Zabezpieczone: dziennik (XXV)

30 stycznia, 2011 by

Treść jest chroniona hasłem. Aby ją zobaczyć, proszę poniżej wprowadzić hasło:

Kategoria: Bez kategorii | Wpisz swoje hasło, aby zobaczyć komentarze.

historia moich niedoli, odcinek ostatni (sezon pierwszy)

29 stycznia, 2011 by

.
I tak oto, po latach tułaczki po śmierdzących i zatłoczonych holach Urzędów Pracy, po przebytych niezliczonych bataliach sądowych, które nieraz przypłacił nerwobólem jelit oraz permamentną sraczką nasz główny bohater nareszcie zjawił się – niespodziewanie jak wiosenna burza – ubrany cały na biało, w pełnej krasie, na białym koniu, z laserowym mieczem w ręku (rzecz jasna tym świecącym na niebiesko)
.

Wzruszony nagrodą, która go spotkała po tylu trudach, poczuł się przez chwilę jak szczęśliwiec, który na końcu tęczy znalazł garniec złota Rumpelstiltskina.
Jednak jak to zapisano w scenariuszu, głównemu bohaterowi nie dane było długo rozkoszować się zwycięstwem (jak to zawsze bywa w kiepskich filmach klasy B). Zamiast przepić część nagrody z urodziwą córką młynarza, która dopiero co świętowała swoje siedemnaste urodziny, wstał, otrzepał zakurzone pyłem z niezliczonych pól bitewnych dżinsy, zapalił nadpalone wczesniej cygaro, splunął i spiął rumaka (albo odwrotnie – mniejsza z resztą o kolejność zdarzeń) i ruszył w stronę zachodzącego słońca.
.

.

W tym miejscu powinny być napisy końcowe:

W rolach głównych wystąpili:

Ten dobry – Marek Trojanowski
Ten zły – …..

i tu się film urywa, bo nagle zamiast napisów końcowych pojawia się nauka na temat skrótów tytułów naukowych, które podlegają fleksji.

dr (= doktor) dra, drowi, drem, drze; drowie a. dr dr; drów, drom, drami a. dr. dr.; w przypadkach zależnych lp też z kropką: dr., np. z dr. Nowakiem, dr. Trojanowskim; o kobiecie – ndm, w przypadkach zależnych bez kropki, np. z dr Kowalską

THE END

Kategoria: Bez kategorii | 38 komentarzy »

Ilionowski, wiersz dla sieci

23 stycznia, 2011 by

.

.

to nie jest wiersz dla dzieci, to nie jest wiersz dla zabawy
to będzie wiersz dla dorosłych i jako autor mam uzasadnione obawy
że nie masz pojęcia – także tego bladego – o fascynacji, o niej i o mnie
że dzień myli się z nocą, że noc miesza się z nią i że to nie jest przyjemne.
i żeby nie przedłużać prostej w gruncie rzeczy sprawy – zaczynam, my zaczynamy:

przy tobie czuję się jak złodziej przyłapany na gorącym uczynku
kradnę, kradnę cały czas kradnę. skradam się powoli, po cichu.
jestem tygrysem w czarnym tiszercie, w dżinsach który nie ma czasu.
zaglądam w cudze oczy. łowię. mówiłaś, że o 7.30 wychodzisz z basenu
i dziwisz się, że się nie spotkaliśmy gdzieś w drodze. nie masz czasu. proste
drogi istnieją tylko po to, by z nich kiedyś zboczyć, i się zobaczyć.

Kategoria: Bez kategorii | 7 komentarzy »

Mirka Szychowiak, Proszę nie płakać

9 stycznia, 2011 by

.
Mirka Szychowiak jest poetką, która ma już swoje spiżowe popiersie w muzeum poezji polskiej. Jej tomik „Człap story” – jest dziełem przyćmiewającym literackie srakotłuctwo spod znaku majtających się, sflaczałych cycków i trzepoczących na wietrze warg sromowych, które próbuje się przemycić do literatury pod przymusem parytetu tudzież wspieranych marketingowo opracowaniach zbiorowych prezentujących tak zwaną „poezję kobiet”.

Po „Człap story” Mirka Szychowiak mogłaby się oddać błogiej kontemplacji swojego poetyckiego geniuszu. Mogłaby rozsiąść się wygodnie w wiklinowym fotelu ustawionym w wiosennym ogrodzie, zwrócić się twarzą ku słońcu i wygrzewając się w jego pierwszych piekących promieniach mogłaby miło spędzić wieczność na podziwianiu własnej doskonałości.

Jest jednak inaczej. Mirce Szychowiak nie zadowoliła się odium poetki – zachciała być poetką kobiecą.
Mała uwaga do wszystkich krytyków i badaczy literatury współczesnej – otóż należy rozróżnić między poetką a poetką kobiecą. Poetką jest np. Mirka Szychowiak, Magdalena Bielska itp. Poetkami kobiecymi są: Justyna Radczyńska, Monika Mosiewicz itp.

Różnica między poetką a poetką kobiecą jest taka, że poetka nie potrzebuje ideologii, nie potrzebuje plakietki: „uwaga, jestem poetką” by nią być. Poetka nie kamufluje braku uzdolnień i talentu poetyckiego modnymi humbugami na temat seksistowskiego społeczeństwa patriarchalnego, którego jedynym celem była bezwzględna pacyfikacja pierwiastków żeńskich w życiu i kulturze. Usprawiedliwienia tego rodzaju, podparte najbardziej skrupulatnie opracowanymi statystykami nie są w stanie wyjaśnić dlaczego w 21. wieku, w wieku cybertechnologii oraz Internetu – medium, w którym pod męskim Nickiem może ukrywać się kobieta i na odwrót, w dalszym ciągu kobiece poetki swoją oślą naturę oraz bezbrzeżną głupotę literacką tuszują paplaniną o dyskryminacji płci.

Mirka Szychowiak jest poetką i kobietą. Koniunkcja w tym przypadku odgrywa decydującą rolę. Między wyrażeniami: „Mirka Szychowiak jest poetką i kobietą” a „Mirka Szychowiak jest poetką kobiecą” jest przepaść semantyczna podobna do tej, która oddziela człowieka od człekokształtnych.

Najnowszy tomik Mirki Szychowiak pt. Proszę nie płakać jest drugim tomikiem autorki wydanym w 2010 roku. Królicza zdolność do reprodukcji nie jest niczym niezwykłym w ramach współczesnej poezji polskiej – problemem jest jakość.

Wiersz z natury jest czymś intymnym. W najnowszym tomiku Mirka Szychowiak intymność dodatkowo personalizuje wprowadzając pierwszoosobowy podmiot. W przeważającej części wierszy ze zbioru Proszę nie płakać JA mówi, JA kocha się, JA narzeka, JA płacze, JA je itp. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to że pierwszoosobowy podmiot liryczny jest – jak wynika z opisu – istotą nie tyle nieciekawą, co pospolitą do tego stopnia, że trudno się z tego rodzaju pospolitością czytelniczo identyfikować i przez to w wierszach odnaleźć treści dla sobie lub w szczególnym przypadku: treści o siebie.

By wyjaśnić te kwestie, zdecydowałem się przeprowadzić wywiad z Autorką tomiku, by wyjaśnić pewne rozbieżności w stylu między jej debiutanckim tomikiem a „Proszę nie płakać” oraz by porozmawiać o jej nowych wierszach i sytuacjach okołolirycznych.

Marek Trojanowski (M.T.)
– Cześć Mirka. Nie masz wyjścia, będę mówił do ciebie na ty.
Mirka Szychowiak (M.Sz.)
– Nie pozwalam (śmiech). Cześć, cześć.
M.T.
– Mirka lubisz mnie?
M.Sz.
– To miał być wywiad o moim tomiku i o poezji.
M.T.
– Potraktuj to pytanie jako formę rozgrzewki przed główną częścią artystyczną. No to jak, lubisz czy nie?
M.Sz.
– Nie, nie lubię.
M.T.
– A dlaczego mnie nie lubisz?
M.Sz.
– Nie jesteś delikatny. Źle obchodzisz się i z ludźmi, i z wierszami. Brakuje ci elementarnej subtelności w kontaktach z otoczeniem. Nie jesteś typem człowieka, którego strach spotkać nocą, w niebezpiecznej ulicy ale jesteś takim człowiekiem, którego nie chciałoby się nigdy spotkać za dnia.
M.T.
– To mamy jasność. Cieszę się, że to z siebie wyrzuciłaś.
M.Sz.
– (śmiech) żeby ci pasowało do wywiadu
M.T.
– Mirka, skoro już się poznaliśmy bliżej …
M.Sz.
– Sorry, że ci przerywam. A odwrotnie, a czy ty mnie lubisz?
M.T.
– No właśnie i tu mam problem, bo zacząłem cię lubić. Do tej pory, do teraz kiedy rozmawiamy, nie odpisałem na ani jeden z twoich emaili, który wysłałaś.
M.Sz.
– nie było ich wcale tak dużo
M.T.
– Trzy, ale nie o ilość tu chodzi, choć musisz wiedzieć że osób, które napisały do mnie aż trzy emaile mogę policzyć na palcach obu rąk. Wracając do rzeczy. Wysłałaś mi swój drugi tomik, który mi się nie spodobał. Był bardzo… hmmm… taki mięsny był. Nawtykałaś tam żył, ścięgien, gałek ocznych i to bez żadnego widocznego celu.
M.Sz.
– Uwierzysz, że dopiero ta twoja statystyka uświadomiła mi coś, o czym w ogóle nie myślałam, nad czym się nie zastanawiałam pracując nad tamtym zbiorem?
M.T.
– Mniejsza o to. To już przeszłość. W każdym razie, po tekście o „Jeszcze się tu pokręcę” nie powinnaś się do mnie odezwać ani jednym słowem. A ty mało, że się odezwałaś to na dodatek wysłałaś mi swój trzeci tomik.
M.Sz.
– Na rzeź.
M.T.
– Raczej na świniobicie. Nazwa świniobicie jest bardziej adekwatna. Świniobicie to rytuał, w którym szlachtowane zwierze nie jest pozbawione godności. Świniobicie zawsze było świętem, które gromadziło rodzinę i znajomych. I nie rodzący się czy zmartwychwstający Chrystus był tego powodem ale świnia – świnia traktowana jako indywiduum. Na świniobiciu to świnia odgrywa główną rolę i jest traktowana ze szczególnym pietyzmem. Każda jej cześć jest wykorzystywana. Wiesz, że do wypłukanego pęcherza moczowego nabija się farsz do kaszanki zmieszany z grubo pokrojonymi podrobami, w żołądek napycha się salceson a w wypłukane jelita kiełbasę, kaszankę i pasztetówkę?
M.Sz.
– Może i tak, nie wiem. Jednak to, co zafundowałeś przez ostatnie lata polskiej poezji to masowe morderstwo. Zdeptałeś wszystko, co można było zdeptać. Obraziłeś wszystkich i wszystko, co było do obrażenia. Nie pozostało ci już wiele do roboty, brakuje ci miejsca na scenie, pola do manewru.
M.T.
– A to ciekawe, co mówisz. Wiesz. Z tym „wiele do zrobienia” ze „miejscem na scenie” oraz z „polem do manewru”. Faktycznie, gdyby się zastanowić zwiedziłem świat literacki dość dokładnie – na swój sposób rzecz jasna. Ominęło mnie to, co mnie ominęło. To, czego starałem się ominąć, tego będę unikał nadal a pisanie o tym, o czym napisałem mija się z celem.
M.Sz.
– I co dalej?
M.T.
– Coś się wymyśli. Od czego są nowe formy (śmiech). Miało być o tobie a nie o mnie.
M.Sz.
– O tobie będzie ciekawiej.
M.T.
– Wiem, ale trzymajmy się tematu. Załapałaś się do literackiego spędu zwanego Solistkami, powiedz jak to jest być solistką wśród ryczącego stada, w ramach którego jedynymi czynnikami różnicującymi jest data urodzin, waga, wzrost i obwód w klacie?
M.Sz.
– Po pierwsze nie ja załapałam się tylko Julka. Po drugie, o kobietach mógłbyś wyrażać się z większym szacunkiem. Nie jest lekko być kobietą w dzisiejszym społeczeństwie i nigdy lekko nie było…
M.T.
– … rzekła kierowniczka domu kultury do bezrobotnego.
M.Sz.
– (śmiech) sam jesteś sobie winien.
M.T.
– O twojej córce porozmawiamy kiedy indziej. Tym czasem chciałbym, żebyś mi powiedziała jak to było z „Człap story”. Napisałaś na jednym z portali, że zarobiłaś górę szmalu na tym tomiku.
M.Sz.
– Zależy co rozumiesz przez „góra szmalu”, ale faktycznie pieniędzy trochę z tego było, chociaż nie uważam by tego było aż tak dużo, by wpadać w entuzjazm pisarski znany w środowisku jako realna możliwość utrzymywania się z pisania. Nie pisałam nigdy dlatego by mieć na chleb. Pisałam, bo chciałam.
M.T.
– Z innej beczki. W jednym z wierszy piszesz:
Gówno mnie obchodzi to, że jestem
stara. Może nawet lepiej, że cofam
się wcześniej, kiedy jeszcze widzę
i ruszam się z wdziękiem. W dobrym
stylu się toczę, w towarzystwie siedmiu

(…)
[szczawiowa]
Jak zdążyłaś zauważyć zazwyczaj czytam wiersze z pozycji naiwnego odbiorcy, który chciałby – zanim się wierszem zachwyci – coś lub o czymś w wierszu przeczytać. Powiedz mi zatem Mirko, co miałaś na myśli pisząc: „w dobrym / stylu się toczę, w towarzystwie siedmiu”. Wiesz, mi cyfra siedem – wbrew udeptanym znaczeniom – źle się kojarzy. W natchnionych pismach możesz przeczytać, że Bóg siódmego dnia odpoczywał, jednak w tych mniej natchnionych i bardziej apokryficznych przeczytasz, ze siódmego dnia tygodnia urodziłem się ja.
M.Sz.
– Siódemka nie ma tutaj większego znaczenia, poza być może tym sztampowym, siedem jako liczba szczęśliwa.
M.T.
– Mateusz 18,21-23, A w tym czasie podszedł do Niego Piotr i powiedział: Panie, jeśli grzeszyć będzie mój brat względem mnie, ile razy mam mu przebaczać? Czy aż siedem razy!? Jezus mu odpowiedział: „Nie nakazuję ci, że aż siedem razy, lecz że aż siedemdziesiąt siedem razy. Z tej właśnie racji królestwo niebieskie stało się podobne do pewnego króla, który postanowił rozliczyć się ze swoimi podwładnymi” – uwielbiam te dialogi Jezusa z uczniami. Jest w nich coś nie z tej ziemi. No, ale u ciebie to odwołanie do siódemki jest zarówno w kontekście wiersza jak i całego zbioru zupełnie bez sensu.
M.Sz.
– Nie wiem czy tak bez sensu. Odbiór tekstu zawsze jest sprawą indywidualną. Ostatecznie to czytelnik decyduje o tym ile sensu zawiera w sobie dany wyraz, wers, strofa czy wiersz. Jako autorka mogę tylko pisać.
M.T.
– Ale zdajesz sobie sprawę, że ci wszyscy, którzy czytają twoje wiersze w końcu zadadzą sobie pytanie: „o co tutaj chodzi?”. Wiesz przecież, że poezji – w szczególności współczesnej, bo z tą podręcznikowo-kanoniczną sprawa ma się inaczej – nie czyta przypadkowy czytelnik. Pisząc wiersze masz świadomość, że piszesz dla specjalistów wyczulonych na najróżniejsze niuanse znaczeniowe.
M.Sz.
– Tak, mam tego świadomość. Obieg czytelniczo-wydawniczy jest jeżeli chodzi o poezję bardzo prosty. Przypomina on układ trawienny dzikiej kaczki, która przysiadając na odpoczynek w dorzeczu poławia piskorze, które kilka sekund później uchodzą żywcem przez kloakę. Pachnący farbą drukarską tomik wysyłany jest – nawet nie przez wydawnictwo, ale przez samego autora i na jego koszt – do różnych krytyków z dołączoną prośbą o recenzję z nadzieją, że któryś z nich coś napisze, że zrobi się jakiś szum, poruszenie. Nie wiem, może dyskusja – cokolwiek, byle nie przemilczenie. Tak, cisza wokoło wiersza, dryf w czasie bezwietrznej pogody po ocenie, to najgorsze co może spotkać autora i wiersz…
M.T.
– Ha! (okrzyk) to dlatego mi wysłałaś swoje tomiki.
M.Sz.
– Zgadłeś. Wykorzystałam cię (śmiech)
M.T.
– Żeby było uczciwie, to proponuję rewanż.
M.Sz.
– Mianowicie?
M.T.
– Teraz ja wykorzystam ciebie. Golisz cipe?
M.Sz.
– Że co?
M.T.
– Nieważne.
M.Sz.
– Powtórz, powtórz…
M.T.
– Nieważne, wróćmy do twojego ostatniego tomiku. Kilka razy zafundowałem sobie wycieczkę przez twoje teksty – tam i z powrotem. Im dłużej je jednak czytałem, tym bardziej docierała do mnie ich beztreściowość, którą – takie jest moje zdanie – starałaś się ukryć pod płaszczykiem personalizacji. Twój podmiot liryczny jest kobietą, panią, która przeżyła swoje w życiu – tu pełna zgoda. Ale ta twoja pani, ta podmiocica liryczna jest nudna jak flaki w oleju. Przypominam sobie menopauzę mojej ciotki i jak wynika z moich wspomnień, okres ten był bardziej bogaty w pewne unikalne doświadczenia niż perypetie twojej bohaterki lirycznej. Czy uwierzysz, że nasza podstarzała ciotka – stara panna zresztą – pokazywała nam swoje piersi i prosiła, byśmy je dotykali i nic nie mówili rodzicom?
M.Sz.
– Nie zdziwisz się jeżeli powiem, że gówno mnie obchodzą twoje doświadczenia seksualne oraz ich prowodyrka?
M.T.
– Słusznie, bo tu nie o doświadczenia seksualne się rozchodzi, ale o unikalność doświadczeń w ogóle. Jeżeli ty jako poetka przedstawiasz czytelnikowi wiersz, w którym piszesz – i tu cytuję:

Opracuj mnie, bo jestem słaba
w scenariuszach, za dużo pustego
miejsca, a scena nie lubi samowoli.
Sklecić z siebie średnio udany plagiat
– mogę nie wstając z łóżka; te nikomu
niepotrzebne bajki szyje się z metra.

Trzeba mi wpleść temat, dopisać
muzykę, może rozwinie się akcja
i ktoś weźmie we mnie udział.

Oszczędź puenty, następnego spięcia;
i tak składam się z samych zakończeń.
[Brudnopis]

To pierwsze co się w moim wnętrzu pojawia, to nie jakieś głębsze przeżycie estetyczne ale pewne natężenie erotyczne wynikające z frazy: „opracuj mnie, bo jestem słaba”. I mogłoby być dalej zupełnie miło i przyjemnie, mogłoby być zaskakująco miło i kurewsko przyjemnie. Jednak twoja podmiocica liryczna wszystko zepsuła.
M.Sz.
– Znaczy się?
M.T.
– Prosta sprawa. Co to znaczy: „w scenariuszach za dużo pustego miejsca”? I jaki ma tu sens liczba mnoga „scenariusze”? Czyżby się wymsknęło? A może to taki specjalny zabieg, by czytelnik godzinę rozmyślał nad tym czy cherlawa egzystencjalnie jednostkowość z pierwszego wersu nie tyle może, ale przeżywa jednocześnie wiele różnych scenariuszy życia, które w pewnym momencie łączy wspólny mianownik zwany „pustym miejscem”.
M.Sz.
– Nie bardzo rozumiem o co ci chodzi?
M.T.
– O liczby i rodzaje. Mniejsza o to. Idźmy dalej.
M.Sz.
– Żadne dalej. O co ci chodzi? Jeżeli nie podoba ci się ten wiersz, to co ja na to mogę poradzić. Napisałam go, jestem jego autorką i czuję się po części zobowiązana do obrony tego tekstu. Nie sądzisz chyba, że piszę wiersze na odpierdol?
M.T.
– Niunia …
M.Sz.
– Jeżeli powiesz do mnie jeszcze raz „Niunia” to ci jebnę.
M.T.
– Nie klnij! Kobiety nie przeklinają.
M.Sz.
– Spierdalaj, mamy równouprawnienie.
M.T.
– Mówisz to jako mama solistki? Czy jako solidaryzująca się z solistkami mama?
M.Sz.
– Z tobą nie można poważnie. Mówmy lepiej o wierszach. Akurat Brudnopis uważam za udany wiersz.
M.T.
– Tak? Proponuję mały eksperyment. Jako poetka musisz być empatką. Wyobraź sobie zatem, że jesteś pospolitym czytelnikiem i że to nie ty napisałaś ten wiersz, tylko ktoś inny. I teraz powiedz, czy dalej uważasz ten wiersz za udany i dlaczego on twoim zdaniem taki jest?
M.Sz.
Brudnopis jest wierszem o życiu i związanej z nim bezsilności, z której jako ludzie zwykle za późno zdajemy sobie sprawę. Tak! Tak, to dobry pomysł! Gdybym miała określić ten wiersz, to nazwałabym go wierszem egzystencjalnym. Gramy swoje scenariusze swoje smutne scenariusze od czasu do czasu umilając sobie monotonię wymyślonymi bajkami, w które nawet przez chwilę wierzymy. Ostatecznie jednak, bez względu na to jaką role odgrywamy i z jakim zaangażowaniem, to w każdym przypadku na końcu jest tylko koniec. Wiem, że to brzmi nie po polsku, ale jak to inaczej powiedzieć?
M.T.
– Zapytaj Dehnela albo Kaźmierskiego – prześcigają się w konkursie o króla polszczyzny. Różnica między chłopcami jest taka, że Dehnel ciebie zjebie za przecinki a kiedy się postawisz, to machnie ci przed oczami paszportem Polsatu. Kaźmierski zaś opierdoli cię z gracją emigranta, wklejając link z internetowej edycji słownika języka polskiego.
M.Sz.
– (śmiech) nie masz dobrze poukładane w głowie, oj, nie masz.
M.T.
– Weźmy inny przykład. A propos, czy wyobrażałaś sobie, że ktoś – jakiś zupełnie przypadkowy czytelnik – człowiek zabłąkany w empiku w ferworze przedświątecznych zakupów nabył twoje dzieło, by obdarować nim najbliższą mu osobę. Powiedz teraz Mirko, co masz takiemu przypadkowemu jedermannowi do powiedzenia. Musisz coś mieć przygotowane na tego rodzaju okazje, musisz mieć speech w rękawie gotowy do wygłoszenia. Wal, śmiało.
M.Sz.
– Jedyne, co mam mu do powiedzenia to „zostaw! nie dotykaj!”.
M.T.
– Nie dotykaj?
M.Sz.
– Tak, nie dotykaj. Wierszy nie pisze się dla kogoś, po coś oraz dlaczegoś (oh! Gdyby tylko ta forma była dopuszczona w Scrabble). Wiersze pisze się ot tak, wprost i z siebie. Przyznaję, że nie potrafię usprawiedliwiać swoich wierszy, że nie potrafię ich także tłumaczyć, interpretować. Nie znam ich także na pamięć. Jednak kiedy usłyszę jeden fragment, wers swojego tekstu, to natychmiast go rozpoznaję. To o czymś świadczy, nieprawda?
M.T.
– Ok. niech będzie. Mirka, zrobiłem sobie taki mały wypis. Chcę ci to przeczytać. Fragment pierwszy:

Powiedzmy – budzę się,
noc bez zobowiązań, sen przyrodniczy
Ledwo oko zaczyna łykać światło,
a już myślę – o czym tu dzisiaj popłakać?
I wszystko będzie się tak smarkać
do wieczora.
[dzień spuchlaka]

Fragment drugi:

Mam dziś wychodne, spotkam się z ulicami,
chętnie za kimś się obejrzę, może zaczepię.
Właśnie wyszłam; podoba mi się cały ten
pierdolnik, ortaliony, odblaski, trajkotanie
miasta. Nikogo nie znam i jest jak u siebie

[międzyziemie]

I trzeci:

Jakiś zasraniec siedzi na chodniku
– maluje sobie piórka. Nie mam
nic do roboty, więc uczę się nowych
kolorów; chciałabym wypiszczeć
cały żal, ale gdzieś posiałam adres
odbiorcy.

[hohohoho]

A teraz, na podstawie tych fragmentów chciałbym z tobą porozmawiać.
M.Sz.
– ok.
M.T.
Powiedz mi, co o tym myślisz?
M.Sz.
– O czym?
M.T.
– No o tym. Co o tym sądzisz?
M.Sz.
– Nie rozumiem o co ci chodzi? Mam coś teraz powiedzieć?
M.T.
– No tak, bo chciałbym z tobą – jako poetką, autorką książek poetyckich – ciekawie porozmawiać. Mamy wszystko co niezbędne: są fragmenty wierszy; jest ich autorka, jestem ja i jest spokojne miejsce, w którym można porozmawiać. Ja wiem, że to nie jest noc, że to nie jest zadymiona knajpka i że nie ślęczymy nad wódką i wierszami w klasycznym, poetyckim półmroku. Ale podstawowe składniki do dyskusji są i teraz właśnie chciałbym doświadczyć osobliwego uczucia ważnej rozmowy, dyskusji sprowokowanej wierszami, dyskusji dotyczącej sprawa istotnych. Nie chce rozmawiać o trawie, pszczołach i o tym, że słoneczko raz świeci mocniej, a kiedy jest za chmurami, to w ogóle się opalać nie można. Rozumiesz?
M.Sz.
– Nie umiem tak na zawołanie.
M.T.
– To ja zacznę. Mirka, czy nie razi ciebie banalność tych sytuacji, które trawisz i dodając coś od siebie wydalasz w postaci wiersza? Zobacz biorę dla przykładu fragment pierwszy i spróbuję zrekonstruować stan psychofizyczny, który doświadczyłaś i w swoim wrażliwym wnętrzu przetrawiłaś na wiersz. Co mi wychodzi:

Powiedzmy – budzę się [jest ranek. Rano to znaczy kiedy noc się skończyła i trzeba już wstawać z łóżka. Nie można się wylegiwać, chyba że jest to dzień wolny albo kiedy jest się chorym]

noc bez zobowiązań, sen przyrodniczy [ w nocy się nic nie wydarzyło. Może dałam dupy, może nie – co cię to czytelniku obchodzi, skoro po tylu latach nieustannego przeżywania bezbrzeżnej nudy nawet ja to mam gdzieś?]

Ledwo oko zaczyna łykać światło [ rano zwykle słońce świeci. Prościej byłoby napisać, że „słonce razi w oczy i chciałoby się jeszcze pospać”, ale „oko, które łyka światło” jest opisem znacznie ładniejszym, chociaż w gruncie rzeczy chodzi o to samo.]

a już myślę – o czym tu dzisiaj popłakać? [tak, przyznaje się! Jestem kobietą. Mam depresję i kiedy tylko otworzę oczy, to już mi się rzygać chce nie wspominając o wstawaniu. Moje życie jest do kitu i – czego możesz się domyśleć z drugiego wersu – nie mam się nawet z kim w nocy popierdolić. Już zapomniałam co to dobry seks. Nawet orgazmu nigdy nie miałam. Zawsze zazdrościłam koleżankom z pracy, które opowiadały o swoich kochankach i ich wielkich sękatych kutasach. O tym, jak każą im klękać, rozszerzać pośladki i o tym, jak im wpychają fiuty tak bardzo głęboko w pupy, że czują gilgotanie gardle. Kiedy mnie pytały rewanżowałam się podobnymi historyjkami, ale wszystkie były wymyślone. Prawda jest taka, że nikt mnie nie chce buuu]

I wszystko będzie się tak smarkać /do wieczora. [i koło się zamyka. Dwa drinki przed obiadem, po obiedzie setka i małe Martini. Wieczorem by zasnąć pół tabletki relanium i dwie lampki mocnego porto.]
M.Sz.
– (śmiech)
M.T.
– Nie śmiej się, bo ja chciałbym z tobą poważnie porozmawiać. Chciałbym na kanwie twojego nowego zbioru pt. „proszę nie płakać” podyskutować o kwestiach istotnych, ważnych o niezbędnych dla życia uniwersaliach.
M.Sz.
– Marku, życie składa się małych, banalnych a przez to niedostrzegalnych na co dzień zdarzeń. Jako ludzie rzadko doświadczamy konsekwencji pochodu idei wielkich. Wojny widzimy tylko w telewizji, omijają nas doświadczenia umierających z głodu dzieci w trzecim świecie. To nie znaczy, że nie należy o tym pisać. Należy, owszem. Masz zresztą świetny przykład Radka Wiśniewskiego, który walczy o wolny Tybet. Ale mi chodziło w tym zbiorze o coś innego. Chciałam pokazać intymność życia, która pojawia się na krawędzi tłustego od masła noża, który leży na dnie zlewu i czeka na umycie. Chciałam przez banał dotrzeć do wnętrza, i niech ci będzie, że jest to wnętrze banalne. Ale w gruncie rzeczy ludzie to istoty mało skomplikowane. Czy można od nich wymagać czegoś więcej niż porannych chandr? Przedpołudniowych depresji? Wieczornych łez wylewanych po trzeciej lampce wina oraz regularnie sporządzonych bilansów przeżytych dni, kalkulacji, w których wynik jest zawsze ujemny? Ludzie nie potrzebują do życia wielkich idei, ale chleba powszedniego. Nudnego, gliniastego i lepiącego się do zębów chleba. Tacy są Marku ludzie.
M.T.
– Mirka, czy jednak nie uważasz, że w poezji człowiek powinien doświadczać czegoś niebanalnego?
M.Sz.
– Przeżyta prawda o sobie nigdy nie będzie banalna.
M.T.
– Ci ludzie, o których piszesz nie będą mieli szans na przeżycie tych prawd o ich życiu, które im podajesz w sztywnej okładce w formie tomiku. W tych codziennych rytuałach nie ma miejsca na doświadczenie bardziej złożonych przeżyć estetycznych. Tutaj zatem nie znajdziesz swoich czytelników. Ostatecznie książka trafi do twoich koleżanek, kolegów. Może przeczyta to kilku krytyków i zdajesz sobie sprawę, że może nikt nie powie tego wprost, ale większość, o ile nie wszyscy, będą zdania, że na smarowanie chleba masłem szkoda marnować wiersz.
M.Sz.
– To się okaże.
M.T.
– Na 100 % nagrody nie będzie
M.Sz.
– Mam to w dupie.
M.T.
– Pokaż, pokaż!
M.Sz.
– (śmiech) spadaj!
M.T.
– Mirka, na zakończenie jeszcze jedno pytanie. Ile masz wzrostu?
M.Sz.
– Też spadaj (śmiech)
M.T.
– Na pewno w dowodzie w rubryczce wzrost napisali tobie „średni”. A ja ma do ciebie prośbę, wstań i podejdź do mnie. Bliżej, nie bój się.
M.Sz.
– No, i co teraz?
M.T
– I teraz ja rozłożę ramiona, a ty spróbuj mnie obejść dookoła.
M.Sz.
– I co?
M.T.
– I nic fryzury sobie nie popsułaś i widzisz ile luzu?
M.Sz.
– Spadaj (śmiech)

Nieautoryzowany wywiad z Mirką Szychowiak, został przeprowadzony bez jej zgody i kto wie, może nawet wbrew jej woli.

Kategoria: Bez kategorii | 71 komentarzy »

teraz kurwa! Tadeusz Borowski

8 stycznia, 2011 by

Dzień jak codzień

O! Dajmy na to wczoraj. Przylatuje do mnie najstarsza od Kalinioków, Janka i do mnie:
– Józek, ty nie picujesz? Naprawde wiersze układasz?
A co bym miał nie układać – muwie – jak mnie co najdzie, to układam.
– Jezusku Nazareński – powiada, a widać było, żem ją tym rozbisurmanił, bo kolanka ścisnęła ino rzepki trzeszczały.
– Jak mi pokażesz coś naskładał, to przysięgne, Józek, na Matuchnę
Przenajświętszą Nieruszaną, że nikomu nie powiem. Pokażesz?
Ale no mówię, no tak się dziewuszysko rozłechtało, że ino patrzeć kiedy by się pod kiecką zapaliło.
A co bym miał nie pokazać, – muwie – pewnie, że pokażę. Mam tu nawet jeden w dyplomatce.
– W czym? – się mnie zapytała jakby pierwszy roz dyplomatkę na oczy widziała. To jej pokazałem.
– To tera tak na to muwio? – się mnie zapytała i zaraz dodała, że u niej wszyscy na to „pudło” wołajo. Musiałem jej tłumaczyć, że pudło to jest tylko jak się do niego trzewiki, albo jakie pepegi pakuje, a nie wiersze. Zawsze, jak idę w pole to zabieram dyplomatkę z pajdą pszenicznego ze smalcem i kawę w termosie. I to nie dziwota, bo nawet biznesmeny tak robio, ino że nie harujo w polu tylko na Wal Stret, a na kartkach majo słupki zamiast wierszy.
Już jej nawet o tym „wal” nie mówiłem, bo odciajna była i w ryja potrafiła przywalić, że ino zęby dzwoniły; żebym znowu nie musiał tłumaczyć, że „wal” to nie była żadno propozycja i sie do żadnego konia nie rychtowała.
Akurat się złożyło, żem miał pszeniczny w wiersz zapakowany.
Mom tu jeden o Gople – muwię, a ona na to, jak to baba, od razu wydziwiać zaczęła:
– Eee tam – muwi – o naszym Gople? A co tam ciekawego? Same glony ino przez tych letników, bo niby z miasta, a srajo bez przerwy do Gopła, jakby latryn nie mieli.
Tyż jo właśnie o tym żem napisał – muwię – to prawda. Łażo jak te krowy i srajo gdzie popadnie. Wtedy żem jej pokazał mój utwur:

gopło(4)

stąpam boso w krowi
placek jeszcze ciepły

opłukuję stopę
łapie chłód jeziora

uścisk zimna sina
skóra ostrza wspomnień

niby deformacje
wrażeń tamtych czasów

wiatr ze wschodu źródłem
bólu na zachodzie

szyszki olchy skryte
w trawie uwierają

Jakby pieron w babsko strzelił! Szczęściem protezy akurat nie założyłem, bo by
mi razem z ostatnimi siekaczami wytłukła!
– Jaja se, kurwa, zasrańcu, ze swojej kasztanki rób, hyclu!
Com jo sie natłumaczył! Więcej niż u naszego wielebnego na spowiedzi!
Mówię, że dyć to przecie tak się teraz pisze te wiersze, a ona na to,
że jak jej jeszcze raz o tej sinej skórze ostrza wspomnień wspomnę,
to się postara, żebym jo sobie ból po utracie zębów wspomniał i że
takie bele gówno bez treści nawet do zapakowania pszenicznego
ze smalcem się nie nadaje. Tłumaczę histeryczce, że teroz taka moda,
że można bele gówno napisać.

O tym, że wiersz, aby był wierszem, musi mieć jednakową ilość sylab
w wersie, nawet żem jej nie muwił, bo przecie ona nie Dehnel, i tak tego nie pojmie.

Przypisy:

http://nieszuflada.pl/klasa.asp?idklasy=122272&rodzaj=1

Kategoria: Bez kategorii | 6 komentarzy »

Zabezpieczone: Dziennik (XXIV)

8 stycznia, 2011 by

Treść jest chroniona hasłem. Aby ją zobaczyć, proszę poniżej wprowadzić hasło:

Kategoria: Bez kategorii | Wpisz swoje hasło, aby zobaczyć komentarze.