Bogusław Kierc, Cło. Dżejms Wieszcz w służbie Jej Bursztowskiej Mości

9 stycznia, 2009 by

.
Amen. Zdążyłaś zacerować nocą / te przetarte na płótnie tej białej koszuli miejsce, o / którym myślę, i nie wiedzieć po co nadaję temu jakiś sens; żeby rozczulić // się gdy nieco sennego o tej porze pociąg równomiernie kołysze, jakbym dalej tulił ciebie we śnie / i raptem.
(odjazd)
to szanowni państwo, nie jest fragment przemówienia Churchilla wygłoszonego w Fulton, którego co dziwić nie może – nie zrozumiał Stalin i wszyscy wiemy jak to się skończyło.

Przytoczone słowa wbrew pozorom nie są także tajną wskazówka dla zakonspirowanego w sztabie Wehrmachtu agenta polskiego ruchu zbrojnego, by o ile to możliwe nocą przedarł się przez płot i, mimo iż to bez sensu, pokochał się z grubą, blondwłosą Heidi, która robiła za dróżniczkę w nieodległej stacji kolejowej. Przesłanie ideologiczne byłoby jednoznaczne: Polacy pierdolą okupantów!

Cytat ten co pewnie rozczaruje niektórych – nie pochodzi także z zaginionego woluminu, którego treść, rozpoczynająca się od sakramentalnego Amen wyprzedałaby przykazania z Malleus Maleficarum nie o lata, dekady ale całe stulecia.

Mimo rzucającego się w oczy podobieństwa między tym cytatem a zakodowanymi meldunkami przekazywanymi przez zatrudnionych w armii USA Indian szczepu Navaho, ten tekst nie ma żadnego związku z tym kręgiem kulturowym. Chociaż nie byłoby trudne wykazanie podobieństw formalnych i materialnych między frazą:

moje dobija się do mnie, wstaje / ze mnie: mniej ważna
(zielona noc)

a komunikatem o zrzuceniu napalmu w rejonie Iwo-Jimy oznaczonym na mapie jako Area 3A56, gdzie miał przebywać generał Hu-Jin Tao, który zakodowany przez kryptografa czystej krwi Nawaho sierżanta Lucka Rarefoolla wyglądał następująco:

Ihakasha nandu-ki ikha ikha shintu matiku hula najuzia w-dsiessi eciu
(Akta, Syg. 2II/198-11US)

Podobnie rzecz miałaby się z fragmentem:
gdybym się nie obudził, mógłbym nie pamiętać // tego, co było przedtem; to co było potem było mięsiście ścisłe z nasieniem i potem / na zewnątrz ciała chyba (bo nie-mnie); pamięta // pościel świadczy, że ciało nie tylko pamięta,
(pierwsza trzecia druga pierwsza)

W tym przypadku jednak należy sięgnąć do mądrości matematyków antyku i podążając za sugestią zawartą w tytule przy odczytaniu skorzystać z Kwadratu Polibiusza. Po wielu próbach okazałoby się, że otrzymujemy prosty komunikat:

Nie zasypiaj w pociągu, bo cię okradną

Sprawa jednak komplikuje w trakcie lektury kolejnych zaszyfrowanych meldunków.
Dla przykładu:

Mam, poza blaskiem na morzu, te prawie / niewyobrażalne sprawy odrobinę naciągające / fabuły snów (przecież // nie sprawdzających się nijak na jawie: / choćby czekanie na wolna kabinę w sanitariacie (czytaj: toalecie)
(napis)

wyjaśnienia tego fragmentu nie podjął się nawet najsławniejszy kryptolog światowy -Kierownik Katedry Kryptografii na Sorbonie prof. Jahn von Ahnal.

Jako ciekawostkę dodać należy, że von Ahnal głosi szeroko dyskutowaną w świecie nauki tezę o tzw. FUNKCJI LITERY X, której główną zasadę streścić można następująco:

– istnieje przynajmniej jeden ciąg znaków taki że, zawiera literę X, która to litera ma funkcję pozajęzykową.

Prof. Jahn von Ahnal ilustrował prawdziwość swej teorii na przykładzie nazwiska rodowego. Jego zdaniem tzw. nieme h, które zapisują kolejne pokolenia von Ahnalów za każdym razem, gdy składają swój podpis, nie ma żadnego uzasadnienia językowego. Jednak istnienie owego h, którego się nie wymawia a tylko zapisuje ma szerokie uzasadnienie pozajęzykowe. Tak przynajmniej uważa Jahn von Ahnal, sugerując jakoby nieme h wprowadzone zostało do języka przez lobby niemieckich czeladników z XII w., którzy zajmowali się wyrobem tuszu z sadzy i przycinaniem gęsich piór do pisania. Było jasne, że z ich perspektywy: im więcej liter w wyrazie tym lepiej szybciej wytracał się tusz, szybciej tępiło pióro. Dlatego wprowadzili oni do użycia tzw. pierwszą niemą literę w tym przypadku h.

Ale wracając do szyfrogramów. Powszechnie znane jest zamiłowanie Polaków do krzyżówek, enigm, rebusów i innych zagadek. Dlatego dziwić nie powinno, że polscy poeci także zajęli się kolekcjonowaniem i wymyślaniem kolejnych zakodowanych informacji. Dziwić także nie powinno, że Biuro Literackie chcąc powtórzyć sukces: Rejewskiego, Różyckiego i Zegalskiego zdecydowało się wydać księgę kodów sporządzonych przez Bogusława Kierca, pt. Cło, z którego pochodzą cytowane wyżej fragmenty.
Dziwić jednak może i powinno, że wydawca tomiku Cło nie poszedł za ciosem i nie ukazały się na polskim rynku dostępne w Bibliotece Kongresu szyfrogramy Navaho. Wydanie ich na 60. stronach tekst wzbudziłoby większe zainteresowanie niż kalambury Bogusława Kierca o stopniu komplikacji równym pytaniu:
Czy Chrystus umarł na:
a) krzyżu
b) skrzyżowaniu
c) rozwiązując krzyżówkę

nu-zajc-nu-pagadi.jpg

Kategoria: Bez kategorii | 10 komentarzy »

Jacek Bierut PiT. Stosunek pisarski nie istnieje. Pani Bieńczycka

9 stycznia, 2009 by

Tytuł ostatniej książki Stosunek seksualny nie istnieje Jasia Kapeli to nic innego, jak interpretacja tezy Lacana wyjaśnionej przez Slavoja Žižka i rozwiniętej w zbiorze esejów O wierze:

Lacan ma na myśli ten brak jouissance, gdy podkreśla, że nie istnieje nic takiego jak stosunek płciowy”. Istnieją oczywiście kontakty seksualne, liczne improwizowane formy, w jakich jednostki wchodzą w interakcje w celu uzyskania przyjemności seksualnej, lecz musimy wynajdywać te formy właśnie w celu uzupełnienia braku naturalnego” stosunku.(tłum. Bogdan Baran)

Cóż, poeta Jacek Bierut nie zdobył się na tak ryzykowny tytuł jak Jaś Kapela. PiT wprawdzie kojarzy się z bardzo niewdzięczną i nudną pracą coroczną każdego Polaka wypełniającego druk podatku dochodowego, ale nie jest mimo wszystko metaforą stanu ducha powieściowych bohaterów. Nie jest, gdyż dąży do wypełnienia, natomiast bohaterowie powieści Bieruta wprawdzie dążą, ale nie udaje im się niczego sfinalizować. Tajemniczy tytuł więc oznacza tylko pierwsze litery dwóch rozdziałów, z czego pierwsza od skrótu imienia studentki amerykańskiego uniwersytetu Pauliny, (Z Pau już każden spał), a zarazem córki szefa bohatera powieści.

Mimo ogromnej pracy intelektualnej na rzecz oceny i wyznaczania traktów najnowszej poezji polskiej Jacek Bierut zapomina o wszystkich postulatach pisząc prozę. W wywiadzie powiedział:

Literatura dzisiaj musi być napisana perfekcyjnie, czyli muszą być spełnione oba warunki, że ktoś naprawdę żyje, naprawdę przeżywa i czegoś doświadcza, a potem pisze tekst, w którym każde słowo jest potrzebne, z którego nie wolno już niczego wyrzucić. I to musi być tekst napisany jak najbardziej minimalistycznie.

Nagodzona prestiżową Nagrodą Fundacji Kultury książka nie doczekała się ani jednej poważnej recenzji sieciowej i trudno mi tutaj polemizować z tymi wartościami powieści, które brano pod uwagę książkę honorując.
Odnajduje się w niej echa arcydzieł światowych i najprawdopodobniej nie są to szlachetne wpływy, a rozpaczliwe zapożyczenia. Odnajduję tu echa Rękopisu znalezionego w Saragossie Jana Potockiego, a z dzieł nowszych to np. takie filmy jak Lucky Man! Lindsaya Andersona, Blowup Michelangelo Antonioniego. Można też porównać konstrukcję powieści do podróży tarotowego Głupca, który w naiwności swojej, znajdując coś przypadkowo (tutaj teczkę) wplątuje się w różne tarapaty, przemieszcza się rozmaitymi samochodami, odwiedza wiele mieszkań i nor ludzkich, ale tak naprawdę, to przede wszystkim spotyka kobiety.
Niestety, tak jak w wywiadzie autor wymienia Kafkę, Celina, Pereca, Geneta jako swoich jedynych przewodników duchowych, to czytelnik z tego ambitnego literackiego planu i analogii z wielkimi dziełami otrzymuje niewiele. Głównym grzechem powieści jest brak faktycznej materii powieściowej. Jeśli w wierszach można jeszcze ten brak zakamuflować pięknym zestawem słów i udać jakaś nową jakość, w prozie natychmiast wychodzi brak przeżyć i nieumiejętność obserwacji rzeczywistości. Bowiem Jacek Bierut nie przenika rzeczywistości, odbiera jedynie jej powierzchnię i nie potrafi uwolnić się od swoich obsesji, traktując literaturę nie jako oswobodzenie, oczyszczenie, ale jako sposób na sycenie się nimi zastępczo.
Bohater krąży, a sceneria jest coraz bardziej odpychająca. Krąży w mroku jak kot wokół gorącej kaszy i cała powieść to właściwie mnożenie powieściowych bytów by było można krążyć i rejestrować ciągle wzrastające męskie pożądanie. Sygnalizuje ten stan na tysiące sposobów, mimo, że czytelnikowi nie udziela się ani zachwyt nad obiektami marzeń bohaterów, ani też nie bardzo oczekuje, by coś nastąpiło. Taki pikantny szczegół, jak nagminne chodzenie po pokoju kobiet w krótkiej koszulce bez dołu, który w pornografii cały czas daje o sobie znać, że bohater nie może wprost doczekać się, by do takiej grupy razem czy osobno się nie przyłączyć, w powieści stanowi tam zwyczajną, chroniczną, obyczajową oczywistość. Jak we śnie, bohater w pierwszej części mężczyzna dojrzały, żonaty i dzieciaty, wręcz poprawny obywatel, w drugiej dawny rokowy muzyk – okazjonalny recenzent muzyczny w pismach kolorowych – tym bardziej narażają się na pokusy obietnicy urozmaicenia małżeńskiej nudy, czy samotności.

Ale nie dostajemy niczego oprócz wyświechtanych i mało atrakcyjnych filozoficznych porzekadeł, niczego, co czytelnik mógłby z lektury wynieść:

w życiu trzeba czekać na okazje, nie ufać zbytnio pomyślunkom, tylko rozglądać się uważnie, a wszystko idzie jak z płatka, czyli jak trza”.

I druga maksyma:

Chociaż czas jest jedną z niewielu rzeczy, które mamy zupełnie za darmo, jest paradoksalnie najcenniejszy na świecie.

Nie mam pojęcia jak to jest, jak to Jacek Bierut napisał, że nie ma tam grama seksu, erotyki, nie ma zachwytu i zrozumienia, dlaczego bohaterowie, skopani i zmasakrowani nieustannie pożądają kobiet, mimo kobiecego odpychającego zachowania. Ale dla bohaterów powieści właściwie nieważny jest obiekt pożądania, co stępia zupełnie jej wymowę. Poprzez bójki, zmyły, kryminalny sposób prowadzenia akcji, postaci mówiących językiem marginesu społecznego, cały ten teatr służy jedynie do ukazania neurotycznej potrzeby impotenta. Im bardziej wzrasta ordynarność i przedmiotowość w traktowaniu mężczyzn przez rozwydrzone kobiety, karzące ich za niemożność kochania (neurotyk nie jest zdolny do uczuć wyższych), tym bardziej ci mężczyźni intensyfikują rytualne tańce godowe w sferze języka, wąchając, obmacując części miękkie zarówno palcami, jak i wzrokiem, a jednak kończy się to zawsze ucieczką i niespełnieniem. Glątwa erotyczna konsekwentnie doprowadza do fiaska, ale nie jest to fiasko Stendhala. Niemoc płciowa jest zarówno męska, jak literacka.

Kategoria: Bez kategorii | 6 komentarzy »

Jacek Bierut, Igła. Pan Poeta, Wieśniak i 50 łysiczek lancetowatych

6 stycznia, 2009 by

.
W którejś tam z odsłon przygód Tytusa, Romka i Atomka poddawana pionierskiemu eksperymentowi uczłowieczenia małpa, w jednym z testów na wrażliwość muzyczną traci przytomność. Śni jej się taka oto scenka:
Tytus czyli małpa tym razem jako pan hrabia jedzie w zaprzężonej w dwa konie i powożonej przez odpicowanego stangreta karocy. Jedzie sobie, jedzie i pewnie jechałby tak przez kolejnych 20 stron komiksu, gdyby nie spotkał chudego Romka, który w tym śnie robił za zabiedzone acz utalentowane muzycznie pacholęcie ze skrzypkami własnej roboty w ręku.
Tytus kazał zatrzymać konie, wychylił szympansi łeb za okno i zapytał:

– Gdzie idziesz Romuś?
– Do miasta panie.
– Co niesiesz Romuś?
– Skrzypki na granie odpowiedziało pacholę i zademonstrowało próbkę swych artystycznych umiejętności: Do miasta idę brzdęk, brzedęk, skrzypecki niosę, brzdęk, brzdęk, żeby tam panom brzdęk, brzdęk, zagrać po trose

Hrabia Tytus de ZOO wysłuchał Romusia do końca, uśmiechnął się i z wyraźnym uznaniem powiedział:

– Sprytnyś. Masz wyższe zdolności muzyczne. Zrobię cię organistą. Naści talara na struny i kalafonię.

Romuś, bydlę nienawykłe do takich dowodów łaski pańskiej, zdjął czapę, padł na kolana by okazać szacunek wielmoży. Jednak jak na bydlę o rodowodzie słowiańskim przystało nie ograniczył się do prostego: dziękuję. Zaczął kombinować:

– Dzięki za hojność waszej wielmożności powiedział ale kontent bym 2 talary otrzymać, bo dewaluacja teraz okrutna…

W tym miejscu sen się urywa. Hrabia Tytus ocknął się, nie doczekawszy tryumfu ruchu komunistycznego, który wydoiłby z niego wszystkie talary. Romuś przestał być pacholęciem. Powrócił do Polski z 1985 r., w której od dawna nie istniały różnice klasowe. A redaktor merytoryczna pani Krystyna Brachańska-Wardęcka, sprawująca pieczę nad księgą XVII przygód gadającej małpy, grubasa w okularach i chudzielca w dziwnych butach ala kowbojki nie złożyła wniosku o natychmiastowe aresztowanie Chmielewskiego, który odważył się, ustami swoich komiksowych postaci poddać krytyce konsekwencje bezkrytycznego wdrażania w życie zasad ekonomii socjalistycznej.

Socjalizm z całym swym ampluła jebnął z hukiem. Komiks o uczłowieczaniu małpy także, chociaż huk po śmierci Chmielewskiego będzie ciut mniejszy. Ale pozostało pytanie: co utalentowany wieśniak i nieważne czy jest to Janko Muzykant, Joszko Broda czy komiksowy Romek jako pacholę może dać miastu, gdy te odkryje w wieśniaku talenty i wessie go, wchłonie w swoją tkankę odrywając od zielonych łąk, pól, ciepła krowich placków w które wkłada się bose stopy, gdy zmarzną od rześkiej rosy porannej ścielącej się po łąkach w październikowe dni.

Pytanie to pozostanie otwarte niezależnie od jakiejkolwiek odpowiedzi. Bowiem każda odpowiedź będzie skażona czasem, od którego uwolnione zostało pytanie samo. Nie zwalnia to jednak z poszukiwania odpowiedzi. Dlatego i ja zabrałem się za odkrywanie istoty duchowego wkładu wieśniactwa w rozwój kultury miast, chociaż wiem, że jest to poszukiwanie igły stogu siana.

Jako, że igła jeżeli się zgubi, zawsze gubi się w stogu, a stogi jeżeli zdobią już jakiś krajobraz, to tylko krajobraz śielskiej wsi, dlatego za materiał badawczy obrałem sobie książkę poetycką Jacka Bieruta, pt. Igła.

Pierwsze, drugie, trzecie a nawet czwarte i piąte wrażenie po lekturze Igły Jacka Biertuta, któremu nijak nie potrafiłem się oprzeć wiązało sie z przestrzenią miejską, do której trafił wrażliwy na piękno wieśniak o duszy artysty i sercu tak czystym jak naiwnym. W Igle bowiem przestrzeń się rozdziera w manichejską alternatywę: ulica / woda (Muzyka), kamień / księżyc (XII), zima / lustro (Piłkarska zima) by stać się modusem lemowskiego Szpitala przemieniania, jako miasto przemieniania (Miasto), jeszcze jednym dogmatem o transsubstancjacji.

Światy te przenikają się rozmywając swoje ostre zakresy, by przybrać formę neoromantycznego ale ukatrupionego Lewiatana, o którym Bierut ogłosi z mocą proroka, wieszczącego swoje przepowiednie z tytułowej strony dzieła samego Thomasa Hobbesa z 1651 r.:

Dzisiaj odwiedziłem miasto, które / miało zniknąć, widziałem igły w / oczach ludzi, którym gnały światy, / patrzyłem jak płasko jest

(Którego nie będzie)

Miejska kosmologia, widziana przez bierutowego podróżnika pierwotnie ma charakter przewidywalny i znany. Dobowy cykl dnia przyporządkowany prawom mechaniki, konsumpcja, bezsilność to wszystko zawiera się w credo Igły:

Wstaję i taję, jem śniadanie i śpię, / i wstaję, zamykam oczy przed / kupowaniem.
(moje pół)

Lecz ten sam podróżnik, który jest u Bieruta wieśniakiem, jest także poetą. Dlatego w pewnym momencie, na kwadrans przed refleksją o treści:

czerwone budynki wchodzą / pokornie / w ziemię ptaki szykują szare piórka / liście dławią się igłami powietrza / otartego z obrzeży.
(wojna)

podróżnik wyjmie z kieszeni foliowy woreczek z równo odliczoną porcją 50 wysuszonych grzybków, z cieniutkimi nóżkami. Dokładnie pięćdziesiąt zmumifikowanych łysiczek lancetowatych, które wyjmie i włoży do ust.
Zacznie przeżuwać. Suche grzybki będą przyklejały mu się do zębów i podniebienia. I ten nieznośny smak, do wyrzygania.

Po kwadransie wszystko się zmienia. Tak samo jak po bierutowej Wojnie w tomiku Igła. Kolejne teksty będą relacjami z narkotycznych podróży rojącymi się od psylocybinicznych wrażeń, których sens znany jest tylko jednemu id i tylko w chwili odurzenia. Zaczyna się trans, taniec Olmeków. Rozpoczyna się zapominanie, rozpoczyna wędrówkę to samo, które błędnie do siebie powraca:

zapominanie w obcym / mieście / kiedy twarze palce księżyc / nie ograniczają tego / czemu wszystko / i na zawsze / nie mam siły dać / czy wziąć
(idem per idem)

W kolejnych tekstach Igły psylocybina umożliwi dotarcie do metapłaszczyzn. Przedmiotem refleksji nie będzie już świat zewnętrzny, ani wewnętrzny lecz refleksja sama. Wspomagany siłą 50 grzybów poeta wyzna:

nie napisałem wiersza o którejś z tych chwil / o tym jak palę ogień leżę zaplątany / w skórę Róży jak prężę się na górze / rozplątując wiatr o sypianiu na kruchości / bo wiersz powinien być o tym pustym / miejscu, które nagle spostrzegasz / na fotelu obok siebie miejscu po mnie

Tomik Igła Jacka Bieruta to dowód na to, ze wieś, oprócz 4M (masła, mąki, mięsa i mleka) może zaoferować miastu w XXI w. wiele, także w zakresie rozwoju kultury ducha, sztuki wieszczenia, produkcji tomików poetyckich. To dowód na to, że dotacje unijne przeznaczone dla rolników nie idą na marne. Bowiem regularne koszenie łąk, zwłaszcza tych podmokłych, które jest warunkiem koniecznym dla uzyskania dotacji, sprzyja mnożeniu się grzybów halucynogennych.

To czego zabrakło, to opowieści z krainy 500 suchych grzybków. Można się tylko domyślać ciągu znaków, rozwikłanej receptury stworzenia w postaci formuły:

Aaaaaa,nas.a..d…………..ddd..3.42223//////////////////////

Uniwersalnego i ostatniego wersu polskiej poezji.

W tomiku Igła Jacka Bieruta jest jednak coś. Jest taka narkotyczna atrakcyjność, ciekawość sampoczucia, która popycha do pierwszej strzykawki z brunatnym płynem, do pierwszych kryształków LSD, do pierwszych 30 grzybów. Coś, co nęci, kusi. Obrazy, których jakość zachęca do indywidualnych prób. Do ekperymentu magistralnego w celu wywołania podobnych obrazów.

ueberealitaet.JPG

Kategoria: Bez kategorii | 16 komentarzy »

Czy szekspirowski Prospero to agent 007?

5 stycznia, 2009 by

W ramach odtruwania umysłu zamieszczam poniżej krótką notkę o Johnie Dee.

Ostatnio spotkałam się z teorią, że Szekspir wzorował się na nim tworząc postać filozofa i maga Prospera z Burzy.

John Dee uważany jest za jednego z najinteligentniejszych i najmądrzejszych ludzi epoki elżbietańskiej.

„Był alchemikiem i matematykiem, geografem, astronomem i astrologiem. To on ustalił dzienną datę koronacji Elżbiety I, a gdy pracował w jej siatce szpiegowskiej, posługiwał się kodem 007. Dwa zera były symbolem oczu królowej, zaś znak podobny do siódemki – osobistym podpisem Dee.” Michael Scott .

Do tej pory badacze byli zdania, że bohater Burzy to alter ego Szekspira.

Ciekawe kim czarnoksiężnik Prospero będzie w przyszłym roku.

Kategoria: Bez kategorii | 4 komentarze »

Pauza na zastanowienie. Rusyfikacja polskiej poezji. Pani Bieńczycka

3 stycznia, 2009 by

Nasze eksperymentalne dywagacje noworoczne na temat konkursów poetyckich nie tylko nikogo nie zaniepokoiły i nie sprowokowały przynajmniej zastanowienia, ale wywołały wyłącznie samozadowolenie i agresję.

170 lat temu Markiz de Custine podróżując po Rosji z duszą na ramieniu, inwigilowany i przerażony, ogląda państwo niewolników – skłamane, spętane niepotrzebnymi zakazami.

Stopnie poetyckie zdobywane jak dystynkcje wojskowe przerażają swoją absurdalną niepotrzebnością.
Plony konkursów można sprowadzić do budowy królewskich rezydencji, według słów Markiza:

(…)Miliony wydane na Wersal wyżywiły tyleż rodzin francuskich robotników, ilu niewolników słowiańskich zabiło tych dwanaście miesięcy budowy pałacu Zimowego (…).”

Nie tylko zmarnowanie jest ich plonem:

(…) Mimo to właśnie w Paryżu pędzi się najmilsze życie: ludzie tu bawią się wszystkim narzekając na wszystko, w Petersburgu natomiast ludzie nudzą się wszystkim chwaląc wszystko: nawiasem mówiąc: przyjemność nie jest celem istnienia, nie jest nim nawet dla jednostek, tym bardziej dla narodów.(…)

Czuję się na tym blogu, pisząc o polskiej poezji jak cudzoziemiec w obcym, nieprzychylnym mi kraju zajętym przez smutnych i groźnych uzurpatorów. Astolphe Louis Leonor de Custine nie mając Internetu nie może swoich demaskatorskich spostrzeżeń natychmiast ujawnić. Chowa listy do kapelusza, pisze fikcyjne i te, czytane przez rosyjską cenzurę wysyła do Francji. Właściwe przywozi osobiście i wydaje w 12 tomach listów.
Ale czy dzisiaj w dobie Internetu niepoprawnego blogera nie czeka podobny wirtualny los, jaki przewiduje dla siebie Markiz, pozostający jeszcze w Rosji?

(…) Status cudzoziemca też nie jest wystarczającą gwarancją: przypomniałem sobie okoliczności porwania Kotzebuego, który na początku tego wieku też został schwytany przez feldjegra i w oka mgnieniu, podobnie jak ja (już sobie wyobrażałem, że jestem w drodze), przetransportowany z Petersburga do Tobolska. To prawda, że wygnanie niemieckiego poety trwało tylko sześć tygodni, toteż za młodu kpiłem sobie z jego lamentów, ale tej nocy już się z nich nie śmiałem. Czy to możliwa analogia naszych losów zmieniła mój punkt widzenia, czy to wiek mnie uczynił wyrozumialszym, dość, że litowałem się nad Kotzebuem z całego serca. Podobna tortura nie powinna być mierzona długością jej trwania. Tysiąc osiemset mil w teledze po kocich łbach, na dodatek w tym klimacie, jest już torturą, której nie każde ciało może sprostać, ale nie rozwodząc się nawet nad tą pierwszą niewygodą, któż by nie współczuł biednemu cudzoziemcowi, porwanemu od przyjaciół i rodziny, który przez sześć tygodni myśli, że jest skazany na przebywanie do śmierci na pustkowiu bez nazwy, bez granic, wśród złoczyńców i ich strażników, a choćby nawet wśród administratorów niższej lub wyższej rangi? Taka perspektywa jest gorsza od śmierci i wystarczy do jej wywołania albo przynajmniej do zmącenia rozumu.
Mój ambasador upomni się o mnie, tak, ale przez sześć tygodni zdążę poznać smak wiecznego wygnania. W dodatku mimo wszelkich upomnień, jeśli by mieli poważny interes w pozbyciu się mnie, rozpuszczą pogłoskę, że utonąłem podczas przejażdżki łodzią po jeziorze. Coś takiego zdarza się codziennie. Czy ambasador Francji wyłowi mnie z głębi tej otchłani? Powiedzą mu, że daremnie szukano mego ciała, wówczas godność naszego narodu zostanie ocalona, on będzie usatysfakcjonowany, a ja zgubiony.
Czym ich obraził Kotzebue? Lękano się go, bo publikował swoje opinie, a ich zdaniem nie wszystkie były jednakowo przychylne istniejącemu w Rosji stanowi rzeczy. Otóż kto mi zaręczy, że nie wzbudziłem właśnie takiej obawy czy bodaj takiego podejrzenia? Tak właśnie myślałem przemierzając pokój, bo nie mogłem usnąć. Czy i ja też nie mam manii myślenia i pisania? Jeśli tu wzbudzę choćby cień nieufności, czy będę mógł się spodziewać, że będą mieli więcej względów dla mnie niż mieli dla tylu potężniejszych i bardziej znanych ludzi? Daremnie powtarzam wszystkim, że nic nie opublikuję o tym kraju, zapewne tym mniej wierzą moim słowom, im więcej podziwu udaję dla tego, co mi pokazują. Nawet najbardziej sobie schlebiając nie mogą myśleć, że wszystko mi się jednakowo podoba. Rosjanie znają się na przezornych kłamstwach… Zresztą szpiegują mnie, jak każdego cudzoziemca, a zatem wiedzą, że piszę listy, że ich nie wysyłam, wiedzą też, że nie opuszczam miasta nawet na jeden dzień, nie zabierając z sobą tych tajemniczych papierów w dużej teczce. Może będą chcieli poznać moje prawdziwe myśli. Przygotują mi zasadzkę gdzieś w lesie, zaatakują mnie, obrabują, by mi zabrać listy, i zabiją, aby zmusić do milczenia. (…).

Kategoria: Bez kategorii | 23 komentarze »

Jak zdobyć nagrodę w konkursie poetyckim? – poradnik noworoczny jak zaprogramować samego siebie.

1 stycznia, 2009 by

Nie mam zamiaru rozpisywać się nad samooceną motywacji poetek, poetów startujących w konkursach poetyckich. Skupię się wyłącznie na metodzie zdobycia nagrody, wyróżnienia. To co wydaje się osobne, połączę w jedną całość i stworzę wzór na zbudowanie nowej struktury, ze struktur już znanych, ponieważ droga do celu, w tym wypadku do wygranej, oparta jest na schemacie już wypracownym przez innych.

Jak zaprogramować samego siebie?

1. najpierw należy rozważyć czy biegle posługujemy się językiem polskim, jeżeli nie, to czy w naszym otoczeniu jest purrysta językowy, znawca ortografii i zasad języka polskiego i czy jest chętny aby nanieść w naszym przyszłym konkursowym utworze stosowne poprawki. Rażące błedy eliminują na etapie wstępnym. Pisanie w wordzie nie jest wystarczające. Word poprawia tylko byki nic więcej. Jeżeli spełniamy założenia punktu pierwszego, przechodzimy do następnego. W innym wypadku wybieramy wyłącznie poetycką twórczość netową, konkursy są poza naszym zasięgiem.

2. Dowiadujemy się jakie konkursy poetyckie organizowane będą w 2009 roku. Nie grymasimy, spisujemy dane, terminy, z uwzględnieniem konkursów najnowszej daty, najlepiej, drugiej trzeciej edycji. Dobrze gdy w nazwie konkursu umieszczone jest słowo „międzynarodowy” To dowód na to, że organizatorom zależy, aby dać nagrody i minimum dziesięć wyróżnień. Zdarzyć się oczywiście może, że na taki konkurs wpłynie tylko osiem prac i wtedy co najwyżej zostanie zmniejszona liczba wyróżnień.

3. Znamy nazwy i terminy konkursów, podkreślilismy te od niedawna organizowane, z dopiskiem międzynarodowy i zaczynamy dalsze przygotowania do odniesienia sukcesu. Na tym etapie sprawdzamy skład komisji. Szukamy w goooglach, w bibliotece, na plotkach towarzyskich kim są jurorzy. Zazwyczaj w skład komisji wchodzi jeden okoliczny poeta, jeden tzw. bardziej uznany poeta, poetka ( posiadacz kilku recenzji i własnych tomików), przedstawiciel burmistrza, wójta, bardzo często bibliotekarka. Skupiamy się na wieku jury, gdyż wiek decyduje o tym jaki utwór zaprezentujemy, czy będzie ociekał metaforami, czy będzie zabawą w neolologizmy, czy będzie wierszem zaangażowanym, czy o uczuciach matczynych. Geriatryczny skład komisji narzuca stylistykę poezji przełomu XIX i XX wieku. Wzorujemy się wtedy na wierszach Asnyka, Kasprowicza, Leśmiana. Na Tuwimie, Micińskim wtedy gdy w składzie komisji są osoby leciwe wolnych zawodów. Jeżeli komisja jest młodzieżowa, czyli do wieku czterdziestu lat, możemy być dalekim kuzynem, kuzynką Ginsberga, naśladowcą Karpowicza. Lingwiści, symboliści mogą hulać przy takiej komisji i nikt im nie zarzuci, że piszą bełkotliwie. Jeżeli te same osoby oceniały w pierwszej i w drugiej edycji konkursu, mamy ułatwione zadanie. Wystarczy, że przeczytamy wiersze nagrodzonych poetek, poetów i napiszemy sami w podobnej konwencji. Ważna jest też twórczość uznanego poety. Obowiązkowo musimy przeczytać kilkanaście jego wierszy i sprytnie pozostawić tropy do nich w swoim konkursowym dziele. Jeżeli autorytet w co drugim wierszu pisze o Bogu, my umieszczamy stwórcę w minimum jednym wersie. Jeżeli jest poetą z kloaki, korzystamy ze słownika wulgaryzmów i wplatamy niecenzuralne słowa w nasz utwór.

Teraz musimy zdecydować do jakiej wiekowo komisji skierujemy wiersz, w jakiej manierze mamy łatwość pisania i ponownie korygujemy listę konkursów. Wybieramy te dla nas właściwe.

4. Czas na wybór godła, pseudonimu, ponieważ pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Znamy wiek, gusta komisji, dopasowujemy swój znak firmowy pamiętając o tym, że poetki znacznie rzadziej przechodzą przez sito selekcji i są wyróżniane. Dlatego nasz pseudonim nie może wskazywać na kobietę. Bardzo dobrym wybiegiem jest użycie rodzaju nijakiego, albo wyrazu posiadającego wyłącznie rodzaj męski lub żeński na przykład wyrażenie „dysząca lokomotywa” może kryć poetę i poetkę. Innym dobrym sposobem jest wykorzystanie ulubionego zwrotu poety członka komisji, na swój pseudonim. Po przeczytaniu kilkuanastu wierszy, będziecie wiedzieli czego autorytet nadużywa, czym się zachwyca. W tym miejscu istotna uwaga: to uznany poeta wybiera w konkursach laureatów, reszta komisji na wszelki wypadek mu przytakuje, ale pozostali członkowie mają wpływ na wybór wyróżnionych utworów i nadanie nagrody za zajęcie drugiego i trzeciego miejsca. Jeżeli znamy kogoś z komisji ( najlepiej uznanego poetę), za pseudonim wybieramy skróty naszego imienia i nazwiska, ale skrót musi być taki, aby najmniej rozgarnięty znający nas członek jury potrafił je skojarzyć. Wykorzystujemy tu syndrom znanego nazwiska. To co znane, jest łatwiejsze w wyborze.

5. Przystępujemy do pisania konkursowego dzieła. Opieramy sie na powyższych punktach. Utwór powinen mieć minimum trzy słowa w wersie, lepiej gdy więcej, a linijek minimum osiem. Komisja doceni trud tworzenia. Według mnie na wygraną nie mają szansy wiersze telegraficzne. Liczy się objętość.

Gdy będziecie postępować według podanego przeze mnie schematu działania, wyróżnienie macie pewne. Startowanie w konkursach międzynarodowych w Kokluszkach, Bzdyczowie itd, dobre jest dla początkujących. Dla weteranów, moje wskazówki mają zastosowanie w każdym spośród setek konkursów w Polsce. Działając zgodnie z moimi zaleceniami nagrodę macie w kieszeni.

6. Istnieje jeszcze jedna możliwość zdobycia nagrody: wypromowanie we własnym miejscu zamieszkania potrzeby zorganizowania konkursu. Udajemy się w tym celu do gminy, do biblioteki, , na uczelnię, do zakładu pracy i urabiamy dyrekcję. Tłumaczymy, że to wstyd, że nasza piękna gmina, miasteczko, okolica nie ma konkursu, a ościenne miasteczko, gmina ma. Zorganizowanie konkursu dla włodarza gminy, miasteczka, miasta, dzielnicy, to niewielki koszt, a może odhaczyć w planach, że inwestuje i rozwija kulturę. Jako aktywista , aktywistka mamy fory. Jeżeli konkurs wystartuje, czeka nas minimum wyróżnienie. Oprócz państwowego, samorządowego sponsora konkursu, możemy poszukać sponsorów prywatnych. Ja znam dwóch wykładających pieniądze ( euro, dolary) na organizowanie konkursów w necie. Jeżeli są tacy w necie, muszą być tacy i w realu. Przedstawiacie potencjalnemu darczyńcy ideę konkursu ( uwzględnijcie jego poglądy polityczne, szeroko rozumiane upodobania i wiek ) i gdy dojdzie do konkursu, także macie zagwarantowane minimum wyróżnienie.

7. Do dzieła. Powodzenia.

Kategoria: Bez kategorii | 24 komentarze »

Ilionowski: wiersz, który mi się najbardziej podoba

29 grudnia, 2008 by

.
droga w lewo
droga w prawo
dokąd mnie prowadzisz drogo

kroki dwa
kroki trzy
jestem tu, gdzie jesteś ty

idę sam
tara ram
tara ram

Kategoria: Bez kategorii | 2 komentarze »

Pauza na zastanowienie. Słonimskiego ciąg dalszy. Pani Bieńczycka

27 grudnia, 2008 by

Zanim użytkownicy tego bloga napiszą kolejne posty o najnowszej poezji polskiej, proponuję jeszcze raz pochylić sie nad ubiegłowiecznym Antonim Słonimskim w dalszym ciągu niestety aktualnym:

(…)W Nowej Kulturze” ktoś niezdarny i anonimowy wystąpił przeciw mnie w obronie T. Różewicza. Głównym argumentem niezdarnego było, że nie mam prawa krytykować utworu, któremu krytyka literacka przyznała zgodnie wysoką rangę artystyczną.
Odkąd to panowie awangardziści powołują się na uznanie krytyki? Trochę to tak, jakby heretyk i skandalista tłumaczył się, że jego utwór jest dozwolony przez cenzurę i otrzymał imprimatur Kościoła. Nowatorom bardziej jest do twarzy, gdy skarżą się na brak uznania, niż gdy chwalą się nagrodami państwowymi.
Na jakąż to krytykę literacką powołuje się ten niezdarny z Nowej Kultury”? Gdzież są ci krytycy, których czyta inteligencja dzisiejsza? Smażą się we własnym sosie małe sitwy i kliczki polonistyczne. Nie jestem w swojej opinii odosobniony, podobnie myśli wielu, ale nie każdemu się chce wchodzić w konflikt z mętniakami, którzy solidarnie rzucają się na każdego, kto wytknie im to mętniactwo, bo ono warunkuje ich istnienie. Pozwolę sobie przykładowo podać parę fragmentów listu, który właśnie otrzymałem od bardzo wybitnego profesora uniwersytetu. (Nazwisko znane redakcji.) Pisze do mnie: Nie mogłem sobie odmówić przyjemności odczytania Pańskiego felietonu ze Szpilek zespołowi mego seminarium polonistycznego na Uniwersytecie Warszawskim. Studenci również mieli satysfakcję słuchając zwięzłych, prostych, naturalnych i dlatego celnych Pańskich sformułowań o dzisiejszej publicystyce i polonistyce. Była to również krótka pokazowa lekcja porządnego pisania po polsku. Sztuki rzetelnego stylu literackiego… Tak jest, jak Pan pisze. Żaden szanujący swój czas człowiek nie może już czytać zarówno mętnych liryk współczesnych, jak i mętniejszych jeszcze, załganych w bełkocie i bladze zawijasów stylistycznych renomowanych i utytułowanych krytyków dzisiejszych…”
I jeszcze jedno. Wszystko, co w Nowej Kulturze” napisał niezdarny, mniej lub bardziej mija się z prawdą. Zarzuca mi, że nie uznaję jakoby teatru absurdu”. Nie wiem, co to jest teatr absurdu”, ale jestem od początku entuzjastą Mrożka. Nie uznaję jakoby Białoszewskiego. O pierwszym tomie tego poety wyrażałem się bardzo życzliwie. Nie uznaję jakoby malarstwa abstrakcyjnego. Jeszcze w roku 1955 razem z Sandauerem występowałem w obronie tego malarstwa. Prawdą jest, że nie uznaję złego malarstwa abstrakcyjnego i nie uznaję monopolu abstrakcji. Jedna pozycja tylko w artykule niezdarnego jest prawdziwa. Nie uznaję terroru udziwniaczy.
Cmokierstwo awangardowe doprowadziło do zaniku wszelkich kryteriów. Wyścig udziwniania dopchnął tak dobrze zapowiadającego się poetę jak Białoszewski do nieartykułowanych bełkotów. Drukuje się wszystko, co może się wylegitymować brakiem sensu. Życie Warszawy” podało niedawno dość typowy i charakterystyczny fakcik. Do literackiego dodatku Nadbrzeże poetów ktoś wysłał cykl sonetów. Jako człowiek pedantyczny na osobnej kartce załączył spis tytułów: Odbicie, Zwrot, Pojedynek, Kotwica, Noc, Cisza, Mgła, Przybycie, Sen. Autor ciekaw był, czy te sonety wydrukują. Wydrukowali. W całości. Ów spisik tytułów. Jako supernowoczesny wiersz!”
(…)(…)Teatr Narodowy dał znowu niezwykłe widowisko. Zdawało się nam, naiwnym, że po Fauście” lub Burzy” nic gorszego nie zobaczymy, ale nie docenialiśmy sił fatalnych, drzemiących w sumiastych i brodatych głowach rządzących tą budą dyktatorów. Miasto łoży parę milionów rocznie na podobne wyczyny i nazywa się to akcją kulturalną. Szkodnikom i niedołęgom daje się grube pensje i ordery w kraju, w którym starzy, zasłużeni literaci przymierają z głodu, w czasach gdy najświetniejsze pióra zaprzęgnięte są do groszowej pracy. W chwili gdy książka polska przestaje dosłownie istnieć, departament sztuki ma w swoim budżecie dwadzieścia tysięcy na wspomaganie literatury, a Teatr Narodowy obniża smak i hańbi literaturę, topiąc krociowe sumy, za które jakże wiele można by dobrego zrobić w Polsce! Jeśli jest czas sanacji moralnej, musi się znaleźć czas i środki na zlikwidowanie tego nadużycia. Pewnie, że jest rzeczą ważniejszą dla sfer dzisiaj rządzących oczyszczenie wojska i administracji, ale trzeba zrozumieć doniosłość sanacji stosunków artystyczno-kulturalnych. Rząd musi znaleźć chwilę czasu, aby się tym radykalnie zająć. Myślę, że pisma w rodzaju Głosu Prawdy”, zamiast drukować wierszyki p. Baranowskiego lub recenzje p. Hiża, mogłyby zabrać głos w tej sprawie.(…)

Kategoria: Bez kategorii | 12 komentarzy »

Edward Pasewicz Dolna Wilda. Poezja męsko – męska. Pani Bieńczycka

26 grudnia, 2008 by

Dobrze pamiętam moment debiutu Zdzisława Jaskuły, gdzie niemal identycznie zaanonsowano go w miesięczniku Poezja ponad trzydzieści lat temu:

Debiutancki tom Edwarda Pasewicza, co z perspektywy czasu widać jeszcze wyraźniej, należy niewątpliwie do najznakomitszych dokonań polskiej poezji na przestrzeni ostatnich lat.

Jak widać, koło sztafety poetyckiej pokoleń kręci się bez przestojów.

Sięgam po ten zbiór wierszy w innej kolejności, niż powstał po omawianej na blogu tu przez Marka Trojanowskiego książce th, wydanej po trzech latach od debiutu. Wystepuje tam ten sam obiekt wzdychań podmiotu lirycznego, imiennik Marka i związek kochanków tkwi w chronicznym, bądź permanentnym poetyckim opisie.
W th jest to ze względu na muzyczną strukturę równo podzielonych zwrotek hymn na cześć tych szalenie trudnych relacji męsko męskich.

W Dolnej, traktującej raczej o fascynacji i zakochaniu podwórzowym fabuła wierszy rozpięta jest między kochankami czystym opisem tej dzielącej ich, bądź, zależnie od nastroju, łączącej, przestrzeni.
Poeta nie chce uronić ani kruszyny z tych chwil przyjemnej fascynacji miłosnej i to się czytelnikowi udziela i jest to bardzo piękne. Czuje się autentyczne pożądanie, tęsknotę i pragnienie bliskości ukochanego w jakiejkolwiek bądź postaci, co uwiarygodnia romans i czyni go nieziemskim. Nie wiem naprawdę jak to jest w związkach homoseksualnych, gdyż obiekt westchnień jest notorycznie zdradzany z innymi obiektami wielokrotnie zdradzanymi i jak czytam o monogamicznych dozgonnych związkach np. Allena Ginsberga z Peterem Orlowskim, to tym bardziej nie wiem, jak to jest.

Jakkolwiek to jest, trzeba wrócić do roboty poetyckiej Edwarda Pasewicza, dzięki której kochanków na modłę ubiegłych wieków unieśmiertelnia.
Niestety, żadna recenzja sieciowa badań mi nie ułatwia, a książka doczekała się drugiego wydania i jest często omawiana. Jakub Winiarski znajduje w niej rysy i pęknięcia – zdumiewające, podczas gdy w o wiele słabszych pozycjach dokumentuje tylko ich nieskazitelność. Natomiast w momencie, kiedy naprawdę przydałby się telefon do autora z zapytaniem, czym jest dla niego tytułowa Wilda, czytelnik skazany jest na detektywistyczne poszukiwania na własną rękę.
Fascynacja poetycka najprawdopodobniej dotyczy więc podwórkowego przyjaciela dzielnicy Wilda w Poznaniu z wspólnej ulicy leżącej w dolinie Warty o tej samej nazwie.
Marek składa się z bardzo subtelnych spojrzeń opisującego go podmiotu lirycznego, jest niewidoczny natomiast dla czytelnika, a jednak jego wszechobecność można doświadczyć. Zachodzi bardzo wartościowy proces sakralizacji tej miłości, mimo szorstkiego obejścia i jakiegoś pisania mimochodem bez wpadania w euforię i egzaltację. Kochankowie spotykają się w poznańskich kawiarniach, knajpach, ulicach i mieszkaniach, równocześnie poetycko Edward Pasewicz dokumentuje otoczenie rzecz umiejscawiając w planie miasta. Przedmioty szeleszczące fistaszki porzucone w krzakach, witki wierzbowe, śnieg, wspólne chłopięce rytuały – może związane z zaślubinami, dozgonną przyjaźnią:

(…) Teraz, kiedy palimy ubrania i papiery
i jest minus dziesięć stopni wciskamy się
w tę biel, jakby była ogromną poduszką. (…).
(MAŁE LITURGIE)

to wszystko jest wpisane w poetycki opis. Jednak bardzo konkretny, czytelnika kusi wałęsanie się kochanków po ulicach Poznania, po czasie, po spotykanych obiektach, twarzach zindywidualizowanych postaciach. Ta oszczędność opisu i asceza zawsze jest bardzo pojemna, widać u poety nadmiar zauważonych, wartych ujawnienia doznań i ta selekcja twórcza, przeprowadzana z rozwagą, jednak jest z żalem rezygnacji. To w sumie bardzo witalne wiersze, mimo, ubóstwa i jakiejś nostalgii i smutku.

(…)Tik-tak, pamiętam błoto i kamyk,
lustro i sznurek, tabletkę, tapetę, i ułamek zęba.
Drukarenkę, na której z gumowych liter
układałem twoje i moje nazwiska. (…)”
(DRUKARENKA GŁODU)

Te wiersze są poetyckim mikrokosmosem, budowanym bardzo konkretnie, realistycznie, z dbałością o wydobycie z pamięci każdego ułamka rzeczywistości który zakotwiczony w strofach je uwiarygodnia i promieniuje na inne już nie tak łatwe domniemania i uczuciowe przestrzenie. Są to nazwiska sąsiadek, ich zgony, witryny sklepowe, obiekty architektoniczne, wspólne wycieczki kochanków poza miasto.
Być może Edward Pasewicz decydując się na w sumie bardzo prosty zabieg poetyckiego opisu różni się właśnie tym od swoich poetyzujących rówieśników, że nie wydziwia i skromnymi środkami rejestruje chociaż coś, co go otacza.
Jak w życiu – wszystko błyskawicznie się komplikuje, miłość chcąc nie chcąc przeradza się w nudę i perwersję, ale jeszcze nie tu nie w tym tomiku, gdzie hołd złożony młodzieńczej miłości staje się trwałym, nienaruszalnym, poetyckim zapisem.

Kategoria: Bez kategorii | 4 komentarze »

Pauza na zastanowienie. Grafomani sieciowi. Pani Bieńczycka

25 grudnia, 2008 by

W związku z otrzymywaniem, pod pozorem składania życzeń świątecznych – mailowych połajanek – jakobym pastwiła się z sadystyczną przyjemnością nad osobami niezwykle pożytecznymi w literackim świecie portali internetowych, sprawdziłam w felietonach Antoniego Słonimskiego, kim był za jego czasów osobnik niemal identyczny do tego, jakiego nieustannie w sieci spotykam:

(…) Każdy prawie z ludzi piszących zetknął się kiedyś w życiu z grafomanami. Dzieje się to w sposób dwojaki, albo sam piszący jest grafomanem i styka się stale ze sobą, nie wiedząc, że ma do czynienia nie ze sobą, ale z grafomanem albo też nie jest grafomanem i wtedy musi się stykać z innymi ludźmi piszącymi, którzy są przeważnie grafomanami. (…)
(…) Grafoman-poeta to zjadliwe, podstępne, twarde, żylaste indywiduum, które nie cofa się nawet przed przemocą fizyczną. Grafoman taki, gdy przyjdzie do redakcji, zaczyna od żądań, bardzo bezwzględnych. Utwór swój musi przeczytać na miejscu. Poza tym prosi o przysyłanie pisma, aby mógł się zapoznać”, i uzależnia swoją współpracę od honorarium. Korektę musi zrobić sam. Odpowiedź, oczywiście pozytywną, musi mieć natychmiast, ponieważ wyjeżdża właśnie za granicę. Zagranica jest wtrącona dla zainteresowania, jakie powinna obudzić jego osoba. Wiersze mają zawsze cykle i wydrukować można tylko cały cykl. Tytuły są zawsze te same. Seledyny”, Oczami duszy”, Pastele”, Scherzo” i Kwiaty marzeń”. Ostatnio rocznik 1926 – 27 wprowadził nieco odmienne rodzaje, są to albo Kantyczki” albo też Sejsmografy duszy”.
Najgorszą zmorą życia staje się taki rękopis, zagubiony w redakcji. Grafoman, który delektuje się każdą swoją bytnością w redakcji pisma, nabiera praw do wtrącania się w najintymniejsze zakątki pracy redakcyjnej. Konferuje przez telefon, nachodzi mieszkania prywatne i w końcu, gdy rękopis się znajdzie, jest tak rozwścieczony, że składa w charakterze zemsty nową piramidę poezyj, nowel i dramatów. Grafoman taki zwykle już kiedyś drukował wiersze, na dowód czego wyciąga z kieszeni i pokazuje stary, zatłuszczony numer Bluszczu”, Kuriera Warszawskiego” lub Trubadura”. Czasem kapituluje i nie odzywa się przez parę miesięcy, by nagle zjawić się osobiście w mieszkaniu w czasie, gdy mamy gościa. Wtedy przedstawia się nieznajomym mu osobom i wtrąca się z arogancją do rozmowy. Czasem grafomani starają się trafić przez podstawione osoby. Przychodzi, na przykład, starszy jowialny jegomość i pokazuje na ćwiartce papieru ołówkiem poetycznie opisane męki kwiatów, które nie mają czym oddychać.
Jak się panu zdaje wiele on ma lat?
Sześć, siedem” myśli człowiek z całą naiwnością.
Dwadzieścia jeden skończył we wrześniu powiada taki ojciec niezwykłego dziecka. Potem następuje wtajemniczanie w dzieje dzieciństwa autora wiersza o braku powietrza. On nie wie, że ja panu te wiersze przyniosłem. On by nigdy na to nie pozwolił. Kiedy miał sześć latek u nas na wsi, bo ja byłem kiedyś, mój panie, wcale zamożnym człowiekiem i gdyby nie Grabski otóż, gdy miał pięć latek niania powiada mu itd. Oczywiście, wszystkie te kategorie tyczą się grafomanów początkujących. Grafoman zaawansowany, ceniony, ba, nawet czasem sławny, to już temat wykraczający poza ramy mej kompetencji. Ciekawych odsyłam do podręczników historii literatury. (…)

Kategoria: Bez kategorii | 13 komentarzy »

« Wstecz Dalej »