Zabezpieczone: Dziennik (V)

21 maja, 2010 by

Treść jest chroniona hasłem. Aby ją zobaczyć, proszę poniżej wprowadzić hasło:

Kategoria: Bez kategorii | Wpisz swoje hasło, aby zobaczyć komentarze.

Jakobe Mansztajn, Wiedeński high life bądź jak Świetlicki albo Pasewicz

19 maja, 2010 by

.

Przełom w branży porno nastąpił wraz z debiutem w filmie XXX czarnego człowieka. Ogromne, połyskujące afroamerykańskie penisy przerażały ale jednocześnie fascynowały jak pierwsza scena Star Wars IV (A New Hope), w której galaktyczny krążownik Imperium ostrzeliwał mały stateczek z księżniczką Leilą na pokładzie.

O jakimkolwiek przełomie – jakościowym – w najnowszej poezji polskiej trudno mówić. Przeciwnie. Wydaje się, że poezja kojarzona z wolnością wewnętrzną, stała się poezją konkursową – taką, w której używa się najbardziej skutecznych form obrazowania. Przy czym skuteczność ta obliczona jest na sukces, którym w tym przypadku jest zdobycie nagrody w konkursie literackim.
W tym kontekście najnowsza poezja jest poezją uwarunkowaną. Stała się jednym wielkim odruchem Pawłowa, w którym rolę gongu odgrywa informacja o konkursie, wywołująca odpowiednią reakcję w mózgu poety.

Pierwszy aksjomat Skutecznej Poetyki brzmi:

– NIE RYZYKUJ

Wszystko co nowe jest nieznane. To, co nieznane z reguły budzi lęk. Dlatego z pragmatycznego punktu widzenia należy w miarę możliwości zrezygnować z własnego, oryginalnego stylu (zakładając, że ów jest własny i oryginalny), bo każda forma eksperymentu na formie czy treści będzie skazana na porażkę.

[w zapisie formalnym wyglądałoby to następująco:

1 = (R->0)

Gdzie:

1 – oznacza osiągnięcie sukcesu /wygranie konkursu, bycie zauważonym przez krytykę itp./
R – oznacza ryzyko]

Drugi aksjomat Skutecznej Poetyki wymaga komentarza.

Wśród poetów dominuje przekonanie, że aby pisać dobre wiersze należy dużo czytać. Chodzi oczywiście o lekturę „dobrych wierszy”. Przy czym przez dobre wiersze rozumie się te, które zostały uznane za dobre. Uznane – czyli: wyróżnione, nagrodzone itp.
Taki pogląd opiera się implicite na założeniu, że poezja to rodzaj ewolucyjnie rozwijającej się myśli naukowej, w której każdy kolejny etap jest formą komentarza do poprzednika. Innymi słowy: aby być skutecznym poetą – podobnie jak to się przyjęło w nauce – musisz w swoich tekstach mieć „dużo przypisów”. To znaczy: każdy krytyk, koneser poezji itp. powinien móc w twoich wierszach odnaleźć pewne wyraźne inspiracje tj. ślady lektur „wierszy dobrych” (nagrodzonych, uznanych)

[zapis formalny:

X = [X(1) = ( 1(A)+1(B)+1(C)+ …1(N))]

Gdzie:
X = kandydat na dobrego poetę
X(1) = wiersz kandydata na dobrego poetę
1(A)
1(B) = dzieła uznanych / dobrych poetów.
(1C)

1(N)

Trzeci aksjomat Skutecznej Poetyki brzmi:

– Pisz tak jak się TERAZ pisze.

Z pozoru przypomina on aksjomat drugi. Ale tylko z pozoru. W aksjomacie trzecim zwrócić uwagę należy na kategorię „TERAZ”. Określenie czasu teraźniejszego umożliwia wprowadzenie różnicy w ramach zbioru Wszystkich Skutecznych Poetyk i wybrać tylko te, które są TERAZ (w tej chwili) najbardziej skuteczne.

[zapis formalny:

(A, B…N) = WOB
1 = (A i ~ B) < = > [A(WOB) = 1a(Δ T)]

Gdzie:

WOB – oznacza zbiór Wszystkich Skutecznych Poetyk
1 – sukces
1a(ΔT) – sukces w poprzedniej jednostce czasowej.
.

Jak to wygląda w praktyce. Weźmy ostatni przykład – tomik Jakobe Mansztajna pt. Wiedeński high life.

Oto jeden z wierszy Jakobe Mansztajna z nagrodzonego Silesiusem tomiku – wiersz pt. Próba sił:

pada komenda: ruszyć w głąb wątłych rusztowań gałęzi.
mamy trzy carmeny, trzy pomarańczowe oranżady w proszku,
nie lada kosmos nad i pod koszulkami
ciała cienkie jak zapałki, jeśli wymienić wszystko.

na czubek wciągnąć kolorową szmatę! – to teraz nasze
drzewo; niebo odmyka się i kurzy jak rozcięta stopą woda.
dalej już tylko trzask rąk, stłuczone czoło
i plamki krwi na koszulce, jeśli wymienić wszystko

[próba sił]

Pierwsze, co się rzuca w oczy po lekturze tego tekstu to realizm. Nawet „rusztowania gałęzi” w kontekście tekstu tracą swoją metaforyczność i staja się czymś realnym. Sam wiersz nie wymaga interpretacji, gdyż nie ma czego interpretować. Jednak pomimo znikomej wartości semantycznej tekst jest ciekawym przykładem kontynuacji pewnej Poetyki Sukcesu, która zaczęła się formować w tekstach Marcina Świetlickiego by apogeum rozwoju osiągnąć w tomiku Dolna WildaEdwarda Pasewicza.

Świetlicki rozpoczął proces humanizowania tekstu poetyckiego. Realizm służył uczłowieczaniu tekstu – zbliżaniu do go czytelnika, by ten mógł odnaleźć w nim któreś z własnych przeżyć. W jednym ze swoich wczesnych wierszy pisał:

Powiedziałem: znam takie miejsce,
gdzie przychodzą umierać koty.
Zapytałem: chcesz je zobaczyć?
Odpowiedziała: nie chcę.

Powiedziałem: jest czyste i ważne.
Powiedziałem: jest jasne i pierwsze.
Zapytałem: chcesz je zobaczyć?
Odpowiedziała: nie chcę.

Powiedziała to w taki sposób,
że musiałem odwrócić się od niej.
Od tamtej pory
powoli
zbliżam się do wyjścia.

[Świerszcze, Świetlicki, Zimne kraje 2, 1996 r)

Każdy w dowolnej chwili może być jedną ze stron podobnego dialogu. Nie każdy jednak jak Świetlicki odnajdzie w tej codzienności ten słaby punkt – jedno słowo, gest – które potrafi odmienić pogląd, relację z innym człowiekiem a następnie doświadczenie owego punktu skanalizować dzięki poezji. Na tym polega istota tej formy realizmu – że jest on znaczący – w wierszach Świetlickiego.

Kolejny przykład – nowszy – rozwoju tej poetyki pochodzi z roku 2004. Marcin Świetlicki publikuje kolejny tomik: 49 wierszy o wódce i papierosach. W tym zbiorze także pojawiają się charakterystyczne zhumanizowane wiersze. Przykład:

Podłogi, z płaszcza łóżko, a ze swetra kołdra.
Dumnie sierść zwierząt domowych noszona
na ubraniach człowieczych, uzezwierzęcenie
ładne i delikatne, zwierzenia przezsenne.

Tu jest moja parafia, tu jest mój kontynent.
Pierwsze słońce wbrew starej, czarnej, twardej zimie.
Tu jestem ja, mężczyzna, nie mam już powodu,
by się więcej ukrywać wobec słońca wschodu,

wobec kamienic, wobec kobiet, wobec
tego, do czego trzeba do wiecz
ora dobiec.

(Poranna parafia)

Pomimo, że nie ma w tekście niczego nadzwyczajnego – żadnej dziwacznej metafory, ani dziwacznego archaizmu lub podobnej sztuczki, której celem jest odwrócenie uwagi czytelnika od (zwykle w takich przypadkach) zionącego emocjonalną i intelektualną pustką tekstu, wiersz sam w sobie jest niezwykły. Wszystko to zasługa zhumanizowania tekstu.

Na czym polega humanizacja tekstu?

Po pierwsze: podmiot liryczny jest zawsze występuje zawsze jako: „ja, ty, on, my, wy oni”. Przy czym każda z form osobowych ma charakter realny. To znaczy: mogła istnieć, istnieje, może istnieć i nie ma żadnej przeszkody w jej zaistnieniu. Innymi słowy: nie jest to smok, czarnoksiężnik, demon, anioł ciemności czy inny stwór ale konkretny „Ktoś” – „Ktoś”, którego poznałem kiedyś, kogo mogę poznać albo typ, którego poznała moja przyjaciółka.

Po drugie: tekst jest pozbawiony udziwnień – piramidalnych metafor, zbędnych archaizmów, dziwnych słów itp. Ascetyczny jeżeli chodzi o dobór środków poetyckich sposób wyrazu ma swój cel. Odległość między zhumanizowanym tekstem a jego odbiorcą radykalnie się kurczy. Czytelnik postrzega zhumanizowany tekst jako coś prywatnego, jako opis możliwego zdarzenia, które przeżył, które przeżyje. Dzięki takiemu odbiorowi tekstu jego autor jawi się jako człowiek szczery, jako ktoś, kogo chciałoby się spotkać, ktoś kto mnie rozumie, ktoś taki jak ja.

Po trzecie: w trakcie lektury tekstu następuje przejście epistemiczne – czytelnik nie tylko obcuje tekstem poetyckim ale rozstrzyga o jego prawdziwości. Dla odbiorcy zhumanizowany tekst jest tekstem prawdziwym gdyż jest autentyczny. Taki proces jest pochodną realizmu.

Siłę zhumanizowanych tekstów poetyckich doskonale przedstawia wiersz Olifant, Świetlickiego:

Zobaczyłem światło więc przyszedłem. Zadzwoniłem i otworzyłaś.
Nie przyszedłem rozmawiać, nie przyszedłem się kłócić,
nie przyszedłem prowadzić odwiecznej wojny.
Ja przyszedłem się kochać.
Mam już jeden nóż w plecach i nie ma tam miejsca na następne.
Odpada dylemat: kawa – herbata?
Przyszedłem się kochać.
Zobaczyłem światło więc przyszedłem. Zadzwoniłem i otworzyłaś.
Nie przyszedłem rozmawiać. Nie przyszedłem namawiać.
Nie przyszedłem zbierać podpisów. Nie przyszedłem pić wódki.
Ja przyszedłem się kochać.

Tu nie chodzi o pytanie: co poeta miał na myśli? Tylko o to, czy istnieje taki mężczyzna na ziemi, niezależnie od koloru skóry, wieku, wzrostu itp., który nie chciałby przynajmniej raz w życiu z kimś w ten sposób porozmawiać?

Wracając do tematu.

Poetyka Sukcesu, którą zapoczątkował Świetlicki swoją popularność odziedziczyła po swoim stwórcy ale szczyt formy i apogeum rozwoju osiągnęła w błyskotliwym debiucie Edwarda Pasewicza.

Tom „Dolna Wilda” to zbiór wierszy perfekcyjnych – doskonale zhumanizowanych tak jak nigdy później i nigdy wcześniej zhumanizowane nie były. Ale jednocześnie – dzięki pewnemu skrzywieniu teozoficznemu – realizm został pogłębiony o pewne wartości, których wcześniej nie występowały w takiej koniunkcji.

Oto przykład:

Wysuszeni, nadzy i wątpiący, tacy
są nasi lokatorzy. Fen ich drażni i wątpią w Boga,
patrząc na wzgórza i płacząc na Cytadeli,
w dzień zaduszny wspominając angielskich lotników.
Czy chce się nam wymieniać wszystkie te zmarłe
nazwiska?
No i ich lustra, nie zapominajmy
o pieśniach powleczonego rtęcią szkła,
o tygrysie pod powieką, który się wyzwoli,
wyzwoli, gdy będziemy dużo czytać.
(Tak co dzień rano widzę ich w koszulach,
słyszę te szepty, później głośne śmiechy).
Moja muzyka jest muzyką ciała, gdy chcę
wydobyć dźwięk, to stukam płaską dłonią
o rozgrzany kamień, dźwięk jest jak postać
ledwo co widziana, powidok czegoś, co
się utkało w umyśle, a umysł jest tkaniną,
która nie ma granic, bo gdzie granice
tego, co tka się bez przerwy?
Ale czy oni mają muzykę? Chłopiec,
co wąskie stopy natarł olejkiem do opalania,
jego kochanek, który już śpi od południa,
i przyjaciele i znajomi palący się w słońcu,
Ci przyjechali z Treviru, tamten z Akki,
wiem, że widzieli Krzyż Południa i zazdroszczę
chłosty w ciemnym pokoju na Via Nuova,
tych opowieści słucham drugi tydzień,
a jednak nie mogę usłyszeć muzyki.
Może to zresztą tak być musi,
stoję z patykiem w dłoni skrępowany,
bielszy niż mur, o który się opieram,
słyszę, że chłopiec czyta, patrzę tylko
wiem, że o nic go nie spytam.

[NAŚLADOWNICTWO]

Istotnym wkładem Pasewicza do tej Poetyki Sukcesu jest wprowadzenie nowych sposobów obrazowania. Pasewicz próbuje bezwzględny realizm Świetlickiego zdehumanizować ale robi to pozostając na płaszczyźnie zasad realizmu.

pieśń powleczonego rtęcią szkła” jest czymś innym niż „mowa mgieł bezszelestnej duszy

Gdyby spróbować przeanalizować ten wiersz, to okaże się, że składa się on z następujących fragmentów:

Wysuszeni, nadzy i wątpiący, tacy
są nasi lokatorzy. Fen ich drażni i wątpią w Boga,
patrząc na wzgórza i płacząc na Cytadeli,
w dzień zaduszny wspominając angielskich lotników.
Czy chce się nam wymieniać wszystkie te zmarłe
nazwiska?
(Tak co dzień rano widzę ich w koszulach,
słyszę te szepty, później głośne śmiechy).”

„Chłopiec, co wąskie stopy natarł olejkiem do opalania,
jego kochanek, który już śpi od południa,
i przyjaciele i znajomi palący się w słońcu,
Ci przyjechali z Treviru, tamten z Akki,
wiem, że widzieli Krzyż Południa i zazdroszczę
chłosty w ciemnym pokoju na Via Nuova,
tych opowieści słucham drugi tydzień”

„Może to zresztą tak być musi,
stoję z patykiem w dłoni skrępowany,
bielszy niż mur, o który się opieram,
słyszę, że chłopiec czyta, patrzę tylko
wiem, że o nic go nie spytam.”

Gdyby obdarzyć każdy z fragmentów autonomią, okazałyby się zwykłymi pamiętnikarskimi notkami – intymnymi zapiskami zastępowego, który zakochał się w blondynku, dwunastoletnim skautem, który za chwilę prześpi w towarzystwie kolegów swoją pierwszą noc po namiotem. Kto wie, co się wówczas wydarzy?

Ale w tym wierszu Pasewicz decyduje się na eksperyment. Jako autor musi mieć świadomość owego skrócenia dystansu z czytelnikiem i wykorzystuje to, przemycając własną, oryginalną myśl. W dwóch fragmentach:

No i ich lustra, nie zapominajmy
o pieśniach powleczonego rtęcią szkła,
o tygrysie pod powieką, który się wyzwoli,
wyzwoli, gdy będziemy dużo czytać.

„Moja muzyka jest muzyką ciała, gdy chcę
wydobyć dźwięk, to stukam płaską dłonią
o rozgrzany kamień, dźwięk jest jak postać
ledwo co widziana, powidok czegoś, co
się utkało w umyśle, a umysł jest tkaniną,
która nie ma granic, bo gdzie granice
tego, co tka się bez przerwy?
Ale czy oni mają muzykę?”

– Pasewicz przekaże odbiorcy swoich tekstów więcej mądrości i nauk niż kaznodzieja w ciągu całego swojego życia. Ale podobnie jak kaznodzieja – Pasewicz ze swoimi naukami dotrze do nieskończenie wielu słuchaczy (Fragment: „Moja muzyka jest muzyką ciała, gdy chcę wydobyć dźwięk, to stukam płaską dłonią o rozgrzany kamień” – jest być może najlepszym fragmentem jaki powstał w ramach czegoś, co określa się jako „najnowszą” poezją polską). Nie wymaga od odbiorcy specjalistycznego przygotowania filologicznego czy filozoficznego. Jest spadkobiercą tradycji, z której czerpie: jest mnichem, który z ogoloną głową, w sandałach siada między dziećmi, które go pytają po co mu te dziwne koraliki? A on im cierpliwie tłumaczy co to takiego Mala.

W późniejszych tekstach – choćby z th – Pasewicz – dokona ostatecznej personalizacji Poetyki Sukcesu. To, co realne będzie nierzeczywiste a to, co rzeczywiste będzie nierealne.
Przykład:

Przestrzeń ma kształt tarki do buraków.
Białko pisze. To nie jest list miłosny, to
deklaracja. Białko pisze i nie obchodzi go
autor, spin, myszko, i śmierć z zazdrości.

Białko pisze i nie jest ślepe, to nie rojenia
tylko suma przerażeń. I nieważne jest czy
pokochamy trupa, ta wiedza odsyła nas w
sen a on okazuje się kolejnym pismem, nie
odpowiemy chyba na poste restante?

I, czekaj jeszcze, nie pamiętam, ty czy ja
wpadłem na tę myśl o żukach w środku
figi, nie uważaliśmy, teraz to możliwe, że
one nas piszą. A, i dajmy spokój płci,
pamiętaj słońce, jest biała.

[Jak przegrać doskonale]

Tu realność ograniczała będzie się tylko do strony formalnej:
Rzeczowniki: „białko”, „przestrzeń”, „tarka do buraków”, „list miłosny”, „myszka”, „śmierć z zazdrości” – to wszystko może, mogło lub kiedyś może zaistnieć. Pytanie, czy może zaistnieć w tym układzie, który zaproponował autor wiersza? – Wątpliwe, ale jednak piękne i znaczące.

Wracając do Poetyki Sukcesu.

Zarówno Świetlicki jak i Pasewicz odnieśli środowiskowy sukces. Stali się Autorami, których się czyta, cytuje. Stali się poetami, cenionymi za dorobek a nie za nagrody, dziwne stroje, meloniki, wywiady itp. Innymi słowy – przepustki do Świata Najnowszej Poezji poeci ci napisali sobie własnymi długopisami.

Sukces jest sukcesem wówczas, kiedy można go powtórzyć. Znaleźli się naśladowcy Świetlickiego i Pasewicza. Zresztą naśladownictwo w świecie polskiej poezji nie jest czymś złym. Nie jest traktowane – zresztą nie bez racji – jak plagiat. Naśladowanie Poetyki Sukcesu w poetyckim światku jest objawem dobrego wychowania, odpowiednikiem znajomości zasad obsługi różnej wielkości i kształtu widelczyków rozłożonych na stoliku w ekskluzywnej restauracji. Naśladowanie Poetyki Sukcesu jest dowodem indywidualnego oczytania kandydata, który pretenduje do roli pełnoprawnego uczestnika Oficjalnego Obiegu Literackiego.

O tym jak bardzo skuteczne jest naśladowanie przekonują dwa ostatnia sukcesy:

Przemysława Witkowskiego „Preparaty”
Jakobe Mansztajna „Wiedeński high life”

Na początek ten pierwszy:

W jednym z wierszy z Preparatów Witkowski pisze:

ten takt jest statyczny, przyciąga. ona tam jest,
widziałem. rusza się pod nim, te same odgłosy,
które dobrze pamiętam.
tak niewiele przeciekło przez palce, a chłód
zaczyna znów gościć. były odcienie piołunu,
a jest merkurochrom, sen o lepie na muchy,
że duszno, że ci ludzie, którzy tu przychodzili
po prostu chodzą gdzie indziej,
że zamiast otworzyć usta, tyle przydawek,
przecinków. gdzie wyznaczyć linię podziału,
jak ważne jest, żeby w odpowiednim miejscu
się przejęzyczyć, zapomnieć?

[POWIERZCHNIOWE NAPIĘCIE]

Trudno oprzeć się wrażeniu literackiego dejavu porównując trzy pierwsze wersy Witkowskiego z trzema wersetami Jak przegrać doskonale – Pasewicza. Porównajmy:

Pasewicz:

Przestrzeń ma kształt tarki do buraków.
Białko pisze. To nie jest list miłosny, to
deklaracja. Białko pisze i nie obchodzi go
autor, spin, myszko, i śmierć z zazdrości.

Witkowski:

ten takt jest statyczny, przyciąga. ona tam jest,
widziałem. rusza się pod nim, te same odgłosy,
które dobrze pamiętam.

Zamieńmy „białko” na „oną (kobietę)” i odwrotnie:

Witkowski-Pasewicz:

Przestrzeń ma kształt tarki do buraków.
Kobieta pisze. To nie jest list miłosny, to
Deklaracja. Ona pisze nie obchodzi ją
autor, spin, myszko, i śmierć z zazdrości.

Pasewicz-Witkowski

ten takt jest statyczny, przyciąga, białko tam jest,
widziałem. rusza się pod nim, te same odgłosy,
które dobrze pamiętam.

Jest jedna odpowiedź na pytanie: „Czy to Pasewicz jest podobny do Witkowskiego czy na odwrót?” – ale mimo wszystko, eksperymenty z treścią pozwalają czytelnikowi zdobyć inną perspektywę. Możliwość jednoczesnego widzenia na odległość i w mikroskali.

Witkowski kończy z Bierezinem w garści. Dostaje laurkę itp., itd. Ale co z Mansztajnem? Wróćmy do tekstu Próba sił z nagrodzonego Silesiusem debiutu. Jakobe Mansztajn pisze:

pada komenda: ruszyć w głąb wątłych rusztowań gałęzi.
mamy trzy carmeny, trzy pomarańczowe oranżady w proszku,
nie lada kosmos nad i pod koszulkami
ciała cienkie jak zapałki, jeśli wymienić wszystko.

na czubek wciągnąć kolorową szmatę! – to teraz nasze
drzewo; niebo odmyka się i kurzy jak rozcięta stopą woda.
dalej już tylko trzask rąk, stłuczone czoło
i plamki krwi na koszulce, jeśli wymienić wszystko

[próba sił]

Analizując ten tekst wydaje się, że autor próbuje nadać zdarzeniom jedermannowskim status wydarzeń niezwykłych. Mamy w wierszu:

pada komenda”
„mamy trzy carmeny, trzy pomarańczowe oranżady w proszku”
„ciała cienkie jak zapałki, jeśli wymienić wszystko”
„na czubek wciągnąć kolorową szmatę”

Itp., itd.

W każdym razie w realizmie Mansztajna widoczny jest odwrót od stylu Pasewicza i próba reanimacji czegoś, co nigdy nie istniało. Otóż Jakobe Mansztajn jako poeta-realista sięga po banał w przekonaniu, że jest rzeczywistym spadkobiercą talentu Świetlickiego. Teksty Mansztajna pozbawione metafizycznych implikacji ale jednocześnie zhumanizowane do granic uczłowieczenia tekstu literackiego w ogóle, stają się manifestem groteski. Na przykład:

niebawem runą osiedlowe kioski i po dropsy
będzie trzeba gnać do tesco. siwy czuje
niewidzialną rękę rynku i stopniowy upadek
mniejszych form. takim jak my pluje się na głowy,
albowiem należymy do mniejszych form.
wiedeński high life: siedzimy przed kioskiem
i wsuwamy dropsy. wiatr owiewa nasze twarze,
jakby całował na do widzenia. do widzenia
i dobranoc. niebawem runą osiedlowe kioski,
przeminie era dropsów, wiedeński high life
szlag trafi. podział na kwestie stanie się
nieostry, siwy twierdzi, że to nawet dobrze –
najwyższy czas zacząć działać jako bohater
zbiorowy, bo liczba mnoga jest bezpieczna.
bezpieczeństwo w tej sytuacji będzie kluczowe

[NARRACJA III]

Nie wymyślono lepszego sposobu na skolonizowanie świadomości rocznika 70 i parę jak wspomnienie o dropsach, pastylkach konferencyjnych, lodach casatte i bananach z PEWEX-u. Autor wiersz korzysta z tych archetypów ale nie oferuje nic w zamian. Żeruje na reminiscencjach – jest klasycznym drapieżnikiem, zainteresowanym łupem. Do dyspozycji ma wypróbowane narzędzie: Poetykę Sukcesu, niebezpiecznej redukcji dystansu dzielącego tekst i jego odbiorcę. Jakobe Mansztajn w tym sensie jest wzorowym naśladowcą Pasewicza, Świetlickiego i Witkowskiego. Gratulacje dla poety i przestroga dla innych:

Chcesz być poetą, który wygrywa konkursy? Pisz tak jak poeci, którzy wygrywają konkursy!

Kategoria: Bez kategorii | 75 komentarzy »

9. listek

13 maja, 2010 by

Justyna,

Czy jeszcze jesteś moją koleżanką, czy już nie? Nie odpisałaś na ostatni list – stąd pytanie.
Pewnie tego nie wiesz, ale nie mam wielu znajomych dlatego łatwo mi zapamiętać ich rejestr. Nie mam problemów z ich inwentaryzacją. Ma to swoje zalety i wady. Zaletą jest to, że nie muszę wysyłać setki listów email, adresowanych imiennie do znajomych (znajomi z reguły nie akceptują życzeń wysłanych seryjnie w trybie: „do wiadomości”). Wadą jest to, że każda zmiana w szczególności ubytek w zbiorze o nazwie: „Wszyscy koledzy i koleżanki Trojanowskiego”: jest natychmiast widoczny.
Nie chodzi o to, że cierpię z powodu takich braków – nic z tych rzeczy. Pytam z czystej ciekawości.

pozdr
mt.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

Piotr M. Cieński, Prozak życia – po dobrych lekach wszystko wygląda identycznie

13 maja, 2010 by

.

W Polsce, w kraju, w którym – jeżeli wierzyć piosenkom – na dróg rozstaju najczęściej spotykaną osobą jest bóg w którymś ze swoich trzech wcieleń, nie ma wielu bogactw naturalnych. Próżno szukać diamentów w górach, a płucząc złoto w Wiśle prędzej człowiek dorobi się grzyba między palcami niż zarobi na bochenek chleba.

Ale w kraju, w którym na rozstajach dróg roi się od przydrożnych kapliczek – pod dostatkiem jest innych bogactw – bogactw z rodzaju nienaturalnych, skarbów nie z tego świata. Cudów. Poetów.

O jednym z nich, odtwórczyni roli Ilony w serialu Złotopolscy Ewa Kasprzyk powiedziała:

jest dla mnie tym poetą, o których myślę: gdyby wszyscy byli tak utalentowani i czyści jaki, byłby świat? Myślę o nim, bo wierzę ze jego wrażliwość będzie wszechobecna. Ma niezwykły dar łączenia rzeczy wzniosłych z prozą życia

Nie ma powodów by nie ufać tej ocenie. Ewa Kasprzyk, której talent recenzencki porównywany jest przez wielu do naturalnych uzdolnień Jakuba Winiarskiego, prezentuje popularny współcześnie model krytyki literackiej, zwanej krytyką hipokrytów. Pierwszy i jedyny aksjomat tego rodzaju pisania o literaturze jaki proponuje tego rodzaju krytyka brzmi:

primum non nocere

Inny zacny krytyk – z zamiłowania koneser poezji, z zawodu śpiewak – Maciej Zembaty podzielił entuzjazm koleżanki Ewy. Ów cud scharakteryzował następująco:

„Dziś już tak nikt nie pisze, nikt nie rymuje, nikt nie szuka w słowach ich ukrytych znaczeń. Nikt nie bawi się formą tak jak autor tych utworów. Początkowe zaskoczenie jakie towarzyszyło lekturze, szybko zmieniło się w autentyczne zainteresowanie. Jeżeli miałbym określić te wiersze jednym słowem powiedziałbym, że są mądre i szlachetne.”

Natomiast Zbigniew Jerzyna – postać także cudowna – napisał:

Są to wiersze prawdziwego mistrza. Długo czekaliśmy na to, aż wreszcie objawił się nam nowy Andrzej Bursa, piszący w podobnych klimatach, tej samej miary talentu. Wiersze … są zanurzone w życiu, inspirowane dotykalną rzeczywistością, zbudowane z rzeczy, przedmiotów, szczegółów, fragmentów świata. Jest w nich dużo przedniej poezji, a jednocześnie są jakoś racjonalnie sprawdzalne. Poeta posiada nieomal idealne wyczucie formy oraz doskonały słuch poetycki. (…) Zaskakujące metafory, odległe skojarzenia, piękne poetyckie obrazy… To jedna z ważniejszych książek w najnowszej poezji polskiej.

Rekomendacje Ewy Kasprzyk i Macieja Zębatego można potraktować z przymrużeniem oka. Jednak Zbigniew Jerzyna to poeta z krwi i kości rocznika 38’, który przeżył niejedno, z niejednego pieca literackiego literacki chleb jadł, niejedną nagrodę za twórczość odebrał, niejedną książkę wydał, niejeden wiersz napisał i jeszcze niejeden napisze. Jedno jest pewne – Zbigniew Jerzyna zna się, wie o czym pisze.

Gdyby podsumować: ekstazy recenzenckie Kasprzyk, Jerzyny i Zembatego; gdyby uwzględnić to, że w promocję owego Cudu zaangażował się medialnie pewien portal literacki i radio można pomyśleć, że chodzi tu o Jacka Dehnela. Owe przypuszczenie wydają się potwierdzać.

Ale czy mowa Jacku Dehnelu?

Drzewa najlepiej poznaje się po owocach, dlatego przyjrzyjmy się tekstom uzdolnionego poety – Jacka Dehnela i owego cudownego chłopca, którym zachwyciła się aktorka, piosenkarz i poeta starej daty.

Oto wiersz:


Noc prosiłem aby ciebie pozdrowiła
Oraz wietrzyk zagrał tobie na drzew harfie.
Brat mój Miesiąc cię osrebrzy moja miła,
Jakże pięknie zajaśniałaś w srebrnej szarfie.
Księżyc puka w twoje okna mgielnym pyłem,
Noc pozdrawia ciebie każdym mrocznym gestem
Moja droga cały czas przy tobie byłem,
Moja drogo, cały czas przy tobie jestem…

[***]

Wydaje się, że jego autorem mógłby być Jacek Dehnel. A jest w tym przypuszczeniu coś niespójnego. Mała rysa, dokładniej: dwie rysy.

Po pierwsze – Jacek Dehnel wiele razy starał się przekonać, że sztukę pisania rymowanek opanował do perfekcji. W dedykowanym Agnieszce Kuciak wierszyku pt. Przyjęcie jako wirtuoz słowa, podróżujący przez literaturę z paszportem języka polskiego w kieszeni, wspiął się na szczyty swojego talentu:

Stoją u okna strome ciemności,
ciemność przychodzi do okien w gości.

A za ciemnością idą zwierzęta,
żadne bestiarium ich nie spamięta.

Za zwierzętami śmierć biała kroczy,
śmierć sześcioskrzydła, na skrzydłach oczy.

Stają u okien. Patrzą do środka.
Bardzo się zmieni, kto je napotka.

W środku tłum, meble, książki i szklanki,
czyli szkło, drewno, papier i tkanki.

[przyjęcie]

Pomijając złożoność semantyczną owego dzieła ( o „ciemności”, która w poezji polskiej od dawien dawna wykazuje się nadzwyczaj dobrą kondycją fizyczną: „oddycha”, „podchodzi”, „snuje się”, „wybucha”, „rozrasta się” a nawet „jaśnieje” itp. – można pisać dużo i długo) porównując je z wyżej cytowanym zauważyć można pewien brak o charakterze warsztatowym.

Rym: A B A B …, w wierszu *** wymagają od poety większej biegłości w posługiwaniu się językiem niż rym AA BB CC.

I to jest ta pierwsza rysa.

Druga dotyczy ostatniego fragmentu tekstu: ***, dokładniej wersu: „Moja drogo, cały czas przy tobie jestem…” .
Wziąwszy pod uwagę wers przedostatni: „Moja droga cały czas przy tobie byłem” wątpliwym jest, by Autor chciał napisać o „drodze”. Przypuszczalnie zamiast jednej z polskich dróg w ostatnim wersie miała wystąpić inna droga – droga sercu poety kobieta.
Czy Jacek Dehnel mógłby popełnić taki błąd? Wątpliwe. Spędzając tygodnie nad opracowywaniem strofy, wytracając wzrok w skąpym oświetleniu nocnej lampki, cyzelując każde słowo z rzemieślniczą precyzją poeta Jacek Dehnel nigdy – z przyczyn od niego niezależnych – nie pomyliłby kamienistej drogi z drogą kobietą.

Porównajmy inne fragmenty.

Między 9. czerwca a 10. lipca 2005 zakochany poeta napisał tekst, który pisze każdy w podobnej sytuacji. Z uniesieniami miłosnymi jest bowiem tak, że najbardziej topornomózgiego, owłosionego małpiszona zmienią w gładkolicego anioła poezji o złotych skrzydłach.

Oto fragment dedykowanego dla „P.T” produktu zakochanego serca i strutego miłością umysłu:

Te codzienne, conocne, te żmudne ćwiczenia,
te pasaże pod górkę „bycia-dwojgiem-ludzi”,
gdzie zmiana każdej nuty bardzo wiele zmienia,

to budzenie się rano ze ścierpłym ramieniem,
bo całą noc się spało tak, by cię nie zbudzić,
te codzienne, conocne, te żmudne ćwiczenia:

gemmy francuskich kremów, pianek do golenia,
by mniej drapać policzki, by mniej je utrudzić
w pocałunkach – a taka zmiana wiele zmienia


[Il Sogno]

Mniej więcej w tym samym czasie inna, pogrążona w amoku miłosnym dłoń zapisuje:

Kiedy zmieniasz się w szept,
Będę szeptał twe życie
Nocą ciemną bezsenną,
Która blednie o świcie
Kiedy zmienisz się w szept,
Będę szeptał i szedł
Przez życie…

Kiedy zmieniasz się szept,
Rankiem ciebie wypowiem,
Porą czystą i mglistą
Będziesz stawać się słowem.
Kiedy zmienisz się w szept,
Będę szeptał i szedł,
Tak co dzień…

[Kiedy zmienisz się w szept]

Może to się wydać nieprawdopodobne, ale wiersz Kiedy zmienisz się w szept nie został napisany przez Jacka Dehnela. Metamorfoza w szept nie uwzględnia gmerania w owłosieniu na klacie i skręcania spoconymi palcami dredów z pokręconych kłaczków w okolicach sutków i pępka. Próżno w tekście Kiedy zmienisz się w szept szukać owego dehnelowskiego trudu „żmudnych ćwiczeń” („codzienne żmudne ćwiczenia” – zapewne chodzi o wspólne wyciskanie sztangi na ławeczce. Kiedy jeden z partnerów robi serię drugi go asekuruje, z tyłu podtrzymując sztangę, by ta nie przygniotła delikwenta w ostatnim powtórzeniu. Jeżeli chodzi o „conocne żmudne ćwiczenia” – tu sprawa nie jest tak oczywista. Wątpliwe, by podmiot liryczny pomagał innemu podmiotowi lirycznemu w nocnych ćwiczeniach kulturystycznych – nikt nie ćwiczy po nocach. Być może owe „nocne ćwiczenie” ma związek z przetoką jelitową. Być może ze zwężeniem światła odbytu na skutek pewnych procesów. Trudno ustalić o jakiego rodzaju „żmudność” tu chodzi.). Nie odnajdziemy tu także elementów product placementu:

francuskich kremów, pianek do golenia

– zachwalania francuskich kosmetyków, których użycie gwarantuje gładkość lica do tego stopnia, że mężczyzna mężczyźnie może ocierać policzkiem nawet najbardziej intymne okolice ciała godzinami nie powodując podrażnień wrażliwego naskórka.

Mimo semantycznych różnic, które jednoznacznie wykluczają nie tylko autorstwo ale nawet współudział Jacka Dehnela w powstaniu tekstu Kiedy zmienisz się w szept, to na poziomie strukturalnym istnieją pewne podobieństwa, które pozwalają przypuszczać, że teksty Il Sogno oraz Kiedy zmienisz się w szept napisane zostały przez tego samego autora. Otóż:

powtórzenia:

te codzienne, conocne, te żmudne ćwiczenia:

oraz

Kiedy zmieniasz się w szept

spełniają w tekstach taka samą funkcję – nadają im melodyjność. Wydaje się zatem, że konstruowane one były z premedytacją, przez tekściarza układającego słowa piosenki dla Maryli Rodowicz.

Dodatkowy argument przemawiający za taką interpretacją jest następujący:

– w obu tekstach występuje ta sama „bezsenna noc”.
– w obu tekstach mamy do czynienia z kategorią „poranka, dnia następnego
– w obu przypadkach zarówno „bezsenna noc” jak i „poranek” wyznaczają granice czasu akcji.

Można powiedzieć, że jest to czysty przypadek, albo że każdy zakochany człowiek piszący wiersze, pisze o tym co wydarza się „tuż przed”, w „trakcie” i „chwilę po”, bo później się rozleniwia i zasypia. Można dowodzić, że najważniejsza w całym zdarzeniu – przynajmniej na początku związku – jest „bezsenna noc” na temat której powstało nieskończenie wiele opisów literackich. Że „bezsenne noce” tak bardzo powszechne zarówno u nieprzywykłych do okołobiegunowych pór roku turystów jak i u zakochanych w pierwszych tygodniach związku warte są uwiecznienia z jednego powodu. Otóż ich dramaturgia, erotyczne napięcie, – po miesiącu zmieniają się w bezmyślny rytuał spania na własnej połowie z zazdrosnym przestrzeganiem granicy biegnącej przez środek wersalki a „ścierpnięte ramiona” i inne ścierpnięte kończyny nagle tracą jędrność i czucie. Bo kiedy zapach endorfin unoszący się ze zmiętego prześcieradła zmieni się w kwaśny, nieznośnie szczypiący w oczy zapach bąków wzmagający się z każdym poruszeniem kołdry – człowiek uzmysławia sobie jedno, że ma tylko jedno marzenie: chciałby się porządnie wyspać.

Weźmy inny fragment.

17. czerwca 2009 r. to ważna data w dziejach świata. w tym dniu niestrudzony podwładny prezes Justuny Radczyńskiej-Misiurewicz – po tym jak udzielił pocieszenia szefowej, która wydając entą książkę z wierszami jak zwykle zastanawiała się ile jeszcze będzie musiała naprodukować dzieł, by opowiedzieli o niej w TVP Kultura – po raz tysiąc dwieście siedemdziesiąty ósmy i jak się wydaje nie ostatni objawił światu swój talent. Opublikował wiersz pt. Tuman.

Oto fragment owego dzieła:

Tak, miłość. Lecz to zawiść jest nieukojona.
Błyszczące oko w szparach pomiędzy deskami
stodoły, gdzie on tamtą obraca na sianie;
mowy nad jarzynową o ukrytej forsie,
o zdobytych spod lady żywieniowych bonach;
suto słodzone bluzgi jak torsje po torcie.

[tuman]

Za każdym razem publikacja tego typu wierszy, w których poetycki flajsz przekracza swój zenit jest wydarzeniem międzynarodowym. Zresztą każdy wiersz o miłości jest pewnym wydarzeniem. Także i ten:

Młoda miłość szalona
Plącze nasze wrzeciona,
Nieraz mojra się w palec zraniła…
Rozpalenie czasami
Się spotka ze łzami
Ale nie chce ugasić się nijak.

[kochać]

Mimo, że drugi fragment pozbawiony jest naturalistycznych opisów mętnej zupy jarzynowej i baraszkowania na sianie, każdy znawca poezji przyzna, że mógłby zostać napisany przez Jacka Dehnela. Być może Tuman nie jest tak dobry jak wiersz: Kochać ale jak w poprzednim przypadku, tak i teraz widoczne są wyraźne koniunkcje między fragmentami.
Lakoniczny tytuł a także identyczny rzeczownik na drugim miejscu w pierwszym wersie „miłość”. Archetypy: „szpary pomiędzy deskami” oraz „zranienia się w palec” (prawdopodobnie chodzi tu o zranienie się drzazgą, pochodzącą z deski lub innym elementem z drewna jak np. kolec dzikiej róży. Tego typu rany są statystycznie rzecz biorąc najczęstszymi obrażeniami jakie odnoszą bohaterowie bajek, powieści, wierszy a także najpospolitszymi obrażeniami jakie można odnieść na co dzień. Każdy, przynajmniej raz w życiu zranił się w palec drzazgą.) – są dowodem, że piszący teksty kochać oraz tuman czerpali z tego samego zbioru motywów, by wzbudzić w odbiorcy takie samo wrażenie.

Ostatni dowód, to dowód z okazania.

Okazanie jest czynnością procesową, którą z powodzeniem można wykorzystać w ciekawym eksperymencie. Czy na przedstawionych zdjęciach rozpoznasz Jacka Dehnela? Czy jesteś w stanie rozpoznać who-is-who?
.

Zabawa jak i tekst nie powstałaby, gdyby nie Piotr M. Cieński – utalentowany poeta i tekściarz, którego tomik literacki tp. Prozak życia wydany w 2009 r. w wydawnictwie Anagram, wylądował na półce z poezją jednego z warszawskich Empików, który przypadkiem odwiedziłem.

Kategoria: Bez kategorii | 2 komentarze »

Łukasz Gryczewski, małe wielkie Anioły – nieśmiertelność po 9500 zł / sztuka

6 maja, 2010 by

.

Jak to się stało, że zapracowany i śmiertelnie zmęczony pod koniec swojego żywota Czesław Miłosz znalazł czas by przeczytać kilka wierszyków Jacka Dehnela i napisać o nich trzy zdania, które stały się przepustką do kariery autora Lali? Czy w promocji młodego talentu miał swój udział Jurek Illg – człowiek, który ma ten unikalny dar, że rozpoznaje bezbłędnie własny talent literacki dzięki czemu kultura polski doczekała się kolejnego filaru w postaci Wierszy z Marcówki. Czy to on podsunął dzieła młodego poety umierającemu Czesławowi? Czy może zadziałała tu jakaś inna – nie bójmy się tego słowa – pozaziemska siła?

Na temat tych i podobnych mechanizmów rządzących karierami poetyckimi młodych chłopców i dziewczynek można snuć najróżniejsze i najbardziej egzotyczne przypuszczenia. Istnieje jednak inna droga prowadząca do literackiej sławy. Przejrzysta, rządząca się klarownymi zasadami. Napisałem „zasadami”? – Błąd, chodziło oczywiście o jedną zasadę, którą można sformułować następująco:

ilość dostępnych środków na koncie 9500 PLN

Tyle kosztuje przepustka do oficjalnego obiegu literackiego.

Zbędne są namaszczenia starszych, sapiących panów. Nie trzeba się latami podlizywać administracjom portali poetyckich i zarządom fundacji literackich w nadziei, że się zostanie nie tyle zauważonym co wynagrodzonym za zasługi. Zbędne są wydatki na podróże do Wrocławia „na Port”. Nie musisz też znać kogoś, kto zna pewną panią, która koleguje się z kolegą, który regularnie penetruje doodbytniczo pewnego znajomego a ten z kolei jest kochankiem żony redaktora serii wydawniczej.

Dziewięć tysięcy pięćset złotych polskich – tyle trzeba zapłacić za bilet do oficjalnej rzeczywistości literackiej z zachowaniem godności i honoru. Tylko tyle.

Zbędne są wydawnicze recenzje i przyjacielskie laudacje na okładkę. Nie potrzebne są nie tylko ciekawe wiersze ale nawet te nieciekawe – w skrajnym przypadku wszelka treść jest zbędna.

Za 9500 PLN :

Twoja książka będzie przez co najmniej 50 lat przechowywana w Bibliotece Uniwersytetu im. M. Curie-Skłodowskiej w Lublinie, Bibliotece Uniwersytetu Łódzkiego, Bibliotece Uniwersyteckiej w Toruniu, Bibliotece Uniwersyteckiej w Poznaniu, Bibliotece Uniwersyteckiej w Warszawie, Bibliotece Uniwersytetu Wrocławskiego, Bibliotece Śląskiej w Katowicach, Bibliotece Publicznej m.st. Warszawy, Książnicy Pomorskiej w Szczecinie, Bibliotece Uniwersytetu Gdańskiego, Bibliotece Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Bibliotece Uniwersytetu Opolskiego i Książnicy Podlaskiej w Białymstoku.

Czy to nie wspaniałe? Jeżeli uświadomisz sobie, że w Książnicy Podlaskiej w Białymstoku nie ma dzieł takich tuz literatury polskiej jak Monika Mosiewicz czy Justyna Radczyńska-Misiurewicz, że w jej katalogu nie znajdziesz Lali Jacka Dehnela – to kwota 9500 PLN przestaje odstraszać (o ile w ogóle odstraszała).

Czy uświadamiasz sobie jak długo Prezes Radczyńska musiała studiować syntaksę i semantykę by stworzyć dzieło:

płot drzwi na zasuwkę
koński dotyk tułowia
woda przyciskająca mnie
do piersi jak obły żarłacz

na ciętej grani mętna
fioletowa przepaść
mogę na zawsze myśli

wyślizgną się
a
jak mydło z bezładnej ręki
w najczulszych momentach
światło w skrętnych korzeniach

tli się ledwo
tnie strach

[łatwa wierność]

Źródło: nieszuflada.pl

Zdajesz sobie sprawy jaką drogę intelektualną musiała kobiecina przebyć, by światło dzienne ujrzała metafora: „koński dotyk tułowia”?

Czy zdajesz sobie sprawę jak długo trzeba nosić aparat ortodontyczny by nie tylko seplenić ale i zacząć pisać:

z jękyzem clizą na ssen
bochćy w mesnyn sensiae
senryjych onsensnów
gdy w sęsimitych mulinsencecjah
sunje ięs ofsensywne gesensis
klonjeego szrewia weszensebongo
a żoem clyzi się co oprafitzs
w min otzcadyć dla biesie

[ssen]

Autor: Monika Mosiewicz, źródło: nieszuflada.pl

Albo czy wiesz jak bardzo żywotną trzeba mieć babcię lub też jak bardzo kosztowną farmakologię stosować by dostatecznie długo utrzymać starowinkę nie tylko przy życiu ale w miarę dobrej kondycji intelektualnej, byś ty jako przyszły autor-literat mógł zadać jej wszystkie pytania, zebrać odpowiedni materiał literacki, zanotować jej odpowiedzi a później napisać:

Już teraz dom w Oliwie wygląda inaczej. A kiedy babcia umrze, a umrze niebawem, i mogę to napisać zupełnie spokojnie, bo po pierwsze, dawno wszyscy pogodziliśmy się z tą myślą, a po drugie, ona i tak tego nigdy nie przeczyta, bo w ogóle już nie czyta, wszystko się zmieni nie do poznania

(Jacek Dehnel, Lala, s. 5)

Już nie musisz cierpieć! Nie musisz przeżywać! Nie musisz torturować najbliższych swoim talentem – Torturuj cały świat! – tak powinien wyglądać slogan reklamowy Systemu Wydawniczego Fortunet, bo to właśnie ten system za jedyne 9500 złotych polskich oferuje przepustkę do świata, w którym podstawową menu jest sałatka warzywna z majonezem.

Czym się różni Fortunet od tradycyjnego wydawnictwa literackiego? O różnicach oraz innych niezwykle istotnych z perspektywy literackiego padawana kwestiach przeczytać można na stronie fortunet.eu:

„Typowe” wydawnictwo niechętnie wydaje książki debiutantów. Wydaje najchętniej pisarzy znanych, żeby zysk był pewny, a jeśli już zdecyduje się na współpracę, to najczęściej „wiąże” Autora ze sobą na stałe, bo jeśli go promuje w jakikolwiek sposób (choćby wydając jego książkę), to chciałoby mieć pewność, ze drugą i trzecią książkę Autor też wyda w tym samym wydawnictwie. Fortunet jest dla tych, którzy chcieliby korzystać z pełnej swobody i – w przypadku, gdy książka będzie się sprzedawała – zarabiać poważne pieniądze

Dla tych, którzy nie ogarnęli istoty różnicy: „Fortunet vs. Reszta świata” rewolucyjny wydawca przygotował metaforę z franchisingiem i McDonaldem:

To trochę tak jak w przypadku franchisingu. Franczyzobiorca ma dużo większe szanse na zarobienie pieniędzy działając w sieci (np. McDonald) niż otwierając własny bar pod własną nazwą (zwłaszcza, jeśli nie potrafi smażyć hamburgerów :-)

Można by pomyśleć, że Fortunet to psikus spłatany przez anonimowego internautę lub hochsztaplerski projekt naciągaczy z Rosji, którzy żerując na rozdętym ego niedocenionych artystów chcą zbić majątek (dla niektórych bywalców Internetu uśmieszek „:-)” na stronie profesjonalnego wydawcy może wydać się przynajmniej podejrzliwy). Otóż nic z tych rzeczy. Fortunet to najuczciwszy system wydawniczy jaki został stworzony przez białego człowieka. Mało tego – to system cieszący się rosnącą popularnością. W ciągu swego istnienia (na stronie fortunet.eu można przeczytać: „działamy od 1992 roku”. Jednak pierwsza z pozycji – książka Zofii Zelman pt. Ślady na ścieżce wędrowca – umieszczona w spisie wydanych książek pochodzi z 2005. roku) dorobiło się 56. szlagierów wydawniczych. M.in. Morderstwo w piekle, Tadeusza Matraszka; Sukces zaczyna się teraz. Poradnik dla kobiet, Elżbiety Burdach; Ja i mój głos. Jak odnaleźć wibracje swojego głosu i nawiązać głębszy kontakt z samym sobą i innymi ludźmi? Jolanty Sipowicz; Umrzeć w deszczu, Aleksandra Sowy czy Inwestuję w Elektrownię Wiatrową, Elżbieta i Ryszarda Kowalczyków.

Wśród Autorów systemu Fortunet znajdują się klasycy literatury.

Z tych bardziej znanych należałoby wymienić:

Maria Malina Lampone
Jan Kintzi
Krzysztof Cezary Buszman
Grzegorz Art’Mann
Park Jae Woo

System wydawniczy Fortunet – co nie jest bez znaczenia – gwarantuje Autorom doskonałą dystrybucję ich dzieł. Upowszechnienie myśli to podstawa:

Nasze wydawnictwo – Wydawnictwo Poligraf – używa swoich licznych kontaktów i know-how, by książkę nie tylko wydać, ale również umieścić ją w systemie dystrybucji (m.in. w sieci Empik!)

Wyobraź sobie: wchodzisz do EMPIK-u, podchodzisz do regału i widzisz na nim swoją książkę. Trochę nieśmiało, jakbyś bał się skalać ową relikwię, wyciągasz po nią rękę. Następnie delikatnie dotykasz kredowaną, połyskującą i jakby ciepłą dokładkę. Myślisz sobie: „Tak! To dzieło żyje swoim życiem!”. Zaciskając na niej palce obu rąk przytulasz książkę do piersi, całujesz i podnosisz do góry tak, by wszyscy widzieli. Wykrzykujesz:
– Oto ciało i krew moja!
Po czym szybko odkładasz na miejsce i uciekasz przed ochroną i panami w białych fartuchach, którzy nie wykazują krzty zrozumienia dla twojego geniuszu.

Oprócz dystrybucji, nakładu w wysokości 1000 egzemplarzy (dla książki w formacie A5 o objętości 200 stron) w cenę wliczona jest nieśmiertelność. Tak, tak. Żadna „niespieszność”, „nieśpieszność” ani każda inna literówka. Za 9500 zł, po odliczeniu kosztów wydawniczych, można kupić sobie życie wieczne. Żarty? Nie.

Otóż kiedy Twoje – Szanowny Autorze – nazwisko zostanie wymazane z księgi żywota, kiedy zniknie nagrobek a epitafium zatrze czas – twoja książka z imieniem i nazwiskiem na okładce trwać będzie. I to wszystko dzięki Fortunetowi!

zapewniamy obecność Twojej książki m.in. w Bibliotece Narodowej w Warszawie i Bibliotece Jagiellońskiej w Krakowie.
Biblioteki te będą przechowywać Twoją książkę wieczyście! W ten sposób zapewnisz sobie nieśmiertelność
.” (podkreślenie – M.T.)

Jednym z Autorów, który za życia zagwarantował sobie nieśmiertelność jest Łukasz Gryczewski. W 2010 r., wydając 9500 zł, wydał swoje dzieło pt. małe wielkie Anioły. Kilka egzemplarzy jego książki o numerze ISBN 978-83-88330-55-1, jako egzemplarze obowiązkowe, na wieki trafiło do zbioru Biblioteki Narodowej. Reszta trafiła do wolnej sprzedaży, na półki księgarń.

Od tej pory Łukasz Gryczewski – podobnie jak Jacek Dehnel, Piotr Czerniawski, Radosław Wiśniewski, Roman Kaźmierski, Szczepan Kopyt, Edward Pasewicz, Jarek Łukaszewicz itp. – może sobie w biogramie, tuż po nazwisku dopisać: „poeta”.

Poeta Łukasz Gryczewski napisał tak o swoim dziele:

Zbiór wierszy, spisanych pod wpływem własnych wewnętrznych przeżyć, opisujących najskrytsze tajemnice przyjaźni, miłości i tego wszystkiego, co jest najcenniejsze dla człowieka

Nie wnikając w to, czy można pisać wiersze pod wpływem cudzych przeżyć wewnętrznych przejdźmy do zawartości tomiku małe wielkie Anioły.

Już po lekturze pierwszego tekstu można nabrać wyobrażenia na temat talentu i kunsztu poety Łukasza Gryczewskiego:

Jak niewiele trzeba, by cudem się stało,
To co nigdy nie mogło, nie wydawało,
Czasem drobina, chęć, chwila wystarcza,
By stać się młodzieńcem ze starca,
By to, co marzeniem, ułudą było,
W jednej sekundzie, błysku się sprawiło,
By przygnębienie, szczęściem się stało,
I wieczność w tym wszystkim trwało.

[Drobina]

Jako czytelnik skapitulowałem trudząc się nad znaczeniem „tego, co nigdy nie wydawało”. Poddałem się także w trakcie analizy zwrotu: „błyskiem się sprawić”. Moje rozterki interpretacyjne nie dotyczyły tego czy można „się sprawić” – bo tradycja „się sprawiania” znana jest w Kraju Kwitnącej Wiśni pod nazwą harakiri – ale kategorii „błysku”. Nie jestem pewien czy można „błyskiem się sprawić”.
Pewność oraz interpretacyjny grunt pod nogami tracę także analizując ostatni wers dzieła. Czy istnieje „wieczność” rodzaju męskiego?
Poeta, którego dzieło wywołuje tyle pytań musi zasłużyć na nagrodę. Kościelscy to minimum.

Z drugiej strony zdumiewa mnie to, jak dalece potrafi posunąć się poeta w odchodzeniu od sensu, na jakie pośmiewisko gotów jest się wystawić po to tylko, by zachować rym.

Ktoś mógłby powiedzieć: że tylko pierwszy wiersz jest taki udany. Że w tomikach tak to już bywa: najlepszy wiersz jest na pierwszy a później to już sieczka.

Być może tak jest. Być może inni poeci z premedytacją konstruują swoje tomiki tak, by skusić czytelnika pierwszym tekstem i zmusić go do wydania kilkunastu / kilkudziesięciu złotych polskich na literacki szajs.

Łukasz Gryczewski jest inny. Każdy z ponad setki tekstów upakowany w tomik jest jakościowo porównywalny z „Drobiną”. Zatem dwadzieścia cztery złote, które należy zapłacić przy kasie w EMPIKU-u za książkę wielkie małe Anioły jest inwestycją trafioną.

Oto wiersz drugi:

Pustka, ją w swym sercu czuję,
Czemu tak znienacka drażni, atakuje,
Czemu wierci, wrzyna, wzbudza pożądanie,
Czemu nie ucichnie, czemu nie przestanie.
Tęsknota, ją wraz z pustką czuję,
Wiem już dokładnie, jak słodko smakuje,
Wiem, że nie przestanie łechtać duszy mojej,
Wiem, że jest też częścią tęsknoty i twojej.
Tak chciałbym by czas, pory, szybko przemijały,
By dwa serca w jedno serce się zlały,
Zabiły razem, i w pustce już nigdy nie trwały.

[pustka]

Tu zwraca uwagę przede wszystkim uniwersalność przekazu. Zmieniając w pierwszym wersie:

„pustka” na „sraczka”
„serce” na „brzuch”

otrzymujemy wiersz o podobnej dramaturgii przekazu i zachowanej obrazowości cierpienia.

Trzeci, czwarty, pięty, pięćdziesiąty i pięćdziesiąty pierwszy wiersz są równie piękne. Ale wiersz pięćdziesiąty drugi to błyskotliwy popis autora – graficzne sprawozdanie z jego talentu i wszystkich uzdolnień literackich:

Gry, zabawa czy nauka,
Tego ciągle głowa szuka.
Myszą stronę klik, otwarta,
Z Internetem wiedza zwarta.
Sport, historia, geografia,
Polski, język, ortografia,
Śpiew, plastyka, matematyka,
Gdy na stronę myszka klika.

[Internet]

Wszechstronność poety Łukasza Gryczewskiego polega na tym, że z naturalnym wdziękiem, bez zadęcia potrafi pisać wiersze dla dorosłych oraz dla dzieci. Jestem pewien, że za sto lat, kiedy będzie układana antologia Poeci na Nowy Wiek II, Roman Honet – pod warunkiem, że dożyje – znajdzie w niej miejsce dla kliku tekstów z tomiku małe wielkie Anioły.

Kategoria: Bez kategorii | 40 komentarzy »

Zabezpieczone: Dziennik (IV)

5 maja, 2010 by

Treść jest chroniona hasłem. Aby ją zobaczyć, proszę poniżej wprowadzić hasło:

Kategoria: Bez kategorii | Wpisz swoje hasło, aby zobaczyć komentarze.

„Miesiączkuje woźna, zima będzie mroźna”. Przetrwalniki poezji

3 maja, 2010 by

`

18 kwietnia  na spotkaniu towarzyskim zadałam pytanie: – z jakim wersem kojarzy ci się współczesna, polska  poezja. Zwyciężył tytułowy tekst. Zaraz za nim uplasowało się satanistyczne przesłanie o porach

„Dzisiaj kupiłem dwa pory na kolację.
Niosłem je za plecami, trzymając jak krzyż”

Znajomy gardłował i prawie obraził się na śmierć, ponieważ nie zgodziłam się uznać za poezję, piosenki w wykonaniu Tymona Tymańskiego „Biały miś”. Według mojego kolegi to najważniejszy wiersz po drugiej wojnie światowej w genialnej interpretacji Tymona i tylko osoby niekompetentne, w tym wypadku ja oddzielają muzykę od słów myśląc o poezji. Dlatego na wszelki wypadek wklejam to dzieło ( Tymon  w wersji dla gimnazjalistów bez kurwowania) ,  które przetrwało lata. Sprawdziłam, że słowa zostały napisane na początku lat siedemdziesiątych przez żołnierza tęskniącego za ukochaną. Taka przerwa w niewidzeniu miłości swojego życia spowodowała wykwit tekstu jak czyrak.

Wracając do zwycięskiego tekstu.  Najważniejszy był kontekst. Prawie matka Teresa przekonała nas, że tylko rymowane teksty mają szanse na przetrwanie w zbiorowej świadomości  miała rację. Do 18 kwietnia nie znałam poezji  Zbigniewa Sajnoga, a już dzisiaj wiem o czym jest wiersz o flupach. A wszystko to dzięki jednej rymowance.

I tak w ten mroczny wieczór za sprawą poezji innym okiem spojrzałam na otaczających mnie ludzi. Nie było już osób wylewających się z telewizora  (w klubach włączony telewizor na program informacyjny to zgroza) zachowujących się jak zombie,   a moja kawa przestała być gorzka. Gdybym nie miała pomalowanych mocno rzęs, rozpłakałabym się ze wzruszenia, że poezja w narodzie nie ginie, że poezja przetrwa.

Dlatego na zakończenie posiłkując  się słowami poetów:

Życzę wam orgazmu permanentnego, nie tylko twórczego.

Kategoria: Bez kategorii | 18 komentarzy »

Paweł Kozioł, metale ciężkie – wszystko w normie

28 kwietnia, 2010 by

.

Wydawanie poezji nie jest rzeczą łatwą. Chimeryczni poeci nie dotrzymujący terminów to najmniejszy problem. Główną trudnością jaką spotyka redaktor na swojej zawodowej drodze życia jest problem wyboru tekstów. Zanim to jednak nastąpi redaktor musi wytypować autora tekstów – poetkę lub poetę.

Przeciętny redaktor przeciętnego wydawnictwa dba o to, by wybrany autor także nie wybijał się ponad literacką przeciętność. Tylko przeciętny autor jest gwarantem przeciętności tekstów, które mają zostać złożone w przeciętny tomik i wydrukowane.

Wydawanie przeciętnych tomików przeciętnych wierszy jest bardzo ważne. Wiersze nieprzeciętne, gdyby zostały wprowadzone do oficjalnego obiegu mogłyby zachwiać jego ustalonymi strukturami, hierarchią i systemem zależności.

Odstępstwo od normy a takim byłaby każda forma nienormalności groziłaby destabilizacją znanego świata normalnych poetów, krytyków, jurorów, konkursów, sponsorów, wydawców itp.

Przeciętny nakład przeciętnego tomiku to pięćset egzemplarzy. Przeciętna objętość, to stron pięćdziesiąt. Teraz czas na przeciętnego recenzenta i przeciętne recenzje złożone z przeciętnych zdań typu:

1)Na każdej stronicy, w każdym wersie tego tomiku [godność Autora] bierze na warsztat trudną w obróbce materię chaosu

2)Poeta eksploruje wrażenia aż do samego dna, na wskroś

3)Wychwytuje poszumy, chrzęsty, zgrzyty, by później to, co ujrzane i objęte słowem – albo przemilczane – umieścić w rozległej perspektywie

4)Modelując oporne, chropowate tworzywo, osiąga autor indywidualną, coraz mocniej zestrojoną melodykę wiersza

(Autorem przeciętnych zdań jest w tym przypadku Piotr W. Lorkowski ale mógłby być nim każdy przeciętny krytyk literacki.)

Przeciętny poeta tym się różni od przeciętnego człowieka, że jest świadomy własnej przeciętności a także przeciętności swoich dzieł. O ile człowiek stan normalny traktuje jak coś naturalnego i bezpiecznego, tak przeciętny poeta marzy o byciu nieprzeciętnym, o pisaniu nieprzeciętnych wierszy – jednym słowem o przekazaniu kolejnym pokoleniom nieprzeciętnego dzieła.

O tym samym marzy przeciętny redaktor przeciętnego wydawnictwa, wydającego poezję. On też chciałby przestać być przeciętnym redaktorem wydającym przeciętne tomiki. Także przeciętny krytyk chciałby pisać nieprzeciętne zdania.

Krzysztof Siwczyk publikując na portalu niedoczytania.pl tekst „Jest spokojnie, jest bezpiecznie” – sam nigdy nie napisał żadnego niebezpiecznego, nieprzeciętnego tekstu. Jest przykładem bezpiecznie ulokowanego poety, o bezpiecznej reputacji, który marzy o byciu nieprzeciętnym.

Na tym polega paradoks przeciętności rzeczywistości literackiej. Dzięki temu, że każdy jej element zmierza do nieprzeciętności utrzymuje się ona w stanie przeciętności.
Istotne jest, że przeciętna z natury rzeczywistość literacka traktuje kategorię nieprzeciętności jako coś idealnego, jako element czasu przeszłego, coś co niemożliwe jest do osiągnięcia chociaż warto – gdyż tak wypada – dążyć do niej. Przeciętne uzasadnienie takiego stanu rzeczy brzmi: „wszystko już było”

Uczestnicy rzeczywistości literackiej prześcigają się w dążeniu do nieprzeciętności. Najbardziej rozpowszechnioną metodą stosowaną w tym celu są eksperymenty formie. Przeciętni poeci i ich przeciętni wydawcy są przekonani, dziwnie wyglądające zdanie, dziwnie wyglądający wiersz lub też dziwnie wyglądający tomik jest wystarczająco nieprzeciętnym objawem nieprzeciętności.

Przykładem takiego eksperymentu formalnego jest tomik Trójmasztowiec Jarka Łukaszewicza. Książka złożona z zupełnie przeciętnych tekstów poddana odpowiedniej obróbce formalnej (dodane zdjęcia, „skrętność” itp.) wystarczyła by przeciętni jurorzy zupełnie przeciętnego konkursu literackiego uznali tomik Łukaszewicza za nieprzeciętny

Innym przykładem jest tomik Metale ciężkie napisany przez przeciętnego poetę, wydanego przez przeciętnego redaktora w przeciętnym wydawnictwie.

Autor tomiku – Paweł Kozioł – w ucieczce od przeciętności postanowił wprowadzić do formy większe spacje.

W przeciętnych tekstach, zbudowanych z typowych, zupełnie przeciętnych metafor takich jak:

„Stalowe układanki świtu”

„trójnogie nadajniki bełkotu”

„igły radia”

„przesłania narkotyczne”

„żebra skrzyżowań”

„rzuty kostką oka”

„zardzewiałe orbity prowincji”

nie wiadomo skąd, nie wiadomo dlaczego pojawiły się nienaturalne odstępy między niektórymi zdaniami.
.
, ,
.

Ponownie jak w przypadku Trójmasztowca Łukaszewicza, eksperyment formalny się powiódł. Przeciętny redaktor – a takim jest Mariusz Grzebalski – zapoznawszy się z wierszami okraszonymi gigantycznymi spacjami uznał dzieło przeciętnego poety za wystarczająco nieprzeciętne, by wprowadzić je do oficjalnych struktur przeciętnej rzeczywistości literackiej.

I tak oto dzięki spacjom przeciętność pozostała przeciętnością. Równowaga w bezpiecznym świecie, bezpiecznych poetów i ich bezpiecznych dzieł pozostała nienaruszona.

Kategoria: Bez kategorii | 11 komentarzy »

Zabezpieczone: dziennik (III)

27 kwietnia, 2010 by

Treść jest chroniona hasłem. Aby ją zobaczyć, proszę poniżej wprowadzić hasło:

Kategoria: Bez kategorii | Wpisz swoje hasło, aby zobaczyć komentarze.

historia moich niedoli – księga zero

24 kwietnia, 2010 by

.

Początek historii moich niedoli wyglądał jak wszystkie początki dramatycznych historii – normalnie.

Osiem lat po tym jak zniecierpliwiony widokiem tego świata w pośpiechu opuściłem łono matki, ojciec trzymając mnie za rękę odprowadzał do szkoły swojego średniego syna. Pamiętam, jakby to wszystko zdarzyło się minutę temu. Była bardzo ładna pogoda, jeszcze letnia. Słońce paliło. A ja, młokos, w cieniu potężnego człowieka – ojca – odbywałem swoją pierwszą podróż do gminnej podstawówki.

Trzymałem go mocno za rękę, czułem szorstkość jego zgrubiałej od pracy skóry ale nie bałem się. Przeciwnie, pamiętam że go pospieszałem, byłem bardzo zniecierpliwiony widoku szkoły, o której mój straszy brat mi opowiadał od trzech lat.

Średni syn to średni syn – nic nadzwyczajnego. To nie pierworodny, który zgodnie z prawem naturalnym przejmował ojcowiznę. To nie ten najmłodszy – najmłodszy czyli najsłabszy, najbardziej chorowity – ten, który miał być dziewczynką.

Byłem najzwyklejszym, najbardziej normalnym średnim synem swojego ojca, który pierwszego dnia września 1984. roku szedł do szkoły.
.

.

Pierwsze spotkanie z panią wychowawczynią. Polecenie:

– Dzieci będą potrzebowały znikopisy.

Następnie odbyła się prezentacja znikopisu. Kawałek zafoliowanej tektury, po której można pisać mazakami i ścierać to chusteczką. Taki miniaturowy odpowiednik tablicy szkolnej. Dziś urządzenie to wygląda trochę inaczej i działa na innych zasadach. Ale wówczas mój pierwszy znikopis zrobiony przez ojca to kawałek białej tektury oklejony gruba folią z worka po nawozie Polifoska na brzegach zgrzany lutownicą.

Na tym etapie narracji nie ma żadnego sensacyjnego wydarzenia, o którym można by wspomnieć. Wszystko przebiegało zgodnie z planem – niezależnie od tego, kto te plany układał. Uczyłem się robić szlaczki, podkreślać tematy lekcji – nic nadzwyczajnego.

„Dzień 0” nastał w epoce, w której słowo rodziców pisałem przez „u” otwarte i „f” na końcu. 23. października 1984 roku, pani nauczycielka poprosiła mnie o Dzienniczek Ucznia, w którym, używając charakterystycznego chińskiego pióra wiecznego i równie specyficznej mieszanki atramentu blue-black zapisała:

„Proszę zwrócić uwagę dziecku na odpowiednie zachowanie na lekcji i na przerwie. Od poniedziałku Marek jest bardzo niezdyscyplinowany”
.

.

Oddając mi Dzienniczek poleciła, bym pokazał go rodzicom i poprosił o podpis pod zapisaną uwagą. Pamiętam, że wówczas uśmiechała się do mnie czym uśpiła moją czujność.

Pani tzw. uwagę do małego dzienniczka (była jeszcze tak zwana „uwaga do dużego dziennika”) napisała w taki sposób, bym nie mógł jej odczytać. Przywykły do regularnych literek w elementarzu nie potrafiłem odcyfrować szlaczków. Posłuszny poleceniu nauczycielki pokazałem wpis nauczycielki najpierw ojcu później mamie.

To był błąd. Błąd, którego nigdy później nie powtórzyłem, chociaż okazje ku temu były.

Bowiem już 15. listopada skrupulatna pani wychowawczyni doniosła rodzicom, że:

„Marek dostał upomnienie od Pani dyrektor za pobicie kolegi”

Minęła się z prawdą, gdyż to nie mój kolega dostał wpierdol, bo moi koledzy nie biją dziewczyn. Ale moje tłumaczenia nie uchroniły mnie przed ciężką ręką ojcowskiej sprawiedliwości.

Jedenaście dni później narozrabiałem na wychowaniu fizycznym zwanym w owym czasie: „kulturą fizyczną”. Ale jak tu nie narozrabiać, kiedy kilkudziesięciu chłopaków podzielonych na dwie drużyny stara się kopnąć jedną, małą, okrągłą piłkę. Biorąc pod uwagę indywidualne ambicje, rozkład sił itp. tej tragedii nie można było uniknąć. Oczywiście ojca nie przekonał ten argument.


.

Święta Bożego Narodzenia spędziliśmy jak zwykle – ganiając się z kuzynami i kuzynkami po wielkim domu dziadków. Skakaliśmy po sianie w stodołach, buszowaliśmy w piwnicach, na których sklepieniach łukowych skrobaliśmy albo wypalaliśmy świeczkami nieprzyzwoite napisy. Buszowaliśmy na strychach, gdzie ze starych szaf wyciągaliśmy różne dziwne stroje, przebieraliśmy się w nie i odgrywaliśmy teatralne sceny. Szczególnym zainteresowaniem cieszył się mundur galowy pradziadka. Srebrne epolety, ciężki pasek z dużą klamrą z dwugłowym orłem, dużo złotych guzików, dziwny kapelusz, bluza albo raczej marynarka z mnóstwem ciężkich orderów i do tego szpada, cienka i długa w skórzanej pochwie – każdy z nas chciał być piratem. Oczywiście zaszczyty przypadały z racji urodzenia najstarszemu – mojemu bratu. Ja jako drugi w kolejce mogłem nosić szpadę. Wówczas to była nasz dzida. Rzucaliśmy nią do celu, który narysowaliśmy sobie na drzwiach starej szafy. Zwyciężał ten, który trafił rzeźbionego, czarnego anioła (wyrzeźbionego na płycinie w drzwiach) w głowę.

Noc Sylwestrową także przetrwaliśmy bez większych zmian. Tuż przed godziną dwunastą w nocy pobiegliśmy zgrają do obory. Wcześniej oczywiście wykradliśmy opłatek, który teraz wciskaliśmy do pysków najbardziej oswojonym krowom. Niestety ani Mućka ani Krasula (tak ulubione krowy miały na imię) nie przemówiły. My jednak baliśmy się czekać do 12. w nocy i w obawie przed duchami – a wiedzieliśmy, że duchy wychodzą o północy – wszyscy już za trzy dwunasta siedzieliśmy pod wielkim kuchennym piecem w kuchni, przy którym zipiąc ze zmęczenia po biegu, grzaliśmy dłonie i opowiadaliśmy niestworzone historie o tym, jakie to białe zjawy widzieliśmy jeszcze kilka minut temu.

W 1989 roku skończy się w Polsce komunizm. W 1985 r. nikt o tym, nie mógł wiedzieć. Nie wiedziałem ja, nie wiedziała demokratyczna opozycja, nie wiedziała władza ludowa. Tylko jedna pani nauczycielka coś przeczuwała. Dokładnie 14. stycznia 1985 roku w rubryce Uwagi wpisała:

„W ostatnich dniach Marek na lekcjach jest bardzo niezdyscyplinowany, interesuje się wszystkim innym, nie lekcją. Nie reaguje na zwracanie uwagi”

Skąd ta wpisująca uwagi kobiecina mogła wiedzieć, że właśnie w tej chwili zaczyna wiać wiatr historii, że za chwilę w areszcie zamkną Frasyniuka i Adama Michnika i że jeszcze tego roku Zbigniew Religa dokona pierwszego w kraju udanego przeszczepu serca?
Tego nie wiedziała ani ona, ani Michnik, ani Religa a tym bardziej mój ociec, który jak zawsze w podobnych przypadkach, tak i teraz egzekwował działanie sprawiedliwości bożej.

Z bożą sprawiedliwością nie ma żartów. Zresztą odczułem to na własnej skórze. Dlatego postanowiłem, że będę zupełnie nie do poznania. że będę innym człowiekiem. Obejrzałem kilka filmów dla dorosłych w TVP, w których pokazywali bohaterów westernów, ostatnich seansów filmowych itp. I dzięki temu odnalazłem w swoim życiu jakieś wzorce do naśladowania. Chciałem być innym, lepszym niż jestem człowiekiem.

Niestety „fatalna opinia” już się za mną ciągnęła.. Wszystko co złe pochodziło ode mnie. 29. marca pani wychowawczyni napisała, że działając z innymi osobami w zgodzie i porozumieniu zniszczyłem mienie osób trzecich.

Była to nieprawda i jawna niesprawiedliwość. Ja – Marek Trojanowski – nigdy, ale to nigdy nie działem w grupie, w bandzie, w porozumieniu. Jedyna grupę przestępczą założyłem w przedszkolu, ale ona szybko została zdekonspirowana. Jako herszt bandy kazałem płacić za członkostwo w grupie i syn kucharki, który bardzo chciał należeć do mojej organizacji wydał nas. Powiedział mamie po co mu potrzebne 20 złotych w monecie, mama powiedziała pani dyrektor, która nie omieszkała podzielić się tą informacją z moim ojcem. Ale mniejsza o to.

W każdym razie, powołując świadków i kolejnych biegłych, którzy wskazywali na niemożność zaistnienia opisanej sytuacji, doprowadziłem do togo, że pani nauczycielka przekreśliła swój wpis w moim dzienniczku. Mimo to pokazałem go rodzicom, żeby widzieli że ja jestem „prewencyjnie” oskarżany o wszystkie zaistniałe przestępstwa i żeby nie brali tych wszystkich oskarżeń sobie do serca.

Mama uwierzyła, ojciec nie.

Oczywiście pani nauczycielka zapamiętała swoją porażkę – to jak musiała przekreślić uwagę z dnia 29.03.1985r.. Ludzie na ogół nie lubią przegrywać, ona także nie lubiła tego uczucia. Dlatego przy pierwszej nadarzającej się okazji sporządziła kolejną notkę:

„Marek otrzymał ocenę niedostateczną z tabliczki mnożenia”

Tylko ja jeden – z tych wszystkich, którzy się nie nauczyli – oprócz oceny niedostatecznej otrzymałem tzw. „uwagę” z tabliczki mnożenia. Tylko ja. Jak mnie ojciec tłukł pasem nie beczałem – czułem się kimś wyjątkowym

Kategoria: Bez kategorii | 14 komentarzy »

« Wstecz Dalej »