Marta Podgórnik, dwa do jeden … to za mało

28 lipca, 2010 by

.
W wieku 17. lat przeciętny nastolatek upija się, pali papierosy, przeprowadza pierwsze poważne eksperymenty na narkotykach i płci przeciwnej. Nastoletnia idylla trwałaby w nieskończoność gdyby nie to, że kiedyś trzeba dorosnąć.

Kiedy jedni tak sobie popijali i popalali obmacując się w trakcie wolnych kawałków puszczanych na piątkowych dyskotekach, inni w pocie czoła zmagali się z wewnętrznymi demonami i duchami dziedzictwa narodowego. W izolacji od świata zewnętrznego prowadzili bój na śmierć i życie, w którym stawką była scheda po Mickiewiczu.

Jednym z takich paladynów a dokładniej rzecz biorąc: paladynką poezji jest Marta Podgórnik. Jako nastolatka, Marta zamiast serc rówieśników podbijała serca jurorów w konkursie im. Bierezina. Czy poszła w bój nieprzymuszona? Czy może powodowała nią siła, której nie potrafiła stawić czoła? Czy nastolatka z tyłozgryzem i protruzją siekaczy miała inny wybór niż zatracenie się poezji?

Ciekawe jak zareagowało ciało pedagogiczne, w szczególności belfer od języka polskiego kiedy dowiedział się, że jego siedemnastoletnia uczennica wygrała konkurs poetycki, który wówczas jeszcze cieszył się sławą i uznaniem? A może nastoletnia Marta nie pochwaliła się sukcesem? Może „Próby negocjacji” – swoje debiutanckie dzieło – ukryła przed światem tak mocno, jak tylko nastolatka potrafi ukryć dojrzewające i twarde piersi przed ciekawskimi kolegami z klasy?

Marta Podgórnik dorosła. A że była tak dobra w walce z duchami natchnienia, to natychmiast wpadła w oko literackiemu alfonsowi. Artur Burszta przygarnął pod swoje opiekuńcze skrzydła (te same, pod którymi zabrakło miejsca dla Jakuba Winiarskiego) młodą i jakże uzdolnioną poetkę Podgórnik Martę, która (podaję za Wikipedią): „w internetowym serwisie Biura – „Przystani” zamieszcza felietony i odpowiada za dział poetyckich debiutów”.

Jedno z powiedzonek w światku poetyckim brzmi: „Nie masz pieniędzy na ksero? Zadzwoń do Burszty, on wyda wszystko”. Marta Podgórnik nie musiała do nikogo dzwonić. Artur Burszta urzędował od 10-18.00 w pokoju obok. Wystarczyło kilka uśmiechów, spojrzeń i wspólnie wypita kawa, by kolejne dzieło poetki Podgórnik, pt. Dwa do jeden, znalazło się w planie wydawniczym Biura Literackiego na rok 2006.

Dwa do jeden wydane zostało w tym czasie, kiedy w Polsce dominowała powszechna moda na głupotę: Justyna Radczyńska wydaje swoje dwa dzieła kanoniczne: Podmiana Joli Grosz oraz Nawet, powołana zostaje nonsensopedia oraz kanał youtube, w którym furorę robią najgłupsze filmy. Innymi słowy – Dwa do jeden Marty Podgórnik nie było na tle epoki ani dziełem wyjątkowym ani odosobnionym – trzeba mieć to na uwadze rozpoczynając studia tekstów z wzmiankowanego dzieła.

W Dwa do jeden autorka prezentuje się czytelnikowi jako Kolumb semantyki. Autorka używaj języka jako środka lokomocji, by dotrzeć do nieznanych nikomu (poza rzecz jasna tubylcami) nowych Ameryk Znaczenia. W podróży poetka słyszy różne dźwięki, dominującym jest „pohukiwanie”. W wierszu W zdrowym ciele zdrowy duch, Marta Podgórnik napisze:

pohukują od samiuteńkiego zaranka! Proszę pedagogów
by używali ile wlezie der Sein neutrum i za dobre euro
wzięli, iż każden dostał minimum sześć lat alma dręczarium;
potem i tak biorą nas na blat urzędy; chwilę kwilę by

nie pauperyzowali interpunkcji;

[w zdrowym ciele zdrowy duch]

Jak przystało na podmiot liryczny w poezji kobiecej, tak i w tym przypadku mamy do czynienia z podmiotem kwilącym. Ale ni to jest najważniejsze. Także nie problem „ der Sein neutrum” oraz „dobrego euro”, „alma dręczarium” czy „pauperyzowanej interpunkcji” – tu rozum wywiesza białą flagę a kanony estetyczne i interpretacyjne w obliczu podobnych głupot popełniają zbiorowe samobójstwo. Najważniejszy w tym wierszu jest zdanie:

Pohukują od samiuteńkiego zaranka!

Co znaczy pohukiwać? Słownik języka polskiego podaje dwa znaczenia:

1. pokrzykiwać, wydawać okrzyki, a o przedmiotach także: rozbrzmiewać od czasu do czasu;
2. łajać, strofować kogoś udzielać komuś napomnienia lub nagany co pewien czas

Nieważne na które znaczenie się zdecydujemy, gdyż kolejny problem interpretacyjny związany jest z wyrazem: „samiuteńki” oraz z kategorią „zaranka”. Dlaczego autorka zdecydowała się na dziwaczną formę zaimka? Czy „zaranek” różni się tym od „przedranka” że jest za gdy tym czasem ten drugi jest przed porankiem? Wydaje się, że tylko odpowiednio odżywiony oraz wystarczająco dobrze dotleniony mózg Profesjonalnego Krytyka Literackiego może w tym przypadku odważyć się na podróż ścieżką o nazwie: „Co poetka miała na myśli…”

Kolejny nieznany nikomu ląd semantyczny, który odkrywa Marta Podgórnik opisany został w wierszu: Carramba dla Doren silvestri. Oto fragment relacji z odkrycia:

półobrót: mleczna tafla mgły przędzie szlaban na powrót,
chociaż można by pertraktować z tak zsiadłym deszczem.
potrujmy się dniem jeszcze: w twoich włosach skrzy
diadem białego talku spod kół łunochodów

[Carramba dla Doren silvestri]

W pierwotnej wersji wiersz ten Marta Podgórnik zadedykowała:

Wszystkim tym, którzy maja ochotę podyskutować na temat poezji

Z oczywistych powodów wiersz został wydrukowany bez dedykacji.

Łatwo się domyśleć, że inny fragment, innego wiersza będzie dotyczył czegoś innego – tylko pytanie jest identyczne: czego? Proszę zgadnąć:

Listy po renowacji wzruszają jak nowe, budująca lektura.
Detergenty pachną gdy cykuta siada jak karminowa mgiełka
na dnie wanny. Czas przestać myśleć o nośności frazy, a
nakręcić śmieciami i życiem modelek, dać się rżnąć światu

[repetytorium dla adolescencji]

W interpretując cytowany fragment wiersza Marty Podgórnik poczułem jak ogarnia mnie wstyd. To dziwne i rzadkie uczucie. Nie doświadczam go często. Rozmyślając nad „karminową mgiełką na dnie wanny” przypomniałem sobie swój cosobotni rytuał. Każdego szóstego dnia tygodnia biorę kąpiel. Napuszczam wodę do wanny. Bez płynu. Lubię oglądać swoje ciało pokrzywione optycznie przez falującą lekko wodę. Woda jest letnia. Siadam i pierwsze co robię po wejściu, to oddaję mocz. Widzę wyraźną smugę żółtej cieczy, która rozchodzi się w kryształowo czystej wodzie. Faluje ona cienką żółtą strużką, by po chwili zmienić się w ciemniejącą pomarańczową plamę tuż w okolicy mojego podbrzusza. Zbliżam do niej dłoń ale zanim zdążę ją dotknąć, poruszona woda zakłóca jednolity obszar i ten rozmywa się zanim zdążę musnąć go palcami. Delikatnym ruchem dłoni popycham resztki rozwianej chmury, która na powrót przybrała jasnożółty kolor, w kierunku kolan. Kiedy mgiełka zniknie, znikam i ja. Zanurzam się i wypuszczając nosem bąbelki powietrza próbuję pobić swój rekord przebywania pod wodą bez oddechu. Przez falującą taflę wody spoglądam na zniekształcony optycznie zegar na ścianie. Wodzę wzrokiem za sekundnikiem, który w okolicy drugiej minuty zwalnia aż wreszcie ślimaczy się niemiłosiernie. By przedłużyć okres bezdechu próbuję myśleć o czymś innym. Do głowy przychodzi mi nauczycielka od niemieckiego z liceum, straszna suka ale jednocześnie podniecająca. Jej gestapowskie maniery były nafaszerowane erotyzmem. Zwłaszcza kiedy w trakcie niezapowiedzianych kartkówek przechadzała się po klasie bacznie wypatrując ściąg i innych niedozwolonych przyborów naukowych. Węch ją nie zawodził. Miała nosa jak owczarek niemiecki. Średnia wykryć 90 procent, tylko dlatego bo nigdy nie odważyła się szukać w majtkach. Natomiast bez oporów własnoręcznie przeszukiwała kieszenie, rękawy, szukała pod bluzkami, koszulami, we włosach itp. Rasowy SS-Man. Nie oszczędzała ani mężczyzn, ani kobiet.
Trzy minuty i czterdzieści trzy sekundy to mój życiowy rekord.

W tomiku Dwa do jeden, jest tylko jeden – jeden jedyny – samotny jak kawałek gówna w oceanie destylowanej wody wiersz, dla którego warto uszczuplić się o tych kilkanaście złotych. Wiersz pesymistyczny ale i ważny, tekst obok którego nawet najbardziej zatwardziały cynik, najbardziej zdeklarowany hochsztapler intelektualny obojętnie przejść nie zdoła. Oto on:

Ludzie są tylko źli. Ktoś śni, niech wie: mylił się.
Nawet we śnie ich smoła wrze, że aż kłębi się rym.
Wrze smoła imion i serc; kochaliśmy się dziś w
topolowym pyłku; brodziliśmy w hałdach listowia

placami zabaw, przez sen. Bez przysięgi po kres;
Słońce liście postrąca z drze; ranna pieśń zbudzi
odzew krwi. Ludzie są tylko źli. Gazety wydali Ci
niczym zgodę na śmierć. Park zaciska się, w pięść.

Nie są źli w głębiach serc, nie. Mogliby Cię
pokochać wręcz; lecz poczytać? Co to to nie; Po co
welon, swój czarny tren, na zasłony przeszywa (i
wie i ja wiem i), wiesz: Ludzie są tylko źli. Wykopią

Ci dół, gdzie chcesz. Każdy garstkę dorzuci Ci na
wierzch wieka, co stłumi dźwięk. Oskubią gołębie,
i wygłoszą z twych listów wiersz: wskrzeszą łżące
i mdlące łzy. Mało Ci? No to śpij. Ludzie są tylko źli.

[ci mili państwo]

Cytowany wiersz jest prawdopodobnie jedynym argumentem kolegów i koleżanek Marty Podgórnik, który przedstawiany jest za każdym razem w dyskusji z niewiernymi na temat: czy Autorka tomików: Próby negocjacji, Paradiso, Długi maj, Opium i Lament, Dwa do jeden oraz Pięć opakowań jest poetką czy też nią nie jest. Dla niewiernych jeden tekst nie wystarczy, niewierny potrzebuje cudu. Wierni zaś obędą się bez tego typu objawień. Sama wiara w Artura Bursztę i jego sprawczą moc to dla wiernych wystarczające dobrodziejstwo.

Kategoria: Bez kategorii | 32 komentarze »

trzecia scena z życia

26 lipca, 2010 by

.

Ona
Cześć

Ja
Cześć

Ona
Lubię wyższych facetów mrrrr

Ja
Wiesz, że Metaphysik der Sitten, Kanta pierwotnie ukazała się w dwóch osobnych częściach?

Ona
Mrrrr, obejmij mnie

Ja
Pierwszą wydano w 1799 roku, w Berlinie…

Ona
Nie pierdol, mrrrr, tylko przytul

Ja
Nie pierdolę

Ona
Pierdolisz, mrrrrr, skarbie

Ja
Nigdy w życiu!

Ona
Tak, mrrrrr, tak, bo nie w Berlinie a w Królewcu i dwa lata wcześniej mrrrr

.

Kategoria: Bez kategorii | 15 komentarzy »

druga scena z życia

26 lipca, 2010 by

.

One
Cześć

Ja

Cześć

One

Cześć

Ja

Cześć

One

Cześć

Ja

No, cześć

One

Hihihihihi

Ja
?

One
Hihihihihihi

Ja
Robimy coś wspólnie?

One
Hihihihihihihih


Ja

Śmiejecie się jak konie

One
Hihihihihihi

Ja
Ja pierdolę

One
Hihihi to chodź, hihihihi

Ja
Idę, idę w pizdu. Z dupą trzeba od czasu do czasu o czymś porozmawiać

.
,

Kategoria: Bez kategorii | 6 komentarzy »

„Rozważania brzegowe” Marco Polo. Kiedy czas zatrzymuje się na kilka sekund.

24 lipca, 2010 by

`

Marco, wielokrotnie zabierałam się do napisania o twoim wierszu. Za każdym razem coś stało mi na przeszkodzie. I nie było to nic obiektywnego, po prostu nie nadszedł czas na zwierzenia. Ale tym razem nieznajomy Poeto jest właściwa pora. Twój wiersz, który znam na pamięć był ukojeniem we wtorek wieczorem. Dlatego o tym postanowiłam napisać.  Marco n- razy wspominałam o twoim wierszu na blogu Marka, czas abym go wkleiła z portalu rynsztok. ( Możesz się teraz zacząć dąsać, trzeba było się ujawnić, podałabym imię i nazwisko autora, a tak jesteś anonimowy bez dorobku. Znalazłam tylko siedem twoich wierszy i kilkanaście wpisów. Ale tylko ten jeden jest dla mnie alfą i omegą, zawiera w sobie wszystko.)

„rozważania brzegowe

do rzeczy podchodź od zawietrznej
niech nie wyczują że się zbliżasz
cicho leżące w świetle mlecznym
noże widelce szklanki pryzmat
wtedy zobaczysz jak w kolorze
pasą się na kuchennym blacie
łagodne szkła i miękkie noże
które nie mówią nic o stracie
gaz się nie ściele po okopach
ale podsyca blady płomień
pod wodą
znika ślad po stopach
puch się rozwiewa na balkonie
tysiąc sposobów jak opuścić
bezludną wyspę w środku bloku
jeden by zostać zebrać myśli
wyjść z siebie stanąć lekko z boku
z perspektywy żabiej rzeczy
to nie jest wistość która skrzeczy
gdy patrzysz na przedmiotów stada
noc na mieliźnie nie osiada”

Marco Polo id:1393   [2008-06-17  18:39:14]” rynsztok.pl

„znika ślad po stopach”,

kiedy zadzwoniła siostra z Polski tak właśnie się poczułam. Nie pozwoliłam, aby to uczucie zwyciężyło.  Codziennie spędzam długie godziny w szpitalu. Jutro może już postoję na internie, koniec z oiomem.

„podchodź od zawietrznej
niech nie wyczują że się zbliżasz”

tak właśnie robiłam przez ostatnie dni, prawie nie oddychałam, aby nie wpłynąć na bieg zdarzeń,  którym nie pozwoliłam na zakończenie. Jeszcze nie teraz, jeszcze nie.

Marco i tak twój wiersz o nocnych rozważaniach brzegowych stał się narzędziem, uspokoił i dał siłę. Powtarzałam w myślach najważniejszą dla mnie  frazę twojego wiersza  i nie pozwoliłam, aby bez mojej zgody  życie bliskiej osoby się dopełniło.

„jeden by zostać zebrać myśli
wyjść z siebie stanąć lekko z boku
z perspektywy żabiej rzeczy
to nie jest wistość która skrzeczy”

Marco i nawet przez to, że jesteś dla mnie anonimowy ,  i być może staniesz się poetą tylko  jednego wiersza, to „Rozważania brzegowe” stały się moim zaklęciem i pomogły mi w tym momencie, w którym świat zamarł na chwilę. Jestem twoją dłużniczką. Obiecałam sama sobie, że jeżeli zdążę w środę do Gdyni, napiszę o twoim wierszu i to niniejszym czynię. Skończyły się wykręty.  Mam  dług honorowy do spłacenia.

Kategoria: Bez kategorii | 8 komentarzy »

jedna scena z życia

22 lipca, 2010 by

.

Ona
I co?

Ja
Co co?

Ona
Jak buty?

Ja

Cisną.

Ona

Boli?

Ja

Tak, że ja pierdolę, kurwa mać i chuj w dupę.

Ona

Bez buzi?

Ja

Coś za coś.

Ona

Nic za darmo?

Ja

e e

Ona

Uklęknąć?

Ja

Ba!

Ona

Yyyy yaak?

Ja

Ciii, robią nam zdjęcie.

Ona

Ho?

Ja

Zdjęcie. Popatrz do kamery i powiedz ser

Ona

chyeerr

Ja

Ale ty głupia jesteś. Nie potrafisz powiedzieć ser?

Ona

Chróbuj chojeeeć choś h chujem hy uchach. Ch chedy cheba chojecheć choś chasznecho chuj ch chembie che chosfala chofieciec chic. cha charrgo cheche chocham.

Ja
Teraz kochanie powiedz to do telefonu. Powtórz te wszystkie ważne rzeczy mojemu koledze. Mów do słuchawki

.

Kategoria: Bez kategorii | 9 komentarzy »

o recepcji poglądów Marka Trojanowskiego w twórczości Rafała Gawina

20 lipca, 2010 by

.

Rafał Gawin – spec pierwszej klasy – na stronie Biura Literackiego zabrał głos w dyskusji na temat „Jak rozmawiać o poezji”, opublikował tekst, w którym napisał:

„”Literacki rynsztok” i „wieczni frustraci” to określenia tendencyjne, prawdziwe jedynie w odniesieniu do skrawka internetowej rzeczywistości literackiej, takiej jak np. jeden znany, powszechnie atakowany, ale równie często czytany blog Marka Trojanowskiego.”

Nie była to jedyna odkrywcza i oryginalna myśl, której Rafał Gawin sam nie wymyślił. Otóż kilka akapitów dalej Gawin diagnozuje co następuje:

żeby można było rozmawiać o poezji, trzeba takową czytać. Tymczasem sami poeci czytają głównie tylko książki znajomych poetów, i to jedynie wtedy, gdy otrzymają je w prezencie, na co dzień ograniczając się do czytania wierszy w Internecie, jeśli jeszcze chce im się takowe wyszukiwać. Również krytycy (lub osoby takowymi nazywane) nie zawsze czytają, w całości, a czasem nawet we fragmentach książki, które recenzują, i tu mamy do czynienia z sytuacją odwrotną, tj. kiedy sam aparat pojęciowy i mechanizmy krytyczne mają zastąpić normalną, „nieobciążoną” lekturę. Czasami zadaję sobie pytanie, czy właśnie to może być przyczyną powstawania tak wielu (wielu, oczywiście, w ujęciu procentowym w odniesieniu do całości, nie ilościowym – nawet w prasie literackiej tekstów krytycznoliterackich i zbliżonych do krytycznoliterackich pojawia się stosunkowo mało) nudnych, pretensjonalnych i akademickich recenzji? Z jednej więc strony – niekompetentni ludzie zajmujący się krytyką, z drugiej – kompetentni ludzie nadużywający swojej wiedzy np. w celu zatuszowania faktu, że omawianych książek zwyczajnie nie doczytali.”

Dla porównania: 07.07.2010 o godzinie 0:39 (czasu amerykańskiego), w odpowiedzi na wpis Izabelli z Jeleńskich Kowalskiej, Marek Trojanowski napisał:

iza, moim zdaniem polską poezję nowoczesną czytają tylko (sic!) krytycy literaccy i robią to nie z przyjemności ale z obowiązku – pisanie o nowych produkcjach literackich jest ich opłacaną pracą. Winiarski nie pisze o ksiązkach, bo lubi pisać tylko dlatego, że za pisanie o książkach dostaje pieniądze. Jak myslisz, czy Winiarski pisałaby o książkach, gdyby nie miał za to zapłacone? czy wystarczyłoby mu determinacji jak np. Ewie Bieńczyckiej, która o literaturze pisze od lat i to za darmo?

zapytaj się izka któregoś ze znanych tobie poetów czy przeczytał może 10% z tych tomików, o których na tej stronie zostało napisane? jest kilku autorów, kórych się czyta, bo nie wypada nie znać tychże autorów (chociaż i w tym przypadku poznanie ogranicza się do kilku tekstów) – mowa o Pasewiczu, Świetlickim czy Sosnowskim a reszta to literacka pulpa, dodatek do dania głównego. Powiedz mi czy ktoś oprócz Pułki czyta Pułkę? Albo czy Dehnela czyta ktoś jeszcze opróćz niego i babci Lipińskiej, która widzi w Dehnelu raczej swojego wnuczka niż oryginalnego poetę? powiedz mi ilu ludzi przeczytało wiersze Prezesówny Radczyńskiej-Misiurewicz z tomiku „Kometa Zawraca”? Pamiętasz ile osób pogratulowało Pani Prezes kiedy ta ogłosiła, że wydała kolejne dzieło? Pytanie: czy chociaż 10% z tych gratulatorów i gratulatorek przeczytało tomiczek, którego wydania tak bardzo gratulowało?

albo jeszcze inaczej: spróbuj z którymś z poetów nowoczesnych porozmawiac o wierszach. i czy oprócz ogólnych sloganów o intertekstualnosci, o metasensach i innych głupotach czy będą potrafili w trakcie rozmowy podać konkretny przykład? czy z któryms z poetów będziesz mogła porozmawiać na temat tekstu poetyckiego a nie na temat jego ogólnej wiedzy zdobytej pospiesznie w wikipedii?

iza, gdyby poeci czytali poezję, wówczas mielibyśmy każdego dnia byłabyś świadkiem ciekawej dyskusji na temat wierszy. dyskusji konkretnej a nie prześcigania się w banałach lub w gratulacjach i pustych laudacjach.”

Swojego czasu Naczelnik Portalu Nieszuflada, etatowy pracownik Fundacji Literatury w Internecie Pan Piotr Czerniawski (jako Szwedzki Kucharz) wydał okólnik, w którym obwieścił, że:

Stężenie i różnorodność tych ataków (od dziecinady w rodzaju dedykowania fotek odbytu po całkowitą chujnię mrok i cytowanie „anonimowych donosów”) to jest rzecz eufemistycznie mówiąc niespotykana i wyklucza dra z grona osób, którym podaje się rękę a tym bardziej się je cytuje. [podkreślenie moje]

(Szwedzki Kucharz | 2010-02-28 19:57:49)

Wiem także, że Władza Ludowa… pardon – chciałem powiedzieć: Władza Literacka egzekwuje wszystkie zakazy, które ogłasza. Rozumiem zatem Rafała Gawina, że cytuje dzieło nie podając tytułu ani autora. Jednocześnie żywię nadzieję, że któregoś dnia – nie za rok, nie za dwa ale na pewno jeszcze w tym życiu – Rafał Gawin i inni mu podobni obudzą się w kraju, w którym nikt nie będzie dyktował indeksów ksiąg zakazanych, w którym za literackie kraty będzie trafiało się nie za czytanie i cytowanie ale za plagiat. Tego życzę wszystkim polskim Rafałom Gawinom.

Kategoria: Bez kategorii | 2 komentarze »

Michał Jagiełło, ciało i pamięć – tekst sponsorowany

17 lipca, 2010 by

.
To jest Andrzej. Andrzej jeszcze cztery lata temu palił, na zmianę papierosy i fajkę: białe Marsy i Amphorę. Teraz dużo biega, jeździ rowerem i chodzi na basen. Andrzej pracuje w szkole. Kiedyś uczył języka polskiego, teraz informatyki. Pierwszy komputer kupił po to, by analizować tendencje giełdowe.

– Wysoki Sądzie, piracką wersję programu Metastock do analiz dostarczyłem Andrzejowi ja. Proszę o łagodny wymiar kary.

Andrzej ma żonę, córkę – jedynaczkę. Nigdy nie miał psa ani kota. Nie zgodził się. Z trudem odmówił dziecku. Wiedział, że przyjmując stworzenie pod dach za kilka lat będzie musiał zmierzyć się ze śmiercią domownika. Andrzej wie, że ze śmiercią nie wygrał.

W 2003 roku Andrzej wygrał na giełdzie tyle pieniędzy, że mógł wykupić dla swoich pań dwutygodniową wycieczkę do Londynu. Od tego czasu Andrzej nie zanotował większych sukcesów finansowych. Na Jeepa Grand Cherokee Andrzej z żoną oszczędzali kilkanaście ładnych lat. Odłożyć czterdzieści siedem tysięcy z pensji nauczycielskiej? Prawie niemożliwe.

Jeepa kupili w poznańskim komisie. Sprzedawca chwalił pojazd. Mówił, że z Kanady, że tylko rok użytkowany na polskich drogach i co oczywiste: zimę przestał w garażu.
– Nic nie puka, nic nie stuka tylko wsiadać, lać i jeździć – mówił, mówił i mówi. Ale Andrzej traktował gościa i jego przemowy jako coś nieistniejącego. W tej chwili był tylko on i wyprodukowany w 1997. roku Jeep z fabrycznie przyciemnionymi szybami. Andrzej był zafascynowany.
Tylko żona trochę marudziła. Szeptała Andrzejowi:
– Dlaczego nie ma kładeczki? Miała być kładeczka, mieliśmy jeździć jak Bonnie i Clyde.
Jeżeli Andrzej usłyszał jej narzekanie to tylko przez chwilę. Właściciel komisu odpalił auto. Pracujące pięciolitrowe, widlaste ósemki wydają z siebie zupełnie mistyczne odgłosy, które bez problemu są w stanie stłumić najgłośniejsze apele zdrowego rozsądku.
Właściciel komisu przeliczył gotówkę, podpisał niezbędne dokumenty i wręczył kluczyki. Zapomniał Andrzejowi powiedzieć, że auto zanim wysłano je do Europy przeżyło w Kanadzie powódź.

Andrzej wydał kilka tysięcy na elektryków. Żaden nie potrafi naprawić fabrycznego alarmu, który nie tylko rozładowuje akumulator przez noc ale od czas do czasu włącza się w trakcie jazdy. Ostatni specjalista, z którym konsultował wadę powiedział mu:
– I tak masz pan szczęście. W zalanych wozach immobilizery potrafią uzbroić się w ruchu.
– Zalany?
– Masz pan w papierach wpisane: „water damage”. Każde zalane auto ze Stanów ma to wpisane.

W tym momencie należałoby rzucić kurwą, pizdą i kilkoma chujami. W dobrym tonie byłaby następująca charakterystyka właściciela komisu: „a to chuj i skurwiel pierdolony. Jebany matkojebca, wszarz i chodząca kurwa w dupę jebana”. Każde zabronione słowo w tej sytuacji byłoby dozwolone. Był tylko jeden mały problem: Andrzej nie przeklina. Nigdy w życiu nie powiedział słowa na k…, ch… na p…. Najbardziej niecenzuralnym słowem, które sporadycznie pojawia się w jego wypowiedziach jest rzeczownik dupa.

Andrzej języka angielskiego zaczął się uczyć trzy lata później. Ania – jego jedyna córka – wyszła za mąż za obywatela Stanów Zjednoczonych i świeżo upieczony teściu chciał się chociaż w minimalnym zakresie porozumieć z zięciem. Kto wie, gdyby Anka wcześniej emigrowała Andrzej wiedziałby co znaczy „water damage” wpisany w oryginalnych papierach.

W latach czterdziestych ojciec Andrzeja w Afryce jako niemiecki czołgista słuchał rozkazów Rommla. Nie nawojował się długo, bo w 1942 pod El Alamein został wzięty do niewoli. Do dnia dzisiejszego nie zostało wiele po dawnym czołgiście. Trzęsący się staruszek czasami ni stąd ni zowąd przy stole wyskoczy z hasłem:
– Gdybyśmy mieli takie zaopatrzenie jak oni, wygralibyśmy. Wygrali!
Uspokaja go wtedy żona – matka Andrzeja, na którą wszyscy mówią babcia.
Babcia w swoim życiu zdążyła zachorować na wszystkie znane medycynie rodzaje chorób. Babcia nie jest zwykłą hipochondryczką. Z pomocą sąsiadek, fachowej literatury lub sama wymyśla sobie jednostkę chorobową i tak długo studiuje jej objawy, przebieg i rozwój, aż w końcu bezbłędnie zdiagnozuje ją u siebie. Do lekarza chodzi często i tylko po to, by potwierdzić własne przypuszczenia.

Rodzice Andrzeja nie mieli problemów z uzyskaniem potwierdzenia obywatelstwa. W latach osiemdziesiątych przeprowadzili się do Norymbergii. Wkrótce dołączył do nich najstarszy syn. Andrzej nie wyjechał. Został, bo ktoś musiał rozwalić komunę i odbudować kraj.

Teraz pracuje w jednej z szkół podstawowych. Od kiedy? Od początku. Uczy kolejne pokolenie – dzieci swoich dawnych wychowanków. Połowa miasta mówi mu dzień dobry. Najniżej kłaniają się gangusy z ulicy Wesołej. Chłopaki powyrastali i nauczyli się tu i tam, że najważniejszy w życiu jest szacunek oraz to, by nigdy nie posprzedawać kumpli. Andrzej nikogo nie sprzedał.

Siedząc w rozklekotanej nysce nie wiedział dokąd go zabierają. Ubecy byli bardzo mili. Poczęstowali papierosem. On z zasady odmówił. Andrzej w trakcie swojej przygody z nałogiem nie palił cudzych papierosów. Zawsze odmawiał gdy go częstowano. Zawsze. Jeden z ubeków odmowę potraktował jako przejaw jawnego oporu wobec władzy.
– Panie Andrzeju, drogi panie Andrzeju i po co tak? No po co? Studiuje pan filologię polską. Który rok? Piąty? Na pewno pan coś jeszcze pisze oprócz tych ulotek. Wiersze pan pisze panie Andrzeju? Na pewno, przecież gołym okiem widać, że jest pan bardzo dobrym poetą. Wydamy panu jeden tomik, może nawet kilka. Wszystko zależy od pana.
Andrzej do dziś mówi o nim: „mój dobry ubek”.

Andrzej nie wydał żadnego tomiku, nie opublikował żadnego wiersza, nie podjął współpracy także z którymś z wydawnictw. Andrzej nie pisał, ale dużo czytał. Wszystko i wszystkich. Na kilkudziesięciu metrach kwadratowych mieszkania na poddaszu zgromadził jeden z największych zbiorów druków bezdebitowych (ulotki, czasopisma, książki, plakaty). Ostatnią książką, którą się przy mnie zachwycał była Przygoda damskiego fryzjera, Eduardo Mendozy

Pierwsze rozczarowanie przyniosła prezydentura Wałęsy. Później było tylko gorzej. Andrzej szybko zrozumiał prostą prawdę: każde zdanie wygłaszane na Wiejskiej, nie może być rozstrzygalne w ramach logiki klasycznej.

Przeszłość. Andrzej przeczytał w gazecie, że może złożyć stosowny wniosek w odpowiednim urzędzie i że dzięki temu udostępniona zostanie mu jego teczka – materiały, które przez lata gromadziła bezpieka na jego temat. Nie skorzystał. Nie tylko Andrzej, ale cały akademik wiedział, kto kapował. Wiedza ta w tamtym czasie była tak powszechna, że nawet kapuś wiedział, że wszyscy wiedzą kto donosi. Dzień przed zapukał do pokoju numer 281 i uprzedził Andrzeja, że jutro przed siódmą przyjdą po niego. Andrzej podziękował grzecznie i przepakował walizki. Wigilia 1981 r., była pierwszą i ostatnią, której nie spędził z rodziną przy stole.

Jest jeszcze coś, co powstrzymuje Andrzeja przed rozliczeniem przeszłości. To strach. Andrzej boi się, że znajdzie w materiałach bezpieki informację lub co gorsze – informatora. Konkretne imię, konkretne nazwisko, którego nie powinno tam być.
– Nie chcę wiedzieć – mówi.

Kiedyś zapytałem Andrzeja, czy nie żałuje odpowiedział:
– Nie jest sztuką dokonać wyboru, ale sztuką jest ponieść tego konsekwencje.

Zmienił się ustrój a przygoda Andrzeja z władzą trwa dalej. W tym roku Andrzej po wielomiesięcznej biurokratycznej batalii z urzędnikami różnego szczebla, różnych urzędów musiał opuścić mieszkanie na poddaszu. Miał pecha. Secesyjną kamienicę, w której przed wojną była kawiarnia w której teraz jest Poradnia młodzieżowo-psychologiczna upatrzył sobie jeden z urzędników. Andrzej sam by ją kupił, gdyby tylko miał pieniądze. Opowiadał, że na parterze zrobiłby biura dla prawników, w piwnicy knajpę, którą by prowadził. Na piętrze mieszkania. Andrzej walczył do końca a koniec był taki, że zgodnie z prawem został przekwaterowany do mieszkania o powierzchni nie mniejszej niż 10 m2 na osobę. Na trzydziestu metrach kwadratowych powierzchni najtrudniej było wygospodarować miejsce na książki.

Codziennie w drodze do pracy Andrzej przechodzi obok dawnego domu i obserwuje jak kamienica umiera. Dopóki mieszkali w nim ludzie, dom żył. Teraz szyby pękają. Zaczyna odpadać tynk. Okna pokrywają się miejskim kurzem i szarzeją. Na wysokości poddasza nowy właściciel zawiesił żółty transparent z napisem: Sprzedam lub wynajmę.
Nie ma kupca.
Nieruchomość została sprzedana dokładnie za 311 tysięcy złotych. Nabywcą nie był urzędnik, który wcześniej ostrzył sobie zęby atrakcyjnie położoną kamienicę. Zrezygnował z zakupu, kiedy dowiedział się, że dom ma naruszoną statykę. Tony papierów w archiwum Poradni tak długo i tak mocno obciążały drewniane stropy, że budynek o konstrukcji ryglowej zaczął osiadać. Konieczny do przeprowadzenia remont przekraczał kilkakrotnie wartość nieruchomości. O tej ekspertyzie nowy nabywca nie został poinformowany.

Obecnie Andrzej przyzwyczaja się do nowego miejsca. Minęło kilka miesięcy, ale jeszcze teraz, kiedy wychodzi na spacer na pytanie żony dokąd idzie, odpowiada:
– Do domu.

To nie jest Andrzej. To jest Michał Jagiełło. Taternik, alpinista członek TOPR. Od1966 r. działacz PZPR. Działa do dzisiaj, jednak w innych strukturach i innej rzeczywistości. Jagiełło karierę rozpoczął po tym, jak wystąpił jako świadek oskarżenia w pokazowym procesie taterników. Szybko przeprowadza się do stolicy, by być bliżej Komitetu Centralnego.

W 1978 r. Jagiełło wydał debiutancką powieść – Hotel klasy lux – która już rok później doczekała się ekranizacji. Cud? Nie takie cuda kinematograficzne działy się w latach siedemdziesiątych i nie takie sukcesy odnotowywali młodzi, ambitni i już bardzo zasłużeni dla utrwalania władzy ludowej debiutanci literaccy. Chociaż, kto wie – może cenzura doceniła autorską próbę samooczyszczenia? W jednej ze scen filmu, redaktor Wojtan (w tej roli Krzysztof Kolberger) na wieść o tym, że został mianowany redaktorem naczelnym miejscowej gazety nie cieszy się, bo ma świadomość że awansował dzięki naciskom partyjnym a nie własnym zdolnościom.

Kiedy Andrzej w asyście dobrego ubeka resortową nyską odbywał podróż w siną dal, Michał Jagiełło z kolegami z Wydziału Kultury Komitetu Centralnego, w którym od roku pracował jako wiceminister opijał kolejny literacki sukces. Właśnie wydany został jego tomik poezji Bez oddechu.

– I kto mi kurwa teraz podskoczy, kto kurwa?! No kto?

W 2009 r. Jagiełło po raz kolejny wypina pierś po order. Przypinają mu Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski. W chwili, w której Jagiełło ściskał dłoń Prezydenta RP, Andrzej kwitował odbiór pisma z Urzędu, z decyzją o tym, że od dnia tego i tego jego dom nie jest już jego domem i że musi się przeprowadzić. Do wyboru ma trzy lokalizacje.

Rok później w wydawnictwie ISKRY ukazuje się nowy tomik Michała Jagiełło pt. Ciało i pamięć.

Próbka dzieła:

Nie rozpaczaj, raczej roz-patrz się
w tej starej-nowej sytuacji.

Stół w drzazgi Polana w zapaści
Sokolica rozdarta w skalne odłamki
Trzy Korony zagubione nawołują się
płaczliwie w wapiennej chmurze
wąwóz Homole zasypany
kręgosłupem Wysokiej.

Przez jedno – źle użyte? – słowo?

Którego nie pamiętasz.

Przebudzenie – wolność budowania.

[sen i przebudzenie]

Michał Jagiełło zawsze miał szczęście, także do krytyków, którzy i tym razem nie zawiedli. Na ostatniej stronie okładki wydrukowano:

Poetycki język Michała Jagiełły jest oszczędny ale precyzyjny. Dzięki temu lektura jego wierszy układa się w czytelną fabułę: przejmująco szczere, czasem bolesne, często pełne ciepła wspomnienia o ludziach i miejscach I dokonywanych wyborach – tych najtrudniejszych.

Andrzej mówi, że to nie wybory same, ale ich konsekwencję są najtrudniejsze dla człowieka.

Kategoria: Bez kategorii | 26 komentarzy »

Jak kultura wysoka ucieka w podskokach. Obywatele jej nie potrzebują. Sylwiczne rozważania użytkowniczki internetu.

6 lipca, 2010 by

`

O upadku kultury wysokiej wieszczy się od lat.  Za każdym razem podaje się inne argumenty. Tym razem podkreśla się wpływ globalizacji na jej obumieranie. Dlatego mówi się o upadku kultury w skali światowej.

Co takiego strasznego ma w sobie globalizacja? Niemiecki literacki krytyk Kaiser, którego cytuje Stanisław Lem w rozważaniach sylwicznych , stwierdza,  że to ona powoduje „spłaszczenie świata umysłowego, obejmującego zarówno twórców jak i odbiorców zjawisk kultury, co sprawia, że poziom wszelkich dzieł, a przede wszystkim literackich i plastycznych obniża się z upływem czasu”.  Dlaczego odbiorca sztuki przestaje interesować się kulturą wysoką? Lem i Kaiser  winią telewizję i internet. Według nich żyjemy w czasach obrazkowo-wizualnych, które wzmacniają umysłową bierność i powodują rozleniwienie się człowieka. Odbiorca sięga po obraz z ekranu telewizji i komputera, ponieważ otrzymuje przekaz znacznie szybciej, niż gdyby przeczytał dowolny tekst na ten temat. Polski pisarz zauważa, że przekaz ten jest płaski, ponieważ nie jest w stanie pogłębić informacji i nie zmusza do refleksji.

„Dzisiaj twórca powinien wyrażać się z szybkością karabinu maszynowego. To się chyba zaczęło w obszarach wielkiej akceleracji ekonomiczno-technicznej, to znaczy w USA, i dlatego tam właśnie została uznana proza Tomasza Manna za pompatyczną i przyciężką (pompous and ponderous). Przyśpieszenie aż ekspresowe ruguje jednak z tradycyjnie rozlewnej  narracji jej rozmaite brzmienia i obertony. Mówiąc obrazowo jest trochę tak, jakbyśmy mieli do czynienia z zadaniem polegającym na deskrypcji  buszującego pożaru trawiącego namiętności ludzkie i dobra natury, a zatem fenomenu kataklitycznego, wobec którego trudno sobie pozwolić na jakąkolwiek zadumaną, refleksyjną wielobarwną opisowość.  Należy raczej krzyknąć „pali się” i pozostawić całą resztę domyślności odbiorcy. Jednak zarówno wymienione, jak i nie wymienione składowe, wywierające taki nacisk na wielką produkcję kulturową w świecie,wymuszając przyśpieszenie podaży i popytu, jednocześnie zubożają, albowiem zwężają  informacyjną wielowymiarowość i głębię narracji.”  Stanisław Lem „Dylematy. Rozważania sylwiczne”

A co ze słowem? Czy to nie słowa zalewają mnie od rana do wieczora. I czy to nie one powodują, że czuję się jak w rynsztoku zbitek słownych, których znaczenie często jest dla mnie zagadką, a ponadto powoduje zniechęcenie do obcowania ze słowem pisanym.  W postępie geometrycznym zasypywana jestem książkami, czasopismami, które nigdy nie powinny być wydane, bo urągają nie tylko mojemu  poczuciu estetyki. Dlatego wcale się nie dziwię, że we Francji odniosła sukces wystawa sztuki nowoczesnej, której jedynymi eksponatami były gołe ściany. Zero dzieł sztuki!

Dlaczego przez kilka miesięcy nie można przestać wydawać literatury, czasopism, gazet? Według mnie nie będzie wielkiej straty. Informacje i tak znajdę w internecie i poświęcę na to mniej czasu.

Kategoria: Bez kategorii | 38 komentarzy »

Wisława Szymborska, Tutaj … wieje grozą

6 lipca, 2010 by

.

W domach starych ludzi śmierdzi. To nie formalina ani zapach starej szafy, to coś innego. Dziwny i charakterystyczny – nie do pomylenia z żadnym innym – zapach starego człowieka i wraz z nim starzejącego się domu.

Starość wytworzyła własną geriatryczną estetykę. Zapadnięte usta, pomarszczone twarze i chudnące z dnia na dzień łydki, które na kilka godzin przed śmiercią zmieniają się w oświęcimskie piszczele obciągnięte przeźroczystą skórą, przez którą prześwitują zgrubiałe ścianki sino brunatnych żył. Oczy starych ludzi powleka gruba błona, która zmienia odcień białka na lekko żółty wpadający w okolicy kącików w brąz. Kolory tęczówki tracą kontrast, zaczynają się zlewać.

Starzy ludzie z roku na rok, z miesiąca na miesiąc, z tygodnia na tydzień aż w końcu z dnia na dzień stają się bardziej niedołężni. W końcu boją się podnieść z tapczanu. Każdy krok może skoczyć się upadkiem. Upadek zaś oznacza złamane biodro – a to zwykle w przypadku starych ludzi kończy się śmiercią na łóżku szpitalnym. Kto by chciał umierać? – Nikt. Tyle, że śmierć nie zadaje takich pytań i nie wymaga odpowiedzi.

Niedołężność fizyczna pociąga za sobą zniedołężnienie intelektualne. Anatomię takiego stanu zaobserwować można w tomiku Wisławy Szymborskiej pt. Tutaj.

Dokładnie 2. lipca – Szymborska skończyła osiemdziesiąt siedem lat. Było to prawdziwe święto – urodziny świętowane jak nigdy wcześniej bo było co świętować: udało się dożyć! Zacna Noblistka dotrwała do tego dnia, nie obyło się bez przemówienia bez przemówienia dla najbliższych. Wisława powiedziała to i owo. Na początku zapewne był zwyczajowy dowcip i podziękowania dla odpowiedniego Ministra oraz kolegów ze Związku. Później część najbardziej interesująca – Wisława opowiadała o swoich przemyśleniach na temat świata, człowieka oraz przemijania. Powiedziała dokładnie to, co mówi każdy stary człowiek. Zaczęła klasycznie – przywołując siebie z odległej przeszłości:

Ja – kilkunastoletnia?
Gdyby nagle, tu, teraz, stanęła przede mną,
czy miałabym ją witać jak osobę bliską,
chociaż jest ode mnie obca i daleka?

Uronić łezkę, pocałować w czółko
z tej wyłącznie przyczyny,
że mamy jednakową datę urodzenia?

Tyle niepodobieństwa między nami


[kilkunastoletnia]

Wiersz „kilkunastoletnia” to klasyka tzw. liryki geriatrycznej, typowy powrót do przeszłości z nutą nostalgii w głosie. To opowiadanie babci, która w zimowy wieczór wygrzewając stare kości przy kaflowym piecu kuchennym snuje swoją długą opowieść wnuczkom, którzy potakując babci ukradkiem przechodzą kolejny level Prince of Persia na gameboyach, których nie trzeba specjalnie ukrywać przed zniedołężniałym wzrokiem wiecznie uśmiechniętej od jakiegoś czasu staruszki. Szymborska jako staruszka i poetka jest przede wszystkim staruszką – nie tylko postrzega rzeczywistość w kategoriach czasu przeszłego, ale także samą siebie traktuje jako coś, co dawno przeminęło. Charakterystyczne przeciwstawia ja i nie-ja, gdzie różnica między podmiotami ogranicza się do banalnej negacji w tym przypadku: do matematycznie obliczalnego odcinku czasu dzielącego A i A.

W tym bezzębnym memłaniu starego człowieka, który w skondensowanej dawce podany został czytelnikowi w postaci tomiku Tutaj, widać pewną aspirację. Rodzaj ambicji napisania odmiany filozofii życia z perspektywy człowieka, który ma jedno życzenie przed śmiercią: zostać mędrcem.
Szymborska w swoich ostatnich (zakładam, że oprócz dzieł pośmiertnych i zebranych na rynku za życia autorki nie pojawi się więcej nowych wierszy Wisławy Szymborskiej) tekstach próbuje pisać recenzję świata. Jednak po kilku wersach okazuje się, że Szymborska w roli mędrca szybko grzęźnie w banałach.

Na przykład.
W wierszu „mikrokosmos” poetka, podporządkowując akcję geriatrycznej logice najpierw przedstawia czas przeszły po to, by udowodnić że symptomy rozkładu i degrengolady, która trawi czas teraźniejszy pojawiły się znacznie wcześniej niż wszyscy sobie myślą:

Kiedy zaczęto patrzeć przez mikroskop
powiało grozą i do dzisiaj wieje.
Życie było dotychczas wystarczająco szalone
w swoich rozmiarach i kształtach.
Wytwarzało więc także istoty maleńki,
jakieś muszki i robaczki,
ale przynajmniej gołym ludzkim okiem
dające się zobaczyć.

[mikrokosmos]

Diagnoza: „wieje grozą” oraz wskazanie przyczyn owego stanu chorobowego: „od kiedy zaczęto patrzeć przez mikroskop” – podobnie jak Szymborska jest reliktem pochodzącym z otchłani czasu przeszłego.

Zdanie: „kiedy zaczęto patrzeć przez mikroskop powiało grozą i do dzisiaj wieje” – wymyślono w okolicach 1872. roku, zaraz po tym jak Fryderyk Nietzsche przepuścił atak na rozum oskarżając Sokratesa o to, że ów „Antygrek” rozpoczynając epokę ratio ukatrupił to, co właściwe: niewyrażalne i ukryte. Uwolnionej lawiny nie mógł powstrzymać nikt. Dawne autorytety zostały brutalnie zdetronizowane. Hasło: „przeżywania (erleben)” wykrzykiwane przez młokosów z Wandervoegel było czymś więcej niż tylko formą klasycznego buntu młodych przeciwko starym.

Zanim wydawnictwo ZNAK opublikowało zdanie o grozie wynikającej z użycia mikroskopu kilkadziesiąt lat wcześniej odkryto przepaść między Erklaeren a Verstehen. Wszystkie narzędzia poznawcze związane z kategorią „erklaeren” uległy zdeprecjonowaniu. Czym bowiem jest wyjaśnienie zjawisk fizykalnych i przyrody samej w porównaniu ze zrozumieniem świata ducha, odkryciem jego najgłębszego sensu poprzez przeżycie. Otwarło się szerokie pole dla dziwnej metodologii, która do tej pory zastrzeżona była do interpretacji tekstów objawionych. Wkrótce świat zaroił się od różnej maści hermeneutów. Zaraz po tym nad światem rozległ się miarowy stukot żołnierskich butów, bo w okresach w których rozum zasypiał lub był przymusowo usypiany zawsze pojawiały się demony.

Wisława Szymborska jest poetką nie z tego świata. Pochodzi ona z czasów, w których świat był jeszcze duży, nie do ogarnięcia – dorastała w systemie geometrycznym, w którym inne były jednostki miary. By przebyć drogę z miejsca A do miejsca B potrzeba było lat. Dzisiaj ten sam odcinek pokonywany jest w ułamkach sekundy. Szymborska jest stara, niedołężna i nie ma szans na opanowanie zasad działania nowego systemu. Ma aspirację, czuje na sobie jarzmo Nagrody Nobla. Czuje to samo, co jej poprzednik Rudolf Eucken i podobnie jak on stara się nawiązać jakąś formę dialogu z dynamicznie zmieniającą się rzeczywistością.
Zarówno Szymborska jak i Eucken postrzegają świat jako wielką zracjonalizowaną i groźną (bo poznaną i poznawalną) maszynę, w której prywatne przestrzenie zredukowane zostały do minimum. Szymborska pisze:

A tu nagle, pod szkiełkiem,
inne aż do przesady
i tak już znikome,
że to co sobą zajmują w przestrzeni,
tylko przez litość nazwać można miejscem

[mikrokosmos]

Epoka rozumu (wg poetki: epoka grozy), w której poznanie naukowe spowodowało skurczenie się tego co nieznane i niezbadane do minimum miała wpływ na intymną sferę człowieka jako jednostki. Mechanizmy zastąpiły naturalne organizmy, maszyny wyparły ciała a mity i wiara ustąpiły miejsca nauce.

Trudno w tej interpretacji doszukiwać się elementów oryginalnych. Stara Szymborska w roli mędrca Made in Poland jest taka jak wszyscy mędrcy Made in Poland: wtórna i eklektyczna.

W żadnym ze tekstów omawianego tomiku Szymborska nie wyszła poza znaną – przynajmniej od końca 19. w. – argumentację przeciwko racjonalizmowi. Dla przykładu, w tekście Sny poetka tworzy klasyczną dychotomię – my i oni. Oni – to uczestnicy świata znanego i poznanego, w którym rządzą prawa nauki i zasady rozumu. My – to konsumenci misteriów, połykacze ofiarnych okruchów spadających z magicznych ołtarzy.

Oni:

Wbrew wiedzy i naukom geologów
kpiąc sobie z ich magnesów, wykresów i map
….
Bez inżynierów, majstrów, robotników
bez koparek, spycharek, dostawy budulca

Bez biegłych w swoim fachu architektów
bez cieśli, bez murarzy, betoniarzy


My:

A my – czego nie mogą cyrkowi sztukmistrze,
magowie, cudotwórcy i hipnotyzerzy

W czarnych tunelach świecimy sobie oczami
Rozmawiamy ze swadą w nieznanym jezyku
i to nie z byle kim, bo z umarłymi
….
Zatracamy się w miłosnym pożądaniu

[sny]

[łatwo sobie wyobrazić Wisławę Szymborską, która jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej, na którymś z walnych posiedzeń ZLP recytuje znany wierszyk pewnego znanego poety z równie znanego elementarza Falskiego:

Murarz domy muruje,
krawiec szyje ubrania.
Ale gdzieżby co uszył,
gdyby nie miał mieszkania?
A i murarz by przecie
na robotę nie ruszył,
gdyby krawiec mu spodni
i fartucha nie uszył.
Piekarz musi mieć buty,
więc do szewca iść trzeba.
No, a gdyby nie piekarz,
toby szewc nie miał chleba.
Tak dla wspólnej korzyści
i dla dobra wspólnego
wszyscy muszą pracować,
mój maleńki kolego!
]

Wisława Szymborska jest polskim produktem eksportowym. Po śmierci Czesława Miłosza jest jedyną, rozpoznawaną w świecie literacką metką z napisem „Made in Poland”. Wiedzą o tym zwłaszcza polscy wydawcy, którzy za wszelką cenę starają się wydobyć od trzęsącej się starowinki kilka wersów, strof a jeżeli się uda to całych wierszy by zmontować tomik a następnie zarobić na jego sprzedaży. Takie działanie przypomina politykę wytwórni fonograficznej, która wysyła akwizytorów do domu Violetty Villas, która ma trudności w rozpoznawaniu osoby w lustrze.

Szymborska w jednym ma racje – w świecie, w którym żyjemy wieje grozą. I to nie jest wina mikroskopów.

Jest rola, w której doskonale i z powodzeniem mogłaby się realizować autorka tomiku Tutaj. Zamiast ulegać namowom wydawców powinna ogłosić casting na swoją następczynię. Hasło: „Kobieto! Namaści cię Wisława Szymborska” na pewno przyciągnęłoby tłumy nie tylko początkujących ale i zaprawionych w literackich konkursach poetek. Wszystkie one zmierzyłyby się w równym wyścigu w konkursie, w którym nagrodą byłoby wydanie tomiku z blurbem na okładce o treści:

Pojawienie się nowej i niewątpliwie prawdziwej poetki jest zawsze rzeczą radosną (…). Poetyka jej wierszy jest mi bliska i nie ukrywam, że ona to skłoniła mnie do tego pochlebnego sądu

Kategoria: Bez kategorii | 12 komentarzy »