Mirka Szychowiak, Proszę nie płakać

9 stycznia, 2011 by

.
Mirka Szychowiak jest poetką, która ma już swoje spiżowe popiersie w muzeum poezji polskiej. Jej tomik „Człap story” – jest dziełem przyćmiewającym literackie srakotłuctwo spod znaku majtających się, sflaczałych cycków i trzepoczących na wietrze warg sromowych, które próbuje się przemycić do literatury pod przymusem parytetu tudzież wspieranych marketingowo opracowaniach zbiorowych prezentujących tak zwaną „poezję kobiet”.

Po „Człap story” Mirka Szychowiak mogłaby się oddać błogiej kontemplacji swojego poetyckiego geniuszu. Mogłaby rozsiąść się wygodnie w wiklinowym fotelu ustawionym w wiosennym ogrodzie, zwrócić się twarzą ku słońcu i wygrzewając się w jego pierwszych piekących promieniach mogłaby miło spędzić wieczność na podziwianiu własnej doskonałości.

Jest jednak inaczej. Mirce Szychowiak nie zadowoliła się odium poetki – zachciała być poetką kobiecą.
Mała uwaga do wszystkich krytyków i badaczy literatury współczesnej – otóż należy rozróżnić między poetką a poetką kobiecą. Poetką jest np. Mirka Szychowiak, Magdalena Bielska itp. Poetkami kobiecymi są: Justyna Radczyńska, Monika Mosiewicz itp.

Różnica między poetką a poetką kobiecą jest taka, że poetka nie potrzebuje ideologii, nie potrzebuje plakietki: „uwaga, jestem poetką” by nią być. Poetka nie kamufluje braku uzdolnień i talentu poetyckiego modnymi humbugami na temat seksistowskiego społeczeństwa patriarchalnego, którego jedynym celem była bezwzględna pacyfikacja pierwiastków żeńskich w życiu i kulturze. Usprawiedliwienia tego rodzaju, podparte najbardziej skrupulatnie opracowanymi statystykami nie są w stanie wyjaśnić dlaczego w 21. wieku, w wieku cybertechnologii oraz Internetu – medium, w którym pod męskim Nickiem może ukrywać się kobieta i na odwrót, w dalszym ciągu kobiece poetki swoją oślą naturę oraz bezbrzeżną głupotę literacką tuszują paplaniną o dyskryminacji płci.

Mirka Szychowiak jest poetką i kobietą. Koniunkcja w tym przypadku odgrywa decydującą rolę. Między wyrażeniami: „Mirka Szychowiak jest poetką i kobietą” a „Mirka Szychowiak jest poetką kobiecą” jest przepaść semantyczna podobna do tej, która oddziela człowieka od człekokształtnych.

Najnowszy tomik Mirki Szychowiak pt. Proszę nie płakać jest drugim tomikiem autorki wydanym w 2010 roku. Królicza zdolność do reprodukcji nie jest niczym niezwykłym w ramach współczesnej poezji polskiej – problemem jest jakość.

Wiersz z natury jest czymś intymnym. W najnowszym tomiku Mirka Szychowiak intymność dodatkowo personalizuje wprowadzając pierwszoosobowy podmiot. W przeważającej części wierszy ze zbioru Proszę nie płakać JA mówi, JA kocha się, JA narzeka, JA płacze, JA je itp. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to że pierwszoosobowy podmiot liryczny jest – jak wynika z opisu – istotą nie tyle nieciekawą, co pospolitą do tego stopnia, że trudno się z tego rodzaju pospolitością czytelniczo identyfikować i przez to w wierszach odnaleźć treści dla sobie lub w szczególnym przypadku: treści o siebie.

By wyjaśnić te kwestie, zdecydowałem się przeprowadzić wywiad z Autorką tomiku, by wyjaśnić pewne rozbieżności w stylu między jej debiutanckim tomikiem a „Proszę nie płakać” oraz by porozmawiać o jej nowych wierszach i sytuacjach okołolirycznych.

Marek Trojanowski (M.T.)
– Cześć Mirka. Nie masz wyjścia, będę mówił do ciebie na ty.
Mirka Szychowiak (M.Sz.)
– Nie pozwalam (śmiech). Cześć, cześć.
M.T.
– Mirka lubisz mnie?
M.Sz.
– To miał być wywiad o moim tomiku i o poezji.
M.T.
– Potraktuj to pytanie jako formę rozgrzewki przed główną częścią artystyczną. No to jak, lubisz czy nie?
M.Sz.
– Nie, nie lubię.
M.T.
– A dlaczego mnie nie lubisz?
M.Sz.
– Nie jesteś delikatny. Źle obchodzisz się i z ludźmi, i z wierszami. Brakuje ci elementarnej subtelności w kontaktach z otoczeniem. Nie jesteś typem człowieka, którego strach spotkać nocą, w niebezpiecznej ulicy ale jesteś takim człowiekiem, którego nie chciałoby się nigdy spotkać za dnia.
M.T.
– To mamy jasność. Cieszę się, że to z siebie wyrzuciłaś.
M.Sz.
– (śmiech) żeby ci pasowało do wywiadu
M.T.
– Mirka, skoro już się poznaliśmy bliżej …
M.Sz.
– Sorry, że ci przerywam. A odwrotnie, a czy ty mnie lubisz?
M.T.
– No właśnie i tu mam problem, bo zacząłem cię lubić. Do tej pory, do teraz kiedy rozmawiamy, nie odpisałem na ani jeden z twoich emaili, który wysłałaś.
M.Sz.
– nie było ich wcale tak dużo
M.T.
– Trzy, ale nie o ilość tu chodzi, choć musisz wiedzieć że osób, które napisały do mnie aż trzy emaile mogę policzyć na palcach obu rąk. Wracając do rzeczy. Wysłałaś mi swój drugi tomik, który mi się nie spodobał. Był bardzo… hmmm… taki mięsny był. Nawtykałaś tam żył, ścięgien, gałek ocznych i to bez żadnego widocznego celu.
M.Sz.
– Uwierzysz, że dopiero ta twoja statystyka uświadomiła mi coś, o czym w ogóle nie myślałam, nad czym się nie zastanawiałam pracując nad tamtym zbiorem?
M.T.
– Mniejsza o to. To już przeszłość. W każdym razie, po tekście o „Jeszcze się tu pokręcę” nie powinnaś się do mnie odezwać ani jednym słowem. A ty mało, że się odezwałaś to na dodatek wysłałaś mi swój trzeci tomik.
M.Sz.
– Na rzeź.
M.T.
– Raczej na świniobicie. Nazwa świniobicie jest bardziej adekwatna. Świniobicie to rytuał, w którym szlachtowane zwierze nie jest pozbawione godności. Świniobicie zawsze było świętem, które gromadziło rodzinę i znajomych. I nie rodzący się czy zmartwychwstający Chrystus był tego powodem ale świnia – świnia traktowana jako indywiduum. Na świniobiciu to świnia odgrywa główną rolę i jest traktowana ze szczególnym pietyzmem. Każda jej cześć jest wykorzystywana. Wiesz, że do wypłukanego pęcherza moczowego nabija się farsz do kaszanki zmieszany z grubo pokrojonymi podrobami, w żołądek napycha się salceson a w wypłukane jelita kiełbasę, kaszankę i pasztetówkę?
M.Sz.
– Może i tak, nie wiem. Jednak to, co zafundowałeś przez ostatnie lata polskiej poezji to masowe morderstwo. Zdeptałeś wszystko, co można było zdeptać. Obraziłeś wszystkich i wszystko, co było do obrażenia. Nie pozostało ci już wiele do roboty, brakuje ci miejsca na scenie, pola do manewru.
M.T.
– A to ciekawe, co mówisz. Wiesz. Z tym „wiele do zrobienia” ze „miejscem na scenie” oraz z „polem do manewru”. Faktycznie, gdyby się zastanowić zwiedziłem świat literacki dość dokładnie – na swój sposób rzecz jasna. Ominęło mnie to, co mnie ominęło. To, czego starałem się ominąć, tego będę unikał nadal a pisanie o tym, o czym napisałem mija się z celem.
M.Sz.
– I co dalej?
M.T.
– Coś się wymyśli. Od czego są nowe formy (śmiech). Miało być o tobie a nie o mnie.
M.Sz.
– O tobie będzie ciekawiej.
M.T.
– Wiem, ale trzymajmy się tematu. Załapałaś się do literackiego spędu zwanego Solistkami, powiedz jak to jest być solistką wśród ryczącego stada, w ramach którego jedynymi czynnikami różnicującymi jest data urodzin, waga, wzrost i obwód w klacie?
M.Sz.
– Po pierwsze nie ja załapałam się tylko Julka. Po drugie, o kobietach mógłbyś wyrażać się z większym szacunkiem. Nie jest lekko być kobietą w dzisiejszym społeczeństwie i nigdy lekko nie było…
M.T.
– … rzekła kierowniczka domu kultury do bezrobotnego.
M.Sz.
– (śmiech) sam jesteś sobie winien.
M.T.
– O twojej córce porozmawiamy kiedy indziej. Tym czasem chciałbym, żebyś mi powiedziała jak to było z „Człap story”. Napisałaś na jednym z portali, że zarobiłaś górę szmalu na tym tomiku.
M.Sz.
– Zależy co rozumiesz przez „góra szmalu”, ale faktycznie pieniędzy trochę z tego było, chociaż nie uważam by tego było aż tak dużo, by wpadać w entuzjazm pisarski znany w środowisku jako realna możliwość utrzymywania się z pisania. Nie pisałam nigdy dlatego by mieć na chleb. Pisałam, bo chciałam.
M.T.
– Z innej beczki. W jednym z wierszy piszesz:
Gówno mnie obchodzi to, że jestem
stara. Może nawet lepiej, że cofam
się wcześniej, kiedy jeszcze widzę
i ruszam się z wdziękiem. W dobrym
stylu się toczę, w towarzystwie siedmiu

(…)
[szczawiowa]
Jak zdążyłaś zauważyć zazwyczaj czytam wiersze z pozycji naiwnego odbiorcy, który chciałby – zanim się wierszem zachwyci – coś lub o czymś w wierszu przeczytać. Powiedz mi zatem Mirko, co miałaś na myśli pisząc: „w dobrym / stylu się toczę, w towarzystwie siedmiu”. Wiesz, mi cyfra siedem – wbrew udeptanym znaczeniom – źle się kojarzy. W natchnionych pismach możesz przeczytać, że Bóg siódmego dnia odpoczywał, jednak w tych mniej natchnionych i bardziej apokryficznych przeczytasz, ze siódmego dnia tygodnia urodziłem się ja.
M.Sz.
– Siódemka nie ma tutaj większego znaczenia, poza być może tym sztampowym, siedem jako liczba szczęśliwa.
M.T.
– Mateusz 18,21-23, A w tym czasie podszedł do Niego Piotr i powiedział: Panie, jeśli grzeszyć będzie mój brat względem mnie, ile razy mam mu przebaczać? Czy aż siedem razy!? Jezus mu odpowiedział: „Nie nakazuję ci, że aż siedem razy, lecz że aż siedemdziesiąt siedem razy. Z tej właśnie racji królestwo niebieskie stało się podobne do pewnego króla, który postanowił rozliczyć się ze swoimi podwładnymi” – uwielbiam te dialogi Jezusa z uczniami. Jest w nich coś nie z tej ziemi. No, ale u ciebie to odwołanie do siódemki jest zarówno w kontekście wiersza jak i całego zbioru zupełnie bez sensu.
M.Sz.
– Nie wiem czy tak bez sensu. Odbiór tekstu zawsze jest sprawą indywidualną. Ostatecznie to czytelnik decyduje o tym ile sensu zawiera w sobie dany wyraz, wers, strofa czy wiersz. Jako autorka mogę tylko pisać.
M.T.
– Ale zdajesz sobie sprawę, że ci wszyscy, którzy czytają twoje wiersze w końcu zadadzą sobie pytanie: „o co tutaj chodzi?”. Wiesz przecież, że poezji – w szczególności współczesnej, bo z tą podręcznikowo-kanoniczną sprawa ma się inaczej – nie czyta przypadkowy czytelnik. Pisząc wiersze masz świadomość, że piszesz dla specjalistów wyczulonych na najróżniejsze niuanse znaczeniowe.
M.Sz.
– Tak, mam tego świadomość. Obieg czytelniczo-wydawniczy jest jeżeli chodzi o poezję bardzo prosty. Przypomina on układ trawienny dzikiej kaczki, która przysiadając na odpoczynek w dorzeczu poławia piskorze, które kilka sekund później uchodzą żywcem przez kloakę. Pachnący farbą drukarską tomik wysyłany jest – nawet nie przez wydawnictwo, ale przez samego autora i na jego koszt – do różnych krytyków z dołączoną prośbą o recenzję z nadzieją, że któryś z nich coś napisze, że zrobi się jakiś szum, poruszenie. Nie wiem, może dyskusja – cokolwiek, byle nie przemilczenie. Tak, cisza wokoło wiersza, dryf w czasie bezwietrznej pogody po ocenie, to najgorsze co może spotkać autora i wiersz…
M.T.
– Ha! (okrzyk) to dlatego mi wysłałaś swoje tomiki.
M.Sz.
– Zgadłeś. Wykorzystałam cię (śmiech)
M.T.
– Żeby było uczciwie, to proponuję rewanż.
M.Sz.
– Mianowicie?
M.T.
– Teraz ja wykorzystam ciebie. Golisz cipe?
M.Sz.
– Że co?
M.T.
– Nieważne.
M.Sz.
– Powtórz, powtórz…
M.T.
– Nieważne, wróćmy do twojego ostatniego tomiku. Kilka razy zafundowałem sobie wycieczkę przez twoje teksty – tam i z powrotem. Im dłużej je jednak czytałem, tym bardziej docierała do mnie ich beztreściowość, którą – takie jest moje zdanie – starałaś się ukryć pod płaszczykiem personalizacji. Twój podmiot liryczny jest kobietą, panią, która przeżyła swoje w życiu – tu pełna zgoda. Ale ta twoja pani, ta podmiocica liryczna jest nudna jak flaki w oleju. Przypominam sobie menopauzę mojej ciotki i jak wynika z moich wspomnień, okres ten był bardziej bogaty w pewne unikalne doświadczenia niż perypetie twojej bohaterki lirycznej. Czy uwierzysz, że nasza podstarzała ciotka – stara panna zresztą – pokazywała nam swoje piersi i prosiła, byśmy je dotykali i nic nie mówili rodzicom?
M.Sz.
– Nie zdziwisz się jeżeli powiem, że gówno mnie obchodzą twoje doświadczenia seksualne oraz ich prowodyrka?
M.T.
– Słusznie, bo tu nie o doświadczenia seksualne się rozchodzi, ale o unikalność doświadczeń w ogóle. Jeżeli ty jako poetka przedstawiasz czytelnikowi wiersz, w którym piszesz – i tu cytuję:

Opracuj mnie, bo jestem słaba
w scenariuszach, za dużo pustego
miejsca, a scena nie lubi samowoli.
Sklecić z siebie średnio udany plagiat
– mogę nie wstając z łóżka; te nikomu
niepotrzebne bajki szyje się z metra.

Trzeba mi wpleść temat, dopisać
muzykę, może rozwinie się akcja
i ktoś weźmie we mnie udział.

Oszczędź puenty, następnego spięcia;
i tak składam się z samych zakończeń.
[Brudnopis]

To pierwsze co się w moim wnętrzu pojawia, to nie jakieś głębsze przeżycie estetyczne ale pewne natężenie erotyczne wynikające z frazy: „opracuj mnie, bo jestem słaba”. I mogłoby być dalej zupełnie miło i przyjemnie, mogłoby być zaskakująco miło i kurewsko przyjemnie. Jednak twoja podmiocica liryczna wszystko zepsuła.
M.Sz.
– Znaczy się?
M.T.
– Prosta sprawa. Co to znaczy: „w scenariuszach za dużo pustego miejsca”? I jaki ma tu sens liczba mnoga „scenariusze”? Czyżby się wymsknęło? A może to taki specjalny zabieg, by czytelnik godzinę rozmyślał nad tym czy cherlawa egzystencjalnie jednostkowość z pierwszego wersu nie tyle może, ale przeżywa jednocześnie wiele różnych scenariuszy życia, które w pewnym momencie łączy wspólny mianownik zwany „pustym miejscem”.
M.Sz.
– Nie bardzo rozumiem o co ci chodzi?
M.T.
– O liczby i rodzaje. Mniejsza o to. Idźmy dalej.
M.Sz.
– Żadne dalej. O co ci chodzi? Jeżeli nie podoba ci się ten wiersz, to co ja na to mogę poradzić. Napisałam go, jestem jego autorką i czuję się po części zobowiązana do obrony tego tekstu. Nie sądzisz chyba, że piszę wiersze na odpierdol?
M.T.
– Niunia …
M.Sz.
– Jeżeli powiesz do mnie jeszcze raz „Niunia” to ci jebnę.
M.T.
– Nie klnij! Kobiety nie przeklinają.
M.Sz.
– Spierdalaj, mamy równouprawnienie.
M.T.
– Mówisz to jako mama solistki? Czy jako solidaryzująca się z solistkami mama?
M.Sz.
– Z tobą nie można poważnie. Mówmy lepiej o wierszach. Akurat Brudnopis uważam za udany wiersz.
M.T.
– Tak? Proponuję mały eksperyment. Jako poetka musisz być empatką. Wyobraź sobie zatem, że jesteś pospolitym czytelnikiem i że to nie ty napisałaś ten wiersz, tylko ktoś inny. I teraz powiedz, czy dalej uważasz ten wiersz za udany i dlaczego on twoim zdaniem taki jest?
M.Sz.
Brudnopis jest wierszem o życiu i związanej z nim bezsilności, z której jako ludzie zwykle za późno zdajemy sobie sprawę. Tak! Tak, to dobry pomysł! Gdybym miała określić ten wiersz, to nazwałabym go wierszem egzystencjalnym. Gramy swoje scenariusze swoje smutne scenariusze od czasu do czasu umilając sobie monotonię wymyślonymi bajkami, w które nawet przez chwilę wierzymy. Ostatecznie jednak, bez względu na to jaką role odgrywamy i z jakim zaangażowaniem, to w każdym przypadku na końcu jest tylko koniec. Wiem, że to brzmi nie po polsku, ale jak to inaczej powiedzieć?
M.T.
– Zapytaj Dehnela albo Kaźmierskiego – prześcigają się w konkursie o króla polszczyzny. Różnica między chłopcami jest taka, że Dehnel ciebie zjebie za przecinki a kiedy się postawisz, to machnie ci przed oczami paszportem Polsatu. Kaźmierski zaś opierdoli cię z gracją emigranta, wklejając link z internetowej edycji słownika języka polskiego.
M.Sz.
– (śmiech) nie masz dobrze poukładane w głowie, oj, nie masz.
M.T.
– Weźmy inny przykład. A propos, czy wyobrażałaś sobie, że ktoś – jakiś zupełnie przypadkowy czytelnik – człowiek zabłąkany w empiku w ferworze przedświątecznych zakupów nabył twoje dzieło, by obdarować nim najbliższą mu osobę. Powiedz teraz Mirko, co masz takiemu przypadkowemu jedermannowi do powiedzenia. Musisz coś mieć przygotowane na tego rodzaju okazje, musisz mieć speech w rękawie gotowy do wygłoszenia. Wal, śmiało.
M.Sz.
– Jedyne, co mam mu do powiedzenia to „zostaw! nie dotykaj!”.
M.T.
– Nie dotykaj?
M.Sz.
– Tak, nie dotykaj. Wierszy nie pisze się dla kogoś, po coś oraz dlaczegoś (oh! Gdyby tylko ta forma była dopuszczona w Scrabble). Wiersze pisze się ot tak, wprost i z siebie. Przyznaję, że nie potrafię usprawiedliwiać swoich wierszy, że nie potrafię ich także tłumaczyć, interpretować. Nie znam ich także na pamięć. Jednak kiedy usłyszę jeden fragment, wers swojego tekstu, to natychmiast go rozpoznaję. To o czymś świadczy, nieprawda?
M.T.
– Ok. niech będzie. Mirka, zrobiłem sobie taki mały wypis. Chcę ci to przeczytać. Fragment pierwszy:

Powiedzmy – budzę się,
noc bez zobowiązań, sen przyrodniczy
Ledwo oko zaczyna łykać światło,
a już myślę – o czym tu dzisiaj popłakać?
I wszystko będzie się tak smarkać
do wieczora.
[dzień spuchlaka]

Fragment drugi:

Mam dziś wychodne, spotkam się z ulicami,
chętnie za kimś się obejrzę, może zaczepię.
Właśnie wyszłam; podoba mi się cały ten
pierdolnik, ortaliony, odblaski, trajkotanie
miasta. Nikogo nie znam i jest jak u siebie

[międzyziemie]

I trzeci:

Jakiś zasraniec siedzi na chodniku
– maluje sobie piórka. Nie mam
nic do roboty, więc uczę się nowych
kolorów; chciałabym wypiszczeć
cały żal, ale gdzieś posiałam adres
odbiorcy.

[hohohoho]

A teraz, na podstawie tych fragmentów chciałbym z tobą porozmawiać.
M.Sz.
– ok.
M.T.
Powiedz mi, co o tym myślisz?
M.Sz.
– O czym?
M.T.
– No o tym. Co o tym sądzisz?
M.Sz.
– Nie rozumiem o co ci chodzi? Mam coś teraz powiedzieć?
M.T.
– No tak, bo chciałbym z tobą – jako poetką, autorką książek poetyckich – ciekawie porozmawiać. Mamy wszystko co niezbędne: są fragmenty wierszy; jest ich autorka, jestem ja i jest spokojne miejsce, w którym można porozmawiać. Ja wiem, że to nie jest noc, że to nie jest zadymiona knajpka i że nie ślęczymy nad wódką i wierszami w klasycznym, poetyckim półmroku. Ale podstawowe składniki do dyskusji są i teraz właśnie chciałbym doświadczyć osobliwego uczucia ważnej rozmowy, dyskusji sprowokowanej wierszami, dyskusji dotyczącej sprawa istotnych. Nie chce rozmawiać o trawie, pszczołach i o tym, że słoneczko raz świeci mocniej, a kiedy jest za chmurami, to w ogóle się opalać nie można. Rozumiesz?
M.Sz.
– Nie umiem tak na zawołanie.
M.T.
– To ja zacznę. Mirka, czy nie razi ciebie banalność tych sytuacji, które trawisz i dodając coś od siebie wydalasz w postaci wiersza? Zobacz biorę dla przykładu fragment pierwszy i spróbuję zrekonstruować stan psychofizyczny, który doświadczyłaś i w swoim wrażliwym wnętrzu przetrawiłaś na wiersz. Co mi wychodzi:

Powiedzmy – budzę się [jest ranek. Rano to znaczy kiedy noc się skończyła i trzeba już wstawać z łóżka. Nie można się wylegiwać, chyba że jest to dzień wolny albo kiedy jest się chorym]

noc bez zobowiązań, sen przyrodniczy [ w nocy się nic nie wydarzyło. Może dałam dupy, może nie – co cię to czytelniku obchodzi, skoro po tylu latach nieustannego przeżywania bezbrzeżnej nudy nawet ja to mam gdzieś?]

Ledwo oko zaczyna łykać światło [ rano zwykle słońce świeci. Prościej byłoby napisać, że „słonce razi w oczy i chciałoby się jeszcze pospać”, ale „oko, które łyka światło” jest opisem znacznie ładniejszym, chociaż w gruncie rzeczy chodzi o to samo.]

a już myślę – o czym tu dzisiaj popłakać? [tak, przyznaje się! Jestem kobietą. Mam depresję i kiedy tylko otworzę oczy, to już mi się rzygać chce nie wspominając o wstawaniu. Moje życie jest do kitu i – czego możesz się domyśleć z drugiego wersu – nie mam się nawet z kim w nocy popierdolić. Już zapomniałam co to dobry seks. Nawet orgazmu nigdy nie miałam. Zawsze zazdrościłam koleżankom z pracy, które opowiadały o swoich kochankach i ich wielkich sękatych kutasach. O tym, jak każą im klękać, rozszerzać pośladki i o tym, jak im wpychają fiuty tak bardzo głęboko w pupy, że czują gilgotanie gardle. Kiedy mnie pytały rewanżowałam się podobnymi historyjkami, ale wszystkie były wymyślone. Prawda jest taka, że nikt mnie nie chce buuu]

I wszystko będzie się tak smarkać /do wieczora. [i koło się zamyka. Dwa drinki przed obiadem, po obiedzie setka i małe Martini. Wieczorem by zasnąć pół tabletki relanium i dwie lampki mocnego porto.]
M.Sz.
– (śmiech)
M.T.
– Nie śmiej się, bo ja chciałbym z tobą poważnie porozmawiać. Chciałbym na kanwie twojego nowego zbioru pt. „proszę nie płakać” podyskutować o kwestiach istotnych, ważnych o niezbędnych dla życia uniwersaliach.
M.Sz.
– Marku, życie składa się małych, banalnych a przez to niedostrzegalnych na co dzień zdarzeń. Jako ludzie rzadko doświadczamy konsekwencji pochodu idei wielkich. Wojny widzimy tylko w telewizji, omijają nas doświadczenia umierających z głodu dzieci w trzecim świecie. To nie znaczy, że nie należy o tym pisać. Należy, owszem. Masz zresztą świetny przykład Radka Wiśniewskiego, który walczy o wolny Tybet. Ale mi chodziło w tym zbiorze o coś innego. Chciałam pokazać intymność życia, która pojawia się na krawędzi tłustego od masła noża, który leży na dnie zlewu i czeka na umycie. Chciałam przez banał dotrzeć do wnętrza, i niech ci będzie, że jest to wnętrze banalne. Ale w gruncie rzeczy ludzie to istoty mało skomplikowane. Czy można od nich wymagać czegoś więcej niż porannych chandr? Przedpołudniowych depresji? Wieczornych łez wylewanych po trzeciej lampce wina oraz regularnie sporządzonych bilansów przeżytych dni, kalkulacji, w których wynik jest zawsze ujemny? Ludzie nie potrzebują do życia wielkich idei, ale chleba powszedniego. Nudnego, gliniastego i lepiącego się do zębów chleba. Tacy są Marku ludzie.
M.T.
– Mirka, czy jednak nie uważasz, że w poezji człowiek powinien doświadczać czegoś niebanalnego?
M.Sz.
– Przeżyta prawda o sobie nigdy nie będzie banalna.
M.T.
– Ci ludzie, o których piszesz nie będą mieli szans na przeżycie tych prawd o ich życiu, które im podajesz w sztywnej okładce w formie tomiku. W tych codziennych rytuałach nie ma miejsca na doświadczenie bardziej złożonych przeżyć estetycznych. Tutaj zatem nie znajdziesz swoich czytelników. Ostatecznie książka trafi do twoich koleżanek, kolegów. Może przeczyta to kilku krytyków i zdajesz sobie sprawę, że może nikt nie powie tego wprost, ale większość, o ile nie wszyscy, będą zdania, że na smarowanie chleba masłem szkoda marnować wiersz.
M.Sz.
– To się okaże.
M.T.
– Na 100 % nagrody nie będzie
M.Sz.
– Mam to w dupie.
M.T.
– Pokaż, pokaż!
M.Sz.
– (śmiech) spadaj!
M.T.
– Mirka, na zakończenie jeszcze jedno pytanie. Ile masz wzrostu?
M.Sz.
– Też spadaj (śmiech)
M.T.
– Na pewno w dowodzie w rubryczce wzrost napisali tobie „średni”. A ja ma do ciebie prośbę, wstań i podejdź do mnie. Bliżej, nie bój się.
M.Sz.
– No, i co teraz?
M.T
– I teraz ja rozłożę ramiona, a ty spróbuj mnie obejść dookoła.
M.Sz.
– I co?
M.T.
– I nic fryzury sobie nie popsułaś i widzisz ile luzu?
M.Sz.
– Spadaj (śmiech)

Nieautoryzowany wywiad z Mirką Szychowiak, został przeprowadzony bez jej zgody i kto wie, może nawet wbrew jej woli.

Kategoria: Bez kategorii | 71 komentarzy »

komentarzy 71

  1. po morzu burza hula:

    biję się w piersi, ciągnę za kudły, nic nie mam na swoje usprawiedliwienie;_) maila nie wysyłam, aby Pani skrzynki nie zapchać.
    Też Panią lubię!!!

  2. marek trojanowski:

    no widzisz Mirko, pomimo wszelkiej tendencji, nierzetelności itp. – jak to ujęłaś – nawiasem stałaś się popularna od kilku dni i twoja skrzynka pocztowa kipi. czy to nie jest wartość?
    o tym, że nie powinnaś się ze mną zadawać – to zdaje się jest jasne i nie musiałaś pobierać nauki u innych, by się tego dowiedzieć. jeżeli masz jakieś pretensje, jakieś swoje autorskie „ale” (a powinnaś takowe mieć, gdyż to twoje wiersze a nie moje), to napisz to. po to wymyślono język, by się nim posługiwać.

    przeczytasz ten tekst za miesiąc – po tym jak ukażą się wszystkie prasowe i internetowe notki na temat „proszę nie płakać” – i w tedy przekonasz się, że:
    1) nikt nie napisał o twoich tekstach tak jak ja (wszystkie inne notki będą wyglądały tak samo. we wszystkich przeczytasz: „W tych onirycznych wierszach…; intertekstualność w poetyce Mirki Szychowiak…; itp.)
    2) nikt nie przeczytał twoich wierszy tak jak ja
    3) następnym razem będziesz miała tak zapchaną skrzynkę mail, kiedy będziesz udzielała wywiadu przegryzając sałatką majonezową na uroczystej gali rozdania nagrody NIKE

    i nie pisz więcej, że kasuje twoje wpisy, bo mi głupio.

  3. mirka:

    Oczywiscie, nie skasowałeś, przepraszam, po prostu wpis ukazuje się chyba później – wpisałam, patrzę – nie ma, ale potem się pojawił. Więc wielkie pardą.
    Nie zależy mi na popularności – ani meilowej ani żadnej. Co to za wartość? Popularność – to także, myślę – jakieś obowiązki, jakieś makijaże, w tym wewnętrzne, to być może – nieustanny stan pogotowia i oczekiwania innych, a nie moje – w stosunku do siebie. Nie mam żadnych planów szwendania się po salach wypełnionych kandydatami do nagród, siedzących z wypiekami na twarzy, ściskających nerwowo kartki z napisanymi wcześnej przemówieniami czy podziękowaniami (na wszelki wypadek)

    Pozwolenia na to, z kim się mam zadawać – nie załatwiam sobie u innych, odkąd przestałam nosić pieluchy. Na dowód, że nie sciemniam – szykuję niespodziankę, może dla kogoś to będzie skandalem, nie wiem. Musiałbyś jednak przeżyć czwartego meila. Trzeciego!

    Przelatuję pamięcią po recenzjach moich tekstow, ksiązek. Coś jest na rzeczy w tym, co piszesz. Bez wątpienia.

  4. marek trojanowski:

    tak sobie myślę nad tendcyjnością wyboru, o której wspomniałaś i wymyśłiłem, że każdy wybór w tym przypadku, by uniknąć zarzutu o tendencyjność, musiałby być wyborem 100% – czyli musiałbym przytoczyć wszystkie wiersze, dosłownie, w niezmienionej formie. Powiedz Mirka, czy zgodziłabyś się na taki nietendencyjny wybór?

  5. mirka:

    Ja z takiej tendencyjności nie robiłam ci Marku – żadnego zarzutu, ponieważ wiem, że wytropiwszy kilka tekstów o „osobie żadnej” – siłą rzeczy odebrałeś to jako brak jakiejkolwiek entuzjastycznej deklaracji wyżej wymienionej O.Ż. – na płaszczyźnie życiowej i wogle. Masz prawo, twoje tropy, twoja perspektywa, może i moja gdzieś po drodze.

    Ale popatrz, co się może zdarzyć, jeśli wykontekści się z wiersza jakąś frazę:

    „w scenariuszach za dużo pustego miejsca”? ” ( to twoje wydziubanie)

    Pytasz mnie – w jakich scenariuszach i czemu jest ich więcej niż jeden.

    Tymczasem zobacz:

    Opracuj mnie, bo jestem słaba
    w scenariuszach, za dużo pustego
    miejsca, a scena nie lubi samowoli.

    Czy ja gdzieś napisałam, że w scenariuszach jest za dużo pustego miejsca?:)

    Ten przykład tylko na marginesie, żeby może pokazać, że czasem czytający czyta, jak chce przeczytać:)

    Niczego nie mogę ci zabronić.

  6. marek trojanowski:

    I patrz Mirka do czego to doszło! rozmowy na temat najnowszej poezji polskiej zmieniają się albo w żargon okołoademicki naszpikowany uczonie brzmiącymi słówkami jak: „intertekstualność, oniryczność itp.” lub prawniczym sporem dotyczącym funkcji przecinka w zdaniu.

    Oczywiście masz 100% racji. Zdanie: „Opracuj mnie, bo jestem słaba, w scenariuszach dużo pustego miejsca” różni się znaczeniowo od zdania: „opracuj mnie, bo jestem słaba, w scenariuszach za dużo pustego miejsca”.

    Jednak Mirko, czy po uwzględnieniu wszystkich różnic interpretacyjnych, po tym jak przebrniemy wszystkie meandry semantyki i syntaksy tekstów z „Proszę nie płakać”, to czy uważasz, że to coś zmieni? że te wiersze staną się jakby lepsze?

    piszesz, że to twoje wiersze, że są prywatne, osobiste itp. – pełna zgoda – ale pozwól, że coś ci unaocznię. Kiedyś tu majstrowałem przy jednym z wierszy z nowego tomu poetyckiego jednego z urzędników zatrudnionych w Biurze Literackim. Roman Honet – bo o nim mowa – w tymże wierszyku napisał o plaży, o ptaszkach, o wodzie, o wietrzyku oraz żeby było bardziej romantycznie w tej scenerii umieścił ptaka-miłości. Honet nie przyznał się, że pomysl z ptakiem miłości zaczerpnął od lidera grupy Ich Troje, który śpiewał swego czasu o tzw. Sępie Miłości. Zapewne Honet pisząc wiersz liczył na słabe obeznanie społeczeństwa polskiego w kwestiach ornitologicznych. Mniejsza o to. W każdym bądź razie prezentowana próbka wierszy z nowego dzieła Honeta daje pewne wyobrażenie o jakości całego zbioru. Ale Romek nie zraża się, nie boi się także zarzutów obeznanych ornitologów, którzy wiedzą że odległości interpretacyjne między ptakami a sępami miłości są niebezpiecznie bliskie. Uprzedadzając ewentualną krytykę, Roman Honet napisze tak:

    „Może piąte królestwo to świat moich sąsiadów: z ulicy, z przeszłości, ale także z mediów. Z banku i z wysypiska śmieci. Ludzi mądrych i kretynów, idealistów i wyrachowanych sukinsynów”

    Jak widzisz stanowisko Romka nie różni się od twojego. Po tym, jak w dyskusji o wierszach wprowadzisz morderczy zaimek „mój” jako: „w tych wierszach jest mój świat” – w tym momencie zamykasz wszystkim gęby. Dyskusja o „moim” jest wykluczona, gdyż automatycznie w stosunku do owego „mojego” to, co zewnętrzne pojawi się jako „inne” – obce, agresywne, natrętne – „inny” jako ten, który o „mnie” nie ma żadnego pojęcia (co nie jest oczywiście dziwne, bo jak tu mieć pojęcie o innym umyśle?).

    Wprowadzenie „mojego” jest skutecznym ale w gruncie rzeczy naiwnym sposobem na unikniecie zarzutów krytyki. Udaje się tylko raz. Kiedy Honet napisze swoje kolejne dzieło, to idę o zakład, że będzie mówił o odniesieniach uniwersalnych – nie będzie już żadnego „mnie / mojego świata”, w zamian będą „oni” z którymi „my” (w domyśle „wszyscy”) będziemy mogli się identyfikować bądź z którymi będziemy się nie zgadzać.

  7. mirka:

    I widzisz Marek, zbiłeś mnie z pantałyku. Jest to stan, który powoduje, że dokładam do kominka, musi być cieplej, musi się coś bardzo palić, żebym zaczęła myśleć “dookoła glowy”. I poukładać się w odpowiedzi, która natychmiast ułożyła się, ale co z tego, kiedy taka bezłądna, bo powstawała na gorąco, podczas czytania twojego wpisu. Zapalę, wysmarkam nos, bo mam grypę styczniową i zrobię z tym porządek.
    Jestem.

    Poza imho i btw w rozmowach okołopoetyckich (nie wiem, co to znaczy btw – usilowałam to rozwiązać mając w pamięci chwdp, ale nie znam np żadnego brzydkiego slowa na be, więc odstąpiłam od śledztwa) jest jeszcze mocno eksploatowana “konfesyjność” i inne pierdoły.
    Wiersze słabe – nie staną się lepsze (ani gorsze) – po rozebraniu na tysiac sposobów – przez stada czytelnikow, jeśli nawet będzie wśród nich paru “wielkich interpretatorów”. One mogą stać się “inne”, staną się inne, bo każdy z nas ma swoją osobistą lunetę. Czasem jest tak, że autor skoncentrowany na “meritumie” – wystruga coś na drugim planie, co dla czytelnika będzie planem pierwszym. To jest ta, według mnie dodatkowa wartość. Mówię to jako autor, bo to jest dodatkowa wartość dla autora.Co dla czytelnika? Jeśli Karol (starszy piękny pan, który stracił wzrok) z wiersza “Biel”, przestanie dla czytelnika być “moim Karolem”, a stanie się Panem Stefanem z domku obok, nie niewidomym, a głuchoniemym i samotnym” – napisze się w czytelniku drugi wiersz, czytelnik uruchomi w sobie jakiś automat, który zacznie puszczać slajdy. To deja vu, to współodczuwanie, wspólne przeglądanie naszych osobnych pamięci – jest w czołówce na mojej liście wartości. Zatem, spór o frazę, o to – co ona gada w zależności od przesunięcia przecinka czy ciachnięcia w różnym miejscu – jest tak naprawdę przekomarzaniem się, a nie sporem:)
    Marku, nigdzie nie napisałam, że są to teksty prywatne czy osobiste, bo nie jest to prawda. Generalnie, nie jest to prawda. Mowię o dwóch ostatnich ksiażkach. Sądzę, że gdybym “zaadresowała” bardzo dokładnie (teraz o “Proszę nie płakać”) wiersze z ostatniego tomiku, gdybym je nieopatrznie zechciała – jeden po drugim – dedykować, to pomijając milczenie nieżyjących – mogłabym mocno oberwać po gębie, nawet od tych kobiet, które w wierszach przytuliłam. Już gdzieś w tym wątku pisałam, że odgrywam głównie rolę “stacza” z boku, który nie zamyka ani oczu, ani uszu. Przez wiele lat byłam dziennikarzem radiowym i gazetowym, mającym status libero. W tej pozycji człowiek staje się sanitariuszem, spowiednikiem, kontenerem na śmieci, biurem rzeczy zagubionych, telefonem zaufania, workiem treningowym, muszlą klozetową, tabletką na uspokojenie. To się moze skończyć w szpitalu, gdzie zapomnieli zainstalować klamki, zwłąszcza gdy ma się pamięć jak ruski szpieg. Samoleczeniem może stać się na przykład próba przetworzenia tego, co zawiera śmietnik, czyli pamięć – na, w moim przypadku – lekturę na papierze. Można powiedzieć i gdzieś ktoś wyżej napisał, że w takim razie takie pisanie musi być skażone fałśzem, zwłąszcza, kiedy to JA tańczy w pierwszej parze. Samo ze sobą. Nie potrafię wyjaśnić, jak wszystkie opisywane stany, historię, sprawy – mnie zaaatakowały w momencie “zetknięcia”, jaka przez wiele lat byłam poharatana. Jako osoba łatwozapadalna (niestety) – nie używam maski ochronnej, spadochronu i koła ratunkowego”. To nie jest komfortowa sytuacja, kiedy cię wszystko przenika i nikt nie potrafi cię zaszczepić, znieczulić. Piszę to, by wyjaśnić, a nie usprawiedliwić się. Ja każdą winę biorę na siebie, jeśli chodzi o wiersze, o nijakość ludzką i sytuacyjną; to jest cena za niechęć do zadawania komuś bólu, do wprowadzania kogoś w zażenowanie, złość czy wstyd, że nastąpiło ujawnianie prywatnej korespondencji. Ponadto, zauważ – kiedy ktoś czyta o cudzej, np samotności czy byłej jakości, sygnowanej konkretnym JA, zapomina o własnej, mimo, ze gdzieś to deja vu z daleka kiwa ręką. Taki poetycki zabieg sprawia, może sprawić, że czytelnik coś w końcu w sobie uruchamia. Ja też jestem przeciez czytelnikiem i wiele razy doświadczyłam “wymiany zamkach w drzwiach”. Dlatego teza , że “w wierszach jest mój świat”, nie jest absolutnie wizytówką moich dwóch ostatnich książek, zwłaszcza ostatniej. Oczywiście nie do końca. W 75%. Obliczyłam. Nie czytałąm wypowiedz Honeta, ale już z tego wycinka widzę, że jest jednak w tej poetyckiej perpektywie spora różnica. Chodzi o przeżywanie, współodczuwanie. W pewnym sensie wcielanie się, z całą konsekwencją wtopienie się w rzecz. Jak pisałam, to się mogło skończyć szpitalem. I skończyło się. Dlatego nie jestem dziennikarzem. Przestałąm być Mirosławą, jeśli ktoś tak zawoła za mną, nawet się nie obejrzę. I jest , jak jest. Nawet, jeśli z tą poezją za dobrze nie jest. Ale śpię spokojnie i zaczęłam nawet przeglądać się w lustrze. Moja poezja, to nie jest tylko mój świat. To jest nasz świat. Chciałabym w każdym razie, aby tak było. Oczywiście moje chcenie, to nie wszystko. Może moje poetyckie umiejętności nie są w stanie temu sprostać? Ale “to już nie na moją głowę”, Marku.

  8. mirka:

    zniknęła numeracja i się zrobiła kaszanka.

  9. Roman Knap:

    Myślę, że powód, dla którego Roman Honet w swoim wierszu napisał o ptaszku, jest bardziej prozaiczny – w końcu Roman Honet to młody człowiek :)))

  10. marek trojanowski:

    Mirka, jeżeli pisanie wierszy w twoim przypadku spełnia rolę terapeutyczną, jeżeli kanalizujesz dzięki temu pewne nawarstwione przez miesiące a nawet lata emocje – tu nie mam żadnego „ale”. Tak powinno być. Według mnie rola poety jest odczuwanie świata oraz przeżuwanie emocji, które z tych obserwacji wynikają.
    Jednak emocje ani spostrzeżenia nie są sobie równe. I o to mi chodzi – moim zdaniem świat twoich spostrzeżeń w „Proszę nie płakać” – jest zbiorem obserwacji tak pospolitych, że w porównaniu z nimi odkrajanie kromki od bochenka chleba w trakcie porannego śniadanie jest aktem zblizonym do babrania się trzewiach zmartwychwstałego co dopiero Nazarejczyka. I tu nie pomogą przecinki, kropki, wykrzykniki. Nie pomoże nawet najdziwniejsza interpunkcja czy neolingwistyczne szatkowanie takstu po to, by nadać tej bezwzględnej prozaiczności obrazu odrobiny ogólności.

    dla mnie twój „Pan Marian” jest „twoim” Panem Marianem (zwróć uwagę na cudzysłów). Twoja poranna toaleta jest tylko twoją poranną toaletą, a twoje perypetie nocne to twoja sprawa.

    W tych ostatnich twoich tomach brakuje tego rozmachu z „Człap story”. Tam wiersze były napisane tak, jakbyś nie bała się ich pisać. Jakbyś miała gdzieś wszystkich współczesnych specjalistów, krytyków, redaktorów. Byłaś tam poetką, która nie boi się pisać z rozmachem.

    W „Proszę nie płakać” (a także w tym zbiorze „Jeszcze sie tu pokręcę”) wycofałaś się w niebezpieczną strefę intymności. Sprywatyzowałaś znaczenie i choćby było ono w istocie swej czymś dla ciebie niebywale ważnym, to dla czytelnika z zewnątrz, który nie ma twojego bagazu doświadczeń (a musiałby to być bagaż nie tyle podobny ale idenatyczny 1:1), twoje wiersze będą wierszami o „Twoich Karolach” itp.

  11. mirka:

    Tak – dla Marka Trojanowskiego, bo tak to odczuwa.

    Ogólnie – nie.

    Nic się nie zmieniło od człap. Może tylko to, że mniej się boję pisania. Wyobraź sobie, ze mniej się boję.
    Sama rdaguję książki i sama je orientuję – wiem, gdzie chcę iść i po co i żaden redaktor nie będzie mi sprawdzał biletu. Tego będę się trzymać zawsze.
    Nie – także dlatego, że mam wiele sygnałów, które dowodzą, że jednak książka ma znamiona ogólności. Są to głosy czytelnicze. Nawet nie wiem często, kims są ci ludzie, ale mnie to nie interesuje. Oni się z tekstami nie rozminęli i dali temu wyraz, dlatego drążę ten wątek „osobisty”. Dla ciebie Karol jest Karolem, dla kilku innych osob stał się Stefanem, panią Hanką, panią Olgą. Mogłabym napisać, jak inni, że nie wszystkim się dogodzi, ale ja nie jestem inni, ja jestem solistką. Dlatego chciałabym ci, bez urazy – dogodzić. Może kiedyś mi się uda. Wzajemne ujarzmienie nam nie grozi. Tego jestem pewna.

  12. marek trojanowski:

    Mirka, pamiętasz jak mistrz Twardowski wykpił się z obietnicy złożonej w Rzymie? Zadał Mefistofelesowi trzy zadania, powiedział:

    mam prawo trzy razy zaprząc cię do roboty
    a ty najsroższe żądania musisz spełnić co do joty.

    Wyobraź sobie, że ty jesteś Mefistofilem, a ja mistrzem Twardowskim (z chęcią bym się zamienił z tobą na role, ale z dwóch powodów tego nie uczynię. Po pierwsze: nie będzie mi taka zamiana pasowała do dalszej części eksperymentu; Po drugie lubię określenie „mistrz”).
    I dalej:
    Ty, jako sprawna kusicielka, obyta we wszelkiego rodzaju pokusach skusiłas mnie kiedys tam swoim zbiorem „Człap story” (przyznaję, że wiersze działają z taką samą niszczącą mocą jak owoce z zakazanego drzewa poznania dobra i zła, oraz życia wiecznego). sprzedałem ci swoją duszę ale na cyrografie z byczej skóry, krwią podpisałem, że…

    po latach tylu a tylu, gdy przyjdziesz brać duszę moją
    mam prawo trzy razy zaprząc cię do roboty

    Ale zanim mnie zaciągniesz w piekielne czeluście, bym tam odczuwał straszne męki mam dla ciebie zadanie. Zamiast:

    patrzaj, oto jest karczmy godło, koń malowany na płótnie
    ja chcę mu wskoczyć na siodło a koń niech z kopyta utnie

    mówię:

    Mirko, znajdzi mi proszę w „Proszę nie płakać” lub w „Jeszcze się tu pokręcę” fragemtn, dowolny fragment, najbardziej tendencyjnie wybrany fragment, który będzie choćby w 1% dorównywał mojemu fragmentowi, który wybrałem specjalnie dla ciebie z „Człap story”:

    Powiedzmy, że lubię żyć intensiff.
    Nie pytaj o szczegóły tylko obserwuj.
    Potem mi powiesz, co było nie tak,
    bo jak zwykle nie mam czasu na postoje.

    Te szpitalne kwity, to dobre alibi, gdyby
    mnie poniosło. Kobietę trzykrotnie upadłą
    stać na wiele. Rośnie jej apetyt, zaostrza smak.
    Nie żeby zaraz szał mamuta. Po prostu nic już
    nie umiem powoli – spać, jeść, kochać. Inny napęd.
    Dlatego musimy zmienić sobie instrukcję obsługi.
    No i jak chcesz – nauczę cię fruwać.

    A jak już się zmęczysz mój ty kobiecy Mefistofilu, to odpocznij chwilę i szukaj dalej. Ja mam czas, nigdzie się nie wybieram. Mi się nigdzie nie spieszy.

  13. mirka:

    ty skurczybyku

  14. marek trojanowski:

    nie przejmuj się, ja tak działam na kobiety

  15. mirka:

    To tak, jak ja.

  16. marek trojanowski:

    Mirka, zostawmy wszelkie strefy oddziaływanie oraz wpływów. Mam do ciebie jako autorki/poetki pytanie: powiedz, jak to jest? jak to jest, że myslisz że „twój pan Karol” bedzie także „moim” panem karolem?

    wiesz, ja co chwilę wpadam na pomysł, na wiersz ale nie zapisuję tych wszystkich swoich pomysłów a broń boże – nie upubliczniam. nie dlatego, żebym obawiał się o pomysły czy publikę, ale dlatego że zwyczajnie nie chce się męczyć spisywaniem tego całego liryczno-intelektualnego ścierwa, które się w moim umysle lęgnie na widok pani z mięsnego czy sprzątaczki, która w czwartki ściera u mnie kurze, prasuje itp.

    mam najdziksze fantazje związane z tymi osobami, które spotykam / bądź spotkałem w życiu, ale nie chciałoby mi się zapisywać tego wszystkiego w formie wierszy.

    ale powiem ci coś. kiedyś przechadzałem się ulicą. ważyły się moje być i nie-być na jednej wadze. waga – co musisz wiedzieć – była z tych laboratoryjnych, każdy oddech mógł przeważyć szalę. I chodząc tak napisałem jeden wiersz:

    ja z jednej strony – ja z drugiej strony – ja w środku

    zimne słońce jeszcze jest białe
    za wcześnie na zielone liście
    ale między drzewami czuć żar
    i dym z papierosa

    http://www.rynsztok.pl/index.php/warsztat/action/list/frmAThreadID/2856/

    To nie jest wiersz dobry, to jest wiersz koslawy, chromy, ułomny, trędowaty itp., ale ten wiersz jest jednoczesnie ludzki i antyludzki. I to jest sendo sprawy – w twoich wierszach nie ma nic antyludzkiego, nie ma czegoś czemu można się przeciwstawić lub z czym mozna się utożsamiać na zasadzie porówania z ideałem.

  17. mirka:

    nie chcę odbijać pałeczek, bo tak można do usranej śmierci.

    Marek – ja nie chcę ci wcisnąć pana Karola, niczego ci nie chcę wcisnąć. Bo rzecz w tym, że być może – on sam, gdzieś się komuś wepcha i nie zostanie wystawiony za drzwi. Rzecz w tym, że przecież moje wiersze nie żądają niczego na siłę, jak ja – niczego na siłę nie chcę. Ja mam po prostu nadzieję. Na pewno zauważyłeś, że nie bronię jak kwoka swoich kurcząt – wierszy, nie lubię nawet mlaskania na ich temat, więc ta kąpiel w przeręblu (czytaj: twoim blogu) – jest jak krople na moje oczy. I tego się trzymam. O, powiem ci coś. Może jestem mało ambitna i za miękka, ale chcę najbardziej, żeby mi najpierw wierzono. Nawet wtedy, kiedy dostaję równocześnie baty za inne poetyckie wpadki.

    Moim wierszom wiele brakuje, to prawda. Może zdążę jeszcze wytropić to wszystko, czego nie ma. Może potrafię.

    Znalazłam kilka wierszy, które po prostu lubię tak samo mocno, jak dżudżudżu czy przytoczony przez ciebie. idę po mleko, wkleję jak wrócę.

    Stopień pokrewieństwa między mną, a poszczególnymi wierszami nie jest jednakowy.

  18. mirka:

    to ostatnie zdanie jest debilne:))) uznaj, ze go nie ma. Bo nie dopisałam reszty:))

  19. marek trojanowski:

    Mirka, ale – i tu pozwolę sobie na szewskie przekleństwo – do chuja wacława! ! ! ty piszesz wiersze a nie przepisy na pierogi. ty, jako poetka, musisz (i to jest przymus bezwarunkowy) trzymac czytelnika od pierwszej literki do ostatniej kropeczki w spisie treści dosłownie za przysłowiową mordę. Musisz brać tych wszystkich ludzi za pysk i pokazywać im to wszystko, co oni twoim zdaniem w życiu przeoczają lub przeoczyli. Poezja jest formą nauki przekazywanej przez poetę i ty – skoro już się w to wmieszałaś – nie masz wyjścia, musisz coś zaoferować takim ludziom jak ja, temu światu. Nie możesz się wycofywać jak rak, usprawiedliwiać się itp. Wrzuciłaś – jak powiedziałaś – swoje teksty w przerębel, to skacz za nimi. Nie chodzi o to, by ratować wiersze czy siebie, ale o to, by ocalić to, co z tych tekstów wynika. I to mi się wydjae jest najważniejsze.

  20. mirka:

    Mnie też. Od teraz zero usprawiedliwiania. W przeręblu (ąblu?, ębli?:) jestem ja. Znaczy, z wierszami pod pachą.

  21. mirka:

    No, masz te wiersze, które lubię

    Hohohoho. z ręki, bąkbąk, postrzał, na drzewo, celpal

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?