.
Pewnego razu, w pewnym świecie równoległym przeprowadzono eksperyment. Wybrano kilka poetek i zamknięto je na 25 lat w jednym pomieszczeniu. Kiedy czas badania minął kobiety zostały wypuszczone. O dziwo, zamiast rozejść się każda w swoją stronę, panie usiadły na pierwszej napotkanej ławce i dokończyły rozmowę. Oto zachowana relacja.
Zofia Bałdyga, spoglądając na zadumane koleżanki, które podobnie jak ona zdawały sobie sprawę, że to już koniec wspólnego życia, wspólnych miesiączek, radosnego i twórczego istnienia w odizolowaniu na powierzchni dwudziestu metrów kwadratowych, rzekła z nostalgią w głosie:
Niby razem, a jednak po długich rozmowach
trudno uchwycić się nawzajem. Role,
złożone na ręce służby szkicują się same.
Malarz. Skrzypaczka. Szwagierka.
[balkon]
Niektóre z dziewczyn się popłakały. Niektóre starały się powstrzymać łzy. Walcząc z nienośnym ściskiem gardła na wysokości przełyku, pociągając nosem wiedziały, że gdyby były same tak jak jeszcze kilka chwil wcześniej wspólnie ryczałyby jak bobry. Koleżanka Zosia wyraziła to, co wszystkie odczuwały: że 25 lat to stanowczo za mało, by się poznać, „się uchwycić nawzajem”.
Samantha Kitsch wykazała się największym opanowaniem. Od dziecka rodzice wpajali jej zasady realizmu. Mawiali: bierz to, co ci życie przyniesie bo lepszy wróbel na dachu niż rydz w garści. Starając się uspokoić koleżanki, których zachowanie budziło coraz większe zdziwienie przechodniów i jednocześnie nawiązać w jakiś sposób do perory koleżanki rzekła:
Dwie zebry na zarośniętym pastwisku rumianków i pokrzyw.
Tęcza.
Okolicę objęła strefa zamieci, poza widnokrąg.
Szczelnie oblepione stalagmity drzew
sięgnęły nieba.
Idąc po chrust, byłem jedynym ruchomym
punktem, aż błyskawica roziskrzyła złoża lawy i kry spłynęły.
[odludzie]
Koleżanki spojrzały po sobie, starając się w zapuchniętych od płaczu oczach odnaleźć choćby najmniejszą wskazówkę, która pozwoliłaby odgadnąć sens słów: „Idąc po chrust, byłem jedynym ruchomym punktem, aż błyskawica roziskrzyła złoża lawy i kry spłynęły”. Nic nie przychodziło im do głowy, kompletna pustka, zero absolutne – czyli stan umysłu, który towarzyszył zebranym paniom od zawsze. I zapewne zastanawiałyby się aż do śmierci, gdyby nie Marzanna Kielar, która postanowiła ratować sytuację. Zastosowała jedyną sobie znaną – dogadać należy, że skuteczną – metodę przerwania krępującej ciszy. Zmieniła temat na: serduszka, miłość i kochanie. Lekko rozleniwionym tonem, z nieudawaną lekkością powiedziała:
Księżyc rysuje taflę wąskim ostrzem łyżwy.
Czas rozłamuje się jak ciosany kamień, wzdłuż kruchej
jasnej żyły
tamtej miłości.
[***]
„”Uffff, nareszcie o coś o miłości!” – pomyślały panie a zrobiły to na tyle głośno, by nie tylko wewnętrznie odczuć ale po raz pierwszy w życiu usłyszeć wspólny, wrodzony im wrażliwy na piękno głos wewnętrzny, który w tej chwili siłą i natężeniem dorównywał okrzykom strajkujących stoczniowców w Warszawie. Wydaje się to nieprawdopodobne, by suma pomyślanych w tej samej chwili myśli zmieniła się w falę dźwięku. Jednak nie wolno nie doceniać tego rodzaju myślenia. Zgodnie z ogólnie przyjętą definicją, nota bene autorstwa także osobnika rodzaju żeńskiego – Ewy Sonnenberg – kobieta jest organizmem wyjątkowym:
Miała lekkie jak piórko serce
delikatny podmuch wiatru mógł ją zabić
czasami nawet czyjeś westchnienie
umiała czytać z kącików ust i z kształtu małego paznokcia
każde słowo które usłyszała ważyła długo w sobie
[wrażliwość]
Podobną wizję kobiety znajdujemy u innego klasyka gatunku. Marta Podgórnik pisze:
Jej kruche, drobne serce
szwankowało od jakiegoś czasu. Lata wcześniej, kiedy jej smutne
i nudne życie starej panny z nałogami miało jeszcze sens, była zwinną
łączniczką, rączą łanią wśród okopów śródmieścia. Nigdy się nie
skarżyła. Ani też nie kryła się z niczym specjalnie. Lubiła z nimi
jeździć samochodem, lubiła z nimi jeździć pociągiem, uwielbiała
wręcz z nimi śmigać autobusem. Tramwaj trochę ją przerażał.
[Lido Dream]
Istota kobiety jako fenomenu nie redukuje się do różnicy między wagą pióra (lub: „kruchym, drobnym”) a 340. gramami – średnią wagą serca dorosłego człowieka. Znaczenia nie ma także zabójcza dla tego organu prędkość „lekkiego podmuchu wiatru” wyrażana w kilometrach na sekundę ani unikalna umiejętność „czytania z kącików ust” (niektórzy agenci CIA potrafią czytać z ruchu warg, ale techniki czytania z kącików ust jeszcze nie znają w Langley). Dla każdej kobiety liczy się tylko jedno. Jest to tak precyzyjnie przecież zwerbalizowane przez Ewę Sonnenberg geometryczne piękno: „kształtu małego paznokcia” oraz wrodzony wszystkim paniom strach przed tramwajami.
Wracając do pogawędki, która na szczęście dla zebranych ewoluowała w filozoficzny dyskurs o miłości.
Panie często brały się za literackie bary, konkurując w dziedzinie najwymyślniejszych opisów uczucia towarzyszącego wzmożonej perystaltyce jelit zwanej popularnie: motylkami w brzuchu.
Tematy lunarne, tak pospolite w kobiecych rozmowach o naturze miłości zawierają ukryty sens. Motyw „księżyca” zawsze kojarzony jest z pewną tajemnicą, z niespełnioną miłością Selene do pogrążonego w wiecznym śnie Endymiona. Dlatego kiedy koleżanka Kielar wspomniała o księżycu, który „rysuje taflę wąskim ostrzem łyżwy” stało się to, co zawsze działo się w takich sytuacjach. (Tutaj analogia do dynamiki wieców komunistycznych z początku minionego stulecia jest jak najbardziej uprawniona. Kiedy któryś z mówców zawołał z mównicy: „przecz z panami!” natychmiast wyzwalały się niemożliwe do opanowania kolejne figury retoryczne. Tłum żądał: „śmierć panom!”, „precz z własnością prywatną”, „bij w nich”.) Zebrane panie zaczęły się prześcigać w pomysłach. Zaczęła Aneta Kamińska. Dlaczego ona? Dlatego, że jej imię zaczyna się na A. Wstała z miejsca, tak by ją wszystkie towarzyszki dobrze widziały, obciągnęła bluzeczkę, pogładziła zmarszczki na kiecce i wyrecytowała z pamięci:
on
przynosi miłość w
dłoniach w
ustach w ramionach ma tyle
ciepłych
miejsc w swoim
głosie w swoich myślach w swoim
szaliku dla
niej
nie dla
mnie
[***]
Aneta jeszcze nie zdążyła wrócić na swoje miejsce, gdy rozpalone słowami o miłości przynoszonej w ustach i ramionach, słuchaczki zaczęły się prześcigać, która wymyśli coś równie ujmującego. Magda Kamoń wykorzystała siłę bicepsów oraz techniki odgapione od samego Chucka Norrisa. Kiedy ogłosiła swoje stanowisko w sprawie miłości:
ludzi niszczy się stopniowo każdym zdjętym
z nich zdjęciem odbitym na ścianie cieniem
tarciem ciała o miłość potem szklane korale
zamieniłam na ptaka
[palacze tytoniu umierają młodziej]
wszyscy wiedzieli, że szlag trafił kolejność alfabetyczną – na co oczywiście zebrane panie czekały z niecierpliwością. Żadna ani przez sekundę nie zastanowiła się nad znaczeniem: „tarcia ciała o miłość” – to nie było ważne. Istotnym było tylko to, że rzeczownik miłość w tym przypadku wystąpił w bardziej egzotycznej komitywie lingwistycznej niż to przedstawiła poprzedniczka. Po krótkim, wspólnym:
– Uaaaaaaaaa!
wyrażającym zachwyt i uznanie dla talentu kobieciny, panie starały się jedna przez drugą włączyć do dyskusji. Niezawodna w każdej sytuacji Marzanna Kielar i teraz pokazała co potrafi. Bez wysiłku stworzyła taką oto perełkę:
Na swoich nagich brzegach morze – w szronie gwiazd –
jak zapomniana, boska część nas samych
powtarzało, bezsenne: miłość,
miłość.
[***]
Kamila Janiak próbowała nawet totalnego rozczulenia. Jakaś demoniczna żądza widoku zapłakanych twarzy, której Kamila dzielnie stawiała czoła, gdy ta się pojawiała i tym razem odniosła zwycięstwo nad dobrą częścią duszy poetki. Uważnie studiując twarze zbitych w gromadkę samic, jakby spodziewając się reakcji, wyznała lakonicznie:
serce mam miękkie i gumowe
[wiersz o róży z filipowic]
Sześć sekund grobowej ciszy i nagle hekatombiczny ryk – odgłos, z którym może się równać tylko skondensowany jęk mordowanych dzieci, ich matek i ojców w hitlerowskich obozach zagłady. Owłosienie rwane kępami z głów, spod pach, z klatek piersiowych wypełniło powietrze. Nie sposób było oddychać. I gdyby nie Iza Smolarek i jej instynkt samozachowawczy panie marnie by skończyły. Nauka bowiem dostarcza nieskończonej liczby dowodów na to, że ludzie bez tlenu żyć nie mogą.
Iza, powstrzymując łzy i drżenie głosu powiedziała:
miłość
szura teraz po domu uparcie dziwiąc się intensywności zapachu
ciętych
kwiatów
[Spokojny jesienny pan, czyli apokaliptyka wieczorków tanecznych]
Tego było trzeba. Wyobrażenie domowego ogniska, ciepła wełnianych papuci, kwiatków w wazonie zadziałało jak potrójna dawka relanium. Panie zaczęły szeptać: miłość, ach, miłość, miłość, miłość i jeszcze raz miłość. Panie wzdychały na tyle długo, by pogrążyć się w rodzaju hipnotycznego transu. Znalazły się w świecie marzeń, w którym wszystko z miłości powstaje, do miłości powraca a kiedy trwa jest najczystszą formą kochania.
Świat rzeczy pomału zaczął tracić ostrość. Rozmywał się przykrywany kolejnymi warstwami miłosnych marzeń i pragnień. Odurzonym paniom groził upadek na samo dno najromantyczniejszego z romantycznych miłosnych den, z którego powrót do świata żywych nie jest możliwy. Zresztą jedna z nich – najbardziej wrażliwa, czuła i uduchowiona Monika Mosiewicz – już przepadała. Przestępując z nóżki na nóżkę powtarzała:
Jestem papugą drepczącą na drążku,
powtarzającą: miłość! miłość! miłość!
[nie chcę]
Inne panie były o krok od podobnej metamorfozy. Z pewnością ławka, na której przysiadły niewiasty zmieniłaby się w grzędę, gdyby nie jedno proste pytanie, które zadała Anna Piwkowska:
Jaka jest miłość dla człowieka
bliższa, niż ta łącząca ciała?
[piosenka]
Rzuciwszy naprędce trzy możliwe odpowiedzi:
A)
Miłość jak czarny węgiel,
jak stal, jak ołów srebrem
powleczony. Gwałtowna lawina kamieni.
[z ikony]
B)
Oglądamy razem obraz.
Z mrocznego tła
dopiero po chwili wyławiamy zarys stołu
i ich dwoje przy lampie.
Po lewej stronie
drewniana figurka Świętego Jerzego,
który zabił smoka.
Tak właśnie będąc dzieckiem
wyobrażałam sobie miłość.
[„…Wiedeńska”]
C)
Jednak moja miłość jest odważna jak francuski lotnik,
który pierwszy pokonał drogą powietrzną kanał La Manche
i przestrzeń wokół mnie już nie istnieje.
[zazdrość]
Oczekiwała podobnej reakcji koleżanek. Zauważyć należy, że pytanie Piwkowskiej wcale nie jest błahe. Otóż forma interrogatywna wywołuje określą reakcję wewnętrzną. Znak zapytania wykryty w tonie głosu, zidentyfikowany jako znak zmusza umysł do produkcji odpowiedzi, co samo w sobie jest procesem racjonalnym – nawet, gdy wymyślona odpowiedź będzie najgłupszą z możliwych. Zawsze odpowiedź będzie odpowiedzią na pytanie.
Tak też się stało w tym przypadku. Usłyszawszy charakterystyczne dla wypowiadanego pytania zawieszenie głosu, poetki stopniowo zaczęły wybudzać się z letargu. Wszystkie, za wyjątkiem tej najbardziej wrażliwej, która przemieniła się w papużkę falistą. Tej nawet traktat Łukasiewicza na temat Arystotelesowskiej zasady sprzeczności recytowany wprost do ucha nie przywróciłby do ludzkiej postaci.
Sprawczyni owego zbiorowego cudownego ozdrowienia na umyśle, w obawie przed nawrotem choroby, postanowiła zmienić temat na – jakby to powiedzieć – równie kobiecy lecz bardziej pragmatyczny. Postanowiła porozmawiać o kuchni.
Widząc, że większość zebranych powróciła do formy sprzed otumanienia, powiedziała:
Dziurawiec przekwita,
więc suszę go nad kuchnią podtrzymując ogień.
Tutaj gdy przyjdzie wieczór modlimy się obie
[LIST PISANY NA PRUSOWIE W SIERPNIU 1995 ROKU]
Czy mogła wybrać lepiej? Czy jest na świcie coś bardziej użytkowego niż kuchnia i jej naturalny satelita: kobieta? Trudno się dziwić zatem, że zebrane panie ochoczo podchwyciły temat.
Agnieszka Wolny-Hamkało natychmiast sięgnęła po najprawdziwszą z prawdziwych, najzwyklejszą wśród zwykłych, najbardziej prozaiczną z prozaicznych sytuacji życiowych i przerobiła ją na wiersz:
postawili nago w tym samym pokoju,
wcześniej obdarzyli żoną, mężem,
dziećmi, lekką kuchnią i wspaniałą pracą.
[piracka piosenka]
Twórczo temat rozwinęła niezawodna zawsze, gdy zaistnieje potrzeba twórczego rozwinięcia czegokolwiek – Agnieszka Kuciak. Do dyskusji o roli kobiety i jej miejscu w kuchni postanowiła wpleść wątki aquaryczne, przedstawiając alternatywne miejsce naturalne, w którym każda pani czuje się dosłownie i w przenośni jak rybka w wodzie. Chodzi oczywiście o wydzielone miejsce do prania – czyli pralnię:
W domu jest tyle prania, a czas magli
wszystko prócz naszych kołder, ścierek, żagli!
A ciocia znowu siedzi przed budzikiem,
[zen przed zegarem]
Tylko Marzena Broda nie wniosła żadnej autorskiej treści do archetypu kuchni czy łazienki. Nie dlatego, by różniła się jakoś od swoich koleżanek. Zdumiewającą jałowość twórczą w tej kwestii wyjaśnia:
Były w domu rzeczy święte: fotografia przecięta
czarną wstęgą żalu, nadtopiona świeca w lichtarzu
z pożegnalnego wieczoru, telefon zawieszony na ścianie
[DOM Z CZERWONEJ CEGŁY]
Jak się okazuje, w równoległych światach buduje się domy bez aneksów kuchennych.
Na koniec warto zadać ważne z perspektywy rodzaju żeńskiego pytanie: czy w światach równoległych mężowie biją? Piją? A może dla odmiany: są lepsi, bardziej wyrozumiali, hojni, lojalni? Szukając odpowiedzi na te pytania liczyć możemy także na pomoc pań. Oto relacja Agnieszki Kuciak:
Takie po-życie, gdy na widok żony
mąż, miażdżąc muchę, czuje się zmuszony.
Jakie wydaje tony bąk puszczony?
[trzy po trzy]
Wynika z niej, że żonaty mężczyzna ma dość swojej baby i aby umilić jej współżycie zmusza do analizy „tonów puszczonych bąków”. Zaiste pospolita to tortura i praktykowana w całym kosmosie. Kobiety skazane na mężów (którzy nigdy nie odważą się pierdnąć na pierwszej randce) zmuszone są dokonać żywota u boku pierdzącego mężczyzny.
Justynie Radczyńskiej mąż kojarzy się tylko z chroniczną przykrością – do łez. Twierdzi:
bo to przez nią pewnie słono się płaci i
słono płacze bo ktoś musi być przecież
winny nawet jeśli nie miał imienia
tylko męża
[antologiczna żona Lota]
Mimo, jak się okazało, znanych niedogodności związanych z posiadaniem męża, kobiety nawet w światach równoległych nie są w stanie długo bez chłopa wytrzymać. Nawet gdy owdowieją, doświadczywszy uprzednio na własnej skórze plaskaczy zmieniających policzki w pulsujące i piekące czerwone plamy, przeżywszy p traumę bąków puszczanych w miejscach publicznych, przy jedzeniu, w sypialni – to jednak budzi się w nich jakaś masochistyczna chęć powrotu do patriarchalnego kieratu. Wiedzę na ten temat zawdzięczamy wyznaniu Izabeli Filipiak:
Myślałam że wdowieństwo to przywilej A to
jest nie kończące się nagabywanie
Nie pragnę żadnego z nich Będę musiała
wybrać jednego z nich Nie tęsknię do powrotu
mojego męża Ale pożądam jego przygód
[niezgrabna tkaczka]
Z relacji rozmowy wynika, że problemy kobiet w znanym nam świecie niczym nie różnią się od tych, z którymi zmagać się muszą panie w światach równoległych. Spodziewać się należy, że nawet w N-wymiarze problem staropanieństwa, kuchni, okrutnego męża, miłości, zranionego serca także będzie wzruszał, rozczulał, mobilizował do działania wszystkie stworzenia kobietopodobne.