Roman Honet, „baw się”. Uwaga: zabawię każdą gospodynię

30 września, 2008 by

Jednym z ważnych nurtów współczesnej poezji polskiej, jest tzw. poezja znudzonych gospodyń domowych, którą można porównać do tasiemcowych telenowel spod znaku M jak miłość. Główną cechą tego rodzaju poezji jest absolutny brak pretensji do narracji uniwersalnej, to znaczy wiersze są werbalizacją prozaicznego doświadczenia jednostkowego, bez żadnego przełożenia ogólnego.

Weźmy taki oto przykład: dowolny odcinek sagi rodu Mostowiaków opowiada historię jakiegoś, konkretnego dnia/sytuacji. Widzowie nie identyfikują się z postaciami, nie potrafią także odnaleźć w swoim życiu elementów rzeczywistości serialowej. Mimo to obdarzają sympatią / antypatią bohaterów tejże sagi. Robią to dlatego, bo ten świat, w którym żyją ich sympatie i antypatie, mimo że fantastyczny, to zbudowany jest według prostych, które potrafią bezbłędnie zidentyfikować, dlatego, że są proste. Gospodynie przed telewizorami widzą kto, kogo kocha, kto zdradza, a kto nie. Kto jest dobry, a kto zły. Kapitalna prostota opisu i sytuacji, w której mózg z przynajmniej jedną fałdką na powierzchni szarej bezbłędni się odnajdzie. Każda zatem gospodyni domowa, choćby ta najgłupsza, najbrzydsza, najgrubsza i najbardziej nieszczęśliwa staje się konsumentem. I tu nie chodzi bynajmniej o konsumpcje kolejnych dziesięciu kilogramów biszkoptów z kremem, ale o konsumpcje wytworów kultury. Z jednej strony status potencjalnej grubaski w papilotach ewoluuje, bo staje się ona adresatem dzieł, w których udział swój mają twórcy o pretensjach co najmniej szekspirowskich, z drugiej strony kultura dewaluuje, gdyż okazuje się, że upodabnia się do swego konsumenta.

Ten sam schemat serialowy rządzi poezją znudzonych gospodyń wiejskich. Ale to, co różniło te media: literaturę od filmu, to bariera ISBN. Tak się jakoś składało, że do niedawna tomiki poetyckie, w ogóle literatura leżała poza zasięgiem speców od kapitalizacji zysków, którzy nad kryterium jakościowe przedkładali proste, matematyczne kryterium ilościowe. Redaktorzy starej daty zamknięci w swoich zadymionych kanciapach wśród stert nadesłanych tekstów potrafili do tej pory bez trudu zidentyfikować dzieła poezji dla znudzonych gospodyń domowych. Odkładali je na osobne stosiki z adnotacją: makulatura.
Ale okazało się, że brudne łapska magików od zysków zadusiły starych redaktorów naczelnych. A nowi, którzy zajęli ciepłe jeszcze krzesła w zadymionych kanciapach, przybyli uzbrojeni w odświeżacze powietrza, dezodornaty adidasa, w laptopy, w stalowe garnitury i lakierki, oraz w łby nabite sieczką, którą nazywa się: wiedzą marketingową i znajomością badań rynku. Innymi słowy: nastali menadżerowie.

Głównym winowajcą, a właściwie: winowajczynią jest tu Dżoan Rołling, która udowodniła, że na książkach można zbić fortunę większą niż angielski skarbiec monarchii. Później kolejny spektakularny sukces Dana Brałna. Poeci polscy wnet się opamiętali. Co bardziej przebiegli olali natchnienie, czarne pelerynki i natychmiast ruszyli w prozę, tu szukając swojego złotego jaja. Jaja oczywiście nie znaleźli, bo proza okazała się sztuką bardziej wymagającą niż pisanie kilku wersów czy strof. Ale nawet wówczas iesbeenowska poezja była jakby poza zasięgiem. Któż bowiem kupuje tomiki? Wydaje się je w maksymalnych nakładach po 500 egz., z czego autor dostaje 250 egzemplarzy autorskich i sam musi się martwić dystrybucją. Ale ile tomików można dać mamie, tacie, bratu? Paliło się to zatem w kominkach, w ogniskach przy flaszce wódki, narzekając na biedę, na niesprawiedliwość dziejową i na niezrozumienie.
Tak było do roku 2008, do czasu wydania pierwszego tomu poezji dla znudzonych gospodyń domowych, pt. baw się Romana Honeta.

Wiersze baz żadnych ambicji, które można zarówno czytać jak i przeglądać bez strat na znaczeniu. Zbudowane tak, by każdy wers rozczulał. Dla przykładu: skrzypienie śniegu pod butami dzieci / powracających z rorat i roześmianych, / bo spodobały się tej nocy bogu czy to nie rozczulający fragment? Brakuje tu jeszcze czerwonych od mrozów nosów i policzków, ale te obrazy bez trudu skonstruują gospodynie domowe samodzielnie, tu Honet zostawia paniom po dżentelmeńsku pole do popisu.
Inny efekt osiąga Honet dzięki częstemu użyciu, a właściwie masowemu atakowi czytelnika zaimkiem mój (np. w drzwiach dziecinnego pokoju zaimek ten pojawi się 7 x 18 wersów). Dzięki temu technicznemu zabiegowi, Honet zbliża się do swoich pulchnych, samotnych czytelniczek. Redukuje dystans dzielący go jako autora, od pani, której po lekturze ciekną łzy po tłustych policzkach by zatrzymać się w okolicy wąsa. Bo która z zaniedbanych i nie dopieszczonych gospodyń domowych powstrzyma łzy, gdy przeczyta:
moje ty piękne utrapienie w latach, / i twoje usta i oczy takie same były jak wczoraj, / i jedynie brzeg sukni miałaś / osmalony. na ziemi / (propercjusz w grudniu). Po takich fragmentach jezioro słonych wód w mieszkaniu sięga kostek. Jeżeli jednak znalazłaby się wśród czytelniczek bardziej wymagająca niewiasta, która obyta z codziennym brakiem uczuć ze strony męża żąda bardziej intymnych deklaracji, Honet także nie zawiedzie. Napisze: tak mi się wydawało noc / zmieniająca się w bryłę żaru, / znowu pukanie do drzwi, podróże, / gałęzie bzu sterczące ponad głowami. / tak mi się wydawało: że trzymam ją w oczach, taką samą jak wtedy, odbitą. / jak jest w oczach? spytałem. / zimno odpowiedziała. (zimno)
W tej chwili, nawet najbardziej wyposzczone serce znudzonej gospodyni domowej, odwykłe od uczuć, wykrzyknie: Bierz mnie tu Leonsjo! Tu na stole! Między talerzami! Zerwij majty i weź jak sukę od tylca!!.

baw się Romana Honeta jest tomikiem granicznym. Dzieli on epokę poezji poetów, od poezji marketingowców, której celem jest przeniknięcie do świadomości i zaspokojenie czytelnika masowego. Ten koniunkturalizm ma jednak w sobie coś pozytywnego. Łatwo sobie wyobrazić taką oto sytuację, że rozjuszone gospodynie domowe, żądne kolejnych rozczulających wersów, którymi wspomagałyby swoją wyobraźnie w trakcie codziennych zabaw z clitorisem, wpadną do EMPIKU i przez pomyłkę kupią tomik poezji poetów.
nu-zajc-nu-pagadi.jpg

Kategoria: Bez kategorii | 12 komentarzy »

komentarzy 12

  1. Ewa Bieńczycka:

    To by było najlepsze rozwiązanie zagospodarowanie poezji w prostej edukacji małżeńskiej, gdzie najczęściej już na wstępie usługa małżonki jest tak marna, kupiony browar tak kosztowny, gdyż piwo niejadalne, że luka serialowa mogłaby być nią uzupełniona.

    Niestety, tomikami wierszy ani sie w piecach nie pali, ani nikt ich nie czyta dobrowolnie. A jak zmusić do czytania cudzej poezji?
    Jest kilka sposobów. Najlepiej w toaletach wszelkich fet na cześć laureatów konkursów i slamów zaskoczyć innego poetę w czynności intymnej i podarować mu tomik z dedykacją. Szwejk pisał, że rasowe psy najlepiej kraść, gdy kucają i są zupełnie bezbronne.
    Jeśli poeta ma władzę, a najczęściej poeta uznany ją ma, zmusić zależnością.
    U nas na studiach na studium wojskowym pułkownik wydał książkę i wystarczyło ją tylko kupić i poprosić o dedykację. I można było z nią robić wszystko. Nikt oczywiście nie przeczytał.
    Wysyłam link na kilka pomysłów:
    http://www.darkroastedblend.com/2008/09/bittersweet-art-of-cutting-up-books.html

  2. Marek Trojanowski:

    moim zdaniem Honet i BL bezbłędnie zdiagnozowali rynek. przeczytali prawdopodobnie kilka opracowan socjologicznych i wiedzą, że najlepszym, największym i najwierniejszym targetem kultury w 21 w. są znudzone gospodynie domowe. to własnie te bezrobotne często babska mają czas wolny. nie wiedzą za bardzo co zrobic z sobą w tym czasie, a maja poczucie winy, że nie pracują, że ich męzowie tyrają, że nie miały orgazmu od lat itp. dlatego szukając jakiegokolwiek spełnienia, namiastki orgazmu zaczęły kolonizować internet. dużym ułatwieniem był spadek cen za internet no i komputerów, które teraz kosztuja przecież grosze. zasiadły one zatem przed monitorami i zaczęły najpierw czatować. a kiedy zorientowały się, że dały się uwieść appletowi javy (który nie ma nic wspólnego z napletkiem, na ktory tak bardzo na początku liczyły), zapragnęły czegoś więcej, chciały stać się kimś, kimś ważnym, unikalnym. zapragnęły oderwać się od szarówki dnia, w której wbite zostały w schemat miesięcznego jebanka, gotowania zup, rytualnego łomotu za nic. wówczas odkryły, że istnieje coś takiego jak portal literacki, że one mogą stać się poetkami! Myślały sobie: „to niewiarygodne! jestem poetką!” – myślały za każdym razem, gdy klikały „Dodaj wiersz”. wyobrazasz sobie to szaleństwo radości, ten wypiek na twrzy tych bab! one nagle zmieniały się w mickiewiczów i słowackich, o których czytały kiedys tam dawno temu na lekcjach polskiego.

    wystarczy teraz je tylko rozczulać, pisać tak jak one piszą. i to robi własnie Honet – serwuje im wiersze ckliwe, beztroskie jak seriale z natalią orejro, a panie się cieszą, głaszczą po wąsach, wzdychają i porównują się do Honeta. Kazda uważa, że jest poetką, każda z nich jest Honetem, bo Honet jest taki jak one – spełnia ich zachcianki estetyczne.

  3. Ewa Bieńczycka:

    Ale te gospodynie domowe pełnią bardzo dobrą funkcję na portalach literackich i są towarem poszukiwanym. Daje się im w hodowli bardzo przychylne komentarze pod ich wierszami. Bez nich wszystko zamiera, nie dało by się wyłonić grupy przewodników, łaskawie je, z dystansem i protekcjonalnie, komentujących.
    Moje początki w Internecie polegały właśnie na zdiagnozowaniu mnie jako gospodyni domowej. Mieć na blogu taką gospodynię domową to istny skarb.
    Nie pastwiłabym się nad tym typem marzycielek. Skoro wszystko jest podobne, poetycka męskość przeradza się w zakamuflowanego Leoncja, gospodyni domowa jest więc kompatybilna.
    Oj muszę tu chyba wstawić tekst o poezji poetki. Niechybnie będzie to Agnieszka Kuciak.

  4. Marek Trojanowski:

    nie czytałem nic tej Kuciakowej, ale miałem w trakcie swojej przygody z rynsztok.pl intelektualny kontakt z rymowankami Krystyny Myszkiewicz. Wyobraź sobie coś takiego: siedzi sobie gospodyni domowa i powtarza sobie: „muszę pisać wiersze! chcę być sławna!”. I zaczyna pisać, mało tego – widzi jak piszą inni na portalu, i zdaje sobie sprawę, że musi uciec w jakąś filozoficzną najepiej stylizację. bierze pospiesznie bbyle jakie bryki o egzystencjalizmie (bo to takie modne) i kleci z tego pasztetowe, które upycha po różnych konkursach organizowanych przez GOK-i, w których jurorami jest ksiądz, pani od polskiego i wójt gminy.

    to dowód, że gospodynie domowe ewoluują, że mają aspiracje, że chcą. samo chcenie nie jest w sobie czymś złym, ale efekt tego chcenia może mieć różną jakość.

    wyślij mi Kuciakównę, z chęcią przeczytam, dam się zaskoczyć!

  5. Ewa Bieńczycka:

    Agnieszka Kuciak chyba nigdy nie była i nie będzie gospodynią domową i może w tym kontekście nie jest na miejscu, chyba, że piszesz o aurze psychicznej, a nie zawodzie. Bowiem Agnieszka Kuciak, jak czytam na okładce tomiku z 2001 roku, Retardacja rocznik 1970 jest nauczycielem akademickim i tłumaczką wielu książek, między innymi Umberto Eco.
    Więc może nie chodziłoby mi o powinowactwo zawodowe, ani mentalne, jedynie periodykowe. Natknęłam się na Panią Kuciak czytając ostatni numer Studium, gdzie są oprócz wywiadu z tą poetką utwory Jacka Dehnela, Radosława Wiśniewskiego i Jakuba Winiarskiego, a w stopce redakcyjnej jest Roman Honet.
    Myślałam więc że by tu w Twoim blogu taka postać poetyczna pasowała.
    Wiesz, jest tylu poetów… I to kusi, i to nęci…
    Jeśli pozwolisz, wstawię jeszcze dzisiaj news o twórczości tej poetki.

  6. Marek Trojanowski:

    hehehhe, nie gadaj, że Burszta pisze rymowanki? to dopiero muszą być dzieła. przejde się do empiku i przeczytam. z niecierpliwością czekam na dzieło Winiarskiego, nagrodzone NIKE.
    mi casa es su casa ewo. pisz co chcesz i ile chcesz!

    właśnie zaczynam pisac o Siwczyku. To dopiero będzie tekst!!!

  7. AS.:

    Kiedyś oglądałam reportaż o odmóżdżeniu niektórych kobiet- polegającym na wrośnięciu się w część mózgu elementów -„M jak Magda”, i widocznie coś w tym jest, liczyć oczywiście należy także harlekiny- wg mnie są to mistrzowskie karykatury potrzeb konsumenckich znudzonych bab etc., które np. mieszając w zupie (ażeby kurczak się nie rozgotował lub kość schabu) odrywają się na chwile od kittchen i czytają – no a potem piszą – >np. O. T. „Bieguni” stanowi zlepek historii z perspektywy obserwatora przezroczystego, który umiejętnie prześlizguje się i słucha; polecam E.E. Zahaczając o M jak Mdłości porównano kiedyś trafnie do analogicznej telenoweli o rozgłosie pewnej persony. Analiza ujęcia społeczeństwa i podejścia komercyjnego dzisiejszej prasy, literatury(także kobiecej) wymaga dystansu i wręcz czasem czytania mimochodem, ale naturalnie nie na siłę.

    IP: 77.253.141.42

  8. Ewa Bieńczycka:

    wiesz AS, ja to nie bardzo wczuwam się w tekst Marka, gdyż nawet w młodości nie czytałam prasy kobiecej i nie oglądam seriali, nie mam telewizora, wszelkie aluzje do każdego M to jak groch o ścianę. Też mam cały czas jednego partnera od 18 roku życia i nie uważam się za kobietę niedopieszczoną, a do kuchni nie wchodzę codziennie i rzadko gotuję. Natomiast zauważyłam, że te wszystkie nasze kobiece przywary, to są czysto męskie sprawy.
    Kiedyś pisałam na blogu z intelektualistą wysokich lotów, nic poniżej pewnego poziomu lektur i pisze mi nagle, że jedzie do siostry i tam ogląda pisma kobiece.
    A na plenerach malarskich komisarz pleneru zawsze spieszył się, by oglądać Modę na sukces
    Tak, Tokarczuk jak najbardziej należy do tej strefy ducha. Jest bardzo męska, nawet z wyglądu.
    A co do poezji, to ma rację Marek, że można jej intencję łatwo pomylić i taki mylący tytuł jest chwytem reklamowym, jak zwykle z podtekstem seksualnym. Oczywiście, według mnie, adresowanym jednak do mężczyzn.

  9. AS:

    Pani Ewo. Dokładnie ma Pani rację. Tak poezja – wg mnie jest jak bardzo cieńka lina po której się idzie – abstrahując od oczywiście np. domysłów co autor miał na myśli.I to, że do niego jak gorchem o ścianę to akurat zauważyłam. Myślę, że w tejbrutalnej szczerości tkwi jakaś prawda. Sama tez kiedyś pisałam. I stety niestety poza kilkoma nagrodami i krótkim aplauzem i zachwytem grona artystycznego, wolałam ucichnąć. Co warto zauważyć dzisiejsza strefa artystyczna przynajmniej wg mojego osądu jest na poziomie takim, na jaki są potrzeby rynku, ale zawsze można znależć coś dla siebie…. i najważniejsze mało jest ludzi którzy potrafią mówić, swoim językiem…

    IP: 77.253.152.178

  10. Ewa Bieńczycka:

    To gratuluję tych nagród i aplauzu!
    Mnie to nigdy nie spotkało, a jednak wciąż piszę.
    A jeśli chodzi o literaturę to właśnie wracam z mrożącej krew w żyłach jej diagnozy Łukasza Baduli na portalu kulturaonline: http://kulturaonline.pl/Autorzy,znani,inaczej,tytul,artykul,4686.html

    Dyskusja czy lepiej w sieci, czy w papierze przeradza się jak dylemat, czy Wielkanoc, czy Boże Narodzenie.
    Jakby był wybór. Czytam też w jakiś rejtanowskich słowach o upadku, bądź odejściu redaktora Romana Honeta ze Studium. Nie ma czego żałować.
    Więc o bytności indywidualnego, własnego głosu literackiego najmniej decyduje jego właściciel. A rynek jest pojęciem zbyt abstrakcyjnym by dyktował warunki bardzo wąskiej literackiej ścieżce, odwiecznie przecież elitarnej.

  11. Ewa Bieńczycka:

    No cóż… Po trupach jak najbardziej. Myślę, że z moim pisarstwem nie zdążę przed śmiercią z uwagi na mój zaawansowany już wiek. Muszę więc liczyć się tylko z trupami.
    Gombrowicz pisał, że nie jest możliwa twórczość artystyczna dla zarobku i zaliczał do tego literaturę. Ja się z nim zgadzam. Trzeba mieć jakiś porządny zawód. Bardzo lubię piszących lekarzy.

  12. Ewa Bieńczycka:

    tak, tak, są różne teorie geriatryczne sławiące późne okresy życia. Oczywiście jak młodość przypada na holokaust, to trudno chwalić młodość. Zależy jak w życiu się ułoży. Mnie się tak nigdy dobrze nie żyło jak teraz, ale to nie znaczy, że niechybnie po kolei wszystkie części mojego organizmu zaczną się sypać, szczególnie mózg.

    Pisałam jedynie o zarobku, a nie o pasji. Jeśli człowiek nie ma talentu literackiego nieważne jest, czym się zajmuje, by przeżyć. Ale z pewnością zawód zabarwia pisarstwo, w końcu tak wyalienować z życia się nie da. Platon, niezwykle utalentowany literacko pisząc Państwo i idąc na służbę do króla, musiał być i politykiem. Najczęściej policjant równocześnie jest złodziejem i ten drugi zawód z pewnością jest bardziej dla twórczości fortunny, gdyż jest mimo wszystko zawodem przynajmniej jednoznacznym. Takim najsłynniejszym złodziejem w literaturze jest jak wiemy, Jean Genet.
    Ale bardzo utalentowani pisarze mają po kilka dobrze płatnych zawodów. Przykładem jest np. Lesław Maleszka, zarobkujący dziennikarstwem i donosicielstwem. Podobno pisał tak doskonałe literacko donosy, że Służba Bezpieczeństwa płaciła mu według specjalnej, uznaniowej stawki za wyborny styl (patrz wikipedia).

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?