Dziwki (3)

15 lutego, 2008 by

3.

– Pani Basiu, czy przyszedł już ten ponurak? zawołał głośno Radek od siebie z gabinetu.
– Nie szefie, jeszcze nie odpowiedziała sekretarka, przewracając kolejne stosy kartek na biurku.
– Niech pani do niego zadzwoni i go obudzi. Pani Basiu, niech mu pani powie, żeby wyciągnął swoje kosmate dupsko z wyrka i pofatygował się do pracy i niech pani powie też, że prawdopodobnie wygraliśmy przetarg na prowadzenie kampanii dla… nie dokończył, bo w drzwiach stanęła Basia i powiedziała:
– Ależ szefie, M nie ma telefonu. Jak mam do niego zadzwonić?
– No tak, zapomniałem. Czekamy zatem odparł i dodał z uśmiechem – Ale pani dzisiaj ładnie wygląda pani Basiu, kwitnąco, naprawdę kwitnąco.
– Czy pan wie szefie, że to podpada pod molestowanie seksualne? zażartowała.
– Chyba nie zalicza się pani do tych babsztyli, feministek, które nie golą nóg, pach i wąsów, które własną brzydotę zasłaniają ideologią? Pani Basiu, tych orangutanów nie sposób molestować odpowiedział Radek siląc się na powagę.
– Skądże, żadna ze mnie feministka. Tak zażartowałam sobie uśmiechnęła się.
– To dobrze pani Basiu, że potrafimy jeszcze żartować odpowiedział już całkiem poważnie Radek A tak serio to, co pani sądzi o feminizmie?
– Hmmm zastanowiła się Basia, po czym odpowiedziała Nie wyobrażam sobie, żebym chodziła bez stanika…
– Ale wie pani, że dziś już nie chodzi o te zbrojone drutem stalowym cyckonosze, ale ten cały szum z równouprawnieniem przerwał jej Radek.
– Do końca życia chciałabym być niewolnicą odpowiedziała z uśmiechem.
– Ja poważnie pytam, a pani sobie żartuje.
– Haha zaśmiała się Wcale nie żartuję. Nic a nic.
Sekretarka nie żartowała, chociaż chciała żeby jej odpowiedź odebrana była jako dowcip. Basia, od kiedy poznała M była gotowa poddać się każdej formie panowania z jego strony. Wielokrotnie wyobrażała sobie, jak posłusznie spełnia jego wszelkie zachcianki, nawet te najbardziej kuriozalne. Kiedy masturbowała się w toalecie biurowej, wyobrażała sobie jak władczo stoi nad nią, rozpina pasek i ściągając bieliznę mówi: Odwróć się. Teraz cię zerżnę w dupę. Chciała być jego kurwą, dziwką gotową na każde zawołanie. Nigdy nie powiedziałby mu: Nie dzisiaj. Głowa mnie boli. Wszystkie gesty M, które przecież godziły w feministyczną ideologię, tak jak na przykład wczorajszy tekst o wietrzeniu majtkami pomieszczenia, podsycały jej pragnienie poddaństwa. W jakiś niezrozumiały sposób, zamiast stopniowo zrażać się do niego, lgnęła doń mentalnie i uczuciowo.
– Cześć, o czym sobie tak beztrosko rozmawiacie? zapytał M, wchodząc do gabinetu Radka.
– O wilku mowa! powiedział Radek właśnie się zastanawiamy z panią Basią, co by ci kupić pod choinkę.
– I co wymyśliliście?
– Że zrzucimy się tobie na komórkę.
– Komórkę? zapytał M, ściągając płaszcz i odstawiając aktówkę.
– Żeby można się było do ciebie dodzwonić. No i pani Basia mogłaby ci w końcu wysyłać romantyczne sms-y odpowiedział wspólnik uśmiechając się do sekretarki stojącej w drzwiach. M spojrzał na niego ze zdziwieniem, później na Basię i powiedział cynicznie:
– Jakiego geniuszu trzeba, by takie coś wykombinować? Długo się wspinaliście na te intelektualne wyżyny? Załóżcie firmę i nazwijcie ją: Co dwie głowy, to nie jedna!. Już widzę te nagłówki w gazetach: Kolejny rewelacyjny koncept. Produkt burzy genialnych umysłów! Proszę państwa to nie brainstorm! To oko cyklonu!
– To ja zrobię kawę powiedziała Basia i szybko wyszła z gabinetu.
– No! Wreszcie jakiś dobry pomysł! powiedział głośno M.
– Hehe zaśmiał się Radek – sarkazm jak zwykle dopisuje. To dobrze, bo mamy ten kontrakt dla domu mody.
– Slipy, stringi czy kiecki tym razem? zapytał siadając na sofie.
– Sam zobaczysz. Papiery mają przyjść lada dzień odpowiedział Radek
– Chuj! Nieważne. To i tak lepsze niż żarcie dla kotów zaklął M i zamknął oczy. Czekał na kawę.
– Coś niewyspany jesteś? zapytał Radek To ja wstałem rześki jak skowronek, a ty nie dość, że zaspałeś, to jeszcze się nie wyspałeś.
– Zaraz tam zaspałem! odpowiedział głośno To przez tego ubeka nie zdążyłem na autobus. Wiesz, co teraz temu burakowi przeszkadza?
– Co?
– Dziwki odburknął.
– Jak to?
– Wyobraź sobie, że już wczoraj wieczorem mnie zaczepił i pieprzył o inicjatywie obywatelskiej, że trzeba podpisać jakieś petycje, bo ten chuj właśnie wytropił na osiedlu agencje towarzyską. I dzisiaj, wychodzę z mieszkania a tu przed blokiem stoi już komitecik z ubekiem i jego pieskiem na czele. Zaczepiają mieszkańców, w tym mnie. Chcieli, żebym się przyłączył do pikiety protestacyjnej, podpisał jakąś petycję w stylu: My, niżej podpisani, nie chcemy…. Wciskają mi kit, że tu chodzi o zasady moralne, o naukę Chrystusa, o dobro naszych dzieci, które mogą się zgorszyć i dobro zniewolonych kobiet zmuszanych do nierządu.
– Ale jaja! Serio? zapytał z niedowierzaniem Radek.
– Wiesz powiedział, rozkładając się wygodnie na sofie i spoglądając w sufit Takie typki, jak mój ubek mają tylko jeden cel w życiu: dojebać, dojebać każdemu za wszelką cenę. Czy ty myślisz, że on ma jakieś zasady, kryteria? Że robi to dla idei? Zmieniają się czasy, zmieniają się światopoglądy i taki materialista z dnia na dzień staje się idealistą. Z ubeka zmienia się w Torquemadę albo szalonego Savonraolę. Metody oczywiście te same. Ta gnida jest gorsza niż wszystkie kurwy świata razem wzięte. Te panienki z agencji przy nim to święte męczenniczki.
– Fakt przytaknął Radek.
Rozmowę przerwała pani Basia, która weszła z kubkiem kawy dla M. Postawiła na szklanym blacie stolika i bez słowa wyszła.
– A wiesz powiedział nagle M, przyjmując pozycję siedzącą Wczoraj piłem świetną kawę. Czy słyszałeś kiedyś o kawie rumowej?
– Pewnie jakaś chemiczna mieszanka odpowiedział sceptycznie wspólnik.
M pociągając łyk mocnej kawy z kubka, którą przygotowała sekretarka odpowiedział:
– A chuj! Może i chemiczna, ale dobra. Naprawdę dobra. Nie przeszkadza ci glutaminian sodu w chińskich zupkach a chemii się czepiasz odburknął M.
– A gdzie piłeś taką kawę? U tego swojego filozofa? Czymś ci przyprawił, że tak smakowała? zadrwił Radek.
– A właśnie, że nie u Piotra.
– Nie ściemniaj, że masz jeszcze jakichś innych znajomych.
– U kurwy odpowiedział zdawkowo M, wypijając ostatni łyk z kubka Teraz jestem prawdziwym kurwiarzem. Możesz tak do mnie mówić.
Radek nie skomentował tego, uznając to za żart. Nigdy do głowy by mu nie przyszło, że jego wspólnik mógłby skorzystać z usług prostytutki. M był zbyt nieśmiały. Dla Radka M był małym dzieckiem, którego zamknięto w ciało czteredziestoparoletniego mężczyzny. Jego naiwny obraz świata, niepoprawny idealizm, w który wierzył, to wszystko było takie nierealne. Dziecięce, wprost z piaskownicy. Zdawał sobie sprawę, że przepadłby w każdej innej firmie, w której nie mógłby być dla siebie żeglarzem, okrętem i sterem. Nie znosił przede wszystkim głupoty i gdyby trafił na głupszego od siebie szefa, to natychmiast by to wyczuł, a po minucie wyzwałby go od debili. W tym sensie był w pewnym stopniu nieprzystosowany. M klął jak szewc, ale miał jedną ważną zaletę kiedy kogoś nie darzył sympatią, to automatycznie nie pozostawiał złudzeń, że jest inaczej. Był niesamowicie szczery. Oczywiście miało to swoje niedogodności, bo gdy prezentowali projekty reklamowe, M mówił wprost, co myśli o danym produkcie. Formułował sądy dosadnie i bez żadnych ogródek, w stylu: sądzę, iż…. Radek podejrzewał, że owa pornografia lingwistyczna przybrała u M postać pewnego światopoglądu. Że każda kurwa czy chuj, którymi M nasycał swoje otoczenie, nie były zwykłymi wulgaryzmami. On sam wiele razy miał ochotę rzucić pizdą, ale powstrzymywało go to, co określa się kulturą, ogólnie – wychowaniem. M w tym zakresie był kontrkulturowy, był typem wiecznego buntownika. Poniekąd zazdrościł mu i podziwiał, że tak łatwo i tak beztrosko lekceważy przyjęte normy zachowań społecznych. Doskonale pamięta jak się poznali. Radek pracował piętro niżej. Często widywał M w windzie, ale pierwszy raz zobaczył go w akcji, gdy ten przyszedł do jego szefowej. Był to taki typ kobiety, która przez dwadzieścia cztery godziny na dobę ubrana w szary kostiumik i białą bluzeczkę wszędzie biega z laptopem i wiecznie dzwoniącym telefonem. Ambicja zżerała ją do tego stopnia, że nie zważając na koszty, nie przebierając w środkach dążyła do osiągnięcia zamierzonego celu. A były nim coraz lepsze wyniki finansowe podawane w rocznych bilansach. Łechtały ją kolejne nagrody, statuetki i to one miały dla niej wartość, a nie pracownicy, którzy tyrali na jej sukces. Któregoś razu się zdarzyło, że M przyszedł do jej szefowej. Zaczęli o czymś rozmawiać. Szefowa zaczęła coś krzyczeć i płakać, i wówczas usłyszał jak M do niej mówi całkiem spokojnie:
– Ty głupia, śmierdząca zgniłym śledziem pizdo, której flora bakteryjna rozpuszcza powłoki ze złota. Twój mózg produkuje taki rodzaj gówna, przy którym odpady radioaktywne, to mleczko dla niemowląt. Wycierasz się perspirantem pod pachami, w kroczu i między owłosionymi cyckami, a śmierdzi od ciebie z daleka. Nie masz w sobie nic z honoru, ani godności. Jak tak bardzo chcesz mnie w chuja robić, to powiedz wprost, umyję go dla ciebie i będziesz mogła ssać do woli.
Pamięta, że po tym incydencie szefowa długo nie mogła odzyskać równowagi psychicznej. Straciła swoją pewność siebie. Wiedziała, że wszyscy jej podwładni byli świadkami tej rozmowy, a właściwie to monologu M. Jej autorytet budowany na despocji runął jak domek z kart. Od tamtego czasu straciła pewność kroku. O ile wcześniej przypominała strażniczkę KZ-Auschwitz, gdy przechadzała się między stanowiskami pracy, domagając się wyników od podwładnych, tak teraz przemykała jak myszka do swojego biura i nie wychodziła zeń do końca dnia.
W tydzień po tym zdarzeniu Radek umówił się z szefową na spotkanie i złożył na jej ręce lakoniczne wypowiedzenie: Odchodzę. Kwadrans po tym siedział piętro wyżej, w biurze M i rozmawiał o pracy. M przyjął go, a po krótkim czasie, gdy zorientował się, jak zaradnym jest pracownikiem, uczynił zeń wspólnika. I tak od pewnego czasu prowadzili razem firmę.

– Wiesz, dzisiaj też szybciej wyjdę powiedział M Jak przyjdą dokumenty, to zostawcie je u mnie na biurku. Jutro z rana się im przyjrzę. Dziś nie mam do tego głowy, jestem w rozsypce po tej ubeckiej awanturce. Mówię ci, kiedyś go zamorduję. To tylko kwestia czasu skwitował.
– Nie ma sprawy odpowiedział Radek Ja posiedzę dziś trochę sam na sam z Basią. Muszę przygotować dokumenty dla księgowych.
Wychodząc z gabinetu M powiedział na pożegnanie:
– Nawet nie chcę myśleć, co z panią Basiu tu wyprawiacie pod moja nieobecność.
– Hehehe roześmiał się wspólnik orgietka za orgietką.
– Że co? dobiegło nagle z drugiego pomieszczenia. To był głos sekretarki, która słyszała całą rozmowę. M położył palec na usta i szeptem powiedział do Radka:
– Ciii….

Dlaczego mam ciebie cały czas w głowie? myślał M, wychodząc z biurowca. Pogoda była fatalna. Lało. M spojrzał na rozpędzonych przechodniów, którzy teraz z parasolami w dłoniach, garbiąc się, przyspieszali kroku. Zapiął szczelnie płaszcz i podszedł do krawędzi ulicy wzywając ruchem ręki taksówkę.
– Na 26 czerwca proszę powiedział do taksówkarza.
– Robi się odpowiedział i dodał Fatalna pogoda.
M nie odpowiedział. Nie miał ochoty na pogawędkę z taryfiarzem. Usadowił się wygodnie na tylnim siedzeniu i słuchał muzyki z radia, mieszającej się z uderzeniami kropel deszczu o szybę w drzwiach. Jechał do Piotra. Chciał z nim porozmawiać o dziwce, którą niedawno poznał i przed którą zdążył się już skompromitować. Wiedział, że może mu zaufać i zwierzyć się ze wszystkiego. Był takim przyjacielem, na którego czeka się całe życie. Oni mieli to szczęście, że się odnaleźli. Przypominali te pradawne platońskie stworzenia, istoty kuliste, doskonałe, równe bogom olimpijskim. Do tego stopnia doskonałe, że zazdrosne bóstwa porozdzierały je na połówki i porozrzucały po świecie żeby się nie mogły odnaleźć, by połączone zagroziły całemu Olimpowi. Piotr i M odnaleźli się w sześciomiliardowej populacji. Jednak w ich świecie nie było żadnych krain spływających ambrozją, które mogliby podbić. Żyli sobie tak po prostu. Jeden z drugim, jeden obok drugiego.
Nagle M poczuł gwałtowne szarpnięcie i usłyszał pisk opon. Bezwładnie uderzył w siedzenie taksówkarza.
– Kurwa! Jak jeździsz chuju pierdolony! zaklął na całe gardło taksówkarz, dając sygnał klaksonem Wieśniaku, kurwa ty jeden!
– Co się stało? zapytał lekko oszołomiony.
– Skurwysyn zajechał mi drogę! syknął głośno kierowca cięgle naciskając klakson.
M spojrzał przez przednią szybę i zobaczył przed nimi białe auto z obcą rejestracją.
– Nietutejszy powiedział spokojnie do taksówkarza.
– Się chuj najpierw nauczy jeździć u siebie na polu, a dopiero później jedzie do miasta. No rusz się! Do przodu kurwa! Na chuj czekasz!
– Dlaczego pan przeklina? Przecież on pana nie słyszy zapytał spokojnie M.
Kierowca bijąc nerwowo w klakson odpowiedział:
– Się zdenerwowałem kurwa i chuj. Czekaj pan, ja mu kurwa zaraz dam. Podjadę mu pod samą dupę i się wieśniak osra i dodał gazu. Taksówka zbliżyła się na niebezpieczną odległość do białego auta i kierowca ponownie zatrąbił.
– I co chuju ze wsi! Co teraz! Cykasz się wieśniaku?!
Całe zajście rozgrywało się na jednej z głównych ulic w okolicy skrzyżowania, na którym o tej porze dnia ruch był niesamowity. M nie był zachwycony reakcją taksówkarza. Na szczęście białe auto skręciło w prawo, oni pojechali prosto. Taksówkarz jednak ciągle klął pod nosem, wyzywając od najgorszych kierowcę, który zajechał mu drogę.
– Nie klnij tak już człowieku powiedział M, zmęczony słuchaniem tych bezsensownych wulgaryzmów. Kierowca spojrzał w jego odbicie w lusterku i zapytał:
– A co? Nie podobają się panu brzydkie słówka?
– Te pana są bezsensu, wykrzykuje je pan do kierownicy i co gorsze muszę ich słuchać. Pan nie lubi nowicjuszy za kierownicą, a ja nie znoszę braku sensu. Rozumie pan?
Kierowca zamilkł. Uznał, że ma do czynienia z jeszcze jednym świętoszkowatym klientem, który na sam dźwięk słowa: cholera a nie daj boże kurwa mać dostaje gęsiej skórki. M też nic nie powiedział. Siedział wpatrzony w szybę i oglądał mijane budynki i przemoczonych ludzi. W końcu dotarli na miejsce. M zapłacił za kurs udał się prosto do mieszkania przyjaciela.
Piotr przywitał go z uśmiechem na twarzy. M rozpłaszczył się i udał się z przyjacielem do pokoju. Zajął stałe miejsce.
– Herbatki? zapytał gospodarz.
– Nie, nie. Nie tym razem. A gdzie masz małą Anitkę? zapytał wyglądając w kierunku kuchni.
– Zjadłem ją. Doskonale komponowała się z pomidorówką i tym jej makaronem. Będzie mi jej brakować odpowiedział uśmiechając się i oblizał usta.
Każdy normalny człowiek potraktowałby taką odpowiedź, jako dowcip. Ale przecież zarówno Piotr jak i M wymykali się wszelkim definicjom tego, co normalne.
– W chuja walisz? zapytał M.
– Nie odpowiedział spokojnie przyjaciel Nie wierzysz, to idź sprawdź. Na kuchence stoi jeszcze garnek, a w nim kawałki Anitki. Zostało od wczoraj.
M wstał i szybko poszedł do kuchni. Faktycznie, na kuchence stał emaliowany garnek, w którym na dnie były resztki zupy pomidorowej. Przemieszał ją chochelką. Gdy wypłynęły na powierzchnię kawałki szaro-sinego mięsa pochylił się nad garnkiem, by je dokładnie obejrzeć. Wyglądały całkiem normalnie, jak pokrojone w nieregularne kostki gotowane mięso. W zasadzie, to mogły to być resztki prehistorycznego mamuta, które Piotr jakimś cudem nabyłby po okazyjnej cenie na straganie od przybyszów zza wschodniej granicy, a i tak by się nie zorientował. W końcu zaczął ją wąchać. Miał nadzieję, że może zmysł powonienia wykryje obecność jakiejś cząstki małej Anitki w czerwonawej breji. Jednak oprócz intensywnego zapachu bazylii i pomidorów nic szczególnego nie wyczuł.
– Weź trochę. Spróbuj. Moim zdaniem za mało pikantna odezwał się Piotr, który w tej chwili stał za jego plecami i przyglądał się, jak przyjaciel zachwyca się jego zupą Ale najpierw podgrzej ją trochę. Nie ma nic gorszego niż zimny tłuszcz osadzający się na ustach.
M odwrócił się. Spojrzał na przyjaciela. Kiedy zobaczył ten sam uśmiech na twarzy, który towarzyszył jego wyznaniu: Zjadłem ją, bez wahania podniósł chochelkę do ust i siorbnął odrobinę.
– No i jak. Za mało pikantna. Ale kwaskowata akurat. No powiedz spokojnie powiedział Piotr.
– No kwaskowata odparł M, mlaskając. Nie wyczuwał nic dziwnego w tej zupie a w szczególności akcentu, aromatu, który świadczyłby o obecności choćby paznokcia lolitki, którą poznał u przyjaciel minionego dnia.
– Ten kwasek to od jej cipki. Gotowałem ją osobno w małym kubeczku a później przetarłem bulion przez sitko, żeby kłaków nie było powiedział spokojnie Piotr. Następnie podszedł do suszarki wziął łyżkę i przyłączył się do konsumpcji. M zamurowało wyznanie kuchmistrza-ludojada.
– Mówię ci, żaden koncentrat, przecier a nawet pomidory nie dadzą tak subtelnego kwasku. Spróbuj jeszcze. Dopiero za drugim razem czuć to wyraźnie.
M nic nie powiedział. Nie miał ochoty więcej próbować. Czymś innym jest eksperyment z uspokajającą melisą skrzyżowaną z jadowitym i agresywnym sporyszem, a czymś innym zupa z człowieka. Przyglądał się uważnie Piotrowi, jak ten stoi nad garnkiem i wyjada resztki wczorajszej pomidorówki. Po jakiejś chwili Piotr wrzucił łyżkę do zlewu. Spojrzał na przyjaciela i kiedy zobaczył jego zaskoczony wyraz twarzy, otarł rękawem usta i zapytał:
– No co? Nie smakowała?
M nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Wiedział, że Piotr jest zdolny do wszystkiego, że chce stworzyć system etyki, w której główną kategorią byłaby idea jenseitsu. Odkąd opętała go koncepcja wszystkiego, co poza, przeprowadzał różne dziwne, czasami kuriozalne a czasami interesujące eksperymenty. Wszystko testował na sobie. Jednak M nigdy nie przypuszczałby, że Piotr poczęstuje go tego rodzaju pomidorówką. Teraz w osłupieniu przyglądał się przyjacielowi.
– Co cię bardziej przeraża, to że Anitka nie żyje, czy to, że przed chwilą jej spróbowałeś? A może to, że nie odpowiedziałeś, gdy spytała cię czy podoba ci się jej cipka? zapytał spokojnie Piotr wstawiając wodę na herbatę.
– Nie wierzę ci. Wciskasz mi kit! Za chwilę okaże się, że gówniara wyskoczy z szafy i będziecie wspólnie cieszyć się, że zrobiliście ze mnie durnia! głośno odpowiedział.
Piotr odwrócił się twarzą do przyjaciela.
– Dlaczego miałbym cię kłamać w tak błahej sprawie?
– Błahej! Kurwa! Ty to nazywasz błahą sprawą? Mało tego, że gotujesz ludzi z zupy, ale karmisz nimi gości i nazywasz to błahostką? krzyknął M. Nie wytrzymał presji stoickiego spokoju Piotra. Kiedy jego wnętrze wrzało, on spokojnie oddawała się zwykłym rytuałom dnia codziennego i spokojnie, jak gdyby nic się szczególnego nie stało, zadawał pytania, w stylu: Ładną mamy pogodę. Nieprawda?.
Piotr sięgnął po ogólnokrajową gazetę codzienną, która leżała złożona na kuchennej szafce, podał ją przyjacielowi i powiedział:
– Otwórz na stronie szesnastej.
M bez słowa wziął gazetę. Wertował kolejne strony. Przed oczami migały mu różne wytłuszczone nagłówki, całostronicowe reklamy operatorów telefonii komórkowych i bilanse kursów akcji spółek giełdowych zamieszczone w dużych tabelkach. W końcu zatrzymał się na stronie numer szesnaście, zaczął się jej dokładnie przyglądać.
– I co? zapytał Radek.
– Jakie co?
– No przeczytaj
Pięć i pół miliona ofiar w Kongo-Kinszasie w ciągu ostatnich 10 lat… przeczytał pod nosem.
– No właśnie. Widzisz, czy to nie jest bardziej przerażające niż smaczna skądinąd Anitka uduszona pod pokrywką? zapytał Piotr zalewając gotującą się właśnie wodą szklankę z mieszanką ziołową na dnie.
– Przyjmij sobie dla uproszczenia rachunku kontynuował że dziesięć lat, to jakieś trzy tysiące sześćset dni. Podziel później pięć milionów przez trzy tysiące sześćset. Następnie wynik dzienny podziel przez czterdzieści osiem godzin, a jak będzie ci się chciało, to uwzględnij też minuty a nawet sekundy w rachubie. Wiesz ile to?
M osłupiały spoglądał to na gazetę, to na przyjaciela, to na emaliowany garnek. Wiedział do czego zmierza Piotr w swoim wywodzie. Chce mu uświadomić nieproporcjonalność śmierci. Dowieść, że skoro tak abstrakcyjna forma, jak pięć i pół miliona trupów, znalazła się gdzieś na nastej stronie gazety, to zniknięcie Anitki nie powinno już dziwić nikogo, bo w porównaniu z rzezią w Kongo jest ona zaledwie rozgniecioną pod gazetą muszką. Siła owej racjonalistycznej interpretacji była nie do podważenia, jednak w M wrzało coś, co nazywa się uczuciem. W tej chwili miał przed oczami obraz małej, nagiej dziewczynki rozłożonej na tapczanie w gościnnym pokoju mieszkania Piotra.
– Kurwa! Co ty mi tu za kit wciskasz? Człowieku! Czy ty nie wiesz, że ludzi nie można jeść?! krzyknął i rzucił gazetą w przyjaciela.
– Ja? Ja o tym wiem, ale ty też wiesz a mimo to spróbowałeś odpowiedział spokojnie Piotr zbierając gazetę z podłogi.
– Kurwa! Kurwa! Kurwa! klął na głos M, wychodząc do przedpokoju. Zdjął płaszcz z wieszaka.
– Nie udawaj świętoszka mówił spokojnie Piotr podążając za nim dziewięćdziesiąt procent ludzi w tym kraju, to kanibale. Słyszałeś przecież o transsubstancjacji. Wierząc w dogmat, godzisz się na kanibalizm. Nikomu, oprócz ciebie to nie przeszkadza.
– A przestań pierdolić klął M, zakładając chaotycznie prochowiec Żeby takie coś wykombinować musiałeś studiować te wszystkie napuszone książeczki o wartościach? Ty kurwa jedź do tego Konga i będziesz tam bez żadnych problemów jako nadworny ideolog Sese Seko będziesz uzasadniał, że wszelka opozycja polityczna najlepiej smakuje w pieczonych bananach i gotowanymi patatami.
– Pataty?
– Chuj, może być nawet miód afrykańskich pszczół. Może cię któraś w końcu upierdoli w ten głupi łeb i ci mózg od tego urośnie syknął M i zaczął szarpać się z zamkiem, chcąc jak najszybciej wyjść z mieszkania.
– Czekaj, pomogę ci powiedział Piotr i podszedł do drzwi.
– Sam sobie poradzę warczał zdenerwowany M. Przyszedł do przyjaciela, by się z nim podzielić wrażeniami wczorajszego popołudnia, a tu taka niespodzianka: Anita w pomidorówce, a w zasadzie: pomidorówka z Anity. Gdyby wiedział, że tak to wszystko będzie wyglądać, to nigdy nie wyszedłby z biura. Siedziałby i czekał na dokumenty przetargowe.
– Dobrze, dobrze uspokajał Piotr sam sobie poradzisz, sam.
M kręcił zamkiem to w lewo, to w prawo i szarpał drzwiami. Te jednak nie chciały się otworzyć. W pewnym momencie poczuł, że od zewnątrz ktoś naciska na klamkę. Usłyszał zgrzyt w zamku. Drzwi się otworzyły i zobaczył Anitkę objuczoną reklamówkami.
– O! Sie masz! przywitała się szczerząc do niego zęby w uśmiechu. Następnie minęła go i podeszła do Piotra mówiąc:
– Nie było świeżego mleka. Kupiłam ci UHT. Nie chciało mi się szukać. Może być?
Piotr odebrał od niej jedną z plastykowych toreb i powiedział:
– Wiesz, że razem z M zjedliśmy ciebie przed chwilą?
Anitka nie wiedząc o co chodzi, odpowiedziała żartem:
– Zostawiliście coś dla mnie?
Piotr się roześmiał i powiedział:
– Nic z ciebie nie zostało.
M stracił całkowicie orientację. Anitka w pomidorówce, Anitka z zakupami, wspomnienie wczorajszej Anitki nago. Był kompletnie skołowany. Nie bawiła go ta gra słowna. W kontekście całej sytuacji nie była ona śmieszna ale makabryczna. Spojrzał na Piotra z wyrzutem w oczach i powiedział:
– Ale kurwa z ciebie! Prawdziwa dziwka!
I wyszedł, trzaskając drzwiami. Kiedy schodził po schodach z góry dobiegł go głos przyjaciela:
– Nie fochaj się! Wpadnij jutro! Jutro też będzie Anitka!
– Żeby się tak zrobić w jajo. Kurwa! klął pod nosem.
Natychmiast złapał taksówkę i kazał zawieść się prosto pod blok. Nie miał już ochoty jechać do getta, chociaż jeszcze niedawno bardzo chciał się spotkać z kobietą w czarnych włosach. Specjalnie po to zabrał z domowej skarbonki banknot dwustuzłotowy. Po tym całym zdarzeniu musiał najpierw ochłonąć. Jak mogłem pomyśleć, że on je ludzi? dziwił się w duchu sam sobie Jak!?.
Po kilku minutach jazdy M przestał sobie robić wyrzuty z powodu swej naiwności. Uśmiechał się do siebie i z siebie. Zaledwie kilka chwil wystarczyło by nabrał do sprawy dystansu i zaczął postrzegać ją w kategoriach dowcipu. Hehe, bulion z cipki… hehehe! śmiał się w duchu. Kiedy znaleźli się na osiedlu z powrotem wrócił mu dobry humor. Czekaj, ja też ci zrobię podobny numer. Czekaj, czekaj! obiecywał sobie w myślach, gdy regulował należność za kurs.
Podszedł do drzwi klatki, w której mieszkał. Sięgnął po klucz i już chciał wejść do środka, gdy nagle poczuł czyjąś dłoń na ramieniu.
– Panie, daj pan spokój. Mówiłem już, że nie podpiszę powiedział, nie oglądając się za siebie. Był pewien, że to ten dziadek ubek, który chciał wymóc na nim dziś rano złożenie podpisu pod petycją. Miał on taki zwyczaj, że od czasu do czasu łapał swoich rozmówców za rękę, żeby mu nie uciekli.
– Cześć, przyszłam ci zrobić makaron powiedział miły, znajomy głos.
M odwrócił się gwałtownie i zobaczył ją. To była ta sama kobieta z tymi samymi czarnymi włosami i tak samo ładna jak wczoraj. Stała teraz przed nim i uśmiechała się do niego subtelnie. M zaniemówił.
– Wpuścisz mnie do kuchni, czy mam go zrobić tutaj? zażartowała dziewczyna widząc, że M jest co najmniej zaskoczony.
– Ekhm odkaszlnął M, chcąc zyskać jak najwięcej czasu na ułożenie poprawnej odpowiedzi, to znaczy takiej, która go nie skompromituje jak wszystkie wczorajsze. Po chwili, starając się opanować emocje, zapytał:
– Skąd wzięłaś adres?
– Zaczynasz od standardowych pytań? Jestem dziwką, nie zapominaj o tym odpowiedziała z uśmiechem Chodź, zrobię ci ten makaron.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

Tu nie masz nic do powiedzenia.