Jolanta Stefko Omnis moriar. Poetyckie zdychanie. Pani Bieńczycka

11 marca, 2009 by

Trudno przebywać w ustawicznej pretensji.
Tygodnik Powszechny opisuje heroiczny los krytyka, który się męczy pisząc, a i tak nikt go nie czyta, najwyżej autorów, o których pisze. Autorzy mają pretensje, że krytycy ich nie czytają uważnie. Tylko najsłabsze ogniwo, czytelnik, oskarżany z obu stron o obojętność nawet przy najlepszych chęciach musi zrezygnować z obowiązku uczestniczenia w rozwoju polskiej poezji.

Jak czytam od lat twórczość Jolanty Stefko, najwybitniejszej polskiej poetki młodego pokolenia, to niezmiennie odbieram jej totalną pretensję do całego świata o to, że żyje. Ryk poetki – widocznie przebywającej w permanentnej depresji – to głośna pretensja o to, że kultura w której przyszła na świat, samobójców nie toleruje.

Biorę najnowszy tomik poetki i znowu to samo. Jak długo można męczyć czytelnika, któremu żyje się coraz lepiej, radośniej i wygodniej, który nie tylko wchodzi sobie przyjemnościowo na Diablaka, ale i z różnymi diablakami jest mu coraz to rozkoszniej?
Wiem, wiem – jak sugeruje Karol Maliszewski – Stefko to produkt dla wilków stepowych, dla tych duchów czystych, którzy w dupie mają konsumpcjonizm, cywilizację, którzy wchodząc na Diablaka oglądają z góry świat ponury. Tylko, że ta liryka noir nie ma nic wspólnego ze zmaganiami z depresją takich duchów czystych, jak Emil Cioran. Nie jest to żadna podróż do kresu nocy, a przeżycia Stefko nijak się mają do wojennej traumy Célinea i Celana. Nic z niczego daje nic i to taka jest materia dumnej twórczości pustelniczej pozbawionej pożywki. Być może są tabuny podobnych nudziarzy, pustych krytyków, którzy takie właśnie rozmazanie, takie niezdecydowanie poetyckie, głos nijakości i bezbarwności będą celowo promować, bo można w te chmury, w te obłoki, w te gwiazdy, w te nieprawdopodobnie wytarte już i zużyte metafory wstawić wszystko – poezję konserwatywną, nieaktualną, oderwaną od dzisiejszego świata i jego przemian, prowincjonalną i nieciekawą.
Oczywiście, poetka mogłaby się pochylić nad swoją depresyjną wątpliwością hamletowskiego pytania, bo to przecież zupełnie pospolite pytanie, które normalny człowiek zadaje sobie kilka razy w ciągu dnia, intryguje wszystkich. Popiół tej poezji polega nie na próbie rozwiązania spraw, których poeta ani nie ma obowiązku rozwiązywać, ani też próbować. Poeta to taki osobnik, który porywa się nie tylko na wejście na Babią Górę, ale jeszcze i na zejście. Stefko nie schodzi ze swojego wyimaginowanego miejsca. Tkwi w nim nieruchomo, niewiedząca. Jest to hibernacja doskonała, ponieważ wszystko co napisze na tych wysokościach, krytycy pochwalą i tak. I nie jest to, jak piszą krytycy – żadna buddyjska kontemplacja. Jolanta Stefko jest katoliczką, jest infantylnie zwężona. Wiersze tę przestrzeń bardzo wyraźnie określają. Podmiot liryczny drepcze w kółko jak w klatce, zniewolony niewidzialnymi okowami, tymi samymi wciąż motywami i zakazami.

Tytułowa śmierć, bohater zbioru wierszy, jest z racji swojego niedoprecyzowania znaczeniowego, zagadką. W dalszym ciągu nie wiemy, skąd przyszliśmy i dokąd idziemy. Nie ma w tych wierszach ani skuczenia, ani lamentu, jedynie permanentny stan niezadowolenia, tak ewidentny w twarzach przechodniów całej Polski. To tak, jak w tym francuskim dowcipie o kapeluszach, gdzie twarz przymierzającego je jest stała, mimo różnorakich wariantów okryć głowy.
I, żeby nie przedłużać, nie jojczyć i nie utyskiwać, że naród polski ma takich poetów, na jakich zasłużył, wskazuję jedynie, że wbrew zapewnieniom Karola Maliszewskiego, właśnie twórczość Jolanty Stefko jest metafizyczną ramotą.
Wiersz dedykowany zmarłemu redaktorowi naczelnemu Tygodnika Powszechnego, Jerzemu Turowiczowi, najlepiej o tym świadczy:

czyste błogosławieństwo,
łaska.ten strach ich też
Dosięgnie, choć o
Wiele później, nie
Tak jak mnie-
Na całe życie (…). (Świat: śmierć)

Poeta, to jednostka wybitna. Poeta, to ktoś ponad przeciętność. Poeta, to człowiek odważny.
Nie uniknie sali szpitalnej, ostatniej stacji drogi krzyżowej, mieszczącej i ateistów i osoby wierzące w Boga.
W tej celi, skąd idzie się jak zbrodniarz doczekawszy zasłużonej kary na nieodwracalną śmieć, strach podobno jest większy u osób przekonanych o istnieniu życia pozagrobowego.
Pytanie podmiotu lirycznego w tych wierszach o istnienie Boga nie ma natury pascalowskiego zakładu, Nie ma natury dawkinsowskiej pewności. Nie ma też wartości poetyckiej. Podmiot liryczny nie poszukuje odpowiedzi artystycznej. Jest obrażony.

Kategoria: Bez kategorii | 6 komentarzy »

komentarzy 6

  1. Ewa Bieńczycka:

    Czasownika zdychać użyłam w tytule w pojęciu malarskim. Zdycha kolor na płótnie to oznacza, że położony kolor wytraca energię obok sąsiadujących. Następuje zjawisko optyczne, gdzie czyste kolory z koła barw się niwelują, nie oddziaływają tak, jak artysta potrzebował, by na scenie malarskiego płótna zagrały.
    W wierszach Jolanty Stefko śmierć pojawia się na te trzydzieści kilka wierszy dwadzieścia pięć razy. I to nigdy konkretnie, tylko w domniemaniu. Autorka w końcowym wyjaśnieniu pisze, że prawdziwą śmierć spotykała kilkakrotnie, świadkowała umierającym, a jednak (a ja widziałam tylko raz), nie odczułam tego czytając. Wynika to albo właśnie ze zbytniej częstotliwości, gdzie słowo śmierć traci swą moc. Albo z próby oswojenia. Tomik jednak kończy się równie pesymistycznie, jak się zaczął i nastąpiło jedynie oswojenie nieprzyjemnego, a nie strasznego czy przerażającego klimatu.
    Mówienie o śmierci nie jest złe, a jeśli chodzi o sztukę, to wiadomo, artystów, a szczególnie poetów (Baudelaire) obsesyjnie interesował. Dzisiaj też trzeba o śmierci mówić w jej obronie, gry komputerowe ją zupełnie zamazały.

  2. Ewa Bieńczycka:

    pytam jeszcze, czytając ten tomik, o transcendencję. Za powtarzające się pytanie o to, czy Bóg istnieje, zadawane niepewnie i w trwodze, biorę jednak kokieterię. Wiersz: Ateizm:
    Kiedy umrę i nigdzie mnie nie będzie:
    Chcę stać się łzą spływającą po obliczu Boga.
    jest przewrotnym puszczaniem oka do czytelnika. Wiersz mówi: wiadomo, że coś takiego jak ateizm nie istnieje, jest to niemożliwe, ateista i tak wierzy w Boga, tylko oszukuje.
    I tu myślę, jest fałsz tej poezji. Nieuczciwe zmierzenie się z tematem. Poezja to nie przelewki. To jest bój do staniej łzy. Poeta nie może być wierzącym w Boga i być równocześnie w Boga nie wierzącym. Zawieszenie tych wierszy nie jest wątpieniem i nie jest jakubowym spieraniem się z Bogiem. Jest perswazją. Jest kaznodziejską, lisią perswazją. Tak jak ksiądz rozpoczyna kazanie od tych pytań wiernych, które pojawiają się za każdym razem, jak stanie przed kłębiącą się kościelną czernią. I wtedy on, Rycerz Prawdy, on złotousty, rozprawi się z nimi w trakcie kazania, gdzie pozostawi ich zdruzgotanych i pozbawionych wszelkich nadziei.
    Poetka wybiera jednak sposób mniej spektakularny: cichy i drążący. Ból zęba, który daje znać o sobie, sygnalizuje chorobę bezpośrednim połączeniem z korą mózgową. Napadnięty przez taki ból człowiek jest tylko zmartwiony. I tak działa ta poezja.

  3. Ewa Bieńczycka:

    Pisanie poezji, która nie porusza, nie ma sensu. Jeśli Słowacki nauczany przez Bladaczkę nie poruszał w Ferdydurke, to przecież poruszył Baczyńskiego, a sam, poruszony Szekspirem jednak się w poezji zapisał trwale (podobno w odróżnieniu od tomików poetów dzisiaj piszących są klasycy kupowani dobrowolnie). Wiem, że poetkę Julię Szychowiak porusza Andrzej Sosnowski. Szekspir też porusza kilku poetów współczesnych, szczególnie neolingwistów. Czy kogoś porusza Jolanta Stefko, nazwana największą poetką polską młodego pokolenia? Trzeba rozpatrzyć to pytanie w kontekście kontynuatorów. Jak się ma do tej poezji twórczość Wojciecha Wencla? Agnieszki Kuciak?

  4. Ewa Bieńczycka:

    La muerte me esta mirando/ desde las torres de Córdoba. (Śmierć nie spuszcza ze mnie oka,/wciąż spogląda z wież Kordoby.) napisze F. Garcia Lorca w Piosence jeźdźca siedemdziesiąt lat wcześniej.
    Czy da się pisać poezję bez erotyzmu? Bez spojrzeń, w wypadku samobójcy, przedcież uwodzisielskich? Bez smakowania? Jakie przedmioty określają śmierć dzisiejszą, która już nie ma postaci tarotowego jeźca na koniu, której odjęto powagę, która stała się kupą histerycznej galarety opętanej lękiem?
    W wierszach Jolanty Stefko wystepują takie wyrazy:
    Jednorożec to ktoś z mojego
    dzieciństwa
    bardzo niewyraźny(…) wymieni poetka w wierszu Jednorożec, ale to jest jedyne słowo w całym zbiorze orginalne i niepospolite, mimo, że w dalszym ciągu czytelnik nie ma pojęcia, dlaczego niesprecyzowany, zamglony się pojawił i jaką rolę znaczeniowa pełni. Pozostałe pospolite nazwy przedmiotów są ubogie, a nie oszczedne. Jeśli poeta, a poeta jest zawsze bogaczem, bo dysponuje o wiele większym zasobemm słów niż człowiek mniej będący poetą, zmuszony ubóstwo swoje uzupełniać słowem kurwa, stosuje takie infatylne wyrazy jak dom, ptak, woda, drzewo, to to wyjałowienie znaczeniowe nie jest z nadmiaru tylko z braku.
    Wiadomo, że depresja charakteryzuje się brakiem popędu płciowego, łaknienia i prawidłowego ogladu otaczającego świata. Skrzywiony swą depresją jest bez koloru i jest też wytarty gumką ołówkową. Dlatego nie wolno pisać poezji na haju. Nawet na haju depresyjnym. Ponieważ poeta ma odkrywać, a nie zakrywać. Ujawniać, a nie utajniać. Nie ma też oddtajniać tajemnicy, natomiast musi przyznać, że ona istnieje, tak jak człowiek wierzący w Boga nie może utajnić jego istnienia, mimo, że nie ma przecież o Bogu zielonego pojęcia.

  5. marek trojanowski:

    nie wiem ewo o jakich pytaniach piszesz, jakie to pytania zadaje sobie każdy.
    mnie interesuje odpowiedź tylko na jedno pytanie:
    jak długo jeszcze bede musiał się babrać w tej olbrzymiej kupie gówna? kiedy napełnię płuca czymś innym niż atmosferycznym a co za tym idzie: wszędobylskim metanem.

    chciałbym któregoś pięknego razu nie czuć na bluzie odoru gówna, którym przesiąkam na różnych spotkaniach z ludźmi. chciałbym wiedzieć, kiedy bede mógł przestać się szorować gdzinami pod prysznicowym wrzątkiem, by zetrzeć z siebie ten syf, ten skurwysyński gnój codzienności.

    nie wierzę w możliwość wystąpienia jakiejś nagłej odmiany. świat można zmienić, ale ludzi nie.

    czytam dlatego wiersze, czytam bo chciałbym znaleźć poezję. by się jej najeść, nawpierdalać na surowo, bez żadnej obróbki, bez ceregieli, bez żadengo „ale”.
    szukam, bo się nasłuchałem o poezjach, że są takie śamkie i owakie, że poezja ma coś wspólnego z duchem, że może leczyć, jątrzyć, że może go zmieniać. chcę się zmienić, chciałbym być każdego dnia lepszym. ale co się dzieje, czytając wiersze w poszukiwaniu w nich poezji zmieniam się w krokodyla, moje palce zmieniają się młotki. niszczę i zagryzam i wiem, że ten stan barbarzyństwa, w którym się pogrążam, to bagno jest jest w tym świecie literackim rezerwatem, w którym pozostało na tyle dużo tlenu, by mógł w nim przeżyc przynajmniej jeden krokodyl.

  6. Ewa Bieńczycka:

    To przecież idealnie to, czego szukasz: poezja Jolanty Stefko!

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?