.
W wieku 17. lat przeciętny nastolatek upija się, pali papierosy, przeprowadza pierwsze poważne eksperymenty na narkotykach i płci przeciwnej. Nastoletnia idylla trwałaby w nieskończoność gdyby nie to, że kiedyś trzeba dorosnąć.
Kiedy jedni tak sobie popijali i popalali obmacując się w trakcie wolnych kawałków puszczanych na piątkowych dyskotekach, inni w pocie czoła zmagali się z wewnętrznymi demonami i duchami dziedzictwa narodowego. W izolacji od świata zewnętrznego prowadzili bój na śmierć i życie, w którym stawką była scheda po Mickiewiczu.
Jednym z takich paladynów a dokładniej rzecz biorąc: paladynką poezji jest Marta Podgórnik. Jako nastolatka, Marta zamiast serc rówieśników podbijała serca jurorów w konkursie im. Bierezina. Czy poszła w bój nieprzymuszona? Czy może powodowała nią siła, której nie potrafiła stawić czoła? Czy nastolatka z tyłozgryzem i protruzją siekaczy miała inny wybór niż zatracenie się poezji?
Ciekawe jak zareagowało ciało pedagogiczne, w szczególności belfer od języka polskiego kiedy dowiedział się, że jego siedemnastoletnia uczennica wygrała konkurs poetycki, który wówczas jeszcze cieszył się sławą i uznaniem? A może nastoletnia Marta nie pochwaliła się sukcesem? Może „Próby negocjacji” – swoje debiutanckie dzieło – ukryła przed światem tak mocno, jak tylko nastolatka potrafi ukryć dojrzewające i twarde piersi przed ciekawskimi kolegami z klasy?
Marta Podgórnik dorosła. A że była tak dobra w walce z duchami natchnienia, to natychmiast wpadła w oko literackiemu alfonsowi. Artur Burszta przygarnął pod swoje opiekuńcze skrzydła (te same, pod którymi zabrakło miejsca dla Jakuba Winiarskiego) młodą i jakże uzdolnioną poetkę Podgórnik Martę, która (podaję za Wikipedią): „w internetowym serwisie Biura – „Przystani” zamieszcza felietony i odpowiada za dział poetyckich debiutów”.
Jedno z powiedzonek w światku poetyckim brzmi: „Nie masz pieniędzy na ksero? Zadzwoń do Burszty, on wyda wszystko”. Marta Podgórnik nie musiała do nikogo dzwonić. Artur Burszta urzędował od 10-18.00 w pokoju obok. Wystarczyło kilka uśmiechów, spojrzeń i wspólnie wypita kawa, by kolejne dzieło poetki Podgórnik, pt. Dwa do jeden, znalazło się w planie wydawniczym Biura Literackiego na rok 2006.
Dwa do jeden wydane zostało w tym czasie, kiedy w Polsce dominowała powszechna moda na głupotę: Justyna Radczyńska wydaje swoje dwa dzieła kanoniczne: Podmiana Joli Grosz oraz Nawet, powołana zostaje nonsensopedia oraz kanał youtube, w którym furorę robią najgłupsze filmy. Innymi słowy – Dwa do jeden Marty Podgórnik nie było na tle epoki ani dziełem wyjątkowym ani odosobnionym – trzeba mieć to na uwadze rozpoczynając studia tekstów z wzmiankowanego dzieła.
W Dwa do jeden autorka prezentuje się czytelnikowi jako Kolumb semantyki. Autorka używaj języka jako środka lokomocji, by dotrzeć do nieznanych nikomu (poza rzecz jasna tubylcami) nowych Ameryk Znaczenia. W podróży poetka słyszy różne dźwięki, dominującym jest „pohukiwanie”. W wierszu W zdrowym ciele zdrowy duch, Marta Podgórnik napisze:
pohukują od samiuteńkiego zaranka! Proszę pedagogów
by używali ile wlezie der Sein neutrum i za dobre euro
wzięli, iż każden dostał minimum sześć lat alma dręczarium;
potem i tak biorą nas na blat urzędy; chwilę kwilę by
nie pauperyzowali interpunkcji;
[w zdrowym ciele zdrowy duch]
Jak przystało na podmiot liryczny w poezji kobiecej, tak i w tym przypadku mamy do czynienia z podmiotem kwilącym. Ale ni to jest najważniejsze. Także nie problem „ der Sein neutrum” oraz „dobrego euro”, „alma dręczarium” czy „pauperyzowanej interpunkcji” – tu rozum wywiesza białą flagę a kanony estetyczne i interpretacyjne w obliczu podobnych głupot popełniają zbiorowe samobójstwo. Najważniejszy w tym wierszu jest zdanie:
Pohukują od samiuteńkiego zaranka!
Co znaczy pohukiwać? Słownik języka polskiego podaje dwa znaczenia:
1. pokrzykiwać, wydawać okrzyki, a o przedmiotach także: rozbrzmiewać od czasu do czasu;
2. łajać, strofować kogoś udzielać komuś napomnienia lub nagany co pewien czas
Nieważne na które znaczenie się zdecydujemy, gdyż kolejny problem interpretacyjny związany jest z wyrazem: „samiuteńki” oraz z kategorią „zaranka”. Dlaczego autorka zdecydowała się na dziwaczną formę zaimka? Czy „zaranek” różni się tym od „przedranka” że jest za gdy tym czasem ten drugi jest przed porankiem? Wydaje się, że tylko odpowiednio odżywiony oraz wystarczająco dobrze dotleniony mózg Profesjonalnego Krytyka Literackiego może w tym przypadku odważyć się na podróż ścieżką o nazwie: „Co poetka miała na myśli…”
Kolejny nieznany nikomu ląd semantyczny, który odkrywa Marta Podgórnik opisany został w wierszu: Carramba dla Doren silvestri. Oto fragment relacji z odkrycia:
półobrót: mleczna tafla mgły przędzie szlaban na powrót,
chociaż można by pertraktować z tak zsiadłym deszczem.
potrujmy się dniem jeszcze: w twoich włosach skrzy
diadem białego talku spod kół łunochodów
[Carramba dla Doren silvestri]
W pierwotnej wersji wiersz ten Marta Podgórnik zadedykowała:
„Wszystkim tym, którzy maja ochotę podyskutować na temat poezji”
Z oczywistych powodów wiersz został wydrukowany bez dedykacji.
Łatwo się domyśleć, że inny fragment, innego wiersza będzie dotyczył czegoś innego – tylko pytanie jest identyczne: czego? Proszę zgadnąć:
Listy po renowacji wzruszają jak nowe, budująca lektura.
Detergenty pachną gdy cykuta siada jak karminowa mgiełka
na dnie wanny. Czas przestać myśleć o nośności frazy, a
nakręcić śmieciami i życiem modelek, dać się rżnąć światu
[repetytorium dla adolescencji]
W interpretując cytowany fragment wiersza Marty Podgórnik poczułem jak ogarnia mnie wstyd. To dziwne i rzadkie uczucie. Nie doświadczam go często. Rozmyślając nad „karminową mgiełką na dnie wanny” przypomniałem sobie swój cosobotni rytuał. Każdego szóstego dnia tygodnia biorę kąpiel. Napuszczam wodę do wanny. Bez płynu. Lubię oglądać swoje ciało pokrzywione optycznie przez falującą lekko wodę. Woda jest letnia. Siadam i pierwsze co robię po wejściu, to oddaję mocz. Widzę wyraźną smugę żółtej cieczy, która rozchodzi się w kryształowo czystej wodzie. Faluje ona cienką żółtą strużką, by po chwili zmienić się w ciemniejącą pomarańczową plamę tuż w okolicy mojego podbrzusza. Zbliżam do niej dłoń ale zanim zdążę ją dotknąć, poruszona woda zakłóca jednolity obszar i ten rozmywa się zanim zdążę musnąć go palcami. Delikatnym ruchem dłoni popycham resztki rozwianej chmury, która na powrót przybrała jasnożółty kolor, w kierunku kolan. Kiedy mgiełka zniknie, znikam i ja. Zanurzam się i wypuszczając nosem bąbelki powietrza próbuję pobić swój rekord przebywania pod wodą bez oddechu. Przez falującą taflę wody spoglądam na zniekształcony optycznie zegar na ścianie. Wodzę wzrokiem za sekundnikiem, który w okolicy drugiej minuty zwalnia aż wreszcie ślimaczy się niemiłosiernie. By przedłużyć okres bezdechu próbuję myśleć o czymś innym. Do głowy przychodzi mi nauczycielka od niemieckiego z liceum, straszna suka ale jednocześnie podniecająca. Jej gestapowskie maniery były nafaszerowane erotyzmem. Zwłaszcza kiedy w trakcie niezapowiedzianych kartkówek przechadzała się po klasie bacznie wypatrując ściąg i innych niedozwolonych przyborów naukowych. Węch ją nie zawodził. Miała nosa jak owczarek niemiecki. Średnia wykryć 90 procent, tylko dlatego bo nigdy nie odważyła się szukać w majtkach. Natomiast bez oporów własnoręcznie przeszukiwała kieszenie, rękawy, szukała pod bluzkami, koszulami, we włosach itp. Rasowy SS-Man. Nie oszczędzała ani mężczyzn, ani kobiet.
Trzy minuty i czterdzieści trzy sekundy to mój życiowy rekord.
W tomiku Dwa do jeden, jest tylko jeden – jeden jedyny – samotny jak kawałek gówna w oceanie destylowanej wody wiersz, dla którego warto uszczuplić się o tych kilkanaście złotych. Wiersz pesymistyczny ale i ważny, tekst obok którego nawet najbardziej zatwardziały cynik, najbardziej zdeklarowany hochsztapler intelektualny obojętnie przejść nie zdoła. Oto on:
Ludzie są tylko źli. Ktoś śni, niech wie: mylił się.
Nawet we śnie ich smoła wrze, że aż kłębi się rym.
Wrze smoła imion i serc; kochaliśmy się dziś w
topolowym pyłku; brodziliśmy w hałdach listowia
placami zabaw, przez sen. Bez przysięgi po kres;
Słońce liście postrąca z drze; ranna pieśń zbudzi
odzew krwi. Ludzie są tylko źli. Gazety wydali Ci
niczym zgodę na śmierć. Park zaciska się, w pięść.
Nie są źli w głębiach serc, nie. Mogliby Cię
pokochać wręcz; lecz poczytać? Co to to nie; Po co
welon, swój czarny tren, na zasłony przeszywa (i
wie i ja wiem i), wiesz: Ludzie są tylko źli. Wykopią
Ci dół, gdzie chcesz. Każdy garstkę dorzuci Ci na
wierzch wieka, co stłumi dźwięk. Oskubią gołębie,
i wygłoszą z twych listów wiersz: wskrzeszą łżące
i mdlące łzy. Mało Ci? No to śpij. Ludzie są tylko źli.
[ci mili państwo]
Cytowany wiersz jest prawdopodobnie jedynym argumentem kolegów i koleżanek Marty Podgórnik, który przedstawiany jest za każdym razem w dyskusji z niewiernymi na temat: czy Autorka tomików: Próby negocjacji, Paradiso, Długi maj, Opium i Lament, Dwa do jeden oraz Pięć opakowań jest poetką czy też nią nie jest. Dla niewiernych jeden tekst nie wystarczy, niewierny potrzebuje cudu. Wierni zaś obędą się bez tego typu objawień. Sama wiara w Artura Bursztę i jego sprawczą moc to dla wiernych wystarczające dobrodziejstwo.