Aleksandra Zbierska. Poezja skuteczna. Pani Bieńczycka

16 października, 2008 by

Wizja społeczeństw, gdzie pracować za nas będą roboty, a my będziemy robić to, co lubimy jest pewnie jakąś możliwą w realizacji przyszłością.
Najprawdopodobniej jednak będziemy robić to, czego nie lubimy najbardziej: będziemy produkować poezję.

Szlachetność poezji to jej wolność, dziecięctwo i szczerość. Czego chcieć więc więcej?
Taką witalność, swojskość, klawość i stadność emituje sieciowa poetka, Aleksandra Zbierska.

Nie miałam zamiaru pisać na tym blogu o autorach, którzy nie wydali swojego tomiku, przyjmując kryterium portalu nieszuflady, uściślające kto jest, a kto poetą jeszcze nie jest. Ponieważ jednak, jak anonsuje poetka na swoim blogu, tomik, jak dziecko, jest już w drodze, a poród nastąpi, jak dziecko, za 9 miesięcy, a akuszerem będzie niedawno nas tu wizytujący Redaktor Naczelny pisma Red, myślę, że nic się nie stanie, jak ten falstart wydawniczy tutaj zademonstruję.
Przyjąwszy, że poetka, która zdołała na portalach poetyckich zaprzyjaźnić się z tak wieloma głosami sieciowymi chwalących ją – nie napisze tak wielu nowych i innych jakościowo wierszy, skupię się więc na tych, pozyskanych w sieci:

*** [ co z tą trawą ]A jeśli nie wrócę? Strach pomyśleć,
co się czai za progiem: Eros jest barankiem, który czeka
na łaskę Bożą, choć nie ma pewności,
czy jej doczeka. 17:17. Co z tą trawą? Jest
pierwsza niedziela adwentu. Chciałabym położyć się
na trawie. Pokazałam mu

zdjęcia – ciemnoniebieskie fragmenty
zostały zrobione dzięki błyskawicom – pozwalają zerknąć
w głąb ziemi. Zapytał czy go zdradzam.
Nie spodziewałam się tak wyraźnej
zmiany, ale od tego można było zacząć: jeśli wrócę
przed świtem, nie zniknę –

chodzi o obiektywizm, a nie o świńską
rozmowę – tak, pozwoliłam tamtemu gnojkowi pieprzyć
od przodu i od tyłu – w duchu
współuczestnictwa. Ponieważ
ten akt, sam w sobie, nie jest dla mnie kwestią
delikatnych uczuć. Chciałabym

położyć się na trawie. Być trawą,
w gruncie rzeczy.

ergo _id 2008-08-04 23:19:00 (nieszuflada)

W wierszu tym poetka opisuje miłosne spotkanie dwojga ludzi z których jedno, płci męskiej, pozwala sobie zakwestionować wierność kochanki. Oburzona kochanka – jak to często w ordynarnych pyskówkach między nienawidzącymi się ludźmi bywa – wygarnia mu, że i owszem. Następnie obrażona nie ustaje w swojej pierwotnej potrzebie jej konsumpcji przez tegoż właśnie kochanka, boga miłości, Erosa, który na czas adwentu zamienia się w baranka pasącego się na łące i mimo wszystko chce się zamienić w trawę, dać się pożreć, czyli odbyć z nim stosunek płciowy.
W licznych komentarzach Aleksandra Zbierska dowodzi, że de gustibus non est disputandum, że każdy może sobie w wierszu zobaczyć co mu się żywnie podoba i że trzeba szukać tylko takich wierszy, które się podobają odbiorcy. Ten niebezpieczny populizm poetycki jest zabawą o tyle groźną, że nawet wspomniany tu red. go wyznaje zarzucając odbiorcy zbytnie wybrzydzanie.
A więc żadnych kanonów, pełna samowolka, idziemy na wędrówkę po pastwiskach poezji uzbrojeni wyłącznie w tzw. poetyzowanie.
Wnikając więc w dalsze poezje Aleksandry Zbierskiej, która chętnie podejmuje w swojej twórczości tematykę męsko damską z jej odwieczną komplikacją, znajdujemy przede wszystkim ułaskawioną filozofię.
W wierszu zasrana sarenka jedzie do paryża wspartym cytatem z Gombrowicza jest opisana trudność podmiotu lirycznego w podjęciu wyzwania życiowego, jakim jest zderzenie światowej kolebki sztuki z prowincjonalizmem kury domowej. Jednak ten zdeptany podmiot liryczny już niedługo wyprostuje kręgosłup i wstanie patrząc z pogardą na swoich potencjalnych dręczycieli erotycznych:

pizdencjusze, nieroby, mityczni kochankowie/ z przyrządem do życia (Przycina piętę).

Wiersz entuzjastycznie przyjęty przez internautów zapytałam, dlaczego on to zrobił stawia filozoficzne pytanie na temat niewierności kochanków. Tym razem zdradza mężczyzna.
dziewczyna z kwiatkiem we włosach to wiersz o zazdrości, gdzie niewierność męska wisi tylko na włosku.

Rozważania o winie są o tyle nużące, że właściwie nie ma absolutnie powodu zachowywania wierności podmiotowi lirycznemu, gdyż luźne kopulacje wzajemnego wspomagania przecież tego nie przewidują. Archaiczny kobiecy żal, że Kuba B. wykorzystał jakąś egzotyczną okazję, która przecież nie jest tak znowu łatwa do pozyskania, przypomina raczej zachowanie psa ogrodnika, a nie starganą miłość dziewczyńską.
W komentarzach uruchomiono całą plejadę wybornych filozofów, których poetka podziwia. Oprócz świeckiej filozofii wiersze przesycone są tematyką biblijną (Jonasz, Jesus of Montreal).
Aleksandra Zbierska, jak dowiaduję się w komentarzach, uczy się cały czas trudnego rzemiosła poetyckiego, odkrywając z entuzjazmem kolejne, od księdza Twardowskiego, po zagraniczne jednostki piszące, których twórczość zaliczono do współczesnej poezji.
Ten ambitny plan bycia poetą mimo wszystko i ponad wszystko z czasochłonną pracą sieciową wzajemnego rewanżowania się za pochwały i dedykacjami ważnym osobom w poetyckiej braci swoich wierszy z pewnością się powiedzie.

Bo jak pisał Cyprian Kamil Norwid 150 lat temu: rozsiedli się wszędzie, dom napełnili, stali się legionem!

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

Monika Mosiewicz- demon antypoezji. Pani Bieńczycka

14 października, 2008 by

Mylący odbiorcę poezji Moniki Mosiewicz internetowy nick strzyga, obiecujący przynależność poetki do wprawdzie demonów pośledniejszej natury, jednak zawsze to demonów – jest o tyle szkodliwy, że nie ma nic a nic wspólnego z poezją.
Ponieważ Monika Mosiewicz prezentuje w portalu internetowym nieszuflady 154 utwory wierszo podobne, z których kilkanaście jest na osobistej stronie poetki Poewiki, natomiast agresywnie wtrąca się aż do trzech tysięcy stu pięćdziesięciu pięciu poetów swoimi komentarzami, można przypuszczać, że demoniczność w tym wypadku polega na nadaktywności i na nadczynności procesu penitencjarnego nad twórczym.
Nie zdziwiłabym się wiadomością, że Monika Mosiewicz występuje też w sieci jako jedynie komentator pod powłoką doktora nauk jednej z postaci literackich rosyjskiego pisarza, sposobem doktora Jekylla zamieniając się w pana Hyde. Całe szczęście, że są to domniemania niesprawdzone i nie dowiedzione. Pozwala mi to na analizę tylko jednej, a nie dwóch artystek, autorki właśnie wydanego w Bibliotece Studium tomiku wierszy p.t. „cosinus salsa.
Prawdą jest natomiast, czego doświadczyłam na własnej skórze hałaśliwy sposób bycia poetki, co, jak charakter pisma – zawsze do twórczości przenika.
Poetka używa bowiem w swojej twórczości wielu efektów dźwiękonaśladowczych.
W moim dzieciństwie były to słynne wersy Ewy Szelburg-Zarembiny: Stuku-puku, chlastu-chlastu, nie mam rączek jedenastu- strofy mające pohamować przed zbyt nadmiernym działaniem manualnym dziecka, by przeludnione klasy mogła prowadząca nauczycielka opanować i dać się sprawiedliwie popisać innym uczniom.
U Moniki Mosiewicz takie efekty jak:

Pac, pac. /mówię i obchodzę go dookoła – Pac, pac! -/ macham ręką/ w wierszu kłębek
lub:
– Digi-dingi, digi-dong bijcie tam gdzie brzmi dzwon
gdzie spędzony leży chłód, puku- puk, czy tak właśnie
wam drży? (ukazywadełko)są rozpychaniem się, robieniem sobie miejsca i poszerzaniem przestrzeni wiersza, by już bezkarnie umieszczać w nim co popadnie. A więc będą to zupełnie przypadkowo wyjęte z mediów newsy ze świata polityki lub kronik matrymonialnych, omiatanie wzrokiem ulicy miasteczka i wyjmowanie zauważonych na chybił trafił przedmiotów. Autorka stara się być wszędzie.
W górach:

Giewont ostatni raz z otwartymi ustami gapi się w błękit, / zakasujemy spódnice wysoko po serdaki, woda pryska na korale.

W podróżach:

dziś z peronu trzeciego o piętnastej pięćdzie/ siąt trzy odjedzie pociąg pośpieszny do Sopo/tu przez Łódź, Kutno, Bydgoszcz/( Uwaga!Uwaga!Poezja!)

Na imprezce:

Będzie się łamało albo wyginało,/wyło, gnało i wierciło, w klatce dzwoneczek/w dzwoneczku serduszko, będzie się/dzwoniło, po-dźwię-ki-wało sobie. (jam! session)

Dwa wiersze są wyraźnie pod wpływem narkotyków i mimo, że Monika Mosiewicz, jako przedstawiciel prawa nie dopuszcza do używania zabronionych w Polsce substancji wzmacniających proces twórczy, niestety, są jawnym dowodem na ich pobieranie:

no tak, spróbowałam tego sportu
i teraz myślę o tych kulach światła,
w których tak bardzo chcielibyśmy płynąć
zgrabnie i bez wysiłku, poszerzając nieustannie
przestrzeń objętych nimi spraw,
o coraz ostrzejszych szczytach
w rozrzedzającym się powietrzu, ciągu
lekkich, lekkich tchnień na karku, szumie
puchnącym pod czaszką, włóczeniu
końmi we wszystkie strony.( zorbing)

oraz w wierszu szum:

biały szum, szum różowyDłużyzny w podróży, dłużyzny w rozmowie,
a więc brniemy, jak wytrwały morski ślimak
w piachu, bez prądu. Skupienie
na tych dziesięciu szczegółach,
którymi różni się jedno mgnienie od drugiego
rozciąga i rozluźnia chwile,
jak porzucone postronki. Za moment
wszyscy zaczną mówić basem, za moment
będę mieć widzenia w podczerwieni i
wszyscy zaczną się przelewać przez siebie jako
żółte i czerwone ameby. Tymczasem
wibruje, jak w chińskiej świątyni,
ciągle ten sam gong serca. Tymczasem! Zadzwonię.
Dopiero kiedy dotrę na miejsce. Dopiero
kiedy zadzwonię, dotrę na miejsce. Kiedy
zadzwonię, dopiero dotrę na miejsce. Kiedy
sięgnę do torby, kiedy sięgnę do kieszeni i zamiast –
wyciągnę muszlę, krętochoda.

Te dwa, najlepsze według mnie utwory nie mogą być brane pod uwagę jako poetyckie, gdyż najprawdopodobniej powstały pod wpływem narkotycznego dopingu. Monika Mosiewicz stojąca na straży prawa, grożąca co i rusz uruchomieniem wiszącej przecież nad każdym z nas katowskiej ręki sprawiedliwości, musi być jak w sporcie – zdyskwalifikowana.

Kategoria: Bez kategorii | 2 komentarze »

Radosław Wiśniewski, albedo. Pionier poetyki zdań dziwnych

13 października, 2008 by

Oprócz nowych poetyk, polscy poeci współcześni tworzą nowe definicje pojęć o ustalonym do tej pory znaczeniu. Nie chodzi tu bynajmniej o redefiniowanie kategorii o charakterze metafizycznym czyli o odwieczny spór poetów z bogami różnej maści ale rzeczy zwykłe.
Weźmy taki oto przykład dzięcioł. Co to jest dzięcioł? Dzięcioł, to taki ptak, który wali łbem w pień drzewa (te głupsze próbują robić dziuple w betonowych słupach). Niby sprawa prosta, ale jednak nie dla współczesnych poetów polskich. Niejaki Radosław Wiśniewski w tomie albedo, skonstruował następującą definicję tego szlachetnego ptaka:

dzięcioły pracowici cieśle czasu, drążący skomplikowane / klepsydry w tężejących pniach.
(albedo. Ścieżka tropiciela).

Ten sam poeta, w tym samym tomiku, równie nowatorsko zmieni semantykę rzeczownika słońce. Otóż po pierwsze: nazwie je z hiszpańska el sol a po drugie: słońce jako el sol nie świeci, lecz:

el sol wyciąga ręce przez soczewkę atlantyku i z obojętnością doskonałą jak / łuska jaszczurki, łapie za włosy cień konsula
(In absentia…)

Od tzw. przełomu patijangowskiego jaszczurka jest mocno eksploatowanym motywem w sztuce nadwiślanej. Ten wyjątkowy powrót do motywów z malunków na ścianach jaskiń, w którym pojawiły się te gady w towarzystwie wielkich bizonów, jest nowym trendem, który miejmy nadzieję rozwinie się w światowy nurt jaszczurczyzmu.

Jednak Radosław Wiśniewski nie jest nowym encyklopedystą. Wiśniewski jak na prawdziwego poetę-wieszcza o rodowodzie polskim przystało, jest twórcą nowej poetyki a dokładniej: poetyki dziwnych zdań. Jakie są główne zasady tego sposobu pisania wierszy po polsku? Tego nie zdradza wprost poeta, ale aksjomaty nowej poetyki pozwalają się wyabstrahować z programowego tomiku: albedo.

Poetyka dziwnych zdań Radosława Wiśniewskiego:

Zasady:

1)Pisz jak wieszcz.

– czyli staraj się wpadać w lekki patos wieszcza-wróżbity. Używaj jak najczęściej trybu oznajmującego. Choćbyś miał opisywać proces gotowania kartofli na gazie, to staraj się to przedstawiać w taki sposób, jakby piana, która powstaje podczas wrzenia gotowanych kartofli, miała zawierać w sobie tajemnicę stworzenia. Na rzykład:

wrzyjcie kartofle. wrzyjcie a wyjcie mówcie mi
o dziejach przyszłych, oczasach dawnych, herosach padłych
kartofle wrzyjcie a wyjcie mi, wrzyjcie

2)Twórz zawsze dziwne zdania, ale staraj się zachować pozór sensu.

Wiśniewski: wbijasz palce w adwentowe chmury nad wężowiskiem asfaltu (Jurodiwyj wraca do nikogo)

Jeżeli nie chcesz wbijać palców w chmury adwentowe, jakby to chciał poeta, to możesz sobie palce wsadzić tam, gdzie się go zwykle wkłada zbrojnego w papier, między godziną 7.30-9.00 rano. I napisać o tym tak:

wbijasz w rectalne otwory palce w papierowej zbroi nad bielą cersanitu

Takie piękne, sensowne ale jakże dziwne zdanie w sam raz pasuje do poetyki dziwnych zdań Radosława Wiśniewskiego. Ale przecież nie o palce się tu rozchodzi. Dziwne zdania można ułożyć niemalże o wszystkim jak naucza poeta Wiśniewski. Oto kilka przykładów:

zaszyty podwójnym ściegiem habitów nasłuchujesz pieśni psów pana (Armagedon)

(W wolnym tłumaczeniu na polski czyli po procesie oddziwnienia, zdanie to brzmiałoby: dominikanie modlą się często)

za ich plecami dziadyga chłoszcze odrę wędką po grzbiecie (Ktoś z przydomkiem…)
(Po oddziwnieniu: a inni łowili ryby w Odrze)

i gdzie tak pełzasz po hali głuchaczki, mój ty nożyku doktoranta
(Po oddziwnieniu: na studiach doktoranckich się dużo wódy chleje)

3)Kolejną ważną zasadą tzw. poetyki dziwnych zdań, którą lansuje w poezji Radosław Wiśniewski, to tzw. ssanie sacrum.

Zasada: ssij sacrum pozwala się zdefiniować następująco: nieważne czy biblia, czy inna święta mitologia (może to być także mit popkulturowy: Wiśniewski w tekście Heatseeker… sięga po kultowe Psy z Lindą, Kondratem i Pazurą) i rób z tego śmiało wiersze.

Na przykład:

Bo powiadam ci, tetragrammotonem się nie najesz ani dupy nie zatkasz niemowlęcej gdy tetry brakować będzie

Jeżeli jesteś nazbyt wrażliwy by sięgać po motywy religijne, to sacrum wyssać możesz z podręcznika do historii. Możesz śmiało wysysać sacrum Auschwitz i holocaustu:

Na przykład:

bo tam się ludzi pali. w piecach piszczel piszczy ciało wrze
i wre także praca. Bo tam wszystko jest frei wie arbeit
i nie ma czasu na M jak miłość. Pracować trzeba, a pot po dupie się leje.

Radosław Wiśniewski oczywiście zrezygnuje z takiej dosłowności. Zgodnie z poetyką dziwnych zdań postara się nie tylko wyssać sacrum, ale z substancji, którą dzięki temu otrzyma stworzyć ładne, dziwne zdanie. Dla przykładu:

chrabąszcze metalowymi skrzydłami orały / pola rozległe jak płaty czerpanego papieru i sypały się łuski z niebieskiej / lamperii odbijanej od powietrza, przetłaczano puste składy wzdłuż szyn / (Rubedo. Breslau. Wiosna Gauleitera)

(Po oddziwnieniu: latem dużo much latało nad oświęcimską rampą)

albo:

skrystalizowany cyklon był równie dobry jak nawozy azotowe dla kilku / hektarów wschodniej europy (Idioten aus Hartheim)

(Po oddziwnieniu: młodzi poeci polscy gówno wiedzą i o nawozach azotowych i o cyklonie B)

4)Dedykacja implicitna i explicitna.

Ważną zasadą poetyki dziwnych zdań jest dedykowanie kolejnych wierszy albo wprost (explicite) albo nie wprost (implicite) innym, koniecznie żyjącym poetom, którzy wydają swoje tomiki w wydawnictwach. Ma to niebywałe znaczenie, gdyż wiersze stworzone wg kanonów poetyki dziwnych zdań są niezrozumiałe i wymagają przede wszystkim oddziwnienia. Obowiązkiem tym najlepiej obciążyć jakiegoś poetę, by owo oddziwnienie nie było nazbyt brutalne (czyt.: prozaiczne), by zachowywało w sobie namiastkę poetyckości.
W przypadku Wiśniewskiego i jego albedo dedykacja explicitna adresowana jest do super-dyslektyka, Dariusza Pado (wiersz: Selekcja), adresatem dedykacji implicitnej jest m.in. Justyna Bargielska znana mistrzyni zdań nonsensownych. I tu Wiśniewski trafia bezbłędnie z dedykacjami.

Teraz, kiedy już poznałeś zasady poetyki dziwnych zdań Radosława Wiśniewskiego już nic nie stoi tobie na przeszkodzie byś i ty został poetą. Pamiętaj, by wydano twój tomik musisz tylko trafnie wybrać dedykacje. Jeżeli chciałbyś by wydrukowała ciebie kserokopia.art.pl Jarka Łukaszewicza, to zadedykuj 10 % wierszy np. Justynie Bargielskiej. Jeżeli chciałbyś, by wydało ciebie Biuro Literackie, to zadedykuj min. 10 tekstów Justynie Radczyńskiej, Jackowi Dehnelowi, Monice Mosiewicz, Jakubowi Winiarskiemu tu masz pole do popisu. Pamiętaj! Ucz się od Wiśniewskiego on dedykował asekurancko, na dwa fronty!

nu-zajc-nu-pagadi.jpg

Kategoria: Bez kategorii | 10 komentarzy »

Pauza na zastanowienie. Pani Bieńczycka

12 października, 2008 by

Blog przed następną fazą maratonu poetyckiego musi nabrać oddechu.
Zanim uwięzieni w polskiej poezji przystąpimy do kolejnych jej analiz, przejawów i wzlotów ostatnich lat, zmamieni jej niezwykłą, międzynarodową potęgą, cytatem z Adamsa spróbuję udowodnić, że nie jest to zajęcie ani łatwe, ani lekkie, ani przyjemne.
Jest z pewnością niebezpieczne.

Douglas Adams Autostopem przez Galaktykę”:

Więźniowie usiedli na krzesłach do rozkoszowania się poezją przywiązani rzemieniami. Vogonowie nie mieli złudzeń co do opinii, jaka otaczała powszechnie ich poezję. Ich wczesne próby poetyckie były częścią subtelnych jak uderzenie maczugi prób udowodnienia, że są odpowiednio rozwiniętą, i kulturalną rasą, ale teraz jedynym powodem, dla którego wciąż pisali wiersze, była przemożna chęć robienia wszystkim na złość.
Zimny pot oblał czoło Forda Prefecta i spłynął obok elektrod przymocowanych na jego skroniach. Były one podłączone do zestawu sprzętu elektronicznego – wzmacniaczy obrazowania, modulatorów rytmicznych, rezydulatorów aliteracyjnych i dumperów porównań – zaprojektowanego tak, aby wzmóc przeżycia artystyczne słuchacza i upewnić się, że ani jeden subtelny niuans poetycki nie przeszedł nie zauważony.
Artur Dent usiadł i zadrżał. Nie miał zielonego pojęcia, co go czeka, ale wiedział, że dotąd nie zdarzyło mu się nic, co by mu się podobało i nie wydawało mu się prawdopodobne, żeby miało się coś zmienić.
Vogon zaczął czytać – cuchnący, nieduży fragment własnego autorstwa(…).(…)- A teraz, ziemskie stwory… – zawarczał Vogon (nie wiedział, że Ford pochodził naprawdę z małej planety w pobliżu Betelgeuzy, zresztą gdyby wiedział i tak by go to nie obeszło) – przedstawiam wam prosty wybór! Albo umrzecie za chwilę w próżni, albo… albo powiecie mi, jak dobry jest waszym zdaniem mój wiersz!
Rzucił się do tyłu na olbrzymi, skórzany fotel w kształcie nietoperza i przyglądał się im. Na jego twarzy znowu pojawił się uśmiech.
Ford z trudem złapał oddech. Przejechał pokrytym pyłem językiem po spieczonych wargach i jęknął. Artur powiedział ożywionym głosem:
– Owszem, jest całkiem niezły.
Ford obrócił się i wlepił w niego wzrok. Oto podejście, które najzwyczajniej w świecie nie przyszło mu do głowy.
Vogon ze zdziwienia uniósł bawi, co skutecznie zakryło jego nos i z tego powodu nie było zła rzeczą.
– Dobrze… – zawarczał ze sporym zdziwieniem. – O, tak – powiedział Artur. – Wydaje mi się, że niektóre elementy obrazowania metafizycznego były rzeczywiście wyjątkowo efektowne.
Ford ciągle gapił się na niego, powoli zbierając myśli i przestawiając się na ten zupełnie nowy koncept. Czy to możliwe, żeby tym sposobem naprawdę mogli się z tego wywinąć?
– Tak, mów dalej… – powiedział zapraszająco Vogon.
– No i… także te… interesujące środki rytmiczne – ciągnął Artur – które zdawały się kontrapunktować… eee… eee… – Stracił koncept i zamilkł.
W tej samej chwili Ford przyszedł mu z pomocą. – Kontrapunktować – zaryzykował – surrealizm fundamentalnej metafory… eee… – On też ugrzązł, ale Artur był już gotowy.
– …humanizmu…
– Vogonizmu – syknął do niego Ford.
– O tak, vogonizmu, przepraszam, współczującej duszy poety – Artur poczuł się w swoim żywiole która przebija poprzez medium struktury wiersza, aby wysublimować to, przetranscendentować tamto i osiągnąć porozumienie z zasadniczymi dydrotamiami tego drugiego – dochodził do triumfalnego crescendo a odbiorca pozostaje z głębokim i wnikliwym wglądem w istotę… istotę… które nagle go zwiodło.
Ford wyskoczył, zadając ostateczny cios:
– W istotę problemu, cokolwiek nim było! wrzasnął. I dodał cicho: – Świetnie, Artur, to było pierwsza klasa.
Vogon przyjrzał im się uważnie. Przez chwilę jego zgorzkniała, rasistowska dusza została poruszona, ale nie, pomyślał. Za mało i za późno. Jego głos zabrzmiał jak odgłos kocich pazurów na szkle.
– A więc mówicie, że piszę poezję, ponieważ tak naprawdę pod powłoką nieczułości, nikczemności i braku serca chcę po prostu, żeby mnie kochano stwierdził. Zrobił pauzę. – Zgadza się?
Ford zaśmiał się nerwowo.
– No, właściwie tak – powiedział. – Czyż nie jest tak, że my wszyscy, w głębi duszy, wie pan… eee… Vogon wstał.
– Nie, nie jest tak. Mylicie się całkowicie rzekł. – Piszę poezję po to, aby dostarczyć mojej powłoce nieczułości, nikczemności i braku serca chwilowej ulgi. Tak czy inaczej, i tak zamierzam wyrzucić was ze statku. Straż! Zabrać więźniów do komory powietrznej numer trzy i wyrzucić!

Tłumaczenie: A. Banaszak

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

Jacek Dehnel. Stary maleńki polskiej poezji. Pani Bieńczycka

9 października, 2008 by

Też mam podobne korzenie jak Jacek Dehnel. Też pochodzę z galicyjskiego mieszczaństwa z aspiracjami szlacheckimi (moja babcia Wanda Bieńkowska pochodziła z ziemiaństwa i miała w herbie dwie pałki).
Na wakacjach w Przemyślu podwórkowe dziecko, odgrywające jakieś nie swoje, wyuczone role udające dorosłych nazywała moja babcia stary- maleńki i być może to określenie już nic w dzisiejszych czasach nikomu nie mówi, ale wtenczas mówiło.
Również w szkole zawsze przy podziale klasowych ról znajdzie się jakiś arystokrata, a im bardziej szkoła jest proletariacka, tym łatwiej udawać ucznia z Eton.

Jeśli tu na blogu Marek Trojanowski cierpliwie tłumaczy skomplikowane sposoby pichcenia poezji na zasadzie zupy z gwoździa, ja spróbuję problem otworzyć kluczem osobowości, jak Maurice Blanchot.

Trzeba wiedzieć, że aby być poetą, potrzebny jest talent.
Niestety, to zapomniane słowo, mylone z ewangelicznym talentem zakopywanym w ziemi, by, jak pamiętamy z Pinokia Carla Collodiego wyrosło drzewo obsypane pieniędzmi – rezultatów spodziewanych nie wywołuje. Dlatego postanowiono, że talent nikomu nie jest potrzebny, a niejednokrotnie tylko przeszkadza. Bez talentu bowiem pole socjotechniki jest nieograniczone.

Drugim słowem źle używanym i wykorzystanym jest klasycyzm.
W recenzjach o Jacku Dehnelu (przypominam sobie Lampę) krytycy przyporządkowali twórczość Jacka Dehnela do neoklasycyzmu.
Otóż klasycyzm, jeśli krytyk pisał pozytywnie, a pisał to jest coś, co jest bezwzględnie dobre, wzorcowe, coś, co przechodzi już na stronę niezapomnienia, o czym już w szkołach można bez pudła uczyć. To jest też klimat twórczości dojrzałej, umiarkowanej, harmonijnej, ustatkowanej, twórczości następującej po anarchii i bałaganie. To odsiew z tej nieprawdopodobnej ilości poetów garści diamentów. Odsiewa się etykietując nazwą klasycyzmu.
Twórczość Jacka Dehnela (przeczytałam, oprócz tłumaczeń, wszystko!) jest naprawdę dobrze i rzetelnie wykonaną robotą literacką w sensie konstrukcji słownych. Natomiast nigdy nie była i chyba nie będzie twórczością artystyczną, a niestety, przy szlochach tych którzy do Raju nie wejdą, klasycyzm jest zarezerwowany wyłącznie dla artystów.

I teraz te moje blanchotowskie rozważania.
Jacek Dehnel zaszpuntował źródło swojego artystowskiego natchnienia najprawdopodobniej już u zarania swojego osobowościowego rozwoju zbytnio ufając rodzinie w której się pojawił.

Jest jakiś zawsze niesmak i nie na darmo Biedjajew nawet kobiet w ciąży nie znosi. Jest coś niemoralnego w rodzinach, w klanach, w ich wsparciach, pieszczeniach i głaskaniach tylko z powodu własności, a nie wartości.
Jacek Dehnel nigdy nie przeszedł uzdrawiającego okresu buntu, oczyszczenia i nigdy tak naprawdę nie uzyskał wolności wewnętrznej.
Najlepiej to się czuje w poezji. Debiutancki tomik Wyprawa na południe* jest sprytnie skonstruowanym, pełnym poetyckich niedopowiedzeń zbiorem wierszy o niczym. Poeta symuluje margines metafizyczny nie precyzując co się w nim znajduje, ale daje czytelnikowi świadomość, że coś tam jest, a nic nie ma podobnie jak margines na kartce, gdzie wiersz jest wydrukowany. I to nie jest syndrom nagiego króla. Ubiór jest wmówieniem bardziej materialnym, gdyż poezja faktycznie winna posiadać taki margines.
Brzytwa okamgnienia jest jedynie powtórzeniem poprzedniego triumfu debiutanckiego tomu.
Niestety, wbrew tytułowi brzytwa Williama Ockhama nie zadziałała.
Ponieważ znalazłam w zbiorze publikowane wiersze na portalu Nieszuflady, wybiorę wszystkim internautom dostępny (autor ciągle grozi procesami sądowymi i boję się cytować wiersz w całości, gdyż może to być złamaniem prawa autorskiego) który pamiętam z niesamowitej ilości pozytywnych komentarzy internautów na nieszufladowym forum.

KOLEJNOŚĆ( Warszawa, 7 V 2005) mówi o katastrofie autobusowej. Autor stara się prześledzić stan ducha pasażerów autobusu, których przypadkowo dosięgła śmiertelna uliczna katastrofa.
Wiersz jest zmierzeniem autora z własną umiejętnością pisarską.
Jak sobie poradzę nie będąc w takiej katastrofie, nie uczestnicząc w tragedii, gdzie nawet nie zginął ani jeden bliski mojemu sercu człowiek? Jak to śmiałe wyzwanie rozwiążę? – pyta siebie Jacek Dehnel.
I rozwiązuje. I jest bardzo zadowolony ze swojego rozwiązania problemu tematyki wiersza opartego na newsie z mediów.
Oczywiście, fortepian i palcówki z Karela Czernego jak najbardziej przy potwornej ludzkiej tragedii.
Ale kto doświadczył chociaż chwilę, jak samochód pędząc przez wieś przejeżdża psa i się nawet nie zatrzymuje, z pewnością przeżyje o wiele większy dreszcz metafizyczny, niż czytając ten wiersz.
Klasycyzm to też odpowiednia kolejność biologiczna. Najpierw trzeba wzrosnąć, by się móc zestarzeć.

* sprostowanie: debiutem Jacka Dehnela jest tomik Żywoty równoległe, a nie jak napisałam, Wyprawa na południe. Przepraszam za niedoczytanie wikipedii.

Kategoria: Bez kategorii | 6 komentarzy »

Justyna Radczyńska, Nawet. Wieszczyć każdy może

7 października, 2008 by

W tym tygodniu kolejny gratisowy przepis nie tyle na wiersz, ale na cały tomik wierszy dla tych wszystkich, którym kiedykolwiek zamarzy się zostać współczesnym poetą polskim. Oto przepis:

Składniki:

1)
Dowolny fragment z podręcznika do biologii (Dowolny, za wyjątkiem stopki redakcyjnej bo wówczas wiersz się nie uda. Może być też z google, bo jak wiadomo gugle, to istotne źródło wiedzy współczesnego wieszcza polskiego)
Na przykład:

Mitoza – proces podziału komórki, któremu towarzyszy precyzyjne rozdzielenie chromosomów do dwóch komórek potomnych. W jego wyniku powstają komórki, które dysponują materiałem genetycznie identycznym z komórką rodzicielską. Jest to najważniejsza z różnic między mitozą a mejozą. Podziały mitotyczne zachodzą w diploidalnych komórkach somatycznych i w ich rezultacie powstają inne diploidalne komórki somatyczne oraz w haploidalnych komórkach, w wyniku czego powstają inne komórki haploidalne. Podziały mitotyczne są procesem nieustannie zachodzącym w organizmie, prowadzącym do jego wzrostu i regeneracji. (źródło: wikipedia)

2) Jakieś śmieszne zdanie najlepiej złożone, które jednocześnie będzie bez sensu (jedno powinno wystarczyć, ale na początek najlepiej zacząć od dwóch. Nowicjuszom w dziedzinie poezji zaleca się próby raczej na trzech do pięciu zdań. Wówczas jest łatwiej sklecić tomik poetycki)
.
Na przykład:

Superata spadła na srom skwapliwie do dwu policzywszy od nowa, gdyż bez partykuł trudno przeżyć w każdych warunkach, pod warunkiem, że są one do wyobrażenia.

3) Powszechnie używane powiedzenie. Najlepiej kilka.

Na przykład:

Pieniądze szczęścia nie dają. ; Jak grom z jasnego nieba.

4. Motto czyli jakiś kawałek tekstu, najlepiej żeby był w obcym języku.. Może być to nagłówek / stopka rachunku z chińskiej pralni. To nie ma żadnego znaczenia. Ważne, żeby motto było. Na przykład instrukcja obsługi kamery web po włosku:

installare il software prima di collegare la webcam. Inserire il CD del software Labtec nellapposita unita. Quando viene visualizzata la schemata iniziale, fare clic sullapposito pulsante per avviare linstallazione del driver del dispositivo.
LABTEC, Getting Started Guide,

Sposób przygotowania:

Z fragmentu podręcznika do biologii wynotuj słowa kluczowe. W moim przypadku będzie to:

proces podziału komórki, rozdzielenie chromosomów, komórki potomne, materiał genetyczny, komórka rodzicielska mejoza, podział mitotyczny, diploidalne komórki somatyczne, haploidalne komórki, organizm, wzrost, regeneracja.

Następnie do wcześniej przygotowanego zdania bez sensu dodawaj pomału kolejne słowa kluczowe w różnych odmianach. Nie musisz umieścić wszystkich pojęć w jednym wierszyku, pamiętaj, że twoje pojęcia kluczowe wystarczą tobie na cały tomik, ba! A kto wie, może do końca twojej drogi jako wieszcza polskiego. UWAGA: tutaj można pozwolić sobie na absolutną dowolność. Ten właśnie etap czeladniczej roboty jako poety jest uwolniony z reguł przepisu. Innymi słowy: tu możesz zaszaleć, dać się ponieść poetyckiej, polskiej wenie w przydługich majtach.
Na przykład:

Superata spadła na srom mitotycznie
skwapliwie do dwu policzywszy komórki
chromosomów od nowa,

gdyż bez partykuł trudno przeżyć organizmowi
w każdych warunkach wzrostu i regeneracji
pod warunkiem, że są one rodzicielskie
do wyobrażenia haploidalnego.

Jak widzisz, już mamy dwa fajne wersy, które trudno zrozumieć ale nie przejmuj się zrozumieniem, ono jest kwestią interpretacji. Ty, jako poeta polski, masz pisać wiersze a nie zajmować się semantyką.

Teraz musisz trochę pokombinować ze znanymi powiedzeniami polskimi. Pokombinować, czyli zrobić, to co potrafisz najlepiej: usiądź przy biurku, zapal lampkę, wyjmij czystą karteczkę A4, ołóweczek i czyń swoją powinność.
Na przykład:

pieniądze szczęścia nie dają
jak grom z jasnego nieba

szczęście spada nieba
i żaden pieniądz tu nie pomoże
pogrom.

Następnie, to co otrzymaliśmy wstawiamy do tekstu głównego:

Superata spadła na srom mitotycznie
skwapliwie do dwu policzywszy komórki
chromosomów od nowa. pieniądze szczęścia nie dają

gdyż bez partykuł trudno przeżyć organizmowi
jak grom z jasnego nieba w każdych warunkach wzrostu i regeneracji
pod warunkiem, że są one rodzicielskie
do wyobrażenia haploidalnego. szczęście spada nieba
i żaden pieniądz tu nie pomoże
pogrom.

Teraz dodajemy motto. Czyli z obcojęzycznego tekstu, wycinamy dowolne zdanie:

Quando viene visualizzata la schemata
LABTEC, Getting Started Guide,

Superata spadła na srom mitotycznie
skwapliwie do dwu policzywszy komórki
chromosomów od nowa. pieniądze szczęścia nie dają

gdyż bez partykuł trudno przeżyć organizmowi
jak grom z jasnego nieba w każdych warunkach wzrostu i regeneracji
pod warunkiem, że są one rodzicielskie
do wyobrażenia haploidalnego. szczęście spada nieba
i żaden pieniądz tu nie pomoże
pogrom.

Oczywiście nie może się obejść bez tytułu. Tu nie trzeba być ani twórczym, ani odtwórczym. Sięgasz po pierwsze słowo kluczowe i oto tytuł: mitoza.

Gotowy wiersz będzie wyglądał tak:

Mitoza

Quando viene visualizzata la schemata
LABTEC, Getting Started Guide,

Superata spadła na srom mitotycznie
skwapliwie do dwu policzywszy komórki
chromosomów od nowa. pieniądze szczęścia nie dają

gdyż bez partykuł trudno przeżyć organizmowi
jak grom z jasnego nieba w każdych warunkach wzrostu i regeneracji
pod warunkiem, że są one rodzicielskie
do wyobrażenia haploidalnego. szczęście spada nieba
i żaden pieniądz tu nie pomoże
pogrom.

Oczywiście, żeby nadać mu znamion tzw. wiersza profesjonalnego, mógłbyś się pobawić w liczenie zgłosek, i bardziej poszatkować tekst tak, żeby nikt nie zarzucił tobie braków warsztatowych. Ale osobiście odradzam wszelkie nadmierne staranie o ład formalny w tekście. Pamiętaj, że takim chaosem, słabą strukturą formalną, zawsze będziesz mógł tłumaczyć swoje roztargnięcie wieszczowskie.

Podany przepis na cały tomik poetycki został skonstruowany w oparciu o dzieło Justyny Radczyńskiej, pt. Nawet, które już zdążyło zapisać w świadomości jako takie, które nie są obciążone refleksją. Trudno się z tym nie zgodzić. Wiersze wchodzące w skład tomiku Nawet Radczyńskiej, to po prostu wiersze głupie, w których główną role odgrywają pojęcia kluczowe z podręcznika biologii dla LO. Zresztą trudno oprzeć się wrażeniu, że Radczyńska szuka innego odbiorcy dla swoich tekstów, niż licealiści, przygotowujący sie do matury pisemnej z biologii. W wierszu: na nic już parzydełka czytamy:

Obok przezroczysta ryba obryzga
kamień nieświadoma, że prześwituje jej
kręgosłup i że przez niego skończy swą
piękną młodość na długo przed
starością w gąszczu
prawdopodobieństwa repliką
zaskakującego finału

Tu Radczyńska ujawnia swoją przerzutniową intuicję, która może być porównywalna jakościowo tylko z poetykę entryzacji Appla, ale nie tylko. Ten fragment wydaje się, że został z rozmysłem przygotowany dla tych maturzystów, którzy maja trudności z opanowaniem materiału z zakresu rytuałów godowych ryb raf koralowych. Cytowany fragment to świetny kawałek o przeznaczeniu mnemotechnicznym, za który należą się Justynie Radczyńskiej wyrazy uznania.

W większości tekstów składających się na tomik Nawet Justyny Radczyńskiej, czytelnik odnajdzie jeszcze więcej takich ćwiczeń pamięciowych, ułatwiających zapamiętanie pewnych kategorii z zakresu nauk przyrodniczych. Justyna Radczyńska czerpie pełnymi garściami nowe motywy poetyckie ze królestwa zwierząt. Czytelnik będzie miał w końcu możliwość dowiedzieć się: Czy lęgowe rozzele królewskie, które już gniazdowały / mogą być bezpłodne z powodu otyłości? (trwałe problematy). Pozna tajemnice ziół i dowie się: jakie liście pomagają na papierosy (RS.), dowie się, że: ośmiornice gnieżdżą się w piachu (Dla R.W. i D.) albo też będzie świadkiem przygód pożądliwego małża w macicy z pereł (z dziennika błędów). W międzyczasie wieszczka Radczyńska napisze historię o rybce i o tym, jak zdycha ona sobie beztrosko, oraz jak na polską poetkę przystało: Justyna Radczyńska wieszczyć będzie tajemniczo, jak na wieszcza przystało, ażeby maturzyści nie mieli zbyt łatwo. Oto przykład:

boimka firletka lulecznica rzęśl
zaraza tajęża stuchlina szczeć bażyna
choina gwiazdnica klon honkenia
salwinia ognicha

(aster gawędka)

Nie chodzi o to, że do dziś uważałem, że szczeć oznacza w pewnej gwarze pewną procedurę związaną z potrzebami fizjologicznymi, ale o to, że znalazła się na tym świecie istota, która była w stanie dostrzec niebywałą głębię tego tekstu i zgodziła się to wydrukować.
Aż trudno oprzeć sie pokusie, by z moich słów kluczowych (tych od mitozy) ułożyć analogiczny tekst. Zatem nie będę się dłużej opierał:

mitotyczny hiphop

proces podziału komórki
rozdzielenie chromosomów
komórki potomne,

materiał genetyczny
komórka rodzicielska
mejoza, podział mitotyczny,
diploidalne

komórki somatyczne,
haploidalne komórki,
organizm, wzrost,
regeneracja

Wspaniałe! I kolejny wiersz na tomik.

Ale wracając do Justyny Radczyńskiej i jej tomiku Nawet. W pewnym momencie każdy czytelni zada sobie pytanie, dlaczego Radczyńska eksploatuje biologię, a nie na przykład matematykę. Łatwo sobie wyobrazić analogiczne dzieła, które tworzy ale przeznaczone nie dla licealistów przygotowujących się do matury z biologii, ale do tych, którzy wybrali matematykę. Na to pytanie odpowiada sama poeta, w sławnym wierszu pt. 25 wersów z okazji. Okazuje się, że w tekście jest wersów 26 o jeden więcej. I to zdaje się tłumaczyć, dlaczego Justyna Radczyńska stroni od matematyki.

nu-zajc-nu-pagadi.jpg

Kategoria: Bez kategorii | 8 komentarzy »

Marta Podgórnik – Prymus przeklęty. Pani Bieńczycka

5 października, 2008 by

Do poetów przeklętych dołączyć nie jest łatwo, nawet, jak się używa w wierszach słowa chuj i kurwa w ilości wystarczającej dla zaspokojenia złaknionych obcowania z tego typu ekspresją poetycką.
Marta Podgórnik umieszcza też swój podmiot liryczny w nie mieszczańskich sytuacjach erotycznych, który w pewnym wierszu swojego partnera flejtucha obraża, szydząc z jego ála Charles Bukowski pozy.Tak, ma rację podmiot liryczny w innym wierszu zbioru Próby negocjacji. Nie da się być poetą przeklętym, nie da się nawet próbować być, jeśli chce się być równocześnie genialnym, ale posłusznym dzieckiem.

Marta Podgórnik w licznych wywiadach, które rozbrajająco ukazują drogę poety hodowanego i przysposabianego troskliwie do zawodu poety – od Katowickiego Pałacu Młodzieży po stania się decydentem cudzej tożsamości, do być czy nie być innych poetów zasiadając w licznych jury, pisząc recenzje w głównych śląskich pismach literackich Opcjach i Fa- arcie, animując kulturalnie w Instytucie Mikołowskim, lepiąc wszystko alkoholem na tzw. spotkaniach środowiskowych czyli tworząc z konieczności tzw. bohemę mamy strukturę identyczną produkcji małego biznesmana.
Bez skuteczności tak wygenerowanej progenitury nie ma sensu polski narybek, toteż wszelki połów, chodzenie po strzechach domów kultury nie musi być aż tak heroiczne, jak to się wielu ich odkrywcom, szczególnie Karolowi Maliszewskiemu wydaje.

Przepis na poetę jest niesłychanie prosty. Wystarczy erudycja w młodym wieku i chodzenie, jak na rytmikę do odpowiednich społecznych komórek.
Gorzej jest potem. Poetki tyją bądź popadają w anoreksję, zatruwają się alkoholem i nikotyną, tamują naturalny zew macierzyński, sypiają z byle kim by ich ktoś nareszcie zbrukał i znieważył, byle tylko daimonion dopuścił do zatrzaśniętych na głucho przeklętych rewirów.

Marta Podgórnik pisze bardzo dobre wiersze i nie ma się co jej czepiać. Wiersze są idealne, posiadają poetyckie metrum, są poprawnie napisane, czyta się jest płynnie, melodyjnie, są, jak sama chce, uczuciowe. Jest w nich nawet, jak opowiada w szczerych rozmowach z innymi poetami wolność, do której instynktownie dąży. Jak ognia boi się przyporządkowania do szkoły śląskich poetów, jak i porównania z Rafałem Wojaczkiem. Ta samodzielność i samoistność poetki wychodzącej właśnie z ochronnego w polowaniach okresu młodości, godna jest najwyższej pochwały. Tylko co dalej?
Mnożenie poetyckich bytów wiadomo, jeśli ma się już narzędzia do produkcji a niewątpliwie Marta Podgórnik, jako najlepsza uczennica je posiadła – jest nieograniczone.

Kategoria: Bez kategorii | 5 komentarzy »

Krzysztof Siwczyk, „zdania z treścią” – 166 pytań poetyki interrogatywnej

2 października, 2008 by

Jest niedzielne popołudnie roku 2920. Karol Strasburger jak zwykle w przydługim garniturze w szklanym ekranie prowadzi kolejny odcinek Familiady. Opowiedział już dowcip, przywitał rywalizujące rodziny, które całe pół godziny będą się napierdalać o 10 tys. złotych polskich nowych i zadaje pierwsze pytanie głowie rodu Kowalskich, panu Andrzejowi: Podaj imię i nazwisko polskiego poety, który zasłynął z tego, że w jednym tomiku swoich wierszy umieścił 166 znaków zapytania.

Pan Andrzej myśli i myśli. Tak myśli, że czoło się marszczy a na skroni pojawiają się duże krople potu. Mijają sekundy, dziesiątki sekund. Ale panu Andrzejowi nic do głowy nie przychodzi. Ale nagle zaczyna coś świtać, coś jakby Słowacki, jakby Mickiewicz… I wtedy stało się to, co się zwykle dzieje. A mianowicie wtrącił się Karol ze standardowym tekstem: Minęło pierwsze piętnaście sekund. Mogą się zastanawiać Iksińscy.
To teraz chuj! Już nic nie wymyślę! zaklął w duchu pan Andrzej, spoglądając w stronę Iksińskich, których uśmiechnięte mordy świadczyły o tym, że wspólnie coś wykombinowali. Odczekał bezradnie do końca regulaminowych trzydziestu sekund i kiedy usłyszał charakterystyczny dźwięk eeeeeeeee palnął pierwsze lepsze nazwisko, które kojarzył z poezją:
– Tuwim.
Karol spojrzał na małą karteczkę, którą trzymał w ręku, by upewnić się co do poprawności odpowiedzi, poczym odparł:
– Niestety nie. Jaka jest wasz odpowiedź? zwrócił się do Iksińskich.
– Uważamy, że jest to Mickiewicz.
– Też nie odpowiedział Karol A prawidłowa odpowiedź to: Krzysztof Siwczyk. To on w swoim tomiku Zdania z treścią, w którym było raptem 46 wierszy, zamieścił 166 znaków zapytania. Jako ciekawostkę dodam, że Siwczyk potrafił wbić 8 znaków zapytania w 24 wersy. To był jak na owe czasy wyczyn w poezji niebywały.

———————————————————————————

Zdania z treścią Krzysztofa Siwczyka, byłyby jednym z milionów tomików tzw. poezji bez znaczenia i niczym by się nie wyróżniał, gdyby nie owe 166 znaków zapytania, za pomocą których autor próbuje nadać znaczenie swoim tekstom. Warto jednak zaznaczyć w tym miejscu, że poetyka interrogatywna, którą lansuje Siwczyk w Zdaniach z treścią, polega nie na jakości pytań, ale na ich ilości. Ten akcent ilościowy przekłada się także na same pytania. Okazują się one często banalnymi, nic nie znaczącymi pytaniami, a jeżeli nawet poeta zadaje pytanie znaczące, to okazuje się, że popada w tak wyświechtany patos, który zdarza się tylko licealistkom w trakcie dyskusji o życiu.

Poeta pyta:

Zapis brzmień byłby czymś na miarę twoich nadziei na pasjonującą relację?
Co mi jeszcze opowiesz?
Co więcej da się z tego zachować?
Źle rozłożyliśmy siły?
Festyn trwa?
Jesteś sama?

W Siwczykowskiej poetyce interrogatywnej zdarzają się także pytania kompletnie bez sensu:

Chociaż może dałoby się zorganizować jakieś igrzyska wspomnień / typu kontakt, znajomość, zażyłość i tak dalej?
albo:
Opis jest do duszy, stąd wiązane z nim oczekiwania?

Poetyka interrogatywna Siwczyka ma w sobie coś atrakcyjnego, uwodzącego. Stosując się do jej prostego kanonu: pytajnik gdziekolwiek, ale być musi, każdy może stać się poetą. Dla przykładu:

Asystentka w nowoczesnej firmie. Uprzejmie informujemy, że organizujemy dwudniowe szkolenie, obejmujące część teoretyczną i praktyczną (warsztaty), przeznaczone dla sekretarek, asystentek i asystentów, obejmujące wszystkie zagadnienia leżące u podstaw profesjonalizmu (źródło: ulotka, którą dziś znalazłem w skrzynce na listy).

Tekst ów wg kanonów poetyki interrogatywnej należałoby zapisać tak:

Asystentka w nowoczesnej firmie? Uprzejmie informujemy, że organizujemy dwudniowe szkolenie? obejmujące część teoretyczną i praktyczną (warsztaty), przeznaczone dla sekretarek, asystentek i asystentów, obejmujące wszystkie zagadnienia leżące u podstaw profesjonalizmu?

Teraz należy to ładnie ułożyć, by tekst sprawiał wrażenie, że jest wierszem:

Asystentka w nowoczesnej firmie?
Uprzejmie informujemy, że organizujemy
dwudniowe szkolenie? obejmujące część teoretyczną
i praktyczną (warsztaty), przeznaczone dla sekretarek,

asystentek i asystentów, obejmujące wszystkie
zagadnienia leżące u podstaw profesjonalizmu?

I już prawie mamy wiersz. Prawie, ponieważ brakuje jeszcze tytułu. I tu dochodzimy do kolejnej ważnej zasady poetyki interrogatywnej, mianowicie do odwrotności tytułu. To znaczy, jeżeli będziesz pisał wiersz o miłości do zwierząt, to tytuł ma wyglądać mniej więcej tak: Nie cierpię zwierząt. Jeżeli będziesz pisał o nieszczęśliwym dzieciństwie, to wiersz ma mieć tytuł: szczęśliwe dzieciństwo.
Innymi słowy, masz robić tak jak zrobił to Krzysztof Siwczyk w Zdaniach z treścią. W prezentowanym przykładzie odwrotny tytuł mógłby wyglądać tak:

nie informujemy

Asystentka w nowoczesnej firmie?
Uprzejmie informujemy, że organizujemy
dwudniowe szkolenie? obejmujące część teoretyczną
i praktyczną (warsztaty), przeznaczone dla sekretarek,

asystentek i asystentów, obejmujące wszystkie
zagadnienia leżące u podstaw profesjonalizmu?

Nawiązując jeszcze do jakości pytań, które zadaje Krzysztof Siwczyk w tomiku: Zdania z treścią. Otóż samo pytanie jako takie zmusza do myślenia, ale u Siwczyka jest inaczej. Otóż czytelnik może nie za pierwszym razem, ale na pewno po drugiej lekturze zorientuje się, że ten nawał pytań, to jedyny sposób znany Siwczykowi, by przemycić pewne treści, których nasłuchał się na kursie wstępu do filozofii. Jest to konieczne, ponieważ Siwczyk jako poeta jest impotentem, dlatego będzie szukał źródeł inspiracji w dziejach myśli filozoficznej i przemycał je dzięki znakom zapytania. Wówczas jego wiersze będą jawiły się jako mądre, wszak tyle pytań i na wszystkie z nich kulturalny czytelnik będzie szukał odpowiedzi. 166 odpowiedzi na 166 pytań. Dla przykładu:

Kiedy z obserwatoraa stałem się uczestnikiem?
Systematyzacja naszego kosmosu zasadniczo polegałaby
na wyznaczaniu granic między ignorancją a uzależnieniem.
Nieznośna analiza mogłaby przerodzić się w karnawał licytacji.
To ja pierwszy, to ty pierwsza, ja bardziej, ty bardziej i w ten deseń.
Niedopowiedzenia nie tchną w nic ducha, lecz wzmagają astmę sentymentu chorzy.

(s.22)

Student drugiego roku filozofii powinien bezbłędnie zidentyfikować inspiracje, a ci bardziej uważni nawet wskazać strony w 3 tomie Tatarkiewicza (ah! Ten Tatarkiewicz, jaki on popularny wśród poetów. Najpierw Sosnowski, teraz Siwczyk…), z których garściami czerpie Siwczyk w tej strofce. Najczystszy, najprostszy i jakże jałowy naiwny eklektyzm.

nu-zajc-nu-pagadi.jpg

Kategoria: Bez kategorii | 3 komentarze »

Agnieszki Kuciak Retardacja Pani Bieńczycka

1 października, 2008 by

Mimo, że Agnieszka Kuciak zaklina się w rozmowie z Jakubem Winiarskim drukowanym w ostatnim numerze krakowskiego Studium, że :

…kobiece promowane medialnie stado pisarskie to dla mnie horrendum…

to jednak w Polskije poetessy. Antologija Natali Astafiewej znalazła się wśród ogromnego stada polskich poetek wypierając bardziej nawet popularne, dla których juz miejsca nie starczyło.
Pisząc więc tutaj na blogu o kobiecie, trudno mi poczuć solidarność płciową, szczególnie, że kategoria blogowa (kop w jaja) przyporządkująca poetów do ich organów płciowych i tak nie dotyczy kobiet piszących, bowiem akurat tych części ciała nie posiadają.

Przeczytałam trzykrotnie Retardację i dla budowania poetyckiego nastroju z opóźnieniem zobaczyłam też na witrynie Gil Gillinga fotoreportaż z czytania tomiku w Warszawie: „Żegnaj duszo! Retardacja” z udziałem Agnieszki Kuciak oraz Macieja Woźniaka – spotkanie autorskie – Księgarnia Leksykon.
Próbowałam przyporządkować reakcję słuchaczy poszczególnym wierszom i doszłam do wniosku, że niechybnie salwy śmiechu uczestników spotkania na zdjęciach dotyczą pewnie puszczania wiatrów postaci występujących w wierszach, gdyż innych śmiesznych sytuacji w tomiku nie odnalazłam.
Może chodzi o ten fragment w wierszu Pokój?

On pijany, unurzany i pierdzący. Ona czysta, woniejąca i niechcący.
On wciąż gadał, wołał na nią, rwał powłoki. Ona cicha udawała sen głęboki.
Niech przeklęta będzie wołał moja córka”. Lecz słyszała tylko to, że cisza ciurka.Albo w wierszu Portret?

Dziadek to umiał: w gniazdku pod napięciem pichcić parówkę. I przepędzić pierdnięciem subtelną kwestię.
Może z tego śmieją się poeci na fotografii? Z fragmentu Trzy po trzy?
Takie po-życie, gdy na widok żony
mąż, miażdżąc muchę, czuje się zmuszony.
Jakie wydaje tony bąk puszczony?

Albo to w wierszu ***?

Więc dobrze, skoro stworzył je w ogrodzie Pan, który nosił je do śmierci w smrodzie.Trudno coś o tych czterdziestu wierszach napisać więcej.
Widzę jeszcze na zdjęciach u zasłuchanych kolegów i koleżanki po piórze Agnieszki Kuciak też i miny smutne i dostojne, które niechybnie dotyczą śladów lektur z Dantego i literatury wysokiej.
Czy przypadkiem nie o nich Dante w Pieśni dziesiątej Raj opisując swoje wznoszenie się do Słońca i do jego dwunastu promieni symbolizujących duchy miał ich właśnie na myśli? Wiadomo, że jednym z duchów był Tomasz z Akwinu. Ale kim byli pozostali? I czy Agnieszka Kuciak dyskretnie na nich nie wskazuje w swoim wierszu oznaczonym tajemniczo trzema gwiazdkami, jednocześnie dowodząc, że Tomek z Akwinu to też jej kolega?

***
Lubię go czasem spotykać w tej staroświeckiej czytelni
z wysokimi oknami i galeryjką, na której
sam święty Tomasz strzeże ładu świata.
Ma jasne włosy i czyta o sto lat spóźnione gazety.
Jest bardzo miły, czasem żartujemy.
Interesuje się historią, muzyką z zeszłego wieku
i tym, żebym nie zmokła na deszczu.

Kategoria: Bez kategorii | 6 komentarzy »

Roman Honet, „baw się”. Uwaga: zabawię każdą gospodynię

30 września, 2008 by

Jednym z ważnych nurtów współczesnej poezji polskiej, jest tzw. poezja znudzonych gospodyń domowych, którą można porównać do tasiemcowych telenowel spod znaku M jak miłość. Główną cechą tego rodzaju poezji jest absolutny brak pretensji do narracji uniwersalnej, to znaczy wiersze są werbalizacją prozaicznego doświadczenia jednostkowego, bez żadnego przełożenia ogólnego.

Weźmy taki oto przykład: dowolny odcinek sagi rodu Mostowiaków opowiada historię jakiegoś, konkretnego dnia/sytuacji. Widzowie nie identyfikują się z postaciami, nie potrafią także odnaleźć w swoim życiu elementów rzeczywistości serialowej. Mimo to obdarzają sympatią / antypatią bohaterów tejże sagi. Robią to dlatego, bo ten świat, w którym żyją ich sympatie i antypatie, mimo że fantastyczny, to zbudowany jest według prostych, które potrafią bezbłędnie zidentyfikować, dlatego, że są proste. Gospodynie przed telewizorami widzą kto, kogo kocha, kto zdradza, a kto nie. Kto jest dobry, a kto zły. Kapitalna prostota opisu i sytuacji, w której mózg z przynajmniej jedną fałdką na powierzchni szarej bezbłędni się odnajdzie. Każda zatem gospodyni domowa, choćby ta najgłupsza, najbrzydsza, najgrubsza i najbardziej nieszczęśliwa staje się konsumentem. I tu nie chodzi bynajmniej o konsumpcje kolejnych dziesięciu kilogramów biszkoptów z kremem, ale o konsumpcje wytworów kultury. Z jednej strony status potencjalnej grubaski w papilotach ewoluuje, bo staje się ona adresatem dzieł, w których udział swój mają twórcy o pretensjach co najmniej szekspirowskich, z drugiej strony kultura dewaluuje, gdyż okazuje się, że upodabnia się do swego konsumenta.

Ten sam schemat serialowy rządzi poezją znudzonych gospodyń wiejskich. Ale to, co różniło te media: literaturę od filmu, to bariera ISBN. Tak się jakoś składało, że do niedawna tomiki poetyckie, w ogóle literatura leżała poza zasięgiem speców od kapitalizacji zysków, którzy nad kryterium jakościowe przedkładali proste, matematyczne kryterium ilościowe. Redaktorzy starej daty zamknięci w swoich zadymionych kanciapach wśród stert nadesłanych tekstów potrafili do tej pory bez trudu zidentyfikować dzieła poezji dla znudzonych gospodyń domowych. Odkładali je na osobne stosiki z adnotacją: makulatura.
Ale okazało się, że brudne łapska magików od zysków zadusiły starych redaktorów naczelnych. A nowi, którzy zajęli ciepłe jeszcze krzesła w zadymionych kanciapach, przybyli uzbrojeni w odświeżacze powietrza, dezodornaty adidasa, w laptopy, w stalowe garnitury i lakierki, oraz w łby nabite sieczką, którą nazywa się: wiedzą marketingową i znajomością badań rynku. Innymi słowy: nastali menadżerowie.

Głównym winowajcą, a właściwie: winowajczynią jest tu Dżoan Rołling, która udowodniła, że na książkach można zbić fortunę większą niż angielski skarbiec monarchii. Później kolejny spektakularny sukces Dana Brałna. Poeci polscy wnet się opamiętali. Co bardziej przebiegli olali natchnienie, czarne pelerynki i natychmiast ruszyli w prozę, tu szukając swojego złotego jaja. Jaja oczywiście nie znaleźli, bo proza okazała się sztuką bardziej wymagającą niż pisanie kilku wersów czy strof. Ale nawet wówczas iesbeenowska poezja była jakby poza zasięgiem. Któż bowiem kupuje tomiki? Wydaje się je w maksymalnych nakładach po 500 egz., z czego autor dostaje 250 egzemplarzy autorskich i sam musi się martwić dystrybucją. Ale ile tomików można dać mamie, tacie, bratu? Paliło się to zatem w kominkach, w ogniskach przy flaszce wódki, narzekając na biedę, na niesprawiedliwość dziejową i na niezrozumienie.
Tak było do roku 2008, do czasu wydania pierwszego tomu poezji dla znudzonych gospodyń domowych, pt. baw się Romana Honeta.

Wiersze baz żadnych ambicji, które można zarówno czytać jak i przeglądać bez strat na znaczeniu. Zbudowane tak, by każdy wers rozczulał. Dla przykładu: skrzypienie śniegu pod butami dzieci / powracających z rorat i roześmianych, / bo spodobały się tej nocy bogu czy to nie rozczulający fragment? Brakuje tu jeszcze czerwonych od mrozów nosów i policzków, ale te obrazy bez trudu skonstruują gospodynie domowe samodzielnie, tu Honet zostawia paniom po dżentelmeńsku pole do popisu.
Inny efekt osiąga Honet dzięki częstemu użyciu, a właściwie masowemu atakowi czytelnika zaimkiem mój (np. w drzwiach dziecinnego pokoju zaimek ten pojawi się 7 x 18 wersów). Dzięki temu technicznemu zabiegowi, Honet zbliża się do swoich pulchnych, samotnych czytelniczek. Redukuje dystans dzielący go jako autora, od pani, której po lekturze ciekną łzy po tłustych policzkach by zatrzymać się w okolicy wąsa. Bo która z zaniedbanych i nie dopieszczonych gospodyń domowych powstrzyma łzy, gdy przeczyta:
moje ty piękne utrapienie w latach, / i twoje usta i oczy takie same były jak wczoraj, / i jedynie brzeg sukni miałaś / osmalony. na ziemi / (propercjusz w grudniu). Po takich fragmentach jezioro słonych wód w mieszkaniu sięga kostek. Jeżeli jednak znalazłaby się wśród czytelniczek bardziej wymagająca niewiasta, która obyta z codziennym brakiem uczuć ze strony męża żąda bardziej intymnych deklaracji, Honet także nie zawiedzie. Napisze: tak mi się wydawało noc / zmieniająca się w bryłę żaru, / znowu pukanie do drzwi, podróże, / gałęzie bzu sterczące ponad głowami. / tak mi się wydawało: że trzymam ją w oczach, taką samą jak wtedy, odbitą. / jak jest w oczach? spytałem. / zimno odpowiedziała. (zimno)
W tej chwili, nawet najbardziej wyposzczone serce znudzonej gospodyni domowej, odwykłe od uczuć, wykrzyknie: Bierz mnie tu Leonsjo! Tu na stole! Między talerzami! Zerwij majty i weź jak sukę od tylca!!.

baw się Romana Honeta jest tomikiem granicznym. Dzieli on epokę poezji poetów, od poezji marketingowców, której celem jest przeniknięcie do świadomości i zaspokojenie czytelnika masowego. Ten koniunkturalizm ma jednak w sobie coś pozytywnego. Łatwo sobie wyobrazić taką oto sytuację, że rozjuszone gospodynie domowe, żądne kolejnych rozczulających wersów, którymi wspomagałyby swoją wyobraźnie w trakcie codziennych zabaw z clitorisem, wpadną do EMPIKU i przez pomyłkę kupią tomik poezji poetów.
nu-zajc-nu-pagadi.jpg

Kategoria: Bez kategorii | 12 komentarzy »

« Wstecz Dalej »