Wojciech Wencel, Podziemne motyle

12 lutego, 2011 by

.

26. czerwca 2000 r. Jan Paweł II ujawnił światu treść trzeciej tajemnicy fatimskiej. Sekret objawień, który doświadczyła córka kościoła o imieniu Łucja ujrzał światło dzienne. Nie było sensu dłużej trzymać w tajemnicy treści objawienia – wszak zdarzenia, o których była w nim mowa dokonały się.
Powołując się na sprawdzone źródła watykańskie pozwalam sobie przytoczyć jej treść:

El poeto polacco, homo homini grande homo catolicco santo subito Wojciech Wencel (1972) si una duo milenium confetti sine straciatella cafe latte sine. Pubblicato un libro di poesia “Wiersze” (1995) in coeli una prosciutto la putta parmezan con pizza restaurante, destinatario di numerosi premi Kościelskich anno 2000. Plazza con carbinieri fiat Mediolan spagetti pasta con tomato Padre Cappucino finito mondo tinto roso Deo Iesu Christi. Ha un sito web www.wojciechwencel.blogspot.pl, che non ha senso da visitare.

Do dnia dzisiejszego nikt nie odważył się przetłumaczyć objawienia na język polski. Strach lingwistów przed duchem świętym, który bez wątpienia podejmie współpracę z umysłem tłumacza podejmującego się zadania translacji jest zbyt duży obciążeniem psychicznym dla zwykłego śmiertelnika, który nie ma ciągotek beatyfikacyjnych.
Jedyne co wiadomo to to, że w objawieniu jest coś na temat Wojciecha Wencla, nagrody Kościelskich i wierszy.

Reporterzy POLSATU i TVN-u natychmiast podjęli temat, słusznie węsząc sensację. W pogoni za Wojciechem Wenclem udali się najpierw do redakcji “Gościa Niedzielnego”. Okazało się, że akurat nie ma go w biurze a kiedy będzie – tego żaden z redakcyjnych kolegów poety nie chciał zdradzić. Zasłaniano się tajemnicą spowiedzi.
Następnie odwiedzili biura redakcji “Frondy” – tu dowiedzieli się, że Wencla dawno nie ma.
Wysłano nawet faks do Kancelarii Prezydenta RP o treści:

Do Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej
Lecha Kaczyńskiego


Panie Prezydencie, czy wie Pan…

Otrzymali zwrot: “Mnie już nie ma, ale zapytajcie brata. Wojtek był w składzie Trójmiejskiego Społecznego Komitetu Poparcia Jarka na Urząd Prezydenta RP w 2010 po moim trupie. On na pewno będzie wiedział.

Ale Jarek z zasady rozmawia tylko z reporterami telewizji TRWAM i Radio Maryja. Chłopcy z POLSATU i TVN odeszli więc z kwitkiem, a właściwie uciekli z kwitkiem osłaniając głowy przed spadającymi jak grom z jasnego nieba torebkami starszych pań, parasolkami i laskami, które emeryci nabijali dodatkowo hufnalami, by zwiększyć siłę rażenia.

Wszystko co dobre, dobrze się kończy i niestrudzeni w poszukiwaniach reporterzy odnaleźli w końcu zapowiedzianego w fatimskim objawieniu rodaka poetę. Siedział sobie gdzieś na łące i przeżuwając suche źdźbło trawy, które wystawało z kącika ust podziwiał harmonię boskiego stworzenia. Rośliny żyją dzięki słońcu, sarenki jedzą trawę. A kiedy sarenka zdechnie jej ścierwem pożywi się biały robaczek. Robaczka zaś dorwie leśna mrówka, zanim ten przepoczwarzy się w muchę i wpadnie w sieci pająka. Ale kto zje mrówki? W Polsce nie ma mrówkojadów – głowił się młody gdański poeta. Korzystając z chwili przerwy w rozmyślaniach na tzw. siku, dziennikarz śledczy (nie przyznając się do tego, że reprezentują komercyjne, kosmopolityczne, liberalne media) przeprowadzili z wywiad w młodym poetą.

POLSAT (P)
– Dzień dobry
Wojciech Wencel (WW)

– Pochwalony. Panowie w jakiej sprawie?
TVN (TVN)
– W sprawie wierszy.
WW
– A, jeżeli w sprawie wierszy to zapraszam. Gdybyście chcieli porozmawiać o wyporności drobnicowców czy kontenerowców lub o solidarności, Lechu Wałęsie to także miałbym coś do powiedzenia. Dorastałem w Gdańsku. Wiecie, tu się Polska zaczęła.
P
– Tym razem chcielibyśmy tylko o wierszach.
WW
– Wiersze to bardzo trudna sprawa. Odkrywa się je w duszy w najmniej oczekiwanych chwilach. Czasami dzieje się to w tramwaju, czasem w trakcie rozmowy ze sprzedawcą w markecie osiedlowym. Różnie to bywa. Różnie i dziwnie.
TVN
– Niech pan, panie Wencel, doda coś od siebie.
WW
– Ale co mam niby dodać do siebie?
P
– Na przykład boga, duszę, Maryję i kilka grobów.
WW
– Pan raczy żartować…
P
– Nie
WW
– Pan raczy…
P
– Nie
WW
– Pan …
TVN
– Wojtek, kolega nie żartuje. Czytałeś ostatni swój zbiór wierszy? My z koleżką przeczytaliśmy go kilkakrotnie. Zastanawialiśmy się, rozważaliśmy sedno ludzkiej egzystencji a kiedy doszliśmy do jakichś tam wniosków ponownie zaczęliśmy studiować twój ostatni zbiór wierszy. I to był błąd …
WW
– Że co?
P
– Jajco! Błąd i tyle!
TVN
– Krótka piłka, ale widze po oczach. Po twoich małych zawziętych oczkach prosiaka hodowanego na przemysłowej fermie, który całe życie musiał bić się o żarło. Widzę że jesteś nienażarty, że chciałbyś ster dusz, że chciałbyć dusz rząd, że marzysz o mickiewiczowskim przywództwie.
WW (drżącym głosem)
– Mickiewicz nie był Polakiem
P
– Jak to nie?
WW
– może był w kilku, kilkunastu a może w kilkudziesięciu procentach Polakiem, ale Polactwo dziedziczone jest po pierwsze dzięki krwi – czy wy wiecie że moja mamusia i tatuś bsą Polakami? – po drugie dzięki krwi, a po trzecie dzięki kaszance.
P.
– Wolę pasztetową. Ale chciałbym bliżej poznać twoje wiersze. Wojtek powiedz..
WW
– Dla kogo Wojtek dla tego Wojtek, a dla ciebie…
TVN
– Panie Wojtku – mogę w tej formie?
WW
– Proszę
TVN
– Panie Wojtku czy pan wie, że nagrodę Kościelskich, którą odebrał pan w tym roku, to samo wyróżnienie za kilka lat geriatryczne żiri podtrzymywane przy zyciu przez respiratory i sterydy anaboliczne przyzna młodocianemu pedałkowi za to, że jest pedałkiem w kraju, w którym o tym, co jest cnotą i kot jest Polakiem decydują fani klubów piłkarskich?
WW
– Jaja sobie chyba robicie?!
TVN + P
– Nie
WW
– Boże uchroń nas przed…
P
– Zanim bóg nas ochroni, mam do ciebie pytanie.
WW
– Wal
P
– Nigdy na czczo
TVN
– Nie walisz na głodniaka?
P
– Nigdy, muszę wpierw coś przekąsić
WW
– Panowie, rozmawiacie ze mną? Z sobą się już chyba narozmawialiśie?
P + TVN (razem)
– Racja
TVN
– Przejdźmy do poezji. Jesteś poetą oraz osobą o głębokiej religijności, której nie ukrywasz. Powiedz, jak określiłbyś swój stosunek do języka oraz do sposobu i możliwości wyrażenia tego co duchowe, co transcendentne.
WW
– Wiara na pewnym poziomie łączy się z poszukiwaniem. Tu pomocnym jest język, który oprócz brzmień jest nośnikiem znaczenia. Używa się języka do wyrażania czegoś. Racjonalizacji tego, co nas otacza i nie chodzi mi tylko o świat postrzegany zmysłami. Moje rozumienie racjonalizmu jest dalekie od naiwnego w gruncie rzeczy sensu tego pojęcia jakie nadała mu epoka oświecenia. Racjonalność według mnie to zdolność formułowania takich zdań, w których na poziomie formalnym każdy wyraz jest zrozumiały i które rozpatrywane jako całości przede wszystkim coś znaczą i są znaczące.
P
– Znaczą i są znaczące? Masło maślane.
WW
– Poezji, która zbudowana jest w oparciu o język, nie można i nie należy rozpatrywać w kategoriach praw myślenia logicznego. Żaden wers, żadne zdanie poetyckie nie może być rozpatrywane w ramach logiki dwuwartościowej. I w tym upatruję pierwszej i pierwotnej różnicy między opisem jako efektem użycia języka a różnymi formami transcendencji, o których można orzec „istnieją” bądź „nie istnieją”. Poezja i jej zdania nie roszczą sobie pretensji bycia ultymatywnymi. Rozstrzyganie o tym, że coś jest prawdziwe a coś fałszywe – lub na innym poziomie: że coś jest dobre a coś złe – nie należy do poezji. Wiersz jako nośnik znaczenia poetyckiego zawsze interpretowany jest w zbiorze o nieskończonej liczbie możliwości. W tym kontekście wszystkie znaczenia mogą być tylko i aż bardziej lub mniej uprawdopodobnione, nigdy ostateczne.
TVN
– Czy to nie zakrawa o absurd? Gdyby przyjąć konsekwentnie taką interpretację to okazuje się, że jednocześnie każdy ma rację i nikt jej nie ma.
WW
– Staram się na gruncie poezji odróżnić rację o uprawdopodobnienia. Rację może mieć sprzedawca mebli w polemice z klientem, który reklamuje uszkodzony stół. Rację może mieć poszkodowany w wypadku lub może ją mieć towarzystwo ubezpieczeniowe, które odmawia wypłaty odszkodowania należnego z tytułu wypadku. Jednak jeżeli mówimy o wierszach, to zamiast racji – z którą nieodłącznie związana jest kategoria „posiadania”, która z kolei przesądza o relacjach między podmiotami uprzywilejowując jednego z nich – wprowadzam uprawdopodobnienie znaczenia. Nie chodzi tu o matematyczne prawdopodobieństwo i reguły, którymi rządzi się ten rachunek, ale o uprawdopodobnienie – funkcję przybliżania się do prawdy.
P
– Ostatecznej, jak Bóg?
WW
– Takiej i tylko takiej. W gruncie rzeczy poezja jest drogą, która prowadzi do jednej i jedynej prawdy ostatecznej, która zawiera się i kompletnie wyraża się w słowie „Jest”.
TVN
– Wróćmy do wierszy. Wydajesz się być poetą, który jest świadomy języka, wyczulonym na niuanse znaczeniowe. Używasz go jako narzędzia z sukcesem od kliku już lat. Powiedz, czy twój instynkt i wiedza lingwistyczna znajduje jakiś wyraz w wierszach? Chodzi mi o to, czy bliżej tobie jako poecie do technicznych aspektów języka, czy raczej do duchowości, która za nim stoi.
WW
– Czy Świetlicki czy może bardziej Sosnowski?
TVN
– No… tak.
WW
– Ani jeden, ani drugi. Wyobrażam sobie poetę jako mędrca – jednego, jedynego który ocalał po wielkim kataklizmie – który spędza całe życie w zamknięciu, w doskonałej izolacji od świata, od półsłówek, dźwięków i rozwiązań o charakterze tymczasowym. Być może w tak zwanej fazie prenatalnej bawiłbym się językiem jako źródłem dźwięku. Jednak byłaby to tylko zabawa, pozbawiona znaczenia rozrywka, która nawet doprowadzona do granicy stadium eksperymentalnego – czyli kiedy osiągnęłaby najbardziej atrakcyjną formę foniczną – i tak byłaby pozbawiona sensu, gdyż nie istniałby ani jeden odbiorca. Wszyscy potencjalni słuchacze, konsumenci tej muzyki wyginęli w wielkim kataklizmie.
Z drugiej strony ograniczenie treści poetyckich do sfery prozaicznej – by nie użyć bardziej dosadnego określenia – do ludzkich problemów codziennych; pisanie wierszy o knajpianym nastroju, o przechadzkach po mieście, o tym że ktoś przyszedł się kochac a nie kłócić itp., także wydaje mi się jakimś barbarzyństwem kulturowym, które zmusza człowieka do łączenia sfery sacrum i profanum a następnie obserwowania efektów mutacji. Jednak w mutantach oprócz dziwnie powykręcanych fizjonomii i zdeformowanych ciał nie ma nic szczególnego. Najważniejszy szczegół natomiast tkwi gdzie indziej.
P.
– Gdzie?
WW
– Tu (wskazuje serce)
P.
– A może tam (wskazuje tylną część ciała)
TVN
– Zanim pokłócimy się o części ciała oraz ich metafizycznych mieszkańców, wróćmy do wierszy. Jesteś poetą o dużej świadomości języka i niezwykłej wrażliwości. W jednym z wierszy w swoim przedostatnim tomiku Podziemne motyle piszesz

Nabożeństwo zapięte na ostatni guzik
W sutannie biskupa

Dwudziestu dwóch kleryków
Śpiewa najpiękniej jak umie:
„Na krzyż z Nim”
(…)

I dalej:

biskup wychodzi na obiad i rozpina sutannę

[niedziela palmowa w Sanodmierzu]

Pytanie moje brzmi następująco, czy wiesz co znaczy słowo „zapinać” w młodzieżowym slangu?
WW
– Niezbyt orientuję się w slangach młodzieżowych. Przybliż proszę.
P.
– „Zapinać” znaczy odbyć z kimś stosunek płciowy.
WW
– Wypraszam sobie.
TVN
– Czy jako młody chłopiec, posługiwałeś do mszy? Mogę sobie wyobrazić, że byłeś ładnym, pulchnym chłopczykiem o twarzy barokowego cherubinka, który odziany w białą komżę szytą z firanki śpiewał przed niedzielnym czytaniem delikatnym kontratenorem.
WW
– Komży nie posiadałem i nie śpiewałem a barokowa uroda oraz owal twarzy, który zdradza moje upodobanie do jedzenia zostały do dziś. Jednak przechodząc do wiersza i znaczenia, to tak jak powiedziałem – każdy widzi w poezji to, co chce zobaczyć. Tak też dzieje się w tym przypadku. Bezsprzecznie, tropy które podaję: „rozpinana sutanna”, „klerycy śpiewający najpiękniej”, „biskup” – takie motywy w odniesieniu do patologii nagłaśnianych przez media liberalne jak Gazeta Wyborcza i inne, mam tu na myśli w szczególności TVN, może być interpretowane w odniesieniu do sfery libido. Jednak generalnie należy rozróżnić intencje autora od intencji interpretatora.
P
– Zostańmy przy autorze i jego intencjach. Czytając wiersze ze zbioru Podziemne motyle, trudno oprzeć się wrażeniu, że mam do czynienia nie ze zbiorem wierszy ale z elementarzem prozelityzmu.
WW
– Skąd takie mylne wrażenia?
P
– W 90% tekstów pojawia się archetyp biblijny. Jest to albo czarny anioł, nieśmiertelna dusza, raj, bóg, mędrcy ze wschodu, Babilon itp.
WW
– I co z tego?
P
– Nic, ale czytając zbiór Podziemne motyle więcej niż dwa razy, czytelnik czuje się jak stały bywalec tanich amerykańskich motelów, w których jedynym standardem i luksusem jest egzemplarz Pisma Świętego w górnej szufladzie szafki nocnej, oprawiony w kartonową okładkę pokrytą półskórkiem z tłoczonym i złoconym tytułem na rancie.
WW
– To bardzo wybiorcza lektura. We wspomnianym zbiorze jest mnóstwo innych archetypów o rodowodzie innym niż tradycja chrześcijańska. Na przykład: „Frozen – wielki przebój Madonny” [do końca]; „śmieszna kołdra z Kubusiem Puchatkiem” [***] jest i „chłopiec trzy i pół kilo, oczy ma po mamie” [bajka]. To tylko przykłady, jest ich dużo więcej…
TVN (przerywa)
– … tak jak dużo więcej jest scenek biblijnych z tych kilkudziesięciu wierszach w zbiorku. Jedziemy – po kolei: w wierszyku, w którym umieściłeś archetyp „Kubusia Puchatka” są szczątki anielskich kończyn górnych, które ocalały po kontakcie z szarą rzeczywistością.
WW
– Bredzisz!
TVN
– Nie, nie bredzę ale cytuję ciebie:

na czyichś plecach drżą drobne łopatki
jakby kikuty zostały ze skrzydeł
pod śmieszną kołdrą z Kubusiem Puchatkiem

Jeżeli chodzi o Frozen Madonny, to motyw ten występuje w uświęconym, cmentarnym sąsiedztwie. W przedostatniej strofie czytamy:

więdną astry w twoich dłoniach wózek już dawno się zepsuł
a droga do kaplicy wydłuża się w nieskończoność.

I wreszcie ten twój nieszczęsny trzyipółkilogramowy chłopiec z wierszu pt. Bajka. Przywołując ten przykład powinieneś kierując się uczciwością autorską powiedzieć także o trzech ostatnich wersach.
WW
– Cichooooo! Nie mów, proszę!
P
– Powiedz, powiedz!
TVN
– Rzetelność i obiektywność dziennikarska nakazuje ujawnić treść tych wersów czytelnikom.
Oto one:

proszę pani: w tym wieku ryzyko jest większe
znika w gliniastym dole mahoniowa trumna
chodź opowiem ci bajeczkę bajka będzie długa.

WW
– Proszę tego nie publikować.
TVN
– Dobrze, wytniemy.
P.
– Jedna ze współczesnych polskich poetek – Mirka Szychowiak – kiedy dowiedziała się, że zamierzamy z tobą jako poetą przeprowadzić wywiad powiedziała – i tu cytujemy dosłownie – możemy?
WW
– Proszę
P.
– „Wencel jest chujowy” – tak powiedziała. Co miałbyś ty do powiedzenia swoim koleżankom i kolegom?
WW
– To, że ja otrzymałem w:
1995 Nagrodę im. Kazimiery Iłłakowiczówny za najlepszy debiut poetycki roku – Wiersze
1996 Nagrodę główną w I Konkursie Poetyckim im. x. Józefa Baki – poemat Requiem
1997 nominację do Nagrody Literackiej Nike – Oda na dzień św. Cecylii
2000 Nagrodę Fundacji im. Kościelskich – Oda chorej duszy
2000 Nagrodę im. ks. Janusza St. Pasierba – Oda chorej duszy
2002, 2003, 2006 nominacje do Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza – Oda chorej duszy, Ziemia Święta, Imago mundi
2003 Nagrodę Artusa za najlepszą gdańską książkę roku – Ziemia Święta
2004 stypendium Ministra Kultury
2004 stypendium Baltic Centre for Writers and Translators w Visby na Gotlandii
2006 wyróżnienie w konkursie Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek „Najpiękniejsze książki roku” – Imago mundi
2010 Řád Bílé Karla Vrány I. stupně (Order Biały Karla Vrány I. stopnia) za „poetyckie i śliwowicowe propagowanie Wyżyny Czesko-Morawskiej w Polsce”
No i kto tu jest chujowy? Ha?
P.
– Z tymi konkursami i wyróżnieniami to różnie bywa. Miary i punktów odniesienia szukałbym raczej w recepcji idei niż w ilości konkursowych trofeów. Weźmy ostatni przykład konkursu, w którym juroruje m.in. Jacek Dehnel a w którym główną nagrodę zgarnia najlepszy kolega Jacka – Maciej Woźniak. Raczej skupiłbym się na recepcji.
WW
– No dobrze, polskie konkursy to jedna sprawa, ale ten ostatni? Order Biały Karla Vrany I. stopnia, to już jest coś?
TVN
– O! Następne pytanie miało dotyczyć ostatniego wyróżnienia. Czy nie uważasz, że nagroda za: „poetyckie i śliwowicowe propagowanie…” jest czymś w rodzaju dyplomu wydrukowanego na laserowej drukarce brothera za najbardziej obfite i treściwe rzyganie za namiotem w trakcie Oktoberfest w Monachium?
WW
– Nie mam zamiaru ustosunkowywać się do tego rodzaju insynuacji. Zamiast komentarza mam dla was wiersz zadedykowany dla Bohuslava Reynka. Gdybyście nie wiedzieli, to:

Bohuslav Reynek (1892-1971) – czeski poeta, tłumacz literatury francuskiej i niemieckiej, grafik. Razem z żoną, francuską poetką Suzanne Renard, niemal całe życie spędził w rodzinnym majątku (…)

– i tu przerywam. Nie chcę zdradzać więcej szczegółów z życia artysty a zainteresowanych odsyłam do przypisu na stronie 44. swojego tomiku „Podziemne motyle”, z którego dowiecie się więcej niż z polskiej wersji wikipedii na temat Bohuslava Reynka. Jako ciekawostkę podam, że jedną stronę dalej – i także w przypisie – przeczytać można o „jednym z najstarszych drzew w Europie”, które posiada tę oto właściwość, że: „kto pod nim uśnie, ten się nie obudzi”
TVN
– Wojtku, czy na skończenie chciałbyś coś przekazać swoim czytelnikom? Czy masz jakąś naukę dla świata?
WW
– Chciałbym, owszem. Ale chciałbym, żeby świat uczył się nieustannie od poetów. Żeby przystawał w swoim pędzie, żeby życie zwalniało za każdym razem kiedy polski poeta publikuje polski wiersz. Życzyłbym sobie, żeby ludzie częściej spoglądali w niebo niż tylko przed siebie. Chciałbym, żeby w tym niebie widzieli coś – coś oprócz liberalnej pustki, bezkresu kosmicznego. By ich charakterów i sumień nie skrzywił powykrzywiany Stephen Hawking.
TVN
– To mamy także wyciąć?
WW
– Nie.
P.
– W jednym z odcinków o przygodach Thorgala, Shaniah zostaje zatrzymana w podziemnym świecie. Zmienia się w motyla bielinka, który podąża za dźwiękiem rogu Garma – strażnika podziemi …
WW
– Pardon, ale czytam tylko Pismo Święte.

Powyższy wywiad nie tylko nie doczekał się autoryzacji ale nigdy się nie odbył chociaż mógł i pownien był.

Kategoria: Bez kategorii | 88 komentarzy »

Zabezpieczone: Dziennik (XXVI)

8 lutego, 2011 by

Treść jest chroniona hasłem. Aby ją zobaczyć, proszę poniżej wprowadzić hasło:

Kategoria: Bez kategorii | Wpisz swoje hasło, aby zobaczyć komentarze.

XI Tyska Zima Poetycka

2 lutego, 2011 by

.
Z nieskrywaną przyjemnością, przy wtórze złotych rogów, fanfar itp., informujemy, że decyzją jury w składzie: Zdzisław Jaskuła, Krzysztof Siwczyk, Bohdan Zadura,laureatką XI edycji Tyskiej Zimy Poetyckiej została Elżbieta Lipińska.

Tajne uzasadnienie żiri:

Za długoletni staż na portalu nieszulflada.pl (zarejestrowana 3.08.2004r.)
Za to, że jest na ty z Jackiem Dehnelem
Za to, że nie używa przekleństw i innych brzydkich słówek w Internecie
Za to, że w wierszykach także stara się być kulturalna.
Za to, że mimo zaawansowanego wieku opanowała nie tylko sztukę obsługi komputera ale podstawy html, dzięki czemu sprawnie posługuje się kursywą oraz pogrubieniem co ma znaczenie w edytowaniu dedykacji w wierszach publikowanych w necie.
Za to, że zasłużyła sobie.
Za to, że jest dla wszystkich miła.
Za to, że zawsze pomoże. O każdej porze dnia i nocy wytłumaczy dlaczego wróbel piszemy przez „ó” a nie „u”. Na dodatek zrobi to bezinteresownie!
Za to, że na nikogo nie nakrzyczała i że nie wyśmiała żadnego wiersza.
Za to, że na nieszufladzie opublikowała tylko 281 wierszy, udzieliła się na forum tylko 66 razy i napisała tylko 4584 komentarze. A przecież mogła więcej.
Za to, że w tym roku wypadało nagrodzić jakąś poetkę.
Za to, że nie było jej w „Solistkach” a już wtedy jej sie należało.
Za to, że laureatka wiekowo plasuje się w okolicach średniej wieku szanownej komisji, która sporządziła niniejsze uzasadnienie. (Siwczyk zgłosił votum separatum, ale on taki jakiś młody jest)

I generalnie za wszystko – bo we wszystkim Laureatka bryluje – za wszystko, tylko nie za wiersze.

Sporządzając niniejsze uzasadnienie żiri czuło się zwolnione z obowiązku lektury takich wierszy Laureatki:

Taki pejzaż

Potykasz się o dziury i niespodziane pagórki.
Wokół wszystko ocieka szarością.
Liszaje brudu, odrapane facjaty i facjatki,
dawno poddały się erozji.
Nie rozróżnisz rysów, charakter w zaniku.

Ulica Tęczowa wcale nie jest Tęczowa.

Elżbieta Lipińska (Holy Golightly) 2008-04-19 18:42:56

Takich także nie czytano:

Odliczanie

Od rana halny. W uszach sygnały karetek.
Stare drzewa kłaniają się nisko,
dopraszając się łaski.

Przywiana ciemność gasi resztki czerwieni.
Zaciąga szczelną zasłonę. Na oczach bielmo.

Świt układa statystyki.

Elżbieta Lipińska (Holy Golightly) 2010-12-14 19:09:22

A dlaczego wierszy nie czytano? Bo z całym szacunkiem dla przepięknej, przmiłej, przezasłuzonej, przeszacownej, przesympatycznej osoby Laureatki, jej wiersze nie nadają się do czytania.

ŻIRI ZWRACA SIĘ DO WSZYSTKICH FANÓW TEGOROCZNEJ LAUREATKI, BY DOPISYWALI SWOJE „ZA” DO UZASADNIENIA!

Kategoria: Bez kategorii | 123 komentarze »

Zabezpieczone: dziennik (XXV)

30 stycznia, 2011 by

Treść jest chroniona hasłem. Aby ją zobaczyć, proszę poniżej wprowadzić hasło:

Kategoria: Bez kategorii | Wpisz swoje hasło, aby zobaczyć komentarze.

historia moich niedoli, odcinek ostatni (sezon pierwszy)

29 stycznia, 2011 by

.
I tak oto, po latach tułaczki po śmierdzących i zatłoczonych holach Urzędów Pracy, po przebytych niezliczonych bataliach sądowych, które nieraz przypłacił nerwobólem jelit oraz permamentną sraczką nasz główny bohater nareszcie zjawił się – niespodziewanie jak wiosenna burza – ubrany cały na biało, w pełnej krasie, na białym koniu, z laserowym mieczem w ręku (rzecz jasna tym świecącym na niebiesko)
.

Wzruszony nagrodą, która go spotkała po tylu trudach, poczuł się przez chwilę jak szczęśliwiec, który na końcu tęczy znalazł garniec złota Rumpelstiltskina.
Jednak jak to zapisano w scenariuszu, głównemu bohaterowi nie dane było długo rozkoszować się zwycięstwem (jak to zawsze bywa w kiepskich filmach klasy B). Zamiast przepić część nagrody z urodziwą córką młynarza, która dopiero co świętowała swoje siedemnaste urodziny, wstał, otrzepał zakurzone pyłem z niezliczonych pól bitewnych dżinsy, zapalił nadpalone wczesniej cygaro, splunął i spiął rumaka (albo odwrotnie – mniejsza z resztą o kolejność zdarzeń) i ruszył w stronę zachodzącego słońca.
.

.

W tym miejscu powinny być napisy końcowe:

W rolach głównych wystąpili:

Ten dobry – Marek Trojanowski
Ten zły – …..

i tu się film urywa, bo nagle zamiast napisów końcowych pojawia się nauka na temat skrótów tytułów naukowych, które podlegają fleksji.

dr (= doktor) dra, drowi, drem, drze; drowie a. dr dr; drów, drom, drami a. dr. dr.; w przypadkach zależnych lp też z kropką: dr., np. z dr. Nowakiem, dr. Trojanowskim; o kobiecie – ndm, w przypadkach zależnych bez kropki, np. z dr Kowalską

THE END

Kategoria: Bez kategorii | 38 komentarzy »

Ilionowski, wiersz dla sieci

23 stycznia, 2011 by

.

.

to nie jest wiersz dla dzieci, to nie jest wiersz dla zabawy
to będzie wiersz dla dorosłych i jako autor mam uzasadnione obawy
że nie masz pojęcia – także tego bladego – o fascynacji, o niej i o mnie
że dzień myli się z nocą, że noc miesza się z nią i że to nie jest przyjemne.
i żeby nie przedłużać prostej w gruncie rzeczy sprawy – zaczynam, my zaczynamy:

przy tobie czuję się jak złodziej przyłapany na gorącym uczynku
kradnę, kradnę cały czas kradnę. skradam się powoli, po cichu.
jestem tygrysem w czarnym tiszercie, w dżinsach który nie ma czasu.
zaglądam w cudze oczy. łowię. mówiłaś, że o 7.30 wychodzisz z basenu
i dziwisz się, że się nie spotkaliśmy gdzieś w drodze. nie masz czasu. proste
drogi istnieją tylko po to, by z nich kiedyś zboczyć, i się zobaczyć.

Kategoria: Bez kategorii | 7 komentarzy »

Mirka Szychowiak, Proszę nie płakać

9 stycznia, 2011 by

.
Mirka Szychowiak jest poetką, która ma już swoje spiżowe popiersie w muzeum poezji polskiej. Jej tomik „Człap story” – jest dziełem przyćmiewającym literackie srakotłuctwo spod znaku majtających się, sflaczałych cycków i trzepoczących na wietrze warg sromowych, które próbuje się przemycić do literatury pod przymusem parytetu tudzież wspieranych marketingowo opracowaniach zbiorowych prezentujących tak zwaną „poezję kobiet”.

Po „Człap story” Mirka Szychowiak mogłaby się oddać błogiej kontemplacji swojego poetyckiego geniuszu. Mogłaby rozsiąść się wygodnie w wiklinowym fotelu ustawionym w wiosennym ogrodzie, zwrócić się twarzą ku słońcu i wygrzewając się w jego pierwszych piekących promieniach mogłaby miło spędzić wieczność na podziwianiu własnej doskonałości.

Jest jednak inaczej. Mirce Szychowiak nie zadowoliła się odium poetki – zachciała być poetką kobiecą.
Mała uwaga do wszystkich krytyków i badaczy literatury współczesnej – otóż należy rozróżnić między poetką a poetką kobiecą. Poetką jest np. Mirka Szychowiak, Magdalena Bielska itp. Poetkami kobiecymi są: Justyna Radczyńska, Monika Mosiewicz itp.

Różnica między poetką a poetką kobiecą jest taka, że poetka nie potrzebuje ideologii, nie potrzebuje plakietki: „uwaga, jestem poetką” by nią być. Poetka nie kamufluje braku uzdolnień i talentu poetyckiego modnymi humbugami na temat seksistowskiego społeczeństwa patriarchalnego, którego jedynym celem była bezwzględna pacyfikacja pierwiastków żeńskich w życiu i kulturze. Usprawiedliwienia tego rodzaju, podparte najbardziej skrupulatnie opracowanymi statystykami nie są w stanie wyjaśnić dlaczego w 21. wieku, w wieku cybertechnologii oraz Internetu – medium, w którym pod męskim Nickiem może ukrywać się kobieta i na odwrót, w dalszym ciągu kobiece poetki swoją oślą naturę oraz bezbrzeżną głupotę literacką tuszują paplaniną o dyskryminacji płci.

Mirka Szychowiak jest poetką i kobietą. Koniunkcja w tym przypadku odgrywa decydującą rolę. Między wyrażeniami: „Mirka Szychowiak jest poetką i kobietą” a „Mirka Szychowiak jest poetką kobiecą” jest przepaść semantyczna podobna do tej, która oddziela człowieka od człekokształtnych.

Najnowszy tomik Mirki Szychowiak pt. Proszę nie płakać jest drugim tomikiem autorki wydanym w 2010 roku. Królicza zdolność do reprodukcji nie jest niczym niezwykłym w ramach współczesnej poezji polskiej – problemem jest jakość.

Wiersz z natury jest czymś intymnym. W najnowszym tomiku Mirka Szychowiak intymność dodatkowo personalizuje wprowadzając pierwszoosobowy podmiot. W przeważającej części wierszy ze zbioru Proszę nie płakać JA mówi, JA kocha się, JA narzeka, JA płacze, JA je itp. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to że pierwszoosobowy podmiot liryczny jest – jak wynika z opisu – istotą nie tyle nieciekawą, co pospolitą do tego stopnia, że trudno się z tego rodzaju pospolitością czytelniczo identyfikować i przez to w wierszach odnaleźć treści dla sobie lub w szczególnym przypadku: treści o siebie.

By wyjaśnić te kwestie, zdecydowałem się przeprowadzić wywiad z Autorką tomiku, by wyjaśnić pewne rozbieżności w stylu między jej debiutanckim tomikiem a „Proszę nie płakać” oraz by porozmawiać o jej nowych wierszach i sytuacjach okołolirycznych.

Marek Trojanowski (M.T.)
– Cześć Mirka. Nie masz wyjścia, będę mówił do ciebie na ty.
Mirka Szychowiak (M.Sz.)
– Nie pozwalam (śmiech). Cześć, cześć.
M.T.
– Mirka lubisz mnie?
M.Sz.
– To miał być wywiad o moim tomiku i o poezji.
M.T.
– Potraktuj to pytanie jako formę rozgrzewki przed główną częścią artystyczną. No to jak, lubisz czy nie?
M.Sz.
– Nie, nie lubię.
M.T.
– A dlaczego mnie nie lubisz?
M.Sz.
– Nie jesteś delikatny. Źle obchodzisz się i z ludźmi, i z wierszami. Brakuje ci elementarnej subtelności w kontaktach z otoczeniem. Nie jesteś typem człowieka, którego strach spotkać nocą, w niebezpiecznej ulicy ale jesteś takim człowiekiem, którego nie chciałoby się nigdy spotkać za dnia.
M.T.
– To mamy jasność. Cieszę się, że to z siebie wyrzuciłaś.
M.Sz.
– (śmiech) żeby ci pasowało do wywiadu
M.T.
– Mirka, skoro już się poznaliśmy bliżej …
M.Sz.
– Sorry, że ci przerywam. A odwrotnie, a czy ty mnie lubisz?
M.T.
– No właśnie i tu mam problem, bo zacząłem cię lubić. Do tej pory, do teraz kiedy rozmawiamy, nie odpisałem na ani jeden z twoich emaili, który wysłałaś.
M.Sz.
– nie było ich wcale tak dużo
M.T.
– Trzy, ale nie o ilość tu chodzi, choć musisz wiedzieć że osób, które napisały do mnie aż trzy emaile mogę policzyć na palcach obu rąk. Wracając do rzeczy. Wysłałaś mi swój drugi tomik, który mi się nie spodobał. Był bardzo… hmmm… taki mięsny był. Nawtykałaś tam żył, ścięgien, gałek ocznych i to bez żadnego widocznego celu.
M.Sz.
– Uwierzysz, że dopiero ta twoja statystyka uświadomiła mi coś, o czym w ogóle nie myślałam, nad czym się nie zastanawiałam pracując nad tamtym zbiorem?
M.T.
– Mniejsza o to. To już przeszłość. W każdym razie, po tekście o „Jeszcze się tu pokręcę” nie powinnaś się do mnie odezwać ani jednym słowem. A ty mało, że się odezwałaś to na dodatek wysłałaś mi swój trzeci tomik.
M.Sz.
– Na rzeź.
M.T.
– Raczej na świniobicie. Nazwa świniobicie jest bardziej adekwatna. Świniobicie to rytuał, w którym szlachtowane zwierze nie jest pozbawione godności. Świniobicie zawsze było świętem, które gromadziło rodzinę i znajomych. I nie rodzący się czy zmartwychwstający Chrystus był tego powodem ale świnia – świnia traktowana jako indywiduum. Na świniobiciu to świnia odgrywa główną rolę i jest traktowana ze szczególnym pietyzmem. Każda jej cześć jest wykorzystywana. Wiesz, że do wypłukanego pęcherza moczowego nabija się farsz do kaszanki zmieszany z grubo pokrojonymi podrobami, w żołądek napycha się salceson a w wypłukane jelita kiełbasę, kaszankę i pasztetówkę?
M.Sz.
– Może i tak, nie wiem. Jednak to, co zafundowałeś przez ostatnie lata polskiej poezji to masowe morderstwo. Zdeptałeś wszystko, co można było zdeptać. Obraziłeś wszystkich i wszystko, co było do obrażenia. Nie pozostało ci już wiele do roboty, brakuje ci miejsca na scenie, pola do manewru.
M.T.
– A to ciekawe, co mówisz. Wiesz. Z tym „wiele do zrobienia” ze „miejscem na scenie” oraz z „polem do manewru”. Faktycznie, gdyby się zastanowić zwiedziłem świat literacki dość dokładnie – na swój sposób rzecz jasna. Ominęło mnie to, co mnie ominęło. To, czego starałem się ominąć, tego będę unikał nadal a pisanie o tym, o czym napisałem mija się z celem.
M.Sz.
– I co dalej?
M.T.
– Coś się wymyśli. Od czego są nowe formy (śmiech). Miało być o tobie a nie o mnie.
M.Sz.
– O tobie będzie ciekawiej.
M.T.
– Wiem, ale trzymajmy się tematu. Załapałaś się do literackiego spędu zwanego Solistkami, powiedz jak to jest być solistką wśród ryczącego stada, w ramach którego jedynymi czynnikami różnicującymi jest data urodzin, waga, wzrost i obwód w klacie?
M.Sz.
– Po pierwsze nie ja załapałam się tylko Julka. Po drugie, o kobietach mógłbyś wyrażać się z większym szacunkiem. Nie jest lekko być kobietą w dzisiejszym społeczeństwie i nigdy lekko nie było…
M.T.
– … rzekła kierowniczka domu kultury do bezrobotnego.
M.Sz.
– (śmiech) sam jesteś sobie winien.
M.T.
– O twojej córce porozmawiamy kiedy indziej. Tym czasem chciałbym, żebyś mi powiedziała jak to było z „Człap story”. Napisałaś na jednym z portali, że zarobiłaś górę szmalu na tym tomiku.
M.Sz.
– Zależy co rozumiesz przez „góra szmalu”, ale faktycznie pieniędzy trochę z tego było, chociaż nie uważam by tego było aż tak dużo, by wpadać w entuzjazm pisarski znany w środowisku jako realna możliwość utrzymywania się z pisania. Nie pisałam nigdy dlatego by mieć na chleb. Pisałam, bo chciałam.
M.T.
– Z innej beczki. W jednym z wierszy piszesz:
Gówno mnie obchodzi to, że jestem
stara. Może nawet lepiej, że cofam
się wcześniej, kiedy jeszcze widzę
i ruszam się z wdziękiem. W dobrym
stylu się toczę, w towarzystwie siedmiu

(…)
[szczawiowa]
Jak zdążyłaś zauważyć zazwyczaj czytam wiersze z pozycji naiwnego odbiorcy, który chciałby – zanim się wierszem zachwyci – coś lub o czymś w wierszu przeczytać. Powiedz mi zatem Mirko, co miałaś na myśli pisząc: „w dobrym / stylu się toczę, w towarzystwie siedmiu”. Wiesz, mi cyfra siedem – wbrew udeptanym znaczeniom – źle się kojarzy. W natchnionych pismach możesz przeczytać, że Bóg siódmego dnia odpoczywał, jednak w tych mniej natchnionych i bardziej apokryficznych przeczytasz, ze siódmego dnia tygodnia urodziłem się ja.
M.Sz.
– Siódemka nie ma tutaj większego znaczenia, poza być może tym sztampowym, siedem jako liczba szczęśliwa.
M.T.
– Mateusz 18,21-23, A w tym czasie podszedł do Niego Piotr i powiedział: Panie, jeśli grzeszyć będzie mój brat względem mnie, ile razy mam mu przebaczać? Czy aż siedem razy!? Jezus mu odpowiedział: „Nie nakazuję ci, że aż siedem razy, lecz że aż siedemdziesiąt siedem razy. Z tej właśnie racji królestwo niebieskie stało się podobne do pewnego króla, który postanowił rozliczyć się ze swoimi podwładnymi” – uwielbiam te dialogi Jezusa z uczniami. Jest w nich coś nie z tej ziemi. No, ale u ciebie to odwołanie do siódemki jest zarówno w kontekście wiersza jak i całego zbioru zupełnie bez sensu.
M.Sz.
– Nie wiem czy tak bez sensu. Odbiór tekstu zawsze jest sprawą indywidualną. Ostatecznie to czytelnik decyduje o tym ile sensu zawiera w sobie dany wyraz, wers, strofa czy wiersz. Jako autorka mogę tylko pisać.
M.T.
– Ale zdajesz sobie sprawę, że ci wszyscy, którzy czytają twoje wiersze w końcu zadadzą sobie pytanie: „o co tutaj chodzi?”. Wiesz przecież, że poezji – w szczególności współczesnej, bo z tą podręcznikowo-kanoniczną sprawa ma się inaczej – nie czyta przypadkowy czytelnik. Pisząc wiersze masz świadomość, że piszesz dla specjalistów wyczulonych na najróżniejsze niuanse znaczeniowe.
M.Sz.
– Tak, mam tego świadomość. Obieg czytelniczo-wydawniczy jest jeżeli chodzi o poezję bardzo prosty. Przypomina on układ trawienny dzikiej kaczki, która przysiadając na odpoczynek w dorzeczu poławia piskorze, które kilka sekund później uchodzą żywcem przez kloakę. Pachnący farbą drukarską tomik wysyłany jest – nawet nie przez wydawnictwo, ale przez samego autora i na jego koszt – do różnych krytyków z dołączoną prośbą o recenzję z nadzieją, że któryś z nich coś napisze, że zrobi się jakiś szum, poruszenie. Nie wiem, może dyskusja – cokolwiek, byle nie przemilczenie. Tak, cisza wokoło wiersza, dryf w czasie bezwietrznej pogody po ocenie, to najgorsze co może spotkać autora i wiersz…
M.T.
– Ha! (okrzyk) to dlatego mi wysłałaś swoje tomiki.
M.Sz.
– Zgadłeś. Wykorzystałam cię (śmiech)
M.T.
– Żeby było uczciwie, to proponuję rewanż.
M.Sz.
– Mianowicie?
M.T.
– Teraz ja wykorzystam ciebie. Golisz cipe?
M.Sz.
– Że co?
M.T.
– Nieważne.
M.Sz.
– Powtórz, powtórz…
M.T.
– Nieważne, wróćmy do twojego ostatniego tomiku. Kilka razy zafundowałem sobie wycieczkę przez twoje teksty – tam i z powrotem. Im dłużej je jednak czytałem, tym bardziej docierała do mnie ich beztreściowość, którą – takie jest moje zdanie – starałaś się ukryć pod płaszczykiem personalizacji. Twój podmiot liryczny jest kobietą, panią, która przeżyła swoje w życiu – tu pełna zgoda. Ale ta twoja pani, ta podmiocica liryczna jest nudna jak flaki w oleju. Przypominam sobie menopauzę mojej ciotki i jak wynika z moich wspomnień, okres ten był bardziej bogaty w pewne unikalne doświadczenia niż perypetie twojej bohaterki lirycznej. Czy uwierzysz, że nasza podstarzała ciotka – stara panna zresztą – pokazywała nam swoje piersi i prosiła, byśmy je dotykali i nic nie mówili rodzicom?
M.Sz.
– Nie zdziwisz się jeżeli powiem, że gówno mnie obchodzą twoje doświadczenia seksualne oraz ich prowodyrka?
M.T.
– Słusznie, bo tu nie o doświadczenia seksualne się rozchodzi, ale o unikalność doświadczeń w ogóle. Jeżeli ty jako poetka przedstawiasz czytelnikowi wiersz, w którym piszesz – i tu cytuję:

Opracuj mnie, bo jestem słaba
w scenariuszach, za dużo pustego
miejsca, a scena nie lubi samowoli.
Sklecić z siebie średnio udany plagiat
– mogę nie wstając z łóżka; te nikomu
niepotrzebne bajki szyje się z metra.

Trzeba mi wpleść temat, dopisać
muzykę, może rozwinie się akcja
i ktoś weźmie we mnie udział.

Oszczędź puenty, następnego spięcia;
i tak składam się z samych zakończeń.
[Brudnopis]

To pierwsze co się w moim wnętrzu pojawia, to nie jakieś głębsze przeżycie estetyczne ale pewne natężenie erotyczne wynikające z frazy: „opracuj mnie, bo jestem słaba”. I mogłoby być dalej zupełnie miło i przyjemnie, mogłoby być zaskakująco miło i kurewsko przyjemnie. Jednak twoja podmiocica liryczna wszystko zepsuła.
M.Sz.
– Znaczy się?
M.T.
– Prosta sprawa. Co to znaczy: „w scenariuszach za dużo pustego miejsca”? I jaki ma tu sens liczba mnoga „scenariusze”? Czyżby się wymsknęło? A może to taki specjalny zabieg, by czytelnik godzinę rozmyślał nad tym czy cherlawa egzystencjalnie jednostkowość z pierwszego wersu nie tyle może, ale przeżywa jednocześnie wiele różnych scenariuszy życia, które w pewnym momencie łączy wspólny mianownik zwany „pustym miejscem”.
M.Sz.
– Nie bardzo rozumiem o co ci chodzi?
M.T.
– O liczby i rodzaje. Mniejsza o to. Idźmy dalej.
M.Sz.
– Żadne dalej. O co ci chodzi? Jeżeli nie podoba ci się ten wiersz, to co ja na to mogę poradzić. Napisałam go, jestem jego autorką i czuję się po części zobowiązana do obrony tego tekstu. Nie sądzisz chyba, że piszę wiersze na odpierdol?
M.T.
– Niunia …
M.Sz.
– Jeżeli powiesz do mnie jeszcze raz „Niunia” to ci jebnę.
M.T.
– Nie klnij! Kobiety nie przeklinają.
M.Sz.
– Spierdalaj, mamy równouprawnienie.
M.T.
– Mówisz to jako mama solistki? Czy jako solidaryzująca się z solistkami mama?
M.Sz.
– Z tobą nie można poważnie. Mówmy lepiej o wierszach. Akurat Brudnopis uważam za udany wiersz.
M.T.
– Tak? Proponuję mały eksperyment. Jako poetka musisz być empatką. Wyobraź sobie zatem, że jesteś pospolitym czytelnikiem i że to nie ty napisałaś ten wiersz, tylko ktoś inny. I teraz powiedz, czy dalej uważasz ten wiersz za udany i dlaczego on twoim zdaniem taki jest?
M.Sz.
Brudnopis jest wierszem o życiu i związanej z nim bezsilności, z której jako ludzie zwykle za późno zdajemy sobie sprawę. Tak! Tak, to dobry pomysł! Gdybym miała określić ten wiersz, to nazwałabym go wierszem egzystencjalnym. Gramy swoje scenariusze swoje smutne scenariusze od czasu do czasu umilając sobie monotonię wymyślonymi bajkami, w które nawet przez chwilę wierzymy. Ostatecznie jednak, bez względu na to jaką role odgrywamy i z jakim zaangażowaniem, to w każdym przypadku na końcu jest tylko koniec. Wiem, że to brzmi nie po polsku, ale jak to inaczej powiedzieć?
M.T.
– Zapytaj Dehnela albo Kaźmierskiego – prześcigają się w konkursie o króla polszczyzny. Różnica między chłopcami jest taka, że Dehnel ciebie zjebie za przecinki a kiedy się postawisz, to machnie ci przed oczami paszportem Polsatu. Kaźmierski zaś opierdoli cię z gracją emigranta, wklejając link z internetowej edycji słownika języka polskiego.
M.Sz.
– (śmiech) nie masz dobrze poukładane w głowie, oj, nie masz.
M.T.
– Weźmy inny przykład. A propos, czy wyobrażałaś sobie, że ktoś – jakiś zupełnie przypadkowy czytelnik – człowiek zabłąkany w empiku w ferworze przedświątecznych zakupów nabył twoje dzieło, by obdarować nim najbliższą mu osobę. Powiedz teraz Mirko, co masz takiemu przypadkowemu jedermannowi do powiedzenia. Musisz coś mieć przygotowane na tego rodzaju okazje, musisz mieć speech w rękawie gotowy do wygłoszenia. Wal, śmiało.
M.Sz.
– Jedyne, co mam mu do powiedzenia to „zostaw! nie dotykaj!”.
M.T.
– Nie dotykaj?
M.Sz.
– Tak, nie dotykaj. Wierszy nie pisze się dla kogoś, po coś oraz dlaczegoś (oh! Gdyby tylko ta forma była dopuszczona w Scrabble). Wiersze pisze się ot tak, wprost i z siebie. Przyznaję, że nie potrafię usprawiedliwiać swoich wierszy, że nie potrafię ich także tłumaczyć, interpretować. Nie znam ich także na pamięć. Jednak kiedy usłyszę jeden fragment, wers swojego tekstu, to natychmiast go rozpoznaję. To o czymś świadczy, nieprawda?
M.T.
– Ok. niech będzie. Mirka, zrobiłem sobie taki mały wypis. Chcę ci to przeczytać. Fragment pierwszy:

Powiedzmy – budzę się,
noc bez zobowiązań, sen przyrodniczy
Ledwo oko zaczyna łykać światło,
a już myślę – o czym tu dzisiaj popłakać?
I wszystko będzie się tak smarkać
do wieczora.
[dzień spuchlaka]

Fragment drugi:

Mam dziś wychodne, spotkam się z ulicami,
chętnie za kimś się obejrzę, może zaczepię.
Właśnie wyszłam; podoba mi się cały ten
pierdolnik, ortaliony, odblaski, trajkotanie
miasta. Nikogo nie znam i jest jak u siebie

[międzyziemie]

I trzeci:

Jakiś zasraniec siedzi na chodniku
– maluje sobie piórka. Nie mam
nic do roboty, więc uczę się nowych
kolorów; chciałabym wypiszczeć
cały żal, ale gdzieś posiałam adres
odbiorcy.

[hohohoho]

A teraz, na podstawie tych fragmentów chciałbym z tobą porozmawiać.
M.Sz.
– ok.
M.T.
Powiedz mi, co o tym myślisz?
M.Sz.
– O czym?
M.T.
– No o tym. Co o tym sądzisz?
M.Sz.
– Nie rozumiem o co ci chodzi? Mam coś teraz powiedzieć?
M.T.
– No tak, bo chciałbym z tobą – jako poetką, autorką książek poetyckich – ciekawie porozmawiać. Mamy wszystko co niezbędne: są fragmenty wierszy; jest ich autorka, jestem ja i jest spokojne miejsce, w którym można porozmawiać. Ja wiem, że to nie jest noc, że to nie jest zadymiona knajpka i że nie ślęczymy nad wódką i wierszami w klasycznym, poetyckim półmroku. Ale podstawowe składniki do dyskusji są i teraz właśnie chciałbym doświadczyć osobliwego uczucia ważnej rozmowy, dyskusji sprowokowanej wierszami, dyskusji dotyczącej sprawa istotnych. Nie chce rozmawiać o trawie, pszczołach i o tym, że słoneczko raz świeci mocniej, a kiedy jest za chmurami, to w ogóle się opalać nie można. Rozumiesz?
M.Sz.
– Nie umiem tak na zawołanie.
M.T.
– To ja zacznę. Mirka, czy nie razi ciebie banalność tych sytuacji, które trawisz i dodając coś od siebie wydalasz w postaci wiersza? Zobacz biorę dla przykładu fragment pierwszy i spróbuję zrekonstruować stan psychofizyczny, który doświadczyłaś i w swoim wrażliwym wnętrzu przetrawiłaś na wiersz. Co mi wychodzi:

Powiedzmy – budzę się [jest ranek. Rano to znaczy kiedy noc się skończyła i trzeba już wstawać z łóżka. Nie można się wylegiwać, chyba że jest to dzień wolny albo kiedy jest się chorym]

noc bez zobowiązań, sen przyrodniczy [ w nocy się nic nie wydarzyło. Może dałam dupy, może nie – co cię to czytelniku obchodzi, skoro po tylu latach nieustannego przeżywania bezbrzeżnej nudy nawet ja to mam gdzieś?]

Ledwo oko zaczyna łykać światło [ rano zwykle słońce świeci. Prościej byłoby napisać, że „słonce razi w oczy i chciałoby się jeszcze pospać”, ale „oko, które łyka światło” jest opisem znacznie ładniejszym, chociaż w gruncie rzeczy chodzi o to samo.]

a już myślę – o czym tu dzisiaj popłakać? [tak, przyznaje się! Jestem kobietą. Mam depresję i kiedy tylko otworzę oczy, to już mi się rzygać chce nie wspominając o wstawaniu. Moje życie jest do kitu i – czego możesz się domyśleć z drugiego wersu – nie mam się nawet z kim w nocy popierdolić. Już zapomniałam co to dobry seks. Nawet orgazmu nigdy nie miałam. Zawsze zazdrościłam koleżankom z pracy, które opowiadały o swoich kochankach i ich wielkich sękatych kutasach. O tym, jak każą im klękać, rozszerzać pośladki i o tym, jak im wpychają fiuty tak bardzo głęboko w pupy, że czują gilgotanie gardle. Kiedy mnie pytały rewanżowałam się podobnymi historyjkami, ale wszystkie były wymyślone. Prawda jest taka, że nikt mnie nie chce buuu]

I wszystko będzie się tak smarkać /do wieczora. [i koło się zamyka. Dwa drinki przed obiadem, po obiedzie setka i małe Martini. Wieczorem by zasnąć pół tabletki relanium i dwie lampki mocnego porto.]
M.Sz.
– (śmiech)
M.T.
– Nie śmiej się, bo ja chciałbym z tobą poważnie porozmawiać. Chciałbym na kanwie twojego nowego zbioru pt. „proszę nie płakać” podyskutować o kwestiach istotnych, ważnych o niezbędnych dla życia uniwersaliach.
M.Sz.
– Marku, życie składa się małych, banalnych a przez to niedostrzegalnych na co dzień zdarzeń. Jako ludzie rzadko doświadczamy konsekwencji pochodu idei wielkich. Wojny widzimy tylko w telewizji, omijają nas doświadczenia umierających z głodu dzieci w trzecim świecie. To nie znaczy, że nie należy o tym pisać. Należy, owszem. Masz zresztą świetny przykład Radka Wiśniewskiego, który walczy o wolny Tybet. Ale mi chodziło w tym zbiorze o coś innego. Chciałam pokazać intymność życia, która pojawia się na krawędzi tłustego od masła noża, który leży na dnie zlewu i czeka na umycie. Chciałam przez banał dotrzeć do wnętrza, i niech ci będzie, że jest to wnętrze banalne. Ale w gruncie rzeczy ludzie to istoty mało skomplikowane. Czy można od nich wymagać czegoś więcej niż porannych chandr? Przedpołudniowych depresji? Wieczornych łez wylewanych po trzeciej lampce wina oraz regularnie sporządzonych bilansów przeżytych dni, kalkulacji, w których wynik jest zawsze ujemny? Ludzie nie potrzebują do życia wielkich idei, ale chleba powszedniego. Nudnego, gliniastego i lepiącego się do zębów chleba. Tacy są Marku ludzie.
M.T.
– Mirka, czy jednak nie uważasz, że w poezji człowiek powinien doświadczać czegoś niebanalnego?
M.Sz.
– Przeżyta prawda o sobie nigdy nie będzie banalna.
M.T.
– Ci ludzie, o których piszesz nie będą mieli szans na przeżycie tych prawd o ich życiu, które im podajesz w sztywnej okładce w formie tomiku. W tych codziennych rytuałach nie ma miejsca na doświadczenie bardziej złożonych przeżyć estetycznych. Tutaj zatem nie znajdziesz swoich czytelników. Ostatecznie książka trafi do twoich koleżanek, kolegów. Może przeczyta to kilku krytyków i zdajesz sobie sprawę, że może nikt nie powie tego wprost, ale większość, o ile nie wszyscy, będą zdania, że na smarowanie chleba masłem szkoda marnować wiersz.
M.Sz.
– To się okaże.
M.T.
– Na 100 % nagrody nie będzie
M.Sz.
– Mam to w dupie.
M.T.
– Pokaż, pokaż!
M.Sz.
– (śmiech) spadaj!
M.T.
– Mirka, na zakończenie jeszcze jedno pytanie. Ile masz wzrostu?
M.Sz.
– Też spadaj (śmiech)
M.T.
– Na pewno w dowodzie w rubryczce wzrost napisali tobie „średni”. A ja ma do ciebie prośbę, wstań i podejdź do mnie. Bliżej, nie bój się.
M.Sz.
– No, i co teraz?
M.T
– I teraz ja rozłożę ramiona, a ty spróbuj mnie obejść dookoła.
M.Sz.
– I co?
M.T.
– I nic fryzury sobie nie popsułaś i widzisz ile luzu?
M.Sz.
– Spadaj (śmiech)

Nieautoryzowany wywiad z Mirką Szychowiak, został przeprowadzony bez jej zgody i kto wie, może nawet wbrew jej woli.

Kategoria: Bez kategorii | 71 komentarzy »

teraz kurwa! Tadeusz Borowski

8 stycznia, 2011 by

Dzień jak codzień

O! Dajmy na to wczoraj. Przylatuje do mnie najstarsza od Kalinioków, Janka i do mnie:
– Józek, ty nie picujesz? Naprawde wiersze układasz?
A co bym miał nie układać – muwie – jak mnie co najdzie, to układam.
– Jezusku Nazareński – powiada, a widać było, żem ją tym rozbisurmanił, bo kolanka ścisnęła ino rzepki trzeszczały.
– Jak mi pokażesz coś naskładał, to przysięgne, Józek, na Matuchnę
Przenajświętszą Nieruszaną, że nikomu nie powiem. Pokażesz?
Ale no mówię, no tak się dziewuszysko rozłechtało, że ino patrzeć kiedy by się pod kiecką zapaliło.
A co bym miał nie pokazać, – muwie – pewnie, że pokażę. Mam tu nawet jeden w dyplomatce.
– W czym? – się mnie zapytała jakby pierwszy roz dyplomatkę na oczy widziała. To jej pokazałem.
– To tera tak na to muwio? – się mnie zapytała i zaraz dodała, że u niej wszyscy na to „pudło” wołajo. Musiałem jej tłumaczyć, że pudło to jest tylko jak się do niego trzewiki, albo jakie pepegi pakuje, a nie wiersze. Zawsze, jak idę w pole to zabieram dyplomatkę z pajdą pszenicznego ze smalcem i kawę w termosie. I to nie dziwota, bo nawet biznesmeny tak robio, ino że nie harujo w polu tylko na Wal Stret, a na kartkach majo słupki zamiast wierszy.
Już jej nawet o tym „wal” nie mówiłem, bo odciajna była i w ryja potrafiła przywalić, że ino zęby dzwoniły; żebym znowu nie musiał tłumaczyć, że „wal” to nie była żadno propozycja i sie do żadnego konia nie rychtowała.
Akurat się złożyło, żem miał pszeniczny w wiersz zapakowany.
Mom tu jeden o Gople – muwię, a ona na to, jak to baba, od razu wydziwiać zaczęła:
– Eee tam – muwi – o naszym Gople? A co tam ciekawego? Same glony ino przez tych letników, bo niby z miasta, a srajo bez przerwy do Gopła, jakby latryn nie mieli.
Tyż jo właśnie o tym żem napisał – muwię – to prawda. Łażo jak te krowy i srajo gdzie popadnie. Wtedy żem jej pokazał mój utwur:

gopło(4)

stąpam boso w krowi
placek jeszcze ciepły

opłukuję stopę
łapie chłód jeziora

uścisk zimna sina
skóra ostrza wspomnień

niby deformacje
wrażeń tamtych czasów

wiatr ze wschodu źródłem
bólu na zachodzie

szyszki olchy skryte
w trawie uwierają

Jakby pieron w babsko strzelił! Szczęściem protezy akurat nie założyłem, bo by
mi razem z ostatnimi siekaczami wytłukła!
– Jaja se, kurwa, zasrańcu, ze swojej kasztanki rób, hyclu!
Com jo sie natłumaczył! Więcej niż u naszego wielebnego na spowiedzi!
Mówię, że dyć to przecie tak się teraz pisze te wiersze, a ona na to,
że jak jej jeszcze raz o tej sinej skórze ostrza wspomnień wspomnę,
to się postara, żebym jo sobie ból po utracie zębów wspomniał i że
takie bele gówno bez treści nawet do zapakowania pszenicznego
ze smalcem się nie nadaje. Tłumaczę histeryczce, że teroz taka moda,
że można bele gówno napisać.

O tym, że wiersz, aby był wierszem, musi mieć jednakową ilość sylab
w wersie, nawet żem jej nie muwił, bo przecie ona nie Dehnel, i tak tego nie pojmie.

Przypisy:

http://nieszuflada.pl/klasa.asp?idklasy=122272&rodzaj=1

Kategoria: Bez kategorii | 6 komentarzy »

Zabezpieczone: Dziennik (XXIV)

8 stycznia, 2011 by

Treść jest chroniona hasłem. Aby ją zobaczyć, proszę poniżej wprowadzić hasło:

Kategoria: Bez kategorii | Wpisz swoje hasło, aby zobaczyć komentarze.

historia moich niedoli

29 grudnia, 2010 by

.

Plan jest taki:

1) wysyłam do rektora list, w którym informuję go o swojej natychmiastowej gotowości podjęcia pracy. Rektor musi jakoś odpowiedzieć.

2) Jeżeli nie odpowie, to stosowne pismo otrzyma z kancelarii prawnej.

3) Kiedy otrzymam w końcu odpowiedź, to przeczytam w niej:

A) zapraszam na rozmowę
B) nie zapraszam na rozmowę, gdyż Uniwersytet złożył wniosek o kasację i sprawa ma bieg dalszy.

4) Jeżeli rektor wybierze opcje (B) wówczas napiszę kolejne pismo, w którym poinformuje rektora o tym, że wyrok jest prawomocny i nie mam zamiaru czekać na rozpatrzenie skargi kasacyjnej.

5) Na tym etapie może się sprawa zakończyć. Rektor wyznaczy mi zajęcia (to nie mogą być byle jakie zajęcia, ale takie jakie prowadziłem – to wynika z orzeczenia Sądu Pracy), ja przychodzę do pracy, odbieram akt mianowania a na moje konto wpływa odszkodowanie zasądzone przez Sąd. Jeżeli tak się stanie, na drugi dzień się zwalniam i idę do szpitala – prosto na oddział dziecięcy gdzie przekazuję (za pokwitowaniem) w formie darowizny całą kwotę odszkodowania. I na tym koniec.

1) Jest też taka opcja: Ja wysyłam list na który nie otrzymuje odpowiedzi. Także działająca w moim imieniu kancelaria adwokacka nie dostaje żadnej odpowiedzi z Uniwersytetu. W takiej sytuacji wyślę informacje do wszystkich dziennikarzy, których adresy emajl znajdę. Opisze swój przypadek, który udokumentuję niezbędnymi załącznikami począwszy od postanowień uczelnianej komisji dyscyplinarnej kończąc na kolejnych wyrokach wszystkich sądów w mojej sprawie. Pójdę do TVN, POLSATU, napiszę nawet sms-a do Wojewódzkiego. Napiszę wszędzie i wszędzie też zadzwonię.

nie mam nic do stracenia, dlatego jestem głupcem, który zdradza swoje plany.

Kategoria: Bez kategorii | 17 komentarzy »

« Wstecz Dalej »