Poezja Elżbiety Lipińskiej nie należy do kategorii ryczących gospodyń domowych – to celne określenie znalazłam na tym blogu.
Nie pochodzi z tych nowoczesnych regionów społeczeństwa postindustrialnego, które syte i zaspokojone, oddaje się tym, czym lubi i skutecznie realizuje artystyczne potrzeby ku własnej uciesze i sobie podobnym. Poezja Elżbiety Lipińskiej, która poezją nie jest, skutecznie podszywa się pod nią w innym celu. I byłoby to niewinne zjawisko zupełnie nieszkodliwe, gdyby nie jego ekspansywny charakter i wskutek nadmiaru czasu osób trzeciego wieku, rozkwita w pełni z całym bagażem możliwości realizacji.
Jeśli w innych bogatych krajach kluby hobbistów kumulują swoich członków wiążąc ich uczuciem przyjaźni, wzajemnych zachwytów, wspólnych wycieczek i wieczorków poetyckich, w Polsce dzięki walorom towarzyskim i możliwościom finansowym przemieszczania się szybkiego po poetyckich imprezach – gdzie każdy podziwiacz jest na wagę złota – można zostać poetą formalnie i się tym zostaniem cieszyć.
Nie piszę tego przeciwko wierszom Elżbiety Lipińskiej. Ta twórczość mieści się z powodzeniem w poprawności i nijakości produkcji młodych i starych uznanych członków Związku Literatów Polskich i krzywdzę autorkę wyszczególniając ją właśnie. Na przykładzie tych wierszy chcę jedynie udowodnić miałkość i niepotrzebność wielu nagradzanych i wciąż wydawanych zbiorów wierszy.
Tytułowy utwór pożegnanie z czerwienią jest o nietolerancji i nawet znalazłam w nim z radością szczegół o czerwonych pończochach, barwy proletariackiej i ulubionej na za moich czasów licealnych zwalczanych, jako kolor nieprzyzwoity na szkolną garderobę (obowiązywał, przypomnę, nie szkolny mundurek, a chałat w kolorach indygo i czarnym). Jest w tym wierszu perswazja i opowiedzenie się, ale to jeszcze za mało, by powiedzieć coś naprawdę. Wszystkie utwory Elżbiety Lipińskiej są smyrgające, a nie penetrujące i to erotyczne określenie przychodzi mi też na myśl, gdy autorka nie boi się używać słów dosadnych, by uzyskać pożądany efekt, a jednak wszystko rozmywa się w nijakości i jakimś starczym gderaniu:
„DUŻE KINO
w gadających kinach najbardziej brak niemej widowni
nikt już nie gra dzisiaj na pianinie
na ekranie ktoś ją kocha i umiera dla niej
a z wygodnego fotela wpółleżąca fruzia
z podziwem wzdycha: o kurwa! o kurwa! o kurwa!
w gadającym kinie ekran nie jest srebrny
spływa posoką spermą czasem deszczem
łapiesz się na zdziwieniu czemu ta laska ani razu się nie rozebrała
w gadającym kinie w zapachu popcornu gubi się zapach kobiety
veuve clicot na ekranie przegrywa z coca colą
brak szans na początek pięknej przyjaźni”
Poetka podejmuje tematy wojenne, pochyla się nad swoim dzieciństwem, wspomina rodziców, czasy straszne, komunizm, a jednak czytelnika to mało wszystko obchodzi i właściwie już tylko czeka na jakąś indywidualizację, jakiś pikantny szczegół. Wreszcie znajduje w erotycznych snach, gdy podmiot liryczny wizytuje nocą młody chłopak. Ale i ten wiersz nie daje, mimo zapewnień, satysfakcji (UKŁADANKA):
Przyszedł do mnie we śnie,
kochał za bardzo, a był taki młody,
że nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać.(…)
W wierszu WYCIECZKA nie bardzo też wiadomo, co się stało w Hiszpanii podmiotowi lirycznemu, gdyż autorka nagle przestawia się na język młodzieżowy, mimo, że piękny cytat z Federico Garcia Lorci obiecuje jakieś równie szlachetne konstatację:
„(…) jechaliśmy daleko a pieprzony szofer ciągle oszczędzał klimę.
nigdy nie wysiadał, sagrada czy grenada parówki ponad wszystko
i ta śmieszna laska co go rwała na bluzkę calutką w cekinach.(…)
Podsumowując, poezja Elżbiety Lipińskiej nie wychodzi poza ilustrację opis i zgrabne składanie słów. Jeśli wytwarza się wartość dodatkowa, to tylko w postaci skrzętnie kamuflowanego sentymentalizu.
Nie ma się nawet z kim pokłócić o tę poezję, gdyż znalazłam tylko jedyną recenzję w sieci i wątpię, by jakaś jeszce była, gdyż myślę, że autorka by ją natychmiast opublikowała na stronie literackie pl. jak zrobił to Adam Wierdemann ogłaszając tam perfekcyjnie napisane, akademickie recenzje.
Pozostaje więc polemika z Jakubem Winiarskim, który jak zwykle wytacza największe działa.
Nie, Panie Jakubie, tu nie ma śladu Mallarmego. Miłosza, Herberta, Różewicza. Sposób mówienia o holocauście, tak zachwycający Winiarskiego, jest może bliski modnemu kierowaniu dzisiaj tych problemów na komizm z racji tego, że już to było dawno i już można (Roberto Benigni Życie jest piękne), nie wydaje mi się, by było potrzebne we wierszu, według mnie mało pojemnym i spłycającym grozę.
Elżbieta Lipińska należy do sporej grupy nieszufladowych seniorów i przykro mi o tym pisać, stając się niesolidarna. A jednak wymagałabym od mojego pokolenia starczej mądrości, a nie samo zadawalających przebieranek. Nic bardziej nie postarza, niż udawanie, że się jest młodym duchem.