.
justyna,
pisałem ci kiedyś o tym, jak uczę synka podcierać sobie tyłek w kiblu. idzie nam całkiem nieźle ta nauka. wczoraj, kiedy pisałem podszedł do mnie synek. zapytał:
– dumny? dumny?
odwracam się na fotelu i co widzę? zgroza! synek stoi z wyciągniętą ręką i pokazuje mi kawałek papieru toaletowego, oczywiście z wyraźnym śladem użycia.
jakoś tydzień temu pewien zupełnie nieznany mi nieszczęśnik (dlaczego nieszczęśnik – o tym za chwilę) przysłał na skrzynkę w zakładce „kontakt” kilka wierszy. do tekstów dołączył bezczelną prośbę (dlaczego bezczelną – o tym też później) – a mianowicie prosił mnie o recenzję.
muszę ci powiedzieć, że się wzruszyłem – nie dlatego by wiersze były wzruszające albo prośba jegomościa. chodzi o to, że w tej bezczelności zobaczyłem siebie jakieś piętnaście lat temu. pamiętam jak wysłałem swój pierwszy artykuł – chociaż z dzisiejszej perspektywy trudno ten tekst tak zaklasyfikować – do sekretarza pewnej redakcji z dołączoną niemalże identyczną prośbą, pamiętam też że czekałem na odpowiedź. pamiętam wszystko jak dziś, ale jednej rzeczy nie pamiętam, a mianowicie bym kiedykolwiek otrzymał jakąś odpowiedź.
było jeszcze coś – skoro chłopak dobrowolnie wysłał mi swoje teksty, to musi być albo głupi albo zarozumiały. to mi się podoba. zresztą jeżeli ktoś nie ma w sobie pychy, zarozumiałości i głupoty – ten nie będzie nigdy poetą. nie zrozumie głupiego świata i nigdy się od niego nie oddzieli.
postanowiłem nie tylko odpowiedzieć, ale nagrodzić nieszczęśnika. wysłałem jego teksty do poetów z prośbą o to, by je przeczytali i napisali kilka słów. co myślą.
niektórzy odpisali niezwłocznie, inni w ogóle. jeszcze inni zastrzegli, by nie publikować tych odpowiedzi argumentując, że mam fatalną opinię w środowisku.
już teraz wiesz dlaczego i ty dostałaś emaila ze „sprawa” w tytule.
skompiluje odpowiedzi w tekst i opublikuje go niedługo w osobnej kategorii. ale nie dzisiaj, dzisiaj jestem kompletnie spulweryzowany. kiedy opowiadam ludziom, że nie znoszę podróżować większość się uśmiecha z politowaniem. tyle że mi nie jest do śmiechu.
moją największą traumą z przedszkola była tzw. bawarka – czyli mleko zmieszane z herbatą. musieliśmy to pić. jak nie na śniadanie, to na pewno na podwieczorek. ale przynajmniej raz dziennie. czy ty wiesz jak ja walczyłem by nie rzygać? w końcu opatentowałem sposób na zneutralizowanie tego nieznośnego smrodu bawarki: piłem z zatkanym nosem. ale i to czasami nie pomagało. zdarzało się, że w bawarce pływał kożuch z mleka. jeżeli poczułem go na jezyku… biedny był kolega z naprzeciwka.
jedziesz na ten spęd organizowany przez Bursztę? na ten połów wielorybów?
przerabianie, mielenie, pasteryzowanie, nadziewanie w flak, w butelkę, w puszkę – tak działa każda maszynka do mielenia mięsa.
pozdr
mt
11 marca, 2010 o 13:27
Marek,
nie rań mnie, skoro wiesz, że nie jadę!
Jeśli chodzi o te wiersze miłości męskiej, to wysłałam Ci ocenzurowaną wersję mojego stanowiska. W wersji nieocenzurowanej było napisane, że to są przedostatnie wiersze, jakie przeczytałam w życiu – przedostatnie, bo mam jeszcze nie otwarty plik od Piotrka Mierzwy. I że teraz będę chciała tego Mierzwę przeczytać bardzo szybko, żeby móc sobie powiedzieć, że to już były ostatnie wiersze, jakie przeczytałam w życiu, uff. Ale to by była histeryczna wersja, więc z wysłaniem jej, żeby zachować w miarę spójny obraz siebie, musiałabym poczekać jakieś dwa tygodnie, a to by już było po terminie, jaki nam wyznaczyłeś.
Znaczy ja wiem, że i tak jest, ale nieznacznie.
Piszemy z moimi kursantkami historię górnika, który nazywa się Mirek Cieślik i opiekuje się swoim rocznym synem, euro-półsierotą. Inni górnicy się z niego śmieją, bo on rzuca pracę w kopalni pod wpływem impulsu (synek, pozostający pod opieką teściowej, trafia do szpitala po spożyciu kreta, znaczy – ługu), ale nadal stołuje się w górniczej jadłodajni, gdzie oni przychodzą po pracy, tacy brudni, gdy on siedzi z synkiem na talerzem klusek, patrzy tymi niebieskimi oczami i myśli: kurwa, co mi odjebało. Męczą nas, wiesz, realia, ich nieznajomość. Gdyby nie to, że musimy to skończyć do 31 marca, bo moja obecność w domu kultury w następnym miesiącu rozliczeniowym jest niepewna, to bym wzięła nasze notatki do tego Kutza, spytałabym się go, co on myśli. Bo do Kutza pojadę, dziewuszki już stolik zarezerwowały, no i bliżej mam.
Bawarka jest taka dobra na laktację! Gdybyś o tym wiedział w przedszkolu, może byś ją bardziej szanował. A propos cycki, z Łukaszewiczem wróciło do punktu wyjścia, czyli butów z metalowymi noskami jednak nie będzie, za to będzie spokój, bo postanowiłam zmienić kolejność: najpierw zrobię, co mi każe, a potem się będę zastanawiać, dlaczego kazał mi to zrobić. Cóż, miłość.
Nie umiem robić sushi, ale jak wrócę, sprawdzę na videojugu.
Przyślesz mi tę matkę i tę ojczyznę?
Justyna
PS Nie moderuj mnie, to Mirek Cieślik używa tych wulgarnych słów.