Pauza na zastanowienie. Złota śląskiego ciąg dalszy. Pani Bieńczycka

8 czerwca, 2009 by

(…)Pisze Chłopek: Przeraża cię raczej to, że nie znasz nikogo, kto mógłby coś zmienić”, pozostawiając czytelnika z obezwładniającą diagnozą: Teraz wszystko będzie się już zmieniać na gorsze”.
(…)W połowie lat 90 zaistniała na Śląsku przebojowa” formacja, wkraczająca bez kompleksów, aktywnie obecna w ogólnopolskim życiu literackim. Oto wciąż zjawisko in statu nascendi, obserwowane poprzez wstępne etapy drogi twórczej, szkicującej jednak kontury – powiedziałbym za, bynajmniej nie Świętym Na Dziko”, Mistrzem Peiperem – mapy nowych ust”. Przed poetami tej formacji zarysowało się wiele niebezpieczeństw, z tym najgroźniejszym, o którym wspominałem i którego świadomi są rocznikowo” młodsi poeci – obezwładniającą konwencjonalizacją. Dlatego kolejne tomiki, zwłaszcza te drugie – oczekiwane po głośnych debiutach, będą ważnym sprawdzianem. Nawet jeśli nadzikowcy” (to nieuchronne!) podążą własnymi ścieżkami, gdy różnice ewoluujących poetyk wezmą górę nad jednomyślnością mijającego okresu Sturm und Drang”, pozostawią ślady obecności w obrębie jednego
z najwyraźniej zaznaczonych na początku dekady nurtów młodej liryki. Następne pokolenie podąży innymi drogami, co zdają się sugerować przedstawiciele Estakady i przywołani powyżej rówieśnicy. Być może już wkrótce krytycy będą mogli oznajmić: tu zaszła zmiana”.

W swoją stronę. Antologia młodej poezji Śląska i Zagłębia(2000) Wybór, opracowanie i wstęp Paweł Majerski

Kategoria: Bez kategorii | 14 komentarzy »

Ryszard Chłopek, Węgiel. Ballada o lekkim zabarwieniu górniczym

7 czerwca, 2009 by

.

W 2001 kilka milionów fanów polskiej szkoły reportażu śledziło na ekranach telewizorów losy górnika Andrzeja Biesa i jego telefonu komórkowego. Andrzej Bies był jednym z setek górników, którzy w ramach restrukturyzacji kopalń zgodzili się dobrowolnie odejść z pracy pobierając jednorazową odprawę w wysokości czterdziestu tysięcy złotych polskich.

Kwota ta, jak na owe czasy, mała nie była. Ale większość w pół roku przepiła, przejadła albo przeruchała odprawy. Jednak liczący sobie wówczas 28 lat, Andrzej, wykazał się niebywałym instynktem. Wziąwszy sobie do serca słowa Leszka Balcerowicza, forsę zainwestował. Kupił mieszkanie i telefon komórkowy. Należy wiedzieć, że w owym czasie najnowszy model komórki miał gabaryty cegły i wprost proporcjonalną do rozmiarów cenę. Zaś jeden impuls rozmowy krajowej, naliczany co 5 sekund, kosztował tyle, co obecnie 9 godzin telekonferencji VoIP między Polską a Hawajami.

Historia młodego górnika, którego marzeniem życiowym było położyć sztangistkę Agatę Wróbel jeżeli nie do łóżka to przynajmniej na rękę, tak bardzo się wszystkim spodobała, że autorzy reportażu zgarnęli masę nagród, a sam Andrzej Bies nie potrafił opędzić się od ofert pracy. Zadebiutował w teatrze i co dziwić nie może w kolejnym reportażu społecznym: Ballada o lekkim zabarwieniu erotycznym.

Tu, w jednym z odcinków, poznał urok zatrudnienia na umowę o dzieło. Miał wykonać prostą pracę w firemce prowadzonej przez małżeństwo Naturalnych na jednej z dyskotek miał wylać trzy 20. litrowe wiadra kisielu na półnagie dupeczki, które na oczach najebanej i rozbawionej gawiedzi tłukły się o całych 25 zł premii za wygraną walkę w kisielu. Andrzej, przywykły do robót ciężkich na przodku, spisał się bez zarzutu. I tak słuch i ślad o nim zaginął.

Teraz zapewne Andrzej Bies pracuje jako ochroniarz na parkingu i za 50 gram wódki czystej opowiada historię swojego życia, czekając jak Henryk Gołębiewski na medialne resurectio.

Historia serca z węgla, górnośląskiej biedy, biedaszybów i w ogóle historia biedy zawiera w sobie pewien magnetyzm, który budzi w odbiorcy to, co najsłabsze empatię i współczucie.

Mitologia górnego śląska niezależnie od czasookresu, od ideologii od potrzeb społecznych jest mitologią atrakcyjną także pod względem literackim. Koń o godności Łysek nie tyrał gdzieś na wyżynie lubelskiej, ciągnąc za sobą pług. A i pewnie Szkapa o imieniu Nasza miała swoich praprzodków wśród kopalnianych koni z górnego śląska.

Nie sięgając w czasy nazbyt odległe analizując fenomen mitologii górnego śląska warto odwołać się do twórczości Kazimierza Kutza, który jako reżyser wysysał ze śląska tyle ile tylko mógł bacząc na ustroje. W latach 70. była Sól czarnej ziemi, w latach 90. pojawił się Zawrócony z brawurową rolą Zamachowskiego.

Wszystko ładnie, wszystko pięknie bo mitologia węgla jest do tego stopnia zakorzeniona w świadomości społecznej, że inspirując się nią w jakikolwiek sposób na płaszczyźnie artystycznej nie sposób nie dostać jakiejś nagrody, a przynajmniej: nie zostać senatorem PO w parlamencie RP.

Jeden ze współtwórców ideologii neoliberalizmu nauczał, że teoria jest naukowa po warunkiem, ze zbiór jej falsyfikatorów nie jest zbiorem pustym. To znaczy: teorie naukowe są teoriami fałszywymi. Aksjomat fałszywości odnosi się także do tych dzieł kultury, które nawiązują w jakikolwiek sposób do mitologii węgla i górnego śląska. A dokładniej: do dzieła Ryszarda Chłopka pt. Węgiel.

Chłopek o imieniu Ryszard ten sam, który czego dowiódł w nocie na ostatniej stronie późnego debiutu Aleksandry Zbierskiej – potrafi za jednym zamachem wykombinować przynajmniej 3 synonimy czasownika wibrować, w 2007 r. wydał zbiór wierszyków opatrzonych wymownym tytułem Węgiel.

Węgiel Chłopka, to 33 strony, przez które trzeba się przebić dynamitem. To zbiór tekstów ciosanych w czarnym kamieniu ciężką dłonią górnika. To kolekcja górnośląskich metafor wkuwanych na kółkach poetyckich organizowanych w ramach dokształcania sztygarów. Czytelnik z rocznika 80 i parę nie zrozumie istoty Węgla, bowiem zubożony jest o unikalne pod względem historycznym doświadczenie PRL-u. Któż ze współczesnych jest w stanie pojąć semantykę metafor, które z taką lubością stosuje Ryszard Chłopek:

sączy się cisza

[J a k tę samą estetykę przyjąłem za swoją]

śpiewa cięciwa.
pięta świeci
błyszczy się rydwan

[Problemy z Achillesem]

przykuca ciemność.
męskie uda falują nad drogą,

[Dlaczego nie barbarzyńcy]

melodia osiada na drzewach,
ukojenie rozpięte na kościach
zamkniętym okiem znaczy zmiany kursu.

[Cichy wróg]

Zdrada rośnie mi w uszach

[zgroza, zgroza]

Kruchość wbija się w skórę lub tkwi pod paznokciem,
wiatr domyka przestrzeń

[Ballada z tej strony]

Albo czyż istnieje takie czytelnicze serce, które nie skapituluje przed tymi Chłopkowymi wersami:

pożółkłe dłonie drżą jakby na wietrze
tuż przed wybuchem słońca na krze horyzontu,

[Reszta załogi Narcyza”]

Oczywiście jak na dzieło nawiązujące explicite do mitologii górnego śląska przystało tomik Ryszarda Chłopka wzbogacony o jeszcze jedno dzieło literackie na temat węgla. W tekście pt. Zapuszczam się, Chłopek opisze dramat społeczno-ekonomiczny związany z wykradaniem czarnego złota z transportów kolejowych przez bandy szmuglerów, które następnie przewożą kamienne bryły rozklekotanymi nyskami gdzieś w głąb Polski.

Teraz zapuszczam się

Teraz zapuszczam się w siebie, zjeżdżam windą na dół,
aż po szklany korytarz, gdzie niosą moje serce; wiercą
w nim, wkładają dynamit, gdzie kombajn leniwie
szarpie kruszec tkanki.
Tutejsi górnicy to ludzie spokojni i dobrzy,
szanują pracę w dobie likwidacji kopalń,
ale też nie ma tu przodowników, ciemnych
tytanów pracy.
Kto mnie kradnie na torach, kto mnie wrzuca do pieca,
kto mnie rozwozi furmanką po skrzypiącym śniegu
albo kto starym żukiem wpada teraz w poślizg,
bo wiekowe opony nie słuchają drogi
i cały ja
leżę teraz w rowie.
Czasem szyb pustoszeje, nawet nie brzdęknie winda,
a ja wiszę na ścianach i ciągnę się jeszcze tak głęboko w ziemi.
I jestem wszędzie gdzie jestem”,
i mam jednak coś wspólnego ze sobą.

Chłopek jako poeta bezwzględnie rozprawi się ze szmuglerami, z czarnym rynkiem węglowym i całą mafią węglową, która żeruje na zdrowej tkance polskiego górnictwa. Nie pozostawi złudzeń, przeciwstawiając tutejszym górnikom, ludziom spokojnym i dobrym, którzy szanują pracę tych, co: kradną na torach, którzy: rozwożą furmanką, którzy starym żukiem wpadają w poślizg, tych, co węgiel: wrzucają do pieca.

Chłopek nawiąże do romantyzmu związanego z czarnym złotem. Lakoniczny tytuł tomiku Węgiel jest jak oszczędna odpowiedź sztygara: wypieroloj, której ów udzielił kadrowemu, gdy ten przyszedł go zapytać o to, czy weźmie udział w pochodzie pierwszomajowym.

Być może zaangażowany tomik Ryszarda Chłopka zostałby zauważony a kto wie może i doceniony przez krytykę, gdyby nie jego zapóźnienie. Tomik Węgiel ukazał się w 2007 r., czyli jakieś sześć lat za późno w stosunku do debaty społecznej i literackiej na temat górnego śląska, doli sztygarów i tych wszystkich ludzi, którzy nauczeni zostali jednej prostej czynności: jak skutecznie napierdalać w czarną ścianę kilofem, by coś się z niej odłupało.

Ryszarda Chłopka należy jednak pochwalić za to, że próbuje trochę niezgrabnie, ale zawszę jednak korzystać z nauk objazdowych nauczycieli do polskiego, którzy w latach 70. i do końca lat 80. prowadzili w świetlicach kursy dla poetów po tytułem: Wypróbowane i sprawdzone metafory poetyckie. Instrukcja obsługi. Ryszard Chłopek nie tylko potrafi wymyślić trzy synonimy czasownika wibrować, ale także co dziś jest umiejętnością rzadką umieścić w korpusie wiersza metaforkę: śpiewa cięciwa, przykuca ciemność itp.

Kategoria: Bez kategorii | 17 komentarzy »

Ryszard Chłopek Węgiel. Złoto Górnego Śląska. Pani Bieńczycka

5 czerwca, 2009 by

Trudo oskarżać Ryszarda Chłopka o całe zło, jakie się w tym regionie wydarzyło w polskiej poezji, nie sposób jednak o tym intensywnie myśleć, czytając jeden po drugim wiersz w tomiku Węgiel.
Przesuwam się naprawdę z trudem, jak fedrujący górnik dziewiętnastowieczny, a raczej dziecko, które ciągnie za nogę wózek w pół metrowym prześwicie, nie widząc ani końca, ani początku poezjowania i na dodatek w absolutnym mroku poznania tej poezji.

Metafora żółwia w wierszu Problemy z Achillesem służy zapewne jako dowód wyższości natury ludzkiej, a więc i czytelnika, która nawet w archetypicznych mitach i przekazach greckich nieźle potrafi namieszać i wszystko poprzekręcać. Te filozoficzne dywagacje, co by było gdyby, nijak się mają do tytułowego Węgla, którym ma autor zbioru, jak się odgraża w tytule wyjaśnić Sprawa pewnej estetyki w pierwszej części i w drugiej o maskotkach i potworach, w trzeciej Próba drogi.
Czytam tę Estetykę, która miewa, jak każda kochanka miłosne przygody. Metafora, metonimia, synekdocha, ironia, wszystko jest przecież możliwe i czeka na zastosowanie. Broń Boże realizm, ja wiem wszystko o dyskursie Rolanda Barthesa. O lyotardowskim podejściu do kultury i potrzebie rewizjonizmu. Twierdzę, że argumenty antyrealistyczne odznaczają się aktualnością, a także pojęciowym zapleczem, które przewyższa modne dziś koncepcje w teorii literatury i kultury.

Wiersz Jak ta sama estetyka poszła się jebać kończy pion rozważań starożytnych Ryszarda Chłopka. Jest na tyle znaczący, że warto przytoczyć chociaż fragment:

(…)Tymczasem na końcu tej historii Dante
dopada swoją Beatrycze i wreszcie mógłby
sobie porządnie zadupczyć, ale właśnie nie staje mu
czasu, bo ktoś wyciąga z szuflady rewolwer.(…)

Wyjaśnię, że wiersz jest w konwencji kryminału postmodernistycznego i te odautorskie rozważania i przymiarki pewnych znanych z historii sztuki bohaterów ich autor demiurgicznie zderza i patrzy, co artystycznie z tego wyniknie. Oczywiście, nic nie wynika, bo co ma wyjść, tak jak z doświadczenia małego chłopca, który dmucha żabę. Wynika tylko kosmiczne cierpienie wyrządzone Drugiemu, w tym wypadku siostrze mniejszej, czyli żabie. Mamy przecież dwa elementy: żabę i dręczyciela. Jedynie co można uzyskać, to tylko domniemanie, że żaba nie cierpi, co jest absolutnym nonsensem, wykluczonym naukowo i niepodważalnie.
Podobny ciemnogród następuje przy wykluczeniu czystego uczucia, jakim darzy Dante 12 letnią Beatrycze. Tym sposobem wszyscy ojcowie córek musieliby odbywać z nimi stosunki płciowe, bo inaczej bez tego pożądania byliby niewiarygodni jako mężczyźni.
Podobnie czyni poeta Ryszard Chłopek. Kwestionuje świętą miłość do Beatrycze, na której zbudowana jest pewna w pewnej szerokości geograficznej, w jakimś w kosmicznym czasie wyrosła kultura. Profanuje dla jedynie eksperymentalnego zadania cierpienia czytelnikowi.
No dobrze, Pan wygrał, Panie Chłopek. Ja cierpię. Mam pięćdziesiąt siedem lat i mam miłość nie z tej ziemi, miłość męsko-damską, która była dla mojego kobiecego żywota największą doczesną wartością, jaka mi się przytrafiła, Pan zakwestionował.
Niech będzie. Takie jest prawo dziejów, że nareszcie mnie dopadnięto i zdemaskowano.
Ale przez ten nowoczesny, czy ponowoczesny fakt nic się dosłownie nie wydarza. Rozbrojenie archetypu u takiego krytyka, jakim jest Jakub Winiarski spowodowało autentyczny zachwyt. Ale oprócz tych dwóch, skrajności, mojej i Jakuba Winiarskiego, to już niewielu chyba pojmuje cel „dojebania” Dantemu.
Ale jest jeszcze Andrzej Sosnowski. Pal diabli jakąś nieważną ślonską babinę, jakąś bieńczycką. Ale Sosnowski!!!
Esej o ruchu dedykowany Andrzejowi Sosnowskiemu jest ostatnim utworem zbioru Próba drogi:

(…)Prawdziwie nieśmiertelny zostanie jedynie Dante,
lekceważąco nudny. Wobec wolnego rynku jadowitego
kciuka mający na swą obronę zwodniczy status klasyka.
Nuda wynika z bezruchu, a ten jak każda wieczność musi
pochodzić od Boga. I widać już, że Bóg musi być
księciem ciemności, bo królem słońca może być
tylko szaleniec, kładący na szalę

słonia przeciw ostatniej karcie.(…)

Reszta wieloczłonowego eseju (fakt, że poeta uhonorował drugiego poetę szczodrze niesłychanie długim tasiemcem) jest w podobnej konwencji filozoficznych rozważań na wzór średniowiecznych debat, ile diabłów mieści się na końcu szpilki. O ile tamte przynosiły przynajmniej konkretną korzyść Kościołowi, to tutaj nie wiem, do czego prowadzi ważenie słonia. Gry i zabawy słowne przynoszą korzyść, gdy autentycznie bawią.

Jest dużo symulacji postmodernistycznej i jak w każdym kierunku, są utwory z gruntu fałszywe, naśladowcze, wtórne i jałowe. Do tego przedziału zaliczyłabymWęgiel. Absolutnie niezrozumiały jest dla mnie zarzut krytyka, Jakuba Winiarskiego, jakoby oprócz tytułu, w tym tomiku wszystko jest świetne. Nie, tytuł jest taki sam jak i reszta, czyli idealnie wyrażający całkowite zniszczenie jakiegokolwiek sensu poezji.
Autor stosuje zresztą tę metodę na wszelki wypadek. W ten sposób nie można się do niczego przyczepić. Przypomina ucznia, który w klasie swoją elokwencją zagada absolutnie wszystkich i wszystko, i tak wszystkim lekcja minie. Oczywiście w moich czasach, kiedy edukacja nikomu nie była do niczego potrzebna, takie puste przebiegi były tolerowane przez Ministerstwo Edukacji, a nawet premiowane. Szczególnie na Śląsku, gdzie, jeśli się już w niemowlęctwie zapomniało w odpowiednim momencie noworodka walnąć w głowę, by odpowiednia ilość chłopaków była zdolna jedynie do fedrunku na dole, to uzupełniano to odpowiednią edukacją.
Czytając te uczone wersy, namaszczone bogatym słownictwem wikipedycznym i śladami przygotowań studenta pierwszego roku jakichkolwiek studiów do pierwszego egzaminu z jednego z programowych przedmiotów, z filozofii starożytnej, przypomniał mi się Ezra Pound, który też chciał wszystko zburzyć, pragnął make it new”, czyli likwidacji martwego brzemienia odziedziczonej tradycji, i napisać zupełnie wszystko od początku. Ale Ezra Pound będąc nawet w tej klatce, pozbawiony już zupełnie książek, pisał Pieśni a vista, korzystając ze swojej genialnej pamięci, a przede wszystkim ze wspaniałej edukacji, jaką posiadali wszyscy moderniści.
Jeśli podobnie, jak Ezra Pound, Ryszard Chłopek jest takim erudytą, to zastanawiam się, dlaczego te wiersze mają taki chichrający się ton wyższości człowieka – barbarzyńcy, który pęka ze śmiechu, jak na rysunku np. na greckiej wazie Zeus wcielony w byka np. wkłada.
Dlaczego dzisiejsza ironia postmodernistyczna, pozwalająca sobie wykpiwać, co się chce i zestawiać ze wszystkim, co wpadnie pod rękę, jest tak sztubacka i głupia?

Kategoria: Bez kategorii | 10 komentarzy »

Mirka Szychowiak, człap story. Sztuka pisania zaklęć.

3 czerwca, 2009 by

.

Slogan: W rodzinie siła! hasło wyborcze Romana Giertycha, motto biznesowe Waldemara Pawlaka ma także swoje przełożenie ontologiczne w polskiej poezji współczesnej.

Często bywa tak, że tyrający w pocie czoła mężowie, chcąc mieć po pracy spokój w domu odpalają działkę swoim upierdliwym żonom, by te zaspokajały swoje humanistyczne ambicje. Miesięczne kieszonkowe jest na tyle wysokie, że żoneczki zakładają sobie fundacje, urządzają sobie spotkania i konkursy. Innymi słowy: organizują sobie cały czas wolny. To oczywiście uwalnia męża od obecności żony, żonę zaś uwalnia od obecności męża. I wydawałoby się, że takie wzajemne uwolnienie się od siebie oznacza koniec małżeństwa, ale przecież nie do takich poświęceń zdolny jest polski naród, byle tylko rozwijać ducha kultury.

Bywa też odwrotnie. Czasami jest tak, że to żony pracują na literackie hobby swoich mężów. Zakładają one fundacje literackie. Szefują im, piszą wnioski do ministerstwa, ciułają forsę od sponsorów po to tylko, by zarobić trochę grosza i móc odpalić miesięczną wypłatę mężusiowi, który tak się przypadkiem złożyło, że zatrudniony został na etacie w fundacji, której szefuje prezes-małżonka. Mężuś oczywiście nie jest jakimś tam figurantem na liście płac. Przeciwnie: udziela się i to na najwyższych poziomach działania fundacji żony. Zwykle co dziwić nie może i nie powinno – nie zadowala go etat konserwatora powierzchni płaskich. Aspiruje do stanowiska wiceprezesa albo przynajmniej jakiegoś redaktora naczelnego.

Prawdziwym ekstremum rodzinnym współczesnej poezji polskiej jest ród Szychowiaków. A dokładniej ta gałąź drzewa genealogicznego, która ma swój początek w małżeńskiej przysiędze Mirosławy i Bogusława.

Dawno, dawno temu Bogusław spotkał Mirosławę. Obiecał jej, że będzie ją kochał i że nie opuści jej aż do śmierci. Udało mu się wytrwać w przysiędze. Co więcej: udało mu się pewnego razu zapłodnić żonę a żonie udało się urodzić dziecię dziewczynkę Julię, której dano na nazwisko Szychowiak.

Córeczka nie wdała się w tatusia. Poszła śladami mamy. Dosłownie. Wzrost ma po niej, kolor włosów i nawet fryzurę odziedziczyła w spadku genetycznym. Nie wspominając o idealnych proporcjach ciała, odpowiadających klasycznemu kanonowi piękna.

Wracając jednak do Mirosławy. Od kiedy wspólnie z Bogusławem zamieszkała w domu o powierzchni 168 m2 i wartości 200.000 plnów, zmieniła się nie do poznania. Mirosława Szychowiak stała się poetką Mirką Szychowiak.

Obie tożsamości żony Bogusia funkcjonują autonomicznie. Mirosława zarabia jakieś 28 patyków rocznie, dyrektorując centrom kulturalnym a kiedy zdarzy się po temu okazja startuje w wyborach, chcąc zrealizować się na arenie wielkiej polityki. W odróżnieniu od tej ekstrawertycznej osobowości, Mirka jest skryta, wycofana. Jest delikatną, uduchowioną istotą, która pisze wiersze, która od czasu do czasu pojawi się na jakimś konkursiku literackim, by odebrać nagrodę o ile jej dadzą.

Nie wiadomo, które z tych wcieleń preferuje pan Szychowiak. Czy urzędniczo-polityczną Mirosławę w kostiumiku, ze skórzaną aktówką pod pachą i laptopem na ramieniu, czy może Mirkę artystycznego anioła w powłóczystych, równie artystycznych szatach o nieustalonym kroju i konsystencji materiału?

To wydaje się nie mieć znaczenia, gdyż najbardziej interesującym pozostaje zawsze skutek połączenia. I nie chodzi tu o naturalną koniunkcję jajeczka z plemniczkiem, ale połączenie słowa i obrazu czyli talentów artystycznych Bogusława i Mirki.

W 2005 r., drukarnie opuściło dzieło pachnące farbą pt. człap story – 38 produktów autorstwa Mirki Szychowiak, które sprzedawano w promocji z dołączonymi grafikami Bogusława.
Na obrazkach tych jak na artystyczne obrazki przystało jest coś niewyraźnego. Niby konik, niby droga, niby jaskinia. Niby okno, niby kratki, niby faktura ściany. Są też jakieś kręgi ale też jakby na niby. Innymi słowy: Bogusław dał poszaleć wenie. Ale owo szaleństwo blednie, traci swój jałowy wyraz sztuki nowoczesnej w porównaniu z tekstami Mirki. Bo teksty Mirki z 2005 zaskakują.

W człap story nie ma treści wielkich, uniwersalnych prawd i mądrości. Mirka Szychowiak jako poetka mówi za siebie i o sobie. Jednak jej wiersze i sposób w jaki opowiada nie tylko się podoba, ale sprawia, że czytelnik odnajduje w tych autorskich narracjach za każdym razem coś swojego, coś unikalnego i niepowtarzalnego.
Oto przykład. Tekst: kobietę trzykrotnie upadłą stać na wiele.

Powiedzmy, że lubię żyć intensiff.
Nie pytaj o szczegóły tylko obserwuj.
Potem mi powiesz, co było nie tak,
bo jak zwykle nie mam czasu na postoje.

….

Te szpitalne kwity, to dobre alibi, gdyby
mnie poniosło. Kobietę trzykrotnie upadłą
stać na wiele. Rośnie jej apetyt, zaostrza smak.
Nie żeby zaraz szał mamuta. Po prostu nic już
nie umiem powoli spać, jeść, kochać. Inny napęd.
Dlatego musimy zmienić sobie instrukcję obsługi.
No i jak chcesz nauczę cię fruwać.

Mirce Szychowiak udaje się niebywała sztuka prawdziwa sztuka latania. Mianowicie: unika poetyzacji wszystkich pokracznych przez to kuriozalnych metafor, które każdorazowo wywołują tylko śmiech. Używa zwykłego języka i prostych zdań. Tym językiem i ascetycznymi środkami wyrazu opisuje określone emocje prosto i wprost, dzięki temu pozostawia swoim czytelnikom interpretacyjne pole dla empatii. I teraz najważniejsze: obrazowość w tekstach Szychowiak nie wymaga uprzedniej dekonstrukcji metafor, nie jest skutkiem odkrycia sensu w hermetycznym przekazie. Zrozumienia wymaga dopiero indywidualna reakcja na obrazy, empatyczny odruch wewnętrzny, który pojawia się indywidualnie po lekturze tekstu. Na tym polega przewrotność ale i wartość tekstów z człap story.

Człap story to większości przypadków opowieść pierwszej osoby liczby pojedynczej. To skazuje czytelnika na status intymnego obserwatora, który może tylko podglądać. Pierwsza osoba liczby pojedynczej w wierszach Mirki Szychowiak ignoruje sferę pozatekstową , koncentrując się na budowie osobliwej rzeczywistości świata wewnętrznego. W tekście dżudżudżudżu poetka napisze:

Taki robak. Lezie sobie dżudżudżudżu. Się
posuń mały, zrób miejsce koleżance, popełzamy
razem, tylko daj cynk kolesiom, niech
rozejdą się na boki, żebym ich nie zgniotła.
Nie jestem waszym wrogiem, proszę tylko o azyl.

Szanowne robactwo, mrowie i reszto ruszaków:
Z uwagi na gwałt zbiorowy, w którym przypadła mi
Rola ofiary zmuszona byłam opuścić moją ziemię.
Liczę na to, że u was jest spoko z poszanowaniem
praw człowieka i nie odeślecie mnie z powrotem.
Może zrobimy kiedyś jakąś małą rewolucję?

Zantropomorfizowane robaki pozbawione cynamonowego symbolizmu są zwykłe, ludzkie tak ludzkie, jak tylko ludzie potrafią być, gdy zdecydują się na bycie tym, kim powinni być.

Warto w takich obrazach zobaczyć coś więcej. Coś co jest i pozostaje poza chitynowym pancerzem, poza zbiorowością i innymi obrazami. Warto zobaczyć tu kilka prostych formuł: Szanowne robactwo.…; Nie jestem waszym wrogiem...; Się posuń; proszę tylko a azyl zaklęć dyskursu magicznego, dzięki któremu powstaje kolejny używając słów poetki – stan wyjątkowy, który jest tak wyjątkowy, jak wyjątkowa może być tylko pospolitość w świecie pełnym cudów.

Trudno oprzeć się tym prostym czarom Mirki Szychowiak. Prostota zaklęć jest gwarantem skuteczności oddziaływania poetyckiego uroku. Oto kolejny przykład zdań prostych, które dodane do siebie stanowią idealną całość. Szychowiak pisze:

Znajdź przytomniejsze miejsce, okop się
i nie czekaj. Póki nie pogubiłeś nasion,
urządzaj ogrody tam, gdzie woda popłynie
rozrzutnie, pod skórą wystąpi z brzegów
i oboje staniecie się poświęceni, spokojniejsi.

I niech to nie dzieje się w mgnieniu oka,
nie dzieli na cykl wzrostu i niecierpliwego zbioru.
Zacznij ufać słońcu, ono nie jest na każde
skinienie, bo inaczej się skurczy i wypali.
Nie popędzaj niczego, niech się dłuży.

(ślimacz ślimacz)

Oczywiście na końcu zawsze można zapytać: po co czytać taki rodzaj poezji? Ale równie dobrze zapytać można o powód lektury ksiąg czarnoksięskich i naukę sztuki magii.
ueberealitaet.JPG

Kategoria: Bez kategorii | 23 komentarze »

Agnieszka Mirahina Wszystkie radiostacje związku radzieckiego. Poezja skretyniałej estetycznej perspektywy. Pani Bieńczycka

3 czerwca, 2009 by

Majowa Lampa, pismo młodzieżowe dla starych literatów zawiera obszerne sprawozdanie z tegorocznej imprezy poetyckiej organizowanej przez Biuro Literackie w Wrocławiu w postaci artykułu Dawida Kasiarza zatytułowanego Nie ma tego złego – Port Wrocław 09.

Czytam tę laurkę z niemałym zdziwieniem, gdyż jest w tonie wypisz wymaluj panegiryków, jakie czytałam z Festiwali pieśni żołnierskiej w Kołobrzegu tak niedawno, jakieś trzydzieści lat temu.
Otóż, jak tam czytam, z powodu zbyt małych funduszy, których tegoroczny Festiwal nie zdołał zgromadzić, zabrakło wielu mogących się odbyć, ukwietniających całość imprez. Autor nie wymienia jakich, podsumowując tylko, że było fajnie. Domyślam się, że autorowi sprawozdania zabrakło tak spektakularnych i miłych dla oka publiczności trwałego pozostawiania linii papilarnych dłoni żyjących jeszcze poetów we wrocławską ulicę, czy pokazu zwierząt na wybiegu, z którymi poeci na festiwal przybyli.
Ale, jak donosi Dawid Kasiarz i tak były tłumy. Na wernisaż wystawy zdjęć Gill Gillinga ledwo dopchali się Wisława Szymborska i Marcin Świetlicki. Jacek Dehnel zgromadził na swoim występie tak potężny elektorat wielbicieli, że zaćmił kłopotliwie imprezy ważniejsze, dla jakich właściwie całe widowisko zorganizowano.

A taką imprezą był tegoroczny Połów.
Czytam o efekcie połowu i nadziwić się nie mogę. Jadą, jak w wierszu Konopnickiej pełne nadziei dzieci na ten połów by je złowiono, jadą, widzą, jaki piękny jest ten świat, jakie kwietniowe krokusy z ziemi wyrastają wokół, i buch:

(…)niewesołe prognozy żabie perspektywy
jaskółki dziś nie polecą
nici z lotu ptaka ziemia obiecana
to ziemia stracona(…)
(żabie perspektywy)

i dalej:

(…)wielkie niebo nade mną
wszystkie linie zbiegają się w dupie.(…)
(żabie perspektywy)

Jesus Maria! Poetka ma, jak widać, nie najlepsze życiowe perspektywy, znowu młodego, zdolnego, bezbronnego, bez perspektyw chce świat upupić, starzy rządzą by swoją progeniturę, tak jak oni, bez talentu wstawić, by jako rodzice puszyć się i napawać sławą poetycką swoich dzieci! By na portach błyszczeli i byli w Lampie, organie odważnym i rewolucyjnym byli opisani!
Skąd już nigdzie nie uciekną. Lampa bowiem twardą ręką trzyma niesforną młodzież, która rwie się do ekonomi, do prawa, do pedagogiki, do wojska, do policji! Chce wykonywać swoje zawody umiłowanie. Ale nie, trzeba być poetą i ten kontrolowany bunt młodości w Lampie realizować.
Idę więc na blog 24 letniej poetki Agnieszki Mirahiny, dowiedzieć się, kto biedną Agnieszkę tak niewoli. A tam wszystko szczelnie pozamykane, słowa z bloga przeczytać się nie da.
Trudno, nic nie pomogę.

Czytam więc kolejne wiersze. Czego poetka oczekuje od życia, czym się zachwyca, z kim się utożsamia?
Młoda kobieta dzisiejsza utożsamia się z faszystą… Czytam i oczom nie wierzę. Podmiot liryczny wiersza, który nie musi być przecież poetką, jest faszystą. Ten aprobujący ton wiersza norynberga jest tak czytelny swoim przesłaniem, że nie sposób oddzielić go od fascynacji samej autorki:

(…) zaraz wmieszałabym się w tłum i została żołnierzem, szeregowcem, oficerem,
dla leni pastowałabym kible jako szeregowiec i brała od tyłu młodszych rangą
jako oficer, dla leni byłabym blondynem i miała szerokie plecy na wszystkich
frontach tego świata.(…)

Byłam w Nürnberg w Muzeum postawionym w miejscu zjazdów NSDAP „Reichsparteitage”. Jeśli kobieta w wieku moich dzieci pisze i publikuje to, co czytam niemal po niewiele ponad pół wieku od potwornej światowej tragedii, nie budzi zażenowania wśród innych, jest nagradzana i z zachwytem i mlaskaniem podziwiana przez Radosława Wiśniewskiego, Kornelię Pielę, Kamila Zająca, Konrada Górę na łamach BL, nie mówiąc już o jury, które te wiesze wywyższyły, namaściły i spowodowały ich wydanie, to ja tam nie widzę żadnej ani ironii, ani dowcipu.
Ja tutaj widzę tylko i wyłącznie p r z e r a ż e n i e.

Jeśli Rilke sto pięćdziesiąt lat temu pisał niech ci się stanie i piękno i przerażenie, nie przypuszczał, że ktoś z przerażenia będzie czerpał sadystycznie piękno po obozach zagłady. Że młoda artystka po studiach uniwersyteckich zachwyci się tak ewidentnym Kiczem i nazwie go Pięknem.
Kiedy widzę, że nastaje czas kretyńskich i pożałowania godnych estetów w glorii namaszczanych przez różne aparaty i Biura od Państwowej Poezji to nie dziwię się słowom Pynchona który w zasłużonej pogardzie w Tęczy Grawitacji o Polakach tak pisał:

(…)Och, jasne, to ballada o Czerwonej Rzece, jeśli nie wierzysz, zapytaj tego Rudzielca, gdziekolwiek jest (powie ci, co znaczy czerwony), dupki od Franklina Delano Roosevelta, chcą nam to wszystko odebrać, babsztyle z owłosionymi nogami, daj im wszystko, daj, inaczej wysadzą kopalnię w powietrze, użalają się, biedne Polaczki w szarych leninówkach, wyrobnicy,(…) (Thomas Pynchon Tęcza Grawitacji)

Kategoria: Bez kategorii | 10 komentarzy »

Ewa Bieńczycka Dziennik ciała maj 2009. STRASZNA PRAWDA Dziennika Adama Wiedemanna. Pani Bieńczycka

31 maja, 2009 by

Prowadzę dziennik od dwunastego roku życia i kiedy otwieram majowe kartki roku 2009, gdzie zanotowałam moje spotkanie z zapiskami Adama Wiedemanna z roku 2002 i 2003, mogłabym bez problemu nie tylko porównać to, co w tym dniu robiłam mając tak jak on trzydzieści sześć lat, ale i jak wyglądała moja działalność literacka i moje życie seksualne.

Jednak tego nie robię, gdyż jest to zupełnie niepotrzebne. Nie muszę nikogo zwabiać na pikantne szczegóły mojego życia, by zmusić czytelnika do uwagi. Zamieniłam całe moje życie na literaturę i pisząc nawet wtedy, gdy pisać się nie dawało, czytając, kiedy zmęczenie nakazywało bardziej bierny odpoczynek, dotarłam pod koniec życia do upragnionego momentu, kiedy mogę bez przeszkód i pisać, co chcę i czytać to, co mi się żywnie podoba, czego zapragnę, gdyż mój świat nagle się otworzył w momencie, gdy już dokonano na mnie społecznego Auto-da-fé.

Wtedy, w majowy poniedziałek, nie mogąc w domu uaktywnić zamówionej książki – Doroty Masłowskiej Między nami dobrze jest, książki na którą czekałam w kolejce bibliotecznych rezerwacji długo – gdyż bibliotekę w poniedziałki otwierają w południe, pojechałam na rowerze do biblioteki.
Był skwar i zaduch. Ludzie, w tym dużo młodzieży, stali już przed wejściem do gmachu biblioteki przystępując z nogi na nogę, jakby ich jedynym pragnieniem było dotarcie do pięknych, obszernych toalet bibliotecznych.
Siadając na niklowanej ławce, gdyż bibliotekę wybudowano w stylu neoartdeco, wszystko wokół było poniklowane i uwiązawszy rower do latarni, ponieważ stojaki na rowery były jeszcze wraz z biblioteką zamknięte – rozmyślałam nad tym, dlaczego w najnowszej literaturze jest tak dużo scen kopulacji par, podczas gdy ja, odwiedzająca tak często tę bibliotekę od momentu jej otwarcia dziesięć lat temu, nigdy nie napotkałam na jakąkolwiek intymność w tych ogromnych, już europejskich kabinach, gdzie widać zawsze tylko jedną parę nóg w prześwicie od podłogi w górę, i gdzie te dwie nogi niezmiennie są ustawione równolegle i en face.
Nagle wybiło z pobliskiej katedry południe, szklane drzwi rozsunęły się gościnnie i fala nagromadzonego tłumu powoli wniknęła w rozwarty otwór. Wstałam z niklowanej ławeczki i mijając kilka kolejek tłumów ustawionych dla wydobycia z magazynów bibliotecznych książek by zabrać je do domu, podeszłam do komputera.
Okazało się, że w tym ułamku minuty, kiedy zmieniałam status Masłowskiej z dostarczenia jej z czytelni na wypożyczenie do domu, co ze względu na zamkniętą bibliotekę było niemożliwe wcześniej, książkę ktoś natychmiast wypożyczył i zniknęła z ekranu. Zamówiłam więc ją powtórnie i ustawiając się znowu w kilkumiesięcznej kolejce oczekujących, dopożyczyłam jeszcze kilka tytułów, by mój wyjazd do biblioteki nie był tak zmarnowany.
Poszłam więc do czytelni czasopism, umywszy wcześniej ręce w zupełnie pustej, ogromnej toalecie dla czytelniczek biblioteki. Upewniwszy się, że i tym razem nikt się w niej nie kocha, usiadłam przy stoliku i przeglądając czasopisma, czekałam na sfinalizowanie zamówienia. Przekartkowałam obszerną Literaturę na Świecie, przeczytałam cztery Lampy i mój wzrok przykuło nazwisko Adama Wiedemanna na wściekle zielonej okładce Twórczości i tytule, identycznym jak ostatni post internetowego bloga kumple.
Miałam jeszcze kilkanaście minut do pełnej godziny, po której zamówione książki powinny zjechać do okienka wypożyczeń. Wyciągnęłam aparat fotograficzny, by te 52 strony zanieść do domu i tam w spokoju przeczytać. Ale nagle rozszalała się burza, szklany dach zaczął dudnić od ciężkich kropel gwałtownego deszczu i w sali czytelni zrobiło się ciemno. Zapaliłam, więc lampkę nad stolikiem, ale zdjęcia i tak były ciemne.

Przerzucam kilka kartek mojego dziennika szukając zapisków o Wiedemannie. Mam tu przeklejone wszystkie opinie w komentarzach, na temat mojego talentu pisarskiego i nawet te, których w sieci już nie ma, usunięte na prośbę samego autora, lub kogoś, kogo też dotykały. Wyszukując zapisków na temat czytania przefotografowanych fragmentów Dziennika Wiedemanna, chcąc niechcąc, czytam jeszcze raz komentarze o mnie.
Jest. Jest o Wiedemannie, jak wyjechałam z laptopem na wieś.
Był to znowu majowy piękny poniedziałek, ale na deszcz się już nie zanosiło. Trawa w moim ogrodzie urosła po pas, mimo kwietniowego koszenia, a stokrotki i niezapominajki przesłonił łan dmuchawców, które dzięki nieobecności mojej w ogrodzie stały jeszcze nieruchomo, a kule lotnych nasion jeszcze się nie rozpadły.
Wróciłam,więc po beznadziejnym wysiłku wyrwania chociaż tych chwastów wieloletnich, które kwitną białymi baldachimami i narobią jeszcze więcej szkód, niż dmuchawce. Wróciłam do laptopa, by ukończyć rozpoczęty w domu wiersz Puch. Tamten pisany na skutek pylących akacji, niewytępionych jeszcze przez służby sanitarne mojego miejskiego osiedla złożone z alergików mógł być teraz dokończony na widok dmuchawców. Z racji rozlicznych przerw w pisaniu, niemożności izolacji i wyciszenia, wypracowałam w sobie metodę łącznika. Polegała ona na jakimś elemencie wysnucia realnego przedmiotu, czy uczucia, zapachu, koloru – który umożliwiał mi powrót. Wynalazek Prousta sprawdzał się za każdym razem, gdy uruchamiałam skojarzenia i dzięki temu wiersz PUCH ukończyłam.
By zmienić nastrój, odcięta od żywego Internetu, rozpoczęłam czytanie bibliotecznych fotografii, czyli Dziennika Wiedeamanna.

Trzydziestosześcioletni, spod Znaku Koziorożca mężczyzna Adam Wiedemann rejestruje na łamach Twórczości swoje zmagania z nieuregulowanym życiem seksualnym. Wróżba tarota obiecuje mu stabilizację miłosną dopiero po czterdziestce, dlatego autor zapisków szastając się niemiłosiernie z tymi, których chce się pozbyć z i tymi których nie wie czy kocha, albo tymi którzy wrócą ze swoich niezaleznie od ich woli obowiązków służbowych podróży i dopiero albo dowiodą, albo i nie swoją kompatybilność miłosną z Adamem Wiedemannem, dowodzi jedynie tymczasowości tych związków.
Ta intymność, rozpisana na pięćdziesięciu dwóch stronach miesięcznika Twórczość nie jest erotyczną obsceną, ani nawet nie jest pikantna. Rozbijanie intymności w Dzieniku Wiedemanna jest być może jakimś zabiegiem celowym, tak jak bardzo pożyteczne w dzisiejszych czasach uzwyczajnienie wydzielin ludzkiej fizjonomii, jak krew menstruacyjna, sperma, mocz i kał. Spłycanie i upraszczanie związków międzyludzkich w czynnościach życiowych poety sprowadza się jednak do skutków o wiele głębszych, niż poeta Wiedemann sobie życzy.
Jeśli, jak czytam w Dzienniku, poeta z satysfakcją odbiera komunikat mailowy młodego poety, któremu już coś Burszta wydrukował, a ten akurat zwierza się w mailu, że pragnie poszerzyć swoje doznania seksualne o wtajemniczenia nie z kim innym, a tylko z Poetą, i to konkretnym, z poetą Wiedemannem zasiadającym w jury konkursów poetyckich, to trudno uwierzyć akurat w nagłą Miłość nie z tego świata w tak postawionej ofercie. Przepustowość poety Adama Wiedemanna jest ogromna i jeśli do końca nic nie wiemy, czy wcześniejszy redaktor naczelny i założyciel Twórczości Jarosław Iwaszkiewicz zrobił coś z Markiem Hłasko przed spowodowaniem nagrodzeniem jego debiutu prestiżową nagrodą, to wiemy z zapisków jego dziennika, że nienawidził go z całego serca.
Ale na całe szczęście żyjemy w czasach, kiedy już pozbyliśmy się uczuć gorących i uczuć wyższych, jak Miłość i Nienawiść, które zniewalały poprzednie pokolenia twórców i kazały ich namiętnościom doprowadzać własny żywot do scenariuszy greckich tragedii.
Jednak, gdy czytam w zapiskach mojego dziennika przeklejone komentarze o mojej Twórczości literackiej trudno mi się oprzeć wrażeniu, czy aby jednak nie mam do czynienia z wydałoby się raz na zawsze usuniętymi z przestrzeni międzyludzkiej wzorcowymi okazami niezmiennej, starożytnej Pogardy i Nienawiści.

Kategoria: Bez kategorii | 20 komentarzy »

Ewa Furgał, Ekstremizmy. zamiast: „Na trzy czte i ry – panie płaczą! II” będzie lesbijski romans z owczarkiem niemieckim w tle

28 maja, 2009 by

.

Kolejny odcinek z cyklu z kopa w jaja miał dotyczyć Ewy Furgał i jej dzieła: Ekstremizmy. Zacząłem go nawet pisać, ale po kilku zdaniach zorientowałem się, że piszę o kolejnym płaczliwym harlequinie, a odcinek nosiłby tytuł: Na trzy, czte i ry panie płaczą II. Oto mała próbka możliwości Ewy Furgał (tekst bez podziału na wersy):

budzik dzwoni o zbyt wczesnej porze a ona obejmuje mnie ciasno więc to nie będzie proste ale uciekam snom ciepłym dłoniom i wrażeniu że ktoś mógłby się włamać i zabrać nam wszystko bo drzwi są zamknięte tylko na raz – zakładam obrączkę którą dostałam od niej na rocznicę i już czuję się ubrana jeszcze tylko całuję ją zamykam drzwi na dwa – na schodach spotykam wredną sąsiadkę (no kto napisał na klatce lesby”)? i wychodzę na świat bezbronnie bezmyślnie bez niej.

Jak łatwo się domyśleć: po dodaniu do tego tekstu fragmentu dowolnego romansidła o perypetiach miłosnych pana i pani, oraz co istotne: zamianie formy rodzajowej męskiej na żeńską. Czyli po tym jak romansidło pan-pani zmieniłoby się na romansidło pani-pani, powstałby wyciskacz łez w klasycznym, amerykańskim stylu. Każdy akapit mógłby się równać ze scenami symulowanych pocałunków, jednoznacznych spojrzeń, lakonicznych dialogów i mądrości życiowych z filmu Casablanca pod warunkiem, że Bogartowi urosłyby cycki. Ale czy świat a co ważniejsze kultura zaakceptowałaby taką transmetamorfozę kultowego aktora?

Można tez spróbować zastanowić się nad reakcją Ilsy Lund, która widzi przed sobą cycatą brunetkę z papierosem w ustach i kiedy zamiast zdawkowego: bye darling usłyszałaby:

Mówią że nieobecność nie zostawia śladów jak to się dzieje że twoja jest widoczna nad wyraz wróć już oczyść ulice z kurzu i tęsknoty powiedz tylko słowo a znajdę dla nas hotel w najjaśniejszym punkcie miasta niech na tę jedną dobę świat przestanie istnieć niech nas usłyszą niezawodnie.

Nie mam żadnych wątpliwości, że takie wyznanie nagrodzone zostałoby przez akademię filmową złota statuetką. Powodów także nie mam by wątpić, że każdy film, oparty na scenariuszu, do którego Ewa Furgał dodałaby coś od siebie, wzbudzi emocje większe niż audycja Wellesa w New Jersey w 1938 r.

Ale najciekawszym eksperymentem o charakterze poznawczym będzie próba syntezy dzieł Ewy Furgał i Izabeli Filipiak. Oto zmiksowany fragment powstały na bazie Ekstermizmów i Madame intuita . Tym razem w tekście ode mnie jest tylko jeden znak zapytania.

———-

Pozbyłam się jednej z moich ewentualnych przyszłości. Jest w tym postanowieniu przynajmniej jakaś lekkość. Chodzę szybko, ale wciąż marznę.

– Czy pozwolisz mi się ogrzać przy tobie? Nigdy nie usłyszałam: Nie.

– Kobiety mówią szeptem żeby ich nikt nie usłyszał. Czasem trudno uwierzyć, że w ogóle mówią cokolwiek.

– Więc czekasz jeszcze? Dalszego ciągu nie będzie. Jeżeli musisz odczuwać niech będzie to substytutem twoich lęków.

-Jeżeli muszę istnieć ból nie wystarczy mi za inspirację. Gdy czymś się ze mną dzielisz, próbuję cię powstrzymać.

– Uważaj, bo jestem nieskromna!

-Nie tak szybko!

– Oswajaj mnie ostrożnie, nie pozwalaj mi na brak umiaru. Nie rozbudzaj we mnie, czego nie będziesz w stanie zaspokoić, Nie zostawiaj mnie głodnej.

two years later

– Bądź ze mną! Krzyczałam na ciebie żeby przekrzyczeć tamten londyn sprzed dwóch lat co szumiał w głowie tak mocno że musiałam uciec.

– Trudno przeżywać miłość dramatycznie Gdy ciągle chce się śmiać. Moja kochanka nie jest kobietą tylko zwierzątkiem.

?

-Nie słuchaj mnie wcale.

– Rozmawiaj ze mną z tą czułością w głosie od niechcenia. Obiecaj, że zrobimy to niedługo znowu. I znowu. I znowu i jeszcze Po wielokroć Póki przeszłość nie spadnie jak nie chciany prezent wcześniej zamówiony dostarczony za pokwitowaniem I cóż jeśli protestowałam że nie jest tym co ja pamiętam chciałam a tego nigdy nie.

– Odjadę o wschodzie. Ucieknę lecz musisz mnie zauważyć!

Łódź Fabryczna 4.48. Czuję się dziwnie gdy wywołano tę godzinę jestem przytomna i chcę przetrwać. Zaraz odjeżdżamy. Moja kochanka nie jest kobietą tylko zwierzątkiem. Ma cztery łapy i futerko, nie używamy już słów tylko pomruki. Jak kochance na boku chcę powiedzieć: Jesteś cudowna ale jesteś zarazem zbyt kosztowna. Miło mi dbać o ciebie. Jeszcze kilka okrążeń wokół stacji Jeden rzut oka. Kontroler za kuloodporną szybą. Ślizgiem w dół. Och, pociągu magia kołysze mnie. Tym razem nie dałam się skopać ze schodów.

——-

Wersja lesbijskiego romansu z owczarkiem niemieckim w tle zapewne zrewolucjonizuje myślenie o rasach obronnych. Mężczyźni udomawiając psa kilka tysięcy lat temu poznali się na tym rodzaju rozkoszy, która powstaje z połączenia miodu pszczelego własnych jąder i psiego ozora. Pora żeby urok tej przyjemności zaznały i kobiety. Mimo opóźnienia cywilizacyjnego doświadczenie owo może okazać się przełomem w rozwoju emocjonalnym rodzaju żeńskiego. I spodziewać się także należy, że wiersze Ewy Furgał oraz Izabeli Filipiak wejdą do zbioru dzieł kanonicznych nie tylko literatury światowej traktującej o relacjach człowieka z zdomestykowanymi czworonogami, ale staną się materiałem dla badań naukowych poświęconych fakturze języka owczarka niemieckiego oraz współczynnika ścieralności naskórka okolic krocza płci obojga.

Kategoria: Bez kategorii | 13 komentarzy »

Izabela Filipiak, Madame intuita. I na trzy, czte, ry – panie płaczą!

26 maja, 2009 by

.

Maciej Woźniak musiał kilka miesięcy spędzić nad swoją autorską antologią wersów, które wycinał z wierszy kolegów i koleżanek po fachu, po to by Radosław Wiśniewski – redaktor, juror, animator, organizator, krytyk literacki, poeta, felietonista, dziennikarz, mąż pani Kasi, która to zawodowo prezesuje stowarzyszeniu wydającemu pisemko RED, itp. Itd. – miał czym zapchać kolejny numer jakże poczytnego pisma literackiego RED.

Powstało 12 sonetów, które ułożone w kolumnach zajęły aż 3 strony RED-a. Obowiązkowo umieszczono pod nimi tabelkę z nazwiskami tych działaczy literatury, których dzieła posłużyły Woźniakowi za materiał wierszotwórczy. Jest tu obowiązkowo m.in. Pani Prezes Radczyńska, Pan Wieszcz Miłosz, Pan Tłumacz Gutorow, Pan Redaktor Honet. W tabelce miejsca zabrakło dla m.in. Pana od Lali oraz Pani od Pozwów. To oczywiście dziwi, ale obserwując ewolucję twórczą Macieja Woźniaka wkrótce spodziewać się należy powieści thrillera prawniczego, która powstanie ze zmiksowanych internetowych postów Moniki Mosiewicz oraz akapitów Lali. Wówczas zapewne Jakub Winiarski napisze recenzję, w której ogłosi narodowi polskiemu, że oto pojawił się nowy John Grisham.

Uprzedzając dialektyczny rozwój wypadków jakby to powiedział jeden klasyk na spółkę z drugim: łagodząc ból porodowy historii przygotowałem próbkę tekstu, który powstał z połączenia wierszy Izabeli Filipiak, wydanych w tomiku: Madame intuita z klasycznym harlequinem, sprzedawanym w kioskach RUCH – Wszystko jest możliwe, autorstwa Nory Roberts. Po lekturze przygotowanej próbki prozy okaże się, że wiersze Filipiak pozbawione wersów są nie tylko utrzymane w manierze kioskowego harlequina, ale co ważniejsze: są bliźniacze tematycznie i znaczeniowo z wątkami prozy miłosnej, która każdego wieczoru jest przyczyną sprawczą małżeńskich wyrzutów, które czyni rozfantazjowana małżonka znudzonemu mężowi.

Powodowany wrodzoną skromnością i pokorą z premedytacją uczyniłem ów zlepek niedoskonałym, wprowadzając do tekstu jedno zdanie od siebie (zdanie pogrubione). Sama myśl o tym, bym mógł równać się z dziełem Mistrza Miksera od 12 Sonetów przyprawia mnie o ciarki, a każda próba dorównania mu z konieczności prowadzić będzie do potępienia.

Życzę miłej lektury.

———————————-

Nie spotykaj się z nią Nie pozwól żeby z tobą rozmawiała. Nie zbliżaj się bo pierwsza naiwna nie wiesz jak i kiedy wykorzysta cię, wyzuje z premedytacją z wiana z butów z pensji. Wypatroszy na zimno, wyssie kosteczka za kosteczką. Wyżre szpik póki świeży a resztki wyrzuci.

Alan poruszył się niespokojnie. Nie pierwszy raz słyszał aroganckie uwagi na temat ludzi swego pokroju i profesji. Czasem wypowiadano je głośniej, czasem ciszej, w zależności od sytuacji. Najczęściej ignorował je, tym razem jednak poczuł się urażony.

Kiedy spotkał ją potem w barze była już inna ostra jak żyleta. Nonszalancja papieros i podgolone włosy, agresywna suka która niczego nie przepuści. To tamta, ta druga tak ją nastawiła – przeciwko niemu gdyby nie ona dogadaliby się. Tamta obserwowała ich dyskretnie znad maszyny z piosenkami. Znasz mnie przecież, powiedziała Żyleta. Powinnam była zostać nieszczęśliwa Wtedy mogłabym tęsknić za tobą. Powinnam być średnio szczęśliwa, wtedy Być może wybaczyłabym tobie.

– Ale tak jak jest, honey, to się nie składa, nie składa się dobrze dla ciebie.
– Czy mi się zdaje, czy masz skłonność do upraszczania pewnych spraw? – zapytał.
– Tylko wtedy, kiedy nie chce mi się w nie zagłębiać – przyznała beztrosko. – I kiedy dotyczą polityki, którą uważam za denerwujący produkt uboczny rozwoju ludzkości. Niestety, pojawił się już wtedy, kiedy Mojżesz wdał się w dyskusję z Ramzesem.
– Zdaje się, że nie przepadasz za politykami.

Nie odpowiedział, więc pochyliła się, by odczytać coś z wyrazu jego twarzy. Z zaciekawieniem obserwowała przemykające po niej cienie. Poczuła chęć, by dotknąć jej palcami, poczuć ciepło jego skóry.

– Chcesz wrócić do środka? – zapytała.
– Nie. – Gładził kciukiem przegub jej dłoni, więc wyczuł, jak nieznacznie przyspieszył jej puls.
-Dopóki stamtąd nie wyszedłem, nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo się nudziłem.
– Szkoda

Z westchnieniem podniosła się z fotela. On także wstał. Nie wypuszczając jej dłoni, stanął tak blisko, że niemal się dotykali.

– Dlaczego szkoda? – zapytał cicho.

Zatrzymał spojrzenie na jej ustach, a potem spojrzał jej głęboko w oczy. Nie prosił jej o spotkanie, a to, co przed chwilą powiedziała, oznaczało, że w kontaktach z mężczyznami szybko przyjmowała inicjatywę. Cóż, nie wprawiło go to w zachwyt. Wolał kobiety, które cierpliwie pozwalają się zdobywać.

Zmrużyła oczy i zerknęła na niego przez ramię. Stał przy balustradzie, opierając się o nią nonszalancko. Wyglądał na rozleniwionego, ale mogłaby przysiąc, że gdyby na przykład zagrała mu teraz na nosie, dopadłby jej jednym skokiem. Bardzo ją zresztą kusiło, żeby to sprawdzić. Nie mogąc opanować emocji, wewnętrznej burzy uczuć padła przed nim na kolana i szlochając błagała:

Rozmawiaj ze mną z tą czułością w głosie od niechcenia, schowaj mnie do kieszeni, wtul w miękkość szalika, rękaw marynarki. Podziel się ze mną kawałkiem pomarańczy. Pozwól mi wyjeść z twojego talerza zielone pasma brokuł i przecinki papryki rude jak krew. Oddaj mi swoje łóżko. Podaruj mi swoje nazwisko. Daj mi przyszłość, niech do niej dorosnę.
Zatańcz ze mną. Poprowadź po kafelkach, parkietach, schodach. Zakręć mi w głowie, przytrzymaj z czułością, zaryzykuj tango. Obiecaj, że zrobimy to niedługo znowu. I znowu. I znowu i jeszcze. Po wielokroć, póki przeszłość nie spadnie jak nie chciany prezent wcześniej zamówiony dostarczony za pokwitowaniem I cóż jeśli protestowałam że nie jest tym co ja pamiętam chciałam a tego nigdy nie.

Pomimo półmroku wyraźnie widziała ironiczny, pewny siebie uśmieszek, jaki błąkał się po jego wargach.
– Nie bądź śmieszna. Nie jesteś mi potrzebna bardziej niż ja tobie. Nie będę dłużej patrzeć jak się pogrążasz. Żadnego zrozumienia nie doczekam się.

Rozzłoszczona jego drwiącą miną energicznie poprawiła grzywkę.

Gdzieś pod spodem jest we mnie ta kobieta która się domaga, roszczeniowa bestia. Jej żądania czynią mnie bezsilną. Pragnie wypłaty moralnych odszkodowań tym zniechęca ludzi Jest skłonna do szantażu lecz nie kompromisu, nosi w sobie krzywdę nieopisaną.

Nie da mu tej satysfakcji i nie okaże zdenerwowania, obiecała sobie i mocno pchnęła drzwi, prowadzące do salonu. Tak właśnie zakończy się ich znajomość.

———

ps. dla tych, którzy nie czytali madame intuita oraz Wszystko jest możliwe

Tekst wyróżniony kursywą pochodzi od Izabeli Filipiak.

Kategoria: Bez kategorii | 14 komentarzy »

List do Szanownych Państwa

22 maja, 2009 by

.

Szanowni Państwo zapewne za każdym razem, gdy czytacie tę stronę zadajecie sobie w duchu pytanie: Dlaczego ja to czytam?. Ale mimo to regularnie, przynajmniej raz dziennie odwiedzacie historiamoichniedoli.pl., zjeżdżacie w dół wątków sprawdzając czy zmieniła się liczba komentarzy. Jeżeli pojawiły się nowe, wchodzicie i czytacie. Jeżeli nie, także wchodzicie i także czytacie by się jeszcze raz oburzyć, wewnętrznie unieść, zbulwersować lub zwyczajnie: by się pośmiać.

Nie tylko wy, Szanowni Państwo, jesteście pełni rozterek odwiedzając owo miejsce w internecie. Ja także za każdym razem, gdy pisze kolejny tekst o dziele poetyckim, zadaje sobie pytanie: Dlaczego ja to piszę?

Dlaczego ja to czytam?, Dlaczego ja to piszę? te pytania są pozornie różne. Bo jak się okaże za chwilę, mną i wami Szanowni Państwo kierują takie same pobudki. O nich jednak na końcu.

Większość z Państwa wie co to takiego jest pismo literackie RED. Wiecie także Państwo, że redaktorem naczelnym tego pism jest Radosław Wiśniewski. Ale ilu z Państwa wie, że ostatni numer RED-a przejdzie do historii? Nie dlatego, że dołączono do niego promocyjny tomik Aleksandry Zbierskiej jej tzw. późny debiut, po którym poetka wycofała się z życia poetyckiego. Nie dlatego, że Maciej Woźniak jako specjalista od oświetlenia sztucznego tym razem zabawił się w edytora tekstów. Poszatkował wierszyki kilkudziesięciu poetów na wersy i poskładał je w sonety. RED znalazł swoje miejsce w historii literatury ze względu recenzje. Między stroną 85 a 100 pisma literackiego RED nr 3(8)/1(9), upchanych zostało 20 recenzji Jakuba Winiarskiego.

Po tym jak w stylu Czerwonych Gitar, Jakub Winiarski napisał hymn pochwalny ku czci Biura Literackiego i jego szefa Artura Burszty:
Kto zdołał zebrać plejadę autorów ciekawych, bardzo ciekawych i takich sobie i kto tym
(Kto na ławce wyciął serce i podpisał – o innych inspiracjach Winiarskiego, tym razem grupą Ich Troje, przeczytasz tu: ) stracił wiarygodność, a nie ma nic bardziej zabójczego w tym fachu niż utrata wiarygodności. Zadaję sobie pytanie: „Dlaczego redaktor naczelny RED-a, Wiśniewski, drukuje recenzje skompromitowanego krytyka? Kieruje się chrześcijańskim miłosierdziem? Czy może dlatego, że podpisał z Winiarskim jakąś umowę wydawniczą na 1000 recenzji? A może chce pogrzebać RED-a, bo ma już dość pracy, która nie przynosi żadnych efektów?”

Zadaję sobie także inne pytanie: Dlaczego Jakub Winiarski pod żadną z tych recenzji się nie podpisał imieniem i nazwiskiem? Dlaczego zamiast: j.w., jakwi, w.j., win, jaw nie ograniczył się do użycia jednego pseudonimu? Czyżby był prześladowany przez tajną policję, jeszcze bardziej tajna organizację? Bał się czegoś? Boi się, że funkcjonariusze policji podatkowej zrobią bilans tekstów podpisanych Jakub Winiarski we wszystkich czasopismach i dołożą mu karę za ukrywanie dochodów? A może dlatego, że wie jak bardzo się skompromitował swoją Odą do Burszty i że jego nazwisko budzi w środowisku tylko śmiech?

Powyższe pytania mają charakter szczegółowy. Ale kolejne, które pojawiło się w mojej głowie po przeczytaniu RED-a było już ogólne: Dlaczego ja to czytam?

I jak widzicie Szanowni Państwo na tym etapie rozważań nasze pytania skrzyżowały się.
Jestem jednak w bardziej komfortowej sytuacji niż wy Szanowni Państwo. Ja na to pytanie znam odpowiedź: RED-a przeczytałem, ponieważ został mi przesłany. Ktoś kupił ten numer, ktoś zapakował do koperty, ktoś wysłał na mój adres domowy (dostępny w Internecie). Ktoś sobie zadał wysiłek, bym przeczytał pismo literackie redagowane prze Radosława Wiśniewskiego. Nie wnikam w to, kto okazał się być tak dzielny i jakie motywy nim kierowały to inna sprawa. Ja przeczytałem RED dlatego, bo zawsze gdy robię kupę, to lubię sobie coś poczytać. Nie kierowała mną ciekawość ani zwykła chęć poznania.

Ja na swoje pytania znam odpowiedź, ale czy wy Szanowni Państwo poznaliście odpowiedzi na swoje pytanie: Dlaczego czytacie historiemoichniedoli.pl?
Dlatego, że chcecie się pośmiać, zabawić. Odpocząć po meczącym dniu w pracy?
Dlatego, że literatura jest wasza pasją i interesuje was wszystko, co jest z nią związane?
Dlatego, że lubicie oglądać wirtualną krew cieknącą z szlachtowanych poetów i ich kolejnych tomików?
Dlatego, bo każdego dnia z samego rana sprawdzacie (a później po kilka razy dziennie), czy przypadkiem nie zarżnięto was i któregoś z waszych dzieł?
Dlatego, że dostaliście od znajomego/znajomej maila z linkiem o treści: Co za cham i skurwysyn! / W końcu! Coś się zaczyna dziać!?
Czy dlatego, że macie leciutkie laptopy, które zabieracie do kibla i tak jak ja lubicie sobie w trakcie poczytać?
Czy dlatego, że nie macie innego zajęcia?
Czy dlatego, że tez chcielibyście tak pisać?

Szanowni Państwo mimo tych wszystkich pytań jedno jest pewne: literatura dehneli i winiarskich to ułamek świata zaledwie drobny fragment rzeczywistości o nazwie literatura. Skrawek zarządzany przez nauczycieli od polskiego na spółkę z ciałem pedagogicznym. Całe 45 minut obowiązkowej postawy zasadniczej, nieustannego notowania i dyskusji moderowanej za każdym razem tą samą uwagą nauczyciela: Ale proszę pełnym zdaniem… To 45 minut, po których jest przerwa i wreszcie można pobiec za szkołę, na miejsce rozstrzygania sporów. Jeden z nosów zostanie rozkwaszony, inne oko będzie podbite. Wargi będą opuchnięte.
Po lekcji polskiego, na której wszyscy uczą się gramatyki i historii literatury wszyscy zamykają zeszyty. Idzie się do domu, na podwórko. Wchodzi się na drzewa, robi się procę i odkrywa zasady balistyki. Tu nie ma mundurków, ani świadectw z czerwonym paskiem. Kiedy się biegnie przez las z drewnianą pepeszą w ręku taką samą jaka miał Janek w Czterech Pancernych tarcza Wzorowego Ucznia nie jest do niczego potrzebna.
Czerwony pasek na świadectwie, ani ilość pał czy szóstek nie ma żadnego znaczenia, gdy pierwszy raz w życiu całuje się, zgrywając specjalistę doświadczonego w pocałunkach z języczkiem.

Szanowni Państwo, wszystko, co napisałem to straszna sieczka i gówno. Ale nie dajcie sobie wmówić, że coś jest sieczką i gównem. Bo po czterdziestu pięciu minutach obowiązkowych zajęć wszystko się może zdarzyć. Zawsze może się wam przytrafić coś, możecie kogoś spotkać, coś zrobić, gdzieś pójść, pobiec dokądś. I najlepsze jest to, że może się wam to spodobać. Literatura Szanowni Państwo nie znosi nudy, dlatego akurat w niej a nie gdzie indziej dzieją się zawsze rzeczy niesłychane, o których dopiero po latach uczy pan od polskiego w trakcie 45. minut.

Kategoria: Bez kategorii | 29 komentarzy »

Wojciech Bonowicz, Wybór większości. Brązowe oczy i inne cześci ciała

20 maja, 2009 by

.

Szczególną cechą polskich poetów współczesnych oprócz czarnych kostiumów, obowiązkowej nadwagi lub gruźliczej niedowagi, oprócz kolczyków w brwiach, nosach, językach, oprócz błyskotliwych debiutów literackich (zwłaszcza, gdy są to tak zwane: późne debiuty) jest umiejętność znajdowania inspiracji poetyckich w miejscach, w których nikt by się ich nie spodziewał znaleźć, a nawet w dupie.

Nie chodzi tu bynajmniej o przysłowiową dupę, ani o taką, która występuje w roli głównej w powiedzeniu: mieć coś / kogoś w dupie. Mowa tu o dupie anatomicznej. Jednej z części ciała, która zawsze jest z tyłu. Części, na którą jedni się gapią, inni podmywają, jeszcze inni podcierają i podmywają a bywają też tacy, którzy traktują owo miejsce anatomiczne jako coś, z czym można poeksperymentować. To znaczy: coś, do czego można włożyć palec wskazujący, by następnie napawać się konsystencją i aromatem substancji, która każdorazowo pozostaje pod paznokciem. Ci bardziej wygimnastykowani, wyćwiczeni w tajnych technikach jogi, którzy potrafią założyć obie nogi za głowę, wwąchują się w analityczne instrumentaria – w umazane strapony, to w świeżo wyciągnięte, połyskujące penisy. Specjaliści w tej dziedzinie rozróżniają w odcieniach beżów i brązów a z konsystencji, z drobinek pozostałych w zafałdowaniach narzędzi badawczych, z natężenia zapachu potrafią z przybliżeniem do ok. 2 łyżek określić ilość skonsumowanej i przetrawionej zupy grochowej, która niepokojąco fermentuje w krańcowych partiach jelita grubego.

Czysta poezja.

Czysta poezja odkryta raz w dupie, musiała być odkryta także w innych częściach ciała. Poetyka anatomiczna była koniecznym, dialektycznym etapem rozwoju poezji po tym jak dawno, dawno temu pewien jaskiniowiec znalazł dobrą okazję by innemu, prominentnemu jaskiniowcowi dosłownie i w przenośni wejść w dupę. To wówczas powstały najtrwalsze rysunki z Alty.

Jednym ze speców od tzw. natchnienia anatomicznego jest narodowy wieszcz polski Wojciech Bonowicz. Dokładnie 4995 lat po tym jak uduchowiony troglodyta z Alty, po spotkaniu z drugim troglodytą aby dać artystyczny upust emocjom nagromadzonym po owym prehistorycznym wejściu w dupę namalował na ścianie wielkie brązowe oko, Bonowicz korzystając z wynalazku Gutenberga wydał dzieło, które uczyniło go sławnym. Mowa o tomiku Wybór większości, w którym Wojciech Bonowicz wyeksploatuje zbiór poetyckich archetypów w tym konkretnym przypadku: zbiór archetypów anatomicznych do tak zwanego cna. Pod wiersz u Bonowicza kolejno pójdą: nosy, ręce, wnętrzności, głowy, oczy i gardła.

Ale po kolei.

Głowa (caput) – część ciała zwierząt, zajmująca u człowieka i u innych ssaków szczytowe umiejscowienie (ewentualnie przednie) [źródło: wikipedia].

W ramach poetyki anatomicznej Bonowicza ta część ciała funkcjonuje na dwóch płaszczyznach: zdroworozsądkowej i kosmicznej. Otóż głowa co nie budzi zdziwienia służy do tego by prawiła komplementy (głowę która mówi: tyś najpiękniejszy [kogo dzień dzisiejszy umieścił tak wysoko]). Ale jakież to kosmiczne zdziwienie ogarnia czytelnika, gdy przeczyta o głowie, które jest odgryzana przez deszcz (To deszcz tak ogryza głowy [nie mogę powiedzieć]) czy też o głowie, która wchodzi pod ziemię (moja głowa wchodzi pod ziemię [chorowali i umierali])?

Konstrukcja takich kosmicznych kontekstów funkcjonowania archetypu głowy w ramach poetyki anatomicznej ma swoje uzasadnienie. Najnowsze studia paleoantropologiczne na temat brązowego oka z Alty podkreślają fakt estetycznego zdziwienia, które było jednym z głównych celów prehistorycznych artystów. Tzw. efekt łaaał! zdaniem uczonych był świadomym zabiegiem żądnych poklasku i sławy artystów neolitu oraz podstawą słowotwórczą dla rzeczownika rodzaju męskiego: kał, który był pierwszym słowem wypowiedzianym przez przedstawiciela homo sapiens sapiens. W tym kontekście Wojciech Bonowicz wydaje się być wierny kanonom szkoły, do której wyraźnie nawiązuje.

Ręka (łac. manus) – dystalna część kończyny górnej naczelnych
Ramię (łac. brachium) jest częścią kończyny górnej
[źródło: wikipedia]

W ramach poetyki anatomicznej najbardziej eksploatowaną częścią ciała są u Bonowicza kończyny górne. Oto kilka przykładów użycia:

Zoologiczne:
Dwa inne zwierzęta które proszę by nie wyrywały mi rąk. (Dwa inne)

Teologiczne:
Składamy ręce dziękujemy (Występek)

Pornograficzne:
To moje ramię tak skrzypi maleńka. (Stworzenia)

Funeralne:
co się dzieje z tymi ramionami. Jedno już prawie zgniło (wielka potrzeba)

Dendrologiczne:
Na oczach wszystkich chłopcy drzewu wyłamują ręce (Zmiany)

Zakasująca wydaje się być pomysłowość i wrażliwość poety, który w trakcie pobytu w ZOO spogląda na rękę a następnie na leniwego lwa w klatce i potrafi wyobrazić siebie w roli wychudzonego chrześcijanina, który ku uciesze obywateli Rzymu ścigał się w nierównym biegu z wygłodzonym lwem, którego sam Scypion Afrykański przywiózł z podbitej Kartaginy. Przedstawienie takie samo w sobie nie jest odkrywcze, ale Bonowicz jako poeta wydaje się przebywać na takich wyżynach empatii i poetyckiego uwznioślenia, że nie tylko wyobraża sobie Ligie przywiązaną do rozjuszonego byka, nie tylko wyobraża sobie umięśnioną sylwetkę Ursusa, ale w chwili pisania wiersza Dwa inne cierpiał razem ze wszystkimi pierwszymi chrześcijanami rzuconymi na pożarcie lwom; był Ligią, Ursusem i bykiem.

Okazuje się, że niektóre z archetypów anatomicznych, które wykorzystuje Bonowicz są dawno odkrytym lądem. Takim jest na przykład oko.

Bonowicz popełnił błąd nie dlatego, że zbagatelizował fakt statusu kulturowego archetypu oka w kulturze śródziemnomorskiej jako artystycznego artefaktu (To właśnie oko było m.in. jednym z pierwszych przedstawień graficznych na ścianach jaskiń w okolicy Alty.) Ale przede wszystkim dlatego, że próbował dokonać rewizji semantyki tego motywu. Jego poetycka polemika z tekstem: Oczi cziornyje, oczi dziwnyje, oczi strasnyje i priekrasnyje, kak lublju ja was, kak bajus ja was, ja uwidieł was w niecharoszij czas ta la la la. nie przekonuje.

Bonowicz spróbuje zrewidować semantykę tego archetypu wprowadzając motyw chrystologiczny. Odwołując sie do kontekstu biblijnego napisze: chcą żebym wydał im oczy (Od razu). Wprowadzi także motyw ekologiczny: dymy wyżerają w nim oczy. (Tak się dzieje) a także agonistyczny: wykłuje któremuś oczy (spisek byłych mężczyzn). Wprowadzenie tych kontekstów (w szczególności: chrystologicznego oraz ekologicznego) do tego obszaru świadomości społecznej, w którym funkcjonują dzieła artystyczne, wymagało przezwyciężenia tradycji. W tym konkretnym przypadku Bonowicz musiał zmierzyć się z taka interpretacją oka, którą wyśpiewała Violetta Villas. Ale niestety, okazało się, że ta próba konfrontacji autorskiego kontekstu chrystologicznego z kulturowym kontekstem sowietologicznym funkcjonowania motywu oka, której efekty mogłyby na trwałe wpisać się w tradycję semantyczną tego archetypu, była czymś w rodzaju markowanego ciosu, na którego wyprowadzenie poecie nie wystarczyłoby ani siły ani umiejętności.

Najważniejszym tekstem Bonowicza powstałym ramach poetyki anatomicznej jest tekst pt. Przemoc. Poeta napisał:

obcinają paznokcie myją twarz
przyrodzenie. I jeszcze napychają mu
wnętrzności czymś czego tam
nigdy nie było

czy dusza podąża za nerką gdy ta pozostaje przy życiu
(przemoc)

Ewolucja artystyczna Bonowicza w ramach jednego tomiku, przebiegająca od części ciała w jego głąb, jest czymś nowym. Ale twórczym we właściwym znaczeniu tego terminu jest w poezji Bonowicza tzw. przewrót teologiczno-deepthroatyczny. Polski poeta połączy szczególny archetyp anatomiczny tj. gardło z podstawową kategorią każdej teologii z pojęciem boga. Sygnał tej syntezy czytelnik odnajdzie w cytowanym fragmencie: chcą żebym wydał im oczy (Od razu). Implikacje biblijne: wydania na śmierć, wydania ciała są wyraźne, ale jeszcze nie wyrażone explicite. Inaczej się rzecz ma z fragmentem:

A Bóg jest gardłem świata
(Na koniec)

Trudno uwolnić się od naturalnych skojarzeń głębokiego gardła, o miliardzie miliardów istnień, które uwalniają się jednorazowo pod ciśnieniem, odbijając się od boskiej krtani, spływając w pozornym nieładzie w kierunku boskiego żołądka by poddać się ontologicznej przemianie w zakolach jelita grubego a następnie powrócić do życia w zmienionej formie. Zamknięty cykl powstawania i ginięcia oraz zagadnienie egzystencji, które w poezji Bonowicza pojawia się jako dialektyczny moment połączenia stwórcy i gardła wydaje się największym wkładem polskiego poety w rozumienie sztuki neolitu.
Dlatego nie może dziwić wznowienie dzieła, które zaledwie po 12. latach od swej premiery doczekało się ponownej edycji w Biurze Literackim. Nos wydawniczy Artura Burszty jak zwykle okazał się być niezawodnym organem anatomicznym.

Kategoria: Bez kategorii | 21 komentarzy »

« Wstecz Dalej »