Roman Kaźmierski, Sen odwykowy. Nadzwyczjane nic „albo” nic nadzwyczajnego

22 grudnia, 2008 by

.
Jeżeli filozofia ma być rodzajem kochania, to wyobrażam je sobie jako nieprzerwane trwanie między udami Uty Lepmer, kiedy ta siedząc na fortepianie (i przy jego akompaniamencie) śpiewała weillowskie Youkali. Taki rodzaj kochania, w którym estetyka miesza się z fizjologią; w którym dźwięk to m.in. jęk, krzyk, to bezwzględne zawieszenie głosu tak jakby dalszy ciąg nie istniał; w którym między ustami a skórą pojawiła się przepaść bezwzględna; w którym między podmiotem a przedmiotem istnieje przestrzeń ascetyczna, pierwotna zredukowana zaledwie do odcienia i kilku rzeczy; w którym kochanie jest technicznie perfekcyjne ale jednocześnie bezwzględnie nieobliczalne w kolejnych chwilach swego trwania.

Innymi słowy: jeżeli filozofia ma być rodzajem kochania, to musi być poezją. Sam Hegel także jako Hegel landmanowski kiedy wszelkie akademickie komentarze na chwilę ulegną zapomnieniu, przemówi jako poeta:

Dusza bez ciała nie byłaby niczym żywym.
I na odwrót. Zarodek nosi w sobie drzewo i
ma w sobie siłę jego, chociaż nie jest nim jeszcze.
Drzewo odpowiada całkowicie prostemu obrazowi
Zarodka. Jeżeli ciało nie odpowiada duszy
To musi być czymś nędznym.

/Hegel, Zas. fil. pr., 343/

Nie inaczej ma się rzecz z Martinem Heideggerem bożyszczem wszelkiej maści hermeneutów, którzy dali się uwieść urokowi daseinu.

Was besagt das Zeigen eines Zeichens?
Die Antwort ist nur dann zu gewinnen
Wenn wir die angemessene Umgangsart
Mit Zeigung bestimmen. Darin muss genuin
Auch seine Zuhandheit fassbar werden.
Welches ist das angemessene Zu-tun-haben
Mit Zeichen?

/Heidegger, S.u.Z., 79/

Historia filozofii uczy, że każdy filozof (o ile jest filozofem) jest poetą. Jednak problem z implikacją polega na tym, że jest jednokierunkowa. I tu pojawia się kwestia, która wymaga rozstrzygnięcia: czy każdy poeta jest filozofem? Albo inaczej: czy wartość prawdziwościowa zdania: Nie każdy, kto jest poetą jest filozofem jest 1 czy może 0.

Żeby zadość uczynić wszystkim błogosławionym, cichym, którzy łakną w domowych zaciszach sprawiedliwości, kwestię ową będę starał się rozstrzygnąć na przykładzie wierszy polskiego poety, o największych pretensjach filozoficznych. Poety, który domaga się doszukiwania w swoich tekstach oczywistych nawiązań do światowego nurtu heideggeryzmu; poety, którego tekstami zainteresowali się, fascynaci Heideggera oraz miłośnicy języka polskiego czyli: niemieccy hermenuci z Fryburga; poety, który przychodzi i odchodzi; poety, który domaga się by każdy jego tekst był komentowany na odcinku przynajmniej 50. postów; poety, który jest w stanie napisać 300 wierszy miesięcznie i się w ogólnie nie spocić w trakcie czyli na przykładzie wierszy Romana Kaźmierskiego opublikowanych w tomiku Sen odwykowy.

Wiersze Romana Kaźmierskiego, składające się na Sen odwykowy, są utrzymane w jednej poetyce, w której Kaźmierski tkwi od początku swojej drogi poetyckiej. To reporterskie migawki szybsze niż najszybszy istniejący flesz, zapisane w formie zdań doskonale autonomicznych, które następnie w dowolnych połączeniach składać się mogą na nieskończoną liczbę wierszy.

Z tomiku Sen odwykowy wynotowałem autonomiczne zdania zawierające spójnik albo (dlaczego z albo? dlatego, że jak nic nie wyjdzie z wątkami heideggeriańskimi, to może uda się z pierwiastkami kirkegaarderowskimi w poezji Kaźmierskiego):

Koniec października udaje początek świata / Albo koniec
(sen bajkowy)

Nadzieja / musi dużo trenować i tresować psa / dzieciństwa, żeby był szybszy. Niż samochód /
/ albo ta piękna dziewczyna / uprawiająca jogging i miłość francuską.

(sen dojrzały)

Bić albo nie bić. W twarz /albo kopnąć w kalendarz przemocy.
(sen gwałtowny)

Skończyć z ojczyzną / Da sobie radę albo nie
(sen odwykowy)

na wypadek upadku / albo wpadki
(sen relatywistyczny)

otwierając oczy albo odwrotnie
(sen telefoniczny)

Nie wiadomo / kiedy jest się za starym na to i owo / i za młodym żeby tak albo siak
(sen tradycyjny)

Żeby mi było bardziej do twarzy z twarzą. Albo / inaczej: zrozum mnie kiedy indziej, teraz jestem zajęty

(sen urodzinowy)

Mimo, że wersy / zdania / frazy Kaźmierskiego z charakterystycznym albo pochodzą z różnych tekstów składających się na tomik Sen odwykowy, w dowolnym połączeniu mogą śmiało funkcjonować jako osobny wiersz. Na przykład:

1)

sen albo sen

Koniec października udaje początek świata. Albo koniec
Nadzieja musi dużo trenować i tresować psa dzieciństwa,
żeby był szybszy. Niż samochód albo ta piękna dziewczyna
uprawiająca jogging i miłość francuską. Bić albo nie bić.
W twarz albo kopnąć w kalendarz przemocy. Skończyć
z ojczyzną. Da sobie radę albo nie na wypadek upadku
albo wpadki twierając oczy albo odwrotnie. Nie wiadomo
kiedy jest się za starym na to i owo i za młodym żeby tak albo
siak żeby mi było bardziej do twarzy z twarzą. Albo inaczej:
zrozum mnie kiedy indziej,teraz jestem zajęty

Jestem pewien, że każdy czytelnik znajdzie w tym zlepku coś dla siebie, coś czym się zachwyci, coś, co wprawi w rodzaj unikalnej refleksji. I za taką uniwersalność i autonomię wersów należy się Kaźmierskiemu pochwała. Każdy wers / fraza / zdanie, przez niego wymyślone ma taki stopień ogólności, że bez zgrzytów semantycznych funkcjonuje swobodnie w każdej istniejącej lub potencjalnej strukturze, jaką jest wiersz.

Pytanie jednak, na które staram się odnaleźć odpowiedź brzmi: czy każdy poeta jest filozofem (ewentualnie, czy zbiór potencjalnych falsyfikatorów dla zdania: nie każdy poeta jest filozofem, jest pusty). Czy tekst sen albo sen może funkcjonować w ramach specjalistycznego dyskursu filozoficznego?

Doświadczenie 1: (usuwanie enterów):

Koniec października udaje początek świata. Albo koniec Nadzieja musi dużo trenować i tresować psa dzieciństwa, żeby był szybszy. Niż samochód albo ta piękna dziewczyna uprawiająca jogging i miłość francuską. Bić albo nie bić. W twarz albo kopnąć w kalendarz przemocy. Skończyć z ojczyzną. Da sobie radę albo nie na wypadek upadku albo wpadki twierając oczy albo odwrotnie. Nie wiadomo kiedy jest się za starym na to i owo i za młodym żeby tak albo siak żeby mi było bardziej do twarzy z twarzą. Albo inaczej: zrozum mnie kiedy indziej,teraz jestem zajęty

Resultat:

Usunięcie enterów nie przyczyniło się do powstania tekstu filozoficznego.

Doświadczenie 2: (Interpunkcja sensotwórcza Piotra Czerniawskiego)

Koniec.
października udaje,
początek świata. A,
lbo koniec Nadziej,
a
musi dużo trenowa.
ć i tresować psa dz,
ieciństwa, żeby był.
szybszy. Niż samoc,
hód albo ta piękna d,
ziewczyna uprawiają:

ca jogging i miłość francuską. Bić albo nie bić.
W twarz albo kopnąć w kalendarz przemocy.
Skończyć z ojczyzną. Da sobie radę albo nie na
wypadek upadku albo wpadki twierając oczy a-

lbo odwrotnie. Nie wiadomo kiedy jest się za starym na to i owo.
i za młodym żeby tak albo siak żeby mi było bardziej do twarzy.
z twarzą. Albo inaczej: zrozum mnie kiedy indziej, teraz jestem.
Zajęty

Resultat:
już lepiej. Poetyka interpunkcji sensotwórczej Czerniawskiego sprawdza się. Początek tekstu i jego koniec mogą śmiało funkcjonować w sferze filozoficznej jako uwaga o charakterze alfaomegicznym. Jednak tekst jako całość, mimo niewątpliwego uroku, nie może równać się z najlichszym chociażby fragmentem z Die Fragmente der Vorsokratiker (Dielsa/Kranza).

O! Właśnie! Może należy spróbować odnaleźć istniejące, lecz zaginione analogie między poszczególnymi wersami Kaźmierskiego a zachowana spuścizną presokratyków?

Weźmy fragment Anaksymandra, i dla potrzeb dowodu przytoczę go w ojczystym języku Heideggera:

Anfang und Ursprung der seienden Dingen ist das Apeiron.
(DK, 12 B 1)

Z dzisiejszego punktu widzenie zdanie owo nie jest czymś niezwykłym. Jeżeli jednak uzmysłowimy sobie, że wymyślono je ponda dwa i pół tysiąca lat temu okaże się ono wynalazkiem na miarę koła.

Czy w tekstach Kaźmierskiego można odkryć podobne fragmenty, o podobnej wartości?
Przeszukując kolejne wiersze Kaźmierskiego czytelnik odkryje takie wersy:

Oszukujesz, czasie. Udajesz, że wystarczają prawdopodobieństwa
Człowiek człowiekowi widokiem. Zza szyby.

(sen zegarmistrzowski)

Niepokój z widokiem na mrok.
Zbliża się, oddala: jest.

(sen zimowy)

Wołanie, wywoływanie podobieństw
Jak w telewizji szeptać drukowanymi powtarzać ostrożnie kaleczyć językowe obcości.
(sen, dalsze ciągi)

a tu przykład rebusu, którego rozwiązanie będzie możliwe wówczas, kiedy ludzkość opanuje technikę wskrzeszania umrzyków, by dzięki temu powołać do życia Polaków, którzy rozpykali tajemnicę Enigmy:

Byle kto, pierwszy lepszy niż gorszy co dążył, nie zdążył Nawet na twoje milczenie się spóźnił

(sen nad ranem)

Podsumowując:

Kiedy Adorno przeczytał Heideggera napisał małą broszurkę: Jargon der Eigentlichkeit (GS, 6/1998), w której opisał mechanizm stosowany przez jego kolegę po fachu. Jego zdaniem zaskakujące neologizmy, zaskakujące mutacje związków frazeologicznych, które uczyniły z języka niemieckiego język heideggerianisch maja tylko jeden cel: oszukać czytelnika, by przemycić jakąś tam ideologię.

Nie podejrzewam Romana Kaźmierskiego, by przemycał jakąkolwiek ideologię jako poeta. Ale uważam, że te 5000 zdań, które wymyślił i w oparciu o które konstruuje kolejne swoje niezliczone teksty, mają jednak heideggerowską implikację: oszukują czytelnika, ogłupiają by nie spostrzegł się, że autor, który je wymyślił nie ma nic do powiedzenia. Każdy kolejny tekst, który publikuje Kaźmierski w oczekiwaniu na nieśmiertelność, na objawienie się całemu światu w heideggerowskim Lichtung potwierdza ową tezę. Ani Jan Trach ani nrml ani żadne inne wcielenie nie wymknie się z pułapki żargonu Kaźmierskiego.

nu-zajc-nu-pagadi.jpg

Kategoria: Bez kategorii | 5 komentarzy »

Maciej Woźniak, Obie strony światła. Technik od żarówek, świetlówek, neonów, latarni, lamp kobaltowych i innych

21 grudnia, 2008 by


Niezbadane są źródła natchnienia polskich działaczy lirycznych. Analiza zbioru złożonego z wszystkich literackich Owczarków, Wiśniewskich, Dehnelów, Padów und so weiter, a także z produktów oznaczonych logo Bargielska, Kuciak, Radczyńska itp., dostarcza czytelnikowi oprócz zabawy, także informacji o ewentualnych źródłach, z których czerpie polski poeta, w procesie pisania wiersza.

Na tym tle Maciej Woźniak nie wyróżnia się niczym. Jego tomik pt. Obie strony światła jest niezbitym dowodem potwierdzającym teorię, że polski wieszcz jest jak Makgajwer: z każdego rzeczownika jest w stanie uczynić motyw przewodni wiersza. W przypadku Woźniaka jest to rzeczownik światło.

Makgajwer potrzebował jedną tabliczkę gorzkiej czekolady, kultowy scyzoryk szwajcarski oraz gumę do żucia, by powstrzymać radioaktywny wyciek z uszkodzonego reaktora. Maciej Woźniak potrzebował światła z lapmki nocnej, która stoi prawdopodobnie na jego biurku, oraz świergotu słowików, które tylko Borowiczkach jest w stanie pokierować bezbłędnie palcem wskazującym, by ten uderzał w odpowiedni klawisz qwerty, żeby napisać kilkadziesiąt wierszyków na temat światła.
Technicznie rzecz biorąc Woźniakowi wystarczy jeden rzeczownik światło, by być wieszczem.

Jeżeli ktoś uważa, że na temat światła można napisać tylko, że jest i że jest takie śmakie lub owakie, jest w błędzie. I Maciej Woźniak jako poeta jest gotów każdego takiego ktosia jest gotów w każdej chwili wyprowadzić z owego błędu.

Oto niektóre pomysły Macieja Woźniaka na to, jak z rzeczownika światło zrobić nie tyle proste zdanie, ale twór liryczny – wers:

1) Światło, jasna szybo.
2) Światło, soczewko / szlifowana uparcie przez wieki.
3) Światło, strumieniu bijący ze źródła gwiazdy.
4) Światło, skalpelu tnący zwiotczałą skórę złudzeń.

W tym właśnie każdy z czytelników powinien zadać sobie w duchu pytanie: co to za światło? Może to jakieś cudowne światło, a nie made in osram.

Wątpliwości okazują się jak najbardziej uzasadnione, co potwierdza sam poeta. Okazuje się, że światło Woźniaka znalazłoby zastosowanie nie tylko na kanwie poezji, ale w zakładach precyzyjnej obróbki materiałów twardych, gdyż o czym informuje poeta: Światło, ty tak delikatnie, jak / nikt inny wygładzasz ostre rysy.
W zakładzie fryzjerskim też się przyda ten rodzaj światła, do rozczesywania włosów klientek, które światło rozczesuje, gdy splątane.

Światło Woźniaka ma inne zastosowania techniczne. Oprócz tego, że może robić za pilnik, papier ścierny, fryzjerskie zgrzebło do rozczesywania dredów, światło zdaniem poety doskonale spełni swoje zadanie jako ekwiwalent lateksowej waginy w wersji kieszonkowej, dmuchanej sztucznej lali czy też styranej dłoni. Okazuje się, że nikt tobie nie zrobi tak dobrze, tak czule jak światło: Światło, ty tak czule, tak bez śladu / ironii całujesz moje źrenice.
(List do światła)

Maciej Woźniak jako poeta wykazuje większe ambicje aniżeli wymyślanie różnych niestandardowych użyć światła. Dlatego w kolejnych tekstach sięgnie po wyszukane metafory o ładunku poetyckim zdolnym zniszczyć siedemdziesiąt Hiroszim. Oto one:

pobladłe witraże tęczówek
kościana obręcz werbla skóry
miękkie miotełki wiatru
spękane zwierciadło poezji (to jest nieśmiertelny szlagwort wszystkich śmiertelnych poetów polskich)
nagły dreszcz
przezroczyste wieko powietrza
(Zuzanna Ginczanka, list)
fale senności
ślepe promienie słońca
miedziana moneta pamięci
echo powraca wilgotnym, dusznym tchnieniem cembrowiny
(Leonor Fini)

Niemal wszystkie teksty Macieja Woźniaka z tomiku Obie strony światła nadają się na slogany reklamowe koncernów produkujących żarówki. To, co pozostanie po oddzieleniu owego niemal, jest świetnym materiałem na piosenki dla Anny Marii Jopek. W tym aspekcie wrażliwość Macieja Woźniaka odpowiada niedysponowanemu Poniedzielskiemu, który wymyślił dla żony Kydryńskiego tekst:
Ufamy światu a on nam jakby mniej. Ufamy światu, jak pąki kwiatów gdy jesień jeszcze hen. Ty idziesz świecie w świat i nie oglądasz się. Ja świata poza tobą nie widzę, najtrudniej kochać mniej.
Im dalej nam świecie do siebie, tym nam i mniej tęskno, za każdy gram manny niebieskiej płacę słoną rzeką (z płyty Nienasycenie)

Każdemu czytelnikowi, w ramach akcji: I ty możesz wieszczyć! proponuję zamienić rzeczownik świat na światło. Wartość estetyczna tekstu, który powstanie na skutek owej zamiany będzie porównywalna z każdym tekstem tomiku Obie strony światła.

Kategoria: Bez kategorii | 6 komentarzy »

Tomasz Pułka Paralaksa w weekend. Poezja nie tragiczna. Pani Bieńczycka

21 grudnia, 2008 by

Bliżej pokoleniowo Markowi do tej poezji i myślę, że swój tekst tu o niej wstawi, na razie ja się wypowiem, gdyż, oprócz już zaawansowanego wiekiem Karola Maliszewskiego nikogo starszego o niej głośno mówiącego nie znalazłam.

Czytając wszystkie recenzje na literackie pl. nie sposób opędzić się od nachalności lansowania Młodego Gniewnego, przywoływania znowu najwyższych lirycznych literackich autorytetów,w czym, jak wiadomo, celuje nasz blogowy ulubiony recenzent Jakub Winiarski.
Spokojnie.
Wiadomo, że przebić się trudno i jeśli nie zaistnieje się skandalem czy kontrowersją – a tu na dodatek połączeniem wyjątkowej urody z perwersyjną ordynarnością w wypowiedziach – to poetę zadepczą i do głosu dojść nie dadzą.
Przypatrzmy się więc, co objawia dziewiętnastoletni poeta, któremu starcza inteligencji na tyle, by nie pisać w tym wieku żenady i by nie pisać od serca własnego, ale od zupełnie obcych serc.
W ten sposób preparowano poezję, szlifując ją najczęściej w domach znaczących literacko poetyckich homoseksualistów lub starych poetek, którzy w przerwach miłosnych uniesień uczyli poetyckiego rzemiosła. Dzisiaj najprawdopodobniej nastoletni poeta nie musi, mając Internet i być może dobrego licealnego nauczyciela, korzystać z wtajemniczeń starszych kolegów i koleżanek, metodą naszych ojców i dziadków. I to jest może największy sukces naszej technicznej cywilizacji.

Paralaksa Tomasza Pułki ma jeszcze świeżość spojrzenia, zachwyt młodości i seksualnej inicjacji, i nie jest to paralaksa. Jest tam autentyzm rozsianych feromonów wchodzącego w świat szczeniaka.
Poeta, podobnie jak jego starsi koledzy wie już, że świat jest stworzony i wykonany przez myszy, ale też wie, że jak się tak za bardzo będzie tym myszom naprzykrzać, to może mu się to rozpoczynające życie nie udać:

(…)De grande montee, grande chute, znowu ślepe myszki.(…) (Tomaś Halfka poznaje A.)

Stawka jest naprawdę duża. Idąc tropem wersów, podmiot liryczny zastanym światem jest zafascynowany i nie ma się mu co dziwić, gdyż nie musi, jak jego przodkowie, ciągnąć uwiązanego za nogę wózka w korytarzu węglowym o prześwicie 50 cm, lub od piątego roku życia pracować w łódzkiej przędzalni.
Być uznanym i docenionym poetą w Polsce to w dalszym ciągu wygrana losowa i autentycznie można gwiazdy liczyć aż do śmierci i ciut po, nie nosić garnituru i mieć dozgonny materiał seksualny do dyspozycji. Polskie poetyckie tradycje są nie do pokonania i nawet Antoni Słonimski, którego w końcu rozjechano za karę samochodem na ulicy za to, że próbował coś w tej kwestii zmienić, nie dał rady.
Toteż aktywność Tomasza Pułki jest widoczna na wielu frontach, począwszy od zupełnie niezrozumiałego sieciowego bloga, a skończywszy na ewidentnie politycznej działalności.

Ale wróćmy do jego poezji.
Podmiot liryczny jest zakochany, a jeśli nie, to przynajmniej ma ochotę na swoją partnerkę tak bardzo, że nawet z okresowymi przerwami nie daje sobie rady, co może i jest jakimś symptomem żywotności młodych pokoleń i nadzieją na ciągłość gatunku ludzkiego.
Największą wartością wierszy jest to, że zrobione są z realiów i na całe szczęście czytelnik wędrując wraz w podmiotem lirycznym po świecie, czy będąc u mamy i pomagając jej w ogrodzie, czy na Węgrzech, czy po prostu w marzeniach z Adrianną, to jednak czuje się bezpiecznie, gdyż konkret uwiarygodnia, a wiadomo, przestrzeń prawdziwa jest swojska i bezpieczna. I teraz z tego oglądu, z tego błędu, jak sugeruje Pułka, co wynika dla nas odbiorców, czym poeta się dzieli byśmy my, pozbawieni pożądania Adrianny, winorośli, Węgier, niepalący (nie palę), uzyskali?
Jest Adriana Sklenarikova, ponieważ trąbka Milesa Daviesa jest nieaktualna. Tak w każdym razie jest w wierszu kończącym zbiór, errata, dowodzi poeta: wybory dzisiejsze są według niego niemożliwe: komercja, sztucznie wykreowana modelka o międzynarodowej sławie wygra z egzystencjalnym głosem. A więc dzisiejszemu poecie nie staje wyobraźni, by wiedzieć, że Grecy tęsknili za utraconym Egiptem i ten świat był dla nich nieosiągalnym ideałem, że poeta żyje zupełnie innym czasem i przestrzenią:

(…) I wszystko to jakby człowiek wcale nie był metaforą,
a ledwie przedłużeniem klucza, co wychodzi poza dziurkę.
Lecz czymże jest dziurka? I kogóż styl biblijny tak naprawdę dotyka? Tyle jest
pytań, małych światełek w tunelu (a wszystkie prowadzą do wielkiego, białego
psalmu, zamkniętego w źrenicy), choć wiedzą, że można odpowiedzieć jednym
cytatem z Sartre’a albo jakiejkolwiek
innej, smutnej bajki. (…)” (Oswajanie snu)

Wielkie nieporozumienie, co do trwałości własnego życia, jak i obowiązującej aktualnie mody, gnębi i trawi dzisiejszą sztukę może jeszcze mocniej, niż kiedyś, gdyż dzisiejsze wybory moralne są bardziej wyborami korytarzy gier komputerowych, gdzie pomyłki i błądzenie po nich niczego właściwie nie determinują i niczego nie uczą. Głos Pułki rozpaczliwie przywołujący zaschniętą grudkę mentolowej pasty i cukrowo – migdałowy zapach kobiety jest coraz słabszy.
Toteż o wiele przyjemniej skupiać uwagę na nieosiągalnych udach Adrianny Sklenarikovej, niż równie nieosiągalnych, ale jakże nieprzyjemnych zmarszczkach Sartrea, i jakiejkolwiek innej bajce lub od razu wszystko między bajki włożyć, a uwiarygodnić tylko to, co da nam możliwość bycia poetą na zawsze.

Nie wiadomo, która z dwóch aktywności zdominuje dalszą twórczość Tomasza Pułki: strateg, czy artysta. I nie wiadomo jeszcze, czy te dwie osobowości żyją ze sobą w symbiozie, czy nienawidzą się śmiertelnie.

Czytam tę jego Paralaksę w weekend i z podziwu wyjść nie mogę. Wiadomo, Pułka ma talent do wierszy, jak Deyna do piłki. Przywraca wiarę w nastoletnią poezję, ponieważ wiara w nastoletnią urodę nie zawsze wystarczy. Znamienne, że kilka poetyckich korespondencji z Paralaksy zostało wysłanych do rówieśników: Konrada Cioka (Czyste kino), Wiersz dla Julii Szychowiak, Jacka Dehnela (Tomas Halfka zaciąga się papierosem). Halfka, nieźle to sobie Pułka wymyślił. Krzysztof Fiołek Lampa (nr 4, 2008)

Kategoria: Bez kategorii | 6 komentarzy »

Pauza na zastanowienie. Jaworskiego ciąg dalszy. Pani Bieńczycka

21 grudnia, 2008 by

Zarekomendowane przez Leoncja i sitwę archaiczne pisma Romana Jaworskiego niech posłużą nam za wstęp do rozważań nad poezją Tomasza Pułki, który właśnie na sieciowym forum podobnie jak my udawadnia, że polska poezja głęboko mu leży na sercu.
Oto fragment opowiadania Amor milczący ze zbioru Historie Maniaków:

(…) Gdy już jako tako (dość niezrozumiale dla tych ptasich móżdżków) załatwiłem się z tą niesforną i pretensjonalną bandą lirycznych śmierdziuchów, poszukam głębszego zrozumienia u istot wyposażonych najwyższym ustrojem organicznym. Ale i wśród tych ostatnich, jako zróżniczkowanych na klasy i podklasy, wybiorę sobie dla szybszego porozumienia tylko te ofiary rodzącej przyrody, które skarlałe fizycznie na korzyść rozpanoszonych intelektów, zdolne są do szybkiego procesu najdziwaczniejszych skojarzeń.
Nie w zarozumiałości mej powód, że tak wysoko sięgam, lecz tylko w skromnym fakcie, który przez spryt praktyczny najbardziej oburzonych nawet ułaskawić może. Zaś fakt ten to brak wszelkiej twórczości we mnie, zastąpiony przez wytwórczość. A więc w miejsce solidnych, dla pokoleń przeznaczonych płodów, swojska staranna tandeta: Tandeta zaś, to serce współczesnych giełdziarskich obrotów i istota wymiany koniecznych towarów. Jest drogoceną we wszystkich pozorach i istotę rzeczy niedostępnych uprzystępnia, na zbyt podaje za tani pieniądz. Tandeta to sztuka dążąca w samej sobie do swoich celów, do rozpowszechnień ogólnych i zawładnięć w sferze zjawisk zbyt masywnych, skrytych lub spłowiałych z doznanej obojętności.
P. T. Ewentualna Publiko Przygodnych Czytelników! o nadmiernie rozwiniętych mózgach i rozrzutnej pojemności wrażeń, zaprawdę pragnę, byś zechciała przyjąć moją tandetę i ocenić (…).

Kategoria: Bez kategorii | 2 komentarze »

Piotr Czerniawski, 30 łatwych utworów. Poetyka znaków interpunkcyjnych – czyli jak skutecznie ukryć banał

18 grudnia, 2008 by

.

Adepcie poezji! Zanim zapoznam cię z kolejnym rodzajem pisania wierszy, chciałbym abyś
przestudiował poniższe wersy. Analizując je, postaraj się odkryć ich sens. Być może ty będziesz tym historycznym szcześliwcem, któremu się uda go odgadnąć.

Oto wersy:

1) Tego samego wieczoru babuszka ze Lwowa zapędza swojego dwumetrowego wnuka do spiżarki

2) popatrz, mam tu w słoiku słoneczko

3) na wypadek trzeciej nocy światowej.

4) Stara ty i głupia

5) Wołodia spluwa w dłonie

6) włącza telewizor

7) Niemieccy hokeiści spluwają na lód

8) na dwójce terroryści również na coś czekają

9) Zapala biełomora

10) Wołodia ociera pot z czoła

11) marzy. Liczy

12) pięć kursów do Przemyśla

13) wideo. Prezent od szwagra

14) kaseta z Wilkiem i Zającem.

Kiedy już przeczytałeś i przestudiowałeś tych 14 wersów, zadaj sobie pytanie: Czy jest w nich coś szczególnego? Interesującego? Nadzwyczajnego?

Myśl, myśl, myśl….

A kiedy już umysł twój wyprodukuje wielkie NIE jako odpowiedź na powyższe pytanie,
to spróbuj poukładać te wersy w całość, która mogłaby mieć jakąś szczególną wartość estetyczną, poznawczą (w ogóle jakąkolwiek wartość).

14 wersów wymyślił Piotr Czerniawski i opublikował w formie wiersza w tomiku 30 łatwych utworów, (3) kładąc jednocześnie podwaliny pod tzw. poetykę znaków interpunkcyjnych.

Ażeby zrozumieć istotę owej poetyki, która łączy formistów z tymi, którzy prymat przyznają treści, należy najpierw zapoznać się ze specyfika zdań / wersów tworzonych przez Piotra Czerniawskiego dla potrzeb nowej poetyki.

Otóż podobnie jak Wiedemann Czerniawski llubuje się w prostych zdaniach oznajmujących. Jednak różnica między wersami Czerniawskiego a Wiedemanna zawiera się kryterium demarkacji, którym w tym przypadku jest coś, co określić można jako istotność znaczeniowa. Mimo, że nie sposób odmówić znaczenia wersom wymyślanym przez Czerniawskiego, tak brak istotności owego znaczenia jest eksplicitny. Innymi słowy Wiedemann żongluje dekalogami, a Czerniawski banałami.

Czerniawski nie wypiera się banału. Przeciwnie banał pod przykrywką łatwości został przemycony przez poetę już w tytule omawianego tomiku. Można zaryzykować tezę, że banalność w poezji Piotra Czerniawskiego podniesiona została do rangi absolutu. Każdy kolejny tekst składający się na tomik 30 łatwych utworów to mikstura wersów banalnych. Losowo cytuję:

może, tydzień później. Idzie ulicą / Szewską, bolą go korzonki. W / zagłębiu szyi równo: szpaler / górników, podbijanie karty, / idzie ulicą Szewską, // guzik. Burdel nieczynny, / przyjęcie towaru.
(O czymś innym)

Kilka stron dalej:

chłodniej: dzielony na pół / lipiec. Na skwerze Ernsta / Thalmanna dziadek ławkowiec / szczelniej otula się kocem-
(Na obraz nakłada się obraz i znika)

Banał jako taki, oraz banał Czerniawskiego ma to do siebie, że może być obsługiwany przez byle kogo. Banał bowiem w każdej swojej postaci nie posiada instrukcji obsługi. Innymi słowy, nie wymaga kwalifikacji czego świadomość ma Piotr Czerniawski. Dlatego też jako poeta, Czerniawski ucieknie się do prostej sztuczki, by pozyskać czytelnika o wyrobionej świadomości estetycznej. Mianowicie, Czerniawski, by zakamuflować banał użyje przecinków, spacji, kropek, myślników czyli wszystkich znaków technicznych, które umożliwią mu budowanie takich form tekstowych, które pozwolą zakamuflować ów banał.

Oto przykład.

Posłużę się ponumerowanymi wersami z jednego z wierszy Czerniawskiego (3).
Poukładam je dowolnie ( Można parzyście, można nieparzyście, można stochastycznie. W każdym wypadku efekt złożenia tych wersów w całość będzie miał taką samą wartość co oryginał.)

Dowód: (stochastycznie: 2,5,4,7,8,14)

popatrz, mam tu w słoiku słoneczko
Wołodia spluwa w dłonie
Stara ty i głupia
Niemieccy hokeiści spluwają na lód
na dwójce terroryści również na coś czekają
kaseta z Wilkiem i Zającem

Mógłby to już być wiersz, ale żeby wierszyk glans miał należy wprowadzić znaki interpunkcyjne.

Niech się stanie wiersz!

popatrz, mam tu w słoiku słoneczko. Wołodia spluwa
w dłonie. Stara ty i głupia. Niemieccy hokeiści spluwają na
lód, na dwójce terroryści również na coś czekają. kaseta
z Wilkiem i Zającem

Oryginał zaś wygląda tak:

Tego samego wieczoru babuszka ze Lwowa
zapędza swojego dwumetrowego wnuka do
spiżarki, popatrz, mam tu w słoiku słoneczko, na
wypadek trzeciej nocy światowej. Stara ty i głupia,
Wołodia spluwa w dłonie, włącza telewizor.
Niemieccy hokeiści spluwają na lód, na dwójce
terroryści również na coś czekają. Zapala
biełomora, Wołodia ociera pot z czoła, marzy.
Liczy, pięć kursów do Przemyśla, wideo. Prezent od
szwagra, kaseta z Wilkiem i Zającem.

(3)

Po samodzielnym przeprowadzeniu eksperymentu na formie, czytelnik dojdzie do wniosku, że sam jest poetą. Każde operacja na wersach banalnych musi skutkować dziełem w postaci wiersza.

Niektórzy z czytelników natomiast dostrzegą pewną analogię między Piotrem Czerniawskim jako poetą a poetą Romanem Kaźmierskim. W wierszach Kaźmierskiego każdy wers posiada autonomię. Może funkcjonować samodzielnie jako porzekadło ludowe, mądrość wiejska, powiedzonko etc. Wersom Czerniawskiego daleko oczywiście do statusu owych mądrości, ale pod względem technicznym charakteryzują się równą autonomią, co wersy Kaźmierskiego. Można nimi tasować do woli, tworząc przy tym do woli kolejne łatwe bo łatwe, ale jednak utwory.

Jednak Czerniawski musiałby być romantycznym samobójcą środowiskowym, gdyby poprzestał na banale. Nongratyczna specyfika banału oddziałuje jako odium szczególnie na tych, którzy się nim posługują. Ale na to Piotr Czerniawski wynalazł lekarstwo.

By być lub by nie przestać być salonfähig jako poeta, Czerniawski ucieknie się do prostej sztuczki, by pozyskać czytelnika o wyrobionej świadomości estetycznej. Mianowicie, Czerniawski, by zakamuflować banał użyje przecinków, spacji, kropek, myślników czyli wszystkich znaków technicznych, które umożliwią mu budowanie takich form tekstowych, które pozwolą zakamuflować ów banał. Czytelnik napotykając w trakcie lektury sztucznie poszatkowany wers, albo myślnik, który spada z nieba będzie się zastanawiał nad znaczeniem zabiegu technicznego, a nie nad znaczeniem wersu. Na tym polega tajemnica poetyki znaków przestankowych.

Czerniawski by stymulować ośrodki sensotwórcze wprowadzi do wersów kilka obcojęzycznych wyrazów, kilka mądrych nazwisk. Ale to i tak znaki interpunkcyjne będą największą wartością tomiku 30 łatwych utworów
nu-zajc-nu-pagadi.jpg

Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »

Ilionowski, Wiersz na święta

18 grudnia, 2008 by

.
za chwilę unieważni się logika, bo to są życzenia na święta.
why? nie pytaj. przedwczoraj zginął mój brat. śmierć
śmierdzi, nie żyje, śmierć umiera na te właśnie święta.
zjem, będę jadł. aż zjem. ciało żre. wpierdala. tyje.sz, szsz,
szsza! czy ktoś ma link do relacji z porodu chrystusa.

dopiero, kiedy zawiedzie logika dowiesz się

że to tylko 113 kilo myślącego mięsa, czerwonego ciała,
które chce napisać coś bratu na święta. brata jednak nie ma.

w tym wierszu i w ogóle: why
rymuję się fonetycznie z umieraj
zdychaj lub też wypierdalaj.
(glosa dla tłumacza)

a wy gdzie jesteście bracia, gdy z sobą przeciw sobie idę.
że trup zgnije szybciej niż ja prawda jest taka – że nigdy nie miałem brata.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

Jerzy Illg Wiersze z marcówki. Poezja świętej przeciętności. Pani Bieńczycka

17 grudnia, 2008 by

Na wstępie warto przywołać kończący tomik wiersz, który też jest w entuzjastycznych recenzjach o kolejnym, i niestety najprawdopodobniej nie ostatnim zbiorze wierszy redaktora naczelnego wydawnictwa Znak:

* * *
Po czterech latach
moje wiersze nie są ani odrobinę lepsze.
Na szczęście nie po to są. (Po czterech latach…)

O tym, czy wiersze są lepsze nie decyduje czytelnik, gdyż, Jerzy Illg od początku swojej poetyckiej drogi twórczej startuje jako ktoś, komu kultura polska musi bezkrytycznie zaufać.
A jednak zastanawiam się, w jaki sposób polski intelektualista, mający tak ogromną możliwość wpływania na jakość i ocenę wszystkiego, co się na rynku wydawniczym pojawia, walczący wraz z Miłoszem o nie płaski kształt polskiej literatury, wydaje luksusowo. we własnym wydawnictwie, tak banalny i nikomu niepotrzebny literacki zapis doświadczeń człowieka, który wpadł na chwilę do swojej daczy?

Bohaterami tych wierszy, podobno pisanych z premedytacją prosto, bez absolutnie żadnych odniesień do jakiejkolwiek kultury, nawet wysokiej, bo tę artysta pozostawił w pracy, są często śliwki:

()Po chwili
wiatr znowu łagodnie czesze trawy,
soki dojrzewają w puszystych śliwkach,
pagóry z lubością moszczą się na dolinach,
krowy, gdzieś daleko, domagają się udoju,
świerszcze robią swoje,
a we mnie wlewa się ukojenie.()( W górskim domu…)

Jest to sytuacja przyrodnicza faktycznie inna niż ta, którą każdy, będąc na łonie przyrody doświadcza. Chyba, że jest człowiekiem z gatunku tzw. puszystych i nie chce się infantylizować. Wtedy pagórki są dla niego pagórami, które zachowują się wyjątkowo nieprzyzwoicie, niemal tak jak świerszcze.

W kolejnym wierszu odzywa się poeta- łasuch:

* * *
Śliwy bardzo brzemienne w tym roku.
Nawet młódki zwieszają ciężkie, granatowe warkocze.
Ile owoców zgnije w wysokiej trawie?
Jeśli panie zechcą poświęcić trochę czasu,
półki w spiżarni będą uginać się pod słojami powideł.
Miło byłoby także zimą sięgnąć do oszklonej szafki
po kryształowy karafińczyk.
Ciekawe, że śliwowica nie ma koloru fioletu
– przechowuje w sobie pamięć ciemniejącego słońca
. (Śliwy bardzo brzemienne w tym roku…)

Ale potem nostalgia erotyczna wraca:

***
Podglądałem dzisiaj dzięcioła.
Na wysokiej czereśni walił zajadle w ścianę starego domku dla ptaków.
Gdybym którąkolwiek ze swych prac
wykonywał z taką sumiennością!( Podglądałem dzisiaj dzięcioła…)

I realizuje się w pisaniu wprost:

***
Wyobraź sobie:
ten płatek dotyka twego sutka.
Biało-różowa bezinteresowność. (Wyobraź sobie)

Nie ma sensu przytaczać więcej przykładów, gdyż poziom wszystkich wierszy jest wyrównany. Pisane są przez człowieka, którego przyroda ani ziębi, ani grzeje, a jej indyferentność dostarcza tylko podmiotowi lirycznemu wygodnego obszaru do braku jakiejkolwiek refleksji.
Ja wiem, że człowiek miastowy jest zdegradowany, jest ślepy i głuchy z powodu zgiełku miasta i nie widzi barw, bo jest znokautowany neonami. Ale powstałe wiersze z wypadu do samotni, gdzie ma się odbywać misterium życia duchowego – w każdym razie jego trenowania – jest antyreklamą procesu powrotu do natury. Nie ma to nic a nic wspólnego np. z japońskim rytuałem picia herbaty, gdzie ani pagóry nie są potrzebne, ani świerszcze, ani dzięcioły, ani powklejane do wierszy renesansowe ryciny z zielnika, jako już zupełne rozszczepienie i osobność. Polski rytuał jak widać polega na zagospodarowaniu gospodarskim okiem śliwek. Nie tuczą one ani na krztynę polskiej poezji i nie przesycają jej religijnym dostojeństwem. Nie są też dionizyjskim rozpasaniem, ani suszoną śliwką ascety pustelnika.
Ta opisowa twórczość, powierzchowna, pełna schematów i niezauważonych sytuacji przyrodniczych, mająca swe pobożne życzenia czerpania z niedosięgłych źródeł poezji Emily Dickinson, a przez polskich krytyków porównywana do twórczości Edwarda Hirscha i Jane Hirshfield demaskuje niewielki potencjał duchowy autora. Tak jak w malarstwie, by pejzaż nie stał się landszaftem, nie wystarczy pousuwać kiczowate konotacje, gdyż też pustkę namalować szalenie trudno dysponując realistycznymi elementami. Żeby zamienić go na słowa, potrzebny jest jakiś minimalny chociaż do niego stosunek. Relacja podmiotu lirycznego z zastanym obrazem świata, czy to w marcu, czy listopadzie, jest zawsze identyczna: jest to relacja czysto użytkowa. „Na daczę” jeździ się, by wypocząć. I nie trzeba od razu z tego robić sztuki, a jeśli ma się możliwości, to broń Boże jej upubliczniać. Tego robić nie wolno, bo nie tylko wytraca się jedno drzewo. W tym zbiorze sentymentalnie, niczym Żeromski, podmiot liryczny roztkliwia się nad polskim drzewem:

* * *
Jakaż furia musiała targnąć gromem,
który zmiażdżył tę starą jodłę!
Jasne drzazgi wielkości oszczepów
leżą rozrzucone w promieniu kilkunastu metrów.
Gruby pień rozpłatany
od szczytu po same korzenie,
w połowie wysokości zwichnięty,
spoczywa na konarach sąsiadów.
Do tej pory zdają się oni trwać w osłupieniu:
Była największa wśród nas,
w upalne dni użyczała nam cienia,
brała na siebie pierwsze pchnięcia wiatru.
To właśnie na niej najchętniej wypoczywały
myszołowy.
Dlaczego ona?”
(Jakaż furia…)

Panie Redaktorze, a na luksusowe tomiki poetów idą na przemiał lasy Amazonii

Kategoria: Bez kategorii | 3 komentarze »

Pauza na zastanowienie. Poezja tajna. Pani Bieńczycka

17 grudnia, 2008 by

Nie wiadomo, czy aby nie jedynym powodem dążenia do druku swojej poezji i wyciągania jej na światło dzienne jest rozładowanie instynktów morderczych człowieka. U Gombrowicza w „Iwonie, księżniczce Burgunda wszyscy usiłują popełnić morderstwo z różnych powodów.
Królowa aktywizuje swoje mordercze instynkty dlatego, że jest poetką niezrealiowaną, podobnie jak Hitler, który nie mógł znieść swojego malarskiego niedocenienia.

Strzeżcie się blogi poetów, strzeżcie się bycia Iwoną w ich zasiegu.

()
KRÓL
Skryjmy się, chcę zobaczyć królową. (Kryją się za kanapą. KRÓLOWA wchodzi, rozgląda się w ręku trzyma flakonik. KRÓL na stronie) A to co? (wychyla się)
SZAMBELAN
Tsss… (Królowa idzie kilka kroków w stronę pokoju Iwony, zatrzymuje się wydobywa zza gorsu mały kajecik wydaje cichy jęk, twarz zasłania dłonią)
KRÓL (na stronie)
Co to za księga zgryzot?
SZAMBELAN (na stronie)
Tsss…
KRÓLOWA (czyta)
Jestem osamotniona, (powtarza) Tak jestem osamotniona, jestem osamotniona, samotna jestem… (czyta) Nikt nie zna tajni mego łona, (mówi) Nikt nie zna mego łona. Nikt nie zna, o, oo! (czyta)
Tobie, mój kajeciku-powierniku,
Powierzam moje marzenia
I czyste moje rojenia,
I wszystkie moje myśli,

Niech nikt się nie domyśli! (mówi) Niech nikt się nie domyśli, niech nikt się nie domyśli. Oo! (zakrywa twarz) Straszne straszne… Zabić, zabić… (podnosi flakon) Trucizna, trucizna..

KRÓL (na stronie)
Trucizna?
KRÓLOWA (z bolesnym grymasem)
Niech nikt się nie domyśli, (macha ręką) Czytajmy dalej. Czytajmy! Podniećmy się tą lekturą do straszliwego czynu. (czyta)
Dla was, ludzie, ja siedzę na tronie
w koronie,
Nie wiecie, co płonie w mym łonie.
Wy myślicie, że jestem dumna,
Wspaniała i rozumna,

A ja tylko giętka być chcę. (mówi) Giętka, ooo! Ooo! Giętka!
ja to napisałam! To moje! Moje! Zabić, zabić! (czyta)
Chcę giętka być jak kalina
I giętka jak leszczyna,
I giętka jak pędna,
Gnąca się jak poszum gaju
Uginająca się jak powiew maju,
Giętkości chcę! Nie chcę królewskości.
Ja tylko pożądam giętkości
Giętkości, ooo! Giętkości!

Aaach! A! Spalić, zniszczyć! Leszczyna, malina, kalina… To straszne! To ja napisałam! To moje, moje i żeby nie wiem co, musi być moje! O, dopiero teraz widzę, jaka potworność! A więc Ignacy… to czytał! ()
()Przypomnij sobie wszystkie swe wiersze i idź! Wspomnij wszystkie tajemnie giętkie marzenia i idź! Wspomnij wszystkie kaliny swoje, wszystkie leszczyny, i idź! O, o, o, idę, idę! Ach, nie mogę iść to zbyt szalone! Zaraz, chwileczkę jeszcze pomażmy się, jeszcze to… (maże się atramentem) tak, teraz z tymi plamami łatwiej… Teraz jestem inna. Stój, to może cię zdradzić! Chodźmy! Zabić donosicielkę! Nie mogę! Poczytajmy jeszcze! Muszę poczytać jeszcze, (wyjmuje wiersze) Poczytajmy, to nas pobudzi i wzmoże żądzę mordu.
KRÓL (wyskakuje) Ha, Małgorzato!
KRÓLOWA
Ignacy! KRÓL
Mam cię! Pokaż! (chce wyrwać jej wiersze)
KRÓLOWA
Puść mnie!
KRÓL
Pokaż! Pokaż! A, morderczyni! Pokaż! Zachciało mi się
twoich grzechów! Pokaż, a rozpoczniemy znowu miesiąc
miodowy! Pokaż, ty trucicielko!

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

Marcin Świetlicki Muzyka środka. Poezja wnętrza. Pani Bieńczycka

14 grudnia, 2008 by

Marcinowi Świetlickiemu nie zaszkodzą ani dzisiejsze komplementy Wojciecha Wencla, ani dzisiejsza dezaprobata Piotra Mareckiego. Ani nie zaszkodziły bardzo nieudane dawne występy w Pegazie, ani jego wciąż nieciekawe wywiady. Świetlicki jest poza Świetlickim – i nawet jeżeli Muzyka środka jest zbiorem wierszy pozbawionym młodzieńczej łatwości tworzenia, kiedy się pisało samo, a teraz się spekuluje – gdyż Świetlicki pisze od środka.

Można by, przy podobnym sposobie budowania wiersza, porównać Świetlickiego z Adamem Wiedemannem. Łączy ich tylko jedno: obaj już wiedzą, że świat jest zaprojektowany i zbudowany przez myszy. Ale to jak wiadomo odkrył Douglas Adams wcześniej i propagowanie tej prawdy akurat przypadło w udziale poetom polskim:

„(…)Nie mieszkam, gdzie mieszkałem.
Nie robię, gdzie robiłem.
Nie żyję z tym, z kim żyłem.
Tego chciałyście, myszki? (…)”
(JA LATAM)

Natomiast cała reszta jest już inna.
Marcin Świetlicki pisząc mimochodem, stara się jednak przywracać pierwotny sens poezji i rozważać kwestie dotyczące istnienia człowieka jeśli nie na kuli ziemskiej, to przynajmniej w Krakowie, gdy kontakt z jakimkolwiek konkretem w poezji Adama Wiedemanna został bezpowrotnie zerwany. Nikłe nici wiążące poetę z kulturą minioną i z poezją są jednak na tyle silne, że czytelnik z powodzeniem się odnajduje w lapidarnych strofach, zahaczających jedynie, lekko uderzając strunę, która już dalej wibruje w czytelniku.
Poeta w dalszym ciągu mówi o odwiecznych sprawach poezji, o tym, że jest wydziedziczony, obcy, że nie jest z tego świata(świata myszy) i że ledwo, ledwo, udaje mu się wymknąć. Jest to właściwie zaledwie pisk, a nie mówienie otwarcie i głośno (bo myszy mogą usłyszeć), pełen rezygnacji, z jakimś bolesnym znużeniem.
A jednak łatwo, jak u każdego prawdziwego poety, usłyszeć w tym minorowym monologu witalność i prawdziwy humor, a także mimo wszystko satysfakcję i radość z życia, i to życia luksusowego:

„(…)Kupować przez dwa dni płyty, butelki Jacka Danielsa
(naprawdę – seks po Danielsie jest o niebo lepszy

niż po haszyszu – i to bez dyskusji
zarozumiałe sierpniowe burżujstwo(…),” (DWA DNI WAKACJI)

Podmiot liryczny wie, że artysta nie może uczestniczyć w urzędniczym życiu Państwa i ten, niestety zapomniany już dawno warunek, tę zupełną oczywistość, Świetlicki przypomina w wierszu WIŚNIOWY GARNITUR:

(…)I jeszcze powiem: pan nadal należy do partii. Partia się panu rozpostarła na cały krajobraz.
Partia na pana ramieniu przysiadła i karmi się wszystkim, co pan czyni i co pan napotka.
Panu partia osiadła normalnie we krwi.
Panu partia usztywnia normalnie kręgosłup.
I jeszcze panu powiem: nie wystarczy się myć, bo partii się nie zmyje nawet i najnowszą
generacją mydełek.
I jeszcze panu powiem: jeśli moje czarne widzenia stoją panu kością w gardle,
to dobrze, stoją wobec tego również i pana partii.(…)

Ale celem wierszy nie jest ani dydaktyka, ani pouczanie, ani moralizatorstwo: podmiot liryczny, mimo pozornego trzymania fasonu, jest, jak każdy prawdziwy poeta, bezdomny, przestraszony i samotny.
Poeta płaci cenę najwyższą, by nie być niczyim sługą, lokajem, by być wolnym, inaczej nie można być poetą. Z wolnością wiadomo sprawa prosta nie jest, ale można tak sobie chociaż w wierszach dodawać animuszu:

(…)Nie był pracownikiem piekła, ponieważ nie chciał być już nigdy niczyim pracownikiem. Zdecydował, że nigdy, dla nikogo, nikomu, z nikim.
Decyzja jak decyzja. Inni godzili się pracować dla piekła, dla zimy, dla Gazety Wyborczej, dla prezydenta, dla telewizji, dla telefonii. I nie żałowali (…)” (LIMBUS)

I na koniec, zainfekowana Jakubem Winiarskim wytoczę największą armatę. Tak, Marcin Świetlicki kontynuuje linię Charlesa Baudelairea w najnowszej poezji polskiej! A zdawałoby się, że jest to absolutnie niemożliwe.
A jednak. Marcin Świetlicki pisze o tym samym, pisze jak rasowy mieszkaniec zdegradowanego miasta, pisze o nim w zachwycie potępiając i złorzecząc mu. A pisze ważąc każde słowo i używa ich jak cennego kruszcu, cyzelując, dopasowując i próbując, czy słowa pasują do siebie i zarazem pasują do tego, co poeta chciał powiedzieć. Jest to zupełnie niebywała technika dzisiaj, przy całkowitej degradacji i spłyceniu słów, stosowaniu ich w zupełnie innym celu (nawet myszy nie wiedzą w jakim).
A one, jak puzzle, pasują.
I jeszcze, jeśli zatrącam o nieszufadę przywołując nazwisko Jakuba Winiarskiego, gdzie działają też poeci Związku Literatów Polskich. Świetlicki też już jest starym, wyeksploatowanym poetą, dinozaurem, ikoną bruLionu”, jest weteranem, a jednak postarzał się szlachetnie, mądrze i nie traci nic, pozbawiony raz na zawsze młodości.

Kategoria: Bez kategorii | 6 komentarzy »

Pauza na zastanowienie. Stanowczo za mało uwagi poświęcałem sobie. Pani Bieńczycka

12 grudnia, 2008 by

Z uwagi na uwagę, jaką poświęca naszemu blogowi Sitwa z Leoncjem na czele, która insynuuje, że nasz blog jest siedzibą biesów i wylęgarnią dzisiejszych Wierchowieńskich, przytaczam fragment zWesela Hrabiego Orgaza Romana Jaworskiego rozjaśniający kwestię who is who:

Stanowczo za mało dotąd uwagi poświęcałem sobie. Kto właściwie jestem? Nie mogę uwierzyć, aby tak było, jak gromił książę, czyli bym koniecznie miał występować jako ten typowy i godny delegat najmiłościwiej nam dziś panującej na obu półkulach wszechprzeciętności. Omar mię obraził. Wcale nie uznaję tyranii szalbierzy, udzielających sankcji moralnej nonsensów żołnierzom. Powodu tylko odnaleźć nie mogę, po co i dlaczego unosić się gniewem? Nic mnie nie wiąże z czasem teraźniejszym ani też z przeszłym. Przyszłość mię zajmuje, a takie spojrzenie do wniosku zmusza, że właśnie jesteśmy w przededniu połogu cywilizacji zupełnie nowej. Wypadek jest ciężki i świat jest chory na zakażenie myślenia mikrobów. Silną gorączkę, ubezwładniającą, obecnie przechodzi. Czy kto mych bliźnich spół-czesnych ocali, w to szczerze wątpię. Na zanudzenie siebie i drugich wraz z potomkami są wszyscy spółcześni z góry skazani. W myśl założenia tego prostego, koniec ich przyśpieszam przez zakupienie i urządzenie Wyspy Zapomnienia”. Że mało mówię i że nic nie piszę, z tej tylko przyczyny skromniutkiej wynika, iż nie mam do kogo, bo nikt nic nie słyszy. Dziś nic nie wolno, wszystko jest dla ludu pracującego”, dla inwalidów rozbohaterzonych i dla tych skarbów, które państwo trwoni z wielkim namaszczeniem. Chcąc zrobić cokolwiek, nie można pytać, gdyż zaraz zabronią. Jeśli coś się stało, zawdzięcza istnienie wyłącznie zrządzeniu, że dawno było niedozwolone albo zostało wnet zakazane tuż po narodzeniu. Przygotowując podkop zasadniczy pod mumię kultury dawno pogrzebanej, z zamiarem zbrodniczym nie bardzo się kryję, gdyż ogrom kontroli demokratycznej jest zapatrzony od świtu do nocy w bezbrzeżne ziewanie spółobywateli, którzy upadają wprost pod ciężarem gąb rozdziawionych nad własną pustką. Nikt paradoksów dziś żadnych nie mówi ani też pisze. Paradoksy żyją, najlepsze ze wszystkich, jakie kiedy były. W dzisiejszych stosunków układzie zgmatwanym przyjąłem dewizę: drudzy są od tego, by głupstwa gadali, ile tylko mogą, ja zaś żyję po to, abym mądrze milczał, przemądrze milczał i nigdy nikogo ani nic nie słuchał.

Kategoria: Bez kategorii | 8 komentarzy »

« Wstecz Dalej »