Czy człowiek bez właściwości w XXI wieku to człowiek wielokulturowy?

8 listopada, 2008 by

Robert Rybicki napisał o poecie wielokulturowym. Zaczęłam zastanawiać się co kryje się pod tym pojęciem. Czy to, że poeta ma w rodzinie osoby o różnej narodowości i obchodzi na przykład kilka świąt Bożego Narodzenia i Święto Paschy przy okazji, czy to, że nie wie, jaki język jest jego językiem pierwszym, bo posługuje się biegle kilkoma? I czy można mówić o tym, że ktoś jest wielkulturowy w państwie prawie jednorodnym?

A może człowiek wielokulturowy to podróżnik zwiedzający świat i próbujący dostosować się do sprzecznych zachowań, zasad? akceptujący każdą grupę etniczną, każdy naród i ustrój? I dzięki temu staje się piewcą poprawności we wszystkich dziedzinach życia?

Paweł Huelle w 2003 Recogito ” poza swój czas”

„Inny w skali globalnej – jest dzisiaj model edukacji i nasza cywilizacja – czy to się komuś podoba czy nie przestała już być cywilizacją Księgi. Wszystko to jednak są prawdy oczywiste i nie sądzę, aby w sposób wyczerpujący mogły nas pisarzy zadowolić. . Mówiąc nieco żartobliwie – Rzym upadł nie dlatego, że na obrzeżach jego imperium żyli barbarzyńcy, ale dlatego, że w samym jego środku zabrakło woli podtrzymania Rzymu. Podobnie jest chyba z powieścią, a szerzej sztuką końca XX wieku. Wszyscy podzielają uczucie, że czegoś istotnego jej brakuje. Nikt natomiast nie ośmiela się powiedzieć jasno i dobitnie czego.

3.

Początek tego zjawiska uchwycił Robert Musil, już w samym tytule swojej największej powieści. Przypomnę, że był to Człowiek bez właściwości. O czym jest ta powieść? Niewątpliwie: O schyłku Europy, o umieraniu Austro-Wegier, o miłości, grzechu, poczuciu winy. O nadchodzącym totalitaryzmie. Lecz przede wszystkim jest to powieść-diagnoza, próba określenia, kim tak naprawdę jest i kim będzie człowiek, Europejczyk, w XXI stuleciu. Otóż udało się Musilowi niewątpliwie postawić trafną diagnozę: dokładnie jak w tytule powieści, będzie to człowiek bez właściwości. Ktoś, kogo duchowy portret nie będzie już związany z klasycznym, grecko-judajsko-chrześcijańskim wykształceniem. Ktoś, kto nie mogąc czerpać już z przeszłości, nie będzie też w stanie budować przyszłości. Ktoś uwikłany w masowe społeczeństwo, którego mity – wytwarzane przez gazety ideologie – nie są bynajmniej mitami humanistycznego dziedzictwa Grecji, Rzymu, Jerozolimy. Ktoś, kto oddaje cząstkę swojego ja bieżącej chwili. Podobnie jak Musil widzieli to zjawisko tacy pisarze jak Canetti czy von Doderer. Podobne stawiali diagnozy: człowiek oddzielony od swoich korzeni staje się właśnie człowiekiem bez właściwości, wydanym na łup ideologów i po heglowsku rozumianej historii.
Jest to ktoś, kto nie potrafi zdefiniować do końca swojej tożsamości, ponieważ to, co składało się na nią do tej pory, przestało być ważne. Bez wątpienia ma to związek z Niezscheańską śmiercią Boga, schyłkiem – czy też zanikiem na skalę masową – uczuć metafizycznych, o czym bardzo przekonywująco pisał w latach trzydziestych Stanisław Ignacy Witkiewicz, katastrofista i prekursor teatru absurdu. Europejczyk, mieszkaniec wielkich zurbanizowanych przestrzeni, stał się mieszkańcem Ziemi Jałowej, człowiekiem wydrążonym – jak napisał w genialnym poemacie T. S. Eliot. Rzecz jasna próbowano temu zaradzić. Ale wszelkiego rodzaju eskapizmy, prywatne mitologie, moda na orient, ezoteryzmy, nie były już w stanie zapobiec tej tendencji: w puste, wydrążone miejsce weszły ideologie masowe ze swoimi mitami i – co gorsza ze swoją inżynierią społeczną, która w rezultacie zamieniła Europę w wielkie cmentarzysko – fizycznie i duchowo.
Problem ten widziano – jak już zaznaczyłem znacznie wcześniej. Pisarze – nie tylko Musil, Doderer, Canetti czy Eliot, z czułością barometru przepowiadali nadejście ery człowieka bez właściwości. Jednym z nich był Bruno Schulz, galicyjski Żyd piszący po polsku. W jego prozie mamy do czynienia z przenikliwą i błyskotliwą analizą sytuacji duchowej człowieka XX wieku. Otóż ludzkość, skupiona przez wieki wokół Księgi, w której znajdowała zarówno noramtywne wskazówki co do postępowania w określonych sytuacjach, jak też swoją własną, nadającą sens istnieniu mitologię, ta właśnie ludzkość zagubiła gdzieś po drodze Księgę i teraz, szukając jakiegoś jednego, uniwersalnego punktu odniesienia – nie znajduje go i zaczyna rozumieć, że żadne Uniwersum już nie istnieje. Co więcej – że jego istnienie w przeszłości, na którą powołują się niektórzy – też było problematyczne, być może zmistyfikowane. – Kiedyś istniała Księga – mówi do narratora Sklepów cynamonowych ojciec – a dzisiaj istnieją już tylko falsyfikaty. Cóż to tak naprawdę oznacza? Po pierwsze – że w komunikacji międzyludzkiej nie istnieje już żadna obiektywność. Po drugie – że nie obowiązują już żadne wspólne normy. Po trzecie wreszcie – że mity, które łączyły dawną społeczność, przestały być czymś, w czym ludzie znajdują rozpoznanie swojej własnej, wspólnej egzystencji. Innymi słowy, że to, co stanowiło ową podstawową oś komunikacji (w tym także powieść), przestało spełniać swoją rolę.”

Czy diagnoza Pawła Huelle odnosi się także do poezji? Według mnie tak.

Kategoria: Bez kategorii | 9 komentarzy »

ciekawość to pierwszy stopień poznania czegokolwiek

6 listopada, 2008 by

.
ze statystyk miesięcznych wynika, że wielu z was szuka książki: „poliszfikszyn” (Antymitologia).
z wypiekami na twarzy, z czerwonymi mordami i świecącymi świńskimi oczkami czekacie na kolejne „kopanie w jaja” i trudno się wam dziwić. mlaskacie, kwiczycie, marszczycie się. marszczcie mordy, kwiczcie, wyjcie i ryczcie!

specjalnie dla was żarcie prosto z koryta. ssijcie! ssijcie! zapychajcie łącza!

oto: poliszfikszyn-antymitologia.pdf wydanie II

Kategoria: Bez kategorii | 4 komentarze »

” Dziennik bez samogłosek” Aleksander Wat o współczesnej krytyce kolegów( aktualna diagnoza i dzisiaj)

5 listopada, 2008 by

Berkeley, 6.6.1964

„Dzisiejsza eseistyka o prawdę nie dba, ma piętno schyłkowej retoryki, która chce przekonać do czegoś, co może jest, a może nie jest, bez względu na to, czy jest, czy nie jest. I tak te wszystkie niezliczone eseje o poezji i literaturze i sztuce są w istocie aroganckie wobec swego przedmiotu, nawet gdy go wynoszą pod niebiosa – te apoteozy zresztą mają inny charakter niż panegiryki dawnej krytyki, w których rola kurtuazyjnego konwenansu była ogólnie ceniona; a gdy były szczerze entuzjastyczne – były prostym aktem czytelnika, który znalazł swego autora i swoją książkę. Dziś nawet eloges są zimne pomimo gorących słów, bo ich autorom nie chodzi o sam utwór, ale o swoje o nim myślenie i pisanie”

Kategoria: Bez kategorii | 5 komentarzy »

Przemysław Owczarek Rdza. Poezja niepotrzebnego dzieciństwa. Pani Bieńczycka

5 listopada, 2008 by

Dzieciństwo mają wszyscy, natomiast artystów mamy niewielu. Jak wiadomo wszyscy są w duchu artystami i jeśli świat temu panicznie zaprzecza, to i tak jakoś można sobie dać z tym radę i się podszyć.
Ponieważ wszyscy jesteśmy dzieckiem podszyci, więc i podszycie jest nie do wykrycia, szwy z biegiem czasu się zacierają, a jak się przebywa wśród podobnych to i taki twór Frankensteina może prosperować już do końca swoich dni nie zdemaskowany, jako juror, jako prestiżowy godny namiestnik kulturalny, który będzie już nagradzał sobie podobnych.

Jeśli pokolenie moich dzieci skarmiane było w przełomie politycznym społeczną paniką, pożądaniem rzeczy banalnych, które urastały do życiowego sukcesu, to ich pozyskanie było jedną nogą w komunistycznym bezguściu, a drugą w otwartym właśnie tandetnym zalewie bubli z całego świata, który Blok Wschodni chłonął jak gąbka i nadmiar okropnych zabawek mógł się nareszcie zagniazdować.
Mózgi pokolenia siedemdziesiąt były permanentnie zaczadzone i skołowane. Ale przecież to nie znaczy, że równolegle nie istniała łatwo dostępna kultura najwyższych wartości i tu nie ma żadnego usprawiedliwienia.

Poeci, którzy nie wyrośli z majtek dzieciństwa, którzy do wyrzygu opisują skwapliwie płynące kupy w rzece, dotykanie się siusiakami, babcie które heroicznie przeszły holocaust i nawet jak to po swojemu opowiedzą, nie czynią tym poezji. Nie każdy jest Fellinim i nie dlatego, że nie jest geniuszem epoki, tylko materia, jaką podają do publicznej wiadomości jest niewarta rzucania na nią okiem, a tym bardziej obwieszczania o tym światu. Konik polny jest w piórze Przemysława Owczarka zupełnie niczym, nie jest nawet naukowym eksponatem. Do niczego się nie nadają grzyby. Nawet nie są trujące, czytelnik nie może marzyć o ich halucynogennych właściwościach. Świat zauważony przez poetę jest wyłącznie jego światem, nie przeszedł granicy uniwersum, pozostał w sentymentalnym rodzinnym sztambuchu i nie jest przyczyną ani miejscem opisu, ani opisywane czasy.

Zegadłowicz doświadczeniem inicjacji potrafił porwać pokolenia mimo obyczajowych ograniczeń.
Podmiot liryczny tomiku Rdza wchodząc w świat jest dzieckiem topornym, niewrażliwym, widać, że będzie pisał, bo czemu ma nie pisać, skoro piszą wszyscy, i czemu ma być gorszy? Tak to sobie trochę popisze po pracy, odreaguje, zaistnieje, pożyje w bohemie artystycznej.
I to jest już doskonale widoczne w drugiej części tomiku. Takie egzaltowane pojęcia jak Raymond Queneau, Mnemosyne, Ezaw, Hopper, Krynicki, Malczewski są zwietrzałymi, nic nie mówiącymi hasłami. Można jeszcze się zgodzić co do deprecjacji poezji Krynickiego, co już odbyło się w moim pokoleniu, zastanawiałam się nad wierszem Ezaw, czy ta delikatność odniesień do biblijnego zimnego boga nie rozwinie się nareszcie w coś więcej, ale nie. Wszystko jest równe. Pustka Hoppera jest jedynie pustką autora.
Jad. Ech

Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »

Pauza na zastanowienie. Pani Bieńczycka

4 listopada, 2008 by

Wszystkich czytających nasze blogowe dylematy proszę o empatię. Bardzo dobrze opisał je poeta włoski dwieście lat temu.
Giacomo Leopardi pisał:

„Mam tu na myśli przywarę czytania lub wygłaszania innym własnych utworów, zwyczaj, który co prawda był znany od bardzo dawna, ale w stuleciach minionych był jeszcze znośny jako nieczęsty, dzisiaj jednak, kiedy tworzeniem trudzą się wszyscy i kiedy bardzo rzadko można napotkać kogoś, kto nie jest czegoś autorem, zmienił się w plagę, w publiczne nieszczęście, w nową formę dręczenia ludzkiego życia. Nie ma w tym stwierdzeniu żartu, jest tylko szczera prawda, że na skutek owej przywary odnosimy się do znajomych z nieufnością a przyjaciół uznajemy za niebezpiecznych, i że nie potrafimy już nigdzie znaleźć takiego miejsca, w którym niewinny człowiek nie musiałby się lękać tego, że zostanie napadnięty i poddany wprost na miejscu, lub po zaciągnięciu gdzieś na ustronie, torturze słuchania nieskończenie długiej prozy lub tysiąca wierszy, i to w dodatku bynajmniej bez uciekania się do wymówki, że autor chce poznać jego sąd, jaką to wymówką od dawien dawna posługiwano się zazwyczaj w przypadkach podobnych recytacji, ale wyłącznie i jawnie w tym celu, żeby sam autor doznał owej przyjemności, jakiej mu dostarcza słuchanie samego siebie, a ponadto usłyszenie na koniec nieuniknionej pochwały z czyichś ust. Jak najszczerzej sądzę, że tylko w bardzo nielicznych innych okolicznościach objawia się otwarcie z jednej strony dziecinność natury ludzkiej ujawniając, do jak skrajnego zaślepienia czy wręcz głupoty doprowadza człowieka miłość własna, a ze strony drugiej, jak dalece nasza dusza potrafi łudzić siebie samą co do tego, co wydobywa na jaw ów przejaw recytacji własnych utworów. Bo też skoro każdy uświadamia sobie, w jak niewymowne znużenie wprawia go zawsze słuchanie utworów cudzych, i skoro widzi, jak dalece wstrząśnięte i pobladłe stają się osoby nakłonione przez niego do wysłuchania jego utworów i jakie wynajdują wykręty, żeby tego uniknąć, a nawet jak wręcz wymykają mu się z rąk i kryją, gdzie tylko to możliwe, to jednak nie zrażony tym, z miedzianym czołem i niesłychaną zawziętością stara się jak wygłodzony niedźwiedź ścigać swoją ofiarę po całym mieście, a gdy już jej dopadnie, zawlec ją tam, gdzie to sobie obmyślił. A następnie, już w czasie swego recytowania, choć spostrzega, naprzód po ziewaniu zniewolonej osoby a potem po wyciąganiu się jej, skręcaniu i setce innych oznak, do jak śmiertelnego znudzenia doprowadził niefortunnego słuchacza, to jednak wcale się tym nie zraża i nie zostawia go w spokoju, lecz przeciwnie, coraz bezwzględniej i zajadlej recytuje mu w dalszym ciągu, perorując i wykrzykując całymi godzinami, a czasem bez mała całymi dniami i nocami, aż do ochrypnięcia, dopóki w czas jakiś po zamęczeniu swego słuchacza sam nie poczuje się bez sil, mimo że bynajmniej nie doznał jeszcze satysfakcji. Przez cały ten czas, kiedy ma miejsce owo pastwienie się człowieka nad swoim bliźnim, doświadcza naturalnej rozkoszy niemal nadludzkiej i rajskiej: bowiem tego rodzaju osoby, jak to bez trudu spostrzegamy, wyrzekają się dla tejże rozkoszy wszelkich innych doznań, tak że całkiem zapominają o śnie i pokarmach, tracąc z oczu życie i cały świat. A owa rozkosz sprowadza się do nieprzejednanego mniemania żywionego przez tego rodzaju ludzi, że są podziwiani przez tych, co ich słyszą, i że dostarczają im radości: gdyby tak nie sądzili, byłoby dla nich tym samym wygłaszanie swoich utworów na pustyni, co wobec słuchających. Tymczasem jak już wspomniałem na czym polega w istocie rozkosz tego, kto ich słyszy (rozmyślnie wciąż używam słowa: słyszy, a nie słucha), wie z doświadczenia każdy, a recytujący z kolei jasno to widzi; wyznało mi też wielu ludzi, że zamiast przeżywać taką rozkosz, woleliby się poddać ciężkiej karze cielesnej”.

tłumaczenie: Stanisław Kasprzysiak

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

Przemysław Owczarek, Rdza. Poetyka nie z tej ziemi poety kosmity.

3 listopada, 2008 by

.
W pewnych kręgach naukowych dyskutowana jest teza o tzw. kosmicznej wenie poetyckiej. Nie chodzi tu o debatę nad metafizycznym aspektem tego, co określa się ogólnie natchnieniem poetyckim, lecz o możliwość ingerencji w poetycki akt twórczy czynnika związanego z cywilizacją pozaziemską. Istotnym argumentem w tejże debacie, potwierdzającym ową tezę miał być tomik poetycki Przemysława Owczarka pt. Rdza.

Polscy hermeneuci szkoleni w supertajnym ośrodku Area 51 i w zakresie: Demaskowania Utworów Pozaziemskich (DUP), odkryli, że Przemysław Owczarek musi być albo stęsknionym za rodzinną planetą kosmitą, który używając tajnego, zrozumiałego tylko dla intelektów pozaziemskich kodu komunikacyjnego, stara się nawiązać kontakt z rodzinną planetą, albo szpiegiem kosmicznym, który przekazuje niezbędne dla kolonizacji niebieskiej planety informacje mocodawcom z innej planety.

Z przebadanych wg kryteriów DUP-y kolejnych utworów z tomu Rdza Przemysła Owczarka, polscy hemeneuci wynotowali i poddali odkodowaniu następujące fragmenty o pochodzeniu pozaziemskim:

rzeka grzebała na dnie obce imiona

[Zakole]

Naukowcy są zdania, że Owczarek chce przekazać na rodzinną planetę komunikat o tym, że tlenek wodoru występujący na ziemi nie jest przyswajalny przez organizm obcych (sraczka i te sprawy). Dlatego w przypadku ew. kolonizacji kosmici-rodacy muszą zabrać picie z sobą.

sosny karmiły powietrze
mężczyźni tonęli w tranzystorowych unitra.
cień lizał łyżki i cicho rżało słońce,

[pójdź, pójdź]

Tutaj hermeneuci są podzieleni w ocenach. Jedni uważają, że fragment ów dotyczy charakterystyki rytuałów godowych stymulowanych działaniem chlorofilu. Przeciwnicy tej interpretacji wskazują na jej zasadniczą słabość: odbiorniki produkowane przez UNITRA są wysoce awaryjne, co wyklucza kopulację. Co innego SONY.

siedział nad zupą, a jedzenie klepało za niego
pacierz

[maxim]

Wszyscy specjaliści DUP-y są zgodni, że Owczarek wysyła rodakom sygnał, że jedzenie ziemskie, nawet w postaci płynnej, nie ma żadnej wartości odżywczej dla organizmów obcych.

Na drodze piasek łaskotał skórę.
Dęby stały syte od promieni
Brzeg wił się w stronę doliny

[inter secundo]

Dupolodzy są przekonani, że ten fragment przedstawia charakterystykę topografii terenu niebieskiej planety. Podanie dokładnych danych na temat ukształtowania terenu, jego pokrycia, nachylenia względem słońca itp. itd. jest niezbędne dla prawidłowego zaplanowania kolonizacji. I tak: Dąb syty promieniem ma robić za wieżę międzyplanetarnej kontroli lotów, a wijący brzeg za lądowisko i pas startowy. Zaś łaskoczący piasek ma być doraźną rozrywką dla obcych, zanim nie odkryją ziemskiego wynalazku jakim jest: prostytucja.

W kolejnych częściach tomiku Rdza Przemysława Owczarka badacze DUP-y natknęli się na bezpośrednią charakterystykę homo sapiens sapiens, którą sporządził Owczarek z zamiarem wysłania obcym. Oto:

Mama jak guziec ryje w ogrodzie

[sierpień]

Naukowcy polscy dzięki powyższemu fragmentowi odkryli, że Przemysław Owczarek nie jest jedynym agentem obcych na ziemi i że kolonizacja już się rozpoczęła.

Dupa mnie boli, mówi babcia.
Babcia to lubi czytać mitologię. A w rzece śmiesznie. Spódnice musi podkasać. Widzę jej blade, chude łydki. Stoi w środku płycizny, małe rybki skubią jej pięty. Chichocze i prosi, żebym podał rękę.

[wrzesień]

Badacze DUP-y nie wiedzą jeszcze jaki jest sens takiej charakterystyki sposobu rozmnażania się ziemian, jaki relacjonuje obcym Przemysław Owczarek.

Samochód połyka śnieg. W brzuchu ma wichurę.

[luty]

Ten fragment daje powód sądzić, że kolonizacja ziemi nie zakończy się powodzeniem. Ziemianie nie opracowali jeszcze technologii silników samonapędzających się śniegiem, ale taka relacja, którą zdaje poeta-kosmita, może odstraszyć obcych, którzy nabiorą fałszywego mniemania na temat technologii ziemskich.

W kolejnych kosmicznych wierszach z tomiku Rdza, badacze Area 51 i odkryli opis ziemi w erze pokolonizacyjnej, kiedy zostanie opanowana przez rasę obcych. W związku z tym, że ziemskie wyobrażenia na temat tego, co kosmici mogą zrobić z niebieskiej planety pozostaną zawsze obciążone błędem antropomorfizacji, badacze z DUP-y postulują, by sens kolejnych fragmentów rozumieć literalnie. I tak: rzeki po kolonizacji nie będą rzekami, a spojrzenia spojrzeniami, ale:

rzeka napełni spojrzenie

[olcha]

Pojawią się także niezwykłe drzewa:

drzewa mają gęsią skórkę.

[santero]

Nawet dobowe cykle dnia i nocy zmienią się:

WIECZÓR SKRAPLA OPOWIEŚĆ W ZIARNISTY OSAD FOTOGRAFII

Czaple nie będą jadły ryb, tylko:

czapla przynosi /odrobinę świtu,

a:

z książek rosną grzyby na cienkich / nóżkach, owady mówią językiem / mlasków i jest piołun, ołów w łodygach

owy na żelaznego Jana]

W ogóle wszystko będzie inne na skutek promieniowania ze statków obcych. Najgorsze będą jednak temperatury ujemne:

przymrozek / skalpuje drzewa

[Głębiny]

——————————————————————————————–

Oczywiście można jeszcze długo wyłuskiwać kosmiczne zdania kosmicznego poety z kosmicznego tomu o kosmicznej Rdzy, która w domyśle pokrywa statki kosmiczne eskadry Aljensów a następnie redukować je do absurdu. Wszak tu tylko absurd wydaje się być jedyną możliwą redukcją. Można też zadać pytanie: po co ten cały kosmos? Czy po to jak dowodzą dupolodzy by ułatwić pozaziemskim istotom kolonizację niebieskiej planety, a może przedstawione tu kody są desperacka próbą skontaktowania się Przemysława Owczarka z odbiorcą. Owczarek jako poeta, który wyciąga żarzący się palec wskazujący w stronę czytelnika może jedynie bawić. I choćby nie wiem jak głośno wołał: Przemek chce byś słuchał!, to i tak tego poważnie brać nie sposób, chyba że trafi na kogoś, kto nie tylko słyszy głosy z kosmosu, ale także złowieszcze, zwiastujące rychłą zagładę gatunku homo sapiens sapiens:
łkanie tapicerek
[virgo]
W takim przypadku poeta może liczyć na 1000 % empatię.

nu-zajc-nu-pagadi.jpg

Kategoria: Bez kategorii | 15 komentarzy »

Pauza na zastanowienie. Pani Bieńczycka

2 listopada, 2008 by

Poeta Przemek Łośko właśnie opublikował wiersz o listopadowej słocie, spadającym ostatnim liściu, który wszystko mi opowiedział. Niech kontemplacja tego wiersza wnikająca w mózg wilgocią wczesnych zmierzchów i łzawą nostalgią, przyczyni się do rozjaśnienia tajników powodów pisania poezji dzisiejszych Poetów Polskich.
Wiersz wklejam tutaj bez wiedzy i zgody autora.
miliard pepików słucha o czym cyka radyjko

i dowiaduje się o profetycznej istotności traumy.
jest rzeczą zbawienną, gdy zdjęty przeczuciem
życiowej porażki gajcujesz po fajkę wlokąc swoje gnaty
przez kazimierz, wildę, chwaliszewo, tyldę. sfera armilarna
twojej samotności ogromnieje wedle drogerii, mięsnego,
przed kinem apollo i rychle zakończy ją wytrysk maturalnych
eposów o jedności spermy i braku piątala na browca.

chuj wam w dupę myśli jeden z miliarda pepików,
potniecie mnie muszlami ostryg w jednej z waszych
świątyń. nie żyjecie wcale, wiecznie się migacie
od życia na skalę wiekszą niż podziałka mikrego
aerometru: knajpka, knajpeczka, imprezka, kacyk.
i tak też piszecie werseciska o bzdecie, zblazowane, skomlące

jak piesek na sznurku pod żabką w listopadowe byleco.
że wiersz bierze się z życia słyszeliście kiedyś,
na jakimś konkursie, popierdziawie mistrzów, w lizusowskiej
norze nazwanej redakcją, ale złudzeń własnych bibliotekę
przeżyć – nie było wam dane, bo złudzenia mierne.
więc wegetujecie, chodź, chodź wam się roi, głogi, lody,
sójki, pety, molekuły, wszystkie wynędzniałe metafory duszy
zbyt nędznej, by przepoczwarzyć owdowienie woli –

i taką mdłą papkę chcecie rozeterzać i dziamdziając wieszczyć?
kogo dorzynacie takim stylem życia? żyjących czy siebie,
nawet powtórzenia niezdolni przetworzyć brniecie w dzień
jesienny identyko z sobą, z misją permanentną
nawrócenia schadzki nad zgwałconą rzeką – gdzie
nie doświadczacie, nie wegetujecie, lecz jesteście obok
jak duchowy zbrodniarz, płód wygody i lęku, swojej piątej klepki,

entej swojej książki. i tak serdecznymi sobie młynka kręcąc,
wskazującym mówię: adieu, moi mili, żeśmy się bawili, użyli,
dupczyli, ale moja dykta wysoko mnie niesie w miłość, zdradę,
euforię i lęk – najprawdziwiej w nieświecie. o hypatię pytajcie
murszejące strony, przymierzajcie usta, przymierzajcie oczy,
przymierzajcie wszystko, co was przymierzyło. kwilcie, kwilcie.
a ja dam się mielić, niechże mnie zaboli, wyzwoli i spuści. nara.

siec-i-siec.jpg

Kategoria: Bez kategorii | 5 komentarzy »

Anna A.Tomaszewska. Pani Bieńczycka. Ciotki poezji

1 listopada, 2008 by

Kategoria ciotek poezji nie ma nic wspólnego z ciotkami kulturalnymi, ani z ciotkami rewolucji. To cichutka przystań kobiet rozwydrzonych kanalizujących swoje emocje w poezji którą na gwałt chcą uwidocznić.
Ciotek poezji jest o tyle ilość wielka, że nawet jak świeża i obiecująca młoda poetka nią jeszcze nie jest, to niechybnie się nią wkrótce stanie, gdyż faza przejścia z kaczki do łabędzia udała się jak na razie tylko Andersenowi.

Portal nieszuflady zaciotczony jest niemiłosiernie, gdzie najbardziej maglowatą formę przyjęła ciotka duńska, ale nie o niej tu będzie mowa, gdyż nie jest naczelną laureatką żadnego konkursu. Konkursy bowiem ciotki namaszczają i mianują a przede wszystkim administracyjnie przyporządkowują i ciotka jak jeszcze nie jest laureatką główną to jej przypadłość i tak to sprowokuje. Bowiem ciotka, to period, ciotka to okres.

Za moich czasów chyba wymyślono ten termin kobiecej przypadłości który należało wymyśleć na potrzeby telefonicznych rozmów domowych podsłuchiwanych przez matki z jeszcze wcześniejszych czasów, kiedy o menstruacji nie mówiło się nigdy i nigdzie. Mówiło się: ciotka nie przyjechała, nie ma ciotki i ten szyfr wyczekiwania ciotki był niepokojem, że ciotka może już nie przyjechać.
Pamiętam cała żeńska część akademika wyczekiwała ciotki i mimo, że dziewczyny zdawały na uczelnię po kilkanaście razy zimując jeszcze na dodatek w liceach plastycznych i groziło już im nawet klimakterium, to ciotki wyczekiwały, gdyż urodzenie dziecka skazywały je na powrót do domu.

Jest w poezji ciotek ta właśnie niemożność urodzenia wiersza, który się powinno urodzić, ale bękarta rodzić nie wypada, gdyż jest się przecież dostojną ciotką a nie jakąś wywłoką.
Ciotka poetycka wybiera więc w swojej twórczości wariant poprawności na pół gwizdka. Każe podmiotowi lirycznemu pruć się na okrągło, zmieniać partnerów ale jednak tak tylko w wyobraźni, na całość iść nie przystoi i się też de facto nie opłaca. Już pierwszy wiersz z nagrodzonego tomiku Wiersze do czytania:

MAŁE NIC daje temu wyraz:

Jestem z tobą. I z tamtym jestem również, chociaż tylko
trójkątnym okiem, szramką między nogami. Od rozdzielania,
w środku brzucha urosła mi grudka gliny, bije w niej serce,
dzwoneczek na alarm. Mówisz: zamieszkało w tobie małe nic,
dokarmiaj je i kołysz, planuj detale.

Potrafię, jak Maria Magdalena kłaść się z każdym do łóżka,
kładłam się do łóżka z każdym bez ustanku. Teraz jestem wisienką,
pachnie we mnie pestka.

Te rojenia o możliwościach seksualnych podmiotu lirycznego, porównywalnego do nie byle kogo, do gorszej cząstki Świętej która z powodu swojej świętości takiej i tak mieć nie może, niestety pozostają jak jajeczko nie zapłodnione, bezwzględnie utracone.
W wierszu CIOTKA podmiot liryczny próbuje jednak reaktywować ciotkę różnymi magicznymi zaklęciami:

Mowa nie wystarcza, gdyż język jest kulawy, kiedy chce się
powiedzieć – kocham -ciotce schnącej między falbanami koszul,
hodującej w gardle zatruty owoc. Kładę więc jej siwy włos
w otwartej książce Celana, tak by zauważyła ów gest.

Paul Celan jest ulubionym poetą ciotek tych które są i tych które nimi się staną (Joanna Wajs). Celan w tej chwili jest najbezpieczniejszym poetą do używania, gdyż nigdy ciotki nie skompromituje. Wydany w Polsce w bodajże jednym, zazwyczaj trudno dostępnym zbiorze jest bardzo dobrą intelektualną zapchajdziurą.

Ale wróćmy do wiersza CIOTKA:

Pomimo lekarskiego wyroku – ciotka żyje, zrywanie więzi
nigdy nie przychodziło jej łatwo.

Nawet podmiot liryczny zadziwiony jest nieśmiertelnością statusu ciotki, co czyni poezję coraz większym fiaskiem. Bowiem zwierzenia autobiograficzne, mimo przywoływania proustowskich zapachów w nią konsekwentnie się nie zamieniają:

Anulko, Anulko mówił do mnie ojciec,
ale tylko w niedzielę, kiedy pachniał wodą jucht
lub przemysławką intensywniej niż pelargonie w oknach.
Pastował czerwone buciki do kościoła,
i do cyrku.
(CYRK)

Dalsza część wiersza mówi wprawdzie o cyrku jako być może mentalnej przeciwwadze do dość kontrowersyjnego zapachu ojca (wiadomo przecież, jaki zapach ma pelargonia), ale zapach końskiego moczu też niestety narratorce nie otwiera jak Proustowi magdalenka, dosłownie nic. To poronienie bez zapłodnienia odbywa się niemal w każdym wierszu. Czytelnik pozostaje nie tylko z niespełnieniem, ale i z dziwnym, nie zawsze znośnym zapachem starej, bardzo dokładnie umytej ciotki.

Skrzypiało pod nami, dotykałeś mnie
schowaną pod sukienką, pachnącą owsianką – zostawiając ślinę
wilgotną lamówkę.
Napisze A.A. Tomaszewska w wierszu NIE WSZYSTKIE. Ale jak czytam, wszystkie erotyki – a ciotki uwielbiają właśnie pisać erotyki mają ten sam nieznośny zapach i konsystencję, co albo świadczy o awersji podmiotu lirycznego do kontaktów seksualnych z mężczyzną i jego nasieniem, albo o potrzebie poczucia bezpieczeństwa, by ciotka jednak nadeszła za wszelką cenę:NA POCZĄTKU BYŁO IMIĘ
otwierasz wąskie usta (jakby nikt wcześniej
do nich nie zaglądał), widzę język przesuwający się
po a, n, n, a, mówisz, że jestem cierpka
jak rozgryziona pestka. Albo chinina. Wymieniasz
imię, przełykasz światło.
To nie grzech, kiedy skóra staje się bielsza
niż styczeń, kiedy palce węższe od języka wsuwasz
pomiędzy noc a słowa, mówisz, że miłość jest trikiem.

Podmiot liryczny, czyli kochankę w wierszu, mimo licznych partnerów miłosnych najczęściej interesują zawsze ich te same, górne partie ciała, szczególnie przełyk:

KWESTIA PRZEŁYKU
Wchodząc do łazienki, X uśmiecha się. Przez moment zatrzymuje
dłoń na klamce, nieruchomieje, jakby kalkulowała, czy dzisiejszego
wieczoru podarować więcej niż zazwyczaj i czy ja, ewentualny
konsument „ten kęs więcej” dam radę przełknąć.

Zawiedziony czytelnik niestety chcący pozyskać chociaż jakiś kęs perwersyjnej miłości inaczej, jakąś edukację, otrzyma jedynie nieustanne pozory poezjowania bez dawania czegokolwiek. Bo jak wiadomo, najgorszy typ kobiety, to ta, co obiecuje, a nie daje. Nie daje nigdy i nikomu.
Natomiast chętnie ucieka w infantylizm, jakby prokreacja nie zając jeszcze miała dopiero nadejść:

GRA W KOLORY

Entliczek pentliczek, nie kocham cię wcale,
chociaż powtarzam, jak zaklęcia, jak przeklęcia.
Nie kocham cię wcale, a ty dotykasz mnie i mówisz:
berek, a ty popychasz mnie i śmiejemy się.

Chodzi lisek koło drogi, mieszkasz w moim brzuchu,
mam chusteczkę haftowaną co ma cztery rogi, na brzegu
łóżka jesz z mojej miseczki (misia a misia be)

Gramy w klasy, w komórki do wynajęcia, w kamień
papier i nożyce. Przegrywam, bo jestem zbyt różowa
w środku. Też przegrywasz, bo twoje podniebienie
czernieje, gdy wrzeszczysz na mnie: kocham cię.

Na zakończenie by nie przedłużać tej notki, która ma być sygnałem do jak ustaliliśmy, dla dalszych badań Jakuba Winiarskiego, należy niezwłocznie wspomnieć o religii, gdyż A.A.Tomaszewska w poezji się bez niej obejść nie może. Poza autobiograficznymi doświadczeniami z dzieciństwa, gdzie albo się chodziło do kościoła albo do cyrku, podmiot liryczny doświadcza co i rusz spotkań z aniołami, świętymi, podniecają go dzwony i sygnalizuje, że wszelka metafizyka nie jest mu obca i jest z nią za pan brat (JASTRZĄB).
W jednym z wierszy (Z PAMIĘTNIKA LEKKO SZALONEJ POMARAŃCZARKI) ciotka poezji doświadcza też możliwości bycia szaloną i ten hołd złożony kolorowi pomarańczowemu zaświadcza, że może być i filuterna i jak hajduczek Wołodyjowskiego i też, jak poetkę Wolny Hamkało, stać na wisusostwo.

W tym zbiorze, nagrodzonym nagrodą główną konkursu Tyska Zima Poetycka ważny dla mojego wywodu jest wiersz CZAS ŻYCIA I CZAS WYDAWANIA WIERSZY, ze względu na jego niebezpieczny wymiar zacytuję w całości.
Bowiem, jak już tu na blogu dowiodłam, wyznaję teorię spiskową.

jest czas życia i czas wydawania wierszy
żaden z nich jeszcze nie nadszedł powiadasz
i układasz mnie na białej kartce papieru

maleńki freudowski języczek jako komunikator
zacieśniacz naszych stosunków
obraca się w moich ustach niczym skrzydło wiatraka

we śnie wszystko jest możliwe dodajesz dlatego
z dumnie wysuniętą brodą otwieram drzwi Zielonej Sowy
dlatego z impetem otwierają się drzwi WL-u

(na kartce papieru kilka plam potu i śliny
wydzielin nie do wydania).

Kategoria: Bez kategorii | 6 komentarzy »

„Modne bzdury” czyli o tym jak bajdurzenie postmodernistycznych intelektualistów zostało wyśmiane.

30 października, 2008 by

W 1996 roku fizyk Alan Sokal opublikował w poważnym naukowym czasopiśmie „Social Text” artykuł pt.” Transgresja granic: ku transformatywnej hermeneutyce kwantowej grawitacji”. Autor cytował wypowiedzi wybitnych francuskich i amerykańskich intelektualistów takich jak Lacan, Kristeva, Irigaray, Baudrillard , Deluze. W artykule dowodził na podstawie cytowanych zdań, związków między naukami humanistycznymi a fizyką i matematyką. Jedna z jego tez brzmiała: teorię naukowe oceniajmy nie ze względu na zgodność z rzeczywistością, lecz na polityczną użyteczność, udowadniał, że E = mc kwadrat, ma wymiar seksistowski. Cytował Deridę, który twierdził , że stała Einsteina nie jest stała, ale zmienna, bo uzależniona jest od historii. Redakcja nie zauważyła, że puściła do druku parodię tekstów myślicieli postmodernistów, którzy nadużywali pojęć z zakresu fizyki kwantowej i matematyki, najczęściej ich nie rozumiejąc.

Na ten artykuł nikt nie zareagował, czytelnicy nie podważyli bezsensownych dowodów, cytowane autorytety były rękojmią, że tezy są prawdziwe…

Dopiero po kilku tygodniach Alan Sokal opublikował następny artykuł , w którym wyjawił mistyfikację. I tak rozpętała się jedna z najwiekszych afer intelektualnych ostatnich lat. Skandal szybko trafił na pierwsze strony New York Timesa, Observera, Le Monde. Autor z belgijskim fizykiem Jeanem Bricmontem napisali książkę” Modne bzdury”( kontynuację i rozwinięcie opublikowanego artykułu), w której punkt po punkcie analizowali dzieła postmodernistycznych guru i wykpili ich bezsensowne dowody oparte na relatywizmie poznawczym.

Ośmieszeni myśliciele tłumaczyli , że mają prawo jako humaniści do używania nauk ścisłych jako metafor, ale czy metafory mają być nonsensowne, niezgodne z metodami naukowymi? Precyzja myśli i logiczny wywód wsród współczesnych humanistów nie jest w cenie. Stąd potok bezsensownych słów w dziełach guru, onieśmiela i oszałamia, gdyż czytelnik nie rozumiejąc tej gmatwaniny mysli, sądzi, że to on jest prostaczkiem intelektualnym, wpada więc w nabożny zachwyt zamiast krzyknąć: przecież to brednie!

Współczesna poezja też jest tego przykładem. Te filozoficzne, religijne, fizyczne, matematyczne metafory, niejednokrotnie są wyłącznie bełkotem, mającym udawać głębokie przemyślenia artysty.

Kategoria: Bez kategorii | 13 komentarzy »

Agnieszka Wolny-Hamkało, Ani mi się śni. Poetyka obserwacji zwykłej

30 października, 2008 by

.
.
Zapewne dzieje się czasami tak, że osoba, pragnąca zostać polskim poetą, przyjmując pozę rodinowską głowi się: O czym by tu napisać wiersz?. Następnie ów ktoś łakomie spogląda na jaszczurkę wygrzewającą się w letnim słońcu i w chwili, gdy umysł rozświetla boskie illuminatio, gdy na usta ciśnie się okrzyk: Mam! Mam wiersz!, okazuje się, to co się zwykle okazuje w takich chwilach: chuj i pizda z wiersza wyszła. Innymi słowy delikwent ów, wyposażony w progowy co najmniej zmysł estetyczny w mig pojmie, że obserwacja faktu: Jaszczurka wygrzewająca się w słońcu nie ma w sobie niczego niezwykłego, że jaszczurka to jaszczurka, że słońce, to słońce i że nawet kamień, na którym się wygrzewa nie ma w sobie za grosz metafizyki. Wówczas dociera do człowieka odwieczna prawda, że poetą się jest, nie można się nim stać.

Jednak przypadki niektórych polskich poetów falsyfikują nawet tak naoczną prawdę, jak powyższa. Okazuje się, że poetą można być stosując tzw. poetykę obserwacji zwykłej czyli opisywać zdarzenia prozaiczne w porównaniu, z którymi przysłowiowe jaszczurki wygrzewające się w słońcu będą najbardziej oniryczno-metafizycznym faktem.

Przodującą poetką w tej dziedzinie jest Agnieszka Wolny-Hamkało. Jej tomik z 2005 r. Ani mi się śni jest zbiorem tekstów powstałych w oparciu o najzwyklejsze obserwacje. Oto przykład:

Agnieszka Wolny-Hamkało postanowiła kiedyś sobie, że zostanie poetką. Napisała kilka wierszy i wysyłała je na różne konkursy, do różnych wydawnictw. Prawdopodobnie podzieliła wówczas los wszystkich tych, których teksty nawet nie są w redakcjach czytane. W analogicznej sytuacji człowiek, będący na miejscu Wolny-Hamkało odpuściłby sobie. Zająłby się na przykład marketingiem bezpośrednim, konserwacją powierzchni płaskich czy innym wymagającym zajęciem, ale Agnieszka była inna. Otóż postanowiła przerobić ową obserwację prostą czyli swoje doświadczenie w konkursach i perypetie z wydawcami – na kilka tekstów, które nazwie wierszami. Wolny-Hamkało napisze o godności, o zachowaniu honoru w obliczu szanownej inkwizycji jurorów, których rozpiera chuć. (Tu się nalezy szacunek dla poetki-Agnieszki, wielu bowiem nie mogło oprzeć się literackiemu robieniu lasek w drodze do kariery)

…Dokona tu przeglądu
komisja szanownej inkwizycji
pijana jak przewodniczący jury, któremu
czy ktoś wreszcie zrobi laskę za nagrodę główną
(Wawrzyn Sądecczyzny, Laur Mikołowski)
?

[Rakoszyce]

W innym tekście Agnieszka Wolny-Hamkało rozprawi się z krwiożerczymi wydawcami:

Kombinat emituje metale ciężkie. Jest
połączenie międzymiastowe:
wydawnictwo Zielona Sowa
i wydawnictwo Biały Kruk.
Dygnitarska świta, korektorska szycha,
mały funkcjonariusz sprawiedliwej władzy.
Pan wyniósł swój uśmiech na zewnątrz.
Rachunek w czarnej skrzynce – posłowie
do wieczoru, panowie do portfeli (kto ostatni ten król).
Kim tu jestem? To jeszcze jest moja książka.

[Towar]

Pomijając zaangażowanie z jakim Wolny-Hamkało walczy z obłudą, interesownością światka literackiego za co należą się jej wyrazy uznania okazuje się, że Agnieszka Wolny-Hamkało nie odkrywa ameryk, nie tylko nie atomizuje umysłów czytelniczych ale i nie mobilizuje do najprostszych refleksji. Otóż Wolny-Hamkało kanalizuje swoje uczucia, powstałe na bazie prostych obserwacji, w wersach i kolejnych strofach. Przecież zjawiska tzw. środowisk, robienia lasek, dawania dupy, jebania na zapleczu za kilo kiełbasy są tak powszechne, że aż zwykłe mimo tej niepojętości i barbarzyństwa, które pojawia się na poziomie semantycznym, na płaszczyźnie zdrowego rozsądku są czymś nie tyle akceptowalnym, co uważanym za powszechne, za standardowe. Z tego powodu obserwacja Agnieszki Wolny-Hamkało, opisana w wierszu jest bardziej prozaiczna niż jaszczurka wygrzewająca się w słońcu. Któż z was nie słyszał, nie był świadkiem lub też sam nie kurwił się dla kariery? A kto z was widział jaszczurki na żywo, wygrzewające się w słońcu?

Nie jest jednak tak, że Agnieszka Wolny-Hamkało opisuje w wierszach tylko mechanizmy rządzące środowiskiem literackim, które zaobserwowała. Stosując poetykę obserwacji zwykłych stara się opisać zdarzenia codzienne. Pisze:

Takie dni się zdarzają: śniadanie w Teatrze Stu,
księżyc jak kieliszek z obwódką. A śniło mi się, że
mam długie włosy, wykonuję gesty bardzo religijne i
mam ładnie na imię…

(***)

Czy jest w tym, o czym piszesz Wolny-Hamkało coś niezwykłego, jakiś rodzaj unikalnej refleksji, może obserwacji czy też wybitnej zabawy syntaksą? Nie, zamiast tego pustynia, w porównaniu z którą Gobi jest aquaparkiem. Ktoś mógłby powiedzieć, że cytat jest intencjonalny, że być może wiersz się rozkręci, że za chwilę będzie pan ubrany cały na biało, który powie coś mądrego, coś co powiedzieć światu trzeba i należy. Dla tych wszystkich kolejna część:

Ale sen już nie promieniuje, pod
tym względem skończył się karnawał. Szwy pękają
miękko, i zima rurami wraca do nor, zimie rzeka
pościeliła w kanale.

(*** )

I zakończenie dla tych wszystkich optymistów, którzy naprawdę spodziewali się w tekście czegoś niezwykłego, jakiejś formy uniesienia poetyckiego, choćby na poziomie formalnym:

Ta niedziela zagrzebana w pościeli
już się w pełni spełnia: rozmawiamy nago o świętach,
przerywamy sobie, głośno wypowiadamy głupstwa.
Takie dni są wieczne: butelki bez wieści turlane przez wiatr.

(***)

W innych swoich tekstach zebranych w tomiku Ani mi się waż Agnieszka Wolny-Hamkało nie wychodzi poza przyjętą poetykę obserwacji zwykłych. Jako poetka Wolny-Hamkało zmieni się w radziecką SMIENĘ w czarnym futerale, zawieszoną na szyi jedermanna-amatora. I na tym polega sukces Agnieszki Wolny-Hamkało jako poetki. Nikogo nie interesują marnej jakości czarno-białe zdjęcia wykonane przez amatora-jedermanna, jednak jeżeli autorem rozmytych, nudnych zdjęć będzie artysta (w tym przypadku Wolny-Hamkało), każdy będzie dopatrywał się w nich czegoś niezwykłego. Autorka Ani mi się śni zdaje sobie sprawę z tego mechanizmu interpetacyjnego. Dlatego też będzie starała się za wszelką cenę stosować pewne środki warsztatowe, których zadaniem będzie zakamuflowanie banalności obserwacji, z których uczyni wiersze. Będzie uciekała się do warsztatowych (formalnych) aksjomatów poetyki zdań dziwnych. Dla przykładu:

Siąść wysoko // i splunąć w dół, aż warkoczyk śliny zatoczy / się, zalśni jak sprzączka pomiędzy okiem / latarni a ceratą cienia.

[Travel Channel]

I kiedy czytelnik będzie się zastanawiał czy on nie ułożyłby bardziej dziwacznego zdania na temat prostej czynności plucia, Wolny-Hamkało zaskoczy go kolejną prostą obserwacją na temat plucia i śliny, ale tym razem w innym zapisie:

Nocą uprawiają plucie / flegmą jaskrawą jak lajkra. / Miasto wtedy tli się jak kolorowanka.

[Negatyw]

Okazuje się, że motyw śliny w poezji autorki Ani mi się śni ma niebagatelne znaczenie. I kiedy czytelnik zacznie się zastanawiać nad istotą flegmy, nad różnicami w jej konsystencji i barwie, nagle Wolny-Hamkało serwuje kolejną finezyjna deskrypcję obserwacji zwykłej:

Sina z zimna, ale cała w letnim trendzie /Nike i Reeboka z całej siły próbuje / wyglądać na znudzoną

[Lejdi Smyk]

Łatwo sobie wyobrazić podobny fragment z bezdomnym pieskiem w mroźny dzień.

Podsumowując:

Poezja Agnieszki Wolny-Hamkało rozczaruje wymagających czytelników. Tych wszystkich, którzy za każdym razem bez kompleksów ośmielają się skonfrontować swój umysł z tekstem, poetka ta odeśle z kwitkiem do domu. I trudno się dziwić owym frustracjom, o których pisze Wolny-Hamkało w Rakoszycach i Towarze w roku 2005 tylko Biuro Literackie mogło wydać takie wiersze. Tylko.

nu-zajc-nu-pagadi.jpg

Kategoria: Bez kategorii | 3 komentarze »

« Wstecz Dalej »