jedna scena z życia

22 lipca, 2010 by

.

Ona
I co?

Ja
Co co?

Ona
Jak buty?

Ja

Cisną.

Ona

Boli?

Ja

Tak, że ja pierdolę, kurwa mać i chuj w dupę.

Ona

Bez buzi?

Ja

Coś za coś.

Ona

Nic za darmo?

Ja

e e

Ona

Uklęknąć?

Ja

Ba!

Ona

Yyyy yaak?

Ja

Ciii, robią nam zdjęcie.

Ona

Ho?

Ja

Zdjęcie. Popatrz do kamery i powiedz ser

Ona

chyeerr

Ja

Ale ty głupia jesteś. Nie potrafisz powiedzieć ser?

Ona

Chróbuj chojeeeć choś h chujem hy uchach. Ch chedy cheba chojecheć choś chasznecho chuj ch chembie che chosfala chofieciec chic. cha charrgo cheche chocham.

Ja
Teraz kochanie powiedz to do telefonu. Powtórz te wszystkie ważne rzeczy mojemu koledze. Mów do słuchawki

.

Kategoria: Bez kategorii | 9 komentarzy »

komentarzy 9

  1. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    na pierwszy rzut oka widać, że to stare, mocno sfatygowane zdjęcie. Takie buty modne były ho ho taki szmat czasu temu. Teraz nawet panie z branży pornograficznej noszą szpilki na cieńszych niż na fotce obcasach i nie na takich paskudnie topornych koturnach.
    Trudno, napiszę wprost: zdjęcie jest z lamusa, dlatego wiochą zajeżdża.

  2. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Moja jedna scena z życia: wtorek o 19.00 telefon, a potem ja telefon, telefon, telefony do mnie, komputer szukanie połączeń lotniczych i powrót. Kilka lotów i o 12.20 udało mi się wylądować w Gdańsku.

  3. marek trojanowski:

    powiadasz kilka lotów? ja wstałem o 3.30 po to, by przejechac pół tysiąca kilometrów – do Kielc. Właśnie wróciłem do pokoju na szóstym piętrze hotelu. Ale myślałem, że nie dojdę bo na mieście w SPHINX zjadłem obiad, popiłem karafką wina i pół godziny po konsumpcji musiałem mocno ściskać pośladki by zdążyć do kibla. Było tak źle, że przez chwilę rozważałem możliwość defekacji w hotelowej windzie. Powtarzałem sobie w myślach: „umysł ponad ciałem, umysł ponad ciałem…” – i umysł wygrał. Zdążyłem, ale co to za zwycięstwo skoro pośladki i bielizna ufajdane? czy był to tryumf ducha nad materią czy raczej porażka słabego i ułomnego człowieka?
    W pokoju hotelowym klimatyzacja – jedy plus wyjazdu. Oprócz tego dwie małe butelki niegazowanej wody mineralnej „Buskowianka Zdrój”. Właśnie jedną mam gdzieś tak do połowy odpitą. jak myślisz izka, czy będę musiał za nią zapłacić wymeldowując się?

    Wiesz, że odkryłem jedno z praw rządzących obszarami zurbanizowanymi? otóż wszystkie remonty, naprawy itp. przeprowadza się w miastach w szczycie lata. I nie nocą, ale w dzień tak by miasto zablokować.

  4. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    a po co jadłeś w fast foodzie po polsku, który reklamuje się” „kultowa shoarama” za 9.90? sto raz zdrowszy w każdym mieście, nie tylko wojewódzkim, jest bar mleczny. Snobowałeś się i masz za swoje.
    Jeżeli butelki z wodą stały na szafce, na biurku, a nie w lodówce, wypij spokojnie obie. Są za darmochę. Zawsze możesz zadzwonić do recepcji i zapytać ile butelek wody masz w gratisie. Może dorzucą jeszcze dwie, wszak jest upał. Najlepiej zapytaj się o to po niemiecku. Do takich pytań w tym języku, każda recepcjonistka hotelowa jest przyzwyczajona. Szampony, mydełka z łazienki też wrzuć do torby. Będziesz miał jak znalazł suweniry dla rodziny. I chociaż trochę się odkujesz po pobycie w hotelu.

    Umberto Eco w „Zapiskach na pudełku od zapałek” opisał swoją przygodę z miniaturkami wódek w lodówce hotelowej.
    Pisarz nie wypił małych buteleczek z trunkami, tylko je wyjął i schował do szuflady przy łóżku. Lodówka była mu potrzebna do włożenia do niej łososia. O gustach kulinarnych pisarzy się nie dyskutuje. Chciał dowieźć do domu rybę, ot wszystko.
    Po jego pobycie przez kilka dni w tym hotelu i codziennym wykładaniu łososia na stół przez pokojową i napełnianiu ponownie lodówki alkoholami, które Eco wyjmował i wsadzał do szuflady, aż wypełnił ją po same brzegi i wkładał rybę z powrotem, wydawca otrzymał astronomiczny rachunek do zapłaty (tak Marku, tylko naiwniak wynajmuje pokój za swoją kasę) i nie miał wyjścia musiał zapłacić.
    I co z tego, że w środowisku literackim do Umberto Eco przylgnęła etykietka pijaka. Łososia spokojnie zjadł w domu.
    Gdybyś więc był laureatem jednej z uznanych polskich nagród literackich, mógłbyś jeździć jak Eco na koszt wydawców, organizatorów spotkań do najróżniejszych hoteli i spokojnie zmawiać do pokoju nie tylko wodę, ale i szampana. Rachunki przecież pokrywa organizator. To są plusy bycia pisarzem, poetą.

  5. marek trojanowski:

    Izka, hotel w którym się zatrzymałem miał tylko dwie gwiazdki. Umberto Eco pewnie takie omija szerokim łukiem. Zaletą takich hoteli jest to, że generalnie są omijane. Bo ci, którzy muszą nocować w hotelach wybierają z reguły te lepszej klasy. Nawet jak firmy wysyłają swoich pracowników w delegacje, nie rezerwują hoteli dwugwiazdkowych z prostego powodu. Pracodawcy obawiają się, że niezadowolony z noclegu pracownik (a musisz wiedzieć, że nic tak nie wykańcza człowieka jak źle przespana noc) po powrocie założy związek zawodowy i doprowadzi firmę do ruiny (a pewnie wiesz, nic tak szybko nie doprowadza do bankructwa firmę jak związek zawodowy).

    Puste korytarze, puste windy, przysypiająca pani w recepcji – jak dla mnie: raj. Nawet śniadanie (opisane jako szwedzki stół) miało w sobie coś z niebiańskiego ideału. Wyobraź sobie: siedzisz przy stoliku. W jadalni oprócz ciebie nie ma nikogo. Nagle za zasłonki wynurza się młoda dziewczyna ubrana w białą bluzeczkę i czarną spódniczkę (jak na akademiach z okazji pierwszego maja jakich naoglądałem się w szkole podstawowej). Podchodzi do ciebie niemalże bezszelestnie. I gdyby nie twoje wytrenowane instynkty obronne i to, że jesteś w wiecznej gotowości bojowej prawdopodobnie tym pytaniem, które za chwilę zada stojąc nad tobą pochylając się lekko – doprowadziłaby cię do zawału serca.

    – Parówki czy jajecznica?

    Wybieram parówki. Mija pięć minut. W tym czasie przede mną zdążył pojawić się:

    – jeden talerz, na którym oprócz trzech plastrów pomidora były trzy plasterki żółtego sera oraz trzy plasterki wędliny.
    – jeden talerzyk, na którym były trzy pojemniczki z dżemem i trzy z masłem.
    – kosz z trzema kromkami chleba białego i jedną bułką.
    – filiżanka z kawą.

    Dwie parówki pojawiły się wówczas, kiedy osiągnąłem pitagorejską jedność z cyfrą trzy, rozważając ową śniadaniową jedność metafizyczną, której doświadczyłem w niecałe pięć minut. Możesz mi wierzyć lub nie ale w tamtej chwili zdołałem nie tylko pojąć istotę boga w trzech osobach ale dostrzegłem w tej przecież niezamierzonej kulinarnej konstelacji element naturalnego ładu, harmonii. Kończąc pierwszą parówkę miałem nawet gotową teorię nieskończonego samopodobieństwa, które odkryłem w trzech plasterkach cienko pokrojonego bekonu. W układzie cieniutkich, białych żył i błonek przecinających brązowe od płynu wędzarniczego mięso zobaczyłem strukturę, którą widać na każdym liściu lipy oglądanym pod światło. Wystarczył jeden błysk myśli o jedności świata by zjednoczyć się z genialnym absolutem, który odkryłem w sobie z równą łatwością, z jaką odkryłem koniunkcję między liściem lipy a plastrem bekonu. Śniadanie kończyłem jako niezniszczalny i ponadczasowy geniusz.

    Troskliwie pielęgnowałem ten stan samopoczucia gdyż nie przytrafia mi się on często. Cudowna fatamorgana miała rozpłynąć się w powietrzu za jakąś godzinę. Tym czasem podziękowałem za śniadanie i wróciłem do pokoju. Jako, że jestem osobą bardzo fizjologiczną, która niemal natychmiast reaguje na obce pożywienie (i tu masz odpowiedź Izo na swoje pytanie: „co jadłem?”. Musisz wiedzieć, że cokolwiek zjem a czego sam nie ugotuję zawsze skończy się tak samo – pospiesznym krokiem do toalety) udałem się do wiadomego miejsca w wiadomym celu. Nigdy nie chodzę sam. Tym razem towarzyszyła mi Marta Podgórnik i jej „Dwa do jeden” (wyd. 2006).

    Kupiłem ostatnio 12. różnych tomików w księgarni wysyłkowej Merlin. Oczywiście kupowałem na ślepo. O tym jak duży jest stopień mojego upośledzenia w tym temacie niech świadczy to:
    Wśród zamówionych i kupionych przeze mnie wierzy znalazł się tomik: Marcina Brykczyńskiego, pt. „12 kolorów”. Kiedy otwierałem przesyłkę, moja Jeanette powiedziała:

    – Synek się ucieszy.

    Okazało się, że 12 Kolorów jest zbiorem wierszy dla dzieci, o czym ja – ignorant pierwszej klasy – nie miałem nawet bladego pojęcia.

    Wracając do Podgórnik.

    Ściągam spodnie. Siadam. Otwieram tomik i czytam pierwszy wiersz:

    Dwa przystanki [plusk] tramwajem, hotel w zbiegu ulic. Raz wino w kuchni,
    nieraz piwo w barze. [plusk]. Dzisiaj tu, jutro tam / Każda radość krótko. Za pięć,
    a [plusk] obrusy różowe jak chmurka, okładka. Wspominać, nie wspominać?

    ….
    [Przypowieść w ścinkach]

    [plusk]

    Odkładam książkę, podcieram tyłek ze świadomością, że ręce też mam brudne. Wiem, że przed chwilą trzymałem w nich kolejne liryczne, odautorskie gówno. Produkt panienki, sekretarki z ambicjami, której kiedyś po pijaku ktoś powiedział:
    – Ty, lala, masz talent. Prawdziwy, niunia, prawdziwy.

    Wracam do pokoju, pakuję się. Bielizna – także ta zafajdana, szczelnie zawiązana w jednorazowej reklamówce – spodnie, podkoszulki i ręcznik (nigdy nie używam hotelowych). Patrzę na zegarek. Dopiero dziesiąta a doba kończy się o dwunastej. Mam jeszcze trochę czasu. Kładę się. Jakaś wewnętrzna sadomasochistyczna pobudka napędza moje ramię. Ręka sięga po tomik Podgórnik. Otwieram. Tym razem spis treści.
    – Ja pierdolę, sześćdziesięciostronicowe srakotłuctwo liryczne. Kapitalna kupa klejona z wersów: „układ wyczerpał się między ciziami ze spółki z o.o.”, „odpowiedz gestem, nie rwąc sobie biernej lektury” – mruczę pod nosem.
    Z premedytacją brnę w dzieło. Wyobrażam sobie, że jestem biologiczną krzyżówką Maliszewskiego, Śliwińskiego, Gutorowa, Honeta, Winiarskiego i wszystkich innych superspecjalistów od poezji. „To dla ciebie pestka stary!” – powtarzam sobie w duchu przewracając kolejne strony – „Nie takie rzeczy się czytało”
    Znudzony i zmęczony ożywiam się na ostatnich stronach. Natrafiam na wers:

    „śmiech, dwurzędny ogier, umyka szarobiałą skruszoną taflą”.

    Zaczynam rozmyślać o sensie ogiera w ustach. Nie trwa to długo. Odkładam tomik, zamykam oczy, wkładając rękę w rozporek. Jest mi niewygodnie. Materiał mnie obciera. Decyduję się zrobić to jak trzeba. Ściągam spodnie i bieliznę. Następnie trochę balsamu Nivea, żeby się nie poobcierać i do dzieła. Jest dużo lepiej. Przyjemniej. Myślę o drobniutkiej recepcjonistce, o demonicznej dziewczynie, która podawała śniadanie. Myślę o Marcie Podgórnik. I chociaż nie wiem jak wygląda, to wyobrażam ją sobie:
    – Nos jak Karol Maliszewski. Ubrana w urzędową – szarą – marynarkę Jakuba Winiarskiego. Nie, nie na pewno nie jest łysa jak Winiarski. Marta Podgórnik ma włosy jak Gutorow. Tak, takie ma włosy. Łonowe ma jak ja.

    Taszczę ciężką torbę. Wystarczyło dwadzieścia metrów z pokoju do windy, by sen o potędze legł w gruzach. Z bocznej kieszeni wypadła butelka z wodą. Schyliłem się po nią. Zrobiłem to tak niefortunnie, że coś mi przeskoczyło w kręgosłupie. Myślałem, że nie wydostanę się z windy. Na szczęście nie musiałem odwracając się do konsoli z przyciskami. Otworzyła się automatycznie na parterze a ja wyszedłem z niej tyłem. Pocąc się i zgrzytając zębami siliłem się na jako taką formę zdając klucz. Doczłapałem do auta a później spędziłem siedem godzin w swoim prywatnym czyśćcu, przeżywając niewyobrażalne męki. Piotrków Trybunalski, później Łódź i autostrada. Koniec autostrady i 120 kilometrów nocą przez las i pipidówy, gdzie już nie można korzystać z dobrodziejstwa tempomatu. Piekło.

    Pisząc to wiem, że jednak będę musiał zrobić to, co nieuniknione – wyjąć ciężką torbę z auta i wtaszczyć ją do domu. Przejść kilka metrów drogi przez piekło – przebyć drogę, w porównaniu z którą czytanie tomików współczesnych polskich działaczy literackich jest gratką dla ciała i umysłu.

  6. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    „śmiech, dwurzędny ogier, umyka szarobiałą skruszoną taflą”.

    Marku, nie poprawiłeś złośliwie powyższego zdania poetce Podgórnik?
    Według mnie nie można takie bełkotu zaprezentować czytelnikom i podpisać się swoim nazwiskiem.

    Z obrzydzeniem wyobraziłam sobie opisane w wersie zęby: brudne więc szare, dziurawe i połamane, normalne pieńki.

    Zamiast wydawać tomiki na papierze, postuluję drogi Wydawco: zaopatrz poetki i poetów w tubki z pastą i szczotki do zębów. Może wtedy przestaną pisać takie horrory o jamie ustnej dobre wyłącznie jako ostrzeżenie w klubie Wiewiórka. Kto wydał to kuriozum?
    Marku i ty masz zamiar skończyć czytać tomik pani Marty? obcowanie z taką poezją to współczesna forma biczowania. Musiałeś na taką karę zasłużyć, albo jesteś masochistą hm.

  7. marek trojanowski:

    izka, nic nie poprawiłem. czysty realizm. chciałem jak najwierniej oddać istotę oraz okoliczności interpretacji tekstu. Uważam bowiem, że w różnych okolicznościach, miejscach itp. ten sam tekst może być różnie odczytywany.

  8. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    a tytuł tomiku i wydawca?

  9. marek trojanowski:

    tomik, który czytałem w tych osobliwych chociaż zważywszy na mój styl zycia – zupełnie normalnych – okolicznościach nosi tytuł: „Dwa do jeden”. Wydany został przez Pana Boga Gniotów – Artura Bursztę w Biurze Literackim w 2006 r.

    Zwróć uwagę, że interpretując ten tomik już na poziomie tytułu rozum napotyka przeszkodę, której nie sposób pokonać. Dlaczego „dwa do jeden” a nie „dwa do jednego”? Jestem pewien, że gdybys o to zapytała samą poetkę, Martę Podgórnik ta wzorem Szczepana Kopyta rozstrzelałaby cię erkaemem załadowanym nazwiskami filozofów analitycznych. W brzuch oberwałabyś Quine’m lub Wittgenstgeinem. W klatę dostałabyś trzy kulki z wyrytymi nazwiskami: Austin, Moore i Twardowski. Koło lewego ucha świsnąłby Putnam a prawe przedziurawiłby Carnap. I tak dalej i tak dalej, aż wreszcie dobito by ciebie srebrnym pociskiem o wdzięcznej nazwie: Langford&Ryle

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?