Izabela Kawczyńska, Luna i pies. Solarna soldateska. Skrzyżowanie kobiety z laptopem: eksperyment nr 29837

28 sierpnia, 2009 by

.

Skrzyżowanie cycatego stworzenia zwanego popularnie kobietą z komputerem mobilnym – laptopem – jak do tej pory nie przyniosło spodziewanego przełomu cywilizacyjnego. Kobiety obdarzone laptopami pisały albo o „zranionych serduszkach” albo o pochodnych zranionych serduszek. Czyli:

duszyczce (bo ta lubi pomieszkiwać w zranionym serduszku i wspólnie z nim łkać)
torciku śmietanowym (bo tylko konsumpcja trzech półtorakilogramowych kawałków kalorycznej atomówki jest w stanie ukoić na chwilę wewnętrzny ból)
aster gawędce (na zranione serce dobrze robi napar z ziół albo spacerek po łące i zbieranie roślinek)
o matce boskiej (bo ona jak wszystkie kobiety też swoje w życiu wycierpiała. Oj miała się ona z tym swoim synkiem, miała!)
o radiostacjach szpiegowskich w latach 80. ( skrzyżowane z laptopem kobiety uważają, że określenie Kraj Rad pochodzi od czasownika: „radować się”. W związku z tym starają się współżyć z lampowymi urządzeniami nadawczo-odbiorczymi, by zranione serduszko dla odmiany zaczęło się radować).

2008 r. genetycy znudzeni monotonią łkających, zranionych i czułych serduszek postanowili przeprowadzić bardziej radykalny eksperyment. Zrezygnowali z doświadczeń na zwykłych kobietach i pod nóż wzięli bibliotekarkę. Pod pretekstem jakichś tam badań zwabiono jedną taką do szpitala, gdzie w narkozie wszczepiono jej do lewego przedramienia laptopa. Odzyskawszy przytomność kobiecina spanikowała. Nigdy nie widziała laptopa na żywo – w bibliotekach pracuje się na niezawodnych IBM 386 z monitorami monochromatycznymi. Lekarze uspokoili ją podwójna dawką jakiegoś ogłupiającego farmaceutyku. Kawał dobrej roboty odwalił także psycholog, który wmówił kobiecie, że dwukilowy laptop wszczepiony do ręki to najnowszy trend paryskich domów mody. Ten argument okazał się niezwykle skuteczny. Kobieta uspokoiła się, wyciszyła a jej organizm przestał walczyć z przeszczepem. To pozwoliło bibliotekarce osiągnąć wewnętrzną równowagę duchową niezbędną, by pisać. I tak się stało. Pisała, pisała, pisała. Pisała za każdym razem, gdy drapała się po lewej ręce.

Aż nagle coś błysnęło, coś zaskwierczało. Słońce nagle zgasło Po chwili zaświeciło i znowu zgasło. Ziemia zadrżała raz. Zadrżała raz drugi a później trzeci, czwarty i piąty. W normalnych okolicznościach takie zachowanie przyrody mogłoby być uznane za odbiegające od normy, gdyby nie dokumenty historyczne, które informują o podobnych aberracjach w sytuacji, w której słowo stawało się ciałem.

Kilka, kilkanaście a może miliard miliardów lat po tym jak Najwyższy mocą jednego wypowiedzianego słowa powołał do istnienia świat, cud tego rodzaju stworzenia został z sukcesem powtórzony. Krzyżówka bibliotekarki i laptopa kilka miesięcy po zabiegu wklepała do mobilnego komputerka dokładnie 3.262 słowa. W rolę Najwyższego wcieliło się Stowarzyszenie Literackie im. K.K. Baczyńskiego. Nie wiadomo dokładnie, który z członków redakcji „Serii Poetyckiej” wypowiedział formułę: fiat. W każdym razie: stało się. Z 3.262 słów bibliotekarki zrobiono tomik Luna i pies. Solarna soldateska

Luna i pies jest unikalnym dokumentem. To opowieść istoty nie tyle zdziwionej, ale przede wszystkim zaskoczonej i trochę rozczarowanej tym, że akurat właśnie jej przypadły cycki w udziale. Kawałki zwisającej skóry, majtające się przy każdym bardziej energicznym kroku, sprawiające, że trucht do przystanku autobusowego, do którego właśnie podjechał autobus jest koszmarem dla wrażliwych obserwatorów a i kierowca oglądający to w lusterku zwykle ma dość, zamyka drzwi przed nosem cycatego stworzenia i odjeżdża paląc gumę.

W tekście Matka, Kawczyńska pisze:

moja matka tak bardzo zawstydzona, że mogę być kobietą,
a przecież w jakimś pradawnym czasie wyrosłam z jej
podniecenia, które ogarnęło ją po sam czubek głowy, od
wydekoltowanych kłykci palców poczynając, w podrzędnym
klubie o nazwie młodość, rodzinne ciepło ogniska połknęło ją
doszczętnie, by wypluć mnie z jej brzucha dziewięciomiesięcznym
falstartem, z dziurawej łąki łona w topaz widnokręgu

[matka]

Znana z romansów dynamika sytuacji, w tym przypadku:

zawstydzoniepodniecenie wydekolotowaniepodrzędny klub miłośćciepłobrzuchłono

została wzbogacona o resztę tekstu, która w założeniu miała uczynić z romansidła dramatyczny apel poetki w centrum miasta, przykładającej skalpel do lewej piersi i krzyczącej: „Uwaga tnę!”.

I tak: wstyd zmienia się w wielki wstyd (bo tylko „wielki” wstyd zasługuje na utrwalenie w wierszu). Podniecenie też zyskuje wymiar niemalże kosmiczny, bo czymże jest ów „czubek głowy” albo „wydekoltowane kłykcie palców” jak nie oznaką osiągnięcia jedności poetki z tekstem na poziomie formalnym? Ciepło ujawnia swoją dodatkową oprócz grzewczej funkcję – mianowicie: połyka i wypluwa. Jest zatem ciepłem niezwykłym. Łono staje się – co w tym przypadku nie dziwi – „dziurawą łąką” .Żeby było ciekawiej: to wszystko okraszone jest półszlachetnym kamieniem – „topazem widnokręgu”. Coś pięknego!

W kolejnym tekście poetka-bibliotekarka zdecydowała się ujawnić światu największą tajemnicę rodzaju żeńskiego. Czyli opowiedzieć o czym myśli kobieta kiedy zdarzy jej się pogrążyć w zadumie.

Oto myśl pierwsza, kobiety, która myśli:

zastanawiam się, czy przypominam ją z profilu
uniesieniem ramion, które starość przecina jak klakson
rozrastający się w miejskiej ciszy drobieniem
kurzych łapek,

[Kobieta z uchem w kształcie muszli]

Oto myśl druga tej samej kobiety w tym unikalnym dla rodzaju żeńskiego stanie psychicznym:

czy przypominam ją sobie tylko przypadkiem jak
siedziała pochylona tam, gdzie nikt inny nie zechciał
siadywać nawet przez przypadek,

[Kobieta z uchem w kształcie muszli]

I myśl trzecia:

zastanawiam się,

[Kobieta z uchem w kształcie muszli]

Kiedy czytelnik zorientuje się, że przedmiotem kobiecej refleksji jest bezwartościowe, standardowe obrabianie dupy, poetka szybko zmienia ton. Powołuje do życia „Divinę”.

Divina jak na divinę przystało jest Niemką mieszkającą w Eisenhüttenstadt, która sześć razy w tygodniu trenuje pod opieką Manfreda Hoeppnera rzut dyskiem. Taka divina nie ma czasu dla mężczyzn ani na miłostki i podobne głupoty. Zresztą zafascynowana jest własną łechtaczką, która w miarę postępów w treningu i proporcjonalnie do ilości połykanych pigułek oraz kolejnych bitych rekordów własnych wydłuża się. Ale kiedy jednak odwiedzi ją jakiś zakochany absztyfikant jest bardzo krytyczna. Nie chodzi tu bynajmniej o zaniedbane dłonie, nieobcięte skórki itp. Divina na wejściu wystawia na próbę intencje i cierpliwość zalotników. Wita ich słowami:

co masz mi do powiedzenia zatrzaśnięty w chitynowym
pancerzu równo skrojonych garniturów, dzwonisz do moich
drzwi i mówisz: jestem, i przez chwilę naprawdę jesteś, robaku,
pod czarnym butem faktów spasionych jak narkotyczne wizje,
opłakiwanie pięknych saren nawykłym do zręczności nożem,
patroszenie smutków wyciekłych z niemych pysków gęstą taftą śliny,
czy przyszedłeś mnie skrzywdzić? czy chcesz mi tylko spojrzeć w
oczy? w medaliony rozklekotanych jezior bełkotliwe i skrzywdzone
strach jak drżenie skrzypiec zasycha na rzęsach, podskórna czułość
męskich torsów czerwonych jak piekący srom, chcesz się zabawić?
chcesz się zabawić w boga? próbujesz się zgubić czy znaleźć?

[divina]

Taki tekst skutecznie odstraszy nawet najbardziej rozkochanych w muskularnych divinach młodzieńców, którzy resztę swojego życia spędzą w zaciszu celi zakonnej próbując odkryć sens słów:

opłakiwanie pięknych saren nawykłym do zręczności nożem

patroszenie smutków wyciekłych z niemych pysków gęstą taftą śliny,

medaliony rozklekotanych jezior bełkotliwe

strach jak drżenie skrzypiec zasycha na rzęsach

czułość męskich torsów czerwonych jak piekący srom

A kiedy któryś z nich odkryje w końcu, że w słowach tych nie ma żadnego sensu, że wyprodukował je podziurawiony mózg skażony sterydami anabolicznymi, będzie już za późno na nową miłość.

W innych tekstach tomiku Luna i pies, poetka Izabela Kawczyńska w obawie przed zaszufladkowaniem przez krytykę porusza tzw. tematy pozostałe. Oto sposób owego poruszenia:

słońce gapi się z talerza nieba spieczonym żółtkiem, pożera wilgoć swędzącym, głodnym pępkiem

[Noc czarna od spalin]

o zmroku latarnie sennie bełkoczą

[noc czarna od spalin]

Być może nie zawiniła tu poetka, ale spaliny, których się nawdychała. Tego nie wiadomo. Widoczna jest jednak inspiracja poetyką pozaziemskich cywilizacji, którą pamiętamy z tomiku Rdza Przemysława Owczarka. Kawczyńska także wydaje się obcować z dziwnymi stworami. Oto jak opisuje jedno z pozaziemskich stworzeń, które nie przetrzymało polskiej zimy:

z zimy zamarł, a łapki miał kruche, bardzo różowo przechadzał się po dłoni, przechadzki robił prześwitujące

[Gekkonidae. Dom]

Ziemianom pozostała nadzieja, że nieznane stworzenie nie złożyło przed śmiercią jaj. Że nie będziemy musieli borykać się z plagą „różowych przechadzek” lub „przechadzek prześwitujących”. Ich wpływ na nasz ekosystem mógłby mieć fatalne skutki.

Kategoria: Bez kategorii | 27 komentarzy »

komentarzy 27

  1. Ewa Bieńczycka:

    Księżycową poezję Izabelli Kawczyńskiej czytałam miesiąc temu, już tomik wyciągnęłam z półki i zaraz z tekstem w ręce o nim napiszę w kontekście Twojej Marku blogowej notki.
    Natomiast oswajając się z klimatem aktualnym bloga i tym, że z Izą nawiązujecie tutaj do antologii poezji kobiecej „Solistki”, która ma się ukazać czarnym drukiem we wrześniu tego roku, nieopatrznie weszłam na portal nieszuflady, i utonęłam wczoraj niezamierzenie w wątkach dotyczących „Solistek”.
    Czytałam w poczuciu zmarnowania czasu, bo to obfite wątki, oparte o bardzo poślednie interakcje międzyludzkie nie wykraczające jakością dawnych wiejskich kłótni o miedzę, czy miejskich sąsiadów w kamienicy o to, kto ma umyć schody. Jednak z tego magla, który chce być tyglem, wyszedł obronną ręką jedynie Jacek Dehnel, prezentując mimo wszystko jakąś wolność woli sądzenia, a w konfrontacji z Elą Galoch wykazał się nawet całkiem przyzwoitą jakością dowcipu. Jacek Dehnel jest mimo wszystko łącznikiem między pośledniością daremnych aspirantów do sławy a tymi, którzy ją już osiągnęli, co mimo wszystko te dyskusje czyni sensownymi.
    Nie chciałabym tu Marku pisać nadmiernie o nieszufladzie, wolałabym, by Twój blog nie sycił się toksyczną energią nieszuflady, a był samoistną sieciową wyspą wolności wypowiedzi. Jednak, gdyby Ci do głowy przyszedł pomysł wydania antologii dwóch wiernych Twojemu blogowi kobiet: Izy i mojej w podzięce za zasługi, warto prześledzić wątek „Solistek”, by takich błędów nie popełnić, a wiadomo, na błędach człowiek się uczy.
    A więc nie wierz słowom Aleksandry Zbierskiej, która po przykucnięciu w ciszy po swoim poetyckim debiucie głośno przystąpiła, po docenieniu jej wiernej służby na portalu nieszuflada i umieszczeniu jej twórczości w „Solistkach” do wychwalania Ciebie.
    Piszę ku przestrodze, rozdział płci jest strategią społeczną jedynie w celu zamydlenia, a nie oświecenia.
    Gatunek ludzki nie powinien dążyć do tego, by kobiety fizycznie upodabniały się do mężczyzn, a mężczyzn do kobiet. Natomiast formalny podział na podstawie jedynie dowodu osobistego w poezji nie powinien mieć miejsca. Są to strategie lizusowskie.

  2. Ewa Bieńczycka:

    Tym złaknionym dostępu do tomiku Izabeli Kawczyńskiej, pozbawionym takiej możliwości polecam czytanie jej sieciowego opowiadania na portalu „Cegła” pt: „Aligatory. Sześciany zwierząt”.
    Jest tam ukryty tajny kod dostępu do poezji i całej twórczości Izabeli Kawczyńskiej, który Marek odsłonił w swoim tekście tylko połowicznie.
    Opowiadanie to mówi o gwałcie na trzydziestoletniej dziewicy o imieniu Gudrun popełnionym przez akwizytora. Niestety o akwizytorze, ważącym się na tak trudny technicznie czyn w opowiadaniu ani słowa, natomiast ślady czynu w poszkodowanej rozpisane zostały na poezję. Tę kontynuację kobiecych rojeń erotycznych mamy właśnie w lunarnym tomiku Kawczyńskiej, namaszczonym prestiżową nagrodą, która uczyniła z niej poetkę profesjonalną.

    Lunarność, tak wyeksploatowana w modernizmie, że wydawałoby się, że już nic dodać, nic ująć – nagle pojawia się w dwudziestym pierwszym wieku w polskiej poezji najnowszej. Ten, jak piszesz Marku, fenomen ery technicznej, gdzie laptop wszyty jest w sylwetkę kobiecą i ją zniekształca, nagle łączy kosmos z prozą życia. Kiedy poeci poprzednich epok ociupinkę chociaż, na paluszkach – jak młodzieniec w wieku pokwitania zaniepokojonej matce objawiał się w postaci wilkołaka i wył, wył, mając w zasięgu swoim Księżyc – tak dzisiejsza poetyczna Gudrun tęskni jedynie do przyziemnej męskości. I o tym jest ten tomik.
    Nie ma potrzeby wchodzić tutaj ani w freudowskie, ani w jungowskie tropy, ponieważ poetka nie traktuje poezji jako twórczość, ale jako zaspokojenie. Szarże poetyckie na męskie torsy pod osłoną nocy i księżyca w pełni nie ukryją psa. Dwa psy widniejące w tarotowej karcie wyjące do Księżyca symbolizują jednak męskie pożądanie. Nigdy nie są zwrócone na obiekt zastępczy. Dlatego poezja, potężny kosmiczny impuls, czy poruszy źdźbło ziemskiej trawy i zupełnie zdawałoby się nieważny jego element, zawsze będzie misterium, a nie pensjonarskim rojeniem.

  3. Marek Trojanowski:

    ewo, dla mnie tomiki „z cyckami” produkowane przez feministki oraz lansowane jako produkt z logo: „precz z dyskryminacją” są oznaką pewnego zacofania kulturowego. wydaje się, że w innych cześciach świata kobiety już dawno ogoliły nogi, pachy i okolice intymne, dawno już nakrzyczały na swoich szefów, męzów i kochanków – i po tym jak się wyszumiały zrozumiały, że najlepiej im będzie w kuchni

  4. Ewa Bieńczycka:

    Ach, znowu włosy. Przecież tu chodzi o wolność, a nie o włosy. Czy zapomniałeś Marku, że jestem z pokolenia hipisów, gdzie włosy były podstawą tego ruchu? Po włosach łonowych można było określić wiek partnera, tak jak konia po zębach. Dlatego ten ruch był bardziej ludzki, ponieważ nie umożliwiał aż takiej jak dzisiaj, wspartej technologicznie międzyludzkiej obłudy. Obcując z dziełem artysty, wolę wiedzieć, ile twórca ma lat.
    W „Solistkach” nie ma nawet włosów, niczego nie ma, co określiłoby przynależność solistek do pewnej formacji historycznej, do tego, co określiłoby charakter ich twórczości. Jeśli, jak piszesz, jedynym kryterium doboru były urzędowe oznaczenie płci w dowodzie osobistym i obecność ich adresów poetek w liście adresowej komórki Pani Prezes Fundacji, to nie mamy tu ani głosu pokolenia, ani głosu nieszuflady, ponieważ ten portal to też nie jest grupa poetycka, tylko nabór podziwiaczy dla sformowanej już wcześniej grupy, a nie twórców.
    Przeczytałam na NS przy okazji jeszcze kolejne wątki o Trojanowskim i wzmiankę o mnie, jako Twojej koleżance, która z inną Twoją koleżanką przekłamują imiona sławnych poetów. Przepraszam Cię Izo, że moje pomyłki i niedbalstwo spadają jeszcze na Ciebie. Proszę Panie Jacku nie obciążać mojego sumienia i nie karać Izy zbiorowo, bo ja to już mam w poprzednim ustroju na własnej skórze przerobione.
    Ale wchodzę na nieszufladę niechętnie i wolałabym, byśmy w nowym etapie naszego wspólnego blogowania jednak starali się być blogiem samoistnym i nie wysłuchiwać zarzutów, że istniejemy dzięki nieszufladzie, bo tak nie jest.
    Właśnie pisze notkę o Sergiuszu Piaseckim, co mi po wakacjach idzie opornie z braku czasu, a mam, z braku wakacyjnego dostępu do Sieci do odpisywania bardzo dużo maili.
    Skorzystam z okazji i odpowiem tutaj Panu Ryszardowi Kuleszy:
    Panie Ryszardzie, Pan na moim blogu był, rozmawiał Pan ze mną pod nickiem „frenzel”. Nie wyglądało na to, by Pan ze mną sympatyzował, o moich wierszach wypowiedział się Pan w wielkiej dezaprobacie. Dlaczego chce Pan mi wysyłać książki? W jakim celu?
    Myślę, że dzisiejsze spotkania międzyludzkie oparte na niechęci i nielubieniu nie mają sensu. Ja jestem starej daty, mnie potrzebna jest sympatia, jeśli już ktoś pisze do mnie maila w celach towarzyskich, a nie prokuratorskich. Dotyczy to pozostałych maili, które tego lata otrzymałam. Bardzo proszę osoby, które mnie nie lubią: nie piszcie do mnie, nie wytracajcie czasu. Ludzi jest na świecie tak wiele piszcie do tych, których lubicie, których kochacie! Oni tak czekają na Wasze czułe listy.

  5. Ryszard Kulesza:

    Pani Ewo, nie polubiłem Pani wierszy, to prawda, ale później znalazłem ten blog i zachwyciły mnie Pani wypowiedzi – rozsądek i oczytanie. Nie zabiegam o Pani względy i pozwolę sobie nadal korzystać z dobrodziejstw tego miejsca. Maila wysłałem zgodnie z sugestią Pana Marka. Za nieporozumienie przepraszam i życzę miłego dnia.

  6. Ewa Bieńczycka:

    Panie Ryszardzie, to bardzo miłe, co Pan pisze. ale ja po netowym wyjałowieniu na wsi nagle czytam, niestety już tylko z obowiązku blogowego , a nie przyjemności wątek o Trojanowskim w nieszufladzie, gdzie piszą, że takiego Trojanowskiego to się powinno potraktować nożem sprężynowym. Pani Violetta jest tak bogata, że nawet gotowa jest zapłacić za sprawę sądową Jurodiwca przeciwko Trojanowskiemu. Pan Jacek uważa, że wszystko, co ja tu pisze jest niechlujne, nie sprawdzone, nieprawdziwe. I takie jeszcze wysoce szlachetne i artystyczne wypowiedzi literatów polskich młodego pokolenia – że ja się po prostu Pana boję.
    Jestem z czasów, kiedy adres zamieszkania wpisywało się wszędzie, w każdym katalogu artysta plastyk miał wpisany adres na wypadek gdyby ktoś chciał się z nim skontaktować i dać mu zarobić najmalowaniem jego dziecka z fotografii lub zmarłej żony, jak jeszcze jako tako wyglądała. To Panie Ryszardzie były bardzo ludzkie i praktyczne odruchy nie wyuczone przez ustrój komunistyczny, ale przez maniery międzywojenne. Kabaret Starszych Panów pouczał, że jeśli nie odpisujesz na list, to powinno się już pisać kondolencje, bo pewnie zmarłeś. Bo tylko śmierć usprawiedliwiała takie zaniedbanie.

    Widzi Pan, ja mam tyle do napisania, ja się normalnie duszę z nie napisanych rzeczy. Ja cały miesiąc milczałam, ja muszę pisać, bo pęknę. Mnie jest obojętne, gdzie ja piszę, czy na moim, czy na blogu Marka. Jeśli, jak czytam na NS, bardziej mentalnie kojarzony jest (oprócz Pana Dehnela, który mnie jakoś mimo wszystko oddziela) Marka blog z Przemkiem Łośko, to przecież gortowa jestem się usunąć, ale nie widzę, jak dotąd, takiej potrzeby.
    Z wypowiedzi nieszufladzian wynika, że jesteśmy my, użytkownicy tego bloga, postrzegani jako frustraci, którzy, jak Hitler, robią burdy w świecie literackim, by zwrócić na siebie uwagę. Nawet sam Pan Jacek nie odda mi sprawiedliwości, że aby przeczytać to wszystko, co przeczytaliśmy przez ten rok by się uczciwie wypowiedzieć na temat utworów, to praca ogromna, wliczając w to obszerne utwory Pana Jacka.
    Jeśli nasze czytanie się nie podoba, to trudno, ale że fakt czytania zaistniał, wykluczyć nie sposób, a właśnie to się nam zarzuca, jak negację istnienie komór gazowych w czasie drugiej wojny światowej.
    Jest to głęboko nieuczciwe i niesprawiedliwe.

    Wie Pan, kiedyś mój tekst o poezji Gillinga ktoś przekleił na NS. Ja prosiłam o usunięcie tekstu i moja wola została spełniona. Ale komentarze pozostały. I tam nie było nic o tych szlachetnych zaleceniach Jacka Dehnela, by pisać o wierszach. A przecież sam Gil Gilling w wywiadzie w „Lampie” nie najlepiej wypowiedział się o swojej twórczości, słusznie traktując ją jak dodatek to fotografii, a nie odwrotnie. I jeśli dzisiaj szydzi z twórczości poetki Eli Galoch, którą nagradzali Ci, z których tu się na blogu wyśmiewamy, to wszystkie święte krowy przecież nie są aż tak święte, by o nich krytycznie nie móc napisać.

    To ja zaraz mailem Panu, Panie Ryszardzie mój adres domowy wyślę.

  7. Marek Trojanowski:

    ewa, powaznie myślisz, że Jacek Dehnel nie lubi ani ciebie ani mnie?
    ewo, byłem jestem i będę przekonany, że Jacek Dehnel mnie kocha i że nie może być inaczej.
    Ciebie nie było, kiedy wysiadł serwer na którym jest historiamoichniedli. I zaledwie po dwóch dniach nieobecności strony w wirtualnej przestrzeni literackiej właśnie Jacek Dehnel wpisem na nieszufladzie pinformował świat, że stronka nie śmiga.
    A pamiętasz ewo kto pierwszy i jak bardzo kompetentnie i z jakim znawstwem tematu zrecenzował mojego penisa, którego zdjecie wkleiłem?

    Powiedzieć ci ile odsłon tego zdjęcia było z adresu IP: 95.49.10.249 ???

  8. Ewa Bieńczycka:

    Mogę mówić tylko za siebie. Afekt Marku się czuje zawsze. Pozostaje to ze szkoły, gdzie wszyscy wiedzą, kto kogo kocha bez wzajemności.
    Impulsy seksualne, wysyłane w wieku dojrzałym są tak samo czytelne, aktywne i silne, jak te nieśmiałe dziecięce pożądania. One przenikają internetowe bramki, wirtualną przestrzeń. Jako niematerialne, są w stanie pokonać wszystkie przeszkody.
    Nie, Pan Jacek mnie nie kocha. Wiem to na pewno.

    Na pocieszenie można tylko napisać, że miłość jest zawsze bez wzajemności i najprawdopodobniej została już z dzisiejszego życia wspólnotowego wyrugowana dokumentnie i po prostu nie istnieje. Tak, jak te kobiece cycki, które są potrzebne jakimś nędzarkom i zahukanym kobietom, które w swoim krótkim macierzyństwie używają ich do archaicznego sposobu karmienia człowieka (ja wykarmiłam dwóch, ale ja jestem człowiekiem epoki, która odeszła). A reszta ich życia przebiega przecież w kompletnej ich niepotrzebności. Widać to na przykładzie poezji. Pani Cyranowicz na przykład z pewnością cycków nie posiada, a w antologii „Solistek” się znalazła. Widać, brak cycków idealnie przekłada się na jakość poezji. Podobnie z miłością i każdym zresztą uczuciem.
    Tam Ci Marku na NS zarzucają nienawiść. W dzisiejszych, martwych uczuciowo czasach, to jest według mnie, komplement.

  9. Wanda Szczypiorska:

    O nie. To ja poinformowałam o tymZR5Z w sposób żartobliwy i dla Pana przyjazny, bo Pana lubię. To prawda, że się nie liczę, ale że aż tak?

  10. Marek Trojanowski:

    „To prawda, że się nie liczę, ale że aż tak?”

    czy oczekujesz ode mnie w odpowiedzie zdania A, takiego, że:

    A będzie kolejnym potwierdeniem prawdziwości („To prawda, że…)
    A będzie falsyfikatorem zdania: „To prawda, że….”
    A będzie z innej planety. Czyli będzie miało postać: „Czy wiesz, że Mickiewicz nie umarł w Moskwie”

  11. Wanda Szczypiorska:

    Niczego nie oczekuję. Wycofuję pytanie.

  12. Ewa Bieńczycka:

    > Wanda Szczypiorska
    Pani Wando, nie potrafię doczytać, o co w tym dialogu Pani z Markiem chodzi, ale proszę się nie gniewać i zostać tutaj wzbogacając blog. Wczoraj do późnej nocy czytałam Pani teksty na Poewiki i bardzo mnie oczarowały.

  13. Wanda Szczypiorska:

    Chodzi o to, że to ja , anie Jacek Dehnel poinformowałam na forum nieszuflady, że zniknął blog pana Trojanowskiego. Byłam pierwsza, bo co dzień tu zaglądam. To tytułem wyjaśnienia.
    A jeśli zainteresowała sie Pani tym co piszę, to na forum nieszuflady jest jeszcze moje nagranie „Cisza pod drzewami”. Na Pani ocenie bardzo mi zależy.

  14. Ewa Bieńczycka:

    > Wanda Szczypiorska
    Przesłuchałam „Ciszę pod drzewami”.
    Pisałam o Pani tekstach w kontekście opisu przeżyć własnych, co jest w sumie niesłychanie trudne, jeśli niczego nie przeżyło się aż tak gwałtownego i barwnego. Taka perłowa w kolorycie proza, jaką Pani uprawia, stonowana i zrównoważona, jest pewnym wyjściem z sytuacji, kiedy życie skazało nas na szarość.
    Nie chciałabym pisać tu nie na temat. Wprawdzie Marek robi wolty tematyczne bardzo odległe od wątku wiodącego, ale ja może Pani przykład sprowadzę do szerszego opisu, a nie szczególnie Pani.
    W nieszufladzie widnieje rok Pani urodzenia 1900, ale i tak musi być Pani ode mnie starsza, skoro opisuje Pani rzeczy historycznie dziejące się wcześniej o dekadę. Niemniej, te czasy mnie wyjątkowo interesują i uważam, że świadkowie epoki powinni być liczi i literacko wydajniejsi, by potem taki Putin nie mógł uruchomić swoich pisarzy do zmieniania historii.
    Przeczytałam wszystko, co Pani opublikowała w nieszufladzie. W dalszym ciągu nie mam obrazu zdolności i potencjału, jakie w Pani drzemią, ponieważ wszystko jest bardzo porwane i niejednorodne.

    Wie Pani, ja w szpitalu próbowałam się dowiedzieć od ojca, jak skończyła się jego wizyta w Wiedniu u swojego ojca gdy jako wadowicki gimnazjalista pojechał tam i wpadł w szał, brat musiał go przywiązywać do stołka, by mój ojciec dziadka nie zabił. Dziadek porzucił przed wojną moją babkę z trójką swoich synów i zamieszkał w Wiedniu z inną kobietą. Mój ojciec w szpitalu załamał się i rozpłakał. Potem umarł i nigdy nie dowiedziałam się już niczego. Dlatego to wszystko jest takie ważne, by jednak mówić.

  15. Marek Trojanowski:

    wanda, przedstaw się ładnie. napisz gdzie debiutowałaś: czy w Akancie, Tyglu Kultury, Toposie? Czy dedykowałaś swoje utwory i komu?
    jak masz jakieś nagrody i wyróżnienia, to też koniecznie napisz. Jeżeli dostałaś czerwony pasek w liceum albo w podstawówce, to wspomnij, bo warto o takich rzeczach wspominać/
    innymi słowy: zaprezentuj swoją sylwetkę ochotniczki do pisania na historiamoichniedoli.pl

    obiecuje, że przejrzę twoje CV w najbliższym czasie i przedstawię wniosek na internetowej radzie pod rozwagę izy i ewy. będziemy głosować za przyjęciem bądź odrzuceniem. już teraz możesz się podlizywać

  16. Marek Trojanowski:

    boże, ale schamiałem. ja go w pałe

  17. Ewa Bieńczycka:

    Marku, to nie jest tak, i ja sobie teraz pozwolę na wylizanie Tobie.
    Pani Wanda latami w nieszufladzie pracowała nad swoją pozycją portalową. Ja tam przeczytałam wczoraj wszystko. Szczególnie znamienny jest utwór, mówiący o tym, jak to podmiot liryczny patrzy w okno i przylatują do niej na drzewo przed oknem ptaszki. I te ptaszki mają twarze niezufladzian. A tu normal, a tu inny ptak. I te wizerunki w komentarzach się ładnie Pani Wandzie za te spotkania poetyczne wywdzięczają. Bukoliczny, tyrolski styl blogowania jest stylem. Jednak, jeśli Pani Wanda kolaboruje, to to już wszystko zostaje zaburzone, zbrudzone i zniszczone.
    Swoim wpisem Marku ocalasz Panią Wandę. Twój wpis mówi, by została tam, gdzie jest lubiana i akceptowana, bo rzucanie się w nieznane, a tym jest ten blog, grozi śmiercią (cywilną) lub kalectwem. Anatema jest straszna.
    Szkoda, że nikt nie rozumie mechanizmów tego bloga i rozumuje tak, jak ten tutaj wczesny wpis jurodiwca, który sugerował nam, że chcemy zniszczyć konkurencję i sami drukować w „toposie”, czy gdzie Ty tam to wszystko wymieniasz. Nikt nie przypuszcza, że blog może być jedynie samą przyjemnością rozmowy, ale nie rozmowy jedynie o swoich wytworach, jak to chcą teraz zrobić z mojego bloga – istny śmietnik autoprezentacji pod pozorem zachwytów nad moimi utworami.

    (napisałam już Marku tekst o Basińskim, ale jeszcze czekam, bo może wkleisz „poemat o cegle”. Nie chciałabym, byśmy wklejali równocześnie.)

  18. Marek Trojanowski:

    ewo, śmiało wklejaj. ja przeczytałem Basińskiego ale nie wiedziałem co o nim napisac. Wiesz, jak zobaczyłem logo „ZNAK” w stopce wydawniczej, to przyznaję – trochę się wzruszyłem. To jest tak jakby „Pan Tadeusz” miał w stopce wydawniczej logo playboyowego króliczka.

    ps.
    ja uważam, że Wanda wie co robi.

  19. Wanda Szczypiorska:

    Pani Ewo! Jezus Maria! Ja nie piszę wierszy. To co na nieszufladzie, to odpryski na odczepnego. Jestem pani koleżanką malarką. A proza jest na takim portalu z piórkiem , to sie nazywa Forum jakies tam.
    Panie słodki Marku. Nie debiutowałam w Akancie, niech się pan nie cieszy. Publikowałam w Autografie i w Pograniczach. Gdyby był pan właścicielem wydawnictwa pewno za wszlką cenę starałabym się opublikować coś u pana.

  20. Marek Trojanowski:

    wando, tyle razem przeszliśmy, że możesz śmiało do mnie mówić per ty

  21. Ewa Bieńczycka:

    Wando, oczywiście malarze nie mogą sobie mówić Pan, Pani. Jest to ustawowo zabronione zapisem Związku Polskich Artystów Plastyków jeszcze sprzed wojny, kiedy ZPAP powstało. Ale skoro Pan Jacek – malarz łamie tę zasadę, nie ośmieliłam się zaczynać pierwsza.
    Nie mamy szans Wando wydać w wydawnictwie Marka, najwyżej może, jak czytam na blogu, załatwić nam pozycję pomocnika murarskiego, trzymanie waserwagi, albo w czasie rąbania drewna podstawiania tych skobli pod maszynę.
    W nieszufladzie masz więcej możliwości, mogą Twoją prozę wydać w drugiej edycji „Solistek”, bo z pewnością drugi tom zawierać będzie tylko prozę.
    Ja nie miałam takiej możliwości, moje wpisy w nieszufladzie nigdy nie otrzymały tak życzliwych komentarzy, dlatego musiałam wpaść w ramiona bloga Marka, bo nikt mnie nie chciał. Więc tego daru nie marnuj, ponieważ możesz przez wspólnotę zostać ukarana.
    Co Ty, na plenery malarskie nie jeździłaś? To Ty nie wiesz, jak to jest? Przecież nikogo nie obchodzi czyjaś twórczość. Ważna jest dyspozycyjność. Masz za niezdyscyplinowanie tam przechlapane.

  22. Wanda Szczypiorska:

    Ewo, na plenery nie jeździłam, bo mieszkałam na wsi. W ogóle nigdzie nie jeździłam, bo nie miałam pieniędzy. Jestem nieobyta i naiwna, jak dziecko i wszytko, cokolwiek ktoś powie traktuje bardzo poważnie. Dlatego będę zwracać się do Marka – Marku (o ile będę miała jeszcze okazję)

  23. Ewa Bieńczycka:

    Plenery malarskie w PRL-u Wando były organizowane tylko po to, by móc się najeść i dostać farby. Było wielu malarzy którzy wyrzuceni przez żony z domu (za nie przynoszenie pieniędzy) jeżdżąc z pleneru na plener żyli bezgotówkowo przez okrągły rok. Ktoś, kto miał pieniądze, zazwyczaj korzystał z innych form zaistnienia artystycznego. Ja jeździłam nieczęsto, byłam zaledwie na kilku, bo dopchać się było nie sposób, ale tylko po to, by leczyć anemię, bo dawali bardzo dobrze zjeść.
    Wracając do literatury, to raczej cechy, które jak piszesz, posiadasz, w tej profesji są mało przydatne.

  24. Marek Trojanowski:

    wanda, ja też jestem salonowym prawiczkiem. nigdy nie zjadłem ani jednej łyżki sałatki ziemniaczano-majonezowej na żadnym raucie. to samo tyczy się plasterków szynki, ogóreczków, pomidorków z cebulką i jajek w majonezie.

    jedynymi oficjalnymi spiczami, których wysłuchałem w życiu były przemówienia naczelnika gminy w mojej wsi. a słuchałem ich jako dziecko w podstawówce, bo kiedyś był taki zwyczaj, że władza przemawiała ustami swoich przedstawicieli do proletariackiego narybku – a ja tym narybkiem byłem.

    moi rodzice okazali się byc typowymi wiesniakami – ktoś im kiedyś wmówił (w co do dzisiaj wierzą), że tylko praca własnych rąk można w życiu coś osiągnąć. tego też mnie nauczyli. innymi słowy: zapierdalaj aż ci się dłonie zetrą od pracy na blaszkę, aż będą sękate, czerwone. aż nie będą się mogły domknąć w najsilniejszym z uścisków.

    moje aktywnośc literacka wynikła z potrzeby zagospodarowania czasu wolnego – czyli z nudy, z którą musiałem coś zrobic. nie mam żadnej misji, a przesłania i wartosci mam w dupie. kiedy przestanę się nudzić, przestanę pisać. czyli jak widzisz wando – mną powoduje jakiś pierwotny mechanizm stwórczy, żadna tam wena, dusza artystyczna czy wartości szlacheckie.

  25. Wanda Szczypiorska:

    Zwierzyłeś mi sie Marku – za co dziękuję – więc ja też się zwierzę. Otóż najbardziej nudzi mnie bycie artystą, bronię się przed tym ze wszystkch sił, dlatego mój dorobek jest niewielki i nikomu nie znany.
    Pracą na roli przodków też nie mogę się pochwalić. Moja dalsza i bliższa rodzina i ja jesteśmy nominalnymi właścicielami pałacu na Krakowskim Przedmieściu (Krakowskie Przedmieście 25), pałacu niestety nie do odzyskania.
    Ewo. Jak to było ze mną po ASP opowiem prywatnie jak się lepiej poznamy (jeśli na to pozwolisz), a było nietypowo. Ślad tego jest w opowiadaniach

  26. Marek Trojanowski:

    wanda, ty mnie nie zrozumiałaś – przynajmniej tak mi się wydaje. jestem wiesniakiem – owszem. mam maniery capa – nie zaprzeczam. ale innerlich uważam się za arystokratę. więcej – jestem arystokratą ducha. gardzę wszystkim, co małe, co słabsze. depczę wszelkie wielkości. bez litości bez trwogi z każdą sławą się mierzę i na ciałach bohaterów wyleguję się z wzgardą, jak potęga niszcząca, która niesie z sobą miecz krwawy.

  27. Wanda Szczypiorska:

    I to jest właśnie ta wyżyna, na której możemy się spotkać od czasu do czasu (nie zawsze)

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?