. W wyjątkowym porządku politycznym działa zasada: anything goes, a ta wyklucza poza nawias polityki zasady: uczciwości, przyzwoitości itp., co każdy obserwator sceny politycznej zapewne zdążył zauważyć. To tak jak w cyrku: wiemy, że klown zrobi jakiś dowcipny numer – i to już nas nie zaskakuje. Jedyne, co robimy, to klaszczemy i się śmiejemy. Kaczyńscy udowodnili, że wszystko wolno a komentarze publicystów ograniczają się tylko do recenzji z kolejnych przedstawień i sztuczek.

Sytuacja wyjątkowego stanu politycznego ma to do siebie, że jest kusząca dla kolejnych ekip rządzących. To tak, jak gdyby ktoś odkrył, że nie istnieje piekło i można bezkarnie łamać przykazania dekalogu. Po co żyć uczciwie, skoro przy pomocy denuncjacji i innych sztuczek można tak łatwo osiągać zamierzone korzyści? Trudno oczekiwać od przyszłych składów sejmowych, od kolejnych rządów ascetycznego samoograniczenia – powrotu do sytuacji normalnej. Jak mawiał mistrz Joda ze Star Wars: ciemna strona mocy kusząca jest”, dlatego nikt nie powinien mieć złudzeń, że kolejne wybory coś zmienią. Poza tym, o czym należy mówić głośno, nowe wybory w sytuacji wyjątkowego stanu politycznego, są wyborami negatywnymi. To znaczy, obywatele nie głosują za” ale przeciw” kandydatowi i ugrupowaniu, które ów reprezentuje. Co to za wybór, w którym wybieram mniejsze zło? To tak, jakby skazańcowi kazano decydować: kula w łeb czy szubienica?

Wyjątkowa sytuacja polityczna skazuje społeczeństwo na bezdomność polityczną.

Kategoria: Bez kategorii | 2 komentarze »

Smentarz dla zwierzaków II

18 września, 2007 by

To był fatalny dzień. Nad małą miejscowością nieopodal Zielonej Góry zebrały się ciemne chmury. Siła wiatru zaczęła stopniowo narastać, by wreszcie zmienić się w nawałnicę huraganową. Nad cmentarzem niebo było jakby ciemniejsze, a huragan szalał bardziej zaciekle. Być może było to złudzenie. Na tym starym, poniemieckim cmentarzu, na którym znajdują się jeszcze dziewiętnastowieczne groby i pomniki, stoją stare drzewa. To może szum liści wzmagał subiektywne odczucie, że właśnie nad poświeconą ziemią zebrały się na raz mroczne żywioły. Na dodatek zaczęło padać chociaż słowo padać jest raczej eufemizmem w tej sytuacji. Lało jak z cebra. Deszcz pomieszany z gradem. Sam stałem zaś na zadaszonym tarasie i obserwowałem całe to, nietypowe o tej porze roku, zjawisko atmosferyczne.
– To jest dobra pogoda dla samobójców pomyślałem.
Kiedy boczna droga, ta która oddziela mój dom od cmentarza, zmieniła się w rzeczkę a następnie w rwący strumień i woda zaczęła wdzierać się na podwórko, żeby zapobiec zalaniu ubrałem kurtkę przeciwdeszczową, wziąłem łopatę i poszedłem wykopać rów, aby skierować wodę jak najdalej od płotu.
– Bohaterzy zawsze w filmach działają w pojedynkę i palą papierosa powiedziałem pod nosem. Nie to, żeby ktoś to usłyszał, ale żeby było ciekawiej. Zapaliłem papierosa i wyszedłem z łopatą na drogę. Nie napaliłem się zresztą długo, ponieważ fajka po trzecim machu rozpadła się w mokrych palcach.
– Ja pierdolę! Kurwa mać! zacytowałem Adasia Miauczyńskiego i zacząłem kopać rów.
Nagle za plecami usłyszałem jakiś łomot. To zawalił się fragment starego muru pruskiego, którym jest ogrodzona część cmentarza. Gruby na niemalże metr mur z kamieni, budowany za pomocą gliny, tynkowany zaprawą wapienną, po której zostały tylko resztki dzieło dawnych rzemieślników, po kilkuset latach niezmiennego trwania, teraz uległ pod naporem żywiołu.
– Ocieplenie klimatu, to faktycznie nie przelewki pomyślałem. Nigdy wcześniej nie widziałem takiej nawałnicy. Ów mur także nie, skoro doczekał do moich trzydziestych urodzin w całości i dopiero w 2007 r., padł. Oto prawdziwa ironia kilkusetletnie zabytki niszczeją, bo ludzie od kilkudziesięciu lat używają lodówek z freonem. Nowe przedmioty użytku zabijają stare, zazdrosne o swój status. Lodówek w przeciwieństwie do biedermaierowskich mebli z białej brzozy czy czereśni – nikt przecież nie kolekcjonuje. Z tego powodu te się mszczą.
Ale koniec tej teorii spisku rzeczy martwych przeciw rzeczom martwym. Finał jest taki: kawał muru się rozpadł. Co w tym przypadku powinno się stać? Oczywiście dalszy ciąg historii Smentarza dla zwierzaków powinien być taki:
– Miejscowy konserwator zabytków ocenia straty i wraz z architektem projektuje rekonstrukcję zabytkowego muru.
– Ogłoszony zostaje przetarg ze specyfikacją materiałową i wykonawczą.
– Środki na renowacje tego muru refundowane są w części przez Unię Europejską.
– Ktoś wygrywa przetarg, ten sam ktoś odbudowuje mur i tenże ktoś odbiera wynagrodzenie.
Innymi słowy: wszystko odbywa się tak, jak w małej miejscowości we wschodnich Niemczech, w Eilenburgu koło Lipska. Tam został zrekonstruowany mur całego cmentarza: eilenburg.JPG
eilenburg2.JPG
eilenburg3.JPG

Stało się jednak inaczej.

Któregoś dnia przyjechała gminna grupa interwencyjna. Załadowali kamienie na przyczepę i wywieźli je gdzieś. Minęło trochę czasu i ta sama grupa interwencyjna w składzie dwuosobowym znowu przyjechała. Założyli szalunek z dech na dziurę i zalali ją betonem.
Tak oto wygląda renowacja zabytków po polsku:
smentarz2.JPG
smentarz5.JPG
smentarz4.JPG

Jedyną zaletą tego rozwiązania jest to, że tej betonowej ściany nie zburzy żaden huragan, nie przebije pocisk artyleryjski, ani głowica balistyczna średniego zasięgu.

Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »

O pewnym wierszu z sieci (III)

17 września, 2007 by

Autor: grizli piurek

memento mori

przed rokiem napisałem:
„popatrz mgła ścieli liście
już grzeje jeż dziewuszkę
słodką jakby jeść kiście
winogron albo gruszkę”

dziś pod gęstwiną jeżyn
już nieżywy jeż leży
zgraja much znosi jaja
materia cuchnie, duch nie

nie wiem co mną porusza
jeża czy moja dusza

(publikacja: http://www.rynsztok.pl/index.php/warsztat/action/list/frmAThreadID/3364/)

Rozpowiadam wszędzie, gdzie tylko mogę, i przy każdej nadarzającej się po temu okazji, że w wierszach uwodzi mnie przede wszystkim treść, że wiersz ma do mnie mówić a nie gadać. Owo heideggerowskie rozróżnienie na Rede i Gerede zaprzęgam każdorazowo, jako kryterium, do lektury wszelkiej zwłaszcza, gdy zabieram się za czytanie poezji. Tak oczywiście wymagam od poezji! Wymagam najwięcej, bo chcę żeby do mnie mówiła, chcę zawsze z nią rozmawiać i nie nużyć się tą rozmową lub, co gorsze: nie być tylko jedną, monologiczną stroną tej potencjalnej rozmowy.
I właśnie oto kolejny wiersz wiersz z tych mówiących wiersz memento mori, napisany przez autora o pseudonimie grizli piurek. Po pierwszej lekturze uderzyła mnie niebywała prostota tekstu, pewna jego dziecięca naiwność, opis martwego jeża w jeżynie. To mnie zaintrygowało właśnie, gdyż takie dziecięce perspektywy, pozbawione kulturowej socjalizacji a co się z tym wiąże: odarte ze zbędnych poetyckich udziwnień, są moim zdaniem najciekawsze. Nie oznacza to jednak, że skłaniam się ku dadaistycznej papce, że przedmiotowy tekst taką papką jest. Przeciwnie. Autor wprowadza tu określoną perspektywę historyczną, która służy mu do finalnej rozprawy z tym, co określa się mianem istoty człowieka. Czas przeszły, zawarty w pierwszej strofie, to opis jeża sprzed roku. Ciekawy jest tu zabieg wprowadzenia owego horyzontu czasowego. Nie jest on naturalnym składnikiem tekstu. Podmiot liryczny jest w pierwszej strofie samym Autorem, który: przed rokiem napisał i tu cytat z wcześniejszego wiersza Autora: „popatrz mgła ścieli liście / już grzeje jeż dziewuszkę / słodką jakby jeść kiście / winogron albo gruszkę”. Dzięki temu prostemu i arcyciekawemu zabiegowi Autor osiągnął niezbędną dla wszelkich rozpraw o charakterze eschatologicznym (a ten tekst taką jest, na co wskazuje sam tytuł) perspektywę czasową: między początkiem a końcem, między tym co przeszłe, co teraźniejsze, a tym, co ostateczne.
Erotyczna, leśmianowska sielanka pierwszej strofy – opis czasu przeszłego kończy się właśnie w czasie teraźniejszym: dziś pod gęstwiną jeżyn / już nieżywy jeż leży.
W drugiej strofie wyraźny jest kartezjański dualizm psychofizyczny. Wyraziście, za pomocą turpistycznych środków wyrazu Autor przedstawia trupa jeża, toczonego przez robaki, nad którym krążą muchy zwabione fetorem rozkładającej się padliny. I w tym samym momencie, baudelaireowska padlina przeciwstawiona została temu, co jest spiritus movens, co jest vis animalis: anima. Rozkładająca się, cuchnąca materia przeciw duchowi, który nie cuchnie, nie rozkłada się. Ale gdzie tu ta eschatologia tytułowa? Otóż Autor już w drugiej strofie dokonuje rozrachunku ze śmiertelnością i tym, co nieśmiertelne, tym, co pozostanie po gnijącym ciele. Lecz największym osiągnięciem tekstu jest przesunięcie akcentu w rozprawie z duchowością w ostatnim dwuwersie: nie wiem co mną porusza / jeż czy moja dusza. W oryginalnym zapisie rzeczownik jeż występuje w dopełniaczu. Uważam albo przynajmniej chcę uważać, że jest błąd literowy. W tym przypadku konieczny jest mianownik (w tym miejscu chciałbym zachęcić Autora do korekty). Ten dwuwers jest starszy niż naiwna chrześcijańska eschatologia, starszy niż problem ducha i materii to początek problemu ducha i materii. To bezpośrednie nawiązanie do Stagiryty i jego definiowania istnienia, jako bycia poruszanym. W skrócie Stagiryta twierdził: coś istnieje, ponieważ jest poruszane przez istotę doskonalszą. I właśnie w tym dwuwersie podmiot liryczny stawia się przed dylematem: nie wiem co mną porusza / jeż czy moja dusza. Właśnie przez tą alternatywę: jeż czy dusza jest przyczyną sprawczą mojego istnienia, Autor dokonał prawdziwego i oryginalnego rozrachunku z tym, co ostateczne. Okazuje się, że to nie prawdy wieczne, objawione prawdy boskie, wraz z rajem, piekłem, wraz z dekalogiem, ale być może zjawisko śmierci nawet, gdy to jest śmierć przyziemna, śmierć małego stworzenia, czynią ze mnie człowieka, sprawiają, że jestem kim jestem. Takie spostrzeżenie, prowadzi do refleksji o końcu, na którym nic nie ma, oprócz samego końca. Jaki ciekawy byłby świat, gdyby to właśnie samo wyobrażenie śmierci, było siłą życia.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

Gattaca II – szok polsko-niemiecki

21 sierpnia, 2007 by

W 1997 r. został nakręcony film Gattaca. Był to jeszcze jeden z tych filmów, w których role odgrywa fabuła a nie efekty specjalne. Jednak nie o krytykę gatunku tu chodzi, lecz właśnie o fabułę tego filmu. Streścić ją można następująco: w nieodległej przyszłości, w której ludzkość zaczyna kolonizować planetę Mars, na ziemi zostaje wprowadzone kryterium genetyczne wg którego klasyfikuje się ludzi i przeznacza do różnych zawodów. Im lepszy genotyp, tym lepsza praca, pozycja w środowisku etc. Oczywiście tylko najlepiej usposobione pod względem genetycznym jednostki są przygotowywane do podróży na Marsa. Pomysł oczywiscie nie jest nowy zaczyna się gdzieś tam w antycznej Sparcie, pojawia się także u Platona, a pod nazwą Rassenlehre/Eugenik rozwijany był w tradycji niemieckojęzycznej, skutkujac finalnie masową zagładą osób niepełnowartościowych pod względem biologicznym (tak to bywa, kiedy ktoś potraktuje poważnie założenia teoretyczne i będzie chciał je wcielić w życie przy użyciu pieców krematoryjnych i komór gazowych).

Film filmem; historia historią a teraźniejszość? Otóż 21.07 niemiecki FAZ poinformował, że dwa niemiecki uniwersytety: we Freiburgu i Konstancji, w walce o najlepszych studentów wprowadziły kryterium ilorazu inteligencji. Otóż każdy z kandydatów na studia, który IQ jest wyższe niż 130 zostaje zwolniony z opłaty za studia a nie są one małe.
Powołując się na przykład polskiej gwiazdy o nazwie DODA można wyśmiać tego rodzaju politykę. Specjaliści o badań nad inteligencją i wiedzą mogą oczywiście dowodzić, że wiedza nie ma związku z inteligencją i na odwrót. Jednak założenie Uniwersytetów we Freiburgu i Konstancji ma niewątpliwą zaletę: kryterium IQ (tu wyznacznikiem ma być wynik MENSY) jest samo w sobie niezależne od układów, sympatii, poparcia wszelkiego. Wynik IQ=130 i wyżej otwiera drogę na jedne z najlepszych uniwersytetów wszystkim, którzy taki wynik posiadają.

Praktyka rekrutacji na polskich uniwersytetach wygląda zupełnie inaczej. Przyjmuje się synów/córki lokalnych polityków, profesorów. Ci mają zapewnione miejsce w pierwszych dziesiątkach na listach. Następnie na studia dostają się ci, którzy przejdą pozytywnie przez ten etap rekrutacji, który nazywa się egzaminem. Tak oto zapełnia się listę kandydatów przyjętych. Jako, że limit przyjęć określany jest ministerialnie, w trybie normalnym nie można przyjąć więcej kandydatów niż to określono w ustawie. No, ale przecież profesorowie muszą kogoś uczyć zatem przyjmuje się wszystkich tych, którzy nie zdali egzaminu a odwołali się od decyzji. Wszystkie odwołania rozpatruje się pozytywnie. Zwłaszcza, jeżeli je składa pretendent na studia zaoczne ci bowiem płacą za to, żeby móc studiować i to jest najważniejsze.
Tak jest różnica między polskimi a niemieckimi uniwersytetami. I pomyśleć, że np. z Zielonej Góry (w której znajduje się sławny Uniwersytet Zielonogórski) do Berlina (w którym znajduje się Wolny Uniwersytet, Techniczny Uniwersytet, Uniwersytet Humboldta) jest zaledwie 200 km. Niby 3 godziny drogi średniej jakości autem, a przepaść na miarę stuleć.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

Indiana Jones VI: tajemnica zielonogórskiego okna

18 sierpnia, 2007 by

Tyle razy przechodziłem obok tej starej kamienicy i zawsze spoglądałem w to okno na poddaszu. Nie mam bladego pojęcia, kto może być właścicielem tego okna, ale z czasem w moich wyobrażeniach nabrało ono znaczenia niemalże mistycznego stało się mikrokosmosem wiedzy tajemnej.
Książki oparte o brudne szyby. O czym one są? Kto je napisał? Kiedy zostały wydane i przez kogo? Może znajdują się w śród nich katalogowe białe kruki, na widok których oszaleliby klienci domów aukcyjnych Chriesties lub Sothebys? Możliwe także, że wśród tych szpargałów kryją się nigdy nie opublikowane notatki, zawierające systemy filozoficzne, logiczne czy matematyczne.
A może okno to skrywa rękopis, w którym podano dowód na to, że jednak aksjomat Euklidesa o prostych równoległych jest jednak prawdziwy, że wszystkie geometrie nieeuklidesowe są produktami pozytywistycznej rewolty i jako takie należą do paradygmatu ideologii społeczeństwa technicznego, które nie chce czuć się bezsilnie wobec kosmosu; społeczeństwa, które chce władać kosmosem, wyginać go i zaginać.
A może za tym oknem znajduje się pamiętnik, w którym spisany został żywot zwykły. Los jednostkowy na pożółkłych kartkach, który czeka by ktoś go przeczytał; by ponownie ożyła miłość A i B; by ktoś wziął w dłonie zasuszony kwiat, odcięty pukiel włosów; by ktoś jeszcze raz przeżył tragedię sprzed stu lat.
A może okno to kryje za szybą zwykłą makulaturę, która odwieziona do punktu skupu, pozwoli kloszardowi na przeżycie kolejnego dnia, a może nawet tygodnia bez troskania się o chleb czy tanie wino.
Tyle razy zastanawiałem się nad tajemnicą tego okna. Za każdym razem od nowa, kiedy obok niego przechodziłem tam i z powrotem.

dscn3905.JPG

dscn3906.JPG

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

Indiana Jones V: w poszukiwaniu zaginionego przekładu Platona

6 sierpnia, 2007 by

Każdy adept studiów filozoficznych, lub ten, kto choćby jeden tylko semestr był maltretowany przez fanatycznego filozofa, musiał w którymś momencie usłyszeć o Platonie. Jeżeli studia czy też wspomniana męka fakultatywna miały miejsce na dobrym uniwersytecie, to nie tylko słuchać było o Platonie, ale czytano teksty samego Platona. Założę się butelka wódki przeciwko szklance mleka że studiowanie tekstów źródłowych tego filozofa (pod warunkiem, że nie odbywało się na jakimś tajnym, hermetycznym seminarium fanatycznego grecysty) odbywało się na podstawie przekładów Władysława Witwickiego (albo: w przypadku Praw, Marii Maykowskiej). I nikt z was zapewne nie słyszał (o to także mógłbym się założyć, ale nie wiem, co wówczas zrobiłbym z tymi flaszkami wódki), o Antonim Bronikowskim. A to on, jako pierwszy w Polsce, na długo przed Witwickimi i Maykowskimi przełożył niemalże wszystkie dialogi platońskie.

W starym magazynie pewnej starej i bardzo znanej biblioteki, między 6-tomową History of England Milla, a ciężkimi słownikami łacińsko-niemieckimi Georgesa, stały sobie dwa, niepozorne woluminy oprawione we wtórne, introligatorskie okładki. Dlaczego zwróciłem na nie uwagę? Pamiętam ten odcinek Indiany Jonesa, w którym główny bohater, szukający świętego gralla, trafia do świątyni, której strzeże stary templariusz. W świątyni tej znajduje się mnóstwo kielichów ze złota, a templariusz stawia Indiane Jonesa przed ostatnią próbą: spośród wszystkich kielichów ma wybrać ten jeden, właściwy, do którego Józef z Arymatei zebrał krew Chrystusa konającego na krzyżu. Indiana wybiera ten najskromniejszy, najbrzydszy i oczywiście wybiera dobrze.
Ja także będąc w tym magazynie znalazłem się pośród złotych kielichów. Jako, że moja cała wiedze o świecie zewnętrznym pochodzi z holiłudzkich filmów, podobnie jak filmowy Indiana zainteresowałem się tymi niepozornymi książkami.
To był strzał w dziesiątkę! Okazało się, że trzymałem w dłoniach zapomniany przez filozofów polskich, przekład Platona autorstwa Antoniego Bronikowskiego.
Przekład ten, prawdopodobnie jako reakcja na neohellenizm europejski, ukazał się w drugiej połowie 19 w. (t. 1, Poznań 1858 : Fedros, Biesiada, Hippiasz większy, Lyzis, Charmenides, Eutyfron, Ion, Meneksenos; t. 2, Poznań 1870-1873: Alcybiades pierwszy, Gorgiasz, Menon, Laches, Euthydem, Protagoras, Prawa; t. 3, Poznań 1884: Rzeczpospolita). Bronikowski świetnie wyczuł koniunkturę na antyk w Zachodniej Europie (zwłaszcza w Niemczech,, w której już na początku 19 stulecia Schleiermacher wydał krytyczny przekład niemalże wszystkich dialogów Platona, co umożliwiło w ogóle recepcję poglądów Greka. Stąd wzięły się wszelkie badania filologów berlińskich, neokantystów marburskich. W Polsce jednak stała się rzecz dziwna. Otóż w chwili ukazania się przekładów Platona autorstwa Bronikowskiego, w Bibliotece Warszawskiej oraz w Czasie ukazały się następujące recenzje:

Pierwszy tom Dzieł Platona przełożonych z greckiego przez Antoniego Bronikowskiego znanego z pism swoich i nauki języków starożytnych, wyszedł na widok publiczny Jakaż wdzięczność należy się p. Bronikowskiemu, że nas w ojczystym języku obznajmia z płodami największego myśliciela Starożytności. Oby tylko publiczność umiała ocenić tę żelazna pracę, z jaką podobne dzieła przenoszą się na żyjące języki, skrępowane i swemi własnościami i koniecznością zbliżania się do oryginałów (Czas, t. VIII/r.2, Kraków 1857, s. VI)

W „Bibliotece Warszawskiej” recenzenci jednak byli bardziej krytyczni:

Co do wierności mamy rękojmią w nauce i sumienności tłumacza: żałujemy, że w przekładzie zbyt ściśle trzymał się słowo w słowo oryginału, i do niego naginał ojczysty język. Ztąd i przekładnie wypadły dziwnie, szorstkie, niewłaściwe językowi naszemu i częsta trudność w zrozumieniu jasnej myśli Platona. Tłumaczenie takie dobre byłoby obok z tekstem oryginalnym dla nauki uczni, ale nigdy jako przekład dla ogółu czytelników polskich, którym się należy dać prawdziwe po polsku tłumaczenie Platona (Biblioteka Warszawska, t. 3, Warszawa 1857, s. 515.)

W obronie Bronikowskiego jako tłumacza stanął Czas:

Przekłady z greckich klasyków zaczynają się coraz częściej pojawiać. Prof. Bronikowski dał wyborne próby przekładu Platona Czytaliśmy uwagę w sierpniowej Bibl. Warszawskiej skarżącej się na trudności w zrozumieniu jasnej mysli Platona w przekładzie prof. Bronikowskiego; lecz tłumacz tu nie winien, bo Platon w oryginale nie jest tak jasny i przystępny jakby się zdawało; zresztą głównym obowiązkiem tłumacza powinna być wierność posunięta aż do oddania kolorytu, toku i wyrażeń zachowanych w pierwowzorze. Usiłując być gładkim i jasnym w dzisiejszym pojęciu, zatrłby tem samem całą oryginalność (Czas, t. VII/r.2 (z. 20), Kraków 1857, s. IV n.)

Krytycy z Biblioteki Warszawskiej ripostowali:

Jakkolwiek to pozornie zręczna obrona, słowa prawdy w sobie nie ma. Żądają wszyscy od tłumaczeń prof. Bronikowskiego: 1) jasności takiej, żeby zrozumieć można było myśl Platona; 2) składni języka polskiego. Ale jeżeli w pracach jego i jednego i drugiego nie ma; kiedy Polak po polsku rzeczy napisanej nie zrozumie, do czegóż się zdały takie tłumaczenia? Nikt nie żądał aby przerabiał szanowny tłumacz i gładził, jak owi ś.p. klasycy robili, Platona: alle ma prawo wymagać, żeby ten, co przekłada z greckiego był zrozumiany przez wszystkich Do przekładów prof. Bronikowskiego potrzebujemy tłumacza, żeby nam z polskiego języka prof. Bronikowskiego, wyłożono na polskie. Tego błędu trudno bronić. Radzić musimy szanownemu tłumaczowi, aby równie jak grecki zna język, poznał swój własny i studyował nie dzisiejszych prace, ale J. Kochanowskiego, Górnickiego, Bazylika, Skargi i t. p., a znajdzie w nich skarbiec językowy i naukę, jakie w tem bogatem źródle czerpać obficie można i należy każdemu, kto chce nie dzisiejszym gładkim językiem, ale starą, wyrazistą pradziadów mową, oddać tak najpoetyczniejsze myśli i uczucia, jak i najpoważniejsze starej Grecyi utwory (Biblioteka Warszawska t. 4, Warszawa 1857, s. 265 n.)

Głos postanowił zabrać sam Bronikowski:

Na dotkliwsze daleko nad wydzielone mi w Zeszycie Lipcowym czy Czerwcowym, rodomontady naprzeciwko mojej polszczyźnie w Przekładach Platona, które nie wiem zaprawdę czem sam wywołałem a które czytam właśnie w Październikowym Zeszycie Biblioteki Warszawskiej, nie podobna mi już nie odpowiedzieć wyraźniej. Powiadam tedy, że dopóki mi Szanowny Pan Replikujący nie raczy dowodami z moich publikowanych Przekładów wyjętemi, poprzeć twierdzeń swoich: że i jak? ja to składnię polska pogwałcam, że aby mnie zrozumieć, trzeba wprzód polszczyznę moja na polskie przetłumaczyć; uważać takowe tylko mogę za skryta chęć zdyskredytowania dzieła przed jego ukazaniem się jeszcze, celem wmówienia łatwowiernej niby Publiczności tym banalnym a chytrym obrotem, żeby w miejscu jego, brała się do kupowania i czytania innego Daruje przeto Szanowny Recenzent, że i z wskazówek i rad jego literackich polecam korzystać tylko uczniom moim; wszakże mogę go zaręczyć, iż samemu natychmiast wezmę się do transformowania mojej polszczyzny na modłę jego własnej (sądząc, że tak najlepiej dogodzę) skoro tylko zawód mój pisarski na zawsze pożegnam (Dzieła Platona, przeł. i wstęp, A. Bronikowski, Poznań 1858, s. XIX n.)

Skutek nagonki na Bronikowskiego był taki:
w Polsce badania nad Platonem odwlekły się w czasie. Praktycznie nie istniały (no może za wyjątkiem kilku filologów, jak Sinko, Jarra czy eklektyk-komparatysta Lutosławski)

Przekład Platona Bronikowskiego zniknął z rynku. Już w 1911 r., kiedy na łamach Przeglądu Filozoficznego ukazały się apele o badanie Platona, okazało się, że nawet w antykwariatach przekłady te nie są dostępne.

Nie wiem co się stało z tym przekładami. Ale jedno jest pewne: zostały one zapomniane do tego stopnia, że współcześni tłumacze: jak np. tłumaczka platońskiego dialogu Meneksenos (Wrocław 1994). Krystyna Tuszyńska-Maciejewska uważa, że jej przekład tego dialogu jest pierwszą polską translacją. Tłumaczka z dumą oświadczyła w przedmowie do swojej translacji Meneksenosa: Jest to pierwszy przekład Meneksenosa na język polski, a równocześnie ostatni nie tłumaczony do tej pory utwór Platona (Platon, Meneksenos, przeł. K. Tuszyńska-Maciejewska, Wrocław 1994, s. XI.). Co za ignorancja! Ja się śmieję, Bronikowski się w grobie przewraca. Mniejsza o to.

Dziś Bronikowskiego przekład Platona, to unikat, to grall w dziedzinie platonologii. A ja się cieszę z tego, że mogę być dumnym posiadaczem oryginalnego zeszytu pierwszego z przekładem Praw, którego nawet w tym magazynie bibliotecznym nie ma!

Na koniec kilka obrazków + fragment VII Ks. Rep. (czyli sławna Jaskinia, jako próbka stylu Bronikowskiego)

dscn3893.JPG

dscn3894.JPG

dscn3895.JPG

dscn3899.JPG

Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »

« Wstecz Dalej »